Daiki
wprost tonął w myślach. Nie znał żadnych konkretów, dlatego pozostawały mu
tylko domysły, które dręczyły go całą drogę do kancelarii.
Zaparkował
auto na parkingu przed średniej wielkości białym budynkiem, obok którego stał o
wiele większy gmach – sąd. Niewiele myśląc, wszedł wejściem dla pracowników,
tak jak zwykł to robić, gdy niegdyś co dzień rano przychodził tam do pracy.
Zalazł się w dobrze znanym mu korytarzu, który prowadził do głównego
przedsionka sądu, z którego łatwo można było trafić na sale rozpraw.
Szybkim
korkiem przemierzył cały korytarz, aż nie dotarł pod drzwi oznaczone srebrnym,
błyszczącym numerem 205. Wyciągnął z kieszeni portfel, w którym miał schowany
zapasowy klucz, po czym wsadził go w zamek i przekręcił. Okazało się jednak, że
drzwi były otwarte. Pociągnął zatem za klamkę, która nie stawiała żadnego oporu
i wszedł ostrożnie do środka.
To, co tam
zastał, przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Jego
prywatny gabinet był kompletnie zdemolowany. Segregatory, poustawiane uprzednio
w równych rzędach na półkach, leżały na ziemi, a dokumenty z ich wnętrz walały
się po całej podłodze. Certyfikaty i dyplomy, których miejsce było na ścianie,
leżały porozrzucane wokół, a ze szklanych obramowań, w które były oprawione,
pozostały jedynie potłuczone resztki. Na domiar złego wszystkie przedmioty z
jego biurka, w tym maszyna do pisania, spoczywały roztrzaskane po obu stronach
pokoju, a Daiki był pewien, iż gdyby umiały się porozumiewać, jęczałyby teraz z
bólu i skarżyły na człowieka, który je tak potraktował. Pozostawało zatem
pytanie – kto nim był?
Ciemnoskóremu
zrobiło się słabo od patrzenia na ten rozgardiasz, który niegdyś był jego
dopieszczonym pod każdym względem biurem. Bardziej zaskoczony i przygnębiany,
niż zły, zaistniałą sytuacją, skierował swoje kroki do fotela, na którym usiadł
przygarbiony. Oparł łokcie o blat biurka i ukrył twarz w dłoniach, nie mając
pojęcia co dalej. W szoku nawet nie zamknął drzwi, które pozostawały otwarte na
korytarz. Nie obchodziło go to jednak.
W
pomieszczeniu rozchodził się ciężki zapach wody kolońskiej i potu; obcy zapach.
Nie zwracał na niego większej uwagi, ponieważ nie umiał się na niczym skupić.
Nie
wiedział, co robić. Czy w ogóle coś robić. Czym sobie zasłużył na ciągle
spotykające go ostatnio porażki i niepowodzenia? Usilnie starał się znaleźć
odpowiedź na to pytanie, gdy nagle w drzwiach gabinetu ktoś stanął.
─ Co ty tu
jeszcze robisz? ─ padło pytanie, a Daiki drgnął mimowolnie i podniósł powoli
wzrok.
Spojrzał
przed siebie i zamarł.
Patrząc na
własnego ojca, który wyglądał na jeszcze bardziej wściekłego, niż widział go
ostatnio, wstał powoli z miejsca, chcąc tym uniknąć chociaż dyskomfortu, który
odczuwał, kiedy ktoś stał nad nim.
─
Przyszedłem porozmawiać ─ odparł słabo.
─ Nie mamy
o czym ─ oświadczył chłodno Mujihara. Biła od niego aura nieprzychylności i
Aomine dobrze wiedział, iż jego ojciec powstrzymuje swoje nerwy na wodzy tylko
i wyłącznie mając na uwadze to, w jakim miejscu się znajdują.
W tamtej
chwili Daikiemu przemknęło przez myśl, iż to zabawne, jak ten perfekcyjnie
ubrany i wyglądający, ohydnie bogaty człowiek przed nim jest pusty i zepsuty w
środku. Jak na ironię, mężczyzna ucieszył się w duchu, iż dzięki poznaniu Kise
on nigdy nie stanie się taki sam jak jego ojciec.
Przez to
udało mu się odzyskać choć trochę pewności siebie.
─ A mi się
wydaje, że jednak mamy. Przyjechałem, żeby się zwolnić. Możesz zacząć już szukać
kogoś na moje miejsce, ale szczerze wątpię, czy kolejna osoba przy zdrowych
zmysłach zdoła zaspokoić twoje wygórowane oczekiwania i niekończącą się
krytykę. No, a poza tym, nie znajdziesz nikogo, kto chociażby by mi dorównał.
─ Stul
pysk. Nawet tak sobie nie żartuj. Zwalniasz się? Nie rozśmieszaj mnie, bo już
nie masz skąd się zwalniać. Przypieczętowałeś swój żałosny los tym ─ wywarczał
Mujihara i rzucił na podłogę, tuż pod stopy Daikiego, gazetę. ─ Pieprzony
pedał. Mogłem się tego po tobie spodziewać. Jesteś nieudacznikiem, a teraz już
nawet nie masz dokąd pójść. Nie śmiej się nigdy więcej nazywać moim synem ─
powiedział z nieukrywaną pogardą w głosie, po czym odwrócił się na pięcie i
wyszedł z gabinetu.
Aomine
natomiast nie wahał się ani chwili dłużej. Poderwał z podłogi gazetę i
pobieżnie przyjrzał się jednej z pierwszych stron, na której była otwarta.
Znajdował się na niej obszerny artykuł, który uwieńczało dość wymowne,
czarno-białe zdjęcie jego i Kise, na którym jego chłopak siedział mu na
kolanach. Nie zamierzał, przynajmniej na razie, czytać tekstu powyżej, bowiem
dobrze wiedział, czego on dotyczył oraz co i w jaki sposób zostało w nim
napisane.
Wiedział
również bardzo dobrze jakie konsekwencje się z tym wiążą i jak kończyła się
kariera ludzi w podobnej sytuacji, dlatego przez moment zrobiło mu się gorąco i
omal nie przewrócił się na podłogę, potykając o własne nogi. Ten stan słabości
trwał jednak tylko krótką chwilę, ponieważ już za moment ciemnoskóry zaczął
trząść się ze złości. Wyraźnie odczuwalny impuls sprawił, iż uwolniły się
wszelkie skrywane przez niego w ostatnich godzinach emocje, których już nie był
w stanie powstrzymać.
Tracąc
resztki kontroli nad sobą, rzucił się w stronę w dalszym ciągu otwartych na
korytarz drzwi. Dogonienie ojca nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu.
Nim ten zdążył się obrócić, Daiki zrobił ostatni krok, już wyciągając ręce w jego
stronę. Nie miał pojęcia, co chciał zrobić, jednak był pewien, że któryś z nich na pewno skończyłby po tej sytuacji w
szpitalu. Na szczęście w tej samej chwili, kiedy zamierzał popełnić jedno z
największych głupstw w życiu, ktoś zagrodził mu drogę samym sobą. Wpadł więc z
łoskotem na, jak się zaraz okazało, Reo Mibuchiego i gdyby nie to, że mężczyzna
zdołał go przytrzymać, zapewne obaj upadliby na podłogę.
Mujihara
odwrócił się w ich stronę i zmierzył obu morderczym wzrokiem, czego Daiki nie
omieszkał nie odwzajemnić. Reo zaś, momentalnie orientując się w sytuacji,
odchrząknął głośno i uśmiechnął się przymilnie w stronę ojca Aomine.
─
Odprowadzę go do wyjścia… ─ mruknął przepraszającym tonem, po czym, nim
ktokolwiek zdążył się zorientować, pociągnął za sobą znajomego z niewiarygodną
siłą, o którą ciężko go było posądzać.
Zamiast
jednak udać się do wyjścia z kancelarii, Reo otworzył, jakby się mogło zdawać,
pierwsze lepsze drzwi w pobliżu, po czym wepchnął do pomieszczenia za nimi
Aomine, który w dalszym ciągu był bardzo mocno zaskoczony tym, co się przed
chwilą stało.
─ Czyś ty
do reszty zwariował, Daiki?! ─ krzyknął Mibuchi. ─ Chciałeś zabić swojego ojca,
czy jak?!
─ Zabić? ─
zdziwił się mulat. ─ Co najwyżej uszkodzić…
─ A
wyglądało inaczej! O co chodzi, co? Wylał cię; i co z tego? Przecież możesz
znaleźć inną pracę, to nie jest żaden…
─ Jest!
Teraz jest, do cholery! ─ również podniósł głos, czując, że szok mija, a wraca
złość. ─ Kurwa, nie widziałeś, że piszą o mnie w gazetach?!
Spojrzał
spode łba na Reo, który pokręcił zrezygnowany głową i oparł się plecami o blat
biurka, które stało za nim. Jego biurka. Bowiem mężczyzna dokładnie wiedział,
gdzie zabrać przyjaciela, aby mogli choć przez chwilę w spokoju porozmawiać.
Mibuchi
wyglądał, jak zwykle z resztą, szałowo. Ubrany był w prosty, aczkolwiek
szykowny oraz szyty na miarę, czarny garnitur, który doskonale podkreślał jego
szczupłe kształty. Odgarnął z twarzy długie, czarne, lśniące włosy, kierując na
Daikiego pełne żalu spojrzenie ciemnozielonych oczu o niesamowitej głębi, które
posyłał mu spod długich, gęstych, zalotnych rzęs. Zmarszczył lekko swoje
idealne, ciemne brwi, po czym przygryzł pełne usta. Aomine dobrze znał ten
gest; w końcu Reo był dla niego kiedyś kimś znacznie więcej aniżeli zwykłym
kolegą z pracy. Oznaczał on, że jego były kochanek intensywnie nad czymś myśli.
─ Na pewno
sobie poradzisz, kocie ─ westchnął w końcu szatyn, po czym podszedł do
ciemnoskórego, który zdążył już nieco ochłonąć, i pogłaskał go po policzku. ─
Jesteś młody i zdolny. Nie pozwól, żeby jedna wpadka zmarnowała ci życie.
─ Gdyby to
było takie proste… ─ mruknął posępnie, po czym odwrócił twarz w drugą stronę,
czując się nieco niezręcznie.
─ Daj
spokój. Jesteś najlepszy ─ zaśmiał się Reo, po czym z wdziękiem zarzucił
włosami i puścił mu oczko. I mimo, iż ten gest nie był jednoznaczny, dodał on
mężczyźnie w pewien sposób otuchy.
─ Dzięki ─ parsknął
pod nosem, po czym cofnął się w stronę wyjścia. ─ Lecę.
─ Gdzie
znów? ─ jęknął Mibuchi. ─ Ciągle gdzieś znikasz. I jesteś jeszcze bardziej
niedostępny, niż zwykle udajesz ─ fuknął. ─ Tęsknię…
─ Nie obraź
się, ale póki co mam zamiar taki zostać.
─ Jak
chcesz. Ale tak na zaś – mój numer się nie zmienił.
Aomine
tylko uśmiechnął się dobrodusznie, pokręcił głową, po czym wyszedł z biura Reo
z kompletną pustką w głowie.
*
Kise długo
patrzył na miejsce, w którym auto zniknęło mu z oczu. Stał, w zmyśleniu bawiąc
się kluczami. Nie mógłby wytrzymać teraz w domu matki ukochanego. Potrzebował
przestrzeni. Spaceru, aby pozbierać myśli i ukoić zszargane nerwy. Można było
go podporządkować pod ten typ człowieka, który przejmuje się wszystkim kilka
razy bardziej niż inni. Był strasznie empatyczną osobą, dlatego ruszył przed
siebie, wciskając dłonie w poły kurtki. Błąkał się między budynkami, poznając
okolicę. W głowie miał jedynie Aomine. Był zmartwiony i zły jednocześnie.
Rozumiał lepiej niż kto inny, że Daiki chciał poradzić sobie z problemem sam,
ale uważał, że skoro powstał on głównie dzięki niemu, mężczyzna nie powinien go
teraz z niego wykluczać. W końcu on sam był zły na Ryotę, kiedy ten starał się
uporać ze swoimi stresami w pojedynkę.
Blondyn
prychnął sarkastycznie. Mulat był bardzo niesprawiedliwy. Mimo wszystko nie
potrafił go za to winić czy złościć.
Było już
grubo po południu, gdy po długim krążeniu i plątaniu się między różnymi
alejkami, dotarł na swego rodzaju skwerek. Kise miał wątpliwości, czy nie nazwać
tego miejsca rynkiem. Plac, otoczony pojedynczymi drzewkami i budynkami, dawał
możliwość zwiedzenia i kupienia czegoś w otaczających go sklepach. Była tu
kawiarnia, piekarnia, biblioteka oaz połączony z nią antykwariat, do którego
Ryota zaraz skierował swoje kroki; kwiaciarnia i butik.
Chłopak
przekroczył próg, zostając odurzonym charakterystycznym zapachem wiekowych
książek. Nieco mdła woń zmieszana z kurzem, zagęszczała w pomieszczeniu
powietrze, tworząc zaduch. Kise jednak uwielbiał ten zapach i z ulgą, że może
przez chwilę zjechać myślami na inny tor, zanurkował między stare tomiszcza.
Wyszedł
stamtąd zadowolony. Zakupił bardzo sędziwy egzemplarz „Małego Księcia” wydanego
w języku oryginalnym, aby go podszlifować; książkę kucharską dla Ruth i dwa
anonimowe opowiadania, których opis zapowiadał się interesująco. Pewien był, że
jedna z nich spodoba się kochankowi. Minął inny budynek i zatrzymał się koło
niego, dumając. Wiedziony kuszącym, aromatycznym zapachem kawy, skręcił do
kawiarenki – przyciemnionego, nastrojowego lokalu, na środku którego stał
stary, aczkolwiek zadbany fortepian. Kise spojrzał na niego z nostalgią. Widać
było, że klienci mogli z niego korzystać, ponieważ jego klawisze były aż nazbyt
połechtane, a sam instrument był gdzieniegdzie ubrudzony kawą. Obok niego stał
również stolik, jakby prosił się o przysiadnięcie przy nim z napojem i
zagranie. Śpiewak podszedł do lady i złożył zamówienie, kierując się dokładnie
tam. Usiadł przed urządzeniem, strzelił palcami i, nie przejmując się i tak
nikłą publiką, zaczął grać.
Tego
właśnie mu było trzeba. Rozładowania. Wyłączenia się. Skupienia na czym innym.
Dzięki muzyce, którą sam tworzył, zdążył wszystko jako tako poukładać sobie w
głowie i, co najważniejsze, uspokoił się trochę. Zapewniony wcześniej przez
Aomine, odetchnął, uświadamiając sobie, że ten faktycznie jest dobry w swym
fachu i na pewno znajdzie gdzieś pracę.
W końcu postanowił
powoli się zbierać. Nawet nie zauważył, jak zleciał mu czas przy fortepianie.
Dopił napój i wstał, ostatni raz gładząc palcami klawisze.
Dopiero
teraz poczuł, że jest przez kogoś obserwowany.
Spiął się,
odkładając filiżankę na ladę. Odwrócił się, napotykając spojrzenie stalowych,
wściekle pewnych siebie, tęczówek. Żołądek podskoczył mu do gardła, gdy
obserwujący go mężczyzna owinięty szarą chustą zebrał dłonią niesforne białe
kosmyki, które wystawały spod czarnego, dużego kapelusza, podnosząc się powoli
ze swojego miejsca przy stoliku.
Ryota
skierował się pośpiesznie w stronę wyjścia. Widząc, że drugi osobnik idzie w
jego kierunku, wyszedł na ulicę przyśpieszając kroku. Ręce, które miał
wciśnięte w kieszenie, zacisnął w pięści. Nie,
to nie mógł być Shougo, pomyślał.
Odwrócił
się i zamarł na dosłownie ułamek sekundy.
Nie mylił
się. Niższy niemal deptał mu po piętach. Jak na złość wokół było pusto i cicho.
Kise niemal biegł, mężczyzna za nim spróbował złapać go za ramię, jednak nie
udało mu się to. Blondyn wpadł na kogoś wychodzącego z mijanej przez niego
kwiaciarni z mocą, stękając głośno.
─
Przepraszam ─ bąknął podenerwowany.
Na pytanie,
czy wszystko w porządku nie udzielił odpowiedzi, nawet nie patrząc na
poszkodowanego. Zamiast tego obejrzał się za siebie. Zza ramienia dostrzegł,
jak Haizaki z kwaśną miną cofa się w jakąś uliczkę, z której zaraz potem
wyjechało czarne auto. Ich spotkanie musiało być więc przypadkowe.
Jasnowłosy
ocknął się, przypominając sobie o osobie, na którą wpadł.
─ Strasznie
przepraszam, kompletnie straciłem głowę ─ próbował się usprawiedliwić, podnosząc
wzrok na, jak się okazało, mężczyznę przed sobą.
─
Kagamicchi…? ─ zapytał niedowierzając, kiedy go rozpoznał. Zaczął uważnie
lustrować osobnika przed sobą. Niewiele zmieniło się od ich ostatniego
spotkania, choć miało ono miejsce dość dawno temu. Postawny, wyprostowany,
budzący zaufanie… Taiga nadal sprawiał na Kise takie wrażenie.
─ K-Kise?
Ty tutaj? ─ zapytał Kagami, wyraźnie zdziwiony.
─ To chyba
moja kwestia… ─ odparł blondyn. ─ A gdzie Boston? No, chyba, że kłamałeś ─ dodał
nadymając policzki, chcąc tym sprawić wrażenie wyluzowanego. Nie mógł jednak
powstrzymać się od tego, aby ostatni raz obejrzeć się przez ramię i odetchnąć z
ulgą. Kagami z łatwością dostrzegł zachowanie znajomego, jednak postanowił go
nie komentować.
─ No co ty,
masz mnie za takiego? –spytał z urazą. Zmierzwił swoje rudo-czarne włosy i
popatrzył na Ryotę ciepło, tak, jak podczas ich ostatniego spotkania.
─ No cóż… Nie
znamy się zbyt dobrze ─ zauważył Ryota zaczepnie.
─ Racja ─
uśmiechnął się Taiga. ─ To… co cię tu przywiało? ─ zapytał. ─ Nie znalazłeś
tego, czego szukałeś? ─ W jego tonie wyczuć się dało troskę, przez którą niższy
poczuł się miło. Zadziwiał go fakt, jak obcy, a jednocześnie bliscy są sobie z
tym człowiekiem.
─ Nie. Nie
znalazłem ─ przyznał chłopak i kontynuował, widząc smutny wzrok wyższego i jego
usta, które już otwierały się, aby coś powiedzieć ─ Samo mnie znalazło.
─ Och… To
świetnie ─ odparł szczerze uradowany Taiga. Przestąpił z nogi na nogę i
pociągnął nosem. ─ Kurde, chodźmy gdzieś usiąść, bo dziwnie się czuję tak gadając
na chodniku.
─ Nie mam
zbyt wiele czasu. Trzeba się będzie streszczać ─ zaśmiał się Kise, ale ruszył za
czerwonowłosym do tej samej kawiarni, z której wcześniej wyszedł w popłochu.
Uśmiechnął się niezręcznie do obsługi, która na ponowny widok blondyna posyłała
mu spojrzenia uznania, zapewne spowodowane wcześniejszym „koncertem”.
Usiedli
przy stole, a Ryota od razu podjął temat.
─ Miałeś
zadzwonić.
─ Przepraszam.
To… po prostu… przepraszam….
Blondyn machnął
ręką i przeszedł do sedna:
─ Wybaczył
ci?
Kagami
poczerwieniał na twarzy i odwrócił głowę w bok, sięgając ręką pod swój szal, którym
owinął sobie szyję. Wyjął spod niego srebrny łańcuszek, na którym wisiała
skromna obrączka. Śpiewak rozpromienił się i klasnął w dłonie, ignorując wzrok
innych ludzi.
─ Gratuluję,
Kagamicchi!
─ D-dzięki
─ burknął mężczyzna, chowając dowód swojej miłości. ─ Wszystko się ułożyło.
Jestem ci strasznie wdzięczny za wtedy, Kise. Chciałem zrobić taką głupotę… w
dodatku twoim kosztem.
─ Oboje
byliśmy zdesperowani ─ wytłumaczył jego rozmówca, machając ręką.
─ Cieszę
się, że mnie powstrzymałeś… i wysłuchałeś ─ wyznał Taiga, nawiązując do ich
pierwszego i jedynego do tej pory spotkania.
Poznali się
w hotelu Midorimy, gdy Ryota był w branży niedługo. Mieli spędzić ze sobą
przelotną, nic nieznaczącą noc. Szukający miłości blondyn i pragnący bliskości
ryży omal nie wyładowali na sobie swoich rządz, dopóki Kagami po prostu nie
rozkleił się przy Kise i przyznał, że tak naprawdę nie chce tego, co miało się
między nimi wydarzyć. Dopóki nie powiedział mu jak wielki kryzys przechodzi
jego długoletni związek. Dopóki nie powtórzył niższemu tego, co powiedział
swojemu kochankowi.
Taiga
mówił, Ryota słuchał. Koniec był taki, że w ciągu całej nocy zdążyli się poznać
jak mało kto, będąc jednocześnie nieznajomymi. Łatwo im było otworzyć się na
kogoś obcego, z innego środowiska i wyżalić się z każdego, nawet najmniejszego
problemu ich dręczącego. Może świadomość tego, że rozejdą się, jakby ten
wieczór nie miał miejsca i nigdy ponownie się nie spotkają, ich do tego
zmotywował. Żaden z nich nie znał na to pytanie odpowiedzi.
─ Ja też.
Dzięki temu obydwu nam się udało ─ pochwalił się Kise.
─ Zamieniam
się w słuch! ─ powiedział wesoło wyższy.
Więc Ryota
mówił. Opowiedział o Daikim, o Shougo, porwaniu, postrzeleniu, ratunku, a
wreszcie o przyjeździe tutaj i kolejnych falach wydarzeń, tak, jakby znali się
z Taigą od dziecka. Rozmawiali długo. Tak długo, aż niższy stwierdził, że musi
już iść, a Kagami zadeklarował, że go odprowadzi. Gdy to zrobił, Kise
podziękował i podał rękę mężczyźnie.
─ Pozdrów
ode mnie Kurokocchiego.
Rudy tylko uśmiechnął
się i ścisnął, drobniejszą od swojej, dłoń.
─ A i…! Mój
numer się nie zmienił, Kagamicchi ─ powiedział znacząco Ryota.
─ Jasne.
Dam znać, że żyję. Tym razem na pewno ─ dodał szybko Taiga, widząc kpiący wzrok
blondyna.
─ Trzymaj
się.
─ Ty też.
Śpiewak
pomachał mu jeszcze, po czym wszedł na klatkę schodową domu Miki.
Dochodził wieczór, ale po kobiecie wciąż
nie było śladu. W pewnym sensie odetchnął. Nie miał siły z nią teraz rozmawiać.
Nie potrafił. Wiedział, że kobieta dopatrzy się w jego zachowaniu czegoś
nieodpowiedniego i wyciągnie z niego całą prawdę. A przynajmniej tę część, o
której Kise wiedział. Mimo iż odżył po rozmowie z Kagamim, Ryota był bardzo
zmęczony i zaczął na nowo stresować się sytuacją. Taiga naprawdę uratował mu
dzisiaj tyłek…
Mężczyzna
położył się w łóżku mulata i przymknął oczy, wdychając zapach kochanka, którego
brakowało mu, odkąd się rozdzielili. Zwinął się w kłębek, czekając na Daikiego
i jego wieści z napięciem.
*
Aomine
jeszcze na chwilę przed wyjściem z kancelarii wstąpił do swojego gabinetu, a
raczej tego, co z niego zostało. Pozbierał swoje rzeczy, jednak tylko te, które
były całe i uznał je za przydatne. Resztę zostawił, nawet się za nimi nie
oglądając. Opuścił budynek kancelarii bez większych rozterek. W sumie nawet się
cieszył, że kroczy tą drogą po raz ostatni.
Spakował ocalałe
książki, segregatory, dokumenty oraz parę innych drobiazgów do bagażnika
samochodu, po czym zamknął go z głośnym trzaskiem. Jeszcze raz, na chwilę,
odwrócił się w stronę potężnego, białego budynku. Z jednego z rzędu okien
wyczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Nie wiedział czy to jego ojciec, czy może
Reo na niego patrzy. Obstawiał jednak tę drugą opcję, dlatego tylko pokręcił
zrezygnowany głową, wsiadł do auta i odjechał.
Nie był
pewien, co powinien sobie myśleć. Przez artykuł, był nawet pewien, że nie jeden,
stracił swoją reputację oraz respekt. Wiedział, że Mujihara miał rację. Nie
miał już co liczyć na karierę prawnika, ale to wciąż do niego nie docierało.
Wcześniej miał do swojej pracy dość obojętny stosunek. Była po prostu dobra –
czuł się pewny w tym, co robił, choć nieraz przyczyniał się do skazań na
niesprawiedliwe wyroki, i był tego w pełni świadom; jednak dostarczała mu ona
potrzebnych środków do życia, a nawet ich nadmiar. W obecnej sytuacji dziękował
sobie z przeszłości, iż zdołał się choć trochę ubezpieczyć na tę czy podobną
sytuację. Miał w banku konto oszczędnościowe, a na nim dość sporą sumkę, która
miała teraz stanowić jego główne źródło utrzymania.
Ale co
dalej? Co, gdy pieniądze się skończą? Aomine nie potrafił sobie na to
odpowiedzieć. W tamtej chwili nawet nie chciał o tym myśleć, jednak wiedział,
że powinien i to nieodpowiedzialne z jego strony.
Dojechał
pod kamienicę, w której mieszkała jego matka z wciąż porażającą pustką w
głowie. Zaparkował, zgasił silnik, zabrał z bagażnika swoje rzeczy, po czym
ruszył powoli schodami. Wędrówka na górę strasznie mu się dłużyła. Z trudem pokonywał
kolejne stopnie, powoli godząc się z myślą, iż te najwyraźniej nigdy się nie
skończą.
W końcu
dotarł na ostatnie piętro. Wahał się przez moment, ale potem wszedł cicho do
środka i zostawił rzeczy w przedpokoju. Obojętnie minął kota, który przyszedł
się z nim przywitać, ocierając o łydki i mrucząc. W łazience przemył twarz i umył ręce, a
następnie wszedł do kuchni. Zdziwił się, że jego matka jeszcze nie wróciła,
jednak zaraz uspokoił się myślą, że pewnie została na nocą zmianę. Wypił
szklankę wody, po czym westchnął ciężko i skierował się do swojej sypialni. Na
jego łóżku leżał skulony Kise. Daiki zatrzymał się w progu i obserwował
chłopaka przez chwilę. Po upewnieniu się, iż blondyn śpi, wszedł bezszelestnie
do środka i przyklęknął przy rozłożonej wersalce. Twarz Ryoty była spokojna i
odprężona. Złociste kosmyki opadły mu na czoło, zasłaniając niemal całe brwi.
Aomine wyciągnął rękę i delikatnie, ledwo dotykając mlecznobiałej skóry,
przejechał dłonią od brody, po policzku śpiewaka, aby na koniec odgarnąć mu
grzywkę. Kise tego nie poczuł i cały czas spał, oddychając głęboko i miarowo.
Daiki
jeszcze chwilę wpatrywał się w niego, pozwalając rozszalałym w głębi siebie
emocjom ucichnąć. Następnie wstał, przykrył blondyna wyciągniętą kołdrą i
odsunął się w tył, gdzie usiadł po turecku na fotelu. Miał stamtąd doskonały widok
na kochanka, na którego padały promienie zachodzącego słońca. W tamtej chwili,
w domu, przy Kise, czuł, iż mimo, że sprawy potoczyły się niefortunnie, nie
musi się tym przejmować. Ma już to, czego nieświadomie najbardziej pragnął
przez swoje życie, a reszta jakoś się dopasuje.
Musi.
Z tą myślą
zasnął po chwili, mając nadzieję, że gdy się obudzi, jego problemy same
rozwiążą się w magiczny sposób.
*
Ryota
wyprostował się, zsuwając z siebie okrywający go materiał. Spojrzał na niego
zdziwiony i podniósł powoli z podłogi. Trzymając kołdrę w rękach, przymknął
powieki. Było już ciemno. W pokoju panował mrok większy, aniżeli na ulicy za
domem, ponieważ zasłony w oknach nie pozwalały na wdarcie się do pomieszczenia
blademu światłu latarni.
Dopiero po
chwili spostrzegł kochanka. Mulat siedział w fotelu, a brodę opartą miał na
wewnętrznej stronie dłoni. Łokieć opierał o podłokietnik, a nogi miał
splecione. Minęło trochę czasu, zanim Kise uświadomił sobie, że jego partner
śpi. Wyglądał tak naturalnie, jakby obserwował go i pilnował, mimo zamkniętych
oczu. Byli w tym samym pomieszczeniu. Oddaleni od siebie zaledwie o
kilkadziesiąt centymetrów, a śpiewak czuł się jakby miał zaraz uschnąć z
tęsknoty. Odczuwał bardzo silną potrzebę choćby najmniejszego możliwego dotyku
partnera. Sama świadomość tego, że nie widzieli się niemal cały dzień, a Ryota
martwił się i czekał, tylko zwiększyła to odczucie.
Przez
natłok myśli zbierających się przez całą dobę w jego głowie, jasnowłosy czuł
ogromny ból w tyle czaszki, który nieznośnie pulsował. Zupełnie, jakby domagał
się odpowiedzi na wszystkie pytania.
Blondyn
podniósł się z posłania i podszedł do siedzenia powoli. Najbardziej delikatnie,
jak tylko mógł, wdrapał się na uda ciemnoskórego, przylegając do niego całym
ciałem. Mebel był na tyle duży, że pomieścił i jego. Wtulony w
najważniejszą osobę w swoim życiu Kise zaczął powoli się uspokajać. Daiki nawet
nie drgnął, przez co śpiewakowi przeszło przez myśl, jak bardzo musiał być
zmęczony.
Musieli
pogadać. Miał mu wiele do powiedzenia i coś mu mówiło, że nie jest jedyny. Ujął
śniadą twarz w dłonie i pocałował mężczyznę lekko, niemal niewyczuwalnie. Ta
drobna pieszczota wystarczyła jednak, aby wyższy uniósł powoli powieki.
─ Hej,
przystojniaku ─ powiedział smutno Kise, chcąc zacząć luźno ich nadchodzący
temat rozmowy.
─ Hej,
skarbie ─ mruknął Aomine.
Leniwie
wtulił się w szyję swojego chłopaka, zaciągając jego zapachem. Następnie
ziewnął potężnie i przetarł zaspaną twarz dłonią. Był zmęczony, zaspany i
bolała go głowa, jednak domyślał się, o czym blondyn prawdopodobnie chce
porozmawiać. I właśnie z tego powodu starał się pozbyć resztek snu z powiek.
Wiedział, że Ryocie należą się wyjaśnienia. Postanowił jednak zacząć od
lżejszego tematu.
─
Wytrzymałeś jakoś beze mnie? ─ spytał pół żartem, pół serio.
─ Jakoś ─
odparł kwaśno Kise. ─ Przepraszam, że cię obudziłem ─ oparł czoło o skroń
mulata. Ta pozycja pozwalała mu zarówno wyczuć intensywną woń włosów, jak i
skóry mężczyzny ─ ale naprawdę musimy porozmawiać.
─ Wiem ─
westchnął Daiki ciężko i pociągnął nosem. Katar nie był jednak wynikiem
wzruszenia, a symptomem przeziębienia, które powoli go dopadało. ─ No więc…
Poszedłem się zwolnić, podczas gdy tak naprawdę byłem już zwolniony ─
powiedział powoli. Nie był jednak pewien, czy Kise go rozumie, dlatego dodał
zaraz: ─ Ktoś nas widział. Śledził, zrobił zdjęcie i doniósł prasie. Jak się
okazało, to temat jednych z pierwszych stron gazet… Chyba wiesz, co to znaczy.
Mówiłem ci wcześniej, że tego się obawiam. Ten skandal doszczętnie zniszczył mi
reputację i teraz nikt przy zdrowych zmysłach mnie nie zatrudni. Przynajmniej
na pewno nie do kancelarii.
Zdziwił się
jednak, jak łatwo przyszło mu wypowiedzenie tego na głos. W tych paru wypranych
z emocji zdaniach podsumował wszystkie ostatnie zdarzenia oraz swoje
przemyślenia. W tamtej chwili ta prostota po prostu najlepiej oddawała istotę
sprawy, choć skrycie niesamowicie bolała.
─ Tak mi
przykro... ─ wyszeptał Kise, czując ogromny żal ściskający jego serce do utraty
tchu.
Po jego
słowach w pokoju na długo zapanowała cisza, której blondyn długo nie przerywał.
Nagle go olśniło.
Wciągnął gwałtownie
powietrze w płuca, tak, że zabolały go żebra.
─ To moja
wina ─ jęknął sfrustrowany.
W głowie
Ryoty wszczął się alarm, boleśnie informujący go o elementach pasujących do
układanki, którą tworzyły informacje podane przez Daikiego. Śpiewak złapał się
za włosy, odczuwając, jak pokój, w którym się znajdywali, zaczyna wirować.
To musiał
być Shougo.
Był wtedy w
parku. Kise miał rację, nie przewidziało mu się. W parku, w kawiarni... Blondyn
całą siłą woli powstrzymał się od rozpłakania się. Czuł się taki bezradny.
Zapędzony w kozi róg. Jakby Haizaki obserwował teatrzyk, w którym główną rolę
grali Aomine i Kise, próbując ułożyć sobie życie i, gdy tylko zażegnali jeden
kryzys, wbijał kolejną igłę w marionetki w nim grające. Śpiewak poczuł się mało
bezpiecznie, pomimo faktu, że jego kochanek był obok. Miał wrażenie, że są non
stop monitorowani i czegokolwiek by nie zrobił, Haizaki będzie krok przed nim.
─
Aominecchi... ─ odetchnął głośno. ─ Gdzie zrobiono to zdjęcie? ─ spytał ochryple,
opierając z impetem głowę o tors mulata.
─ Wydaje mi
się, że wczoraj. W parku ─ odpowiedział Aomine i nagle warknął cicho, zły sam
na siebie: ─ Nie masz się za co obwiniać, bo to przeze mnie. To ja nie
umiałem dopilnować, żeby nasza relacja nie była widoczna dla innych. Dlatego
nie bierz tego do siebie, to bez sensu.
Kise
opuścił bezwładnie ramiona.
─ Nic nie
rozumiesz, Aominecchi.
Schował całą twarz w zagłębienie jego szyi i
wybełkotał niewyraźnie głosem pełnym bólu:
─ Wiem kto
to.
─ Skąd
możesz wiedzieć ─ prychnął Aomine, z góry bagatelizując słowa kochanka. ─ To
mógł być każdy. Poza tym jestem dość znany; mam paru nieprzyjaciół. Myślisz, że
doniesienie na mnie prasie stanowiło dla nich problem, kiedy nadarzyła się mu
temu okazja?
─ Możesz
mnie chociaż raz do końca posłuchać? ─ spytał niższy bez cienia złości czy
pretensji. Jego ton wyrażał czystą prośbę. ─ Nie ma innej opcji, żeby to był
ktoś inny. Tylko… musisz mi uwierzyć, Aominecchi.
─ Przecież
ci wierzę ─ mruknął Daiki i poruszył się niecierpliwie, wygodniej układając w
fotelu.
Na moment
odwrócił wzrok od siedzącego na jego kolanach chłopaka i spojrzał w okno, za
którym było widać niewiele ze względu na późną porę oraz wszechobecną ciemność.
Trudno mu było przyjąć informację, iż Kise wie, kto był sprawcą całego zamieszania.
─ Ja... Łaziłem
dzisiaj po okolicy i trafiłem na jakiś rynek. Spotkałem tam dwie osoby, które
znam. Jedna z nich to mój dobry znajomy... Drugiej wolałbym nigdy nie
poznać. Spotkałem w kawiarni Shougo ─ wypalił śpiewak wprost.
Mulat spiął
się, ale zanim cokolwiek powiedział, Ryota się wtrącił.
─ Nie mam
paranoi. Był dzisiaj w kawiarni i wczoraj w parku. Widział nas... To musiał być
on…!
Blondyn
wybuchnął suchym płaczem, bojąc się reakcji Aomine, jakby zrobił coś nie tak. Oszołomiony
Daiki przytulił do siebie łkającego Ryotę, przez chwilę nic nie mówiąc. Nie
mógł dostatecznie się skupić i poukładać myśli. Postanowił więc nieco
bardziej rozeznać się w sytuacji.
─ Zacznijmy
może od tego, co ty właściwie robiłeś dzisiaj na tym rynku ─ westchnął,
starając się, aby ton jego głosu pozostawał spokojny i pewny. ─ I nawet jeśli
jakimś cudem widziałeś tam Haizakiego to skąd możesz mieć pewność, że to
faktycznie on? Myślałem, że skoro obiłem mu mordę, to może da spokój… Ale
najwyraźniej jest kompletnym idiotą, jeśli zdecydował się zostać w kraju i
mieszać w moim życiu. Przecież wiadomo, że podejrzenia od razu spadłyby na
niego...
─ Co mu po
podejrzeniach, skoro nie potrafią go złapać? Nie wiem, czemu on. Ale wiem to na
sto procent. Kagamicchi też go widział! Poszedłem się tylko przejść. Nie
mógłbym usiedzieć w domu. Potem, jak go zobaczyłem, wpadłem w panikę. Zamiast
zostać w tłumie... Był strasznie blisko. Prawie mnie złapał. ─ Ryota zatrząsł
się zupełnie, jakby właśnie poczuł na sobie dotyk przestępcy. ─ Nie wiem co by
było, gdybym nie wpadł na Kagamicchiego.
Kise zaczął
mieszać informacje, zupełnie pozbawiając ich ładu i składu, tracąc ich sens i
kolejność zdarzeń. Dopiero teraz dochodziło do niego to, co stało się kilka
godzin temu.
Aomine
zdawał się jednak bardziej przejęty czymś innym.
─ Co za
Kagamicchi? ─ warknął, instynktownie marszcząc brwi i mocniej zaciskając
uścisk, w jakim trzymał śpiewaka.
Niższy
znieruchomiał. Uniósł głowę i spojrzał na Daikiego zaczerwienionymi oczami.
─ Ty tak naprawdę,
Aominecchi? Mówię ci, że Haizaki jest w tym samym mieście co my, a ty... ─
zaciął się.
Aomine był
zazdrosny. W takim momencie? W dodatku o człowieka, który jest po uszy zakochany.
Kise rzucił nagle, sam nie wiedząc dlaczego zabrzmiało to trochę jak wywód:
─ Kiedy to
do ciebie dotrze? Jak mnie znowu zgwałci czy cię postrzeli? ─ zapytał zły z
własnej frustracji, ponownie wybuchając płaczem.
─ Nie
dramatyzuj, Kise ─ odparł ostro mulat, po czym chwycił twarz kochanka w dłonie,
chcąc, aby ten na niego spojrzał. ─ To nie musiał być zaraz Haizaki. Mówiłem ci,
to bardzo mało prawdopodobne. Szuka go policja w całym kraju, a ten miałby w
nim sobie spokojnie przebywać, tak?
─ Dlaczego
mi nie wierzysz? Nie zmyśliłem tego
sobie. Był tu. Przecież nie tylko ja go widziałem! ─ Blondyn nie potrafił opanować
złości z rosnącej bezradności. Czuł się również osaczony, co potęgował fakt, że
Daiki nie brał sobie jego słów na poważnie.
─ No to
czemu nie wezwałeś policji? Albo kogokolwiek? Jeśli to był faktycznie on, to
zmarnowałeś szansę, żeby można było go złapać ─ warknął Aomine. Nie chciał się
unosić, jednak stres, frustracja oraz złość z ostatnich parenastu godzin
zaczęły na nowo się w nim gromadzić. Był typem choleryka i nawet, jeśli nie
chciał, jedynym sposobem na ich pozbycie się było ich uwolnienie.
─ Nie wiem,
może się bałem? Byłem w szoku, skąd miałem się go tam spodziewać?!
Ryota czuł
się coraz mniej komfortowo. Chociaż potrzebował obecności kochanka jak nikogo
innego, w tej chwili miał ochotę uciec od mulata. Nie potrafił zrozumieć,
dlaczego nadal mu nie wierzy.
─ Dobra,
skoro ty tego nie zrobiłeś, ja to zrobię. Zejdź ─ powiedział Aomine, wyzbywając
się z tonu głosu jakichkolwiek emocji.
Kise zrobił
tak, jak mu polecił, dzięki czemu mógł wstać i wyjść na korytarz, nie
odwracając się za siebie.
Blondyn
patrzył tępo na drzwi, za którymi zniknął Aomine. Miał mieszane uczucia. Przez
ostatni stres zaczynał mieć dziwne myśli. Zastanawiał się, czy Daiki chce, żeby
tutaj był. Przeszło mu przez myśl, że jest tak zły na niego o prasę, że byłoby
mu wszystko jedno co do blondyna i gdyby Haizaki zjawił się przed ich drzwiami,
sam wręczyłby mu blondyna do rąk. Kise pokręcił głową, karcąc się za tak
niesprawiedliwe i paranoidalne myśli. Miał wyrzuty sumienia, że w ogóle
coś takiego przeszło mu przez głowę, jednak bał się. Bał się, że za cena, jaką
zapłacił ciemnoskóry za jawny związek z nim, okazała się dla Daikiego za wysoka
i teraz mężczyzna żałuje.
Aomine
wyszedł z pokoju i skierował swoje kroki do telefonu, który stał na małym,
drewnianym stoliku w salonie. Wykręcił odpowiedni numer, dzięki czemu już
po chwili mógł rozmawiać z funkcjonariuszem policji. Domyślił się, o jakim
wcześniej rynku mówił jego kochanek, co zaraz precyzyjnie wyjaśnił, prosząc o
uważne przyjrzenie się temu miejscu, mówiąc, że to właśnie tam widziano
poszukiwanego. Nie przedstawił się prawdziwym nazwiskiem, gdy policjant go o to
poprosił, ponieważ obawiał się, że w wyniku skandalu jego zgłoszenie nie
zostanie potraktowane poważnie.
Zakończył
rozmowę z mieszanymi uczuciami. Był jednocześnie zmartwiony i rozdrażniony
obecną sytuacją. Bardzo nie chciał wyżywać się na Kise; w końcu sam widział,
jak bardzo chłopak przeżywa i jak mu ciężko. Nie powinien go więc strofować czy
być zazdrosnym, choć nie miał ku temu najmniejszych powodów.
Zganił się
w myślach za swoje wcześniejsze zachowanie oraz słowa, które, był pewien,
zabolały i tylko wszystko zaogniły. Postanowił więc uspokoić i przeprosić,
jednak nie był do końca pewien, jak. Pragnął jeszcze raz wszystko sobie
dokładnie przemyśleć.
Wrócił z
powrotem do pokoju. Niepewnie uchylił przymknięte drzwi i zajrzał do środka.
Mimo ciemności panującej w pomieszczeniu, od razu spostrzegł zarys sylwetki
blondyna. Siedział skulony w fotelu, który wcześniej zajmował Daiki, tyłem do
wejścia.
─ Wychodzę
do sklepu. Zaraz wracam ─ powiedział cicho Aomine, w dalszym ciągu stojąc w
progu.
Kise drgnął
lekko, po czym odwrócił się twarz w jego stronę i spojrzał na niego z czym
jakby niedowierzaniem. Ciemnoskóremu ciężko było zinterpretować zawarte w
spojrzeniu chłopaka emocje, choć z całą pewnością nie były one pozytywne.
Uśmiechnął
się więc przepraszająco, po czym dodał:
─ Muszę się
przewietrzyć. Naprawdę, zaraz będę z powrotem.
Następnie,
nie czekając aż kochanek mu odpowie, odwrócił się, chwycił z wieszaka pierwszą
lepszą kurtkę, po czym wyszedł z domu, cicho zamykając za sobą drzwi. Zbiegł po
kamiennych schodach na sam dół, zakładając na siebie okrycie. Na dworze było
cicho, spokojnie i strasznie zimno. Powietrze wydychane przez mulata zamieniało
się w obłoczki pary, a jego ciało niemal zaraz po wyjściu przed kamienicę
zaczęło drżeć.
Lato
dobiegło końca. Czuł to wyraźnie i żałował, że nie wziął ze sobą cieplejszej
kurtki.
Westchnął
cicho i zapiął się szybko, nie chcąc dłużej marznąć. Jak się jednak okazało,
ten zabieg niewiele mu pomógł, dlatego od razu ruszył szybkim, dynamicznym
krokiem przed siebie. Nie kłamał. Naprawdę zamierzał udać się do sklepu.
Głównym tego powodem było to, że teraz i tak nie miał głowy do tego, aby udać
się w jakiekolwiek miejsce.
Mały,
całodobowy kram znajdował się na końcu tej samej ulicy co dom jego matki,
dlatego nie musiał martwić się tym, ile ta wędrówka mu zajmie. Szybko dotarł do
celu i wszedł do środka, gdzie powitał go przyjemnie ciepły podmuch powietrza.
Nie miał pojęcia, co kupić, dlatego zdecydował się po prostu na to, co jako
pierwsze znalazło się w zasięgu jego wzroku. Poprosił więc dość młodą, jednak
widocznie zaniedbaną kobietę za ladą o butelkę whisky oraz paczkę papierosów.
Sprzedała mu ona to co chciał, mierząc go nieprzychylnym spojrzeniem. Nie
wiedział co było tego przyczyną. Być może już słyszała o skandalu z jego
udziałem, a może po prostu była już zmęczona i chciała wrócić do domu. Szybko
zgarnął zakupy z lady i opuścił obskurny sklepik, nawet się nie żegnając.
Nie był
jeszcze gotów, aby wrócić na górę, dlatego zatrzymał się przed bramą kamienicy,
otwierającą drogę na podwórko oraz klatkę schodową. Miał wrażenie, że przemarzł
do szpiku kości, dlatego otworzył whisky i zaczął sączyć napój długimi łykami,
chcąc jak najszybciej się go pozbyć. Jego organizm nie był przyzwyczajony do
tak dużych dawek alkoholu na raz, ponieważ zazwyczaj pijał tylko, gdy miał ku
temu okazję; sporadycznie, dlatego szybko zaczęło robić mu się niedobrze i
kręcić w głowie. Oparł się plecami o zimny mur, nie chcąc stracić
równowagi. W połowie butelki zrobił małą przerwę, aby wypalić papierosa.
Jednego.
Drugiego.
Trzeciego.
Następnie
wrócił do picia.
Przymknął
powieki i odetchnął głęboko, gdy już skończył. Czuł się potwornie. Drżał z
zimna, choć jeszcze czuł palący posmak whisky. Śmierdział papierosami, przez co
żołądek podchodził mu do gardła za każdym razem, kiedy brał głębszy wdech.
Nie
wiedział, co ma robić. Czuł się zmęczony, poniżony i bezradny jak jeszcze
nigdy. Kochał swojego chłopaka, co do tego nie miał wątpliwości, jednak w
tamtej chwili po prostu na moment o tym zapomniał. Znów był sobą z przeszłości,
małym, nic nieznaczącym Aomine Daikim, marznącym, stojącym przed wejściem do
domu, porzuconym przez ojca i bez żadnych perspektyw na przyszłość.
Gdyby nie
to, co stało się chwilę później, prawdopodobnie przestałby pod bramą całą noc i
zamarzł przy tym na śmierć. I może to byłoby lepsze.
Najpierw
usłyszał czyjeś głośne rozmowy i śmiechy, a niecałą minutę później nastąpiła
cała lawina zdarzeń. Powoli otworzył oczy i zrobił to w idealnym momencie, by
zobaczyć, jak grupka widocznie podpitych mężczyzn niszczy jego auto.
Oniemiał.
Przez
chwilę stał jak wryty i patrzył z niedowierzaniem na to, co działo się tuż
przed nim, po drugiej stronie ulicy. Było ich trzech, a każdy z nich
przyczyniał się do tego, żeby w jakikolwiek sposób uszkodzić jego Forda. Spuścili
powietrze z dwóch opon, powgniatali i porysowali karoserię, wybili okno.
Włączył się alarm, który poniósł się echem po całej ulicy.
Aomine,
mimo zawrotów głowy oraz rozmazującego się obrazu, nie wahał się ani chwili.
Podbiegł do jednego z mężczyzn, po czym rzucił się na niego i zaczął obkładać
pięściami. Mógł przy tym nareszcie uwolnić wszelkie negatywne emocję, które
niszczyły go od środka. Wyładowywał swoją wściekłość, smutek i strach, z każdą
chwilą zatracając świadomość tego co się działo wokół coraz bardziej.
Nie dane mu
było wygrać tej bójki, bowiem mężczyzn było trzech. Pozostała dwójka szybko
odciągnęła go od ich skomlącego z bólu kolegi, powaliła na ziemię i skopała
tak, że przez chwilę brakowało mu tchu. Nie szczędzili przy tym przekleństw i
obelg, które uderzały w jego dumę prawie tak bardzo jak ciosy w ciało.
Gdy
skończyli, okradli go i pozostawili samego sobie. Ledwo udało mu się podnieść,
a zwymiotował na trawnik. Było to spowodowane tym, iż w bójce najbardziej
ucierpiał jego brzuch, który, odsłonięty, wydawał się napastnikom
najłatwiejszym a zarazem najczulszym punktem.
Było mu
słabo, kręciło się w głowie, a każdy, nawet najmniejszy nerw w jego ciele
promieniował bólem. Nie miał pojęcia jakim cudem, ale krok za krokiem w końcu
wrócił do mieszkania. Ledwo co wszedł do środka i zdołał zamknąć drzwi, a upadł
z hukiem na podłogę, jęcząc cicho. Alkohol szumiący w głowie i przytłaczające
resztkę świadomości cierpienie sprawiało, że miał ochotę już nigdy więcej się
nie podnieść.
Od momentu
wyjścia Daikiego, Ryota siedział sztywno, nie ruszając się z wcześniej zajętego
miejsca. Bił się z myślami. Bał się, że mulat wyjedzie, a jego matka oznajmi
mu, że nie ma tu czego szukać za niego, gdy już wróci. Wiedział, że nie
powinien tak myśleć. Wiedział to i był o to na siebie zły, jednak nie potrafił
powstrzymać rosnącego w nim uczucia paniki. Mimo iż wewnątrz aż w nim wrzało,
na zewnątrz Kise do złudzenia przypominał manekin. Patrzył tępo w jeden punkt,
ani drgając, czy choćby mrugając. Po pewnym czasie oczy zaczęły go piec, więc
zamrugał kilkakrotnie i chowając twarz w dłoniach wybuchł tłumionym, cichym
płaczem, zwalając winę na poprzedni brak mrugania. Był tak przejęty i
przytoczony dzisiejszymi zdarzeniami, że nie zwrócił uwagi na czyjeś krzyki i
hałas, które docierały do niego jak przez tłumiącą szybę. Doskonale usłyszał
jednak szczęknięcie starych drzwi i huk, jaki temu towarzyszył. Blondyn zerwał
się z miejsca, słysząc ten niepokojący dźwięk. Pełny obaw podszedł cicho
do drzwi sypialni, wychylając się zza nich. Jego serce mocno go ścisnęło, a on
sam ruszył pędem przez korytarz, dobywając do leżącego bezwładnie na ziemi
mulata.
─
Aominecchi!
Ryota z
trudem odwrócił go w swoją stronę. Szybko sprawdził czy mężczyzna oddycha,
badając przy tym palcami drżącej dłoni jego puls. Omiótł kochanka przerażonym
spojrzeniem. Daiki miał rozcięty łuk brwiowy, którego krew zdążyła spłynąć do
obszarów prawego oka, wielki, zaczynający być widoczny, siniak na policzku i dużo
mniejszą ranę tuż przy brodzie. Kise błyskawicznie uniósł koszulę partnera, z
niezbyt przyjemnego doświadczenia wiedząc, że ta partia ciała obrywa zawsze
najgorzej i najbardziej boleśnie. Nie mylił się. Oprócz potężnych sińców na
brzuchu, których było trwożąco wiele, po prawej stronie torsu chłopaka, na
żebrach, pojawiał się świeży obrzęk. Oprócz zapachu swojego własnego strachu,
doszedł do niego smród alkoholu, więc niższy ułożył ciemnoskórego na boku,
upewniając się, że w razie czego ten niczym się nie zakrztusi i dopadł do
telefonu, wykręcając numer pogotowia.
─ Proszę
przysłać karetkę! ─ powiedział spanikowany, dodając zaraz adres.
─ Proszę
się uspokoić ─ odparł beznamiętnie głos z słuchawki. ─ Co się stało?
─ Pobicie.
Ciężkie. Bardzo dużo urazów w brzuch... Proszę, pośpieszcie się. ─ Ryota starał
się zachować spokój, będąc pewnym, że im więcej informacji, o stanie zdrowia
swojego chłopaka udzieli, tym lepiej. ─ Nieprzytomny! ─ dodał szybko, płacząc.
─ Czy zna
pan imię tego człowieka?
─ Aomine
Daiki ─ odparł błyskawicznie Ryota, nie mając czasu zastanawiać się, jaki w
ogóle sens ma to pytanie.
─ Dobrze.
Zaraz przyślemy ambulans ─ powiedział głos, zostawiając Kise z głośnym, przeciągłym
pikaniem w telefonie.
Nagle
przedarło się przez nie głośne stęknięcie. Blondyn zerwał się do korytarza,
spotykając się z tępym spojrzeniem Aomine. Podbiegł do niego i uklęknął przy
nim.
─
Aominecchi, słyszysz mnie?
Mulat nie
odpowiedział, patrząc na niego pustym wzrokiem.
─ Aominecchi,
słyszysz? ─ Kise niemal piszczał. Jego głos stał się bardzo cienki, bo ściskane
przez strach gardło nie dawało mu szansy nawet zmieścić w sobie oddechu.
Mulat
jęknął przymykając oczy i skinął lekko głową.
─ Nie bój
się, zaraz będzie karetka ─ powiedział Ryota, jakby chciał uspokoić sam siebie.
Na twarzy
Daikiego, bardziej niż obawa, malowało się cierpienie.
─ Boli cię?
Śpiewak
wiedział, że musi utrzymać z kochankiem kontakt i choć na pytania, które
zadawał, doskonale znał odpowiedz i mogły się wydać bezsensu, pomagało. Mulat
jako tako kontaktował, mimo iż zwijał się z bólu.
Kise spojrzał na zegarek, a potem znów na
kochanka. Mijała 13 minuta.
─ Za długo ─
powiedział do siebie. Karetka już dawno powinna przyjechać. Nie chciał
odstępować od chłopaka, jednak nie miał wyboru. Znów dopadł do telefonu,
wykręcając ten sam numer.
─ Pogotowie
ratunkowe.
Kise
ponownie wykrzyczał do słuchawki nazwisko kochanka, jego obrażenia oraz adres,
kończąc pytaniem, gdzie znajduje się karetka. W odpowiedzi na nie usłyszał tylko
burknięcie.
─ Czy to
jakiś żart? ─ spytał głos po drugiej stronie.
─ Słucham? ─
Blondyna zamurowało. ─ Jaki żart?! Przecież... On potrzebuje pomocy!
─ Karetka
już dawno powinna być na miejscu, więc proszę oszczędzić sobie głupich żartów i
nie zajmować linii życia ─ odpowiedziano mu chłodno z trzaskiem.
Kise trząsł
się z bezradności i trwogi. Wrócił do Daikiego i spróbował go podnieść. Raz,
drugi, trzeci... Nie był w stanie. Przeklął się w duchu za swoją bezradność,
zalewając się kolejnymi łzami.
─ Aominecchi,
wstań proszę… ─ załkał cicho.
Jakimś
cudem zaparł się, dźwigając ciemnoskórego z niebywałym trudem. Wysiłek był dla
niego tak duży, że Kise poczuł, jak zasklepiona po postrzale rana zaczyna
pulsować. Zagryzł zęby, przerzucił sobie jego rękę przez ramię i otworzył
łokciem drzwi.
Zamarł.
Stojący
rano jeszcze rano nietknięty, nowiuśki samochód mulata, stał teraz żałośnie w
częściach, prezentując wszystkim swoją nędzę.
Nie miał
jak zawieść go do szpitala. Nie wiedział co robić i tylko fakt, że kochanek
zaczął mu się zsuwać z ramienia, zmusił go do działania. Wniósł go z powrotem do
domu i ułożył na łóżku. Nalał do miski ciepłej wody i zaczął robić okład ze
znalezionego pędem ręcznika. Zgarnął z kuchni drugą misę, szklankę, którą
napełnił wodą, i wrócił szybko do majaczącego Aomine.
─
Aominecchi, wypij to ─ polecił i mimo protestów kochanka, wlał mu napój na
siłę. Mulatem wstrząsnęło, złapał się za brzuch i przewrócił gwałtownie na bok,
wymiotując wprost do postawionej mu przez Kise miski. Gdy skończył, jęknął
boleśnie, zwijając się mocniej. Śpiewak w pewnym sensie odetchnął, bo to, co
wylądowało w naczyniu, było resztkami strawionego jedzenia, nie krwią.
Oznaczało to, że żaden narząd wewnętrzny nie uległ uszkodzeniu. Jednak im
mężczyzna bardziej się kulił, sprawiał tym samym sobie więcej bólu, dlatego
blondyn wyprostował go siła, przyszpilając za ramiona do materacu.
─ Daicchi,
patrz na mnie ─ powiedział twardo. ─ Wiem, że boli, ale nie ściskaj.
Wtem
usłyszał czyjś przerażony głos od progu:
─ Co się
stało z samocho... Jezu, dziecko!
Nim mężczyzna
spojrzał w stronę Miki, ta już stała przy nich zmartwiona. Kobieta z trwogą
patrzyła, jak jej jedyne dziecko krzywi się z bólu, drży i podkula pod siebie
kończyny na kanapie, podczas gdy krew z jego łuku brwiowego spływa po
materiałowym obiciu i kapie na podłogę, tworząc niewielką kałużę. Następnie jej
spojrzenie przeniosło się na zapłakanego blondyna, który wyglądał tak, jakby
jego pomysły powoli się kończyły, a panika widoczna w jego oczach wzrastała z
każdą chwilą. Próbował monosylabami wytłumaczyć, co się stało, ale Mika
zupełnie nic z tego nie rozumiała.
Ani przez
moment nie przeszło jej przez myśl, że Kise może mieć coś wspólnego ze stanem
Daikiego. Co prawda nie znała go ona ani długo, ani dobrze, ale Ryota po prostu
emanował od siebie na co dzień dobrocią. Nie wyobrażała sobie zatem, aby to on
mógł skrzywdzić jej syna. Dlatego tylko chwyciła go mocno za ramię, ścisnęła w
geście dodania otuchy.
─ Zadzwonię
po przyjaciela i zawieziemy Daikiego do szpitala. Zostań teraz przy nim ─
wyszeptała zdławionym głosem.
Blondyn i
tak nie miał zamiaru odstąpić mulata chociażby na krok. Słowa kobiety
przytrzymały go jednak na granicy zdrowego rozsądku, której niemal nie
przekroczył, dając się całkowicie pożreć otulającej go bezradności. Oparł się
niezdarnie o nieuszkodzoną część torsu mulata i spróbował uspokoić. Nie pomoże
swojemu kochankowi, jeśli będzie panikował. Wreszcie złapał delikatnie twarz
ciemnoskórego w trzęsące się dłonie, zmuszając tym samym, aby jego rozbiegane
spojrzenie skupiło się na nim.
─ Będzie
dobrze, wytrzymaj Aominecchi.
Nie mógł
zrobić nic więcej, jak patrzeć na okaleczone oblicze Aomine. Miał wrażenie, że
ten fakt boli go tak samo jak obrażenia, jakie miał na sobie wyższy.
Nieświadomie przesuwał delikatnie kciukami po jego opuchniętych policzkach. Nie
wiedział, ile czasu zleciało, zanim oddech Daikiego zaczął się normować, ale
był wdzięczny wszystkim bogom na świecie, że jego stan nieco się polepszył.
Nawet nie zarejestrował, gdy do pokoju wszedł ktoś obcy, dopadając do nich
ponaglany przez rozemocjonowaną Mikę. Mógł tylko skupić się na zachowaniu
swojego ukochanego i doglądaniem, czy nie jest mu gorzej.
*
Gdyby ktoś
polecił Aomine ułożenie dalszych wydarzeń po kolei, w porządku chronologicznym,
nie potrafiłby on tego zrobić. Wszystko mu się mieszkało. Obraz wirował i
rozmazywał się, nie pozwalając mu skojarzyć gdzie się znajduje, a co za tym
idzie, nie umiał odróżnić twarzy
otaczających go ludzi. Nie czuł nawet, co z nim robiono, bowiem niemal każde
miejsce na jego ciele pulsowało bólem, przez który nie potrafił przebić się
żaden dotyk.
Ale gdyby
dano Aomine chwilę na dłuższe zastanowienie się, prawdopodobnie zauważyłby on
pewien wyjątek. Na tle następujących po sobie zdarzeń mógł wyróżnić jedną
osobę.
Kise.
Ryota cały
czas przy nim był. Nie potrafił skojarzyć, co się z nim działo, jednak blondyn
towarzyszył mu bez przerwy. Mówił do niego, utrzymywał w stanie przytomności,
starał się nawiązać kontakt. Aomine czuł na sobie jego czujne, mocno
zmartwienie spojrzenie.
Niewiele
był w stanie zrobić, jednak próbując się na nim skupić, uspokajał się. Jego
naruszony organizm starał się uporać z obrażeniami, choć był w stanie zrobić
niewiele. Daiki jednak się nie poddawał. Była to jego wrodzona cecha, tym razem
poddana próbie.
Gdy tylko
pojawili się przed szpitalem, zajął się nimi wracający z budynku oddział
ratunkowy. Przenieśli mulata na nosze, weszli na placówkę i zabrali w głąb
korytarza. Mika i Ryota starali się dotrzymać kroku lekarzom, chaotycznie
przedstawiając sytuację. Daiki od razu został zabrany na USG, gdzie sprawdzili,
czy żaden organ nie został uszkodzony. Zaraz po badaniu, które, ku uldze
kobiety i blondyna, nie wykazało większych nieprawidłowości, Aomine
przewieziono do sali, gdzie podali mu morfinę, aby uśmierzyć ból i zmusić jego
organizm do snu.
Z początku
nie wypuścili bliskich na salę, więc ci czekali w ciszy i napięciu, myśląc
jedynie o mężczyźnie znajdującym się za drzwiami. Wreszcie dano im zgodę na
odwiedziny, a Kise mógł wejść tylko dzięki temu, iż Mika skłamała, że jest jej
synem. Blondyn niemal od razu dopadł do łóżka i odetchnął głęboko, widząc, jak
niedawno wykrzywiona w grymasie bólu twarz kochanka, jest spokojna i wygładzona.
Daiki spał, mając w sobie dużą dawkę leku. Mimo iż prezentował się lepiej niż
wcześniej, obecność aparatury, białe rurki owijające ciemnoskórego, kroplówka,
z której leniwie sączyła się ciecz oraz sam, leżący w łóżku, mężczyzna,
sprawiały, że Ryota miał ochotę zawyć żałośnie. Jego silny, dumny,
niezwyciężony Daiki, wyglądał tak słabo i krucho, że Kise nie potrafił wydobyć
ze swojego gardła ani słowa. Usiadł tylko koło Aomine, podsuwając sobie i jego
matce krzesło, po czym patrzył uważnie na niego, jakby nie ufał całej
elektronice i pilnował, czy wszystko jest w porządku. Podkulił nogi i
obserwował, zaczynając analizować ostatnie parę godzin.
Mika
podsunęła się trochę bliżej łóżka i złapała ostrożnie dłoń Aomine w swoje.
Gładziła jego ciemną skórę delikatnie i powoli, jakby się bała, że tym drobnym,
matczynym gestem może tylko bardziej zaszkodzić mężczyźnie. Z obawą przeniosła
spojrzenie na aparaturę, jednak nie doszukując się tam żadnych
nieprawidłowości, westchnęła cicho i oparła bezsilnie głowę o ramię Ryoty,
który siedział tuż obok.
─ Dziękuję
ci, że on może na tobie polegać ─ wyznała szeptem, zaraz jednak zaciskając
mocno wargi, aby nie dać się ponieść emocjom.
Kise spojrzał
na nią zdumiony i pokręcił szybko głową.
─ Nie ma
pani za co dziękować. Kocham go, już nie wyobrażam sobie, jak mogłoby wyglądać
moje życie bez niego. Przez ten cały czas, odkąd się poznaliśmy, to Aominecchi
o mnie dbał. Opiekował się mną, był dla mnie podporą. Nie wiem, co by się
stało, gdyby nie on. Wyciągnął mnie z niezłego bagna, a ja przez cały czas
mogłem na nim polegać, nie dając mu nic w zamian, oprócz kłopotów ─ wyszeptał
przejęty i zwrócił twarz z powrotem w stronę mulata. ─ Mogę go tylko
kochać. Nic więcej nie mam do podarowania, tak na dobrą sprawę.
─ Sama
miłość to dużo, dużo więcej niż jakiekolwiek dobro materialne. To właśnie
największa wartość. Jeśli go ją obdarzasz, to wiedz, że nic więcej już nie
trzeba. Wszystko inne jest konsekwencją miłości. To największy i najlepszy dar,
dlatego cieszę się, że mój syn otrzymał go właśnie od kogoś takiego jak ty ─
powiedziała cicho kobieta, po czym szybko przetarła rękawem koszuli policzek, po
którym spłynęła jej łza. Jednocześnie uśmiechnęła się szczerze i odetchnęła ze
spokojem. Wierzyła, że teraz sprawy będą się powoli układać i w końcu uda się
im wyjść na prostą.
Ryota
spuścił lekko głowę, mocniej zaciskając ręce wokół kolan.
─ Gdyby
otrzymał go od jakiejś kobiety, nie miałby tylu problemów. Nadal miałby pracę,
dałaby mu dzieci, wizję lepszej przyszłości... ─ wymamrotał.
Nagle
spojrzał na Mikę z niemą prośbą przyzwolenia, co nie było całkowicie
zbędne
─ Wiem, że
byłoby mu lepiej, ale jestem ma tyle samolubny, że nie mam zamiaru odstąpić ─ zaśmiał
się, pociągając mocno nosem.
Mika tylko
pokręciła głową.
─ Ale co by
mu to dało, jeśli nie byłby przy tej kobiecie szczęśliwy? Nic. On kocha ciebie
i chce być z tobą, więc nikt nie ma prawa w to ingerować czy mu tego zabraniać.
To duży chłopiec i wierzę, że w końcu stał się odpowiedzialny. Nie pozostaje mi
nic innego, jak tylko was wspierać ─ odparła przez łzy.
─ Dziękuję ─
powiedział szczerze blondyn i uśmiechnął się ciepło.
Położył
swoją dłoń na tych, splecionych przez Mike z synem i ścisnął lekko, patrząc na
mulata.
─ Jest pani
wspaniała ─ dodał tak cicho, że kobieta nie miała prawa tego usłyszeć.
Normalnie kocham was
OdpowiedzUsuńbo ja już tu zdycham z nudów wchodzę a tu rozdział
Pełnia szczęścia ♡♡♡
Tylko nie mówcie mi ze historia kończy się na 24 rozdziale :c
Szczerze mówiąc, chyba żadna z nas nie ma jeszcze pojęcia, ile rozdziałów będzie mieć opowiadanie, ponieważ jest nieskończone xD Uzupełniając Spis treści sugerowałam się jakimiś tam swoimi kalkulacjami, ale bardzo możliwe, że rozdziałów będzie więcej xD :'3
UsuńOby oby
UsuńBo ja nie przeżyje gdy będzie inaczej :c <\3
Dziewczyny prześwietny blog z opowiadaniami <3 Macie talent,naprawdę.Przyjaciółka przesyłała fragmenty i naprawdę,aż sama nabrałam ochoty,aby przeczytać całość <33
OdpowiedzUsuńHEH ♥♥♥ xD
UsuńOjeju *-* Witam w imieniu swoim i Juri! ^^ ♥ Bardzo miło mi to wiedzieć *////* Zapraszamy do lektury! ^^ :3
UsuńI dziękujemy za polecenie nas! xD ♥♥♥
UsuńNo dobra pojarałam się to teraz komentarz na temat tego przepięknego moim skromnym zdaniem rozdziału.
OdpowiedzUsuńTo co teraz odkurwiłyście za przeproszeniem przebiło wszystko.
To jest opisane tak genialnie i tak uczuciowo że w klimat wczułam się cholernie mocno i mam łzy w oczach.
Jesteście po prostu wspaniałe.
Ten rozdział nie tylko pokazał ile potrafi się zrobić dla ukochanej osoby ale też jak tak naprawdę są traktowane związki homoseksualne.
Mądrze opisałyście jak to wygląda...
i czytając aż serce ściska z bólu bo taka jest smutna prawda...jacy ludzie potrafią być okrutni tylko dlatego że facet kocha faceta a nie babe.
Przecież to też są ludzie którzy nie zasłużyli na takie traktowanie.
Nigdy tego nie pojmę.
No jestem w szoku
wielki szacun
to było piękne <333
i ten koniec...
brak mi słów przysięgam
nie zasnę w nocy ! xD
biedny Aomine <333
Uww jaki miły komentarz! Naprawdę, aż mi ciepło na sercu ;; ♥ Dziękujemy! :D
UsuńKurczę, osobiście bardzo się cieszę, że nasze opowiadanie wywołuje tyle emocji... I'm so proud xD :'33 ♥
A ja normalnie skacze z radości że was znalazłam xD w sensie opowiadanie ale no wy piszecie ! ♡~♡
UsuńA pochwały jak najbardziej się należą
Wspaniała historia ♡