Orleański sen | rozdział 20

Daiki wprost tonął w myślach. Nie znał żadnych konkretów, dlatego pozostawały mu tylko domysły, które dręczyły go całą drogę do kancelarii.
Zaparkował auto na parkingu przed średniej wielkości białym budynkiem, obok którego stał o wiele większy gmach – sąd. Niewiele myśląc, wszedł wejściem dla pracowników, tak jak zwykł to robić, gdy niegdyś co dzień rano przychodził tam do pracy. Zalazł się w dobrze znanym mu korytarzu, który prowadził do głównego przedsionka sądu, z którego łatwo można było trafić na sale rozpraw.
Szybkim korkiem przemierzył cały korytarz, aż nie dotarł pod drzwi oznaczone srebrnym, błyszczącym numerem 205. Wyciągnął z kieszeni portfel, w którym miał schowany zapasowy klucz, po czym wsadził go w zamek i przekręcił. Okazało się jednak, że drzwi były otwarte. Pociągnął zatem za klamkę, która nie stawiała żadnego oporu i wszedł ostrożnie do środka.
To, co tam zastał, przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Jego prywatny gabinet był kompletnie zdemolowany. Segregatory, poustawiane uprzednio w równych rzędach na półkach, leżały na ziemi, a dokumenty z ich wnętrz walały się po całej podłodze. Certyfikaty i dyplomy, których miejsce było na ścianie, leżały porozrzucane wokół, a ze szklanych obramowań, w które były oprawione, pozostały jedynie potłuczone resztki. Na domiar złego wszystkie przedmioty z jego biurka, w tym maszyna do pisania, spoczywały roztrzaskane po obu stronach pokoju, a Daiki był pewien, iż gdyby umiały się porozumiewać, jęczałyby teraz z bólu i skarżyły na człowieka, który je tak potraktował. Pozostawało zatem pytanie – kto nim był?
Ciemnoskóremu zrobiło się słabo od patrzenia na ten rozgardiasz, który niegdyś był jego dopieszczonym pod każdym względem biurem. Bardziej zaskoczony i przygnębiany, niż zły, zaistniałą sytuacją, skierował swoje kroki do fotela, na którym usiadł przygarbiony. Oparł łokcie o blat biurka i ukrył twarz w dłoniach, nie mając pojęcia co dalej. W szoku nawet nie zamknął drzwi, które pozostawały otwarte na korytarz. Nie obchodziło go to jednak.
W pomieszczeniu rozchodził się ciężki zapach wody kolońskiej i potu; obcy zapach. Nie zwracał na niego większej uwagi, ponieważ nie umiał się na niczym skupić.
Nie wiedział, co robić. Czy w ogóle coś robić. Czym sobie zasłużył na ciągle spotykające go ostatnio porażki i niepowodzenia? Usilnie starał się znaleźć odpowiedź na to pytanie, gdy nagle w drzwiach gabinetu ktoś stanął.
─ Co ty tu jeszcze robisz? ─ padło pytanie, a Daiki drgnął mimowolnie i podniósł powoli wzrok.
Spojrzał przed siebie i zamarł.
Patrząc na własnego ojca, który wyglądał na jeszcze bardziej wściekłego, niż widział go ostatnio, wstał powoli z miejsca, chcąc tym uniknąć chociaż dyskomfortu, który odczuwał, kiedy ktoś stał nad nim.
─ Przyszedłem porozmawiać ─ odparł słabo.
─ Nie mamy o czym ─ oświadczył chłodno Mujihara. Biła od niego aura nieprzychylności i Aomine dobrze wiedział, iż jego ojciec powstrzymuje swoje nerwy na wodzy tylko i wyłącznie mając na uwadze to, w jakim miejscu się znajdują.
W tamtej chwili Daikiemu przemknęło przez myśl, iż to zabawne, jak ten perfekcyjnie ubrany i wyglądający, ohydnie bogaty człowiek przed nim jest pusty i zepsuty w środku. Jak na ironię, mężczyzna ucieszył się w duchu, iż dzięki poznaniu Kise on nigdy nie stanie się taki sam jak jego ojciec.
Przez to udało mu się odzyskać choć trochę pewności siebie.
─ A mi się wydaje, że jednak mamy. Przyjechałem, żeby się zwolnić. Możesz zacząć już szukać kogoś na moje miejsce, ale szczerze wątpię, czy kolejna osoba przy zdrowych zmysłach zdoła zaspokoić twoje wygórowane oczekiwania i niekończącą się krytykę. No, a poza tym, nie znajdziesz nikogo, kto chociażby by mi dorównał.
─ Stul pysk. Nawet tak sobie nie żartuj. Zwalniasz się? Nie rozśmieszaj mnie, bo już nie masz skąd się zwalniać. Przypieczętowałeś swój żałosny los tym ─ wywarczał Mujihara i rzucił na podłogę, tuż pod stopy Daikiego, gazetę. ─ Pieprzony pedał. Mogłem się tego po tobie spodziewać. Jesteś nieudacznikiem, a teraz już nawet nie masz dokąd pójść. Nie śmiej się nigdy więcej nazywać moim synem ─ powiedział z nieukrywaną pogardą w głosie, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu.
Aomine natomiast nie wahał się ani chwili dłużej. Poderwał z podłogi gazetę i pobieżnie przyjrzał się jednej z pierwszych stron, na której była otwarta. Znajdował się na niej obszerny artykuł, który uwieńczało dość wymowne, czarno-białe zdjęcie jego i Kise, na którym jego chłopak siedział mu na kolanach. Nie zamierzał, przynajmniej na razie, czytać tekstu powyżej, bowiem dobrze wiedział, czego on dotyczył oraz co i w jaki sposób zostało w nim napisane.
Wiedział również bardzo dobrze jakie konsekwencje się z tym wiążą i jak kończyła się kariera ludzi w podobnej sytuacji, dlatego przez moment zrobiło mu się gorąco i omal nie przewrócił się na podłogę, potykając o własne nogi. Ten stan słabości trwał jednak tylko krótką chwilę, ponieważ już za moment ciemnoskóry zaczął trząść się ze złości. Wyraźnie odczuwalny impuls sprawił, iż uwolniły się wszelkie skrywane przez niego w ostatnich godzinach emocje, których już nie był w stanie powstrzymać.
Tracąc resztki kontroli nad sobą, rzucił się w stronę w dalszym ciągu otwartych na korytarz drzwi. Dogonienie ojca nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu. Nim ten zdążył się obrócić, Daiki zrobił ostatni krok, już wyciągając ręce w jego stronę. Nie miał pojęcia, co chciał zrobić, jednak był pewien, że któryś  z nich na pewno skończyłby po tej sytuacji w szpitalu. Na szczęście w tej samej chwili, kiedy zamierzał popełnić jedno z największych głupstw w życiu, ktoś zagrodził mu drogę samym sobą. Wpadł więc z łoskotem na, jak się zaraz okazało, Reo Mibuchiego i gdyby nie to, że mężczyzna zdołał go przytrzymać, zapewne obaj upadliby na podłogę.
Mujihara odwrócił się w ich stronę i zmierzył obu morderczym wzrokiem, czego Daiki nie omieszkał nie odwzajemnić. Reo zaś, momentalnie orientując się w sytuacji, odchrząknął głośno i uśmiechnął się przymilnie w stronę ojca Aomine.
─ Odprowadzę go do wyjścia… ─ mruknął przepraszającym tonem, po czym, nim ktokolwiek zdążył się zorientować, pociągnął za sobą znajomego z niewiarygodną siłą, o którą ciężko go było posądzać.
Zamiast jednak udać się do wyjścia z kancelarii, Reo otworzył, jakby się mogło zdawać, pierwsze lepsze drzwi w pobliżu, po czym wepchnął do pomieszczenia za nimi Aomine, który w dalszym ciągu był bardzo mocno zaskoczony tym, co się przed chwilą stało.
─ Czyś ty do reszty zwariował, Daiki?! ─ krzyknął Mibuchi. ─ Chciałeś zabić swojego ojca, czy jak?!
─ Zabić? ─ zdziwił się mulat. ─ Co najwyżej uszkodzić…
─ A wyglądało inaczej! O co chodzi, co? Wylał cię; i co z tego? Przecież możesz znaleźć inną pracę, to nie jest żaden…
─ Jest! Teraz jest, do cholery! ─ również podniósł głos, czując, że szok mija, a wraca złość. ─ Kurwa, nie widziałeś, że piszą o mnie w gazetach?!
Spojrzał spode łba na Reo, który pokręcił zrezygnowany głową i oparł się plecami o blat biurka, które stało za nim. Jego biurka. Bowiem mężczyzna dokładnie wiedział, gdzie zabrać przyjaciela, aby mogli choć przez chwilę w spokoju porozmawiać.
Mibuchi wyglądał, jak zwykle z resztą, szałowo. Ubrany był w prosty, aczkolwiek szykowny oraz szyty na miarę, czarny garnitur, który doskonale podkreślał jego szczupłe kształty. Odgarnął z twarzy długie, czarne, lśniące włosy, kierując na Daikiego pełne żalu spojrzenie ciemnozielonych oczu o niesamowitej głębi, które posyłał mu spod długich, gęstych, zalotnych rzęs. Zmarszczył lekko swoje idealne, ciemne brwi, po czym przygryzł pełne usta. Aomine dobrze znał ten gest; w końcu Reo był dla niego kiedyś kimś znacznie więcej aniżeli zwykłym kolegą z pracy. Oznaczał on, że jego były kochanek intensywnie nad czymś myśli.
─ Na pewno sobie poradzisz, kocie ─ westchnął w końcu szatyn, po czym podszedł do ciemnoskórego, który zdążył już nieco ochłonąć, i pogłaskał go po policzku. ─ Jesteś młody i zdolny. Nie pozwól, żeby jedna wpadka zmarnowała ci życie.
─ Gdyby to było takie proste… ─ mruknął posępnie, po czym odwrócił twarz w drugą stronę, czując się nieco niezręcznie.
─ Daj spokój. Jesteś najlepszy ─ zaśmiał się Reo, po czym z wdziękiem zarzucił włosami i puścił mu oczko. I mimo, iż ten gest nie był jednoznaczny, dodał on mężczyźnie w pewien sposób otuchy.
─ Dzięki ─ parsknął pod nosem, po czym cofnął się w stronę wyjścia. ─ Lecę.
─ Gdzie znów? ─ jęknął Mibuchi. ─ Ciągle gdzieś znikasz. I jesteś jeszcze bardziej niedostępny, niż zwykle udajesz ─ fuknął. ─ Tęsknię…
─ Nie obraź się, ale póki co mam zamiar taki zostać.
─ Jak chcesz. Ale tak na zaś – mój numer się nie zmienił.
Aomine tylko uśmiechnął się dobrodusznie, pokręcił głową, po czym wyszedł z biura Reo z kompletną pustką w głowie.
*
Kise długo patrzył na miejsce, w którym auto zniknęło mu z oczu. Stał, w zmyśleniu bawiąc się kluczami. Nie mógłby wytrzymać teraz w domu matki ukochanego. Potrzebował przestrzeni. Spaceru, aby pozbierać myśli i ukoić zszargane nerwy. Można było go podporządkować pod ten typ człowieka, który przejmuje się wszystkim kilka razy bardziej niż inni. Był strasznie empatyczną osobą, dlatego ruszył przed siebie, wciskając dłonie w poły kurtki. Błąkał się między budynkami, poznając okolicę. W głowie miał jedynie Aomine. Był zmartwiony i zły jednocześnie. Rozumiał lepiej niż kto inny, że Daiki chciał poradzić sobie z problemem sam, ale uważał, że skoro powstał on głównie dzięki niemu, mężczyzna nie powinien go teraz z niego wykluczać. W końcu on sam był zły na Ryotę, kiedy ten starał się uporać ze swoimi stresami w pojedynkę.
Blondyn prychnął sarkastycznie. Mulat był bardzo niesprawiedliwy. Mimo wszystko nie potrafił go za to winić czy złościć.
Było już grubo po południu, gdy po długim krążeniu i plątaniu się między różnymi alejkami, dotarł na swego rodzaju skwerek. Kise miał wątpliwości, czy nie nazwać tego miejsca rynkiem. Plac, otoczony pojedynczymi drzewkami i budynkami, dawał możliwość zwiedzenia i kupienia czegoś w otaczających go sklepach. Była tu kawiarnia, piekarnia, biblioteka oaz połączony z nią antykwariat, do którego Ryota zaraz skierował swoje kroki; kwiaciarnia i butik.
Chłopak przekroczył próg, zostając odurzonym charakterystycznym zapachem wiekowych książek. Nieco mdła woń zmieszana z kurzem, zagęszczała w pomieszczeniu powietrze, tworząc zaduch. Kise jednak uwielbiał ten zapach i z ulgą, że może przez chwilę zjechać myślami na inny tor, zanurkował między stare tomiszcza.
Wyszedł stamtąd zadowolony. Zakupił bardzo sędziwy egzemplarz „Małego Księcia” wydanego w języku oryginalnym, aby go podszlifować; książkę kucharską dla Ruth i dwa anonimowe opowiadania, których opis zapowiadał się interesująco. Pewien był, że jedna z nich spodoba się kochankowi. Minął inny budynek i zatrzymał się koło niego, dumając. Wiedziony kuszącym, aromatycznym zapachem kawy, skręcił do kawiarenki – przyciemnionego, nastrojowego lokalu, na środku którego stał stary, aczkolwiek zadbany fortepian. Kise spojrzał na niego z nostalgią. Widać było, że klienci mogli z niego korzystać, ponieważ jego klawisze były aż nazbyt połechtane, a sam instrument był gdzieniegdzie ubrudzony kawą. Obok niego stał również stolik, jakby prosił się o przysiadnięcie przy nim z napojem i zagranie. Śpiewak podszedł do lady i złożył zamówienie, kierując się dokładnie tam. Usiadł przed urządzeniem, strzelił palcami i, nie przejmując się i tak nikłą publiką, zaczął grać.
Tego właśnie mu było trzeba. Rozładowania. Wyłączenia się. Skupienia na czym innym. Dzięki muzyce, którą sam tworzył, zdążył wszystko jako tako poukładać sobie w głowie i, co najważniejsze, uspokoił się trochę. Zapewniony wcześniej przez Aomine, odetchnął, uświadamiając sobie, że ten faktycznie jest dobry w swym fachu i na pewno znajdzie gdzieś pracę.
W końcu postanowił powoli się zbierać. Nawet nie zauważył, jak zleciał mu czas przy fortepianie. Dopił napój i wstał, ostatni raz gładząc palcami klawisze.
Dopiero teraz poczuł, że jest przez kogoś obserwowany.
Spiął się, odkładając filiżankę na ladę. Odwrócił się, napotykając spojrzenie stalowych, wściekle pewnych siebie, tęczówek. Żołądek podskoczył mu do gardła, gdy obserwujący go mężczyzna owinięty szarą chustą zebrał dłonią niesforne białe kosmyki, które wystawały spod czarnego, dużego kapelusza, podnosząc się powoli ze swojego miejsca przy stoliku.
Ryota skierował się pośpiesznie w stronę wyjścia. Widząc, że drugi osobnik idzie w jego kierunku, wyszedł na ulicę przyśpieszając kroku. Ręce, które miał wciśnięte w kieszenie, zacisnął w pięści. Nie, to nie mógł być Shougo, pomyślał.
Odwrócił się i zamarł na dosłownie ułamek sekundy.
Nie mylił się. Niższy niemal deptał mu po piętach. Jak na złość wokół było pusto i cicho. Kise niemal biegł, mężczyzna za nim spróbował złapać go za ramię, jednak nie udało mu się to. Blondyn wpadł na kogoś wychodzącego z mijanej przez niego kwiaciarni z mocą, stękając głośno.
─ Przepraszam ─ bąknął podenerwowany.
Na pytanie, czy wszystko w porządku nie udzielił odpowiedzi, nawet nie patrząc na poszkodowanego. Zamiast tego obejrzał się za siebie. Zza ramienia dostrzegł, jak Haizaki z kwaśną miną cofa się w jakąś uliczkę, z której zaraz potem wyjechało czarne auto. Ich spotkanie musiało być więc przypadkowe.
Jasnowłosy ocknął się, przypominając sobie o osobie, na którą wpadł.
─ Strasznie przepraszam, kompletnie straciłem głowę ─ próbował się usprawiedliwić, podnosząc wzrok na, jak się okazało, mężczyznę przed sobą.
─ Kagamicchi…? ─ zapytał niedowierzając, kiedy go rozpoznał. Zaczął uważnie lustrować osobnika przed sobą. Niewiele zmieniło się od ich ostatniego spotkania, choć miało ono miejsce dość dawno temu. Postawny, wyprostowany, budzący zaufanie… Taiga nadal sprawiał na Kise takie wrażenie.
─ K-Kise? Ty tutaj? ─ zapytał Kagami, wyraźnie zdziwiony.
─ To chyba moja kwestia… ─ odparł blondyn. ─ A gdzie Boston? No, chyba, że kłamałeś ─ dodał nadymając policzki, chcąc tym sprawić wrażenie wyluzowanego. Nie mógł jednak powstrzymać się od tego, aby ostatni raz obejrzeć się przez ramię i odetchnąć z ulgą. Kagami z łatwością dostrzegł zachowanie znajomego, jednak postanowił go nie komentować.
─ No co ty, masz mnie za takiego? –spytał z urazą. Zmierzwił swoje rudo-czarne włosy i popatrzył na Ryotę ciepło, tak, jak podczas ich ostatniego spotkania.
─ No cóż… Nie znamy się zbyt dobrze ─ zauważył Ryota zaczepnie.
─ Racja ─ uśmiechnął się Taiga. ─ To… co cię tu przywiało? ─ zapytał. ─ Nie znalazłeś tego, czego szukałeś? ─ W jego tonie wyczuć się dało troskę, przez którą niższy poczuł się miło. Zadziwiał go fakt, jak obcy, a jednocześnie bliscy są sobie z tym człowiekiem.
─ Nie. Nie znalazłem ─ przyznał chłopak i kontynuował, widząc smutny wzrok wyższego i jego usta, które już otwierały się, aby coś powiedzieć ─ Samo mnie znalazło.
─ Och… To świetnie ─ odparł szczerze uradowany Taiga. Przestąpił z nogi na nogę i pociągnął nosem. ─ Kurde, chodźmy gdzieś usiąść, bo dziwnie się czuję tak gadając na chodniku.
─ Nie mam zbyt wiele czasu. Trzeba się będzie streszczać ─ zaśmiał się Kise, ale ruszył za czerwonowłosym do tej samej kawiarni, z której wcześniej wyszedł w popłochu. Uśmiechnął się niezręcznie do obsługi, która na ponowny widok blondyna posyłała mu spojrzenia uznania, zapewne spowodowane wcześniejszym „koncertem”.
Usiedli przy stole, a Ryota od razu podjął temat.
─ Miałeś zadzwonić.
─ Przepraszam. To… po prostu… przepraszam….
Blondyn machnął ręką i przeszedł do sedna:
─ Wybaczył ci?
Kagami poczerwieniał na twarzy i odwrócił głowę w bok, sięgając ręką pod swój szal, którym owinął sobie szyję. Wyjął spod niego srebrny łańcuszek, na którym wisiała skromna obrączka. Śpiewak rozpromienił się i klasnął w dłonie, ignorując wzrok innych ludzi.
─ Gratuluję, Kagamicchi!
─ D-dzięki ─ burknął mężczyzna, chowając dowód swojej miłości. ─ Wszystko się ułożyło. Jestem ci strasznie wdzięczny za wtedy, Kise. Chciałem zrobić taką głupotę… w dodatku twoim kosztem.
─ Oboje byliśmy zdesperowani ─ wytłumaczył jego rozmówca, machając ręką.
─ Cieszę się, że mnie powstrzymałeś… i wysłuchałeś ─ wyznał Taiga, nawiązując do ich pierwszego i jedynego do tej pory spotkania.
Poznali się w hotelu Midorimy, gdy Ryota był w branży niedługo. Mieli spędzić ze sobą przelotną, nic nieznaczącą noc. Szukający miłości blondyn i pragnący bliskości ryży omal nie wyładowali na sobie swoich rządz, dopóki Kagami po prostu nie rozkleił się przy Kise i przyznał, że tak naprawdę nie chce tego, co miało się między nimi wydarzyć. Dopóki nie powiedział mu jak wielki kryzys przechodzi jego długoletni związek. Dopóki nie powtórzył niższemu tego, co powiedział swojemu kochankowi.
Taiga mówił, Ryota słuchał. Koniec był taki, że w ciągu całej nocy zdążyli się poznać jak mało kto, będąc jednocześnie nieznajomymi. Łatwo im było otworzyć się na kogoś obcego, z innego środowiska i wyżalić się z każdego, nawet najmniejszego problemu ich dręczącego. Może świadomość tego, że rozejdą się, jakby ten wieczór nie miał miejsca i nigdy ponownie się nie spotkają, ich do tego zmotywował. Żaden z nich nie znał na to pytanie odpowiedzi.
─ Ja też. Dzięki temu obydwu nam się udało ─ pochwalił się Kise.
─ Zamieniam się w słuch! ─ powiedział wesoło wyższy.
Więc Ryota mówił. Opowiedział o Daikim, o Shougo, porwaniu, postrzeleniu, ratunku, a wreszcie o przyjeździe tutaj i kolejnych falach wydarzeń, tak, jakby znali się z Taigą od dziecka. Rozmawiali długo. Tak długo, aż niższy stwierdził, że musi już iść, a Kagami zadeklarował, że go odprowadzi. Gdy to zrobił, Kise podziękował i podał rękę mężczyźnie.
─ Pozdrów ode mnie Kurokocchiego.
Rudy tylko uśmiechnął się i ścisnął, drobniejszą od swojej, dłoń.
─ A i…! Mój numer się nie zmienił, Kagamicchi ─ powiedział znacząco Ryota.
─ Jasne. Dam znać, że żyję. Tym razem na pewno ─ dodał szybko Taiga, widząc kpiący wzrok blondyna.
─ Trzymaj się.
─ Ty też.
Śpiewak pomachał mu jeszcze, po czym wszedł na klatkę schodową domu Miki. Dochodził  wieczór, ale po kobiecie wciąż nie było śladu. W pewnym sensie odetchnął. Nie miał siły z nią teraz rozmawiać. Nie potrafił. Wiedział, że kobieta dopatrzy się w jego zachowaniu czegoś nieodpowiedniego i wyciągnie z niego całą prawdę. A przynajmniej tę część, o której Kise wiedział. Mimo iż odżył po rozmowie z Kagamim, Ryota był bardzo zmęczony i zaczął na nowo stresować się sytuacją. Taiga naprawdę uratował mu dzisiaj tyłek…
Mężczyzna położył się w łóżku mulata i przymknął oczy, wdychając zapach kochanka, którego brakowało mu, odkąd się rozdzielili. Zwinął się w kłębek, czekając na Daikiego i jego wieści z napięciem.
*
Aomine jeszcze na chwilę przed wyjściem z kancelarii wstąpił do swojego gabinetu, a raczej tego, co z niego zostało. Pozbierał swoje rzeczy, jednak tylko te, które były całe i uznał je za przydatne. Resztę zostawił, nawet się za nimi nie oglądając. Opuścił budynek kancelarii bez większych rozterek. W sumie nawet się cieszył, że kroczy tą drogą po raz ostatni.
Spakował ocalałe książki, segregatory, dokumenty oraz parę innych drobiazgów do bagażnika samochodu, po czym zamknął go z głośnym trzaskiem. Jeszcze raz, na chwilę, odwrócił się w stronę potężnego, białego budynku. Z jednego z rzędu okien wyczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Nie wiedział czy to jego ojciec, czy może Reo na niego patrzy. Obstawiał jednak tę drugą opcję, dlatego tylko pokręcił zrezygnowany głową, wsiadł do auta i odjechał.
Nie był pewien, co powinien sobie myśleć. Przez artykuł, był nawet pewien, że nie jeden, stracił swoją reputację oraz respekt. Wiedział, że Mujihara miał rację. Nie miał już co liczyć na karierę prawnika, ale to wciąż do niego nie docierało. Wcześniej miał do swojej pracy dość obojętny stosunek. Była po prostu dobra – czuł się pewny w tym, co robił, choć nieraz przyczyniał się do skazań na niesprawiedliwe wyroki, i był tego w pełni świadom; jednak dostarczała mu ona potrzebnych środków do życia, a nawet ich nadmiar. W obecnej sytuacji dziękował sobie z przeszłości, iż zdołał się choć trochę ubezpieczyć na tę czy podobną sytuację. Miał w banku konto oszczędnościowe, a na nim dość sporą sumkę, która miała teraz stanowić jego główne źródło utrzymania.
Ale co dalej? Co, gdy pieniądze się skończą? Aomine nie potrafił sobie na to odpowiedzieć. W tamtej chwili nawet nie chciał o tym myśleć, jednak wiedział, że powinien i to nieodpowiedzialne z jego strony.
Dojechał pod kamienicę, w której mieszkała jego matka z wciąż porażającą pustką w głowie. Zaparkował, zgasił silnik, zabrał z bagażnika swoje rzeczy, po czym ruszył powoli schodami. Wędrówka na górę strasznie mu się dłużyła. Z trudem pokonywał kolejne stopnie, powoli godząc się z myślą, iż te najwyraźniej nigdy się nie skończą.
W końcu dotarł na ostatnie piętro. Wahał się przez moment, ale potem wszedł cicho do środka i zostawił rzeczy w przedpokoju. Obojętnie minął kota, który przyszedł się z nim przywitać, ocierając o łydki i mrucząc.  W łazience przemył twarz i umył ręce, a następnie wszedł do kuchni. Zdziwił się, że jego matka jeszcze nie wróciła, jednak zaraz uspokoił się myślą, że pewnie została na nocą zmianę. Wypił szklankę wody, po czym westchnął ciężko i skierował się do swojej sypialni. Na jego łóżku leżał skulony Kise. Daiki zatrzymał się w progu i obserwował chłopaka przez chwilę. Po upewnieniu się, iż blondyn śpi, wszedł bezszelestnie do środka i przyklęknął przy rozłożonej wersalce. Twarz Ryoty była spokojna i odprężona. Złociste kosmyki opadły mu na czoło, zasłaniając niemal całe brwi. Aomine wyciągnął rękę i delikatnie, ledwo dotykając mlecznobiałej skóry, przejechał dłonią od brody, po policzku śpiewaka, aby na koniec odgarnąć mu grzywkę. Kise tego nie poczuł i cały czas spał, oddychając głęboko i miarowo.
Daiki jeszcze chwilę wpatrywał się w niego, pozwalając rozszalałym w głębi siebie emocjom ucichnąć. Następnie wstał, przykrył blondyna wyciągniętą kołdrą i odsunął się w tył, gdzie usiadł po turecku na fotelu. Miał stamtąd doskonały widok na kochanka, na którego padały promienie zachodzącego słońca. W tamtej chwili, w domu, przy Kise, czuł, iż mimo, że sprawy potoczyły się niefortunnie, nie musi się tym przejmować. Ma już to, czego nieświadomie najbardziej pragnął przez swoje życie, a reszta jakoś się dopasuje.
Musi.
Z tą myślą zasnął po chwili, mając nadzieję, że gdy się obudzi, jego problemy same rozwiążą się w magiczny sposób.
*
Ryota wyprostował się, zsuwając z siebie okrywający go materiał. Spojrzał na niego zdziwiony i podniósł powoli z podłogi. Trzymając kołdrę w rękach, przymknął powieki. Było już ciemno. W pokoju panował mrok większy, aniżeli na ulicy za domem, ponieważ zasłony w oknach nie pozwalały na wdarcie się do pomieszczenia blademu światłu latarni.
Dopiero po chwili spostrzegł kochanka. Mulat siedział w fotelu, a brodę opartą miał na wewnętrznej stronie dłoni. Łokieć opierał o podłokietnik, a nogi miał splecione. Minęło trochę czasu, zanim Kise uświadomił sobie, że jego partner śpi. Wyglądał tak naturalnie, jakby obserwował go i pilnował, mimo zamkniętych oczu. Byli w tym samym pomieszczeniu. Oddaleni od siebie zaledwie o kilkadziesiąt centymetrów, a śpiewak czuł się jakby miał zaraz uschnąć z tęsknoty. Odczuwał bardzo silną potrzebę choćby najmniejszego możliwego dotyku partnera. Sama świadomość tego, że nie widzieli się niemal cały dzień, a Ryota martwił się i czekał, tylko zwiększyła to odczucie.
Przez natłok myśli zbierających się przez całą dobę w jego głowie, jasnowłosy czuł ogromny ból w tyle czaszki, który nieznośnie pulsował. Zupełnie, jakby domagał się odpowiedzi na wszystkie pytania.
Blondyn podniósł się z posłania i podszedł do siedzenia powoli. Najbardziej delikatnie, jak tylko mógł, wdrapał się na uda ciemnoskórego, przylegając do niego całym ciałem. Mebel był na tyle duży, że pomieścił i jego. Wtulony w najważniejszą osobę w swoim życiu Kise zaczął powoli się uspokajać. Daiki nawet nie drgnął, przez co śpiewakowi przeszło przez myśl, jak bardzo musiał być zmęczony.
Musieli pogadać. Miał mu wiele do powiedzenia i coś mu mówiło, że nie jest jedyny. Ujął śniadą twarz w dłonie i pocałował mężczyznę lekko, niemal niewyczuwalnie. Ta drobna pieszczota wystarczyła jednak, aby wyższy uniósł powoli powieki.
─ Hej, przystojniaku ─ powiedział smutno Kise, chcąc zacząć luźno ich nadchodzący temat rozmowy.
─ Hej, skarbie ─ mruknął Aomine.
Leniwie wtulił się w szyję swojego chłopaka, zaciągając jego zapachem. Następnie ziewnął potężnie i przetarł zaspaną twarz dłonią. Był zmęczony, zaspany i bolała go głowa, jednak domyślał się, o czym blondyn prawdopodobnie chce porozmawiać. I właśnie z tego powodu starał się pozbyć resztek snu z powiek. Wiedział, że Ryocie należą się wyjaśnienia. Postanowił jednak zacząć od lżejszego tematu.
─ Wytrzymałeś jakoś beze mnie? ─ spytał pół żartem, pół serio.
─ Jakoś ─ odparł kwaśno Kise. ─ Przepraszam, że cię obudziłem ─ oparł czoło o skroń mulata. Ta pozycja pozwalała mu zarówno wyczuć intensywną woń włosów, jak i skóry mężczyzny ─ ale naprawdę musimy porozmawiać.
─ Wiem ─ westchnął Daiki ciężko i pociągnął nosem. Katar nie był jednak wynikiem wzruszenia, a symptomem przeziębienia, które powoli go dopadało. ─ No więc… Poszedłem się zwolnić, podczas gdy tak naprawdę byłem już zwolniony ─ powiedział powoli. Nie był jednak pewien, czy Kise go rozumie, dlatego dodał zaraz: ─ Ktoś nas widział. Śledził, zrobił zdjęcie i doniósł prasie. Jak się okazało, to temat jednych z pierwszych stron gazet… Chyba wiesz, co to znaczy. Mówiłem ci wcześniej, że tego się obawiam. Ten skandal doszczętnie zniszczył mi reputację i teraz nikt przy zdrowych zmysłach mnie nie zatrudni. Przynajmniej na pewno nie do kancelarii.
Zdziwił się jednak, jak łatwo przyszło mu wypowiedzenie tego na głos. W tych paru wypranych z emocji zdaniach podsumował wszystkie ostatnie zdarzenia oraz swoje przemyślenia. W tamtej chwili ta prostota po prostu najlepiej oddawała istotę sprawy, choć skrycie niesamowicie bolała.
─ Tak mi przykro... ─ wyszeptał Kise, czując ogromny żal ściskający jego serce do utraty tchu.
Po jego słowach w pokoju na długo zapanowała cisza, której blondyn długo nie przerywał. Nagle go olśniło.
Wciągnął gwałtownie powietrze w płuca, tak, że zabolały go żebra.
─ To moja wina ─ jęknął sfrustrowany.
W głowie Ryoty wszczął się alarm, boleśnie informujący go o elementach pasujących do układanki, którą tworzyły informacje podane przez Daikiego. Śpiewak złapał się za włosy, odczuwając, jak pokój, w którym się znajdywali, zaczyna wirować.
To musiał być Shougo.
Był wtedy w parku. Kise miał rację, nie przewidziało mu się. W parku, w kawiarni... Blondyn całą siłą woli powstrzymał się od rozpłakania się. Czuł się taki bezradny. Zapędzony w kozi róg. Jakby Haizaki obserwował teatrzyk, w którym główną rolę grali Aomine i Kise, próbując ułożyć sobie życie i, gdy tylko zażegnali jeden kryzys, wbijał kolejną igłę w marionetki w nim grające. Śpiewak poczuł się mało bezpiecznie, pomimo faktu, że jego kochanek był obok. Miał wrażenie, że są non stop monitorowani i czegokolwiek by nie zrobił, Haizaki będzie krok przed nim.
─ Aominecchi... ─ odetchnął głośno. ─ Gdzie zrobiono to zdjęcie? ─ spytał ochryple, opierając z impetem głowę o tors mulata.
─ Wydaje mi się, że wczoraj. W parku ─ odpowiedział Aomine i nagle warknął cicho, zły sam na siebie: ─ Nie masz się za co obwiniać, bo to przeze mnie. To ja nie umiałem dopilnować, żeby nasza relacja nie była widoczna dla innych. Dlatego nie bierz tego do siebie, to bez sensu.
Kise opuścił bezwładnie ramiona.
─ Nic nie rozumiesz, Aominecchi.
 Schował całą twarz w zagłębienie jego szyi i wybełkotał niewyraźnie głosem pełnym bólu:
─ Wiem kto to.
─ Skąd możesz wiedzieć ─ prychnął Aomine, z góry bagatelizując słowa kochanka. ─ To mógł być każdy. Poza tym jestem dość znany; mam paru nieprzyjaciół. Myślisz, że doniesienie na mnie prasie stanowiło dla nich problem, kiedy nadarzyła się mu temu okazja?
─ Możesz mnie chociaż raz do końca posłuchać? ─ spytał niższy bez cienia złości czy pretensji. Jego ton wyrażał czystą prośbę. ─ Nie ma innej opcji, żeby to był ktoś inny. Tylko… musisz mi uwierzyć, Aominecchi.
─ Przecież ci wierzę ─ mruknął Daiki i poruszył się niecierpliwie, wygodniej układając w fotelu.
Na moment odwrócił wzrok od siedzącego na jego kolanach chłopaka i spojrzał w okno, za którym było widać niewiele ze względu na późną porę oraz wszechobecną ciemność. Trudno mu było przyjąć informację, iż Kise wie, kto był sprawcą całego zamieszania.
─ Ja... Łaziłem dzisiaj po okolicy i trafiłem na jakiś rynek. Spotkałem tam dwie osoby, które znam. Jedna z nich to mój dobry znajomy... Drugiej wolałbym nigdy nie poznać. Spotkałem w kawiarni Shougo ─ wypalił śpiewak wprost.
Mulat spiął się, ale zanim cokolwiek powiedział, Ryota się wtrącił.
─ Nie mam paranoi. Był dzisiaj w kawiarni i wczoraj w parku. Widział nas... To musiał być on…!
Blondyn wybuchnął suchym płaczem, bojąc się reakcji Aomine, jakby zrobił coś nie tak. Oszołomiony Daiki przytulił do siebie łkającego Ryotę, przez chwilę nic nie mówiąc. Nie mógł dostatecznie się skupić i poukładać myśli. Postanowił więc nieco bardziej rozeznać się w sytuacji.
─ Zacznijmy może od tego, co ty właściwie robiłeś dzisiaj na tym rynku ─ westchnął, starając się, aby ton jego głosu pozostawał spokojny i pewny. ─ I nawet jeśli jakimś cudem widziałeś tam Haizakiego to skąd możesz mieć pewność, że to faktycznie on? Myślałem, że skoro obiłem mu mordę, to może da spokój… Ale najwyraźniej jest kompletnym idiotą, jeśli zdecydował się zostać w kraju i mieszać w moim życiu. Przecież wiadomo, że podejrzenia od razu spadłyby na niego...
─ Co mu po podejrzeniach, skoro nie potrafią go złapać? Nie wiem, czemu on. Ale wiem to na sto procent. Kagamicchi też go widział! Poszedłem się tylko przejść. Nie mógłbym usiedzieć w domu. Potem, jak go zobaczyłem, wpadłem w panikę. Zamiast zostać w tłumie... Był strasznie blisko. Prawie mnie złapał. ─ Ryota zatrząsł się zupełnie, jakby właśnie poczuł na sobie dotyk przestępcy. ─ Nie wiem co by było, gdybym nie wpadł na Kagamicchiego.
Kise zaczął mieszać informacje, zupełnie pozbawiając ich ładu i składu, tracąc ich sens i kolejność zdarzeń. Dopiero teraz dochodziło do niego to, co stało się kilka godzin temu.
Aomine zdawał się jednak bardziej przejęty czymś innym.
─ Co za Kagamicchi? ─ warknął, instynktownie marszcząc brwi i mocniej zaciskając uścisk, w jakim trzymał śpiewaka.
Niższy znieruchomiał. Uniósł głowę i spojrzał na Daikiego zaczerwienionymi oczami.
─ Ty tak naprawdę, Aominecchi? Mówię ci, że Haizaki jest w tym samym mieście co my, a ty... ─ zaciął się.
Aomine był zazdrosny. W takim momencie? W dodatku o człowieka, który jest po uszy zakochany. Kise rzucił nagle, sam nie wiedząc dlaczego zabrzmiało to trochę jak wywód:
─ Kiedy to do ciebie dotrze? Jak mnie znowu zgwałci czy cię postrzeli? ─ zapytał zły z własnej frustracji, ponownie wybuchając płaczem.
─ Nie dramatyzuj, Kise ─ odparł ostro mulat, po czym chwycił twarz kochanka w dłonie, chcąc, aby ten na niego spojrzał. ─ To nie musiał być zaraz Haizaki. Mówiłem ci, to bardzo mało prawdopodobne. Szuka go policja w całym kraju, a ten miałby w nim sobie spokojnie przebywać, tak?
─ Dlaczego mi  nie wierzysz? Nie zmyśliłem tego sobie. Był tu. Przecież nie tylko ja go widziałem! ─ Blondyn nie potrafił opanować złości z rosnącej bezradności. Czuł się również osaczony, co potęgował fakt, że Daiki nie brał sobie jego słów na poważnie.
─ No to czemu nie wezwałeś policji? Albo kogokolwiek? Jeśli to był faktycznie on, to zmarnowałeś szansę, żeby można było go złapać ─ warknął Aomine. Nie chciał się unosić, jednak stres, frustracja oraz złość z ostatnich parenastu godzin zaczęły na nowo się w nim gromadzić. Był typem choleryka i nawet, jeśli nie chciał, jedynym sposobem na ich pozbycie się było ich uwolnienie.
─ Nie wiem, może się bałem? Byłem w szoku, skąd miałem się go tam spodziewać?!
Ryota czuł się coraz mniej komfortowo. Chociaż potrzebował obecności kochanka jak nikogo innego, w tej chwili miał ochotę uciec od mulata. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego nadal mu nie wierzy.
─ Dobra, skoro ty tego nie zrobiłeś, ja to zrobię. Zejdź ─ powiedział Aomine, wyzbywając się z tonu głosu jakichkolwiek emocji.
Kise zrobił tak, jak mu polecił, dzięki czemu mógł wstać i wyjść na korytarz, nie odwracając się za siebie.
Blondyn patrzył tępo na drzwi, za którymi zniknął Aomine. Miał mieszane uczucia. Przez ostatni stres zaczynał mieć dziwne myśli. Zastanawiał się, czy Daiki chce, żeby tutaj był. Przeszło mu przez myśl, że jest tak zły na niego o prasę, że byłoby mu wszystko jedno co do blondyna i gdyby Haizaki zjawił się przed ich drzwiami, sam wręczyłby mu blondyna do rąk. Kise pokręcił głową, karcąc się za tak niesprawiedliwe i paranoidalne myśli. Miał wyrzuty sumienia, że w ogóle coś takiego przeszło mu przez głowę, jednak bał się. Bał się, że za cena, jaką zapłacił ciemnoskóry za jawny związek z nim, okazała się dla Daikiego za wysoka i teraz mężczyzna żałuje.
Aomine wyszedł z pokoju i skierował swoje kroki do telefonu, który stał na małym, drewnianym stoliku w salonie. Wykręcił odpowiedni numer, dzięki czemu już po chwili mógł rozmawiać z funkcjonariuszem policji. Domyślił się, o jakim wcześniej rynku mówił jego kochanek, co zaraz precyzyjnie wyjaśnił, prosząc o uważne przyjrzenie się temu miejscu, mówiąc, że to właśnie tam widziano poszukiwanego. Nie przedstawił się prawdziwym nazwiskiem, gdy policjant go o to poprosił, ponieważ obawiał się, że w wyniku skandalu jego zgłoszenie nie zostanie potraktowane poważnie.
Zakończył rozmowę z mieszanymi uczuciami. Był jednocześnie zmartwiony i rozdrażniony obecną sytuacją. Bardzo nie chciał wyżywać się na Kise; w końcu sam widział, jak bardzo chłopak przeżywa i jak mu ciężko. Nie powinien go więc strofować czy być zazdrosnym, choć nie miał ku temu najmniejszych powodów.
Zganił się w myślach za swoje wcześniejsze zachowanie oraz słowa, które, był pewien, zabolały i tylko wszystko zaogniły. Postanowił więc uspokoić i przeprosić, jednak nie był do końca pewien, jak. Pragnął jeszcze raz wszystko sobie dokładnie przemyśleć.
Wrócił z powrotem do pokoju. Niepewnie uchylił przymknięte drzwi i zajrzał do środka. Mimo ciemności panującej w pomieszczeniu, od razu spostrzegł zarys sylwetki blondyna. Siedział skulony w fotelu, który wcześniej zajmował Daiki, tyłem do wejścia.
─ Wychodzę do sklepu. Zaraz wracam ─ powiedział cicho Aomine, w dalszym ciągu stojąc w progu.
Kise drgnął lekko, po czym odwrócił się twarz w jego stronę i spojrzał na niego z czym jakby niedowierzaniem. Ciemnoskóremu ciężko było zinterpretować zawarte w spojrzeniu chłopaka emocje, choć z całą pewnością nie były one pozytywne.
Uśmiechnął się więc przepraszająco, po czym dodał:
─ Muszę się przewietrzyć. Naprawdę, zaraz będę z powrotem.
Następnie, nie czekając aż kochanek mu odpowie, odwrócił się, chwycił z wieszaka pierwszą lepszą kurtkę, po czym wyszedł z domu, cicho zamykając za sobą drzwi. Zbiegł po kamiennych schodach na sam dół, zakładając na siebie okrycie. Na dworze było cicho, spokojnie i strasznie zimno. Powietrze wydychane przez mulata zamieniało się w obłoczki pary, a jego ciało niemal zaraz po wyjściu przed kamienicę zaczęło drżeć.
Lato dobiegło końca. Czuł to wyraźnie i żałował, że nie wziął ze sobą cieplejszej kurtki.
Westchnął cicho i zapiął się szybko, nie chcąc dłużej marznąć. Jak się jednak okazało, ten zabieg niewiele mu pomógł, dlatego od razu ruszył szybkim, dynamicznym krokiem przed siebie. Nie kłamał. Naprawdę zamierzał udać się do sklepu. Głównym tego powodem było to, że teraz i tak nie miał głowy do tego, aby udać się w jakiekolwiek miejsce.
Mały, całodobowy kram znajdował się na końcu tej samej ulicy co dom jego matki, dlatego nie musiał martwić się tym, ile ta wędrówka mu zajmie. Szybko dotarł do celu i wszedł do środka, gdzie powitał go przyjemnie ciepły podmuch powietrza. Nie miał pojęcia, co kupić, dlatego zdecydował się po prostu na to, co jako pierwsze znalazło się w zasięgu jego wzroku. Poprosił więc dość młodą, jednak widocznie zaniedbaną kobietę za ladą o butelkę whisky oraz paczkę papierosów. Sprzedała mu ona to co chciał, mierząc go nieprzychylnym spojrzeniem. Nie wiedział co było tego przyczyną. Być może już słyszała o skandalu z jego udziałem, a może po prostu była już zmęczona i chciała wrócić do domu. Szybko zgarnął zakupy z lady i opuścił obskurny sklepik, nawet się nie żegnając.
Nie był jeszcze gotów, aby wrócić na górę, dlatego zatrzymał się przed bramą kamienicy, otwierającą drogę na podwórko oraz klatkę schodową. Miał wrażenie, że przemarzł do szpiku kości, dlatego otworzył whisky i zaczął sączyć napój długimi łykami, chcąc jak najszybciej się go pozbyć. Jego organizm nie był przyzwyczajony do tak dużych dawek alkoholu na raz, ponieważ zazwyczaj pijał tylko, gdy miał ku temu okazję; sporadycznie, dlatego szybko zaczęło robić mu się niedobrze i kręcić w głowie. Oparł się plecami o zimny mur, nie chcąc stracić równowagi. W połowie butelki zrobił małą przerwę, aby wypalić papierosa.
Jednego.
Drugiego.
Trzeciego.
Następnie wrócił do picia.
Przymknął powieki i odetchnął głęboko, gdy już skończył. Czuł się potwornie. Drżał z zimna, choć jeszcze czuł palący posmak whisky. Śmierdział papierosami, przez co żołądek podchodził mu do gardła za każdym razem, kiedy brał głębszy wdech.
Nie wiedział, co ma robić. Czuł się zmęczony, poniżony i bezradny jak jeszcze nigdy. Kochał swojego chłopaka, co do tego nie miał wątpliwości, jednak w tamtej chwili po prostu na moment o tym zapomniał. Znów był sobą z przeszłości, małym, nic nieznaczącym Aomine Daikim, marznącym, stojącym przed wejściem do domu, porzuconym przez ojca i bez żadnych perspektyw na przyszłość.
Gdyby nie to, co stało się chwilę później, prawdopodobnie przestałby pod bramą całą noc i zamarzł przy tym na śmierć. I może to byłoby lepsze.
Najpierw usłyszał czyjeś głośne rozmowy i śmiechy, a niecałą minutę później nastąpiła cała lawina zdarzeń. Powoli otworzył oczy i zrobił to w idealnym momencie, by zobaczyć, jak grupka widocznie podpitych mężczyzn niszczy jego auto.
Oniemiał.
Przez chwilę stał jak wryty i patrzył z niedowierzaniem na to, co działo się tuż przed nim, po drugiej stronie ulicy. Było ich trzech, a każdy z nich przyczyniał się do tego, żeby w jakikolwiek sposób uszkodzić jego Forda. Spuścili powietrze z dwóch opon, powgniatali i porysowali karoserię, wybili okno. Włączył się alarm, który poniósł się echem po całej ulicy.
Aomine, mimo zawrotów głowy oraz rozmazującego się obrazu, nie wahał się ani chwili. Podbiegł do jednego z mężczyzn, po czym rzucił się na niego i zaczął obkładać pięściami. Mógł przy tym nareszcie uwolnić wszelkie negatywne emocję, które niszczyły go od środka. Wyładowywał swoją wściekłość, smutek i strach, z każdą chwilą zatracając świadomość tego co się działo wokół coraz bardziej.
Nie dane mu było wygrać tej bójki, bowiem mężczyzn było trzech. Pozostała dwójka szybko odciągnęła go od ich skomlącego z bólu kolegi, powaliła na ziemię i skopała tak, że przez chwilę brakowało mu tchu. Nie szczędzili przy tym przekleństw i obelg, które uderzały w jego dumę prawie tak bardzo jak ciosy w ciało.
Gdy skończyli, okradli go i pozostawili samego sobie. Ledwo udało mu się podnieść, a zwymiotował na trawnik. Było to spowodowane tym, iż w bójce najbardziej ucierpiał jego brzuch, który, odsłonięty, wydawał się napastnikom najłatwiejszym a zarazem najczulszym punktem.
Było mu słabo, kręciło się w głowie, a każdy, nawet najmniejszy nerw w jego ciele promieniował bólem. Nie miał pojęcia jakim cudem, ale krok za krokiem w końcu wrócił do mieszkania. Ledwo co wszedł do środka i zdołał zamknąć drzwi, a upadł z hukiem na podłogę, jęcząc cicho. Alkohol szumiący w głowie i przytłaczające resztkę świadomości cierpienie sprawiało, że miał ochotę już nigdy więcej się nie podnieść.
Od momentu wyjścia Daikiego, Ryota siedział sztywno, nie ruszając się z wcześniej zajętego miejsca. Bił się z myślami. Bał się, że mulat wyjedzie, a jego matka oznajmi mu, że nie ma tu czego szukać za niego, gdy już wróci. Wiedział, że nie powinien tak myśleć. Wiedział to i był o to na siebie zły, jednak nie potrafił powstrzymać rosnącego w nim uczucia paniki. Mimo iż wewnątrz aż w nim wrzało, na zewnątrz Kise do złudzenia przypominał manekin. Patrzył tępo w jeden punkt, ani drgając, czy choćby mrugając. Po pewnym czasie oczy zaczęły go piec, więc zamrugał kilkakrotnie i chowając twarz w dłoniach wybuchł tłumionym, cichym płaczem, zwalając winę na poprzedni brak mrugania. Był tak przejęty i przytoczony dzisiejszymi zdarzeniami, że nie zwrócił uwagi na czyjeś krzyki i hałas, które docierały do niego jak przez tłumiącą szybę. Doskonale usłyszał jednak szczęknięcie starych drzwi i huk, jaki temu towarzyszył. Blondyn zerwał się z miejsca, słysząc ten niepokojący dźwięk. Pełny obaw podszedł cicho do drzwi sypialni, wychylając się zza nich. Jego serce mocno go ścisnęło, a on sam ruszył pędem przez korytarz, dobywając do leżącego bezwładnie na ziemi mulata.
─ Aominecchi!
Ryota z trudem odwrócił go w swoją stronę. Szybko sprawdził czy mężczyzna oddycha, badając przy tym palcami drżącej dłoni jego puls. Omiótł kochanka przerażonym spojrzeniem. Daiki miał rozcięty łuk brwiowy, którego krew zdążyła spłynąć do obszarów prawego oka, wielki, zaczynający być widoczny, siniak na policzku i dużo mniejszą ranę tuż przy brodzie. Kise błyskawicznie uniósł koszulę partnera, z niezbyt przyjemnego doświadczenia wiedząc, że ta partia ciała obrywa zawsze najgorzej i najbardziej boleśnie. Nie mylił się. Oprócz potężnych sińców na brzuchu, których było trwożąco wiele, po prawej stronie torsu chłopaka, na żebrach, pojawiał się świeży obrzęk. Oprócz zapachu swojego własnego strachu, doszedł do niego smród alkoholu, więc niższy ułożył ciemnoskórego na boku, upewniając się, że w razie czego ten niczym się nie zakrztusi i dopadł do telefonu, wykręcając numer pogotowia.
─ Proszę przysłać karetkę! ─ powiedział spanikowany, dodając zaraz adres.
─ Proszę się uspokoić ─ odparł beznamiętnie głos z słuchawki. ─ Co się stało?
─ Pobicie. Ciężkie. Bardzo dużo urazów w brzuch... Proszę, pośpieszcie się. ─ Ryota starał się zachować spokój, będąc pewnym, że im więcej informacji, o stanie zdrowia swojego chłopaka udzieli, tym lepiej. ─ Nieprzytomny! ─ dodał szybko, płacząc.
─ Czy zna pan imię tego człowieka?
─ Aomine Daiki ─ odparł błyskawicznie Ryota, nie mając czasu zastanawiać się, jaki w ogóle sens ma to pytanie.
─ Dobrze. Zaraz przyślemy ambulans ─ powiedział głos, zostawiając Kise z głośnym, przeciągłym pikaniem w telefonie.
Nagle przedarło się przez nie głośne stęknięcie. Blondyn zerwał się do korytarza, spotykając się z tępym spojrzeniem Aomine. Podbiegł do niego i uklęknął przy nim.
─ Aominecchi, słyszysz mnie?
Mulat nie odpowiedział, patrząc na niego pustym wzrokiem.
─ Aominecchi, słyszysz? ─ Kise niemal piszczał. Jego głos stał się bardzo cienki, bo ściskane przez strach gardło nie dawało mu szansy nawet zmieścić w sobie oddechu.
Mulat jęknął przymykając oczy i skinął lekko głową.
─ Nie bój się, zaraz będzie karetka ─ powiedział Ryota, jakby chciał uspokoić sam siebie.
Na twarzy Daikiego, bardziej niż obawa, malowało się cierpienie.
─ Boli cię?
Śpiewak wiedział, że musi utrzymać z kochankiem kontakt i choć na pytania, które zadawał, doskonale znał odpowiedz i mogły się wydać bezsensu, pomagało. Mulat jako tako kontaktował, mimo iż zwijał się z bólu.
 Kise spojrzał na zegarek, a potem znów na kochanka. Mijała 13 minuta.
─ Za długo ─ powiedział do siebie. Karetka już dawno powinna przyjechać. Nie chciał odstępować od chłopaka, jednak nie miał wyboru. Znów dopadł do telefonu, wykręcając ten sam numer.
─ Pogotowie ratunkowe.
Kise ponownie wykrzyczał do słuchawki nazwisko kochanka, jego obrażenia oraz adres, kończąc pytaniem, gdzie znajduje się karetka. W odpowiedzi na nie usłyszał tylko burknięcie.
─ Czy to jakiś żart? ─ spytał głos po drugiej stronie.
─ Słucham? ─ Blondyna zamurowało. ─ Jaki żart?! Przecież... On potrzebuje pomocy!
─ Karetka już dawno powinna być na miejscu, więc proszę oszczędzić sobie głupich żartów i nie zajmować linii życia ─ odpowiedziano mu chłodno z trzaskiem.
Kise trząsł się z bezradności i trwogi. Wrócił do Daikiego i spróbował go podnieść. Raz, drugi, trzeci... Nie był w stanie. Przeklął się w duchu za swoją bezradność, zalewając się kolejnymi łzami.
─ Aominecchi, wstań proszę… ─ załkał cicho.
Jakimś cudem zaparł się, dźwigając ciemnoskórego z niebywałym trudem. Wysiłek był dla niego tak duży, że Kise poczuł, jak zasklepiona po postrzale rana zaczyna pulsować. Zagryzł zęby, przerzucił sobie jego rękę przez ramię i otworzył łokciem drzwi.
Zamarł.
Stojący rano jeszcze rano nietknięty, nowiuśki samochód mulata, stał teraz żałośnie w częściach, prezentując wszystkim swoją nędzę.
Nie miał jak zawieść go do szpitala. Nie wiedział co robić i tylko fakt, że kochanek zaczął mu się zsuwać z ramienia, zmusił go do działania. Wniósł go z powrotem do domu i ułożył na łóżku. Nalał do miski ciepłej wody i zaczął robić okład ze znalezionego pędem ręcznika. Zgarnął z kuchni drugą misę, szklankę, którą napełnił wodą, i wrócił szybko do majaczącego Aomine.
─ Aominecchi, wypij to ─ polecił i mimo protestów kochanka, wlał mu napój na siłę. Mulatem wstrząsnęło, złapał się za brzuch i przewrócił gwałtownie na bok, wymiotując wprost do postawionej mu przez Kise miski. Gdy skończył, jęknął boleśnie, zwijając się mocniej. Śpiewak w pewnym sensie odetchnął, bo to, co wylądowało w naczyniu, było resztkami strawionego jedzenia, nie krwią. Oznaczało to, że żaden narząd wewnętrzny nie uległ uszkodzeniu. Jednak im mężczyzna bardziej się kulił, sprawiał tym samym sobie więcej bólu, dlatego blondyn wyprostował go siła, przyszpilając za ramiona do materacu.
─ Daicchi, patrz na mnie ─ powiedział twardo. ─ Wiem, że boli, ale nie ściskaj.
Wtem usłyszał czyjś przerażony głos od progu:
─ Co się stało z samocho... Jezu, dziecko!
Nim mężczyzna spojrzał w stronę Miki, ta już stała przy nich zmartwiona. Kobieta z trwogą patrzyła, jak jej jedyne dziecko krzywi się z bólu, drży i podkula pod siebie kończyny na kanapie, podczas gdy krew z jego łuku brwiowego spływa po materiałowym obiciu i kapie na podłogę, tworząc niewielką kałużę. Następnie jej spojrzenie przeniosło się na zapłakanego blondyna, który wyglądał tak, jakby jego pomysły powoli się kończyły, a panika widoczna w jego oczach wzrastała z każdą chwilą. Próbował monosylabami wytłumaczyć, co się stało, ale Mika zupełnie nic z tego nie rozumiała.
Ani przez moment nie przeszło jej przez myśl, że Kise może mieć coś wspólnego ze stanem Daikiego. Co prawda nie znała go ona ani długo, ani dobrze, ale Ryota po prostu emanował od siebie na co dzień dobrocią. Nie wyobrażała sobie zatem, aby to on mógł skrzywdzić jej syna. Dlatego tylko chwyciła go mocno za ramię, ścisnęła w geście dodania otuchy.
─ Zadzwonię po przyjaciela i zawieziemy Daikiego do szpitala. Zostań teraz przy nim ─ wyszeptała zdławionym głosem.
Blondyn i tak nie miał zamiaru odstąpić mulata chociażby na krok. Słowa kobiety przytrzymały go jednak na granicy zdrowego rozsądku, której niemal nie przekroczył, dając się całkowicie pożreć otulającej go bezradności. Oparł się niezdarnie o nieuszkodzoną część torsu mulata i spróbował uspokoić. Nie pomoże swojemu kochankowi, jeśli będzie panikował. Wreszcie złapał delikatnie twarz ciemnoskórego w trzęsące się dłonie, zmuszając tym samym, aby jego rozbiegane spojrzenie skupiło się na nim.
─ Będzie dobrze, wytrzymaj Aominecchi.
Nie mógł zrobić nic więcej, jak patrzeć na okaleczone oblicze Aomine. Miał wrażenie, że ten fakt boli go tak samo jak obrażenia, jakie miał na sobie wyższy. Nieświadomie przesuwał delikatnie kciukami po jego opuchniętych policzkach. Nie wiedział, ile czasu zleciało, zanim oddech Daikiego zaczął się normować, ale był wdzięczny wszystkim bogom na świecie, że jego stan nieco się polepszył. Nawet nie zarejestrował, gdy do pokoju wszedł ktoś obcy, dopadając do nich ponaglany przez rozemocjonowaną Mikę. Mógł tylko skupić się na zachowaniu swojego ukochanego i doglądaniem, czy nie jest mu gorzej.
*
Gdyby ktoś polecił Aomine ułożenie dalszych wydarzeń po kolei, w porządku chronologicznym, nie potrafiłby on tego zrobić. Wszystko mu się mieszkało. Obraz wirował i rozmazywał się, nie pozwalając mu skojarzyć gdzie się znajduje, a co za tym idzie, nie umiał odróżnić  twarzy otaczających go ludzi. Nie czuł nawet, co z nim robiono, bowiem niemal każde miejsce na jego ciele pulsowało bólem, przez który nie potrafił przebić się żaden dotyk.
Ale gdyby dano Aomine chwilę na dłuższe zastanowienie się, prawdopodobnie zauważyłby on pewien wyjątek. Na tle następujących po sobie zdarzeń mógł wyróżnić jedną osobę.
Kise.
Ryota cały czas przy nim był. Nie potrafił skojarzyć, co się z nim działo, jednak blondyn towarzyszył mu bez przerwy. Mówił do niego, utrzymywał w stanie przytomności, starał się nawiązać kontakt. Aomine czuł na sobie jego czujne, mocno zmartwienie spojrzenie.
Niewiele był w stanie zrobić, jednak próbując się na nim skupić, uspokajał się. Jego naruszony organizm starał się uporać z obrażeniami, choć był w stanie zrobić niewiele. Daiki jednak się nie poddawał. Była to jego wrodzona cecha, tym razem poddana próbie.
Gdy tylko pojawili się przed szpitalem, zajął się nimi wracający z budynku oddział ratunkowy. Przenieśli mulata na nosze, weszli na placówkę i zabrali w głąb korytarza. Mika i Ryota starali się dotrzymać kroku lekarzom, chaotycznie przedstawiając sytuację. Daiki od razu został zabrany na USG, gdzie sprawdzili, czy żaden organ nie został uszkodzony. Zaraz po badaniu, które, ku uldze kobiety i blondyna, nie wykazało większych nieprawidłowości, Aomine przewieziono do sali, gdzie podali mu morfinę, aby uśmierzyć ból i zmusić jego organizm do snu.
Z początku nie wypuścili bliskich na salę, więc ci czekali w ciszy i napięciu, myśląc jedynie o mężczyźnie znajdującym się za drzwiami. Wreszcie dano im zgodę na odwiedziny, a Kise mógł wejść tylko dzięki temu, iż Mika skłamała, że jest jej synem. Blondyn niemal od razu dopadł do łóżka i odetchnął głęboko, widząc, jak niedawno wykrzywiona w grymasie bólu twarz kochanka, jest spokojna i wygładzona. Daiki spał, mając w sobie dużą dawkę leku. Mimo iż prezentował się lepiej niż wcześniej, obecność aparatury, białe rurki owijające ciemnoskórego, kroplówka, z której leniwie sączyła się ciecz oraz sam, leżący w łóżku, mężczyzna, sprawiały, że Ryota miał ochotę zawyć żałośnie. Jego silny, dumny, niezwyciężony Daiki, wyglądał tak słabo i krucho, że Kise nie potrafił wydobyć ze swojego gardła ani słowa. Usiadł tylko koło Aomine, podsuwając sobie i jego matce krzesło, po czym patrzył uważnie na niego, jakby nie ufał całej elektronice i pilnował, czy wszystko jest w porządku. Podkulił nogi i obserwował, zaczynając analizować ostatnie parę godzin.
Mika podsunęła się trochę bliżej łóżka i złapała ostrożnie dłoń Aomine w swoje. Gładziła jego ciemną skórę delikatnie i powoli, jakby się bała, że tym drobnym, matczynym gestem może tylko bardziej zaszkodzić mężczyźnie. Z obawą przeniosła spojrzenie na aparaturę, jednak nie doszukując się tam żadnych nieprawidłowości, westchnęła cicho i oparła bezsilnie głowę o ramię Ryoty, który siedział tuż obok.
─ Dziękuję ci, że on może na tobie polegać ─ wyznała szeptem, zaraz jednak zaciskając mocno wargi, aby nie dać się ponieść emocjom.
Kise spojrzał na nią zdumiony i pokręcił szybko głową.
─ Nie ma pani za co dziękować. Kocham go, już nie wyobrażam sobie, jak mogłoby wyglądać moje życie bez niego. Przez ten cały czas, odkąd się poznaliśmy, to Aominecchi o mnie dbał. Opiekował się mną, był dla mnie podporą. Nie wiem, co by się stało, gdyby nie on. Wyciągnął mnie z niezłego bagna, a ja przez cały czas mogłem na nim polegać, nie dając mu nic w zamian, oprócz kłopotów ─ wyszeptał przejęty i zwrócił twarz z powrotem w stronę mulata. ─ Mogę go tylko kochać. Nic więcej nie mam do podarowania, tak na dobrą sprawę.
─ Sama miłość to dużo, dużo więcej niż jakiekolwiek dobro materialne. To właśnie największa wartość. Jeśli go ją obdarzasz, to wiedz, że nic więcej już nie trzeba. Wszystko inne jest konsekwencją miłości. To największy i najlepszy dar, dlatego cieszę się, że mój syn otrzymał go właśnie od kogoś takiego jak ty ─ powiedziała cicho kobieta, po czym szybko przetarła rękawem koszuli policzek, po którym spłynęła jej łza. Jednocześnie uśmiechnęła się szczerze i odetchnęła ze spokojem. Wierzyła, że teraz sprawy będą się powoli układać i w końcu uda się im wyjść na prostą.
Ryota spuścił lekko głowę, mocniej zaciskając ręce wokół kolan.
─ Gdyby otrzymał go od jakiejś kobiety, nie miałby tylu problemów. Nadal miałby pracę, dałaby mu dzieci, wizję lepszej przyszłości... ─ wymamrotał.
Nagle spojrzał na Mikę z niemą prośbą przyzwolenia, co nie było całkowicie zbędne 
─ Wiem, że byłoby mu lepiej, ale jestem ma tyle samolubny, że nie mam zamiaru odstąpić ─ zaśmiał się, pociągając mocno nosem.
Mika tylko pokręciła głową.
─ Ale co by mu to dało, jeśli nie byłby przy tej kobiecie szczęśliwy? Nic. On kocha ciebie i chce być z tobą, więc nikt nie ma prawa w to ingerować czy mu tego zabraniać. To duży chłopiec i wierzę, że w końcu stał się odpowiedzialny. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko was wspierać ─ odparła przez łzy.
─ Dziękuję ─ powiedział szczerze blondyn i uśmiechnął się ciepło.
Położył swoją dłoń na tych, splecionych przez Mike z synem i ścisnął lekko, patrząc na mulata.
─ Jest pani wspaniała ─ dodał tak cicho, że kobieta nie miała prawa tego usłyszeć. 

10 komentarzy:

  1. Normalnie kocham was
    bo ja już tu zdycham z nudów wchodzę a tu rozdział
    Pełnia szczęścia ♡♡♡
    Tylko nie mówcie mi ze historia kończy się na 24 rozdziale :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, chyba żadna z nas nie ma jeszcze pojęcia, ile rozdziałów będzie mieć opowiadanie, ponieważ jest nieskończone xD Uzupełniając Spis treści sugerowałam się jakimiś tam swoimi kalkulacjami, ale bardzo możliwe, że rozdziałów będzie więcej xD :'3

      Usuń
    2. Oby oby
      Bo ja nie przeżyje gdy będzie inaczej :c <\3

      Usuń
  2. Dziewczyny prześwietny blog z opowiadaniami <3 Macie talent,naprawdę.Przyjaciółka przesyłała fragmenty i naprawdę,aż sama nabrałam ochoty,aby przeczytać całość <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. HEH ♥♥♥ xD

      Usuń
    2. Ojeju *-* Witam w imieniu swoim i Juri! ^^ ♥ Bardzo miło mi to wiedzieć *////* Zapraszamy do lektury! ^^ :3

      Usuń
    3. I dziękujemy za polecenie nas! xD ♥♥♥

      Usuń
  3. No dobra pojarałam się to teraz komentarz na temat tego przepięknego moim skromnym zdaniem rozdziału.

    To co teraz odkurwiłyście za przeproszeniem przebiło wszystko.
    To jest opisane tak genialnie i tak uczuciowo że w klimat wczułam się cholernie mocno i mam łzy w oczach.
    Jesteście po prostu wspaniałe.
    Ten rozdział nie tylko pokazał ile potrafi się zrobić dla ukochanej osoby ale też jak tak naprawdę są traktowane związki homoseksualne.
    Mądrze opisałyście jak to wygląda...
    i czytając aż serce ściska z bólu bo taka jest smutna prawda...jacy ludzie potrafią być okrutni tylko dlatego że facet kocha faceta a nie babe.
    Przecież to też są ludzie którzy nie zasłużyli na takie traktowanie.
    Nigdy tego nie pojmę.
    No jestem w szoku
    wielki szacun
    to było piękne <333
    i ten koniec...
    brak mi słów przysięgam
    nie zasnę w nocy ! xD
    biedny Aomine <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uww jaki miły komentarz! Naprawdę, aż mi ciepło na sercu ;; ♥ Dziękujemy! :D
      Kurczę, osobiście bardzo się cieszę, że nasze opowiadanie wywołuje tyle emocji... I'm so proud xD :'33 ♥

      Usuń
    2. A ja normalnie skacze z radości że was znalazłam xD w sensie opowiadanie ale no wy piszecie ! ♡~♡
      A pochwały jak najbardziej się należą
      Wspaniała historia ♡

      Usuń