Mężczyzna wyczekiwał wysokiego, melodyjnego głosu siostry, dlatego nie
dziwne było jego zdziwienie, gdy po odebraniu usłyszał gruby, pozbawiony
emocji, męski odpowiednik.
— Ryota Kise? — spytał nieznajomy. Śpiewak zmarszczył brwi w
zdezorientowaniu.
— Um, tak zgadza się. W czym mogę pomóc? — odparł oficjalnie.
— Przepraszam, że niepokoję, ale mam panu do przekazania tragiczne
wieści. Jako policjant zajmujący się tą sprawą, poczułem się do tego
zobowiązany — zaczął machinalnie rozmówca. Ryota czekał w ciszy, zbity z tropu,
nie wiedząc co powiedzieć. Słysząc ciszę po drugiej stronie, francuz
kontynuował: — Lilith Dion zmarła wczoraj rano. Podejrzewamy, iż w skutek
postrzału w potylicę z dużej odległości —
poinformował tonem, godnym robota.
Kise zamarł, nie potrafiąc wymusić z siebie chociażby stęku. Chciał
powstrzymać ten straszny potok słów, którym został zasypany, jednak nie był w
stanie. — Jest pan jedyną rodziną, jaka została wspomniana w dokumentach
ofiary... Panie Kise? Jest pan tam? — zapytał policjant, wysłuchując
jakiegokolwiek dźwięku po drugiej stronie.
— To ma być żart, tak? — jasnowłosy spytał łamiącym się głosem, z
nadzieją, oddychając ciężko.
— Nie, proszę pana, niestet...
— Nie! — przerwał blondyn. — To niemożliwe. To nie prawda. Przecież
kilka dni temu się z nią widziałem — zaczął bełkotać, próbując desperacko
wyprzeć się miażdżącej prawdy.
— Proszę się uspokoić...
Połączenie zostało urwane, powodując w Europie, po drugiej stronie
urządzenia, głuchy szum. Powodem tego był sam Ryota, odkładający z trzaskiem
słuchawkę. Blondyn stał zgarbiony i przytrzymując się szafki, starał się złapać
oddech. Stres, jaki wypłynął z całej rozmowy, sprawił, że mężczyzna
zapowietrzył się, walcząc o to, aby móc wypuścić z płuc powietrze.
Zaniepokojeni Ruth i Daiki podeszli do niego zatroskani. Kise, widząc to,
wyprostował się jak struna i patrzył na nich nieobecnym, niemal szaleńczym,
wzrokiem.
— Synku, wszystko w porządku? — zapytała kobieta, podchodząc bliżej.
— Nie. Czemu... Jak to? Proszę... — Śpiewak ze łzami w oczach powtarzał
te słowa niczym szaleńczą mantrę, cofając się szybko.
— Kochanie, spokojnie. Co się stało? — ponowiła murzynka, wyciągając do
niego ręce.
— Zostaw mnie! — krzyknął wystraszony, obejmując swoje ramiona. Chłopak
ruszył pędem po schodach, trzaskając głośno drzwiami. Zmartwiony Aomine zerwał
się, aby za nim podążyć, jednak został zatrzymany, przez rękę Ruth. Spojrzała
na niego, jakby prosiła o zrozumienie, i powiedziała:
— Pozwól mi tam wejść pierwszej.
Ciemnoskóry kiwnął słabo głową i podążył za matką swojego chłopaka z
cierpiącą miną. Opiekunka blondyna zapukała cicho w drewno, nie oczekując
odpowiedzi.
— Ryota, kochanie, wchodzę — uprzedziła go, otwierając drzwi.
Mężczyzna leżał zwinięty na łóżku, wczepiając palce w, obejmowaną przez
niego, poduszkę, tak mocno, iż pobielały mu knykcie. Kłębek, do którego
podeszła, śledził ją nieufnie pustym wzrokiem. Kobieta usiadła za nim i,
głaszcząc go po głowie, zaśpiewała kołysankę. Im więcej słów wypowiedziała, tym
Kise coraz bardziej zaczął szlochać. W końcu odwrócił się do niej i wtulił,
niczym dziecko. Kiedy nieco się uspokoił, przywołała gestem Aomine, patrząc na
niego znacząco.
Daiki niepewnie zbliżył się do blondyna i jego opiekunki, czując ciężar
w żołądku. Nie mógł patrzeć, jak jego chłopakiem wstrząsa szloch, a on sam kuli
się na łóżku i łapie oddech spazmatycznie.
Ostrożnie uklęknął przy łóżku. Chwycił dłoń Kise w swoje, chcąc dać mu
tym do zrozumienia, iż ten może mieć w nim oparcie.
— Ryota, co się stało? — spytał cicho.
Jego głos był ciepły i pewny, nieco zachrypnięty. Nie chciał od razu
wypytywać o przyczynę jego zachowania, jednak bez dowiedzenia się o problemie,
nie był w stanie pomóc go rozwiązać.
— Aominecchi... — odpowiedział mu płaczliwym tonem.
Kiedy blondyn skupił na nim swój cierpiący wzrok. Kobieta ucałowała
Kise delikatnie w czoło, wstając powoli.
— Zrobię ci herbaty — powiedziała łagodnie, po czym wyszła.
Mężczyzna spojrzał tępo na ciemne, obejmujące jego własną, dłonie.
Pokręcił głową na boki, zaciskając mocno opuchnięte od łez powieki.
— Umarła — odparł żałośnie. — Zabili ją... — dodał z wyrzutem, ponownie
wybuchając płaczem. Zawiesił głowę, zakrywając wolną ręką usta.
Aomine, z mocniej bijącym sercem, podniósł się z podłogi i usiadł na
skraju łóżka, pozwalając, aby Ryota wtulił w niego mokrą od łez twarz.
— O kim mówisz? — spytał najdelikatniej jak potrafił, gładząc dłonią
drżące plecy blondyna.
Kise starał się odpowiedzieć, miotany desperacko łapanymi wdechami.
Czuł, że jego serce wyrwie się zaraz z klatki piersiowej, torując sobie drogę
przez żebra.
Sapnął głośno, uwalniając wreszcie powietrze, mówiąc niewyraźnie,
pokonując ogromną gulę w gardle:
— Lili.
— O Boże — jęknął. Zamknął oczy i zmarszczył lekko brwi, jedynie mocniej
przyciskając do siebie Kise. — Tak mi przykro, skarbie.
Nie znał Lili osobiście, ale z kojarzył ją z tego, co opowiadał mu o
niej Ryota. Mimo iż nie było tego specjalnie dużo, wiedział jak ważną osobą w
jego życiu była. Wiedział też, że przez najbliższy czas nie będzie w stanie
pocieszyć chłopaka, bowiem ranę wywołaną taką stratą był w stanie uleczyć
jedynie czas.
Nabrał głęboko w płuca powietrza, a następnie powoli je wypuścił. Nie
mógł okazywać słabości. Musiał pozostać twardy i niewzruszony, a zarazem
łagodny i opiekuńczy. Jedynie w ten sposób mógł jakoś przysłużyć się Kise,
mając nadzieję, że udzieli mu się jego nastrój i jakoś uspokoi blondyna.
Śpiewak opuścił bezwładnie ręce, opierając czoło o obojczyk Daikiego.
Ze złotych oczu nadal nieznośnie skapywały słone krople, mocząc przestrzeń
między nimi.
— Dlaczego, Aominecchi? Nie ważne jak bardzo się staram, zawsze jest
tak samo — szepnął ledwo słyszalnie, głosem pełnym smutku. — Dlaczego nie
potrafię chronić tego, co jest dla mnie ważne?
— Nawet tak nie mów — mruknął Daiki. — Nie mogłeś wiedzieć, że coś
takiego się przytrafi.
Przycisnął usta do czubka głowy chłopaka, w dalszym ciągu gładząc go po
plecach. Trochę go rozumiał, on sam również obwiniał się po śmierci ukochanego
dziadka.
— To moja wina — załkał. — Gdybym wtedy nie uciekł albo zabrał ją ze
sobą... — przerwał, zagryzając dolną wargę do krwi. — To ja powinienem tam
leżeć zamiast niej — odparł chłodno, czując do siebie wstręt.
Aomine, słysząc słowa chłopaka, poruszył się niespokojnie. Chwycił jego
podbródek w dłoń i nakierował twarz tak, aby ten na niego spojrzał.
— Nie mów tak — powtórzył twardo. — Nie mieszaj przeszłości z
teraźniejszością. Wiem, że boli — dodał łagodniej. — Rozumiem to, skarbie. Ale
nie możesz się obwiniać. Pomyśl o Lili. Czy chciałby, aby stała ci się krzywda?
Nie. Ani ona, ani ja, ani Ruthie. Dlatego nawet nie waż się tak myśleć i robić
głupstw — ostrzegł, będąc świadom, że człowiek w takich chwilach zdolny jest do
różnych, niekoniecznie dobrych, rzeczy, których nikt normalnie by się po nim
nie spodziewał.
Blondyn popatrzył na niego z bólem, roniąc kolejne łzy.
— Proszę, nie znikaj, Aominecchi. Boję się, że... — urwał szybko,
odwracając wzrok.
Kise podejrzewał czyja to sprawa. Chciał powiedzieć mu wszystko, jednak
nawet w takiej sytuacji, za bardzo się bał. Mężczyzna schował twarz w dłoniach,
zaciskając mocno zęby.
— Nie znikaj — powtórzył cicho, pociągając nosem.
— No już, już, spokojnie — powiedział Aomine i zaczął głaskać blondyna
po głowie. — Nigdzie się nie wybieram — zapewnił, po czym pocałował go
delikatnie w miejsce, gdzie Ryota przygryzł sobie wargę.
Roztrzęsiony chłopak pragnął bliskości kochanka. Oddał niemrawo
pocałunek, jednak chcąc pogłębić pieszczotę ponownie wybuchnął płaczem. Zaczął
bezradnie wycierać łzy rękami, nie przynosząc tym żadnego efektu.
— Przepraszam — wydukał.
Zatroskany mulat pokręcił głową w niemocy. Nie potrafił patrzeć
spokojnie na stan, w jakim znajdował się Kise. Przytulił go mocno, kładąc się
razem z nim. Wciąż przejeżdżając dłonią po złotych kosmykach, uspokajał go,
szeptając ciągłe „Cii”.
Wciąż tuląc chłopaka, zaczął muskać ustami jego skroń. Otarł mu z
twarzy łzy rękawem swojej białej koszuli. Uznał, że nawet, jeśli się ona
ubrudzi, kupi kolejną, a przynajmniej policzki jego chłopaka będą suche.
W tamtej chwili czuł się tak, jakby zamordowano członka i jego rodziny.
Nie potrafił wyjaśnić tego niespodziewanego napadu empatii, ale z całą
pewnością był on prawdziwy i sprawiał, że część jego serca stała się dziwnie
pusta.
Zaczął zastanawiać się, co by było, gdyby to on otrzymał kiedyś taki
telefon, z informacją, że to Ryota...
Szybko odpędził od siebie tę myśl, nie dokańczając jej. Był zły, że w
ogóle śmiał wpaść na tak absurdalny pomysł. Westchnął i wrócił do dalszego
uspokajania kochanka, samemu się w niego wtulając.
Ciemnoskóry czuwał nad swoim chłopakiem przez całą noc. Gdy blondyn w
końcu zasnął, wymęczony przez łzy, dręczony dreszczami oraz własnymi myślami,
Daiki nadal głaskał go spokojnie, całując co jakiś czas w czoło. Mimo iż Kise
spał, nie było szans, aby wypoczął. Mężczyznę dręczyły koszmary. Aomine mógł to
stwierdzić, widząc, jak niższy rzuca się w pościeli, co jakiś czas krzycząc i
jęcząc, płacząc przerażony w wyimaginowanym świecie, istniejącym w jego
wyobraźni. Mulat nie wiedział co mu się śni, ale starał się pomóc jak tylko
umiał. Mówił do niego, trzymał w czułym uścisku. Niekiedy, gdy próbował dotknąć
bladej cery, Ryota zrywał się wystraszony, siadając na łóżku i taskował uważnym
spojrzeniem pomieszczenie. Jego kochanek całował go wtedy w ramię, łapiąc
delikatnie. Jasnowłosy znów wybuchał wtedy płaczem i przykładając głowę do klatki
piersiowej swojego chłopaka i zasypiał ponownie. Wszystko powtarzało się do
rana, dopóki blondyn, nie mając już sił, zapadł w chaotyczny sen, oddychając
rzężąco.
Aomine zapadł w pół-sen o świcie. Dłonią, opartą o łóżko, przytrzymywał
głowę, jednak ta zaczęła mu powoli opadać. Jego organizm potrzebował
odpoczynku, więc dopiero, kiedy pierwsze promienie słoneczne zaczęły
rozświetlać pokój przez okno nad łóżkiem, przymknął piekące go powieki i
przylgnął do pleców kochanka, któremu dopiero niedawno udało się zapaść w
spokojny sen.
*
Ciemnoskóry miał wrażenie, że minęła dopiero chwila, kiedy ktoś
potrząsnął jego ramieniem. Powoli otworzył oczy. Obraz, jaki się przed nim
ukazał, był rozmazany, ale jakoś udało mu się rozpoznać Ruthie.
— Telefon do ciebie — powiedziała cicho i spokojnie. — To pilne.
Kobieta wyglądała na zmęczone. Daiki dostrzegł sińce pod jej oczami,
skóra wydawała się być pozbawiona
zdrowego blasku, matowa, a jej włosy były w nieładzie. Pomyślał, że w nocy
pewnie też nie mogła spać.
— Już idę, dziękuję — szepnął w odpowiedzi.
Ostrożnie, tak, aby nie obudzić leżącego obok niego Kise, wstał z
łóżka. Przetarł twarz dłonią i ziewnął. Następnie ruszył za murzynką na parter.
Kiedy przechodził obok zegara, spostrzegł, że dochodziła dziewiąta.
Kto chciał z nim rozmawiać o tej porze? I skąd wiedział, że jest u Ryoty?
Niepewnie podniósł słuchawkę telefonu, która leżała na aparacie ułożona
w drugą stronę, tak, aby nie przerwać połączenia. Powoli przyłożył ją do ucha.
— Tak?
— Daiki?
Głos po drugiej stronie brzmiał znajomo, jednak przez zmęczony umysł
nie mógł go zidentyfikować.
— Kto mówi? — spytał, chcąc się upewnić, kim był jego rozmówca.
— Nie poznajesz, nanodayo? To ja, Midorima — fuknął Shintaro, a Aomine
wywrócił oczyma.
— Co jest?
— Gdzie ty się podziewasz? Twój ojciec do mnie dzwonił — oświadczył
poważnie. Aomine poczuł, że przechodzi go dreszcz.
— Jestem u Kise... — odparł powoli, nie mogąc zebrać myśli.
— To już wiem, do cholery.
— No to... O co chodzi?
— Twój ojciec nie powiedział mi tego. Ale był wściekły. Chyba nie
zmienił się za bardzo, co? Kazał ci oddzwonić — wytłumaczył mu Midorima.
Usłyszał, jak mężczyzna po drugiej stronie słuchawki wzdycha.
— Ani mi się śni — odparł Daiki. — Mam teraz ważniejsze sprawy na
głowie. Gdyby jeszcze dzwonił, nie odbieraj — powiedział po prostu.
— Coś się stało?
Zapadła chwila ciszy. Aomine przełknął ślinę, nie będąc pewnym, co
powiedzieć przyjacielowi.
— To... Nie jest rozmowa na teraz — odpowiedział krótko i podrapał się
po skroni. — Powiem ci przy najbliższej okazji. A teraz muszę kończyć — oświadczył
i rozłączył się, nie czekając na odpowiedź Shintaro.
Nim ciemnoskóry wrócił do pokoju swojego chłopaka, ten zdążył się już
obudzić. Z trudem podniósł się do pozycji siedzącej, łapiąc się za pękającą od
bólu głowę. Mężczyzna przetarł opuchnięte, przekrwione oczy, przed którymi miał
mroczki. Ciemne plamy nie ustępowały przez bardzo długi czas. Kise siedział,
milcząc i obejmując rękami swoje kolana. W porównaniu z wczorajszą nocą,
blondyn nie czuł nic, oprócz bolesnej pustki oraz otępienia. W końcu zdecydował
się wstać. Zrobił to, czując, jakby tysiące igieł przeszywały całe jego ciało.
Zmęczone, ponaciągane mięśnie dawały o sobie znać. Ryota ruszył szybkim,
chwiejnym krokiem do toalety i rzucając się na klęczki przed muszlą,
zwymiotował wczorajszą kolację. Gdy skończył, trwał chwilę w tej pozycji,
sapiąc nierówno. Po uspokojeniu się spuścił wodę i obmył twarz, opłukując buzię
wodą przy zlewie.
Śpiewak usiadł na parapecie okna i obserwował ruch na ulicy
beznamiętnym spojrzeniem, wciąż czując zawroty głowy.
Aomine wrócił schodami na pierwsze piętro. Nim jednak wszedł do pokoju
blondyna, zatrzymał się na moment przed uchylonymi drzwiami. Dopadło go
wahanie. Czy aby na pewno powinien tu być? Nie chodziło o to, że nie chciał,
czy mu nie zależało. Wręcz przeciwnie. Zaczął myśleć o tym, czy nie robi za
mało. Czy samą swoją obecnością był w stanie choć trochę ukoić nerwy kochanka?
Był beznadziejny w pocieszaniu i w gruncie rzeczy zdawał sobie z tego sprawę.
Niemniej uważał, że niepotrzebne słowa mogą tylko pogorszyć sytuację, dlatego w
chwilach takich, jak tamta, stawiał przede wszystkim na milczenie.
Czy postępował jednak właściwie?
Pchnął drzwi i wszedł do pokoju, którego wystrój wydał mu się teraz, w
bladym świetle dnia, dziwnie zimny i ponury. Bez trudu odnalazł wzrokiem Ryotę,
który siedział zgarbiony na szerokim, podłużnym parapecie. Podszedł do niego
powoli, nieco dziwiąc się, że chłopak w ogóle nie reaguje na jego obecność.
Wpatrywał się tylko w świat za oknem, którego życie, wbrew wszystkiemu i wszystkim,
toczyło się swoim zwyczajnym rytmem, wspierane ciepłymi promieniami słońca,
przebijającego się zza chmur.
Stanął tuż za blondynem i przytulił go od tyłu, zamykając piekące z
niedoboru snu oczy. Odczuł małą ulgę, choć wciąż pozostawał zmęczony.
— Nie chcesz się jeszcze zdrzemnąć? — spytał łagodnie.
Niższy drgnął na dotyk mulata, spinając się lekko. Po krótkim momencie
rozluźnił się, odchylając głowę w tył i oparł ją na ramieniu Daikiego, biorąc
głęboki oddech. Wszystko przed jego oczami wirowało, a on sam miał już dosyć
tego dnia, choć ten dopiero się zaczął. Do jego, od ranka pozbawionego uczuć,
świata, dotarł zapach ciemnoskórego, który zapuścił w umyśle Kise nieco chęci
do życia.
— Nie chcę, Aomineccchi — wychrypiał ponuro. — Kiedy człowiek śpi, nie
wie, co dzieje się wokół niego.
— Nie musisz wiedzieć — powiedział, nieco niewyraźnie. Język zaczął mu
się plątać ze zmęczenia. — To może i lepiej. Po prostu... odpoczniesz, ja cały
czas tu będę. Zasnąłeś spokojnie dopiero o piątej — westchnął i przeczesał włosy
partnera dłonią.
Niby przypadkiem dotknął jego czoła, chcąc sprawdzić, czy ten nie ma
temperatury. Ulżyło mu nieco, bowiem skóra Kise była chłodna.
Mimo zmęczenia i zwrotów, umysł Ryoty był nieporównywalnie przejrzysty
i racjonalny, w porównaniu z dniem poprzednim. Mężczyzna spojrzał na swojego
kochanka.
— Przepraszam. Nie spałeś przeze mnie — powiedział z wyraźnie
wyczuwalną skruchą, gładząc zimną dłonią ciemny policzek. — Ale dziękuję.
Potrzebowałem cię — dodał, całując go w miejsce, które przed chwilą dotykał. — To
było samolubne, ale musisz mi to wybaczyć.
Kise uśmiechnął się smutno, próbując sam siebie oszukać, że jest mu
lepiej. Dopiero dziś był w stanie podejść do sprawy na chłodno.
— Nic nie szkodzi. Zdrzemnąłem się rano — odparł, a zaraz potem ziewnął
potężnie, tak, że aż oczy zaszły mu łzami. — Za chwilę się rozbudzę — dodał
szybko, po czym chwycił dłoń Kise i ścisnął ją. — Mogę coś jeszcze dla ciebie
zrobić?
Strasznie chciał, aby odpowiedź kochanka była pozytywna, i aby mógł,
choć nieznacznie, ulżyć mu w cierpieniu.
— Odpocznij — odparł blondyn, patrząc na niego z miłością. — Ale
moglibyśmy jeszcze zostać tak przez chwilę? — spytał tkliwie, opierając głowę o
kość policzkową Aomine.
Nieco zdziwiony słowami chłopaka, Daiki przytaknął. Nie miał pojęcia,
ile czasu trwali tak, wtuleni w siebie, w bezruchu. On te parę minut odczuwał
jak całą wieczność, która w swej prostocie, czułości oraz niewinności stała się
w efekcie czymś zupełnie innym, oderwanym od rzeczywistości. Aomine oddychał
powoli, wciągając głęboko w płuca zapach Kise, który był jak narkotyk. Zdążył się
już od niego uzależnić i nie wyobrażał sobie dnia bez niego.
W końcu ciemnoskóry otworzył z trudem oczy, które cały czas miał
przymknięte, ponieważ zaczął przysypiać na stojąco. Wypuścił kochanka z objęć,
po czym położył się na przyjemnie miękkim łóżku, wciąż pozostając w niewielkiej
odległości od blondyna.
Uśmiechnął się do niego słabo i powiedział jeszcze:
— Gdyby tylko coś się stało, albo chciałbyś po prostu pogadać, to mnie
budź, okej?
— Wystarczy, że będziesz obok — odparł szczerze Ryota.
Oparł skroń o swoje prawe, zgięte kolano i patrzył się na Aomine,
czuwając. Bał się spuścić go ze złotych oczu, jakby również miał odejść z tego
świata. Dziękując w duchu, że ma tak umeblowany pokój, sięgnął dłonią do głowy
ciemnoskórego, zatapiając w granatowych włosach szczupłe palce. Kise wykonywał
powolne, okrężne ruchy ręką, uspokajając się wykonywaną czynnością i widokiem
ukochanego.
Aomine obudził się w samo południe. Leniwie otworzył oczy i spojrzał
przed siebie, gdzie leżał jego chłopak, jedną dłonią wciąż bawiący się jego
włosami. Daiki, nie będąc pewnym, czy może, ostrożnie przysunął się do kochanka
i delikatnie ucałował jego usta. Jego wzrok wciąż był smutny i nieco nieobecny,
jednak nie tak pusty jak wcześniej, z czego ciemnoskóry cieszył się w duchu.
— Hej — przywitał się szeptem i
potarł nosem policzek Kise. — Już nie będę spał, więc jestem do twojej
dyspozycji — oznajmił, w reszcie czując się choć trochę wyspany.
Ryota patrzył na niego w milczeniu, po czym zjechał dłonią na szyję
ciemnoskórego. Pogładził ją, prowadząc paliczki ku grdyce kochanka, na której
zatrzymał wzrok. W końcu znów popatrzył w granatowe tęczówki, uśmiechając się
na siłę. Kiedy mulat spał, w Kise zrodziła się nowa idea, którą planował się
kierować. Chciał dbać najpierw o innych, potem zająć się sobą. Pragnął chronić,
nawet jeśli ceną byłoby własne szczęście. Zapatrzył się w swojego partnera,
czując ogromną potrzebę przytulenia go, której szybko dał się omotać .
— W takim razie idziemy na dół — powiedział. — Musisz coś zjeść,
Aominecchi.
Ciemnoskóry pokiwał głową, po czym obaj wstali i skierowali się na
parter. Aomine rzeczywiście był głodny. Czuł, jak jego żołądek ściska się
boleśnie, dlatego chciał jak najszybciej dostarczyć mu choć odrobiny pokarmu.
Kiedy weszli do kuchni, a Kise chciał już sięgać do lodówki, jego
kochanek powstrzymał go.
— Ja to zrobię — oznajmił.
Następnie podniósł swojego chłopaka, tak, jakby ten był dzieckiem, po
czym usadził go na kuchennym blacie i posłał mu lekki uśmiech. Wyciągnął z
lodówki jajka, które zaraz wrzucił na rozgrzaną patelnię. W międzyczasie zrobił
tosty i wstawił wodę na herbatę. Wymieszał jajka, tworząc z nich jajecznicę, a
następnie nałożył potrawę na dwa talerze, które znalazł w szafce, jaką wskazał
mu Kise. Ułożył obok po dwa tosty, zalał wrzątkiem dwa kubki herbaty, po czym
skroił do nich jeszcze po plasterku cytryny.
Ryota nakrył do stołu, który stał pod ścianą, a Aomine przyniósł i
ułożył na nim wszystkie rzeczy, jakie przygotował.
Zajęli się jedzeniem, milcząc, do czasu, aż Daiki nie zdecydował się
rozpocząć konwersacji.
— Co miałbyś ochotę porobić dzisiaj po śniadaniu? — zagadnął łagodnie,
po czym spróbował jajecznicy. — O cholera!
Klepnął się otwartą dłonią w czoło, karcąc w myślach za swoje
gapiostwo. Okazało się, że nie dodał do potrawy soli. Wstał więc i szybko
naprawił swój błąd, przynosząc solniczkę.
Widząc zakłopotanie Daikiego, jasnowłosy uśmiechnął się delikatnie. Gdy
doprawili danie, zaczęli jeść. Aomine pochłaniał jajka w ekspresowym tempie, a
Ryota dłubał w nich widelcem. Przesuwał jedzenie z jednego końca talerza, na
drugi, przebierając w nim.
— Jakoś żaden pomysł nie przychodzi mi do głowy, przepraszam Aominecchi.
Może ty masz na coś ochotę? — spytał szybko.
— Cóż... — Aomine podrapał się po głowie, jednocześnie kończąc swoją
porcję jajecznicy. — Może chodźmy się przejść po mieście? Albo możemy zostać
tutaj i coś obejrzeć. Albo jednego i drugie — zaproponował z pełną buzią.
Szybko przełknął i zaczął sączyć swoją herbatę, nie spuszczając wzroku
z blondyna.
— Spacer to dobry pomysł
Blondyn pokiwał głową w zamyśleniu i wziął do ust maleńką dozę jajka,
które zaczął mozolnie rzuć. Również sięgnął po swój kubek i wypił połowę jego
zawartości. Wreszcie przeniósł spojrzenie znad talerza, patrząc na Daikiego i
posłał mu nikły uśmiech, widząc, że jest obserwowany.
— W porządku, pójdziemy, ale najpierw wszystko ma zniknąć z twojego
talerza — powiedział i chwycił dłoń Ryoty poprzez stół. — Musisz jeść, skarbie —
dodał troskliwie. — Wiem, że schrzaniłem z tą solą i, szczerze mówiąc, kucharz
ze mnie żaden, ale musisz mieć energię.
— Tu nie chodzi o sól. Wcale nie jest takie złe — zapewnił szybko.
Ścisnął rękę kochanka, patrząc na nią rozczulony. — Nie jestem głodny, Aominecchi.
Jadłem jak spałeś — odparł z niezręcznym wyrazem twarzy. Skłamał. Próbował go
oszukać, żeby ten się nie martwił. Nie chciał marnować jedzenia, które na
dodatek Aomine zrobił specjalnie dla niego, jednak wiedział, że gdy tylko jego
żołądek się zapełni, będzie miał powód, aby zwrócić swoją zawartość.
— No dobrze — westchnął Daiki, nie świadom kłamstwa Kise. — Ale obiad
musisz zjeść cały — ostrzegł.
Wypił duszkiem resztkę herbaty, po czym wstał, podszedł do kochanka i
pocałował go w czoło, ściskając lekko za ramiona.
— Na pewno chcesz iść? — spytał, aby się upewnić.
— Jeszcze się zdążę nasiedzieć w domu — powiedział, patrząc mu
spokojnie w oczy. Widział w nich troskę, której wiedział, że jest sprawcą. Nie
podobało mu się to, że przysparza kochankowi zmartwień. — Hej, spokojnie. Już
jest lepiej. — Uniósł się z siedzenia i ofiarował mu długiego, niepewnego
całusa.
Daiki objął swojego chłopaka w talii, przytulił mocno i oddał długi,
czuły pocałunek. Kiedy skończyli, odgarnął z czoła partnera kilka złotych
kosmyków.
— Przy mnie nie musisz udawać — wyszeptał mu do ucha, tak, że aż
zjeżyły mu się włoski na karku, a ciałem wstrząsnął lekki dreszcz.
Był świadom, że Kise udaje przy nim, że już wszystko w porządku,
dlatego chciał dać mu do zrozumienia, że przy nim może być sobą i swobodnie
okazywać swoje uczucia. Potrafił wyobrazić sobie, co to znaczy stracić kogoś
bliskiego, więc tym bardziej chciał być w tej sytuacji pomocą dla ukochanego.
Niższy delikatnie odsunął od siebie ciemnoskórego, odciągając ręce od
jego pasa, splatając ze sobą ich palce. Patrzył na swoje dzieło, oparty o
obojczyk partnera. Nie mógł wyrazić tego, jak wdzięczny jest Daikiemu za samą
obecność, nie mówiąc już o wsparciu, jakie ten mu oferował.
— Dziękuję — wyszeptał, zaciskając mocniej dłonie. Stali nieruchomo
przez dość długi czas, aż w końcu blondyn powiedział: — Chodźmy, zaraz zrobi
się tutaj strasznie głośno i wesoło.
I faktycznie, do baru zaczęli przychodzić roześmiani ludzie, czekając
na właścicielkę, która stała w przejściu, patrząc na Aomine wdzięcznym
spojrzeniem. Ryota jej nie zauważył, ale mulat wyczuł, że nie ma sensu mówić mu
o niej. Kobieta wyraźnie chciała, aby ten gdzieś go zabrał.
Aomine chwycił dłoń blondyna i wyprowadził go z zatłoczonego baru. Na
opustoszałej ulicy było nieporównywalnie ciszej i spokojniej niż w
pomieszczeniu. Panowała przyjemna, ciepła temperatura, a słońce od czasu do
czasu przygrzewało zza szarych chmur, gromadzących się na niebie. Ciemnoskóry
podejrzewał, że jeśli nie będzie burzy, to przynajmniej spadnie deszcz, dlatego
postanowił nie oddalać się z Ryotą zbyt daleko od jego domu.
Ruszyli wzdłuż ulicy, mijając mieszkania, mniejsze i większe sklepiki
oraz inne kramy. Aomine cały czas ściskał chłodną dłoń śpiewaka w swojej.
Ryzykował, że ktoś może go nakryć, ale nie chciał go puszczać. Nie dziś, nie w
tej chwili, nie, kiedy blondyn tak bardzo go potrzebował. Kise nie miał nawet
siły protestować, a przynajmniej on tak to odebrał, skoro ten nie zabrał ręki.
Nie miał pojęcia, dokąd mogli by pójść, w końcu prawie w ogóle nie znał
tego miasta, dlatego liczył, że to Ryota gdzieś ich zaprowadzi.
Blondyn bez słów skręcił z głównej drogi, kierując się na pobocze. W
miarę jak szli, otaczająca ich architektura zaczęła diametralnie się zmieniać.
Po minięciu pięknych, zadbanych, wielobarwnych budynków, ich oczom ukazała się
poniszczona, brudna, pozbawiona przyjemnych zapachów dzielnica, której Daiki
nie wstydziłby się nazwać slumsami. Popatrzył niepewnie na idącego nieśpiesznym
krokiem Ryotę. W porównaniu do niego, Kise nie rozglądał się na prawo i lewo,
będąc przytłoczonym otaczającą ich biedą, nędzą i przybiciem. Nie mijał jednak
mieszkających tam ludzi z obojętnością czy niewzruszeniem, tak, jak zazwyczaj
robili to ludzie nie mający odwagi spojrzeć tym osobom w oczy. Mężczyzna
patrzył na nich ze zrozumieniem w złotych tęczówkach, czego Aomine nie mógł
przeoczyć.
Miasto ustąpiło zupełnie odmiennemu krajobrazowi. Domy zaczęły się
drastycznie przerzedzać, a oni znaleźli się na łąkach i polach. Szli teraz
piaskową dróżką, podążając nią w ciszy. Odmienna rzeźba terenu, z jaką musieli
się teraz zmierzyć, zmusiła ich do wejścia na spore wzniesienie. U szczytu
doszli do starego, kamiennego, aczkolwiek zadbanego, mostu, pod którym płynęła
rzeka. Blondyn pociągnął kochanka ku zboczu, gdzie, ukryte pod zbiorowiskiem
krzewów, znajdowały się odkształcone schody.
Zeszli po starych, pokrytych roślinnością stopniach, po łagodnym
wzniesieniu, w dół. Tam, nieco ponad korytem rzeki, biegła kolejna ścieżka. Na
tyle szeroka, aby dwie osoby mogły po niej przejść obok siebie. Prowadziła ona
pod mostem, w dal, razem z biegiem wolno płynącej rzeki. Będąc na drodze,
ruszyli w kierunku mostu. Dopiero po chwili Aomine dostrzegł, że jest pod nim
mała, drewniana ławeczka, z której odprysły resztki farby. Kise pociągnął go
właśnie w tamtą stronę. Usiedli na niej, blisko siebie. Aomine objął go swoim
lewym ramieniem, a Ryota oparł głowę o jego pierś. Siedzieli chwilę w ciszy,
wsłuchując się w szumy i pluski wody przed nimi. Daiki przymknął oczy. W
powietrzu czuł zapach stęchlizny, wilgoci i jakiś ziół, jednak woń Ryoty
przebijała się przez nie wszystkie i pozostawała najwyraźniejsza.
W końcu ciemnoskóry otworzył powieki. Od wczoraj męczyła go pewna
sprawa, o którą wciąż nie wiedział, czy powinien pytać. Wykorzystując jednak
to, że tego dnia Kise czuł się nieco lepiej, postanowił z nim o tym
porozmawiać.
— Słuchaj, Kise — zaczął ostrożnie. — Jeśli nie chcesz o tym gadać,
jasne, zrozumiem, ale powiedziałeś wcześniej, że Lili... — urwał na chwilę —
została zamordowana. Nie masz jakichś podejrzeń, kto... Kto mógłby zrobić coś
tak strasznego? — spytał cicho. — Miała jakiś wrogów?
Jasnowłosy zesztywniał, napinając mięśnie ramion. Zastanawiał się, co
odpowiedzieć. Nie potrafił kłamać, ale za to umiał świetnie grać, więc nie
chodziło tutaj o ten kąt patrzenia. Kise nie był zdolny do kłamstwa, bo nie
chciał ranić innych. Mężczyzna wziął głęboki wdech i przymknął oczy.
— Nie — powiedział zgodnie z prawdą. — Ludzie ją uwielbiali.
Po usłyszeniu odpowiedzi kochanka, tym bardziej nie wiedział, co
powinien myśleć. Westchnął i zamyślił się. Kto, i dlaczego, zabił dziewczynę?
Bezradnie zacisnął dłonie w pięści i spytał:
— A czy... Czy jest może coś, cokolwiek, co twoim zdaniem mogłoby
naprowadzić na ślad mordercy?
— To się stało we Francji, Aominecchi. To mógł być każdy — odparł
wymijająco, zaczynając ulegać presji, która zostawała wywierana, nie tyle przez
kochanka, co świadomość, że nie może on poznać prawdy.
— Skoro tak…
Wzruszył ramionami. Nie miał powodów, aby nie wierzyć Ryocie, dlatego
postanowił nie drążyć sprawy. Przecież, gdyby coś było nie tak, Kise z
pewnością by mu o tym powiedział. Mimo, że znali się tak mało czasu, Daiki ufał
Ryocie. Miał nadzieję, że kochanek ufa i jemu.
— Ale jakbyś na coś wpadł, to zawsze możesz mi powiedzieć — dodał. — To
ważne. Może dzięki temu udałoby się dorwać tego sukinsyna.
Blondyn czuł się z tym wszystkim źle. Im bardziej Daiki się starał, tym
podlej czuł się Kise. Śpiewak zacisnął pięści i rzucił spokojnie:
— Proszę, nie mieszaj się w to, Aominecchi. Zostawmy to policji. —
Ryota spojrzał na niego. — Nie chcę, żeby coś ci się stało — sprostował,
zaciskając mocno usta.
— Nic się nie stanie — zapewnił, po czym uśmiechnął się delikatnie.
Ciemnoskóry wciąż nie był pewien jak bardzo może poruszyć ten temat i o
jak wiele wypytywać, dlatego postanowił sprawę zostawić. Z resztą, nie chciał
już denerwować Ryoty. Uważał, że w obecnej sytuacji chłopak powinien myśleć o
innych rzeczach, aby choć na chwilę zapomnieć o bólu z powodu utraty siostry.
— Te miejsce jest piękne — stwierdził po dłuższej chwili, zmieniając
temat. — Podobnie, jak cały Orlean. Tu mam wrażenie, że miasto mimo wszystko
łączy się z naturą, a nie stara się ją całkiem wyeliminować, na rzecz kolejnych
wieżowców... — westchnął. — Byłeś kiedyś w Waszyngtonie?
Ryota pokręcił głową i skrzyżował ze sobą nogi, zakładając je do tyłu
pod ławką, w ten sposób, iż dotykał czubkami butów ziemi.
— Od przyjazdu do Orleanu, nigdy stąd nie wyjechałem. Byłem tylko w
Chicago — powiedział z nostalgią. — Jak tam jest? Wiem tylko, że tłoczno... Chociaż
w jakim większym mieście nie jest? — dodał, śmiejąc się krótko. Nagle odwrócił
się w stronę ciemnoskórego i spytał poważnie: — Podoba ci się tam, Aominecchi?
Aomine zaczerpnął powietrza głęboko w płuca i powoli je wypuścił.
Chwilę zajęło mu ułożenie w głowie odpowiedniej odpowiedzi.
— Wiesz... To moje miasto rodzinne. Trudno mi powiedzieć, czy mi się
tam podoba, czy nie, bo w tej kwestii na pewno nie będę obiektywny — stwierdził
ostrożnie. — Waszyngton to stolica, najważniejsze miasto w państwie. Możesz
więc sobie wyobrazić, że jest tam zupełnie inaczej, niż tutaj. Na mnie
największe wrażenie robi Biblioteka Kongresu. Jest największa na świecie.
Jestem jej stałym bywalcem. Lubię też przygotowywać się tam do rozpraw. Ale...
całe miasto jest naprawdę godne uwagi. Wielkie i cały czas rosnące. I właśnie
to trochę mnie przytłacza. Czasem kocham mój dom, a czasem nienawidzę i chcę
stamtąd uciec — wyznał cicho. Wolną dłonią chwycił tę blondyna i przysunął ją
do swoich ust, całując delikatnie. — Chciałbym cię tam zabrać ze sobą.
— Przepraszam. To... — zaczął speszony blondyn. Przez to, jak poruszyły
go słowa kochanka, poczuł się podlej, z powodu okłamania Daikiego.
Przygryzł dolną wargę i wlepił w mulata, przepełnione zarówno skruchą,
jak i łzami, złote oczy.
— Ja na ciebie nie zasługuję, Aominecchi — szepnął łamiącym się głosem.
Ciemnoskóry poczuł się trochę tak, jakby Ryota uderzył go w twarz.
— Ha? Co ty wygadujesz? — zdziwił się.
Nie chciał dać ponieść się emocjom, dlatego starał się uspokoić. Nie
było to jednak proste, bo słowa blondyna cały czas odbijały się echem w jego
głowie. Przecież tak bardzo starał się pokazywać, że Kise jest dla niego
wszystkim! Że jest najważniejszy i dla niego jest w stanie zrobić cokolwiek,
aby tylko ten był z nim szczęśliwy.
Jednak w tamtej chwili, nie wiedząc czemu, poczuł się oszukany. Nie
wiedział, jak inaczej zinterpretować słowa kochanka.
— Nie chcesz ze mną być? — spytał drżąco.
— Chcę! — krzyknął natychmiast, oniemiały.
Niższy, widząc ból malujący się na twarzy chłopaka, złapał go
gwałtownie za uda, nie zdając sobie sprawy jak mocno.
— Widzisz, Aominecchi… Ja ci tylko przysparzam kłopotów. — Złapał się
drżącą dłonią za głowę i spuścił wzrok. — Kocham Cię. Kocham jak nikogo innego,
Aominecchi. Przez to uczucie jestem tak samolubny, że chcę, żebyś i ty kochał
mnie. Żebyś był zawsze przy mnie, żebyś patrzył tylko na mnie i widział tylko
mnie. Żebyś był mój, tak, jak ja jestem twój.
Donośny, wyraźny głos, i słowa, wypowiadane ciągiem, zaczęły stopniowo
przemieniać się w szept, zmieniając barwę przez napływające do oczu krople.
— Ja... — zaczął, pokonując przeszkodę, jaką była narastająca gula w
gardle. Kise zgiął się w kłębek na kolanach mulata. — Jesteś za dobry, bo
robisz dla mnie tak wiele, a ja jedyne co daję w zamian, to cierpienie.
Aomine chwycił Kise za podbródek i pociągnął, trochę zbyt mocno.
— Parz mi w oczy — powiedział ostro, czym nieco przestraszył Ryotę. — I
słuchaj — dodał. — Nie sprawiasz mi cierpienia. Nie jesteś żadnym ciężarem. I
nie przysparzasz problemów. Dla ciebie rzucę nawet tę kurewską pracę, jeśli to
odejmie ci zmartwień. A jeśli chcesz już tak porównywać, to właśnie ja nie mam
pojęcia, jak ktoś taki jak ty, może chcieć mnie. Mnie samego, Aomine Daikiego,
a nie mój portfel wypchany pieniędzmi.
Odetchnął głęboko i puścił podbródek blondyna. Ręce zaczęły mu się
trząść z nadmiaru przeżywanych emocji. Nie chciał wyżywać ich na chłopaku, ale
od czasu, kiedy się poznali, tak cholernie mu na nim zależało, że teraz nie
umiał wyobrazić sobie bez niego życia.
— Jestem twój. A ty mój. Nie potrzebuję niczego więcej, niż ciebie.
Więc oddaj mi się, bo to wszystko, czego potrzebuję — powiedział cicho i
zacisnął mocno usta.
Tamta sytuacja była tylko kolejnym dowodem na to, jak bardzo Ryota go
zmienił. Nigdy otwarcie nie mówił o tym, co czuje, jednak właśnie tym razem
zrobił wyjątek. Wyraził wszystko to, co zalegało w jego sercu już od dawna.
— Aominecchi... — szepnął jasnowłosy.
Rozpłakał się na dobre. Coś w nim pękło, rozlewając ciepło i ukojenie
po całym jego ciele. Umysł blondyna momentalnie stał się czysty, pozbawiony
czegokolwiek innego, co nie było związane z ciemnoskórym. Dla Kise świat
istniał teraz tylko w tej jednej osobie. Czuł, że są sobie przeznaczeni i
jedynymi przeszkodami, z jakimi musieli się do tego czasu mierzyć, były ich
nieporozumienia i niedopowiedzenia, które sami stworzyli.
Ryota w końcu przestał płakać, chwytając mocno oddech. Śpiewak złapał
lewą ręką policzek mulata, zwracając jego twarz delikatnie ku swojej. Popatrzył
jeszcze raz w ukochane tęczówki, dając się zatracić w ich głębi oraz dzikości.
Powoli, jakby bał się, że w pośpiechu przeoczy tą niezwykłą chwilę, zbliżył
swoje, lekko rozchylone, wargi, do tych od Aomine. Nieśmiało, lecz z uczuciem,
pocałował go, cały czas obserwując reakcje kochanka, samemu czując tak mocny,
jednak kojący ból w klatce piersiowej, iż niemal nie dostał zawału.
— Jesteś dla mnie wszystkim — powiedział, gdy odsunął się od niego na
milimetr, by zaraz znów zatopić swe usta w odpowiedniczkach ukochanego.
Daiki zaczął gwałtownie oddawać pocałunek, robiąc to tak, jakby ta
chwila miała być ostatnią w ich życiach. Jakby nie istniało już nic więcej,
jakby jutra miało nie być.
Wplótł dłoń we włosy blondyna, po czym przycisnął go do siebie jeszcze
mocniej, jednocześnie językiem badając jego podniebienie. Oddychał przez nos
niespokojnie, zaciągając się tak znajomym zapachem kochanka. Jego myśli
odpłynęły, pozostawiając umysł w stanie błogiej pustki.
Naprawdę, nie wyobrażał sobie, jak mógłby dalej żyć bez Kise u boku.
Aomine oderwał się od blondyna, aby móc zjechać z pocałunkami na jego
żuchwę oraz szyję. Muskał jego skórę delikatnie, milimetr po milimetrze,
zjeżdżając w dół, ku dekoltowi. W końcu jednak przerwał, ponieważ czuł, że im
dłużej go całował, tym bardziej pewien był, że nie skończy się jedynie na tym.
Ponownie spojrzał w złote oczy naprzeciwko i na nowo zachwycił się ich
głębią oraz kolorem. Cmoknął kochanka jeszcze raz w usta, po czym przytulił
mocno.
W tym samym czasie zaczął padać deszcz. Daiki zauważył to dopiero po
dłuższej chwili, kiedy do jego nozdrzy wdarł się wilgotny, zimny zapach wody,
innej niż rzeki. Na szczęście, siedzieli pod mostem, który nie przepuszczał
ulewy przez swój masywny budulec.
Cisza, przerywana jedynie dźwiękiem spadających kropel oraz krwią
szumiącą w ich uszach, niczym błogosławieństwo, koiła ich przyspieszone tętna.
Siedzieli, wsłuchując się w monotonny szum, odbijający się to o liście, to o
bruk, przyciśnięci do siebie tak mocno, iż niemal stali się integralną częścią.
Jednością. Nie wiedzieli, jak wiele minęło czasu, jednak deszcz zaczynał
bardziej pokapywać, niż padać. Kise jeździł palcem po kolanie Daikiego, robiąc
nim różne kółka, czy linie.
— Co chciałbyś później robić, Aominecchi? — spytał. — Czy moglibyśmy
wstąpić potem do hotelu? — dodał przygnębiony.
— Mhm, nie ma problemu — mruknął.
Przez wygodną pozycję, w jakiej się znajdowali, oraz ciepło bijące od
partnera, Aomine omal nie zasnął. Mimo to, czuł się wypoczęty i spełniony jak
nigdy.
Przeczesał palcami włosy Kise i ziewnął dyskretnie, po czym odparł:
— W sumie, jak chcesz. Możemy pójść na obiad, którego zjedzenia ci nie
odpuszczę — zaśmiał się.
— Jesteś pamiętliwy, wiesz? — spytał Ryota z lekkim rozbawieniem. — Ale
najpierw muszę powiedzieć szefowi, dlaczego nie ma mnie w pracy — dodał
poważnie, po czym westchnął. — Zachowuję się jak dziecko, powinienem wreszcie
dojrzeć i brać odpowiedzialność za to, co robię.
Ryota przemyślał cały wczorajszy dzień, jak i dzisiejszy ranek, zdając
sobie sprawę, jak wiele zmartwień spowodował najbliższym. W pewnym momencie uśmiechnął
się do mulata i powiedział szczerze:
— Zobaczysz, Aominecchi. Stanę się silniejszy, żeby nikt nie musiał się
mną zamartwiać.
Daiki parsknął serdecznym śmiechem.
— Oczywiście. A ja będę cię w tym wspierać — obiecał. — Ale daj mi się
czasem o ciebie pomartwić, inaczej zabierzesz mi całą frajdę. — Wyszczerzył
się.
Zaraz potem puścił Ryotę i sam wyplątał się z jego objęć, a następnie
wstał i przyciągnął się tak, że aż coś strzyknęło mu w kręgosłupie. Ziewnął raz
jeszcze, a następnie podał kochankowi dłoń, aby pomóc mu wstać.
Wracali zraszani nikłymi kroplami, trzymając się pewnie za dłonie. Co
jakiś czas posyłali sobie czułe spojrzenia, zaciskając je wtedy mocniej. Droga
powrotna zleciała zdecydowanie szybciej, niż początkowa, gdyż atmosfera nie
była tak przytłaczająca i smutna. Oczywiście Kise nadal był posępny, jednak
dzięki podporze, jaką był dla niego mulat, blondyn odczuwał to wszystko o wiele
lżej.
Gdy weszli na teren hotelu, puścili się z bolącymi sercami, jednak
stając obok siebie w minimalnej odległości, weszli do budynku. Ryota poprosił
Daikiego o złapanie Midorimy, sam informując go, że idzie na chwilę zobaczyć
się z Takao. Ciemnoskóry nie musiał domyślać się, czego będzie dotyczyła
rozmowa, więc po prostu skinął głową i zrobił to, o co prosił go chłopak.
Rozdzielili się na korytarzu na pierwszym piętrze. Kise ruszył w jego
głąb, zaś Daiki wspiął się po schodach wyżej, na drugie piętro, gdzie mieścił
się oficjalny gabinet właściciela hotelu.
Stojąc przed drzwiami, wyjątkowo zapukał. Zwykle oszczędzał sobie
zachodu i przyprawiał przyjaciela o palpitację serca. Tym razem nie chciał
przypadkiem wywołać u Midorimy zawału, ponieważ nie miał nastroju na żarty.
Kiedy usłyszał stłumione „proszę”, wszedł do pomieszczenia i cicho
zamknął za sobą drzwi. Shintaro wyraźnie zdziwił się na jego widok.
— Przegapiłem coś? Od kiedy masz w zwyczaju pukać, nanodayo? — rzekł,
zamiast powitania.
— Jak się nie podoba to dalej mogę cię straszyć. — Aomine wzruszył
tylko ramionami i, bez zbędnych ceregieli, rozsiadł się w czarnym, skórzanym
fotelu naprzeciw swojego rozmówcy. Dzieliło ich okazałe drewniane biurko,
które, jak podejrzewał Daiki, miało na celu wywarcie wrażenia, iż ego jego
właściciela jest równie wielkie.
— Daj spokój — westchnął zielonowłosy i poprawił okulary. — Chcę
wiedzieć, komu dziękować za nauczenie
cię kultury.
— Zaraz resztki mojej kultury się skończą — warknął ciemnoskóry. — To
nie jest dobry moment na docinki. Zaraz powinien przyjść Kise. Masz dać mu
minimum tydzień wolnego — zażądał.
— Słucham?! Z jakiej racji, nanodayo? Mamy już zaplanowane koncerty —
burknął, czerwieniąc się ze złości. Aomine zawsze uważał to na swój sposób za
urocze. Powstrzymał się od śmiechu, jednak na jego usta wypłynął lekki uśmiech.
— Nie nadymaj się tak. — Pokręcił głową. — Daj Ryocie tyle wolnego, ile
możesz. Właśnie stracił siostrę — wytłumaczył spokojnie.
Jego uśmiech znikł, a Midorima momentalnie spoważniał.
— Och... Przykro mi — powiedział.
W tamtym momencie szczerze współczuł swojemu podwładnemu, ponieważ
również i on wiedział, jak silne relacje dzielił on z Lili.
— Mi nie musisz tego mówić — westchnął Aomine. — Wystarczy, że będziesz
wyrozumiały.
— Zawsze jestem. Przynajmniej się staram, nanodayo — dodał, widząc
spojrzenie przyjaciela.
W tym czasie Ryota zdążył już znaleźć się na zapleczu kuchni. Stanął
przed drzwiami i, upewniając się, że w pomieszczeniu znajduje się tylko jedna
osoba, otworzył je z rozmachem, rzucając się na przyjaciela. Przytulił się do
niego, zamykając w żelaznym uścisku. Początkowo zaskoczony Takao, gdy tylko
dotarło do niego, kim jest przybysz, odwzajemnił niepewnie gest, ściskając
palce. Odchylił nieznacznie głowę, badając wzrokiem, co się dzieje.
— Ryo-chan, stało się coś? — zapytał, zbity z tropu. Blondyn drgnął,
odsuwając się nagle.
— Przepraszam, Kazucchi. Nie tak to sobie zaplanowałem.
I rzeczywiście. Jasnowłosy chciał porozmawiać na spokojnie, bez płaczu,
podnoszenia głosu czy martwienia przyjaciela. Niestety wczorajsze wydarzenia i
związane z nim emocje wzięły górę i Kise zaczął szlochać jak dziecko. Szatyn
pogładził go ręka po plecach, drugą przytrzymując na głowie, masując palcami
jej skórę. Musnął go ustami w policzek i spytał spokojnie:
— Ryo-chan, coś z Aomine?
Wyższy pokręcił głową i wydukał cicho zwięzłe:
— Lili. — Po czym zakasłał, krztusząc się własną śliną.
Kazunari nie potrzebował dokładniejszych informacji, więc po prostu dał
mu czas się wypłakać, tuląc go w milczeniu przerywanym jedynie cichym
pociąganiem nosem, gdyż przyjacielowi Ryoty zrobiło się tak przykro, iż sam
uronił kilka łez. Nie trwało to jednak długo, nim śpiewak się uspokoił,
ponieważ pragnął trzymać się swojej nowej idei bycia silniejszym. Potrzebował
przyjaciela i sama obecność niższego sprawiła, że zelżało mu na duszy. Odsunął
się od kucharza, wycierając swoje i jego łzy rękawem, uśmiechając się
krzepiąco.
— Dziękuję — powiedział
smutno, za co dostał od Takao po głowie.
— Głupek! Nie masz za co — zbeształ
go troską wymalowaną na twarzy.
Trzymali się chwilę za ręce, opierając o siebie czoła, po czym Kise oznajmił:
— Muszę lecieć. Wszystko w porządku! — dodał szybko, gdy dostrzegł niemy protest czarnowłosego.
— Iść z tobą? — spytał tamten
niemal błagalnie. Kise pokręcił głową.
—Masz pracę — odparł ze
zrozumieniem.
— Praca nie zając, nie…
— Kazucchi! — Pogroził mu
palcem.
Szatyn odpuścił, wzdychając. Opuścił ręce w geście bezradności i
zażądał:
— Tylko, jeśli potem wrócisz albo zadzwonisz!
— Dobrze — obiecał blondyn
i wyszedł z kuchni, wcześniej wymieniając się z przyjacielem nikłymi
uśmiechami. Przeszedł szybko drogę, jaką miał do przebycia i zatrzymał się pod
gabinetem szefa. Wziął głęboki oddech, aby się uspokoić i zapukał wątle do
drzwi.
Daiki drgnął, zaskoczony dźwiękiem, który rozległ się za jego plecami.
W porę przypomniał sobie jednak o Kise, dlatego odwrócił się szybko za siebie.
Ryota stał w drzwiach i przyglądał się niespokojnie Midorimie, który gestem
zaprosił go do środka. Blondyn przestąpił próg i powoli podszedł do biurka
swojego przełożonego. W tamtym momencie Aomine spostrzegł, że coś jest nie tak.
Jego chłopak miał lekko zaczerwienienie oczy, a do tego posklejane od łez
rzęsy. Westchnął cicho, przyglądając się, jak kochanek niepewnie rozgląda się
na boki, zapewne nie wiedząc, jak zacząć rozmowę. Zrobiło mu się go żal, dlatego,
niewiele myśląc, chwycił za rękę śpiewaka i jednym, silnym, zdecydowanym
ruchem, przyciągnął go do siebie, tak, że ten wylądował na jego kolanach. Daiki
objął go w talii i wychylił się zza jego pleców, rzucając zarumienionemu
Shintaro jednoznaczne spojrzenie.
— Ehrm... — odchrząknął
tamten. — Dotarły do mnie
wieści, iż chciałbyś wziąć sobie wolne z powodów osobistych — zaczął zielonowłosy.
— Um, przepraszam — powiedział
cicho, spuszczając wzrok na swoje uda. — Wiem, że ostatnio dużo ich biorę, ale...Chciałbym prosić o trzy dni
wolnego — wykrztusił z siebie
wreszcie, podnosząc powoli głowę i wlepiając psi wzrok w pracodawcę, instynktownie
gładząc, oplatające go, ręce kochanka.
Midorima wziął głęboki wdech, a następnie powoli wypuścił powietrze
przez nos, dumając nad odpowiedzią.
— Dobrze — odparł w
końcu. — Płatny urlop do wtorku.
Tylko przygotuj proszę razem z zespołem jakiś repertuar na środę, ponieważ na
koncercie będzie sam premier — westchnął.
— Dlatego to ważne, nanodayo.
Mam nadzieję, że rozumiesz sytuację.
—O-oczywiście! — niemal
krzyknął blondyn. — Przepraszam za to zamieszanie — dodał już spokojniej.
Poczuł, jak uścisk na jego
brzuchu się zacieśnia i spojrzał kątem oka na Daikiego. Jego wyraz twarzy był
spokojny i tego Ryocie było trzeba. Nastrój kochanka szybko mu się udzielił,
więc wrócił do patrzenia na Shintaro.
— Dziękuję bardzo.
Midorima, słysząc w głosie podwładnego tyle nagłej radości i
entuzjazmu, zaczerwienił się tylko jeszcze bardziej i machnął nerwowo ręką,
jakby odpędzał się od komara.
— To nic. Na ogół rzadko zdarza ci się nie przychodzić do pracy, więc
wiedz, że to doceniam. A teraz już idźcie i nie zawracajcie mi głowy, nanodayo — burknął i poprawił okulary.
Aomine uśmiechnął się lekko. Kise wstał z jego kolan, więc i on uczynił
podobnie, opuszczając miękkie i wygodne obicie fotela. Kiedy wychodzili,
usłyszeli jeszcze, jak Midorima woła: ,,Moje najszczersze kondolencje,
Kise!" oraz ,,Opiekuj się nim, Daiki!". Aomine domyślił się, że
mężczyzna specjalnie wybrał owy moment na tak uczuciowe jak na niego słowa,
ponieważ najzwyczajniej w świecie nie lubił ich używać. Każdy z nich to
wiedział, dlatego docenili to obaj.
Gdy wyszli, jasnowłosy obdarzył kochanka pełnym wdzięczności
spojrzeniem, zostając przez to poczochranym po włosach.
Wstąpili do apartamentu Aomine, zostając tam do wieczora. Po godzinie
dwudziestej mulat stwierdził, iż miłą odmianą dla posępnego Kise będzie kąpiel.
Nie przewidział jednak, że będzie ją brał razem z nim, co z resztą wcale mu nie
przeszkadzało. Kadź była na tyle duża, że zmieścili się do niej oboje, nie
musząc ściskać czy podkurczać swoich kończyn. Leżeli odprężeni w parującej
wodzie, Daiki oparty o ściankę wanny, Ryota o jego tors. Pod wpływem ciepła,
dotyku kochanka, jakim było delikatne łaskotanie bladej szyi, oraz zmęczenia,
blondyn zasnął błogo, oparty głową o ramię granatowowłosego. Ten pozwolił mu na
to, jednak kiedy temperatura cieczy zaczynała spadać, szturchnął ostrożnie
chłopaka, by go obudzić. Półprzytomny śpiewak uniósł się ciężko, mamrocząc, do
pozycji siedzącej, co Aomine wykorzystał, wychodząc na zimne kafelki. Szybko
się osuszył i ubrał, a widząc, że ukochany znów przysypia, podniósł śniętego
mężczyznę, sadzając go na rogu wanny. Daiki opatulił go materiałem i począł
wycierać jego alabastrową skórę puchatym ręcznikiem, czując się trochę, jakby
trzymał w ramionach zaspane dziecko. Gdy skończył, pomógł blondynowi wsunąć na
siebie czystą koszulkę, której był właścicielem i wyniósł Kise na rękach,
sadowiąc na łóżku, sam kładąc się obok. Ryota niemal od razu wczepił się w
niego, zapadając w sen. Ciemnoskóry, póki jeszcze zachował resztki świadomości,
sam odpływając, zadzwonił do Ruth, informując o miejscu pobytu jej syna. Wrócił
do kochanka, mocno go do siebie tuląc, ciesząc się bliskością oraz możliwością
bezkarnego wdychania jego zapachu, który szybko go odurzył, oddając mulata do
krainy Morfeusza.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, o nie, o nie ale Kise miał jakieś podejrzenie, a Aoime pięknie, to wyznanie i to jak się troszczy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia