Środa była koszmarem, dla ich obojga. Dłużyła się niemiłosiernie, jak na złość, dając im więcej czasu na rozmyślanie o poprzednim dniu i swych zachowaniach, które nie były do końca przemyślane. Nie spotkali się, nie dzwonili, nie mieli ze sobą żadnego kontaktu, co tylko potęgowało niepewność, w jakiej stanęła ostatnio ich relacja. Tak, jak rano powitał ich w łóżkach chłód, tak samo towarzyszył im on w nocy, gdy starali się usnąć, nękani niepewnościami oraz pytaniami, cisnącymi im się do głowy.
***
Kise otworzył ospałe oczy, przecierając je mocno zimnymi dłońmi. Tej nocy również nie spało mu się dobrze. Brakowało mu czegoś, choć trafniej można byłoby powiedzieć, kogoś.
Ziewnął głośno i niechętnie zwlókł się z łóżka. Przeszedł go dreszcz, który wrócił z podwojoną siłą, zaraz po tym, jak złotooki wyjrzał przez okno. Szaro, zimno i ponuro. Zupełnie tak, jak się czuję, pomyślał. Spojrzał na zegarek, pochylając się nad szafką, na której stało urządzenie, i zawył w duchu. Dziewiąta. Dopiero. Żadnej pracy, żadnych specjalnych zajęć, żadnej roboty. Miał szczerą nadzieję, że spotka się dzisiaj z Daikim. Choć gdy się nad tym zastanowił, mulat nie wspomniał o żadnej godzinie, miejscu, czy czymkolwiek.
Blondyn westchnął, zrezygnowany. Chciał się z nim zobaczyć, jednak z drugiej strony trochę się od tego wzbraniał. Na dodatek ich ostatnie spotkanie nie wyglądało kolorowo. Od wczoraj, jego głowa pełna była myśli takich jak: Jak teraz będą wyglądać ich spotkania?; „Czy w ogóle powinni się spotykać” oraz „Czy dla dobra Aominecchiego, lepiej byłoby się rozstać?”.
Kise pokręcił szybko głową na boki, pragnąc się wyzbyć tych wszystkich pytań. Mogło się to wydać egoistyczne, ale jasnowłosy po prostu chciał być z ciemnoskórym i, nie tyle nie obchodziła, co nie liczyła się zbytnio dla niego jego kariera, czy reputacja. A przynajmniej nie w takim stopniu, co jego kochanka.
„Kiedy dwoje ludzi się kocha, nic innego nie powinno mieć większego znaczenia” – przypomniał sobie słowa zakochanej siostry. Jednak czy on kochał Daikiego? Na pewno był dla niego wyjątkowy, lecz czy można to nazwać miłością? Mężczyzna sapnął, zmęczony już ciągłymi zmartwieniami i ponownie zadrżał z powodu chłodu.
— Jeśli tak wygląda miłość, to szybko osiwieję — mruknął do siebie i zaczął się ubierać. Włożył przez głowę biały t-shirt, wsunął nogi w brązowe, dopasowane spodnie i przeczesał ręką włosy. Po krótkim zastanowieniu ubrał jeszcze ciemnożółty, wełniany sweter, który był niezastąpiony w zimowe dni.
Stanął przed lustrem i spojrzał na swoje odbicie. Blond kosmyki już od kilku dni nieznośnie wpadały mu do oczu. Postanowił je w końcu przyciąć, motywując się myślą, że ma dzisiaj wolne i nic do roboty.
Kiedy skończył, wyczesał pocięte włosy i uśmiechnął się do siebie. Zszedł na dół, kierując się w stronę kuchni, prowadzony burczeniem brzucha.
— Matko, już myślałam, że nie wstanie... O! — zdziwiła się Ruthie. — Nowa fryzura? — dodała nonszalancko. Ryota zaśmiał się tylko i odparł:
— O wiele lepiej się widzi, kiedy kłaki nie przysłaniają ci świata.
— Zrobić ci coś? — spytała typowym dla matek tonem.
— Kawę, jeśli łaska — odpowiedział z uśmiechem i wgryzł się w tosta, który leżał na ladzie.
— To moje! — krzyknęła kobieta, podpierając ręce pod boki.
Zaraz jednak pokręciła głową, udobruchana proszącym wzrokiem swojego przybranego syna, i zabrała się za robienie kawy oraz kolejnej grzanki. Gdy Ruth wróciła, mężczyzna przyjął kubek, z wdzięcznym wyrazem twarzy, i, cmokając ją uprzednio w policzek, poszedł na górę do salonu. Zebrał ze stołu zeszyt i ołówek, po czym usiadł przed czarno-białym telewizorem i włączył swoją ulubioną kasetę, przykrywając się kocem. Wsłuchał się w piękny, wyrazisty język, jakim mówili w filmie prażanie i zaczął notować kolejne słowa, których się nauczył.
***
Czwartkowy poranek powitał Aomine chłodnym powietrzem, które wdarło mu się pod kołdrę. Mężczyzna zadrżał z zimna, nie do końca jeszcze obudzony, po czym naciągnął przykrycie na głowę, ściągając je tym samym z nóg. Czując na nich przenikliwe zimno, warknął z niezadowoleniem, mamrocząc pod nosem przekleństwo, i przesunął się w bok, z nadzieją, że może ogrzeje go ciepło leżącej tam osoby.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy odkrył, że w łóżku jest sam. Na wspomnienie, że przecież z Kise widział się ostatnio przedwczoraj, jego żołądek boleśnie się skurczył. Czuł się przez to dziwnie, a świadomość, że to właśnie jego oczekiwał razem z sobą, pod kołdrą, sprawiła, że w końcu potrafił nazwać stan, w jakim się znajdował. Pieprzona pustka, pomyślał.
Musiał zobaczyć się z chłopakiem jak najszybciej. Na szczęście, tamtego dnia miał ku temu sposobność, o czym dobrze pamiętał.
Zebrawszy wszystkie siły, jakie posiadał, dźwignął się do pozycji siedzącej i nieprzytomnym wzrokiem, spod zmarszczonych gniewnie brwi, ogarnął swój apartament. Nie musiał się długo rozglądać, aby odkryć przyczynę przeciągu. Okno było uchylone. Widocznie wczoraj, jeszcze przed snem, zapomniał je zamknąć.
Czując, że teraz już na pewno z powrotem nie zaśnie, wstał i zamknął okno. Jak zdążył zauważyć, pogoda była niezbyt przyjemna, a już na pewno nie wskazująca na porę roku, która aktualnie panowała. Niebo było zachmurzone; wyglądało tak, jakby lada moment miał spaść deszcz. Żywił jednak nadzieję, że tak się nie stanie, ponieważ mogłoby to popsuć nieco jego plany.
Kierując się w stronę komody z ubraniami, zerknął na swój zegarek, który stał na szafce nocnej. Wskazywał godzinę dziesiątą dwadzieścia. Nie nastawiał budzika, ponieważ nie musiał wstawać o żadnej konkretnej godzinie. Byle przed dwunastą, ale do tej zawsze zdążał spokojnie się wyspać.
Założył na siebie proste, szare spodnie i koszulę, ponieważ i tak musiał później przebrać się w garnitur. Żałował, że ostatnio o nim zapomniał i zostawił w bagażniku samochodu, w końcu mógł się pognieść, ale tamtego wieczora miał ważniejsze rzeczy na głowie, dlatego też czuł się usprawiedliwiony sam przed sobą.
Zszedł do restauracji na pierwszym piętrze i zamówił śniadanie. W sali, oprócz niego, znajdowało się tylko parę innych osób, dlatego nie musiał długo czekać na swój posiłek. Zjadł szybko swojego croissanta i przejrzał gazetę, którą przyniesiono mu razem z zamówieniem. Nie było w niej żadnego wartego jego uwagi artykułu, dlatego nie siedział nad nią zbyt długo. Dopił swoje expresso, po czym uregulował rachunek, wstał od stołu i zszedł na dół, na parking. Po wyjściu na dwór żałował, że nie wziął żadnej bluzy, ponieważ okazało się jeszcze chłodniej, aniżeli w jego pokoju rano. Wzdrygnął się parę razy, ale ostatecznie dotarł do samochodu, wyciągnął z bagażnika garnitur, który, na szczęście, wcale tak bardzo się nie pogniótł, po czym truchtem wrócił do hotelu.
Kiedy znalazł się już w swoim apartamencie, rzucił przyniesione ubranie na łóżko i poszedł pod prysznic. Poczuł ulgę, kiedy ciepła woda spływała po jego zmarzniętym ciele. Nie miał jednak zbyt dużo czasu, aby pozwolić sobie na dłuższą kąpiel, dlatego opłukał się szybko, zakręcił wodę, po czym, oszczędzając sobie czasu na nie wiązaniu ręcznika wokół bioder, przeszedł do pokoju, założył bieliznę oraz swój najnowszy zakup, który, swoją drogą, kosztował go pokaźną sumkę. Gdy jednak przejrzał się w lustrze, stwierdził, że wydanie tych pieniędzy opłaciło się, a Kise miał rację, kiedy mówił mu, że wygląda w garniturze dobrze.
Miał jeszcze chwilę czasu, dlatego wytarł włosy do sucha ręcznikiem, umył zęby, spryskał się odrobiną perfum oraz zawiązał pod szyją ciemno-granatowy krawat, którego tak nie lubił nosić. Czuł się przez to skrępowany, dlatego poluźnił go na ile się dało, starając się skupić myśli na tym, iż będzie on pasował do okoliczności imprezy, na jaką miał zamiar zabrać swojego kochanka.
Schował jeszcze do kieszeni portfel oraz kluczyki od samochodu, po czym wyszedł, uprzednio zamykając za sobą drzwi.
Podejrzewał, że dochodziła trzynasta, kiedy zaparkował Forda pod budynkiem, w którym znajdował się bar oraz mieszkanie Kise. Przechodnie obrzucali go ciekawskimi spojrzeniami, a on udawał, że niczego nie zauważa. Lubił znajdować się w centrum zainteresowania, choć niekiedy było to męczące. W tym przypadku, schlebiało mu. Nie mógł czuć się lepiej. Wyglądał i pachniał świetnie, przyjechał jednym z najnowszych modeli samochodu, jakie znajdowały się na amerykańskim rynku, dlatego uważał zainteresowanie jego osobą za słuszne.
Zanim wszedł do baru, zawahał się. Ostatnie pożegnanie jego oraz Ryoty nie wyglądało najlepiej. Zdawał sobie z tego sprawę, w końcu myślał nad tym cały wczorajszy dzień. Nie wiedział zatem, czy mógł udawać, że nic takiego się nie stało. Kierując się tą myślą, zaszedł na chwilę do kwiaciarni, w której ostatnio kupował bukiet dla Ruth. Tym razem kupił tylko jedną, ale za to wyjątkowo piękną i dorodną, krwisto-czerwoną różę.
Dopiero wtedy wrócił się do baru. O tej godzinie nie przesiadywało w nim wiele osób, dlatego z łatwością dostał się do lady, za którą stała Ruthie.
Uśmiechnął się, kiedy go zauważyła.
— Dzień dobry — przywitał się. — Jest Kise?
— Ah, witaj. Tak, tak. Jest w salonie — odparła kobieta. — Mam po niego iść, czy sam to zrobisz? — spytała, dodając. — Pewnie znowu coś ogląda, to nie ma sensu go wołać.
— Nie chcę robić kłopotu, zajmę się tym. — Uśmiechnął się przymilnie, mając to wyćwiczone do perfekcji. — Tylko, gdzie jest salon? — spytał jeszcze, uświadamiając sobie, że przecież tego jeszcze nie wie.
— Już ci mówię, kochaneczku — odparła kobieta, wymachując palcem wskazującym. Odwróciła się w kierunku schodów i wytłumaczyła energicznie: — Na górę, mijasz jego pokój, skręcając w lewo i ostatnie drzwi na prawo, wyglądają, jakby pamiętały czasy Mussoliniego, więc na pewno trafisz.
— Dziękuję — powiedział szybko, minął kobietę i ruszył w kierunku, jaki mu wskazała.
W myślach stwierdził, że ta rzeczywiście przypomina jego matkę. Znając życie, gdyby się poznały, z łatwością by się zaprzyjaźniły.
Wszedł po schodach na górę i, trzymając się instrukcji udzielonych mu przez kobietę, szybko trafił do salonu.
Zaskoczony, zatrzymał się w progu. Widząc śpiącego Kise, skulonego i opatulonego kocem na fotelu, jego serce drgnęło. Blondyn wyglądał tak delikatnie i uroczo, że na początku nie zauważył niczego innego, oprócz niego.
Odchrząknął cicho i podszedł do chłopaka, starając się stąpać tak, aby podłoga pod nim nie skrzypiała. Wyłączył telewizor, wcześniej zastanawiając się, dlaczego jego kochanek ogląda kasetę po francusku. Odpowiedź dał mu notatnik, z pozapisywanymi w tym języku słówkami, który leżał na jego kolanach.
Aomine pochylił się nad śpiącym, ściskając przy tym mocniej różę, którą trzymał w lewej ręce. Prawą pogładził Kise po jasnym, gładkim policzku, a następnie, nie mogąc oderwać wzroku od jego pięknej, łagodnej twarzy, złączył ich usta w delikatnym, leniwym pocałunku. Wyczuł w powietrzu znajomy zapach mięty i karmelu, i nagle zdał sobie sprawę, jak strasznie mu go brakowało.
Ryota mruknął zadowolony, nie do końca wiedząc, czy dalej śni. Otworzył powoli miedziane oczy i zamrugał zaskoczony. Kiedy Daiki odsunął się nieznacznie, blondyn uśmiechnął się słodko, ziewając cichutko.
— Dzień dobry, Aominecchi — odparł, ponownie złączając ich wargi w krótkim pocałunku, chcąc już w pełni świadomie, dać się otumanić mocnym, cytrusowym smakiem jego ust.
Minęło parę ładnych minut, nim w końcu się od siebie oderwali. Każde z nich choć odrobinę zaspokoiło pragnienie, z jakim zmagały się ich serca, łaknące wzajemnej obecności. Tamte pocałunki były jak lek na ich ostatnie rozstanie. Obaj czuli się już znacznie lepiej, chociaż Aomine i tak zmagał się z poczuciem winy.
— Kise, przepraszam — westchnął kochankowi w usta i odsunął, aby móc spojrzeć mu w oczy. — Wczoraj wszystko sobie przemyślałem i naprawdę chcę z tobą być — oświadczył poważnie. — Postaram się. Zrobię wszystko, żeby było między nami okej — obiecał i wcisnął zaskoczonemu blondynowi różę w dłonie, całując go przy tym w czoło.
Ryota obracał chwilę kwiat w rękach, a obserwując go próbował zebrać myśli. Wszystko było takie jasne i przejrzyste, póki nie zaczął się wybudzać. Wszystko było proste.
Wstał powoli z siedzenia, zrzucając przy tym koc i przytulił się do Daikiego.
— Dziękuję — powiedział, rozczulony i chociaż nie dodał nic więcej, obydwoje wiedzieli, że nie chodziło mu tylko o podarunek.
Przez moment poczuł niebywałą ulgę oraz radość, odtwarzając non stop słowa wyższego mężczyzny. Chciał, żeby między nimi zawsze było tak, jak w tej chwili.
— Ja też będę się starał — dodał cicho.
Aomine nie mógł się powstrzymać i jeszcze raz cmoknął blondyna w usta.
Przez przypadek rzucił mu się w oczy zegar wiszący na ścianie.
— Słuchaj, skarbie. Załóż jakiś garniak i spadamy, bo inaczej nie zdążymy tam, gdzie chcę cię zabrać. No i wrócimy późno — ostrzegł. A po chwili dodał: — W sumie, ty wcale. Nocujesz dziś u mnie.
— Garniak? — powtórzył tępo blondyn. — Gdzie... — urwał. — Pewnie i tak się nie dowiem, prawda? — spytał, a na potwierdzenie dostał jedynie uśmiech, jaki puścił w jego stronę Daiki, mrugając znacząco.
Ryota westchnął cicho, jednak na twarzy miał wymalowaną zdradziecką radość. Ruszył do swojego pokoju, niechętnie ściągając cieplutki sweter i wymienił go na białą koszulę oraz stylową, jesienną marynarkę, o orzechowym kolorze. Rozczochrał dłonią, spłaszczone od spania, włosy i założył czarne półbuty. Wyszedł na korytarz i spotykając w przejściu Aomine, spytał: — Może być?
— Jasne. Wyglądasz ślicznie, jak zawsze z resztą — odparł Daiki, a jego uśmiech tylko poszerzył się, gdy komplementem wywołał na policzkach blondyna rumieńce.
— Um. — Zawstydził się. — No to możemy już jechać? — spytał, na swój ratunek.
Ciemnoskóry skinął głową, chwycił dłoń Ryoty i ścisnął ją lekko. Następnie poprowadził go do wyjścia, a potem samochodu, uprzednio otwierając przed nim drzwi. Sam wsiadł ze swojej strony, odpalił auto, wcisnął sprzęgło, wrzucił bieg i dodał gazu.
Parę minut potem pędzili już autostradą, wyprzedzając samochód za samochodem.
Aomine włączył radio i zaczął śpiewać refren razem z wokalistą, nieźle przy tym fałszując, co tylko wywołało u Kise śmiech, który mimo wszystko dołączył się do niego, sam zbytnio nie starając się wypaść ładnie. Gdy utwór się skończył wybuchli jednocześnie śmiechem.
Po uspokojeniu się, blondyn zaczął wesoło:
— Moglibyśmy śpiewać w duecie. — Po czym parsknął, zasłaniając usta dłonią.
Aomine spojrzał na Kise i uniósł w górę jedną brew.
— Jeśli chciałbyś stracić wszystkich klientów, to jasne.
— Nie przesadzaj — zaczął. — Nie było aż tak źle — sprostował, jednak spotykając się z kpiącym wzrokiem mulata, przyznał: — No dobra, było. Ale mi to nie przeszkadzało.
Zaśmiał się i wyjrzał przez szybę samochodu. Westchnął, marszcząc zabawnie brwi.
— Zimno.
— No właśnie — przytaknął Aomine. — Zostawiłem garnitur w poniedziałek w aucie i kompletnie o nim zapomniałem. Jak dzisiaj rano po niego zszedłem, to myślałem, że mi dupa odmarznie — westchnął. — Ale tak już zawsze jest! Byłem w Waszyngtonie, pracowałem w biurze, to na dworze było ponad trzydzieści stopni, a jakże! — prychnął, ze złością włączając wycieraczki.
Zaczął kropić deszcz.
Śpiewak zaśmiał się cicho, patrząc na nadąsaną minę swojego chłopaka. Ułożył się wygodniej i ziewnął dyskretnie, przeklinając się w myślach za tę nieplanowaną drzemkę, która tylko bardziej go uspała, zamiast zregenerować siły.
Wytarł łezkę z kącika oka i spytał:
— Aominecchi, dokąd jedziemy? Czy to jakaś otwarta przestrzeń? Bo jak tak, to trochę możemy zmarznąć — zauważył błyskotliwe.
— W pewnym sensie tak, ale z drugiej strony nie... Ach, po prostu się tym nie przejmuj! Będzie okej — burknął, nie umiejąc lepiej tego wytłumaczyć, aby się nie zdradzić. — Poza tym, potem idziemy w jeszcze jedno miejsce, a tam już na pewno będzie ciepło. O, a na miejscu zobaczymy się z Midorimą i Takao — dodał jeszcze.
Jasnowłosy ożywił się nieco na wieści dotyczące jego przyjaciela i, ku uldze ciemnoskórego, zmienił temat.
— A to na pewno w porządku? — zapytał.
Aomine posłał mu niezrozumiałe spojrzenie.
— Znaczy, skoro będzie tam Kazucchi... Nie pozjadacie się, prawda?
— Między nami jest już w porządku — zapewnił. — W ogólne, męczyłem Midorimę i do wszystkiego się przyznał! — Zaśmiał się wrednie. — Tylko nie chciał zdradzić, jak to się w ogóle zaczęło... — dodał z bólem.
Ryota odetchnął z ulgą.
— Biedny szef. — Zaśmiał się i wypiął dumnie pierś. — Ja wiem — dodał, a widząc zaciekawienie mulata, uciął szybko. — Ale nic ci nie zdradzę, Aominecchi. Patrz na drogę. — Zaśmiał się, gdy granatowe tęczówki wlepiły się w niego złowrogo.
— Oj Kisee — jęknął Aomine, zastanawiając się, w jaki sposób mógłby przekupić blondyna. — W zamian spełnię jedną twoją prośbę. Jakąkolwiek. Tylko oprócz tej, żebyś ty był na górze — dodał szybko. O tak. Tego stanowczo nie zamierzał spełniać. — Ale tak... Co zechcesz — obiecał i posłał chłopakowi zmysłowy uśmiech.
— To nie fair! — fuknął niższy. — Obiecałeś — powiedział hardo, patrząc na ciemnoskórego spode łba.
— Zgodzę się tylko na ujeżdżanie, wtedy w sumie będziesz na górze. — Zaśmiał się.
— Mowy nie ma — bąknął Kise, przybierając kolor pomidora.
Odwrócił szybko głowę, nagle znajdując w, niezmiennym od dobrych 30 minut, plenerze, urzekające piękno.
— Ahominecchi — dodał, starając się uspokoić oddech.
— No co — żachnął się Aomine, choć tak naprawdę bardzo dobrze znał odpowiedź. — Trudno cię przekonać. Moja oferta nadal jest aktualna, a w pakiecie dorzucam powstrzymywanie się od uwag i aluzji seksualnych przez okres czasu... dzisiaj. Co ty na to? — Próbował dalej.
— Nie — zaparł się Kise. — Poza tym i tak byś w końcu coś palnął — podsumował go, wystawiając mu język i uśmiechnął się zadziornie.
Daiki prychnął, nie mogąc zrozumieć, czemu tym razem nie wygrał. Jeśli nie jego słowa, to przecież jego urok osobisty powinien przekonać Ryotę!
Postanowił jednak, że dowie się tego jeszcze dzisiaj, męcząc wszystkich po kolei, a jeśli trzeba będzie, zapyta samego Takao.
Blondyn wywrócił oczami i parsknął śmiechem, widząc jego minę.
— Czemu tak to Cię interesuje? — spytał rozbawiony.
— Bo Midorima wie o nas! — odparł ze złością. — On wie wszystko o wszystkich, ale o sobie prawie nic nie mówi i trzeba to z niego wyciągać niemal siłą — westchnął. — A poza tym, fajnie jest go czasem podenerwować prawdziwą informacją, którą zdobędzie się z nieznanych mu źródeł. — Uśmiechnął się, przywołując w myślach konsternację przyjaciela.
— Nieznanych... — powtórzył znacząco. — Aominecchi, naprawdę myślisz, że Takao powiedziałby komukolwiek innemu, jak zostali parą? — spytał. — Przecież to jasne jak słońce, od kogo miałbyś te informacje. — powiedział, wykonując dziwny ruch rękami. — Zwłaszcza, skoro wie o nas.
— Och, daj spokój, liczy się sam element zaskoczenia — odparł.
Skręcił z drogi na stację benzynową, ponieważ stan baku paliwa wolał o pomstę do nieba. Zaparkował przy wolnym stanowisku i wyłączył silnik. Na całe szczęście, deszcz przestał już padać, jednak ciemne chmury wciąż okupowały niebo.
— Zaczekasz czy chcesz mi pomóc? — spytał, patrząc na Kise.
-Pomogę- odparł ochoczo. -Tylko... co mam właściwie zrobić? -zapytał, kiedy już wyszedł z pojazdu.
Aomine, upewniwszy się, że dystrybutor jest wyzerowany, wyjął i podał Kise pistolet, uznając swoje czyny za aż nazbyt klarowną odpowiedź. Sam za to podszedł do wiaderka z wodą oraz płynem, które stało obok, wziął gąbkę, leżącą obok, i zabrał się za szorowanie wszystkich szyb.
- Tankuj do pełna - polecił jeszcze Ryocie.
Na koniec ściągnął wodę z okien ściągaczką i podszedł do blondyna, który w tej samej chwili skończył tankować.
- Dzięki - rzucił i uśmiechnął się po swojemu, przechodząc obok.
Szybko zpłacił za benzynę w sklepie, więc mogli ruszać dalej.
Po pewnym czasie krajobraz zaczął zmieniać się na miejski, dlatego Aomine poznał, że powoli zbliżają się na miejsce.
Miasto zupełnie różniło się od Nowego Orleanu. Tutaj każdy budynek był podobny do siebie, a jeśli trafił się inny model, nie wyróżniał się zbytnio pośród szeregu bliźniaczych kamienic. Niemalże wszystko było jednolitego koloru, surowe, białe lub kremowe odcienie ciągnęły się wzdłuż ulic i chodników. Nowoczesna architektura idealnie współgrała z chłodnym, dystyngowanym klimatem, jakie miało miasto. Jedynym, delikatnym i ciepłym akcentem były stare, czarne, powtarzające się co kilka metrów, latarnie, na których pnęły się w górę śliczne, czerwone kwiaty. Kise poczuł się tym wszystkim nieco przytłoczony. Od razu widać było, że jest to jedno z tych miejsc, zwanych miastem bogaczy, w których to gromadziły się najważniejsze, lub jedne z ważniejszych, śmietanki towarzyskie.
Dalej, gdzie budynki zaczęły się przerzedzać, ustępując miejsca zadbanym parkom, przejechali obok potężnego, złoto-czerwonego znaku, którego napis głosił: Harrah's Louisiana Downs. Kise niewiele to mówiło, nigdy nie był w tym, ani podobnym miejscu. Przejechali dalej, aż do szerokiej, metalowej bramy, która była otwarta na oścież. Znaleźli się w ogromnej, ogrodzonej przestrzeni, na której znajdował się kompleks równie ogromnych budowli. Parę budynków stało po ich lewej stronie, natomiast po prawej znajdował się parking, obecnie niemal w całości zastawiony drogimi autami, a zaraz dalej hipodrom.
Ryota przylgnął do szyby, powstrzymując się przed zadawaniem wszystkich pytań, jakie przyszły mu na myśl, jednocześnie.
Daiki skręcił na parking i zaparkował niemal na samym końcu, ponieważ nigdzie bliżej nie znalazł miejsca.
Wysiedli z Forda i ruszyli w stronę największego budynku, do którego prowadził ich Aomine. Kise chrząknął cicho, nie wiedząc w którą stronę patrzeć.
-Um...Aominecchi, co to za miejsce? -zapytał, bojąc się odpowiedzi.
- Hipodrom. Idziemy oglądać wyścigi, skarbie - wyjaśnił, po czym dodał: - I obstawiać. Dużo obstawiać! Mamy szczęście, że się wyrobiliśmy, zostało jeszcze dwadzieścia minut.
Przyspieszyli zatem kroku, mijając po drodze kasyno, po czym weszli do środka głównego budynku.
Znaleźli się w hallu, którego wnętrze było proste, a jednocześnie eleganckie. Stąpali po białych płytkach podłogowych, które odbijały ciepły blask lamp, które rozświetlały pomieszczenie mimo wczesnej godziny.
Aomine szedł przodem, a Kise pilnował się go, idąc tuż za nim, powstrzymując się przed chwyceniem jego dłoni. Wokół kręciły się prawdziwe tłumy, a kolejki do kas, które znajdowały się naprzeciw wejścia, zdawały się nie kończyć.
Daiki jednak podszedł do nieczynnego okienka, omijając je. Zapukał w szybę, która odgradzała go od pracowników miejsca, czekając, aż ktoś do niego podejdzie. W końcu pofatygował się do niego młody mężczyzna, z irytacją wypisaną na twarzy. Daiki wyjął portfel, a z niego dwa biało-złote zaproszenia, które pokazał sprzedawcy. Tamten momentalnie złagodniał.
- Pan Aomine - powiedział i skinął głową.
Przez otwór w szybie podał ciemnoskóremu plik kartek, po czym dodał, starając się przekrzyczec hałas, jaki panował w pomieszczeniu:
- Proszę, niech pan idzie schodami na górę i okaże zaproszenia przy wejściu. Punkt do obstawiania znajduje się piętro niżej, niż loża honorowa.
Aomine podziękował mężczyźnie, po czym dał Kise znak, aby ten szedł za nim. Gdy weszli na schody, tłum wokół odrobinę zmalał, a kiedy znaleźli się na ostatnim, trzecim piętrze, nie otaczali ich już żadni ludzie. Po drodze Daiki podał blondynowi kilka kartek, które dostali wcześniej. Był to program pięciu gonitw, jakie zaplanowane były na ten dzień. Oprócz tego, dołączona była do niego broszura, zachęcająca do obstawiania oraz wyjaśniająca, gdzie i w jaki sposób należy to zrobić.
Aomine, pnąc się po marmurowych stopniach, otworzył swój program i zaczął go studiować. W środku podano informacje o godzinach gonitw oraz, odpowiednio podzielone, informacje o wszystkich koniach, trenerach i ich dżokejach, biorących udział w dzisiejszych wyścigach.
Kątem oka zetknął na blondyna, który postąpił analogicznie. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, widząc skupienie na jego twarzy. Przez chwilę tak się na niego zapatrzyl, że aż się potknął. Oczywiście, kiedy tylko zaniepokojony Ryota podniósł na niego wzrok, szedł już prosto,udając, że nic się nie stało.
W końcu dotarli na ostatnie piętro budowli. Stanowiła je ogromna, znacznie różniąca się od parteru, sala.
Wejścia pilnowało dwóch ochroniarzy, którzy po okazaniu zaproszeń, wpuścili ich bez zbędnych komentarzy.
Od wejścia, aż po przeciwległe wejście na lożę honorową, ciągnął się gruby, czerwony dywan. Ściany pomalowano na beżowo, a z sufitu zwisaly diamentowe żyrandole. Pomieszczenie wypełniali bogaci i wpływowi ludzie, co widać było po ich ubraniach. Panowie nosili najnowsze, szyte na miarę garnitury w różnych kolorach, a panie, mimo chłodnego dnia, zwiewne suknie, które dodatkowo podkreślały piękne kapelusze, które nosiły. Wśród gości kręcili się kelnerzy, którzy na srebrnych tacach roznosili alkohol oraz przekąski.
Ryota, oniemiały tym widokiem, stanął w miejscu i dopiero Daiki zmusił go do ruszenia na przód. Mężczyzna planował wpierw znaleźć Midorimę oraz Takao, jednak ustawili oni sprawę, sami znajdując ich.
-Ryo-chan! -Usłyszeli, jak i zresztą cała sala, radosny głos Kazunariego, którego szybko skarcił za głośność, Midorima. -Aomine. -dodał spokojniej brunet, wymieniając się z mulatem szybkim usciskiem dłoni.
-Kazucchi. -uśmiechnął się lekko blondyn, starając się nie skrzywić, ponieważ od całego, otaczającego go przepychu, niemal zrobiło mu się niedobrze. Jednocześnie było w tym miejscu coś, co ściskało jego żołądek z zachwytu.
-Dzień dobry.- Przywitał się już dokładnie, kiwając głową w stronę Shintaro.
Midorima odwzajemnił skinienie i uśmiechnął się lekko do swojego pracownika. Z Aomine wymienił zaś uścisk dłoni.
- Jak wam minęła podróż? - spytał przyjaciela.
- Całkiem nieźle - odparł Daiki. - Jeszcze raz dzięki za zaproszenie. - Wyszczerzył się. - Stawiacie? - spytał, machając programem.
-Oczywiście! -uprzedził swojego partnera Takao. -Mam zamiar roztrwonić wszystkie nasze pieniądze.
-Chyba twoje. -odparł zbulwersowany Midorima. Kise i Aomine spojrzeli po sobie i parsknęli śmiechem. Najniższy z całej czwórki spytał ochoczo.
-A wy? Domyślam się, że ty tak, Aomine. -odparł patrząc tym samym podekscytowanym wzrokiem, na program, co mulat.
- Jasne! Zgarnę główną pulę - zaśmiał się i spojrzał na zegar, wiszący na jednej ze ścian. - Zostało nam tylko parę minut do prezentacji koni. Idziemy na trybuny? A potem obstawiać? - chciał się upewnić.
-Nah, my już...znaczy ja -poprawił się, dostając od patrnera wymowne szturchnięcie. -obstawiłem, więc zajmiemy wam miejsca, prawda Shin-chan? -spytał puszczając mu perskie oczko.
- Jeśli trzeba będzie - westchnął Shintaro. - Poza tym, obaj wiemy, że to i tak były moje pieniądze, których, wbrew zapewnieniom, pewnie już w życiu nie zobaczę - prychnął.
Wszyscy trzej mężczyźni zaśmiali się tylko, na co Midorima pokręcił tylko głową i ruszył przodem.
Kiedy znaleźli w końcu swoje miejsca na loży honorowej, zwrócili wzrok na widok przed nimi. Ogromny, zadbany tor wyścigowy sprawiał, że nie mogli oderwać od niego oczu. Trzecie piętro nie było wcale tak wysoko, jakby się mogło wydawać, przez co nie potrzebowali lornetek, jednocześnie zyskując większy obszar, jaki mogli obserwować.
W tym samym momencie w glosnikach zabrzmiał głos komentatora, który powitał publiczność oraz ogłosił, że już za chwilę nastąpi prezentacja koni, które będą brały udział we wszystkich gonitwach.
Aomine ponownie otworzył swój program i zaczął porównywać przechadzające się w dole wierzowce prowadzone przez swoich opiekunów, z ich szczegółami, wśród których można było dowiedzieć się, ile ma lat, jakich przodków ma oraz z jakiej hodowli koń pochodzi.
Po piętnastu minutach prezentacja dobiegła końca, a Aomine miał już wytypowanych swoich faworytów. Wybrał zwierzęta, które nie tylko prezentowały się dobrze, ale i miały sprawdzone, dobre pochodzenie.
Wyjął z kieszeni mały długopis, którym zapisał sobie numer przypuszczalnego zwycięzcy, dopisując go koło numeru poszczególnej gonitwy.
- Dobra, my idziemy - oświadczył i wstał z miejsca. Kise uczynił to samo. - Zaraz będziemy - dodał jeszcze.
Ruszyli z powrotem drogą, którą dostali się na trybuny. Zeszli schodami jedno piętro w dół i znaleźli się w nieco mniejszym pomieszczeniu, niż to na trzecim piętrze. Podobnie jak na parterze, znajdowały się tutaj okienka, nad którymi wyswietlala się lista faworytów, jak i pula, która z każdą chwilą rosła.
Do rozpoczęcia pierwszej gonitwy zostało dziesięć minut. Musieli się pospieszyć.
- Wiesz już, na kogo chcesz stawiać? - spytał Daiki, obserwując partnera.
Ten wciąż jeszcze kartkował swój program.
- Możesz mnie spytać, jeśli czegoś nie wiesz - powiedział jeszcze i uśmiechnął się zachęcająco.
Jasnowłosy powiedział, nie odrywając wzroku od papieru.
-Wiem, że nie ma dobrego pochodzenia, ale z tego co mówią i piszą, trójka jest wytrzymała. Myślałem trochę o tej klaczy. Wygląda na silnego konia, a chód wcale nie jest taki zły, jak mówią. -odparł. Nagle speszył się, spoglądając na Daikiego. -Znaczy, nie znam się, tak tylko sobie bredzę. -dodał szybko, wymachując rękami.
— Hej, spokojnie! — Aomine położył dłoń na ramieniu Kise. Była to jedyna bliskość, na jaką mógł sobie pozwolić. — Możesz postawić, na kogo chcesz. A ta klacz rzeczywiście może mieć szansę — przyznał. — I tak się przypadkowo składa, że mam dodatkowe sto dolarów... — powiedział i uśmiechnął się zawadiacko.
Wyciągnął z kieszeni portfel i wyjął z niego pieniądze, po czym podał je blondynowi.
— Teraz nie musisz się martwić, że przegrasz. — Wyszczerzył się.
-Aominecchi! -Kise odsunął od siebie rękę z banknotami, marszcząc śmiesznie drobny nos. -Nie musisz mi dawać pieniędzy. Mam trochę swoich. -odparł, nie chcąc być utrapieniem.
-Nie chcę Cię wyzyskiwać! -zakończył, przybierając pewny siebie wyraz.
— Oj Kise, proszę cię! Ja zaprosiłem, ja stawiam — nalegał. — Wcale mnie nie wyzyskujesz. Lubię wydawać kasę, zwłaszcza na osoby, na których mi zależy — wyznał.
Ryota wymamrotał coś pod nosem, co Aomine wziął sobie za tak i wcisnął mu w dłoń dolary. Zaraz po nim, blondyn podszedł do okienka i postawił na wspomnianą wcześniej, klacz. W duchu cieszył się, że w pewien sposób licząc na nią, daje jej szansę. Odwrócił się i uśmiechnął nieznacznie, czekając aby zobaczyć te piękne stworzenia w biegu. Miał tylko nadzieję, że nie będą zajeżdżane batami, na co nigdy, mijając bryczki w mieście, nie mógł patrzeć.
Aomine zdecydował się postawić całą kwintę. W przeszłości, kiedy dopiero zaczynał swoją karierę, ojciec często zabierał go na wyścigi, aby mógł poznać śmietankę towarzyską, która się na nich gromadziła. Swego czasu była to dla nich bardzo częsta rozrywka, którą jego ojciec sprytnie łączył z pracą. Uczył go wtedy, jak typować urodzonego zwycięzcę, co pamiętał do dziś. Właśnie dlatego bez wahania obstawił wszystkich pięciu kolejnych gonitw, które miały odbyć się tego dnia, jedna po drugiej.
Każdy kolejny wyścig liczył sobie pięciu różnych zawodników. Żaden koń nie biegł dwa razy, dlatego miał na pięciu dwadzieścia pięć wierzchowców do wyboru.
W pierwszej gonitwie postawił na tę samą klacz, o której mówił Kise. Wrócił na nią uwagę już na początku, a to, że boldyn również o niej wspomniał, tylko upewniło go w postawieniu na nią.
W kolejnym wyścigu zdecydował się postawić na młodego kasztana, który ujął go swoim entuzjazmem. Na prezentacji widać było, iż koń rwie się do biegu.
W trzecim oraz czwartym wyścigu wybrał faworytów tej samej hodowli i trenera, którego miał przyjemność już kiedyś poznać, a który był w tej roli doskonały i wystawiał do wyścigów tylko te konie, które uznawał za gotowe i z naturalnym talentem.
W piątej, ostatniej gonitwie postawił na karego ogiera, który był i zeszłorocznym zwycięzcą, którego tryumf miał okazję wtedy zobaczyć.
Zapłacił za swoją wybraną kwintę okrągłe pięćset dolarów i razem z Kise wrócił na trybuny. Akurat w chwili, kiedy wszyscy zebrani podnieśli się, aby zgodnie ze zwyczajem, odśpiewać hymn państwowy.
Po zakończeniu śpiewu wszyscy zgodnie usiedli, z niecierpliwością czekając, na dzwonek, zwiastujący otwarcie boksów. Gdy ten nastąpił Ryota odnalazł wzrokiem swoją faworytkę i wlepił w nią, pełne wsparcia spojrzenie. Zacisnął nieznacznie pięści i wyprostował się powoli. Zaczęła się wrzawa i przekrzykiwania. Blondyn nie przestając obserwować konia, pochylił się bokiem do Aomine i, starając się przekrzyczeć tłum, spytał:
-A ty na kogo postawiłeś, Aominecchi?
- W tej gonitwie? Też na nią - odparł Daiki, uważnie obserwując klacz, która w tej chwili była trzecia.
Uśmiechnął się, ponieważ łatwością wyprzedziła wcześniejsze rywalki, ugruntowując sobie, jak na ten moment, dobrą pozycję.
- A ty, Takao? - zawołał do chłopaka, który właśnie, ku zaciekłym protestom Midorimy, stawał właśnie na swoim krzesełku, aby móc lepiej widzieć.
Brunet wskazał palcem na przodującego gniadosza, krzycząc podekscytowany.
-Na tego, co wygra! -Jego mina momentalnie się zmieniła, gdy faworyt z numerem 5 potknął się, zaliczając paskudną, jednak w końcowym efekcie niegroźną, wywrotkę. Kazunari mlasnął niezadowolony, czując na sobie nieznośny, morderczy wzrok Shintaro oraz wyczekujące spojrzenie Daikiego. Nawiązał z mulatem kontakt wzrokowy i założył ręce na piersi.
-Nie interesuj się. Jakie to ma w ogóle znaczenie? -spytał. -Przyszedłem tu napawać oczy, nie robić jakieś durne zakłady. -odparł siadając naburmuszony. Kise zaśmiał się głośno i powiedział.
-Nie przejmuj się, Aominecchi. Kazucchi nie umie przegrywać. -sprostował, wciąż śledząc swoją klacz, która po upadku gniadego ogiera była już druga. Koń zaczynał zrównywać ze swoim przeciwnikiem, rozszerzając maksymalnie chrapy. Ryota wstrzymał oddech i poklepał kochanka po udzie, zdecydowanie zbyt mocno i szybko, jak na normalnego człowieka. -Patrz, Aominecchi, patrz!
— Brawo, Bakao, zbankrutujemy przez ciebie, nanodayo! — zawołał Shintaro.
Koń, na którego postawił jego chłopak, nie poddawał się jednak, uczestnicząc w gonitwie dalej, jednak obecnie znajdował się na końcowej pozycji i nie miał już szans na wygraną, ponieważ wierzchowce właśnie pokonywały ostatni zakręt.
Podekscytowany Daiki, który trzymał jednak swoje emocje w sobie, podejrzewał, że konie rozwinęły już ponad czterdzieści mil na godzinę.
Klacz, ich faworytka, właśnie wyprzedziła swojego rywala i znajdowała się teraz na przedzie, ku uciesze tłumów z Kise na czele. Na ostatniej prostej dała z siebie wszystko i ostatecznie wygrała, pokonując resztę całymi siedmioma długościami.
Tłum zawrzał, krzycząc, to z radości, to z rozczarowania. Większość z nich powstawała z emocji z miejsc, bijąc brawo dżokejowi i jego klaczy. Kise siedział jak zaczarowany, nadal wpatrując się w zwycięzcę, z ogromnym, pełnym podziwu, uśmiechem na ustach. Takao kłócił się właśnie z kochankiem, że nie powinien winić jego, a konia, tor wyścigowy, jeźdźca i całą resztę świata, podczas gdy tamten, poprawiał jedynie okulary, dodając brunetowi coraz to nowszych przymiotników.
Aomine również wstał z miejsca, klaszcząc. Bądź co bądź, zawdzięczał klaczy wspaniały wstęp do spełnienia swojej kwinty.
Widząc, że jego kochanek wciąż jest lekko zaskoczony, czule pogłaskał go po głowie.
— Gratulacje. Ciekawe, ile wygrałeś. — Uśmiechnął się. — A poza tym... przyciąłeś włosy? — spytał, ponieważ spostrzegł to w chwili, kiedy zabierał dłoń z blond czupryny.
-Co? -spytał nieobecny. -Wygrałem? Włosy? - Kise nie potrafił przez chwilę kontaktować. Wreszcie dotarły do niego wszystkie informacje, torując sobie drogę w chwilowym chaosie, panującym w głowie blondyna.
-Ah, tak. -dotknął swoich kosmyków. -Aż tak widać? -mruknął bardziej do siebie, niż do Aomine.
— Nie, tylko trochę — odparł i delikatnie odgarnął grzywkę z czoła kochanka, patrząc mu przy tym w oczy.
Zaraz jednak odwrócił wzrok, który padł tym razem na wciąż sprzeczającą się dwójkę obok.
— Zaraz wrócimy. Idziemy odebrać nagrodę — zaakcentował wyraźnie ostatnie słowo, uśmiechając się głupio do Kazunariego, który wciąż jeszcze nie ochłonął z emocji.
-No rzesz..!-wściekł się niższy, powstrzymany od rzucenia się na Daikiego, jedynie dzięki łaskawości Midorimy, który zwyczajnie zaszedł mu drogę.
-Posuń sie, Shin-chan. -warknął brunet.
-Odmawiam. -powiedział stanowczo, poprawiając oprawki na nosie.
-Wybacz, źle się wyraziłem.-poprawił się Takao, irytując faktem, że nie miał jak wyminac partnera. -Posuń się, sosno jedna, bo mam do wwiercenia w ziemię jedną osobę na liście! -wrzasnął, Kazunari, mrużąc stalowe oczy.
Aomine i Kise wpatrywali się chwilę w scenę, gdy Shintaro się obraża, a jego kochanek zaczyna go przepraszać i ruszyli w swoją stronę, śmiejąc się jak nienormalni. Chociaż sądząc po zachowaniu ich dwójki kompanów, wcale nie było z nimi tak źle.
Po odebraniu nagrody Kise, która okazała się podwojeniem postawionej sumy, wrócili do swojej loży, ponieważ chłopak nie chciał już obstawiać. Tam, widocznie, Takao oraz Midorima wciąż się nie pogodzili, ponieważ siedzieli w znacznym odstępie od siebie, zostawiając między sobą dwa wolne miejsca dla Aomine i Kise.
— Nie no. Ludzie, co z wami — westchnął Daiki, kiedy Shintaro kazał mu zająć miejsce koło siebie.
— Nic. Absolutnie nic — odparł, splatając ręce na piersiach.
W tamtej chwili dostrzegł na przegubie mężczyzny czerwoną frotkę, tak bardzo nie pasującą do czarnego, eleganckiego garnituru, który miał na sobie. Od razu poznał, że musiał to być jego szczęśliwy przedmiot na dziś, który najwyraźniej nie działał tak, jak powinien.
Kise usiadł obok bruneta i pochylił się do jego ucha.
-Kazucchi, czemu się tak pożarliście? -szepnął.
-Shin-chan mnie zwyzywał. -burknął jak dziecko.
-Z tego, co mi wiadomo, to ty zacząłeś. -powiedział spokojnie Kise, patrząc na przyjaciela znacząco.
-Oh, zamknij się. -powiedział głośno, przez co pozostała dwójka odwróciła się do nich. Ryota uśmiechnął się głupio, a Kazunari cmoknął z dezaprobatą i ściszył głos.
-Dlaczego ty zawsze w moich sprawach musisz mieć rację?-zapytał. Blondyn zaśmiał się pod nosem, odpowiadając.
-Bo wy obaj jesteście strasznie przejrzyści.
-Przejrzyści? -zdziwił się.
-No tak. Z was da się czytać, jak z otwartej księgi. -dokończył, za co dostał kuksańca w żebra. Syknął z bólu, ale zaraz zaczął się śmiać, czemu zawtorowal niższy. W końcu jasnowłosy powiedział.
-No, dobra. A teraz idź go przeproś.
-Będzie się unosił i boczył. -zażalił się Takao.
-Jakoś dasz radę. -mrugnął do niego wyższy, po czym dodał. -Aominecchi, mogę Cię na chwilę prosić?
Daiki, spełniając prośbę, kochanka, odstąpił tym samym miejsce Kazunariemu, więc usiadł koło złotookiego
Po wyburczeniu przez Takao przeprosin, Midorima, ku jego zdziwieniu, docenił ten gest. Ściągnął z siebie marynarkę i zarzucił ją na plecy niższego chłopaka, bowiem ten nie miał na sobie nic cieplejszego.
— Do czego to doszło, nanodayo — wymruczał tylko pod nosem i skierował wzrok na tor, na którym do bramek startowych wchodziły właśnie konie do kolejnej gonitwy.
Aomine zaczął się nieco obawiać, bowiem dopiero w tej chwili zauważył, że jego obstawiony kasztan może mieć problem w prześcignięciu dwóch rywali, na których wcześniej nie zwrócił uwagi.
Lekko podenerwowany, zacisnął mocno wargi i chwycił dłoń swojego chłopaka, nerwowo wyczekując na dzwonek.
Blondyn spojrzał na ich ręce i zachichotał pod nosem. Odwrócił dłoń delikatnie i splatając ich palce ze sobą, uśmiechnął się do mulata krzepiąco, chociaż ten nie mógł tego widzieć, śledząc losy swojego konia. Kątem oka zauważył, jak Takao opiera delikatnie głowę o ramię Shintaro, a ten, pomimo wypływającej na twarz czerwieni, jedynie mruczy coś pod nosem, pozwalając mu na to. Jasnowłosy poczuł ciepło, ściskające ledwo wyczuwalnie jego serce. Dzień niedawno się zaczął, a już zapowiadał się na udany. Kise zwrócił twarz w stronę toru, obserwując z zainteresowaniem pędzące zwierzęta
Koń, Falling Star, na którego postawił Daiki był trzyletnim folblutem czystej krwi. Czytając wcześniej program, nie rozpoznał jego rodziców. Nigdy wcześniej o nich nie słyszał i nie wiedział teraz, czy to dobrze. Hodowla, z której pochodził, była jedną z lepszych, a doświadczony trener i dżokej, którzy pracowali nad nim, mieli na koncie już wiele wygranych wyścigów.
Mimo to, wierzchowiec znajdował się na samym końcu gonitw, pozostając w tyle o jakieś trzy długości od reszty.
Po przekroczeniu połowy dystansu, Aomine zaczął powoli godzić się z porażką, w myślach przeklinając się za to, że dał się ponieść instynktowi, obstawiając Falling Star, gdy nagle koń niespodziewanie wyrwał do przodu, wyciągając swój cwał maksymalnie. Pędził przy samej bandzie, dzięki czemu udało mu się wyminąć już dwóch rywali.
Głos komentatora dudnił mu w uszach, ale Daiki zdawał się słyszeć jedynie tętent kopyt o ziemię. Serce waliło mu w tak, jakby chciało wyrwać się z piersi.
Nerwowo przełknął ślinę. Konie znajdowały się na ostatniej prostej, a Falling Star gnał przed siebie, łeb w łeb z faworytem stawki. W końcu udało mu się go wyprzedzić i teraz pędził na złamanie karku przed siebie, w kluczowym momencie, na mecie, wygrywając miażdżącą przewagą dwunastu długości.
Aomine poderwał się z krzykiem z miejsca. Bił brawo i powstrzymywał się przed tym, aby skakać z radości.
Ryota z zachwytem patrzył na rozemocjonowanego kochanka, sam nie potrafiąc powstrzymać, rosnącej w nim, zaraźliwej wręcz, euforii. Z uśmiechem na ustach pociągnął za fragment garnituru ciemnoskórego i starając się przebić przez, panującą na widowni, wrzawę, spytał retorycznie.
-Masz zamiar oskubać kasę ze wszystkich pieniędzy, Aominecchi? - Daiki wyszczerzył się znacząco, mówiąc.
-No ba! -po czym wróciili do bicia brawa. Kise zerknął na Kazunariego, parskając śmiechem, gdy zobaczył jego niedowierzającą minę. Nagle wrócił myślami do ciemnoskórego.
-Nie idziesz odebrać nagrody?-spytał.
— Nie teraz — odparł uradowany Aomine, siadając z powrotem na swoim miejscu. — Obstawiłem pięć gonitw na raz, więc pójdę, kiedy już wszystkie wygram. — Zaśmiał się.
Rozejrzał się po pozostałych, niższych rzędach trybun. Większość osób zajmujących tam miejsca była widocznie zła i rozczarowana, dlatego cieszył się w duchu, ponieważ dzięki niespodziewanej wygranej Falling Star pula powinna wzrosnąć jeszcze bardziej.
Śpiewak usiadł ciężko, trawiąc słowa Aomine. Pięć? Więcej się nie dało? Pomyślał kręcąc głową, ale postanowił to przemilczeć, kibicując mu w duchu.
Trzecia gonitwa była niemalże spokojna. Wystawiony koń, najczęściej obstawiany, był po prostu najlepszy. Rodowód, chód, budowa, jak i również doskonały jeździec, pracujący nad nim od początku, gwarantowały wygraną. Aomine również go wybrał, w dodatku wiedział sporo o hodowli, z której on pochodzi, więc nie miał się czym martwić. I słusznie. Wyścig był taki, jak to sobie zaplanował. Szybka, bezproblemowa, pewna akcja. Kasztan, na którego postawiła większość, wygrał z klasą, od samego początku prowadząc dwiema długościami, by zakończyć bieg czterema.
Podczas kolejnego wyścigu, Aomine nieco się spiął, ponieważ mimo tego samego hodowcy, koń doznał niewielkiej kontuzji, płosząc się w boksie. Mimo wszystko wygrał, choć z trudem, przez co Kise niemal się nie popłakał, a Daiki zapragnął uścisnąć go mocno, jednak w ostatniej chwili trzeźwości umysłu, powstrzymał się z trudem. Na szczęście naciągnięcie nie było poważne, więc ogier nie nadwyrężył zbyt mocno ścięgna, nie powodując sobie stałego urazu. Tym razem Kazunari darł się wniebogłosy, szturchając oburzonego Midorimę, jakby dostał ataku epilepsji, co mogło wskazywać tylko na jedno. Obstawił dobrego zawodnika. Ostatni, a zarazem najkrótszy wyścig, w którym brały udział najszybsze, często widywane na wyścigach, zwierzęta, zakończył się niemal od razu. Ku zdziwieniu Ryoty, przemilczeniu sprawy przez Shintaro i zazdrości Takao, oskarżającego mulata o oszukiwanie, ciemnoskóry wygrał wszystkie pięć obstawianych gonitw. Aomine był wniebowzięty i nie omieszkał pokazać wszystkim, jak świetnym i bystrym jest widzem, wymachując kartami tuż przed nosem warczącego Kazunariego.
— Fuck yeah! — zawył, zrywając się z miejsca i ani trochę nie przejmując słownictwem, czy zachowaniem. — Jestem bogaty!
Emocje wzięły nad nim górę. Chwycił stojącego obok Ryotę i chwycił go w talii, obracając w powietrzu o całe trzysta sześćdziesiąt stopni, o mało co nie potykając się o krawędź ich loży.
Shintaro, obserwując jego zachowanie, tylko pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. Również i kąciki ust Kazunariego powędrowały ku górze, widząc, jak mężczyzna cieszy się szaleńczo z rekordowej wygranej.
Blondyn pisnął cicho zaskoczony, szybko zaczynając się śmiać, zarażony emocjami kochanka.
-Aominecchi, zabijesz nas! –zaświergotał w przerwach na oddech.
Aomine w dalszym ciągu nie mógł się uspokoić. Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz udało mu się wygrać całą kwintę. Szczerząc się jak głupi, pociągnął Ryotę biegiem za sobą, aż nie znaleźli się piętro niżej, gdzie można było odbierać nagrody.
Widząc tłumy tłoczących się tam osób, które wygrały ostatnią gonitwę, Daiki ryknął na całe gardło:
— Z drogi, ludzie, zwycięzca kwinty idzie!
W sali na chwilę zapanowała cisza, jednak za chwilę rozległy się oklaski i krzyki, z których mógł zrozumieć gratulacje.
Podszedł zatem do odstąpionej mu kasy i okazał mężczyźnie za ladą swój zakład. Tamten pokiwał głową z uznaniem i podał mu czek na dziesięć tysięcy dolarów. Ludzi, którzy obstawiali kwinty, było niewiele, jednak każdy z nich dorzucał do głównej puli sporą część. Oprócz Aomine, wygrały jeszcze dwie osoby, co po rozdzieleniu między nich i tak sprawiało, że był teraz posiadaczem kolejnej, małej fortuny.
Kiedy Daiki i Ryota wrócili na trzecie piętro, również i tu powitały ich brawa. Komentator po zakończeniu ostatniej gonitwy nie omieszkał poinformować, dla kogo tamten dzień okazał się wyjątkowo szczęśliwy.
Aomine przyjął gratulacje od paru dalszych znajomych, po czym razem z blondynem dopchał się do Midorimy i Takao, którzy czekali na nich w rogu pomieszczenia.
— To co? — spytał ciemnoskóry, nie omieszkując zamachać swoim czekiem tak, aby przyjaciele dobrze mogli zobaczyć kwotę na nim wypisaną. — Idziemy na bankiet? — spytał z uśmiechem.
-Ale ty stawiasz, oszuście. Idziemy, prawda Shin-chsan? –odparł rozradowany brunet. Midorima przybrał swoją neutralną pozę i rzucił, niby od niechcenia: -I tak nie mam nic lepszego do roboty. –Takao klasnął w dłonie, a w tym samym czasie Kise zmarszczył brwi i spytał Daikiego szeptem.
-Jaki bankiet?
— To przyjęcie dla VIPów — zaczął tłumaczyć, gdy ruszyli w stronę schodów. — Wiesz, takie after party. — Wykonał w powietrzu nieokreślony gest dłonią. — Będą tam między innymi właściciele, trenerzy i dżokeje koni, które dzisiaj wygrały — dodał.
-Wiem, co znaczy bankiet! –skarcił go jasnowłosy. –Ale… ja tam chyba nie bardzo pasuję, Aominecchi. –dodał zmieszany. Nie był żadną ważną osobistością, nie miał dużo pieniędzy, a gdyby nie Daiki, pewnie nigdy nie byłby na wyścigach konnych.
— Kise, co ty chrzanisz... — westchnął ciężko, słysząc słowa wahania blondyna.
Nie lubił mówić o swoich uczuciach, a oprócz tego nie cierpiał zgrywać romantyka, gdyż takowym nie był.
Jednak w tamtej chwili nie widział nic innego, jak szczerością, która może zabrzmiała nieco zbyt słodko, przekonać go o swoich przemyśleniach.
Dał znać Midorimie, aby szli już dalej z Takao, a oni zaraz ich dogonią. Rozejrzał się dyskretnie, po czym, stwierdzając, że zostali w korytarzu już sami, przyparł Ryotę do ściany, przyciskając swój prawy łokieć w miejscu tuż obok głowy chłopaka, tak, że ich twarze niemal się stykały.
Kise otworzył szerzej powieki ze zdziwienia, czując na sobie oddech ciemnoskórego. Spojrzał mu niepewnie w oczy. Jego mina, ani wzrok, nie mówiły mu kompletnie niczego.
— Nie znam osoby, która pasowałaby bardziej do mnie, a to wystarcza — powiedział dobitnie Daiki, mrużąc przy tym nieco oczy.
Blondyn jeszcze ani razu nie widział go tak poważnego. Wpatrywał się w mulata, jakby zobaczył ducha. Momentalnie spąsowiał, oddychając szybko i zagryzł dolną wargę. Dotknął ostrożnie torsu ciemnoskórego, jakby walczył sam ze sobą i, zawieszając głowę, odepchnął go lekko i odparł:
-Jesteś okrutny, Ahominecchi. –mulat zapowietrzył się. Nie zupełnie takiej odpowiedzi oczekiwał. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Kise kontynuował:
-Jak ja mam zachować dyskrecje i nie móc Cię pocałować w publicznym miejscu, skoro mówisz mi takie rzeczy? –zapytał z wyrzutem, nie mając odwagi, aby spojrzeć w górę. Nawet nie zdał sobie sprawy, że był tak rozczulony, iż zaszkliły mu się oczy.
- No już, już. - Aomine uśmiechnął się ciepło i czule pogładził kochanka po ramieniu. - Odbijemy to sobie potem u mnie - dodał.
-U Ciebie? -bąknął, nadal patrząc na swoje stopy. Ruszył powoli u boku Daikiego, czerwieniejąc tak, że wyglądał jakby miał gorączkę.
Ciemnoskóry wyszczerzył się tryumfalnie, po czym ruszył dalej, w dół, po schodach, nie oglądając się za siebie. Ryocie nie pozostało więc nic innego, jak potruchtać za nim.
Przy wyjściu z budynku czekali na nich Takao i Midorima. Ten pierwszy w dalszym ciągu pozostawał owinięty w za dużą marynarkę swojego partnera.
— No, nareszcie. Ile można na was cze... No nie, coś ty mu znowu zrobił, nanodayo! — obruszył się Shintaro, kiedy tylko jego wzrok padł na całego czerwonego na twarzy Kise.
Aomine wzruszył tylko ramionami i wyminął ich, wychodząc na dwór.
Blondyn pragnął zapaść się pod ziemię, zwłaszcza, kiedy wymijając zielonowłosego bez słowa, wziął go pod ramię Takao, wypytując o szczegóły. Ryota tylko westchnął idąc w kierunku, w jakim prowadził ich jego chłopak.
Och! To jest boskie! Moment wygranej Aomine był przekomiczny, aż mnie brzuch rozbolał ze śmiechu XD. Z zapartym tchem czekam na następny rozdział :3
OdpowiedzUsuńRazem z Juri dziękujemy bardzo! ^^ :3 ♥ A następny rozdzialik ukaże się na blogu jakoś niedługo, jest w trakcie korekty ^^ :3
UsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, jak pięknie tęsknili za sobą, ale bardziej mnie cieszy to, że Daiki bardzo tęsknił, i brak Kise w łóżku go zasmucił, ale jak widać Midorima się nie przejmuje, a Daiki wciąż patrzy czy nikt nie zobaczy go z mężczyzną... widać że Takao dość często pojawia się na takich imprezach...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia