Orleański sen | rozdział 7

Gdy wyszedł z kuchni, Ryota czekał na niego siedząc przy jednym ze stolików, podpierając policzek dłonią i pukając butem niespokojnie o podłogę. Kiedy tylko zobaczył Aomine, poderwał się do góry.

Zostawił ciasto na stole, podszedł do Aomine ze strachem wymalowanym na twarzy i łapiąc go za rękę spytał:
— I-i jak?
                   
Daiki wzruszył tylko ramionami.
— W porządku.

Blondyn stał chwilę w bezruchu, nie wiedząc co powiedzieć.
— Jak to... I tyle? — spytał zaskoczony.

— No tak. A czego się spodziewałeś? Nie jesteśmy babami, żeby długo i namiętnie dyskutować o pierdołach! — prychnął. — Idziemy?

— Jasne — odparł po pewnym czasie. — Mamy sporo do roboty — dodał z uśmiechem, zgarniając prezent w ręce.

Ruszyli więc ku wyjściu z restauracji. Przeszli korytarz, zeszli schodami na parter i wyszli na dwór. Tego dnia pogoda była taka, jaką Daiki najbardziej lubił. Świeciło słońce, od czasu do czasu zasłaniane przez gęste, mleczno-białe chmury, a temperatura wahała się w okolicy dwudziestu stopni. Wiał lekki, ciepły wiatr, który poruszał licznymi drzewami ozdobnymi zasadzonymi w klombach nieopodal. Kise prowadził i kiedy zaczęli kierować się w stronę dziury w siatce ogradzającej teren hotelu, ponieważ tamtędy mogli najszybciej dostać się do miasta, Aomine nagle przypomniał sobie o pewnym szczególe.
— Cholera, Kise, a co ja dam Ruthie? — spytał, zatrzymując się nagle, w pół kroku.

Blondyn uśmiechnął się delikatnie.
— Wystarczy, że przyjdziesz. Ona kocha gości — odparł.
Ciemnoskóry spojrzał na niego z powątpieniem.
— Na pewno?
— Tak, nie przejmuj się — powiedział, ciągnąc go wolną ręką za łokieć.
Przeszli przez wylot w drucianym ogrodzeniu, nawzajem ubezpieczając tort i ruszyli przez kręte ścieżki bocznych uliczek. Po drodze do domu blondyna towarzyszył im nieustający świergot Kise, który coraz bardziej przejmował się przyjęciem oraz okazjonalne, pojedyncze zdania Aomine, kiedy to uspokajał swojego kochanka. Wreszcie dotarli przed wejście do baru. Daiki otworzył drzwi przed Ryotą, ponieważ tamten miał zajęte ręce i sam wszedł do środka. Gdy to zrobił, zamrugał kilkukrotnie oczami. Miejsce zupełnie nie przypominało lokalu, w którym znalazł się kilka dni temu. Nie była to już pełna ławek, krzeseł i stolików sala z barkiem u boku. Wszystkie meble, znajdujące się na środku sali, usunięto, tudzież przeniesiono pod ściany, tak, że teraz, tuż przed nimi, prezentował się, wcale nie takich małych rozmiarów, parkiet. Jedynie na samym końcu, w rogu, pod oknem, znajdował się jeden, pusty stolik. Podczas tego drobnego rekonesansu Kise zdążył położyć wypiek na ladzie baru, z którego zniknęły wszelkie szklanki czy trunki. Spojrzał na zegar.
— Mamy dwie godziny — ocenił i, znikając za barem, zaczynając krzątać się po kuchni, zawołał: — Aominecchi, możesz skoczyć do sklepu? Potrzebuję jajka i mleko.

— Jasne — odpowiedział Daiki i już go nie było.
Wyszedł z baru i ruszył przed siebie mijając po drodze parę drobnych sklepików, głównie z ubraniami lub pamiątkami. Kiedy był już mniej więcej w połowie ulicy, zatrzymał się raptownie.
Pomimo swojej doskonałej orientacji w terenie, nie widział, gdzie może znaleźć sklep spożywczy, ponieważ dotychczas żadnego nie mijali. Rozejrzał się więc dookoła, w nadziei, że jednak odnajdzie go gdzieś wśród pozostałych prywatnych kramów, ale takowego nie dostrzegł.
Przez moment naszła co chęć, aby wrócić i zapytać Kise o drogę, w końcu ten na pewno szybko by mu to wyjaśnił, jednak jego duma nie pozwoliła mu na to, aby zawrócić. Ponownie skierował się w stronę najbliższego skrzyżowania, a kiedy już tam doszedł, bez dłuższego zastanawiania się skręcił w lewo. Włożył ręce do kieszeni spodni, spacerując swobodnie i rozglądając się ciekawie. Sklep musiał gdzieś tu być, w końcu przecież go odnajdzie, a tymczasem czemu miałby się nie zapoznać z architekturą tego cudownego miasta? Głównym budulcem budynków była cegła, która  niekiedy, jak zauważył, malowana była przez właścicieli na najróżniejsze kolory. W efekcie mijał już domy żółte, zielone, a nawet różowe. Okiennice były drewniane i prawie na każdym parapecie stały skrzynki z najróżniejszymi gatunkami kwiatów, co tylko nadawało temu specyficznemu miejscu uroku. Za chodniki służyły, równo poukładane na ziemi, szare, ciężkie, asfaltowe płyty, a samochody, które nieraz go mijały, mknęły po bruku.
Spacerując tak, dotarł w końcu do sklepu spożywczego, który mimo wszystko znajdował się spory kawałek od domu Ryoty. Ciemnoskóry szybko zakupił w nim to, o co poprosił go blondyn i udał się w drogę powrotną do baru. Przechodząc obok, wstąpił jeszcze do kwiaciarni, decydując się, mimo wszystko, na zakup kwiatów dla Ruthie. Nie wiedział, jakie lubiła, dlatego zdecydował się na to, co zawsze ratowało mu tyłek w kryzysowych sytuacjach: największy, a zarazem najdroższy, bukiet róż. Ten, który wybrał, był na tyle specyficzny, iż każdy kwiat wchodzący w niego skład, miał nieco inny kolor. Uznał, że do dobry wybór w tak różnobarwnym mieście.
Wszedł już w odpowiednią ulicę i był niecałe dwieście metrów od baru, kiedy ze sklepu obuwniczego, po jego lewej stronie, ktoś wyszedł i zastąpił mu drogę.
— Shintaro? - zdziwił się, przystając.
— Daiki.
Przyjaciel skinął mu głową. Chciał mu podać rękę, ale uniemożliwiał mu to wielki bukiet róż, niesiony przez mężczyznę.
— Idziesz się oświadczyć?
Midorimie ze zdziwienia zsunęły się okulary, które zaraz poprawił.
— Boże, nie! — wrzasnął Aomine, czerwieniąc się intensywnie, mimowolnie myśląc o Kise. Parę osób obecnych oprócz nich na ulicy odwróciło się w jego stronę. — To kwiaty w prezencie na urodziny! — wyjaśnił już ciszej. — A ty co tu robisz?
— Jestem na zakupach. — Midorima wzruszył ramionami. — Dobrze, że się widzimy. Chciałem spytać, czy na pewno przyjedziesz w czwartek.
Aomine uśmiechnął się lekko.
— Jasne. Będę z Kise — odparł spokojnie.
— Z Kise? — westchnął Shintaro. — Matko, ten chłopak cały czas bierze wolne i nareszcie wiem, kto jest tego przyczyną.
— Wyluzuj. — Wywrócił oczami. — A teraz muszę już uciekać. Do zobaczenia — pożegnał się i ruszył, mijając przyjaciela, który jeszcze jakąś chwilę stał i wpatrywał się w jego oddalające się plecy.
Daiki wszedł do baru i krzyknął od progu:
— Jestem!

Jakież było jego zdziwienie, gdy po upływie niespełna trzydziestu minut pomieszczenie do połowy zapełnione było ludźmi. Słowa ciemnoskórego nawet nie przebiły się przez szmer rozmów i śmiechów. Mężczyzna zmrużył oczy, namierzając blondyna, co udało mu się praktycznie od razu, słysząc huk tłuczonego szkła i towarzyszący mu przeciągły jęk.
— Momoicchi!
Aomine ruszył w stronę kuchni, kierowany hałasem oraz przyjemną wonią przygotowanego jedzenia.

Otworzył drewniane drzwi i znalazł się w pomieszczeniu, które uderzająco przypominało tę kuchnię z hotelu, jednak było o wiele, wiele mniejsze. Oprócz tego nawet rozkład blatów, kuchenki i zlewu wydawał się taki sam.
I tutaj tłoczyło się sporo osób przygotowujących jedzenie, jednak w oczy rzuciły mu się głównie dwie: jego kochanek oraz zgrabna, młoda dziewczyna, z którą tamten rozmawiał.
— Kise! — zawołał, chcąc zwrócić na siebie uwagę blondyna.

Jasnowłosy odwrócił się raptownie, przeprosił swoją rozmówczynię i podszedł do niego.
— Aominecchi, zapomniałem ci powiedzieć gdzie jest skle... Co to za bukiet? — spytał wskazując palcem na ogrom kwiatów.

— No, dla Ruthie. Nie chciałem się wpraszać zupełnie bez niczego — odpowiedział i podał chłopakowi papierową torbę z zakupami.

— Jesteś uparty — wytknął mu ze śmiechem i cmoknął lekko w policzek. — Ale na pewno będzie jej miło. Ach i dziękuję za to. — Tu wskazał na pakunek. — Prawie wszystko gotowe, tylko muszę się jeszcze przebrać — powiedział wskazując na swój brudny od mąki sweter.
— Sos się pali! — krzyknął ktoś znajdujący się w pomieszczeniu.
Ryota sapnął ciężko i oparł swoją głowę o tors partnera, łkając teatralnie.
— Błagam, zabij mnie.

— Coś ty — westchnął Aomine i poklepał partnera po plecach w celu dodania mu otuchy. — Dasz sobie radę. A tak w ogóle, to twoja siostra? — spytał wskazując gestem na kobietę, która jeszcze przed chwilą rozmawiała z Kise, a teraz starała się ratować sytuację z nieszczęsnym sosem.

— Huh? Momoicchi? — spytał patrząc na kobietę zdziwiony. — Nie, to przyjaciółka z sąsiedztwa — odparł. Oderwał się niechętnie od mężczyzny i powiedział: — Idę zmienić ubrania. Popilnujesz chwilę tego sajgonu?

— A co konkretnie mam...? — chciał zapytać Ryote, ale ten już zniknął za drzwiami.
Musiał więc radzić robie sam. Kompletnie nie rozumiejąc prośby kochanka i nie mając bladego pojęcia jak miałby ją spełnić, dyskretnie podsunął się do ściany chcąc zajmować jak najmniej miejsca. Bukiet, który trzymał, położył na chwilę na blacie obserwując krzątających się po kuchni ludzi, gotów w każdej chwili ratować im, w razie potrzeby, życia, co zrozumiał przez ,,przypilnowanie tego Sajgonu”.

Nie minął moment, kiedy w kuchni rozległ się brzdęk, a na podłodze wylądowała patelnia oraz część jej zawartości. Reszta sosu ściekała właśnie po winowajcy, którym był nie kto inny jak właśnie Momoi, ściągająca w agonii namoczony wrzątkiem fartuch i krzycząc krótko.

Aomine odepchnął się od ściany, podszedł do dziewczyny i szybko pomógł jej pozbyć się materiału.
— Wszystko w porządku? — spytał, kiedy sytuacja była już opanowana.

— Rany! — jęknęła sfrustrowana. — Trzeba to sprzątnąć zanim wróci Ki-chan — powiedziała do siebie. Dopiero po chwili dotarły do niej słowa Aomine. — Tak, już tak, wybacz. Dziękuję — Zmierzyła swojego wybawcę wzrokiem i przedstawiła się krótko, przybierając na twarz słodki uśmiech. — Momoi Satsuki.

— Aomine Daiki — odparł czując się trochę niezręcznie.
Przyjrzał jej się uważnie. Była dużo niższa od niego, drobna, o jasnej cerze i długich, pofarbowanych na różowo włosach. I choć nie podobały mu się, musiał przyznać, że pasowały do dziewczyny, a przynajmniej takie odniósł wrażenie.

— A zatem Dai-chan — zadeklarowała, puszczając mu perskie oczko. — Wybacz, że cię o to proszę, ale pomógłbyś mi to posprzątać? — spytała poprawiając ramiączko biustonosza, unosząc tym lekko swoje atuty.

Mężczyzna starał się nie patrzeć na biust różowowłosej, ale było to trudne ze względu na nieproporcjonalność względem ciała.
Żałując w duchu, że w ogóle się wtrącił, zgodził się przez grzeczność pomóc i już po chwili szorował podłogę, oszczędzając znacznej części tej roboty dziewczynie, która klęczała na ziemi razem z nim, sprzątając.

— Dai-chan, masz kogoś? — spytała bez ogródek, z satysfakcją stwierdzając, że jej piersi przykuły uwagę mężczyzny.

Daiki na chwilę przerwał wycieranie podłogi z sosu i spojrzał ze zdziwieniem na Momoi.
— Mam — odparł krótko, nadal przypatrując się jej bez zrozumienia. — Czemu pytasz?

Pod maską beztroskiego uśmiechu dziewczyny krył się żal oraz zazdrość. Nie dała tego po sobie poznać i roześmiała się.
— Czysta ciekawość — odparła. — W sumie mogłam się domyślić, że taki przystojniak musi być zajęty — powiedziała zaczepnie.

— Ehrm, cóż... To świeży związek — wyznał, nawet nie wiedząc czemu jej to mówi.
Może po prostu, w głębi duszy, chciał się tym komuś pochwalić.

— Świeży, czyli nie jesteście siebie pewni? — zapytała starając się ukryć nadzieję w swoim głosie.

— Krótko się znamy — odpowiedział po chwili namysłu, nie wyczuwając intencji dziewczyny. — Więc tak, to wszystko jest niepewne, ale myślę, że z czasem się umocni.

— Ach, to świetnie. Bardzo wam tego życzę — skłamała gładko. Gdy skończyli sprzątać, spytała ochoczo: — Tak w ogóle Dai-chan, przeszedłeś tu z Ki-chanem, prawda? Skąd się znacie? Wybacz, ale cię nie kojarzę, a Kise z reguły mówi mi o ważnych dla niego osobach.

Stojąc, Momoi oparła się o blat za nią i kokieteryjnie zarzuciła włosami. Aomine również wstał i stanął obok niej, rzucając jej ukradkowe spojrzenia, pragnąc przejrzeć jej intencje. To, co powiedziała o Kise lekko go zirytowało.
— Poznałem go jego pracy — wyznał niechętnie. — Parę dni temu. Polubiliśmy się i znaleźliśmy wspólny język. Dlatego możesz mnie nie znać.

Nim kobieta zdążyła dodać cokolwiek, ku uciesze Daikiego, ze schodów zbiegł Kise, dołączając do nich z uśmiechem. Ubrany był w białe, materiałowe spodnie i czarną, rozpiętą nieznacznie u góry, koszulę oraz białe lakierki.
— I jak wam idzie? — spytał wesoło. — Widzę, że jakoś się dogadujecie.

— Kise — sapnął z ulgą ciemnoskóry. Zaraz też przyjrzał mu się uważnie, bardzo żałując, że nie są w tej chwili sami. — Dobrze wyglądasz — skomplementował, uśmiechnął się dyskretnie i posłał jedno ze swoich drapieżnych spojrzeń, które tylko jego kochanek mógł rozszyfrować.

Ryota pokrył się ledwo widocznym rumieńcem i burknął w odpowiedzi ciche „Dzięki”, po czym został zaatakowany przez sąsiadkę, chwytającą go w niedźwiedzim uścisku.
— Ki-chan! — krzyknęła zrozpaczona, klejąc się do niego. — Sos... — dodała, wskazując jedynie na brudne szmaty i puste naczynie.
Blondyn spojrzał w górę żałośnie, jakby chcąc przekazać swoją wewnętrzną frustrację Bogu i wziął głęboki oddech. Odsunął od siebie dziewczynę, przybrał na twarz słaby uśmiech i odparł spokojnie, kładąc jej rękę na ramieniu.
— To nic. Zrobi się nowy. Mamy jeszcze dwadzieścia minut. — I ruszył w stronę kuchenki, mówiąc: — Ciesz się, że Aominecchi kupił mleko, bo inaczej mielibyśmy z tym problem.
Różowowłosa pochyliła się do Daikiego i wspinając na palcach, cmoknęła przyjacielsko w policzek.
— Dziękuję, Dai-chan.

Aomine dzielnie przyjął pocałunek, odpowiadając zmieszane ,,Nie ma za co”, po czym, gdy kobieta odwróciła się na chwilę, szybko potarł policzek ręką, którą następnie wytarł o spodnie.
Chciał uniknąć dalszej konwersacji z Momoi, dlatego też zaraz wyminął ją i podszedł do swojego chłopaka od tyłu, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Co mam teraz robić? — spytał. — Może jeszcze raz skoczę do sklepu? — zaproponował z nadzieją.

— Jasne, idź kup trutkę na szczury — powiedział słodkim głosem, wymownie patrząc w stronę dziewczyny.

Daiki parsknął śmiechem, uginając się w pół. Parę osób spojrzało na niego dziwnie, ale on jeszcze przez moment nie był w stanie się uspokoić.
— Z wielką chęcią — odparł, kiedy już ochłonął.
Stanął z boku chłopaka, obserwując jego poczynania.
— Naprawdę się przyjaźnicie?

— To raczej jednostronna sympatia — powiedział szczerze. — Nic do niej nie mam, to dobra osoba, po prostu nie przypadła mi do gustu — przyznał, wzruszając ramionami i zwrócił się do tematu ich rozmowy: — Momoicchi, wstawisz kwiaty do wazonu i położysz go na ladzie? — spytał, wskazując, trzymaną w dłoni, drewnianą łyżką na bukiet.
— Się robi, Ki-chan — zaświergotała i wykonała polecenie.
Kiedy tylko zniknęła za rogiem, mężczyźni westchnęli z ulgą. Śpiewak zaśmiał się perliście, wkładając do rondelka kolejno mąkę, śmietanę, mleko i wlewając małą ilość bulionu, odparł do kochanka: — Chodź, pomożesz mi. Dasz radę wbić dwa żółtka i zamieszać? — spytał troskliwie

— Oczywiście, że tak, za kogo ty mnie masz — obruszył się Aomine.
Jakby dla potwierdzenia swoich słów, przysunął do siebie dwie małe miseczki oraz dwa jajka. Chwycił jedno z nich i rozbił skorupkę o blat, aby oddzielić żółtko od białka. Udało mu się to, nawet dość sprawnie, jednak przy drugim jajku kawałki skorupki wpadły mu do obydwu miseczek.
Kise starał się hamować śmiech, widząc, jak jego partner, warcząc, wyciąga mankamenty z cieczy przy pomocy łyżki. Na szczęście, po paru chwilach, szczęśliwie udało mu się wykonać zadanie powierzone przez blondyna.
— Ha! Wiedziałem, że dam radę! — oświadczył, dumnie wypinając pierś, choć oddzielenie białka od żółtek i wrzucenie tych drugich do garnka zajęło mu trzykrotnie więcej czasu, niż jakby to zrobił Ryota, duszący się ze śmiechu tuż obok.

— Wiedziałem, że ci się uda — pochwalił go jasnowłosy, starając się brzmieć poważnie. Zamieszał wszystkie składniki i odstawił rondel na bok, dając Daikiemu długiego, czułego buziaka w nos. — Brawo, Aominecchi. Właśnie zrobiłeś sos beszamelowy.

Zaraz potem Kise rozlał sos do salaterek, które czekały na to od czasu wcześniejszego wypadku Satsuki.
— Aominecch, mógłbyś teraz zanieść to do baru i położyć na stole? — spytał Ryota, a Daiki skinął głową, ciesząc się, że nie jest bezużyteczny.
Wziął naczynia i tak, jak prosił blondyn, ułożył je w odpowiednim miejscu na sali, tuż obok innych, wcześniej przygotowanych przekąsek. W międzyczasie zauważył, że do baru przybyły kolejne osoby, sprawiając, że było trudno się po nim poruszać. Aomine na szczęście sprawnie wymijał stojących mu na drodze ludzi, tylko przyspieszając kroku, kiedy usłyszał krzyk Momoi, która go wołała.
Chcąc nieco ochłonąć, a jednocześnie uniknąć konfrontacji z dziewczyną, wszedł do łazienki, która była pusta. Przemył twarz wodą i przygładził włosy. Upewniwszy się, że wygląda tak przystojnie, jak myślał, opuścił ciasne pomieszczenie, wracając do kuchni. Tam ostatnie przygotowania dobiegały już końca. Ludzi tam zgromadzeni zaczęli powoli przechodzić do baru. W końcu i Kise postanowił, że razem z Aomine również powinni się tam udać.
Wyszli z kuchni jako ostatni i właśnie w tamtym momencie drzwi wejściowe do baru otworzyły się, a do środka weszła Ruthie.

Powitało ją jedno głośne, niezsynchronizowane „Wszystkiego najlepszego!”, które każdy wykrzyczał w nieco innym momencie. Kobieta złapała się za serce, wpierw dlatego, iż się przestraszyła, później starając się nie popłakać ze wzruszenia. Blondyn przedarł się przez tłum i uściskał ją z całej siły, dostając uprzednio baty za to, że śmiał się z jej reakcji.
— Sto lat, mamo — powiedział ciepło.
Ruth poklepała go w policzek i nie chcąc pokazać swojej słabości, jakiej według niej był płacz, powiedziała pretensjonalnie:
— Dom mi rozniosą.
Ryota tylko pokręcił rozbawiony głową i zaprowadził ją do barku, gdzie znajdował się tort, pozbawiony jakichkolwiek świeczek. Ciemnoskóra ich nie znosiła. Kobieta stanęła przy cieście, nie kryjąc swojego zachwytu oraz wrażenia, jakie na niej zrobiło i przekrzyczała cały tłum, uprzednio go uciszając:
— Dziękuję, że przyszliście odwiedzić niedołężną Ruth. Jestem wam za to bardzo wdzięczna, ale niech mi któryś zaśpiewa sto lat, to wyleci za drzwi.
Tłum zareagował na to żywym śmiechem, a po rozdaniu ciasta rozpoczęła się zabawa. Niemal natychmiast zaczęto rozlewać alkohol, a zaraz po tym zaczęły się narzekania na brak muzyki. Nie wiadomo kiedy, z pomocą Daikiego, Kise przytaszczył duży gramofon, postawił igłę na winylu i, ku uciesze zgromadzonych, rozbrzmiała melodia. Chłopak stał chwilę obok przetwornika, szczerząc się w stronę swojej opiekunki. Ta zakryła dłonią usta, podchodząc do przyrządu. Obejrzała go kilka razy. Na drewnianej części magnetofonu widniały dwa, starannie napisane, inicjały „R.S”. Był to bardzo stary przedmiot, należący kiedyś do niej.
— Nie... — wydukała, nie wierząc.
— Tak — zachichotał mężczyzna.
— Przecież... Przecież kazałam ci go wyrzucić. Był już całkiem zajechany! — odparła z niedowierzeniem.
— Widać nie był taki zepsuty, na jakiego wyglądał — powiedział Kise, choć w rzeczywistości naprawa gramofonu zajęła mu sześć miesięcy aktywnej roboty.
Ruth uścisnęła go mocno i porwała do tańca.
Wszyscy goście wirowali na parkiecie już jakiś czas. Aomine siedział, wpatrując się w kochanka, nie mogąc powstrzymać subtelnego  uśmiechu, cisnącego się na usta. Atmosfera wokół niego jednak szybko uległa zmianie, kiedy miejsce obok zajęła rozpita Momoi.
— Dai-chaaan, tu jesteś! — wydukała, tuląc się do niego.

— Praktycznie cały czas tu siedzę — westchnął Daiki, czując, jak zaczyna boleć go głowa.
Starał się subtelnie odsunąć od klejącej się do niego kobiety, ale nie było to proste.

— No tak, ale kiedy kilka razy okręci cię ktoś w tańcu, tracisz orientację — zaśmiała się. — Dai-chan, powiedzieć ci mały sekret? — spytała konspiracyjnie. Chcąc, aby mężczyzna połknął haczyk dodała:  — Tylko Ki-chan nie może się dowiedzieć, bo będzie mówił, że go obgadujemy.

Sytuacja z minuty na minutę stawała się coraz bardziej krępująca, jednak dzielnie starał się wytrzymać. Nie mógł przecież zawieść Ryoty i teraz sobie pójść. Poza tym, obiecał sobie, że tego wieczora będzie dla wszystkich miły, nie chcąc psuć zabawy.
Wpatrując się w Kise, który tańczył, jak się wydawało Aomine, całe mile stąd, wymusił na ustach niewyraźny uśmiech. Szczerze jednak wątpił, aby mógł usłyszeć od podpitej Momoi cokolwiek ciekawego.
— No, dobrze. Co to za sekret?

Kobieta wyciągnęła się do ucha Daikiego, naciągając jak najdalej umiała szyje i szepnęła: — Ki-chan ciągle patrzy się w tą stronę. To straszny zazdrośnik, wiesz? — spytała retorycznie i zachichotała. — Jestem ciekawa, co zrobi, kiedy ja zrobię to. — Mówiąc to, nachyliła się szybko w stronę mężczyzny, złączając ich usta w niedbałym, pijackim pocałunku.

Czując na ustach gorzki smak alkoholu, a w powietrzu ostry zapach mdłych perfum, skrzywił się i odepchnął od siebie dziewczynę. Zrobił to w miarę delikatnie, aby nie zrobić jej krzywdy, ale ta i tak niebezpiecznie przechyliła się do tyłu.  Nie chciał mieć trupa na sumieniu, dlatego złapał ją w ostatniej chwili, ratując przed bolesnym zetknięciem z podłogą.
Puścił ją jednak jak najszybciej, brzydząc się jej dotyku, i, nie mogąc już dłużej powstrzymywać nerwów, krzyknął na nią:
— Kurwa, przecież mówiłem, że kogoś mam!
Jednocześnie rozejrzał się po sali, starając się odnaleźć wzrokiem Kise, modląc się w duchu, aby ten niczego nie zobaczył.

Jak na złość, utwór grany przez magnetofon się zmienił, a on stracił blondyna z oczu. Co gorsza dostrzegł tańczącą Ruth, ale jej partnerem zdecydowanie nie był Ryota. Momoi obrzuciła go morderczym spojrzeniem, a Daiki nagle usłyszał, bo patrzeć w jej stronę zdecydowanie nie chciał, jak dziewczyna się ulatnia. Odetchnął z ulgą, jednak nie na długo. Gdy odwrócił wzrok, chcąc się upewnić, że Satsuki na pewno już tam nie ma, zobaczył na jej miejscu siedzącego blondyna, który, patrząc na niego dziwnie, spytał:
— Jak się bawisz, Aominecchi?

—  Fantastycznie — mruknął ponuro, z wyraźną ironią w głosie.

— Coś tak spochmurniał, odkąd tylko przyszedłem? — spytał chłodno. — A może mam zawołać Momoi? Przy niej jakoś lepiej się bawiłeś — dodał, a w jego spojrzeniu było coś, że ciemnoskórego mimowolnie przeszedł dreszcz.

— No nie... — jęknął, czując na sobie ciężar spojrzenia kochanka. — Widziałeś to?

— Ciężko było tego nie widzieć — syknął, sam się sobie dziwiąc jak wiele w tym było jadu.

— Jezu, Kise, to był jednostronny pocałunek! To jej wina! — zawołał.
W środku był wściekły na kobietę i żałował, że uchronił ją przed upadkiem, który jednak jakimś fartem mógł skończyć się śmiercią.

Ryota popatrzył na niego spode łba, jakby sprawdzał prawdziwość tych słów. W końcu warknął cicho i powiedział:
— Nie podobało mi się to. Jestem strasznie zły. — Mówiąc, zerwał się z miejsca, chwycił za materiał koszuli Daikiego i obdarzył go zaborczym, zmysłowym pocałunkiem, pod koniec którego rozciął mu zębami dolną wargę.

Daiki na chwilę zapomniał, że znajduje się w miejscu pełnym nieznanych mu ludzi, wśród których mógł go przecież ktoś rozpoznać i donieść na niego prasie. Wplótł tylko dłoń we włosy Ryoty i oddał pocałunek, czując nagle, jak zalewa go fala radości, jaką sprawiła mu zaborcza postawa blondyna. On na jego miejscu czułby się tak samo.
— Mi też się to nie podobało — zapewnił szybko, kiedy oderwali się od ciebie. — Dlatego już nigdzie nie odchodź! — westchnął, dłonią wycierając krew z rozciętej wargi, nieświadomie tylko rozcierając ją po ustach i policzku.

— Nie mam zamiaru — zagwarantował blondyn, nieco uspokojony. — Nie sam — dodał szybko, złapał Aomine za rękę i pociągnął do kuchni.
Kiedy znaleźli się w pustym pomieszczeniu, Kise przygniótł kochanka do ściany, zarzucając mu ręce na szyję i przejechał językiem po ciemnej skórze, zlizując czerwony ślad, jaki zrobił Daiki.
— Jesteś mój, Aominecchi — powiedział w przypływie złości i odwagi, jaką dał mu alkohol.

— Jestem — potwierdził mężczyzna, patrząc mu hardo w oczy.  — Dlatego...  — Wyswobodził się z objęć kochanka, obrócił go i przygwoździł do chłodnych, kuchennych, białych kafelków ściany, tak, że w efekcie zamienili się miejscami. — Musisz mnie pilnować — dokończył i wpił się z mocą w jego wargi, aby zaraz przenieść się z pocałunkami na żuchwę oraz szyję.

— No to się ode mnie nie oddalaj — zarządził Kise, popychając kochanka tak, że ten oparł się miednicą o ladę. Ugryzł, nie tak mocno, jak chciał, ucho Daikiego i zaczął rozpinać jego koszulę.

— Cholera, Kise, przestań — warknął ciemnoskóry i chwycił jego dłonie w swoje, mocno ściskając.
Jego wygłodniałe spojrzenie oraz wypukłość w spodniach zdecydowanie nie współgrały z jego słowami. Kise ściągnął brwi, nie mając pojęcia, o co partnerowi chodzi.
— Musimy przestać, bo jeśli tak dalej pójdzie, nie dam rady się powstrzymywać. Wezmę cię tu, na tym blacie i nie przerwę, nawet, jeśli ktoś tu wejdzie. Albo usłyszy. Bo będziesz krzyczeć, błagając o więcej — powiadał pewnie.

— Taki jesteś tego pewien? — spytał, oblizując lubieżnie wargi. Spojrzał na swoje uwięzione dłonie, które były nakryte tymi kochanka i ugryzł jedną z nich mocno, korzystając z chwili, gdy zaskoczony Daiki ją otworzył, uwolnił ręce i włożył je do tylnych kieszeni mężczyzny znajdującego się na przeciwko niego. Pociągnął go do siebie, przyciskając tym samym ciało wyższego, do swego własnego. Zwilżył ponownie usta i przejechał nosem za uchem mulata, wdychając jego kuszącą woń.
— A co, jeśli mi to nie przeszkadza? — Uśmiechnął się, podnosząc prawy kącik ust ku górze.

— To będziesz tego żałować, jak otrzeźwiejesz. Nie tylko z alkoholu, z emocji też — odparł słodko. — A ja ci wszystko później wypomnę, skarbie — oświadczył, licząc na to, że może jeszcze zdoła podziałać na wewnętrzny głos rozsądku chłopaka.

— Nie jestem pijany — powiedział ostro Kise, opierając głowę o tors chłopaka. — Jestem wściekły. Cholernie wściekły. Momoi wiedziała. Mówiłem jej o tobie — odparł, całując mocno ciemną szyje.
Przerwał szybko i mocniej przywierając do mężczyzny, potraktował go elektryzującym spojrzeniem miedzianych, teraz dziko zwężonych, tęczówek..
— Możesz wypominać. Będę miał co wspominać, jeśli zapomnę dzisiejszą noc.

Daiki był jak zahipnotyzowany. Spojrzenie blondyna przenikało go na wskroś i był już pewien, że dłużej nie da rady się powstrzymywać.
Jednak nagle jego puls, i tak już przyspieszony, podskoczył gwałtownie w górę.
— Co? — wydusił z siebie, czując, jak przechodzą go mimowolne dreszcze. — Powiedziałeś jej? Co konkretnie? Kiedy?
Nie chciał panikować, ale nagle zdał sobie sprawę, że jeśli jego chłopak rzeczywiście podzielił się niektórymi informacjami z kobietą, którą dopiero co odtrącił, może się to źle skończyć.

— Pytała o ciebie, kiedy wychodziłeś stąd, na drugi dzień rano — zaczął powoli, rozpinając guziki jego koszuli. — Powiedziałem jej, że mi się spodobałeś. Coś ty taki ciekawy? — Pocałował go gwałtownie, zły, że Aomine interesował się Satsuki. Nie tym, co miał przed sobą.

Daiki jednak odepchnął go delikatnie od siebie, przytrzymując za ramiona.
— Kise, to wszystko nie jest takie proste — powiedział poważnie, czując, że już najwyższy czas wyjaśnić pewne kwestie. — Wiesz przecież, kim jestem i gdzie pracuję. Nie mam nic przeciwko, żeby o naszej relacji wiedzieli rodzina i znajomi. Ale zrozum. Mówisz jej o tym, że ci się podobam, a ja wspomniałem, że jestem w związku. W takim wypadku nie trudno się domyśleć, z kim. Ona jednak nic sobie z tego nie robi i dalej próbuje do mnie uderzać. Teraz pomyśl, co ta dziewczyna może zrobić, jeśli ją odtrącam. Przypominam tylko, że niezła z niej szmata, skoro wiedziała o nas.

Ryota zmrużył oczy, patrząc chwilę w przestrzeń. Cofnął się o krok, wyciągając tym samym ręce z cudzych kieszeni.
— Nie przesadzaj, Aominecchi. Fakt, zachowała się dzisiaj chamsko. Nadal nie potrafię wyjść z podziwu, ale Momoi taka nie jest. Nie na tyle, żeby psuć komuś życie.

Mężczyzna splótł ręce na piersiach, wciąż pozostając lekko wytraconym z równowagi.
— Już nie taki osoby spotykałem — prychnął. — A parę omal nie zniszczyło mi w ten sposób kariery.

— Kariery... — Ryota złapał się za podbródek, myśląc chwilę. Nie odrywając niebezpiecznego spojrzenia od granatowych oczu, zrobił kilka powolnych kroków w tył, tak, że oparł się o ścianę na przeciwko niego. Włożył ręce do kieszeni swoich białych spodni i odparł tajemniczo, przybierając na twarz kpiący, przyprawiający o skrępowanie, uśmiech:
— A jeśli taka osoba by zniknęła? Wtedy twoja kochana kariera pozostanie bezpieczna, prawda? — spytał nienaturalnie płynnym i spokojnym głosem.

— Może i tak, ale to nie jest rozwiązanie problemu — odpowiedział szybko Daiki, rozumiejąc, co blondyn chce przez to powiedzieć.
Podszedł do niego, jednak zatrzymał się w bezpiecznej odległości. Cała ich kłótnia powstała z na pozór błahego powodu, ale Aomine musiał przecież dbać o reputację. Gdyby nie ona, nie miałby pracy, a bez niej, jego życie byłoby skończone, przynajmniej w jego mniemaniu.
Jednak co to za życie, jeśli nie ma w nim miłości?
— Nie chcę, żebyś zniknął — wyznał szczerze, bojąc się, że partner rzeczywiście mógłby to uczynić, nawet zaraz. — Po prostu muszę to wszystko jakoś poukładać. Nie przywykłem do myśli, że mam chłopaka. A to spora odpowiedzialność.

Blondyn westchnął zły, przybierając swój normalny wyraz twarzy, w tej chwili nieco smutny. To co powiedział Daiki nieco go udobruchało, choć nie do końca rozumiał jego problem.
— Przecież bym tego nie zrobił, Aominecchi — powiedział, czując, że nieco przesadził z graniem „tego złego”. — Nie potrafiłbym jej uderzyć, nawet, jeśli by się z tobą przespała — dodał i przytulił się do mężczyzny. — Nie umiem postawić się w twojej sytuacji. Staram się to zrozumieć, naprawdę. Ale… Dużo ci zajmie układanie tego? — zapytał, nie kryjąc żalu. — Nie mamy na to całego życia.

Mężczyzna odwzajemnił czuły uścisk, wtulając twarz we włosy Kise. Ich zapach był idealny na ukojenie jego skołatanych nerwów. Chociaż było mu ciężko udźwignąć brzemię, którym okazał się być właśnie on sam oraz to, co składało się na jego mały świat, w końcu zrozumiał, że nie jest z tym wszystkim sam.
— Próbuję myśleć o nas jak o czymś pewnym, ale boję się, że jeśli stracę przez to pracę, to inne rzeczy też się posypią — wyznał cicho. — Nigdy nie miałem nikogo na stałe, dlatego nie musiałem się martwić. To dla mnie nowe i muszę nauczyć się godzić jedno z drugim.

— Z takim nastawieniem nigdy ci się to nie uda, Aominecchi — powiedział cicho blondyn, kładąc mu głowę na ramieniu. — Robisz non stop jeden i ten sam błąd.

— Jaki?

— Ciągle tylko „ja”, „ja”, „ja” — odparł. — Muszę, próbuje, nie mogę... — zacytował go Ryota. — Nie próbuj robić wszystkiego sam, Aominecchi, bo teraz już sam nie jesteś — pouczył go.

— Dobrze — odparł ze skruchą i westchnął ciężko. — Przepraszam, Kise. W takim razie, naucz mnie nas — poprawił się.

Blondyn zbliżył swoje usta do odpowiedniczek Daikiego i przyznał szczerze:
— Sam się dopiero uczę.

Aomine zamknął oczy i zaczął powolnym rytmem skubać wargi blondyna, głaszcząc go dłonią po plecach. Po upływie paru chwil zaczął mocniej napierać na jego usta, splatając delikatnie i namiętnie ich języki ze sobą.
Działając spontanicznie, bez namysłu, wsunął ręce pod pośladki partnera i, trzymając mocno, uniósł go tak, aby ten mógł usiąść na kuchennym blacie. Ryota mruknął tylko coś niezrozumiałego i teraz to on pochylał się nad nim. Ponieważ zaś koszula Daikiego była już cała rozpięta w wyniku wcześniejszych jego działań, Kise zaczął gładzić jego klatkę piersiową dłońmi.
W tym momencie drzwi kuchni otworzyły się niespodziewanie, a do środka wpadła Momoi.

— Ki-chan, Ruthie pyta... — dziewczyna zatrzymała się na środku kuchni, rozdziawiając szeroko usta. Mężczyźni błyskawicznie oderwali się od siebie. Ryota szybko zeskoczył z blatu, a Aomine odwrócił się, zapinając niedbale koszulę.
— Co tu się... — zaczęła Satsuki. Na nieszczęście dwójki, nieco otrzeźwiała.
Kise posłał przestraszone spojrzenie Daikiemu, czując się winny za całą tę sytuację.
— Co chciała Ruthie? — spytał słabym głosem, próbując się uśmiechnąć.

Momoi jednak przez dłuższą chwilę nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Stała w miejscu i wpatrywała się to w jednego, to w drugiego.
Aomine tymczasem zdążył zapiąć swoją koszulę i posłać dziewczynie najzimniejsze spojrzenie, na jakie było to stać.
Wcześniejsza rozmowa z Kise dała mu dużo do myślenia. Nie wszystko było jeszcze dla niego jasne, nad wieloma sprawami musiał się jeszcze sam, w spokoju, zastanowić, jednak w tamtym momencie wiedział tylko, że jeśli ktoś miałby mu zrujnować karierę, to nie pozwoli, aby zrobiła to ta kobieta.
Szybkim krokiem podszedł do drzwi wejściowych, jedynych w pomieszczeniu, i zatrzasnął je. Satsuki, słysząc huk, podskoczyła w miejscu i spojrzała na Daikiego, przerażona. Stał tak, aby zablokować je sobą.
— Dobra. Musimy sobie coś ustalić — powiedział chłodno, splatając ręce na piersi. — Jesteśmy z Kise parą. Ale ty nic o tym nie wiesz, jasne? — spytał i uśmiechnął się kwaśno.

Kobieta patrzyła spłoszona na mężczyznę, którego jeszcze niedawno starała się uwieść. Uniosła w obawie brwi i spytała cicho, zmieszana:
— J-jak to nie wiem, skoro... — Spotykając się jednak z lodowatym spojrzeniem granatowych oczu, umilkła, przełykając ciężko ślinę. Atmosfera zrobiła się gęsta, wręcz nie do zniesienia. Momoi stała wystraszona na środku pokoju, nie wiedząc co zrobić. Nagle przypomniała sobie o, przebywającym w kuchni, blondynie i odparła cicho z żalem: — Ki-chan, przepraszam. Nie wiedziałam, że wy już... Że wy nie... — pogubiła się we własnych słowach.

— Więc teraz wiesz — warknął Aomine. — I nie radzę ci i tym plotkować — dodał z naciskiem, wpatrując się w nią bardziej niczym członek mafii, nie prestiżowy prawnik. — No. Więc mów, co tam miałaś i spadaj.

— Em... — zaplątała się. — Ruthie chciała się zapytać, czy twój... — zastanowiła się i zerknęła w stronę Aomine nerwowo — przyjaciel, będzie u nas spał. Ki-chan? — spytała po chwili z obawą, przez cały czas milczącego blondyna. Ten popatrzył na nią z wyrzutem i odparł:
— Dlaczego przepraszasz? — Widząc u odbiorcy brak zrozumienia, kontynuował: — Wiedziałaś o Aominecchim, a mimo to, to zrobiłaś.
Różowowłosa spuściła wzrok.
— Nie myślałam, że jesteście razem. Znaczy, nie jesteście, ale... — dodała szybko, patrząc na mulata.
Jasnowłosy westchnął i przerwał:
— Wystarczy. Skończmy ten temat. Możesz nas na chwilę zostawić? Sam się do niej zgłoszę — skończył, siląc się, aby puścić jej oczko.

Różowowłosa pokiwała głową ze zrozumieniem i ruszyła do wyjścia. Kiedy Daiki ustępował jej drogę, przeszła tak, aby zachować jak największą, bezpieczną odległość. Już za chwilę jej nie było, a kochankowie zostali sami.
Aomine westchnął ciężko i oparł się o najbliższy blat, znajdujący się na przeciw blondyna. Przetarł dłonią twarz i cierpliwie czekał, aż Ryota coś powie.

— Um — zaczął niepewnie niższy. Przestąpił z nogi na nogę, unikając wzroku ciemnoskórego. — Myślę, że nie powinieneś zostawać — odparł. — Znaczy, to nie tak, że bym nie chciał, ale ty... my... — Jasnowłosy wziął głęboki oddech. — Nie chcę, żebyś miał przez to kłopoty, Aominecchi — skończył ze słabym uśmiechem.

Daiki zacisnął dłonie na krawędzi blatu. Zmarszczył lekko czoło i przymknął powieki. Nie był pewien, jak powinien postąpić. Z resztą, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.
Ostrożnie podszedł do blondyna i stanął tuż przed nim.
— Chyba... Chyba rzeczywiście będę się zbierał. Już dość wrażeń na dziś. W porządku? — spytał jeszcze, doszukując się w wyrazie twarzy Ryoty smutku.

Kise pokiwał powoli głową. Nie wiedział jak się zachować, nie był pewien czy może, jednak przytulił się lekko do Daikiego, kładąc policzek na jego ramieniu.
W końcu oderwał od niego głowę i powiedział łagodnie:
— Dobrej nocy, Aominecchi.

Ciemnoskóry tylko ujął podbródek chłopaka w dłoń i złożył na jego wargach delikatny pocałunek, pragnąc mu w ten sposób przekazać to, czego nie potrafił ubrać w słowa.
Jak się mam zachować?
Nie chcę cię zranić.
Potrzebuję cię.
Jego ciało krzyczało, jednak umysł uparcie się przed tym wzbraniał.
— Dobranoc. — Następnie odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. — Widzimy się jutro? — spytał jeszcze.

Ryota zgarnął niesforny kosmyk za ucho.
— Nie jutro, Aominecchi. Mam pracę, przepraszam — wyjaśnił smętnie. Chciał do niego podejść, jednak zatrzymał się w pół kroku, miętosząc w dłoni kawałek swojej koszuli. — Ale... W czwartek mam wolne — powiedział z nadzieją. — No i kto wie, może miniemy się jutro w hotelu? — spytał pocieszająco.

— Zatem czwartek. Zabiorę cię gdzieś — zdradził, po czym uśmiechnął się i wyszedł z kuchni, zostawiając w niej Kise samego, z mieszanymi uczuciami.
Powrót do baru, w którym powietrze było gęste i przesycone wonią tłoczących się ludzkich ciał, wydał się Aomine niesamowicie ciężki  porównaniu z zapachem Ryoty. Już za nim tęsknił, ale rozumiał, lepiej niż ktokolwiek inny, iż tamten ma pracę.
Przepychając się przez zwarte grupki tańczących uczestników przyjęcia, mężczyzna w końcu dotarł do drzwi.

Miał nadzieję, iż Ruthie nie będzie mu miała za złe, że wyszedł bez pożegnania.

3 komentarze:

  1. Witam,
    trafiłam tutaj niedawno, dopiero przeczytałam tylko kawałek rozdziału, ale mi się podoba, i będę tutaj zaglądać...
    jeszcze taka mała prośba dałoby się odblokować opcję anonimowego w komentarzach?
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy!
      No i właśnie- my^^
      To masze wspólne opko c: Witamy i dziękujemy za komentarz!❤

      Usuń
  2. Hejka,
    rozdział wspaniały, ale bardzo mnie wkurzyła Mamochi z tym podrywaniem Daikiego, mogę go zrozumieć ale cały to czas myśli o opini publicznej, a tym to sposobem bardzo rani Kise, a to spotkanie z Midorima...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń