Orleański sen | rozdział 6

Aomine westchnął cicho.
— Jasne, że tak — odpowiedział łagodnie, chociaż i w jego głosie może było wyczuć smutek.
Nie miał pomysłu na to, w jaki inny sposób mógłby pocieszyć blondyna, dlatego objął go mocno, jakby chcąc osłonić przed światem oraz wszelkim złem, jakiego doświadczył, dłońmi delikatnie gładząc go po nagich plecach. Postanowił odwrócić jego myśli przeszłości oraz samego życia, które, w ich przypadku, okazało się bardzo nie w porządku.
Mając nadzieję, że to pomoże choć trochę, zaczął scałowywać łzy z jego policzków, a między jednam, a drugim dotknięciem warg o skórę, powiedział:
— Teraz ty możesz mnie o coś spytać. Odpowiem ci na wszystko.

Niższy pociągnął nosem i uśmiechnął przez łzy. Przytulił się głową do torsu Aomine, po czym musnął ustami szyję w miejscu, gdzie znajdowała się tętnica. Trwał tak chwilę, ledwo dotykając ciemnej skóry. Mógł dzięki temu wyczuć miękkimi, wrażliwymi na czucie wargami rytm serca mężczyzny, co w połączeniu z mocnym zapachem koiło jego rozszarpane zmysły.
— Dobrze więc... — zaczął. — Mam dwa pytania. Pierwsze może nie być przyjemne — oświadczył, ale kontynuował. — Kochałeś kiedyś, Aominecchi?

Daiki zamyślił się na chwilę.
Czy kochał? Czy kiedykolwiek naprawdę zaznał tak głębokiego uczucia względem bliskich mu osób? Poza nielicznymi krewnymi, wydawało mu się, że nie.
— Było w moim życiu parę osób — zaczął powoli — z którymi byłem blisko, ale nie kochałem ich. Bywałem przywiązany, zauroczony, otumaniony innym człowiekiem, ale nie miałem partnera, którego darzyłbym miłością.
Kise widocznie myślał nad jego słowami, bo nic nie mówił. Milczeli tak chwilę, wsłuchując się w swoje oddechy oraz w wiatr, którego wycie słychać było za oknem.
W pewnym momencie Aomine przełknął ślinę i spytał:
— A drugie pytanie?

Ryota zebrał się w sobie i powiedział poważnie:
— Nie chcę, żebyś czuł się zobowiązany, Aominecchi. Jeśli poczujesz, że to pytanie jest niewygodne, to po prostu je przemilcz. — Poczuł, jak Daiki się spina, więc pogładził go ręką po torsie. — Czy chcesz… Czy chciałbyś… Argh!  — warknął cicho, zły na własny strach. — Czy to, co dzisiaj się stało, znaczy, że zaczęliśmy się spotykać? — spytał bez emocji, nie chcąc wywoływać u mulata presji.

— Jak dla mnie, zaczęliśmy, kiedy tylko cię zobaczyłem — odpowiedział krótko Aomine i uśmiechnął szarmancko, po czym cmoknął blondyna lekko w usta.

— W takim razie — zaczął, zarumieniony — wpadniesz do nas jutro? — spytał, po czym sprostował: — Do baru. Mamy tam małą uroczystość.
Na jego twarz wypłynął miły dla oka uśmiech.

— Mhm, pewnie — zgodził się od razu. — O której?

— To zależy, czy chcesz pomóc w przygotowaniach — zaśmiał się, po czym dodał z tajemniczym wyrazem twarzy: — Umiesz gotować, Aominecchi?

Daiki nie wiedział od razu, jaką powinien udzielić blondynowi odpowiedź, dlatego przywołał w myślach wszystkie wspomnienia, w których gotował, a raczej, gotować próbował, i dopiero wtedy wysilił się, aby oznajmić:
— Umiem zrobić płatki z mlekiem na śniadanie, jajecznicę ewentualnie naleśniki. Dosłownie parę prostych potraw. Co do innych rzeczy... Mogę tylko powiedzieć, że nie przywykłem do ich przygotowywania.

— Rozumiem — powiedział, analizując wypowiedź, blondyn. Uśmiechnął się zaczepnie, obejmując Aomine rękami. — Ale potrafisz nosić blachy i naczynia?

— Tak, ale co to ma do rzeczy?

— Juto Ruthie ma urodziny — wyjaśnił. — Chciałem jej urządzić małą niespodziankę. Nie ukrywam, że przyda mi się pomoc — dodał, ruszając zabawnie brwiami.

— Och, to super — ucieszył się ciemnoskóry. — Chętnie ci pomogę — zadeklarował. — A co z twoją pracą? Masz ją jutro?

— Mój przyjaciel załatwił mi wolne — wyszczerzył się Ryota. — Powiedzmy, że ma duży wpływ na szefa.

— Coś czuję, że jeśli sprawy dalej będą się tak toczyć, Midorima będzie miał mnie dość — zaśmiał się niecnie, sam do siebie, a na zdziwione spojrzenie i wysoko uniesione brwi blondyna, tylko pokręcił głową. W momencie, gdy to robił, jego wzrok przez przypadek skierował się na odsłonięty bark Ryoty.
— O mój Boże — jęknął. — Kise, nie boli cię ramię? — spytał, wskazując na ślady swoich własnych zębów oraz zaschniętą krew na jego, zaczerwienionej w tym miejscu, skórze.

Niższy mężczyzna zawiesił się na chwilę, nie rozumiejąc, o co chodzi. Skierował swoje spojrzenie tam, gdzie Aomine i pisnął głośno.
— Aominecchi! Próbowałeś odgryźć mi bark, czy jak? — rzucił zszokowany.
Obrócił się na brzuch i, podpierając się łokciami o łóżko, sięgnął do rany ręką, delikatnie badając ją palcem. Nacisnął na nią lekko, następnie, z wyrytym na twarzy niezrozumieniem, mocniej, aż w końcu zrobił to tak, iż było widać, jak miejsce odkształca się pod naciskiem paliczka. Dopiero podczas ostatniej próby syknął nieznacznie.
Nadal zdezorientowany, odpowiedział na wcześniejsze pytanie ciemnoskórego:
— Na razie nie. Póki co, chyba jest zdrętwiały. — Po czym wybuchnął śmiechem.

— Matko, Kise, to nie jest śmieszne! — skarcił blondyna, zdenerwowany. — I nie dotykaj tego! — zawołał, jednocześnie odciągając dłoń Ryoty od rany. — Jeny, trzeba to jakoś odkazić...
Aomine zwlókł się z łóżka. Zupełnie nie przejmując się tym, że cały czas był nagi, przeszedł szybkim krokiem do łazienki. Zapalił w niej światło i począł przetrząsać wszystkie szafki w poszukiwaniu apteczki.
Wkrótce odnalazł ją wśród innych bibelotów, jakie wrzucił wcześniej do tej samej skrytki. Przejrzał pobieżnie jej zawartość i, żałując, że w szkole nie uważał na lekcjach pierwszej pomocy, po krótkim momencie zawahania, wziął ją pod pachę i zaniósł do łóżka, na którym leżał jego kochanek.
Ponieważ blask księżyca nie stanowił zbyt dobrego źródła światła, podłączył do kontaktu lampkę nocną, która stała na szafce obok i zapalił ją.
— Teraz się nie ruszaj — ostrzegł go, wyjmując z opakowania wodę utlenioną oraz garść wacików.

Blondyn, przerażony, obserwował zbliżającego się z substancją odkażającą partnera i mimowolnie wcisnął się pod ścianę, zakrywając się kołdrą po szyję. Zaczął szukać jakiejkolwiek drogi ucieczki, więc zawołał, jąkając się, do ciemnoskórego:
— C-czekaj, Aominecchi! Przecież to nie jest konieczne. Mam... Mam uczulenie na wodę utlenioną! — skłamał desperacko.
Nigdy nie lubił polewać ran żrącymi cieczami. Bardzo źle mu się kojarzyły, a ponieważ ostatni raz, kiedy takiej użył, miał miejsce dziewięć lat temu, pozostał przy nim swoisty, dziecięcy strach.
Od pewnego momentu w jego życiu, Kise nie miał czasu, aby martwić się takimi rzeczami, jak bakterie, czy idące z nimi w parze, zakażenie.
— Spokojnie — zapewnił. — Na mnie dużo głębsze rany goją się jak na psie — palnął, w przypływie nerwów.

— No chyba sobie żartujesz! — warknął Aomine i jednym, zamaszystym ruchem, zrzucił z niego kołdrę na podłogę.
W tym samym momencie wskoczył mu na biodra i przytrzymał dłonie w mocnym uścisku. Uwalniając jedną ze swoich rąk, tę, w której trzymał nasączony wodą utlenioną wacik, przybliżył ją do rany Kise, po czym z niezwykłą uwagą i niemal czułością, zaczął odkażać zranione przez niego miejsce.
Gdy starł wacikiem ślady zaschniętej krwi, nic nie robiąc sobie z pisków i syknięć bólów chłopaka, ukazał się przed nim okrągły, zaczerwieniony ślad, z wyraźnymi wgłębieniami po jego zębach.
Nagle dopadły go wyrzuty sumienia. Nie powinien tak ranić chłopaka, nawet niechcący. W obecności tak delikatnej osoby, jaką był Ryota, powinien uważać. Skarcił się za to w myślach.
Kiedy skończył dezynfekować ranę, puścił dłonie Kise i wyjął z apteczki dwa plastry, które nakleił tak, aby jak najbardziej osłaniały podrażnioną skórę. Na koniec całego zabiegu pochylił się nad ukrytym obrażeniem i delikatnie ucałował te miejsce.
— No. Koniec — oznajmił, schodząc z bioder blondyna i chowając do apteczki, leżącej tuż obok, wszystkie rzeczy, jakie z niej wcześniej wyrzucił na pościel.

Blondyn patrzył z wyrzutem na Daikiego, podświadomie wiedząc, że nie ma ku temu podstaw. Piorunował oddalone od niego plecy, gdy nagle skupił swój wzrok na, wcale nie płytkich, nacięciach, ciągnących się po całej ich długości.
— Jezus Maria! Aominecchi, wracaj tu natychmiast! — krzyknął głośno, zakrywając usta dłońmi.
Mulat instynktownie się odwrócił, sprawdzając przestraszony, co się stało.
— Co jest? — spytał czujnie.
— W-widziałeś swoje plecy? — odpowiedział pytaniem, czerwony na twarzy.

— Jak niby miałbym je widzieć? Są z tyłu! Z resztą, o co ci chodzi?  — spytał, przyglądając się uważnie wyrazowi twarzy Ryoty.
Łopatki tylko lekko go szczypały, dlatego nie rozumiał, o co jego kochanek robi tyle szumu. Mimo wszystko, podsunął się do niego niepewnie.

Śpiewak nakazał mu się odwrócić gestem dłoni.
— Siadaj — polecił mu słabo.
Kiedy Daiki spełnił jego prośbę, blondyn zabrał mu apteczkę i otworzył, przeszukując jej zawartość. Z duszą na ramieniu podziękował wszystkim bogom, kiedy znalazł małą, białą tubkę, przypominającą wazelinę. Wziął ją wdzięczny, że coś takiego jak maść z antybiotykiem znalazło się w pudełeczku i przybliżył do pleców Aomine. Rany były na tyle świeże, że czerwona substancja jeszcze nie zakrzepła. Wziął więc odrobinę maści na palec i zanim posmarował, ostrzegł cicho:
— Nie będzie szczypać, ale odrobinę zapiecze.
Po czym nakładał lepką maź na ogromne szramy. Kiedy skończył, oparł głowę o nienaruszone miejsce między kręgami i jęknął sfrustrowany:
— Przepraszam, Aominecchi. Nie chciałem.

Aomine szybko odwrócił się przodem do blondyna i spojrzał mu głęboko w oczy.
— A myślisz, że ja chciałem cię gryźć? — westchnął. Po chwili namysłu, dodał jednak: — Dobra, chciałem, ale na pewno nie tak mocno, do krwi! — żachnął się. — W dodatku, znając życie, pewnie jutro będzie boleć cię tyłek, więc może uznajmy po prostu status naszych zbrodni za „w afekcie” i już się tym nie zadręczajmy, co? — zaproponował i uśmiechnął.

— Zgoda — zachichotał niższy.
Nagle westchnął i zakomunikował jak małe dziecko:
— Zmęczony. Prysznic.
 Wolał nie mówić, że nie rano, a już zaczyna go boleć siedząca część, toteż wstał, póki ból dopiero przybierał na sile, i poszedł w stronę łazienki. Zatrzymał się jednak w drzwiach i spytał:
— Mogę?

— Jeszcze się pytasz? — jęknął Daiki. — Czuj się tu jak u siebie! — zawołał, gdy blondyn zniknął już w łazience, przypominając sobie, że wcześniej nie miał przecież okazji mu tego powiedzieć.
Nie mając nic ambitniejszego d zrobienia na tę chwilę, wstał z łóżka i zaczął robić porządek. Schował wszystkie medykamenty do apteczki, a ją samą położył na blacie barku mini-kuchni, która stanowiła część jego apartamentu. Następnie uchylił nieco okno, aby przewietrzyć pomieszczenie, które wciąż pachniało specyficzną wonią ich niedawnego zbliżenia. Zdjął też z materaca łóżka, ubrudzone krwią z ich ran, prześcieradło, które cisnął gdzieś w kąt. Zaraz dołączyła do niego jedwabna poszewka z kołdry, w którą owinięty definitywnie nie zamierzał spać. Same przykrycie było w porządku, dlatego ułożył je na materacu, by sam zaraz się tam położyć, czekając na Kise.

Jasnowłosy wszedł do kabiny i puścił ciepłą wodę, z westchnieniem pozwalając zmyć z siebie pot. Dopiero teraz mógł obejrzeć wszystkie ślady na skórze, jakie pozostawił na niej jego kochanek. Wokół bioder oplatały go palce, w postaci tworzących się dopiero sińców, na obojczykach i, jak się domyślał, szyi, widniały drobne ranki oraz zaczerwienienia, nie wspominając o ugryzionym barku.
Ryota uśmiechnął się pod nosem, nie mogąc uwierzyć, że wygląda całkowicie jak własność per Pana Aomine Daikiego. Parsknął rozbawiony, zgarnął mydło i zaczął myć, delikatnie masując, wszystkie te miejsca. Na koniec pozbył się reszty białej substancji z odbytu i wypłukał włosy. Dopiero, gdy wyszedł spod prysznica i zaczął się wycierać, w zgarnięty przedtem puchaty ręcznik, przejrzał się w lustrze. Obejrzał jeszcze raz wszystkie znamiona i zamarł.
— Jezu, jak ja to wszystko zakryję? — szepnął do siebie, buraczejąc na twarzy.
Przepasał się materiałem wokół pasa i wyszedł zarumieniony, co przecież mógł zwalić na temperaturę wody. Podszedł do łóżka, zsunął wilgotny ręcznik i wsunął się pod kołdrę, wtulając się w Daikiego.
— Długo czekasz? — spytał.

— Nie, tylko dwadzieścia minut — ziewnął ciemnoskóry, nie mogąc się powstrzymać przed pogładzeniem wilgotnych, złotych włosów Kise. Jednocześnie wsunął swoją drugą, prawą rękę pod jego bok, by móc go objąć.
Już wcześniej zgasił lampkę, dlatego leżeli teraz, otuleni w mrok nocy. Oddychali obaj spokojnie i równomiernie, a bicia ich serc zsynchronizowały się ze sobą.
Daiki zaczął powoli zasypiać, jeszcze raz układając sobie dzisiejszy dzień oraz decyzje, jakie w nim zapadły, w głowie.
Teraz mógł już spokojnie nazywać ich... parą. No właśnie. Doskonale wiedział, jakie konsekwencje wiążą się z tego typu związkami, dlatego swoje seks-relacje ze swoimi poprzednimi partnerami płci męskiej trzymał w ścisłej tajemnicy. Wolał nie myśleć, jaki odsetek ważnych osobistości i kontaktów odciąłby się od niego, gdyby dowiedział się, że jest bi, ze zdecydowanymi skłonnościami do bycia gejem.
Na ogół był odpowiedzialny i działał tak, aby ewentualne konsekwencje jego życia prywatnego nie odbijały się na jego reputacji, jednak tym razem nie miał pewności co do tego jak potoczy się jego przyszłość.
Przede wszystkim wiedział, że nie zamierza łatwo się poddać, a miał w zwyczaju, że raz podjętej, niekiedy nawet po pijaku, decyzji, starał się nie zmieniać.
Dlaczego więc ten raz miałby różnić się od innych?
Bo on skradł ci serce, idioto, podpowiedział mu cichy głos rozsądku w jego głowie.

Śpiewak zamruczał cicho, oddając się przyjemnemu smyraniu po włosach. Nie potrafił ogarnąć dzisiejszych wydarzeń, a jedyną myślą, jaka nawiedziła go podczas odpływania do krainy Morfeusza, było to, iż chciał móc już zawsze zasypiać i budzić się w ramionach Daikiego. Półprzytomny, wymamrotał „Dobranoc, Aominecchi” i zasnął błyskawicznie, oddychając cichutko.
*
Rankiem Kise wstał przed wyższym, więc chciał coś dla niego zrobić, aby temu lepiej się wstawało. Wysunął się delikatnie z jego uścisku, starając się nie obudzić kochanka, co nie było łatwym wyczynem, ponieważ mulat trzymał go naprawdę mocno i ciasno.
W końcu jednak misja zaowocowała sukcesem i Ryota usiadł na łóżku, sycząc nagle. Zakrył usta dłonią i odwracając głowę spojrzał na śpiącego Aomine, upewniając się, że ten nadal śpi. Odetchnął z ulgą i wstał pokracznie. Zacisnął zęby, starając się iść w stronę drzwi, gdzie leżały jego porozrzucane ubrania.
Nie odszedł jednak daleko, kiedy stęknął cicho, opierając się o ścianę. Nagle stanął jak wryty, słysząc dźwięk przekręcającego się zamka w drzwiach. Jedyne co był w stanie zrobić, to wylepić w owe miejsce swoje przerażone spojrzenie.
Drzwi otworzyły się cicho, a w małej, powstającej szparce, pojawiła się czarna czupryna. Zaraz za nią dołączyła uśmiechnięta od ucha do ucha twarz, która, spotykając się z widokiem Kise, zamarła, a szare tęczówki rozszerzyły się w strachu. Ryota nie zdawał sobie z tego sprawy, ale na pierwszy rzut oka, z ową pozą, malinkami i siniakami na biodrach, wyglądał jak ofiara gwałtu. Na dodatek jego opatrunek musiał się zsunąć, gdy spał, ponieważ przed całym światem prezentowała się teraz, oznaczona zębami, krwistoczerwona opuchlizna.
— Kazunaricchi? — wyszeptał, ochrypniętym od wczorajszych ekscesów, głosem blondyn. — Co ty tu...?
— Coś ty mu zrobił, bydlaku?! — nieproszony gość przerwał mu drąc się na całe gardło i wszedł do pomieszczenia z hukiem otwierając drzwi na oścież.
Daiki poderwał się, próbując ogarnąć sytuację i wyrzucić z umysłu resztki snu. Zanim zdążył to zrobić, Takao ruszył w jego stronę, łapiąc po drodze, stojącą na komodzie, wazę, i krzyknął:
— Ja ci dam, świnio!
— Kazucchi, czekaj...! — próbował interweniować blondyn.
— Cicho! Nie bój się, Ryo-chan, jesteś już bezpieczny!
— Bezpieczny? — powtórzyli jednocześnie osłupiali Aomine i Kise.
A brunet znajdował się już niebezpiecznie blisko łóżka, biorąc zamach. Jasnowłosy rzucił się na niego, powstrzymując w ostatniej chwili.
— Kazucchi, to nie tak! My tylko uprawialiśmy seks!
Napastnik zamarł, z ręką w górze, nadal ciskając z oczu piorunami, i odwrócił się do przyjaciela.
— Eh?  
Spojrzał na zawstydzony uśmiech Kise i wskazał ruchem ręki na jego sylwetkę.
— To ma być seks?!
— Czy ktoś może mi wyjaśnić, co się tu, u diabła, dzieje? — wywarczał przez zaciśnięte zęby Aomine, stając obok łóżka.
Kazunari obdarzył go spojrzeniem, jakim szalony, siejący grozę, rzeźnik obdarza kurczaki czekające na ubój wydzierając się do niego wypowiadając słowa z niebywałą prędkością.
— Zamknij się. Brzydzę się tobą. Bądź powietrzem! Albo nie, bo zatrujesz cały Orlean.
— Kazucchi! — warknął Kise, nie ma żarty.
Przestało mu się podobać, że przyjaciel, choć w trosce, obraża jego Daikiego. W dodatku, rzucając mu ukradkowe spojrzenie, widział, iż mulat jest na granicy, aby wybuchnąć.
— Kise, ucisz go, bo wszyscy w hotelu zaraz się dowiedzą — syknął nagle ciemnoskóry.
— Nie dowiedzą, są na bankiecie w ogrodzie — odparł Takao radośnie, jakby cała złość, obecna chwilę temu, wyparowała. — Nie, wróć! — Z powrotem zmierzył Aomine wzrokiem. — Nadal cię nienawidzę. Zdychaj.
Następnie odwrócił się do Ryoty, który miał ochotę zapaść się pod ziemię, z uśmiechem aniołka.

Daiki, trzęsąc się ze złości, wciągnął na siebie swoje bokserki, które leżały na podłodze, ponieważ cały czas był nagi. Zwykle nie krępował się chodzić po mieszkaniu bez jakiegokolwiek okrycia, ponieważ lubił czuć się nieograniczony w tym, co mógł robić u siebie. Jednak teraz, kiedy na jego terenie pojawił się nieproszony gość, on sam był nim wciąż tak oszołomiony, iż dopiero po chwili zorientował się, że nic na sobie nie ma.
— Ja pierdolę, świat zwariował — warczał pod nosem, sam do siebie, mierząc wściekłym spojrzeniem ciemnowłosego mężczyznę. — Ale czemu, kurwa, o ósmej rano?
To, że jeszcze nie wyrzucił go z pokoju, ich „gość” zawdzięczał sobie tylko i wyłącznie temu, iż najwyraźniej bardzo dobrze znał się z Kise, którego chciał bronić, choć oczywiście, takiej potrzeby nie było.
Aomine minął Kazunariego, jakby w ogóle go nie było, po czym, rzucając swoje oburzone spojrzenie Kise, demonstrując tym samym swoją dezaprobatę dla całego wydarzenia, wszedł do łazienki, a następnie z całej siły trzasnął bogu ducha winnymi drzwiami, sprawiając, że szyba w nich omal nie wypadła.

Blondyn opadł ciężko na łóżko, zakrywając dłońmi twarz, reagując na ostre pieczenie między pośladkami jedynie cichym „Ała”. Westchnął cierpiętniczo, mamrocząc załamany:
— Kazucchi, coś ty narobił?
Brunet rzucił mu pełne politowania spojrzenie, mówiąc, jakby to było oczywiste:
— Ratowałem ci tyłek... Chociaż, patrząc na ciebie, trochę się spóźniłem — dodał, śmiejąc się beztrosko.
— To nie jest śmieszne! — krzyknął Kise poważnie.
W tle do ich uszu dobiegł szum wody, poprzedzony głośnym, siarczystym „Kurwa mać!” oraz wieloma cichszymi wyrażeniami. Takao znów zachichotał, a widząc złość Ryoty, podrapał się po głowie, sapiąc cicho.
— No dobra, dobra! Może trochę przesadziłem.
— Przesadziłeś? Trochę?! — Niedowierzał jasnowłosy. — Kazucchi, ty mi prawie życie zniszczyłeś — dramatyzował.
Czarnowłosy cmoknął, zaczynając brać sprawę na poważnie.
— Ah, przestań! Jakoś go udobruchasz. — Pochylił się do jego ucha i szepnął konspiracyjnie: — Widziałem jego plecki. Hihi! To twoja sprawka?
— Oh, siedź cicho! — Zarumienił się Kise. — Masz go przeprosić — odparł poważnie.
— Ja jego?! — obruszył się. — To on mnie minął, jak jakieś powietrze. No i zobacz, co z tobą zrobił! — Chciał kontynuować, jednak widząc śmiercionośny wzrok śpiewaka, zamilkł. — Ale...
— Już — nakazał Ryota. — Ja naprawdę myślę o nim poważnie. A wczorajsza noc była niedopisania, więc zrób to dla mnie.
Jego przyjaciel ożywił się nagle, z iskrami w oczach.
— Oj, ja myślę, że jak najbardziej do opisania! Mów mi tu zaraz!
Jego entuzjazm szybko się ulotnił, gdy został ponownie zbombardowany spojrzeniem złotych tęczówek.
— No weź! — Wywrócił oczami, wstając.
Podszedł do drzwi od łazienki i niedbale wyciągnął w ich stronę dłoń, chcąc zapukać.
— Porządnie! — krzyknął blondyn. — Jak wyjdzie!
Takao tylko załamał ręce i ruszył w stronę wyjścia. W odpowiedzi na zdziwioną minę wyższego, powiedział jedynie:
— Jak wpadniecie po ciasto. Teraz to chyba i tak by mnie zabił. — Po czym wyszedł.

Aomine wszedł pod prysznic i odkręcił szybko wodę, wciąż zły. Niestety, jego wściekłość tylko podsycił fakt, iż strumień cieczy padający na jego nagie ciało, okazał się wrzątkiem.
Natychmiast wyskoczył spod kabiny prysznicowej, klnąc na czym świat stoi, a jednocześnie zachlapując całą podłogę łazienki wodą, o mały włos nie wywracając się z wrażenia.
W końcu udało mu się uregulować temperaturę, co wcale nie było takie proste, gdyż ruchy jego drżących ze złości dłoni były bardzo chaotyczne, a dodatkowo nie mógł skupić na niczym myśli. Był typowym cholerykiem, który denerwował się często, intensywnie, ale na krótko. W stanie, kiedy targały nim niepozytywne emocje, mimo, iż trudno mu było o koordynację, lepiej było się do niego nie zbliżać.
Powoli zaczął się uspokajać. Woda, na reszcie przyjemnie ciepła, nie wrząca, spływała po jego ciele, uwalniając od wszelkiego brudu i potu. Aby ochłonąć jeszcze bardziej, chwycił swój ulubiony żel pod prysznic, którym wymył się dokładnie, a następnie namydlił i spłukał głowę. Wyłączył strumień i, czując się odrobinę lepiej, wyszedł z kabiny prysznicowej.
Założył czyste, czarno-błękitne bokserki oraz naciągnął na siebie swój ulubiony, idealny do porannego wałęsania się po pokoju, nieco przy duży, czarny t-shirt. Pachniał kawą, którą parę dni temu na niego wylał. Plama nie była duża, praktycznie niewidoczna, dodatkowo tak przywiązał się do tej woni, że od tamtego czasu nie uparł jeszcze bluzki.
Na tamtą chwilę jednak stanowiło to jego najmniejsze zmartwienie. Wciągnął gęste, pełne pary wodnej, powietrze w płuca, poczochrał włosy dłonią, po czym wyszedł z łazienki, z nadzieją zastania w apartamencie tylko i wyłącznie Kise.
Jego ciche marzenie spełniło się, jednak wciąż domagał się wyjaśnień. Widział dokładnie, jak zaniepokojonym spojrzeniem taksuje go jego nowy kochanek, jednak nie odezwał się ani słowem. Usiadł tylko na blacie w kuchni, obok wciąż leżącej tam apteczki, czekając, aż blondyn zacznie się tłumaczyć.

Ryota, niemal z zawałem, śledził ruchy swojego partnera, obawiając się, że ich, świeżo utworzony związek zaraz odejdzie w niepamięć. Spuścił głowę, chowając twarz pod grzywką i zacisnął palce na miękkim materiale pościeli, którą zdążył się nakryć.
Z wąsko zaciśniętych warg wydobył się słaby głos:
— Aominecchi, nie gniewaj się. Kazucci wszystko źle zrozumiał i... — przerwał, drżąc. — I jest idiotą. Ale to mój najlepszy przyjaciel. Proszę, wybacz mu.

— Nie gniewam się na ciebie, Kise, więc to nie ty powinieneś się tłumaczyć. Ja tylko chcę wiedzieć jedno: skąd on się tu wziął? — spytał, starając się zabrzmieć łagodnie, efekt jednak różnił się od zamierzonego.

— Ja... — Zastanowił się nad tym i odparł z pustym wzorkiem. — Sam chciałbym wiedzieć — powiedział szczerze. — P-pewnie wziął klucz z recepcji — wydedukował, nadal, choć mniej, się stresując.

— I co, chcesz mi powiedzieć, że każdy w tym hotelu może tak sobie wziąć klucz z recepcji w dowolnym momencie i bezkarnie wparować innym gościom do pokoju, tak, jak zrobił to przed chwilą twój... przyjaciel? — spytał, unosząc nieco jedną brew wyżej, poddając w wątpliwość ostatnie słowo.

— Um, każdy nie. Ale to przecież Kazucchi — odpowiedział śpiewak, jakby to miało mu cokolwiek przybliżyć.

— No jasne, teraz na pewno wszystko zrozumiem — prychnął gniewnie Daiki i zaskoczył z blatu.
Przeszedł do kuchni, zapalił gaz, na który postawił czajnik, aby woda w nim mogła się zagotować. Nie patrzył na Ryotę z czystej złośliwości, dobrze wiedząc, jak tamten się denerwuje.

Jasnowłosy z trudem powstrzymał cisnące mu się do oczu łzy i, biorąc oddech, wybuchnął desperackim gniewem:
— Myślałem, że jako przyjaciel właściciela hotelu wiesz, że ma partnera! — Dał upust frustracji i pokuśtykał do łazienki, ciągnąć za sobą kołdrę.
Przekręcił zamek i oparł się o drzwi, gratulując sobie, że zamiast poprawić sytuację, pewnie ją pogorszył. Pociągnął nosem i wytarł słone krople z policzków.

Aomine po raz kolejny użył kilku szpetnych przekleństw pod nosem, po czym, nie zastanawiając się nad tym ani trochę, wziął zamach i z całej siły uderzył pięścią o szafkę kuchenną, sprawiając, że ta zatrzęsła się niebezpiecznie, a huk w jej wnętrzu tylko poinformował Daikigo, że właśnie potłukły się tam wszystkie talerze. Jednak nie to przejęło go najbardziej, a obolałe kostki, które począł rozcierać drugą dłonią, zduszając kolejne krzyki.
Woda szybko się zagotowała, a czajnik zaczął gwizdać. Ciemnoskóry zdjął go z ognia, po czym zalał wrzątkiem dwa kubki kawy, które przygotował wcześniej, jednocześnie dopiero teraz chłonąc informacje, które przez ostatnie pół godziny uderzały w niego niczym grad.
Nagle zamarł, analizując słowa swojego partnera, który ten wypowiedział jeszcze chwilę temu.
Midorima. Ma. Partnera.
Którym najwyraźniej był Kazunari.
Daiki jeszcze przez chwilę nie mógł przyswoić tej nowiny, a gdy w końcu mu się to udało, przyłożył tylko dłoń do czoła.
No tak. I nagle wszystko stało się jasne.
Oprócz Kise i jego zachowania, którego Daiki ni jak nie mógł rozszyfrować. Wywnioskował jedynie, iż sprawił mu przykrość, nie wiedząc jednak jak, dlatego westchnął ciężko i ruszył w ślad za blondynem do łazienki.
Gdy nie mógł otworzyć drzwi, zapukał w nie, a nie doczekawszy się i odpowiedzi, zawołał:
— Kise, no...! Wyłaź i porozmawiajmy jak normalni ludzie!

Po dłuższej chwili blondyn otworzył drzwi, stając w nich przestraszony. Opuchnięte oczy nieznośnie zdradzały fakt, że płakał. Zatrzymał się przed Daikim, bojąc chociażby na niego spojrzeć. Słyszał huk, jaki tamten narobił, więc był już pewien, że tylko pogorszył sytuację.
Opatulił się ciaśniej kołdrą i spytał:
— Możemy zapomnieć o całej tej sytuacji?

— Och, Kise — jęknął, rozczulony do reszty jego widokiem, Daiki.
Zbliżył się do niego i objął, niezdolny zrobić nic więcej.
— Choć nadal jest to dla mnie niepojęte, możemy skończyć na razie ten temat — mruknął w końcu i puścił chłopaka. — Chodź wypić kawę, a ja zamówię śniadanie.

Niższy złapał go za tył koszulki i zaproponował pocieszony:
— Mogę zrobić naleśniki. Tylko najpierw musiałbym się ubrać.

— Jak chcesz. Jeśli czujesz się na siłach, obejdę się bez trwonienia pieniędzy, jeśli nie, zrobię to z przyjemnością — wyznał. — Nie boli cię... — W tym momencie urwał sugestywnie.

— Da się przeżyć. — Wyszczerzył się głupio.
Chcąc udowodnić swoje słowa ruszył w głąb pokoju, w poszukiwaniu swoich rzeczy. Jakoś włożył na siebie bokserki i sweter, po czym ruszył do kuchni, starając się iść normalnie. Otworzył lodówkę, wyjął składniki i, po zrobieniu ciasta, zaczął smażyć, dziękując w duchu, że ta czynność nie wymaga zbyt wiele ruchu.

Ciemnoskóry w tym czasie po raz kolejny usadowił się wygodnie na blacie, gdyż było to jego bezsprzecznie ulubione miejsce do siedzenia, i obserwując niezmiernie skomplikowane, według niego, poczynania Kise, zaczął sączyć swoją kawę.
— Wiesz może, o jakim bankiecie paplał twój przygłupi przyjaciel? — zagadnął po chwili, nie przepuszczając okazji, aby uwłoczyć Kazunariemu, nawet, jeśli tam go nie było.

— Z okazji dziesięciolecia hotelu, czy jakoś tak — odparł, puszczając kąśliwą uwagę na temat przyjaciela mimo uszu.
Wyłożył upieczone ciasto na talerze i polał słodkim sosem, który wcześniej przygotował. Podał porcję Aomine, a sam wziął swoją i zaczął jeść na stojąco, opierając się o stół.
— Smacznego — powiedział ciepło.

— Smacznego. Dzięki za śniadanko — odpowiedział Daiki i jeszcze na chwilę przyciągnął do siebie Kise, całując go lekko w kącik ust.
Potem obaj zaczęli jeść, a ciemnoskóry dziwił się, jak dobre naleśniki przyrządził jego kochanek. Nie omieszkał także mu o tym powiedzieć, co doprowadziło blondyna do rumieńców.
Po posiłku Ryota zaoferował, że pozmywa, na co Aomine przystał z entuzjazmem, gdyż skrycie nienawidził tej czynności.
Kiedy więc cała kuchnia lśniła już czystością, wyższy mężczyzna uznał, że on również mógłby coś zrobić, dlatego zabrał się za ubieranie pełnego zestawu garderoby, gdyż w najbliższych planach miał zamiar wezwać do apartamentu pokojówkę, aby ta zabrała brudną, leżącą w kącie pościel, a przyniosła nową.
— Hej, Kise — zaczął, wciągając na siebie jasne, kremowe spodnie i zapinając na nich czarny, skórzany pasek. — Jeśli ci to przeszkadza... Na przyszłość mogę powstrzymać się od... znaczenia cię — oświadczył.

Blondyn spąsowiał momentalnie, dostając tak nagłe, niespodziewane pytanie. Zaśmiał się nerwowo, drapiąc po głowie. Przeszedł obok Daikiego, zastanawiając się nad odpowiedzią. Wsunął na siebie spodnie, przeklinając w myślach istnienie nerwów w piekącym miejscu, które obecnie nieznośnie dawało o sobie znać.
Chciał jeszcze iść przemyć twarz wodą, aby przedłużyć czas odzewu, jednak gdy tylko się odwrócił, spotkał na swojej drodze Aomine, wpadając na niego lekko. Pod naporem wyczekującego spojrzenia, przygryzł mocno wargę i spuścił wzrok na swoje bose stopy, odnajdując je nagle, jako bardzo interesujące. Westchnął zawstydzony i odparł, patrząc gdzieś w głąb pokoju.
— To nie tak, że mi to przeszkadza... — odparł, przybierając jeszcze ciemniejszych barw na twarzy. — Tylko... może rób to w mniej widocznych miejscach — zaproponował.

— W takim razie, mogę coś sprawdzić? — spytał Daiki, unosząc w górę tylko jeden kącik ust.
W międzyczasie założył na siebie ciemno-granatową koszulę, pod kolor włosów, zapinaną na guziki i z krótkim rękawem.

Jasnowłosy zmarszczył lekko czoło, ściągając brwi. W końcu spytał podejrzliwie, mrużąc nieznacznie oczy:
— Jasne, o co chodzi?

Ciemnoskóry jednak nie odpowiedział mu, tylko przysunął tak, że między nimi było zaledwie parę centymetrów odległości.
Nagle klęknął przed nim na jednym kolanie i zsunął z niego spodnie, które tamten dopiero co założył.
— Ahominecchi, co ty...! — zareagował natychmiast Kise, chcąc go odepchnąć, ale ten, nic sobie nie robiąc z jego protestów, kontynuował.
Przyłożył usta do jasnej skóry Kise, na wystającej kości biodrowej i przyssał się do niej w tym miejscu mocno. Ryota syknął cicho z bólu, bowiem na koniec Aomine nie omieszkał go tam ugryźć.
Gdy skończył swoje dzieło, ich oczom ukazała się dorodna, krwisto-czerwona, przechodząca w siność, malinka. Daiki podziwiał ją jeszcze chwilę, aż w końcu tylko przechylił głowę w tył, aby spojrzeć blondynowi w oczy i uśmiechnął się zmysłowo.
— Może być tutaj? — spytał.


Śpiewak otworzył szeroko usta, skrępowany. Machinalnie, odepchnął gwałtownie głowę ciemnoskórego, niestety zrobił to z większą siłą, niż planował, w wyniku czego jego kochanek stracił równowagę, lecąc w tył. Niższy pisnął głośno i chcąc go złapać, rzucił się w jego stronę. Fizyka jednak miała co do tego „ratunku” inne zdanie i Kise zamiast zamortyzować upadek mulata, docisnął go tylko mocniej w podłogę, co nie obeszło się głośnym, cierpiętniczym jękiem Daikiego. Ryota rozłożył się na nim plackiem, po czym szepnął zrezygnowany:
— Ty mnie kiedyś wykończysz, Aominecchi. — Po czym dał mu nieśmiałego, krótkiego całusa.

— Ja? — westchnął mu w usta Aomine, nie pozwalając Kise się odsunąć i tylko pogłębiając pieszczotę.
Przerwał dopiero wtedy, kiedy im obu zaczynało robić się gorąco. Wysunął się po prostu spod blondyna i wstał, zostawiając go zszokowanego na ziemi. Podszedł do telefonu stacjonarnego, który zajmował miejsce na specjalnie przeznaczonym do tego stoliku przy drzwiach wejściowych, po czym podniósł słuchawkę i wykręcił odpowiedni numer.
— Recepcja? Chciałbym prosić o nową pościel do pokoju dwieście jedenaście — oświadczył krótko.

Mężczyzna leżał chwilę oszołomiony, po czym wstał fucząc coś pod nosem. Otrzepał nieistniejący kurz z ubrań i poprawił lekko zwisające spodnie z irytacją dostrzegając, że Aomine przygląda mu się rozbawiony, puszczając mu zaczepnie oczko. Blondyn prychnął na to w odpowiedzi i odwrócił się do niego plecami, zakładając ręce na piersi. Daiki widząc to podszedł do niego i przytulił zaborczo, opierając głowę na zdrowym ramieniu Kise i, niemal nie przyprawiając śpiewaka o zawał, zbliżył swoją twarz do bladego ucha. Jak ogromny był zawód niższego, gdy ciemnoskóry z całej siły podmuchał w narząd słuchowy. Ryota prychnął wkurzony, miotając na boki głową.
— Aominecchi! Przestań.
Mulat zignorował protesty i ponowił wcześniejszą czynność. Robił tak za każdym razem, kiedy jasnowłosy go za to karcił, aż w końcu warknięcia zaczęły zmieniać się w przytłumiony chichot, który ewoluował w głośny, dźwięczny śmiech, gdy Aomine dołożył do dręczenia łaskotki, ściskając kochanka pod boki. W tym właśnie momencie, do pokoju weszła skrępowana pokojówka, która ze słabym uśmiechem zebrała brudną pościel i zniknęła za drzwiami. Gdy kobieta wróciła ze świeżą kupką poskładanych materiałów, Daiki oderwał się od Kise, na co tamten spochmurniał, a kiedy wychodziła, zaczepił ją w drzwiach. Bez słów podał dyskretnie w drobne dłonie pliczek banknotów, który uprzednio wyjął z kieszeni, patrząc na nią znacząco. Pracownica kiwnęła lekko głową i ulotniła się pośpiesznie. Kiedy ciemnoskóry zamknął wejście usłyszał zaciekawiony głos partnera:
— Co od niej chciałeś? — spytał zwyczajnie.
— Przeprosiłem za fatygę — skłamał gładko, łapiąc bladą dłoń w swoją odpowiedniczkę. — Idziemy? —zaproponował.


Kise pokiwał szybko głową, nie mając więcej czasu na analizę sytuacji sprzed chwili, bowiem Aomine już wyciągał go z pokoju. Przy wyjściu obaj założyli skarpetki oraz buty, po czym opuścili apartament.
Przeszli przez cały korytarz ostatniego piętra, na którym to właśnie pomieszkiwał Daiki, po czym zeszli marmurowymi schodami w dół, na pierwsze piętro, na którym znajdowała się największa sala hotelu, restauracja, która w przeciwieństwie do tej w podziemiach, była dostępna dla wszystkich gości.
O tej porze nie było w niej ludzi, bowiem, tak jak wcześniej wspomniał Takao, większość bawiła się na błoniach, na których odbywała się uroczystość dziesięciolecia hotelu.
Restauracja była urządzona w bardzo bogatym, nowoczesnym, amerykańskim stylu. Ściany pomalowane były na biało, z sufitów zwisały kryształowe żyrandole, a przez ogromne, wychodzące na wschód, okiennice, ciągnące się na długości całej jednej ściany, do pomieszczenia wpadały promienie słoneczne.
Podłogę stanowiły jasne, drewniane panele, stoły przykryte były śnieżnobiałymi obrusami, a nakrycie każdego stanowiły zastawy, których budulcami były srebro, szkło oraz porcelana.
Mężczyźni przeszli przez całą długość pomieszczenia, manewrując między stołami, aż w końcu Ryota poprowadził ich do dużych, białych drzwi. Kise pchnął je ramieniem, a ich oczom ukazała się, w tej chwili opustoszała, kuchnia. Znajdowała się w niej tylko jedna osoba, siedząca swobodnie na stalowym blacie naprzeciwko wejścia, w tamtej chwili uśmiechająca się promiennie.
— O nie, tylko nie ty! — zawołał Aomine.
Odwrócił się, z zamiarem opuszczenia kuchni, ale uniemożliwił mu to jego kochanek, przytrzymując go za ramię,  tym samym nie pozwalając zrobić kroku.

— Czekaj, proszę, Aominecchi — odparł przejęty blondyn, jeszcze mocniej zawężając uścisk. Dostrzegając malutką nić porozumienia w granatowych tęczówkach, puścił niepewnie i z bolącą miną podszedł do blatu, na którym siedział kucharz, Takao Kazunari. Brunet zeskoczył, klaszcząc w dłonie i ruszył do lodówki, kompletnie nie przejmując się morderczym spojrzeniem, ciskanym w jego plecy niczym sztylety. Wyjął z ogromnej chłodziarki duży, okrągły pakunek i postawił go delikatnie na stolnicy. Kise, do tej pory wpatrujący się z niecierpliwością i ekscytacją, został proszony gestem ręki, aby rozpakował tekturę. Blondyn zrobił to powoli, jakby obchodził się z jajkiem, po czym jego ręce opadły bezwiednie, a buzia rozdziawiła się szeroko.
— Kazucchi, co to ma być? — powiedział słabo.
Takao przestraszył się i zerknął na wyrób, pewien obaw, iż ten został czymś przygnieciony. Oddychając z ulga zapytał zirytowany:
— Jak to co? Tort. Przecież sam taki zamówiłeś!
— Dwa razy mniejszy! — odparł zatroskany. Nawet nie chciał wiedzieć, ile jego przyjaciel spędził, aby go upiec.
— Nie podoba się? — rzucił śmiejąc się pod nosem.
— Jest piękny — stwierdził niemalże od razu, podziwiając to dzieło sztuki.
W kartonie spoczywał śliczny, beżowy tort, ozdobiony licznymi, białymi wstążkami oraz drobnymi, karminowymi różyczkami. Wszystko to zostało stworzone słodkim kremem. Na środku ciasta „kwitła” duża, czarna róża. Ulubiony kwiat Ruthie. Jasnowłosy spojrzał wdzięcznie w stalowe tęczówki, niemal się nie rozpłakując. Kazunari wyszczerzył się psotnie, klepiąc Ryotę po plecach.
— No, tylko mi się tu nie maż.  
Wyższy wystawił mu język, po czym zaczął grzebać w portfelu, wyjętym z tylniej kieszeni spodni.
— Chyba sobie żartujesz, Ryo-chan! — skarcił go Takao, a Ryota zbaraniał.
— Co? — spytał zbity z tropu. — Um, przecież to tort.
— Nie da się ukryć — zakpił brunet. — Schowaj te pieniądze — dodał.
— Ale... Tak nie można! — odparł, a kucharz położył mu ręce na jego własnych uśmiechając się ciepło.
— To mój prezent dla tej wspaniałej kobiety. — Zanim Kise zdążył zaoponować, kontynuował z poważną miną, taskując, stojącego w ciszy Aomine, który starał się czekać cierpliwie. — A teraz zabierz ciasto i poczekaj w sali. –
Śpiewak patrzył co chwilę, to na przyjaciela, to na kochanka, a widząc jak wymieniali między sobą piorunujące spojrzenia, krzyknął:
— Wykluczone! Przecież wy się tutaj pozabijacie!
— Ugh! Po prostu już wyjdź — odparł, wciskając mu pakunek w ręce i wypychając go za drzwi, zamknął je przed jego nosem.
— Okay — zwrócił się do Aomine i rzucił od niechcenia. — Przepraszam.

Daiki nachmurzył się, ale odparł:
— Mhm. Spoko. Masz coś jeszcze do powiedzenia? Bo jak nie, to się spieszymy.

— Tak. Możesz mieć mi za złe dzisiejszy poranek, ale spójrz na to z mojej perspektywy. Chłopak wyglądał, jakby zderzył się z ciężarówką! — wypominał Takao.

— Jemu się podobało — burknął Aomine, gdyż było to jedyne, co miał na swoją obronę.

Kazunari przyłożył dłoń do czoła. Westchnął po czym odezwał się w końcu:
— No i chwała ci za to. Słuchaj... Aomine. Chcę tylko się upewnić, że nie spotykasz się z nim na czas pobytu tutaj, a potem wyjedziesz, zostawiając go tu samego. Zbyt dużo razy... Paszoł won! — krzyknął widząc w oknie, ciekawsko wysuniętą blond czuprynę. Blondyn zmizerniał i zniknął z ich pola widzenia. Kiedy Takao upewnił się, że nie są podsłuchiwani kontynuował: — On się tylko nacierpi. Więc jeśli chcesz go zostawić... Zrób to teraz, nie za dwa tygodnie — powiedział z bólem.

— Nie chcę go zostawiać — odparł szczerze ciemnoskóry. — Wiem, że mogłeś o mnie słyszeć, ale tak naprawdę nic o mnie nie wiesz, tym bardziej o moim życiu prywatnym, więc masz prawo mi nie wierzyć, ale zbyt dużo rzeczy już w życiu zjebałem, żeby niszczyć teraz tę relację, na której naprawdę mi zależy — powiedział, po czym uśmiechnął smutno i odszedł do drzwi, z zamiarem opuszczenia kuchni. Wychodząc, zatrzymał się jeszcze na chwilę, odwrócił i dodał:
— Ach, Takao. Dobrze, że Kise ma takiego przyjaciela jak ty.

— Czekaj! — zawołał Kazunari, podbiegając do ciemnoskórego. Wyciągnął w jego stronę dłoń mówiąc szczerze: — Przepraszam. Za wszystko.

Aomine uścisnął ją, nie wahając się ani chwili.
— Nie ma sprawy — odpowiedział. — Cóż, nie mogę powiedzieć, że na początku było miło mi cię poznać, ale gdyby ktoś pytał, mógłbym to przyznać teraz.

2 komentarze:

  1. Heeej! :D

    O, urodziny Ruthie! :D
    No tak, Daiki zdecydowanie nie potrafi gotować XD
    Aż taki ślad? O.O Ao ma naprawdę mocne zęby xD
    A Kise ostre paznokcie ;P
    Szczerze to nie chciałabym mieć takiej pobudki, jaką miał Daiki... xD
    I muszą sb wszystko tłumaczyć...
    Kise, ja też chcę naleśnika ;_;
    Oł je, Ao pogodził się z Takao! :D
    MidoTaka w tle - i jest git :D

    A teraz życzę miłej nocki! ;*
    Dobranoc! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    wspaniale, ta pobudka była świetna, dobrze że Kise ma takiego przyjaciela, ale już wiadomo skąd Midorima ma informacje, ciekawe czy będzie chciał coś wyciągnąć od Midorimy, ale i zastanawiam się nad kwestią co dalej no widać, że staje się ważny ale i wciąż myśli o reputacji...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń