Aomine westchnął cicho.
— Jasne, że tak — odpowiedział
łagodnie, chociaż i w jego głosie może było wyczuć smutek.
Nie miał pomysłu na to, w jaki
inny sposób mógłby pocieszyć blondyna, dlatego objął go mocno, jakby chcąc
osłonić przed światem oraz wszelkim złem, jakiego doświadczył, dłońmi
delikatnie gładząc go po nagich plecach. Postanowił odwrócić jego myśli przeszłości
oraz samego życia, które, w ich przypadku, okazało się bardzo nie w porządku.
Mając nadzieję, że to pomoże
choć trochę, zaczął scałowywać łzy z jego policzków, a między jednam, a drugim
dotknięciem warg o skórę, powiedział:
— Teraz ty możesz mnie o coś
spytać. Odpowiem ci na wszystko.
Niższy pociągnął nosem i
uśmiechnął przez łzy. Przytulił się głową do torsu Aomine, po czym musnął
ustami szyję w miejscu, gdzie znajdowała się tętnica. Trwał tak chwilę, ledwo
dotykając ciemnej skóry. Mógł dzięki temu wyczuć miękkimi, wrażliwymi na czucie
wargami rytm serca mężczyzny, co w połączeniu z mocnym zapachem koiło jego
rozszarpane zmysły.
— Dobrze więc... — zaczął. — Mam
dwa pytania. Pierwsze może nie być przyjemne — oświadczył, ale kontynuował. — Kochałeś
kiedyś, Aominecchi?
Daiki zamyślił się na chwilę.
Czy kochał? Czy kiedykolwiek
naprawdę zaznał tak głębokiego uczucia względem bliskich mu osób? Poza
nielicznymi krewnymi, wydawało mu się, że nie.
— Było w moim życiu parę osób
— zaczął powoli — z którymi byłem blisko, ale nie kochałem ich. Bywałem
przywiązany, zauroczony, otumaniony innym człowiekiem, ale nie miałem partnera,
którego darzyłbym miłością.
Kise widocznie myślał nad jego
słowami, bo nic nie mówił. Milczeli tak chwilę, wsłuchując się w swoje oddechy
oraz w wiatr, którego wycie słychać było za oknem.
W pewnym momencie Aomine
przełknął ślinę i spytał:
— A drugie pytanie?
Ryota zebrał się w sobie i
powiedział poważnie:
— Nie chcę, żebyś czuł się zobowiązany,
Aominecchi. Jeśli poczujesz, że to pytanie jest niewygodne, to po prostu je
przemilcz. — Poczuł, jak Daiki się spina, więc pogładził go ręką po torsie. — Czy
chcesz… Czy chciałbyś… Argh! — warknął
cicho, zły na własny strach. — Czy to, co dzisiaj się stało, znaczy, że
zaczęliśmy się spotykać? — spytał bez emocji, nie chcąc wywoływać u mulata
presji.
— Jak dla mnie, zaczęliśmy,
kiedy tylko cię zobaczyłem — odpowiedział krótko Aomine i uśmiechnął
szarmancko, po czym cmoknął blondyna lekko w usta.
— W takim razie — zaczął,
zarumieniony — wpadniesz do nas jutro? — spytał, po czym sprostował: — Do baru.
Mamy tam małą uroczystość.
Na jego twarz wypłynął miły
dla oka uśmiech.
— Mhm, pewnie — zgodził się od
razu. — O której?
— To zależy, czy chcesz pomóc
w przygotowaniach — zaśmiał się, po czym dodał z tajemniczym wyrazem twarzy: — Umiesz
gotować, Aominecchi?
Daiki nie wiedział od razu,
jaką powinien udzielić blondynowi odpowiedź, dlatego przywołał w myślach
wszystkie wspomnienia, w których gotował, a raczej, gotować próbował, i dopiero
wtedy wysilił się, aby oznajmić:
— Umiem zrobić płatki z
mlekiem na śniadanie, jajecznicę ewentualnie naleśniki. Dosłownie parę prostych
potraw. Co do innych rzeczy... Mogę tylko powiedzieć, że nie przywykłem do ich
przygotowywania.
— Rozumiem — powiedział,
analizując wypowiedź, blondyn. Uśmiechnął się zaczepnie, obejmując Aomine
rękami. — Ale potrafisz nosić blachy i naczynia?
— Tak, ale co to ma do rzeczy?
— Juto Ruthie ma urodziny — wyjaśnił.
— Chciałem jej urządzić małą niespodziankę. Nie ukrywam, że przyda mi się pomoc
— dodał, ruszając zabawnie brwiami.
— Och, to super — ucieszył się
ciemnoskóry. — Chętnie ci pomogę — zadeklarował. — A co z twoją pracą? Masz ją
jutro?
— Mój przyjaciel załatwił mi
wolne — wyszczerzył się Ryota. — Powiedzmy, że ma duży wpływ na szefa.
— Coś czuję, że jeśli sprawy
dalej będą się tak toczyć, Midorima będzie miał mnie dość — zaśmiał się
niecnie, sam do siebie, a na zdziwione spojrzenie i wysoko uniesione brwi
blondyna, tylko pokręcił głową. W momencie, gdy to robił, jego wzrok przez
przypadek skierował się na odsłonięty bark Ryoty.
— O mój Boże — jęknął. — Kise,
nie boli cię ramię? — spytał, wskazując na ślady swoich własnych zębów oraz
zaschniętą krew na jego, zaczerwienionej w tym miejscu, skórze.
Niższy mężczyzna zawiesił się
na chwilę, nie rozumiejąc, o co chodzi. Skierował swoje spojrzenie tam, gdzie
Aomine i pisnął głośno.
— Aominecchi! Próbowałeś odgryźć
mi bark, czy jak? — rzucił zszokowany.
Obrócił się na brzuch i, podpierając
się łokciami o łóżko, sięgnął do rany ręką, delikatnie badając ją palcem. Nacisnął
na nią lekko, następnie, z wyrytym na twarzy niezrozumieniem, mocniej, aż w
końcu zrobił to tak, iż było widać, jak miejsce odkształca się pod naciskiem
paliczka. Dopiero podczas ostatniej próby syknął nieznacznie.
Nadal zdezorientowany,
odpowiedział na wcześniejsze pytanie ciemnoskórego:
— Na razie nie. Póki co, chyba
jest zdrętwiały. — Po czym wybuchnął śmiechem.
— Matko, Kise, to nie jest
śmieszne! — skarcił blondyna, zdenerwowany. — I nie dotykaj tego! — zawołał,
jednocześnie odciągając dłoń Ryoty od rany. — Jeny, trzeba to jakoś odkazić...
Aomine zwlókł się z łóżka.
Zupełnie nie przejmując się tym, że cały czas był nagi, przeszedł szybkim
krokiem do łazienki. Zapalił w niej światło i począł przetrząsać wszystkie
szafki w poszukiwaniu apteczki.
Wkrótce odnalazł ją wśród
innych bibelotów, jakie wrzucił wcześniej do tej samej skrytki. Przejrzał
pobieżnie jej zawartość i, żałując, że w szkole nie uważał na lekcjach
pierwszej pomocy, po krótkim momencie zawahania, wziął ją pod pachę i zaniósł
do łóżka, na którym leżał jego kochanek.
Ponieważ blask księżyca nie
stanowił zbyt dobrego źródła światła, podłączył do kontaktu lampkę nocną, która
stała na szafce obok i zapalił ją.
— Teraz się nie ruszaj —
ostrzegł go, wyjmując z opakowania wodę utlenioną oraz garść wacików.
Blondyn, przerażony, obserwował
zbliżającego się z substancją odkażającą partnera i mimowolnie wcisnął się pod
ścianę, zakrywając się kołdrą po szyję. Zaczął szukać jakiejkolwiek drogi
ucieczki, więc zawołał, jąkając się, do ciemnoskórego:
— C-czekaj, Aominecchi!
Przecież to nie jest konieczne. Mam... Mam uczulenie na wodę utlenioną! — skłamał
desperacko.
Nigdy nie lubił polewać ran
żrącymi cieczami. Bardzo źle mu się kojarzyły, a ponieważ ostatni raz, kiedy
takiej użył, miał miejsce dziewięć lat temu, pozostał przy nim swoisty,
dziecięcy strach.
Od pewnego momentu w jego życiu,
Kise nie miał czasu, aby martwić się takimi rzeczami, jak bakterie, czy idące z
nimi w parze, zakażenie.
— Spokojnie — zapewnił. — Na
mnie dużo głębsze rany goją się jak na psie — palnął, w przypływie nerwów.
— No chyba sobie żartujesz! —
warknął Aomine i jednym, zamaszystym ruchem, zrzucił z niego kołdrę na podłogę.
W tym samym momencie wskoczył
mu na biodra i przytrzymał dłonie w mocnym uścisku. Uwalniając jedną ze swoich
rąk, tę, w której trzymał nasączony wodą utlenioną wacik, przybliżył ją do rany
Kise, po czym z niezwykłą uwagą i niemal czułością, zaczął odkażać zranione
przez niego miejsce.
Gdy starł wacikiem ślady
zaschniętej krwi, nic nie robiąc sobie z pisków i syknięć bólów chłopaka,
ukazał się przed nim okrągły, zaczerwieniony ślad, z wyraźnymi wgłębieniami po
jego zębach.
Nagle dopadły go wyrzuty
sumienia. Nie powinien tak ranić chłopaka, nawet niechcący. W obecności tak
delikatnej osoby, jaką był Ryota, powinien uważać. Skarcił się za to w myślach.
Kiedy skończył dezynfekować
ranę, puścił dłonie Kise i wyjął z apteczki dwa plastry, które nakleił tak, aby
jak najbardziej osłaniały podrażnioną skórę. Na koniec całego zabiegu pochylił
się nad ukrytym obrażeniem i delikatnie ucałował te miejsce.
— No. Koniec — oznajmił,
schodząc z bioder blondyna i chowając do apteczki, leżącej tuż obok, wszystkie
rzeczy, jakie z niej wcześniej wyrzucił na pościel.
Blondyn patrzył z wyrzutem na
Daikiego, podświadomie wiedząc, że nie ma ku temu podstaw. Piorunował oddalone
od niego plecy, gdy nagle skupił swój wzrok na, wcale nie płytkich, nacięciach,
ciągnących się po całej ich długości.
— Jezus Maria! Aominecchi, wracaj
tu natychmiast! — krzyknął głośno, zakrywając usta dłońmi.
Mulat instynktownie się odwrócił,
sprawdzając przestraszony, co się stało.
— Co jest? — spytał czujnie.
— W-widziałeś swoje plecy? —
odpowiedział pytaniem, czerwony na twarzy.
— Jak niby miałbym je widzieć?
Są z tyłu! Z resztą, o co ci chodzi? — spytał,
przyglądając się uważnie wyrazowi twarzy Ryoty.
Łopatki tylko lekko go
szczypały, dlatego nie rozumiał, o co jego kochanek robi tyle szumu. Mimo
wszystko, podsunął się do niego niepewnie.
Śpiewak nakazał mu się odwrócić
gestem dłoni.
— Siadaj — polecił mu słabo.
Kiedy Daiki spełnił jego
prośbę, blondyn zabrał mu apteczkę i otworzył, przeszukując jej zawartość. Z
duszą na ramieniu podziękował wszystkim bogom, kiedy znalazł małą, białą tubkę,
przypominającą wazelinę. Wziął ją wdzięczny, że coś takiego jak maść z antybiotykiem
znalazło się w pudełeczku i przybliżył do pleców Aomine. Rany były na tyle
świeże, że czerwona substancja jeszcze nie zakrzepła. Wziął więc odrobinę maści
na palec i zanim posmarował, ostrzegł cicho:
— Nie będzie szczypać, ale
odrobinę zapiecze.
Po czym nakładał lepką maź na
ogromne szramy. Kiedy skończył, oparł głowę o nienaruszone miejsce między
kręgami i jęknął sfrustrowany:
— Przepraszam, Aominecchi. Nie
chciałem.
Aomine szybko odwrócił się
przodem do blondyna i spojrzał mu głęboko w oczy.
— A myślisz, że ja chciałem cię
gryźć? — westchnął. Po chwili namysłu, dodał jednak: — Dobra, chciałem, ale na
pewno nie tak mocno, do krwi! — żachnął się. — W dodatku, znając życie, pewnie
jutro będzie boleć cię tyłek, więc może uznajmy po prostu status naszych
zbrodni za „w afekcie” i już się tym nie zadręczajmy, co? — zaproponował i
uśmiechnął.
— Zgoda — zachichotał niższy.
Nagle westchnął i
zakomunikował jak małe dziecko:
— Zmęczony. Prysznic.
Wolał nie mówić, że nie rano, a już zaczyna go
boleć siedząca część, toteż wstał, póki ból dopiero przybierał na sile, i
poszedł w stronę łazienki. Zatrzymał się jednak w drzwiach i spytał:
— Mogę?
— Jeszcze się pytasz? — jęknął
Daiki. — Czuj się tu jak u siebie! — zawołał, gdy blondyn zniknął już w
łazience, przypominając sobie, że wcześniej nie miał przecież okazji mu tego
powiedzieć.
Nie mając nic ambitniejszego d
zrobienia na tę chwilę, wstał z łóżka i zaczął robić porządek. Schował
wszystkie medykamenty do apteczki, a ją samą położył na blacie barku
mini-kuchni, która stanowiła część jego apartamentu. Następnie uchylił nieco
okno, aby przewietrzyć pomieszczenie, które wciąż pachniało specyficzną wonią
ich niedawnego zbliżenia. Zdjął też z materaca łóżka, ubrudzone krwią z ich ran,
prześcieradło, które cisnął gdzieś w kąt. Zaraz dołączyła do niego jedwabna
poszewka z kołdry, w którą owinięty definitywnie nie zamierzał spać. Same
przykrycie było w porządku, dlatego ułożył je na materacu, by sam zaraz się tam
położyć, czekając na Kise.
Jasnowłosy wszedł do kabiny i
puścił ciepłą wodę, z westchnieniem pozwalając zmyć z siebie pot. Dopiero teraz
mógł obejrzeć wszystkie ślady na skórze, jakie pozostawił na niej jego
kochanek. Wokół bioder oplatały go palce, w postaci tworzących się dopiero
sińców, na obojczykach i, jak się domyślał, szyi, widniały drobne ranki oraz
zaczerwienienia, nie wspominając o ugryzionym barku.
Ryota uśmiechnął się pod
nosem, nie mogąc uwierzyć, że wygląda całkowicie jak własność per Pana Aomine
Daikiego. Parsknął rozbawiony, zgarnął mydło i zaczął myć, delikatnie masując, wszystkie
te miejsca. Na koniec pozbył się reszty białej substancji z odbytu i wypłukał
włosy. Dopiero, gdy wyszedł spod prysznica i zaczął się wycierać, w zgarnięty
przedtem puchaty ręcznik, przejrzał się w lustrze. Obejrzał jeszcze raz
wszystkie znamiona i zamarł.
— Jezu, jak ja to wszystko
zakryję? — szepnął do siebie, buraczejąc na twarzy.
Przepasał się materiałem wokół
pasa i wyszedł zarumieniony, co przecież mógł zwalić na temperaturę wody. Podszedł
do łóżka, zsunął wilgotny ręcznik i wsunął się pod kołdrę, wtulając się w
Daikiego.
— Długo czekasz? — spytał.
— Nie, tylko dwadzieścia minut
— ziewnął ciemnoskóry, nie mogąc się powstrzymać przed pogładzeniem wilgotnych,
złotych włosów Kise. Jednocześnie wsunął swoją drugą, prawą rękę pod jego bok,
by móc go objąć.
Już wcześniej zgasił lampkę,
dlatego leżeli teraz, otuleni w mrok nocy. Oddychali obaj spokojnie i
równomiernie, a bicia ich serc zsynchronizowały się ze sobą.
Daiki zaczął powoli zasypiać,
jeszcze raz układając sobie dzisiejszy dzień oraz decyzje, jakie w nim zapadły,
w głowie.
Teraz mógł już spokojnie
nazywać ich... parą. No właśnie. Doskonale wiedział, jakie konsekwencje wiążą
się z tego typu związkami, dlatego swoje seks-relacje ze swoimi poprzednimi
partnerami płci męskiej trzymał w ścisłej tajemnicy. Wolał nie myśleć, jaki
odsetek ważnych osobistości i kontaktów odciąłby się od niego, gdyby dowiedział
się, że jest bi, ze zdecydowanymi skłonnościami do bycia gejem.
Na ogół był odpowiedzialny i
działał tak, aby ewentualne konsekwencje jego życia prywatnego nie odbijały się
na jego reputacji, jednak tym razem nie miał pewności co do tego jak potoczy
się jego przyszłość.
Przede wszystkim wiedział, że
nie zamierza łatwo się poddać, a miał w zwyczaju, że raz podjętej, niekiedy
nawet po pijaku, decyzji, starał się nie zmieniać.
Dlaczego więc ten raz miałby
różnić się od innych?
Bo on skradł ci serce, idioto,
podpowiedział mu cichy głos rozsądku w jego głowie.
Śpiewak zamruczał cicho,
oddając się przyjemnemu smyraniu po włosach. Nie potrafił ogarnąć dzisiejszych
wydarzeń, a jedyną myślą, jaka nawiedziła go podczas odpływania do krainy
Morfeusza, było to, iż chciał móc już zawsze zasypiać i budzić się w ramionach
Daikiego. Półprzytomny, wymamrotał „Dobranoc, Aominecchi” i zasnął
błyskawicznie, oddychając cichutko.
*
Rankiem Kise wstał przed
wyższym, więc chciał coś dla niego zrobić, aby temu lepiej się wstawało.
Wysunął się delikatnie z jego uścisku, starając się nie obudzić kochanka, co
nie było łatwym wyczynem, ponieważ mulat trzymał go naprawdę mocno i ciasno.
W końcu jednak misja
zaowocowała sukcesem i Ryota usiadł na łóżku, sycząc nagle. Zakrył usta dłonią
i odwracając głowę spojrzał na śpiącego Aomine, upewniając się, że ten nadal
śpi. Odetchnął z ulgą i wstał pokracznie. Zacisnął zęby, starając się iść w
stronę drzwi, gdzie leżały jego porozrzucane ubrania.
Nie odszedł jednak daleko,
kiedy stęknął cicho, opierając się o ścianę. Nagle stanął jak wryty, słysząc dźwięk
przekręcającego się zamka w drzwiach. Jedyne co był w stanie zrobić, to wylepić
w owe miejsce swoje przerażone spojrzenie.
Drzwi otworzyły się cicho, a w
małej, powstającej szparce, pojawiła się czarna czupryna. Zaraz za nią
dołączyła uśmiechnięta od ucha do ucha twarz, która, spotykając się z widokiem
Kise, zamarła, a szare tęczówki rozszerzyły się w strachu. Ryota nie zdawał
sobie z tego sprawy, ale na pierwszy rzut oka, z ową pozą, malinkami i
siniakami na biodrach, wyglądał jak ofiara gwałtu. Na dodatek jego opatrunek
musiał się zsunąć, gdy spał, ponieważ przed całym światem prezentowała się
teraz, oznaczona zębami, krwistoczerwona opuchlizna.
— Kazunaricchi? — wyszeptał, ochrypniętym
od wczorajszych ekscesów, głosem blondyn. — Co ty tu...?
— Coś ty mu zrobił, bydlaku?!
— nieproszony gość przerwał mu drąc się na całe gardło i wszedł do
pomieszczenia z hukiem otwierając drzwi na oścież.
Daiki poderwał się, próbując
ogarnąć sytuację i wyrzucić z umysłu resztki snu. Zanim zdążył to zrobić, Takao
ruszył w jego stronę, łapiąc po drodze, stojącą na komodzie, wazę, i krzyknął:
— Ja ci dam, świnio!
— Kazucchi, czekaj...! —
próbował interweniować blondyn.
— Cicho! Nie bój się,
Ryo-chan, jesteś już bezpieczny!
— Bezpieczny? — powtórzyli
jednocześnie osłupiali Aomine i Kise.
A brunet znajdował się już
niebezpiecznie blisko łóżka, biorąc zamach. Jasnowłosy rzucił się na niego,
powstrzymując w ostatniej chwili.
— Kazucchi, to nie tak! My
tylko uprawialiśmy seks!
Napastnik zamarł, z ręką w
górze, nadal ciskając z oczu piorunami, i odwrócił się do przyjaciela.
— Eh?
Spojrzał na zawstydzony
uśmiech Kise i wskazał ruchem ręki na jego sylwetkę.
— To ma być seks?!
— Czy ktoś może mi wyjaśnić,
co się tu, u diabła, dzieje? — wywarczał przez zaciśnięte zęby Aomine, stając
obok łóżka.
Kazunari obdarzył go
spojrzeniem, jakim szalony, siejący grozę, rzeźnik obdarza kurczaki czekające
na ubój wydzierając się do niego wypowiadając słowa z niebywałą prędkością.
— Zamknij się. Brzydzę się
tobą. Bądź powietrzem! Albo nie, bo zatrujesz cały Orlean.
— Kazucchi! — warknął Kise,
nie ma żarty.
Przestało mu się podobać, że
przyjaciel, choć w trosce, obraża jego Daikiego. W dodatku, rzucając mu
ukradkowe spojrzenie, widział, iż mulat jest na granicy, aby wybuchnąć.
— Kise, ucisz go, bo wszyscy w
hotelu zaraz się dowiedzą — syknął nagle ciemnoskóry.
— Nie dowiedzą, są na
bankiecie w ogrodzie — odparł Takao radośnie, jakby cała złość, obecna chwilę
temu, wyparowała. — Nie, wróć! — Z powrotem zmierzył Aomine wzrokiem. — Nadal
cię nienawidzę. Zdychaj.
Następnie odwrócił się do
Ryoty, który miał ochotę zapaść się pod ziemię, z uśmiechem aniołka.
Daiki, trzęsąc się ze złości,
wciągnął na siebie swoje bokserki, które leżały na podłodze, ponieważ cały czas
był nagi. Zwykle nie krępował się chodzić po mieszkaniu bez jakiegokolwiek
okrycia, ponieważ lubił czuć się nieograniczony w tym, co mógł robić u siebie.
Jednak teraz, kiedy na jego terenie pojawił się nieproszony gość, on sam był
nim wciąż tak oszołomiony, iż dopiero po chwili zorientował się, że nic na
sobie nie ma.
— Ja pierdolę, świat zwariował
— warczał pod nosem, sam do siebie, mierząc wściekłym spojrzeniem ciemnowłosego
mężczyznę. — Ale czemu, kurwa, o ósmej rano?
To, że jeszcze nie wyrzucił go
z pokoju, ich „gość” zawdzięczał sobie tylko i wyłącznie temu, iż najwyraźniej
bardzo dobrze znał się z Kise, którego chciał bronić, choć oczywiście, takiej
potrzeby nie było.
Aomine minął Kazunariego,
jakby w ogóle go nie było, po czym, rzucając swoje oburzone spojrzenie Kise,
demonstrując tym samym swoją dezaprobatę dla całego wydarzenia, wszedł do
łazienki, a następnie z całej siły trzasnął bogu ducha winnymi drzwiami,
sprawiając, że szyba w nich omal nie wypadła.
Blondyn opadł ciężko na łóżko,
zakrywając dłońmi twarz, reagując na ostre pieczenie między pośladkami jedynie
cichym „Ała”. Westchnął cierpiętniczo, mamrocząc załamany:
— Kazucchi, coś ty narobił?
Brunet rzucił mu pełne
politowania spojrzenie, mówiąc, jakby to było oczywiste:
— Ratowałem ci tyłek...
Chociaż, patrząc na ciebie, trochę się spóźniłem — dodał, śmiejąc się
beztrosko.
— To nie jest śmieszne! —
krzyknął Kise poważnie.
W tle do ich uszu dobiegł szum
wody, poprzedzony głośnym, siarczystym „Kurwa mać!” oraz wieloma cichszymi
wyrażeniami. Takao znów zachichotał, a widząc złość Ryoty, podrapał się po
głowie, sapiąc cicho.
— No dobra, dobra! Może trochę
przesadziłem.
— Przesadziłeś? Trochę?! —
Niedowierzał jasnowłosy. — Kazucchi, ty mi prawie życie zniszczyłeś —
dramatyzował.
Czarnowłosy cmoknął,
zaczynając brać sprawę na poważnie.
— Ah, przestań! Jakoś go
udobruchasz. — Pochylił się do jego ucha i szepnął konspiracyjnie: — Widziałem
jego plecki. Hihi! To twoja sprawka?
— Oh, siedź cicho! —
Zarumienił się Kise. — Masz go przeprosić — odparł poważnie.
— Ja jego?! — obruszył się. — To
on mnie minął, jak jakieś powietrze. No i zobacz, co z tobą zrobił! — Chciał
kontynuować, jednak widząc śmiercionośny wzrok śpiewaka, zamilkł. — Ale...
— Już — nakazał Ryota. — Ja
naprawdę myślę o nim poważnie. A wczorajsza noc była niedopisania, więc zrób to
dla mnie.
Jego przyjaciel ożywił się
nagle, z iskrami w oczach.
— Oj, ja myślę, że jak
najbardziej do opisania! Mów mi tu zaraz!
Jego entuzjazm szybko się
ulotnił, gdy został ponownie zbombardowany spojrzeniem złotych tęczówek.
— No weź! — Wywrócił oczami,
wstając.
Podszedł do drzwi od łazienki
i niedbale wyciągnął w ich stronę dłoń, chcąc zapukać.
— Porządnie! — krzyknął
blondyn. — Jak wyjdzie!
Takao tylko załamał ręce i
ruszył w stronę wyjścia. W odpowiedzi na zdziwioną minę wyższego, powiedział
jedynie:
— Jak wpadniecie po ciasto.
Teraz to chyba i tak by mnie zabił. — Po czym wyszedł.
Aomine wszedł pod prysznic i
odkręcił szybko wodę, wciąż zły. Niestety, jego wściekłość tylko podsycił fakt,
iż strumień cieczy padający na jego nagie ciało, okazał się wrzątkiem.
Natychmiast wyskoczył spod
kabiny prysznicowej, klnąc na czym świat stoi, a jednocześnie zachlapując całą
podłogę łazienki wodą, o mały włos nie wywracając się z wrażenia.
W końcu udało mu się
uregulować temperaturę, co wcale nie było takie proste, gdyż ruchy jego
drżących ze złości dłoni były bardzo chaotyczne, a dodatkowo nie mógł skupić na
niczym myśli. Był typowym cholerykiem, który denerwował się często,
intensywnie, ale na krótko. W stanie, kiedy targały nim niepozytywne emocje,
mimo, iż trudno mu było o koordynację, lepiej było się do niego nie zbliżać.
Powoli zaczął się uspokajać.
Woda, na reszcie przyjemnie ciepła, nie wrząca, spływała po jego ciele,
uwalniając od wszelkiego brudu i potu. Aby ochłonąć jeszcze bardziej, chwycił
swój ulubiony żel pod prysznic, którym wymył się dokładnie, a następnie
namydlił i spłukał głowę. Wyłączył strumień i, czując się odrobinę lepiej,
wyszedł z kabiny prysznicowej.
Założył czyste,
czarno-błękitne bokserki oraz naciągnął na siebie swój ulubiony, idealny do
porannego wałęsania się po pokoju, nieco przy duży, czarny t-shirt. Pachniał
kawą, którą parę dni temu na niego wylał. Plama nie była duża, praktycznie
niewidoczna, dodatkowo tak przywiązał się do tej woni, że od tamtego czasu nie
uparł jeszcze bluzki.
Na tamtą chwilę jednak
stanowiło to jego najmniejsze zmartwienie. Wciągnął gęste, pełne pary wodnej,
powietrze w płuca, poczochrał włosy dłonią, po czym wyszedł z łazienki, z
nadzieją zastania w apartamencie tylko i wyłącznie Kise.
Jego ciche marzenie spełniło
się, jednak wciąż domagał się wyjaśnień. Widział dokładnie, jak zaniepokojonym
spojrzeniem taksuje go jego nowy kochanek, jednak nie odezwał się ani słowem.
Usiadł tylko na blacie w kuchni, obok wciąż leżącej tam apteczki, czekając, aż
blondyn zacznie się tłumaczyć.
Ryota, niemal z zawałem,
śledził ruchy swojego partnera, obawiając się, że ich, świeżo utworzony związek
zaraz odejdzie w niepamięć. Spuścił głowę, chowając twarz pod grzywką i
zacisnął palce na miękkim materiale pościeli, którą zdążył się nakryć.
Z wąsko zaciśniętych warg
wydobył się słaby głos:
— Aominecchi, nie gniewaj się.
Kazucci wszystko źle zrozumiał i... — przerwał, drżąc. — I jest idiotą. Ale to
mój najlepszy przyjaciel. Proszę, wybacz mu.
— Nie gniewam się na ciebie,
Kise, więc to nie ty powinieneś się tłumaczyć. Ja tylko chcę wiedzieć jedno:
skąd on się tu wziął? — spytał, starając się zabrzmieć łagodnie, efekt jednak
różnił się od zamierzonego.
— Ja... — Zastanowił się nad
tym i odparł z pustym wzorkiem. — Sam chciałbym wiedzieć — powiedział szczerze.
— P-pewnie wziął klucz z recepcji — wydedukował, nadal, choć mniej, się
stresując.
— I co, chcesz mi powiedzieć,
że każdy w tym hotelu może tak sobie wziąć klucz z recepcji w dowolnym momencie
i bezkarnie wparować innym gościom do pokoju, tak, jak zrobił to przed chwilą
twój... przyjaciel? — spytał, unosząc nieco jedną brew wyżej, poddając w
wątpliwość ostatnie słowo.
— Um, każdy nie. Ale to
przecież Kazucchi — odpowiedział śpiewak, jakby to miało mu cokolwiek
przybliżyć.
— No jasne, teraz na pewno
wszystko zrozumiem — prychnął gniewnie Daiki i zaskoczył z blatu.
Przeszedł do kuchni, zapalił
gaz, na który postawił czajnik, aby woda w nim mogła się zagotować. Nie patrzył
na Ryotę z czystej złośliwości, dobrze wiedząc, jak tamten się denerwuje.
Jasnowłosy z trudem
powstrzymał cisnące mu się do oczu łzy i, biorąc oddech, wybuchnął desperackim
gniewem:
— Myślałem, że jako przyjaciel
właściciela hotelu wiesz, że ma partnera! — Dał upust frustracji i pokuśtykał
do łazienki, ciągnąć za sobą kołdrę.
Przekręcił zamek i oparł się o
drzwi, gratulując sobie, że zamiast poprawić sytuację, pewnie ją pogorszył.
Pociągnął nosem i wytarł słone krople z policzków.
Aomine po raz kolejny użył
kilku szpetnych przekleństw pod nosem, po czym, nie zastanawiając się nad tym
ani trochę, wziął zamach i z całej siły uderzył pięścią o szafkę kuchenną,
sprawiając, że ta zatrzęsła się niebezpiecznie, a huk w jej wnętrzu tylko
poinformował Daikigo, że właśnie potłukły się tam wszystkie talerze. Jednak nie
to przejęło go najbardziej, a obolałe kostki, które począł rozcierać drugą
dłonią, zduszając kolejne krzyki.
Woda szybko się zagotowała, a
czajnik zaczął gwizdać. Ciemnoskóry zdjął go z ognia, po czym zalał wrzątkiem
dwa kubki kawy, które przygotował wcześniej, jednocześnie dopiero teraz chłonąc
informacje, które przez ostatnie pół godziny uderzały w niego niczym grad.
Nagle zamarł, analizując słowa
swojego partnera, który ten wypowiedział jeszcze chwilę temu.
Midorima. Ma. Partnera.
Którym najwyraźniej był
Kazunari.
Daiki jeszcze przez chwilę nie
mógł przyswoić tej nowiny, a gdy w końcu mu się to udało, przyłożył tylko dłoń
do czoła.
No tak. I nagle wszystko stało
się jasne.
Oprócz Kise i jego zachowania,
którego Daiki ni jak nie mógł rozszyfrować. Wywnioskował jedynie, iż sprawił mu
przykrość, nie wiedząc jednak jak, dlatego westchnął ciężko i ruszył w ślad za
blondynem do łazienki.
Gdy nie mógł otworzyć drzwi,
zapukał w nie, a nie doczekawszy się i odpowiedzi, zawołał:
— Kise, no...! Wyłaź i porozmawiajmy
jak normalni ludzie!
Po dłuższej chwili blondyn
otworzył drzwi, stając w nich przestraszony. Opuchnięte oczy nieznośnie
zdradzały fakt, że płakał. Zatrzymał się przed Daikim, bojąc chociażby na niego
spojrzeć. Słyszał huk, jaki tamten narobił, więc był już pewien, że tylko
pogorszył sytuację.
Opatulił się ciaśniej kołdrą i
spytał:
— Możemy zapomnieć o całej tej
sytuacji?
— Och, Kise — jęknął,
rozczulony do reszty jego widokiem, Daiki.
Zbliżył się do niego i objął,
niezdolny zrobić nic więcej.
— Choć nadal jest to dla mnie
niepojęte, możemy skończyć na razie ten temat — mruknął w końcu i puścił
chłopaka. — Chodź wypić kawę, a ja zamówię śniadanie.
Niższy złapał go za tył
koszulki i zaproponował pocieszony:
— Mogę zrobić naleśniki. Tylko
najpierw musiałbym się ubrać.
— Jak chcesz. Jeśli czujesz
się na siłach, obejdę się bez trwonienia pieniędzy, jeśli nie, zrobię to z
przyjemnością — wyznał. — Nie boli cię... — W tym momencie urwał sugestywnie.
— Da się przeżyć. — Wyszczerzył
się głupio.
Chcąc udowodnić swoje słowa
ruszył w głąb pokoju, w poszukiwaniu swoich rzeczy. Jakoś włożył na siebie
bokserki i sweter, po czym ruszył do kuchni, starając się iść normalnie.
Otworzył lodówkę, wyjął składniki i, po zrobieniu ciasta, zaczął smażyć,
dziękując w duchu, że ta czynność nie wymaga zbyt wiele ruchu.
Ciemnoskóry w tym czasie po
raz kolejny usadowił się wygodnie na blacie, gdyż było to jego bezsprzecznie
ulubione miejsce do siedzenia, i obserwując niezmiernie skomplikowane, według
niego, poczynania Kise, zaczął sączyć swoją kawę.
— Wiesz może, o jakim
bankiecie paplał twój przygłupi przyjaciel? — zagadnął po chwili, nie
przepuszczając okazji, aby uwłoczyć Kazunariemu, nawet, jeśli tam go nie było.
— Z okazji dziesięciolecia
hotelu, czy jakoś tak — odparł, puszczając kąśliwą uwagę na temat przyjaciela
mimo uszu.
Wyłożył upieczone ciasto na
talerze i polał słodkim sosem, który wcześniej przygotował. Podał porcję
Aomine, a sam wziął swoją i zaczął jeść na stojąco, opierając się o stół.
— Smacznego — powiedział
ciepło.
— Smacznego. Dzięki za
śniadanko — odpowiedział Daiki i jeszcze na chwilę przyciągnął do siebie Kise,
całując go lekko w kącik ust.
Potem obaj zaczęli jeść, a
ciemnoskóry dziwił się, jak dobre naleśniki przyrządził jego kochanek. Nie
omieszkał także mu o tym powiedzieć, co doprowadziło blondyna do rumieńców.
Po posiłku Ryota zaoferował,
że pozmywa, na co Aomine przystał z entuzjazmem, gdyż skrycie nienawidził tej
czynności.
Kiedy więc cała kuchnia lśniła
już czystością, wyższy mężczyzna uznał, że on również mógłby coś zrobić,
dlatego zabrał się za ubieranie pełnego zestawu garderoby, gdyż w najbliższych
planach miał zamiar wezwać do apartamentu pokojówkę, aby ta zabrała brudną,
leżącą w kącie pościel, a przyniosła nową.
— Hej, Kise — zaczął,
wciągając na siebie jasne, kremowe spodnie i zapinając na nich czarny, skórzany
pasek. — Jeśli ci to przeszkadza... Na przyszłość mogę powstrzymać się od...
znaczenia cię — oświadczył.
Blondyn spąsowiał momentalnie,
dostając tak nagłe, niespodziewane pytanie. Zaśmiał się nerwowo, drapiąc po
głowie. Przeszedł obok Daikiego, zastanawiając się nad odpowiedzią. Wsunął na
siebie spodnie, przeklinając w myślach istnienie nerwów w piekącym miejscu,
które obecnie nieznośnie dawało o sobie znać.
Chciał jeszcze iść przemyć
twarz wodą, aby przedłużyć czas odzewu, jednak gdy tylko się odwrócił, spotkał
na swojej drodze Aomine, wpadając na niego lekko. Pod naporem wyczekującego
spojrzenia, przygryzł mocno wargę i spuścił wzrok na swoje bose stopy,
odnajdując je nagle, jako bardzo interesujące. Westchnął zawstydzony i odparł,
patrząc gdzieś w głąb pokoju.
— To nie tak, że mi to
przeszkadza... — odparł, przybierając jeszcze ciemniejszych barw na twarzy. —
Tylko... może rób to w mniej widocznych miejscach — zaproponował.
— W takim razie, mogę coś
sprawdzić? — spytał Daiki, unosząc w górę tylko jeden kącik ust.
W międzyczasie założył na
siebie ciemno-granatową koszulę, pod kolor włosów, zapinaną na guziki i z
krótkim rękawem.
Jasnowłosy zmarszczył lekko
czoło, ściągając brwi. W końcu spytał podejrzliwie, mrużąc nieznacznie oczy:
— Jasne, o co chodzi?
Ciemnoskóry jednak nie
odpowiedział mu, tylko przysunął tak, że między nimi było zaledwie parę
centymetrów odległości.
Nagle klęknął przed nim na
jednym kolanie i zsunął z niego spodnie, które tamten dopiero co założył.
— Ahominecchi, co ty...! —
zareagował natychmiast Kise, chcąc go odepchnąć, ale ten, nic sobie nie robiąc z
jego protestów, kontynuował.
Przyłożył usta do jasnej skóry
Kise, na wystającej kości biodrowej i przyssał się do niej w tym miejscu mocno.
Ryota syknął cicho z bólu, bowiem na koniec Aomine nie omieszkał go tam ugryźć.
Gdy skończył swoje dzieło, ich
oczom ukazała się dorodna, krwisto-czerwona, przechodząca w siność, malinka.
Daiki podziwiał ją jeszcze chwilę, aż w końcu tylko przechylił głowę w tył, aby
spojrzeć blondynowi w oczy i uśmiechnął się zmysłowo.
— Może być tutaj? — spytał.
Śpiewak otworzył szeroko usta,
skrępowany. Machinalnie, odepchnął gwałtownie głowę ciemnoskórego, niestety
zrobił to z większą siłą, niż planował, w wyniku czego jego kochanek stracił
równowagę, lecąc w tył. Niższy pisnął głośno i chcąc go złapać, rzucił się w
jego stronę. Fizyka jednak miała co do tego „ratunku” inne zdanie i Kise
zamiast zamortyzować upadek mulata, docisnął go tylko mocniej w podłogę, co nie
obeszło się głośnym, cierpiętniczym jękiem Daikiego. Ryota rozłożył się na nim
plackiem, po czym szepnął zrezygnowany:
— Ty mnie kiedyś wykończysz,
Aominecchi. — Po czym dał mu nieśmiałego, krótkiego całusa.
— Ja? — westchnął mu w usta
Aomine, nie pozwalając Kise się odsunąć i tylko pogłębiając pieszczotę.
Przerwał dopiero wtedy, kiedy
im obu zaczynało robić się gorąco. Wysunął się po prostu spod blondyna i wstał,
zostawiając go zszokowanego na ziemi. Podszedł do telefonu stacjonarnego, który
zajmował miejsce na specjalnie przeznaczonym do tego stoliku przy drzwiach
wejściowych, po czym podniósł słuchawkę i wykręcił odpowiedni numer.
— Recepcja? Chciałbym prosić o
nową pościel do pokoju dwieście jedenaście — oświadczył krótko.
Mężczyzna leżał chwilę
oszołomiony, po czym wstał fucząc coś pod nosem. Otrzepał nieistniejący kurz z
ubrań i poprawił lekko zwisające spodnie z irytacją dostrzegając, że Aomine
przygląda mu się rozbawiony, puszczając mu zaczepnie oczko. Blondyn prychnął na
to w odpowiedzi i odwrócił się do niego plecami, zakładając ręce na piersi.
Daiki widząc to podszedł do niego i przytulił zaborczo, opierając głowę na
zdrowym ramieniu Kise i, niemal nie przyprawiając śpiewaka o zawał, zbliżył
swoją twarz do bladego ucha. Jak ogromny był zawód niższego, gdy ciemnoskóry z
całej siły podmuchał w narząd słuchowy. Ryota prychnął wkurzony, miotając na
boki głową.
— Aominecchi! Przestań.
Mulat zignorował protesty i
ponowił wcześniejszą czynność. Robił tak za każdym razem, kiedy jasnowłosy go
za to karcił, aż w końcu warknięcia zaczęły zmieniać się w przytłumiony
chichot, który ewoluował w głośny, dźwięczny śmiech, gdy Aomine dołożył do
dręczenia łaskotki, ściskając kochanka pod boki. W tym właśnie momencie, do
pokoju weszła skrępowana pokojówka, która ze słabym uśmiechem zebrała brudną
pościel i zniknęła za drzwiami. Gdy kobieta wróciła ze świeżą kupką
poskładanych materiałów, Daiki oderwał się od Kise, na co tamten spochmurniał,
a kiedy wychodziła, zaczepił ją w drzwiach. Bez słów podał dyskretnie w drobne
dłonie pliczek banknotów, który uprzednio wyjął z kieszeni, patrząc na nią
znacząco. Pracownica kiwnęła lekko głową i ulotniła się pośpiesznie. Kiedy
ciemnoskóry zamknął wejście usłyszał zaciekawiony głos partnera:
— Co od niej chciałeś? — spytał
zwyczajnie.
— Przeprosiłem za fatygę — skłamał
gładko, łapiąc bladą dłoń w swoją odpowiedniczkę. — Idziemy? —zaproponował.
Kise pokiwał szybko głową, nie
mając więcej czasu na analizę sytuacji sprzed chwili, bowiem Aomine już
wyciągał go z pokoju. Przy wyjściu obaj założyli skarpetki oraz buty, po czym
opuścili apartament.
Przeszli przez cały korytarz
ostatniego piętra, na którym to właśnie pomieszkiwał Daiki, po czym zeszli
marmurowymi schodami w dół, na pierwsze piętro, na którym znajdowała się
największa sala hotelu, restauracja, która w przeciwieństwie do tej w
podziemiach, była dostępna dla wszystkich gości.
O tej porze nie było w niej
ludzi, bowiem, tak jak wcześniej wspomniał Takao, większość bawiła się na
błoniach, na których odbywała się uroczystość dziesięciolecia hotelu.
Restauracja była urządzona w
bardzo bogatym, nowoczesnym, amerykańskim stylu. Ściany pomalowane były na
biało, z sufitów zwisały kryształowe żyrandole, a przez ogromne, wychodzące na
wschód, okiennice, ciągnące się na długości całej jednej ściany, do
pomieszczenia wpadały promienie słoneczne.
Podłogę stanowiły jasne,
drewniane panele, stoły przykryte były śnieżnobiałymi obrusami, a nakrycie
każdego stanowiły zastawy, których budulcami były srebro, szkło oraz porcelana.
Mężczyźni przeszli przez całą
długość pomieszczenia, manewrując między stołami, aż w końcu Ryota poprowadził
ich do dużych, białych drzwi. Kise pchnął je ramieniem, a ich oczom ukazała
się, w tej chwili opustoszała, kuchnia. Znajdowała się w niej tylko jedna
osoba, siedząca swobodnie na stalowym blacie naprzeciwko wejścia, w tamtej
chwili uśmiechająca się promiennie.
— O nie, tylko nie ty! —
zawołał Aomine.
Odwrócił się, z zamiarem
opuszczenia kuchni, ale uniemożliwił mu to jego kochanek, przytrzymując go za
ramię, tym samym nie pozwalając zrobić
kroku.
— Czekaj, proszę, Aominecchi —
odparł przejęty blondyn, jeszcze mocniej zawężając uścisk. Dostrzegając malutką
nić porozumienia w granatowych tęczówkach, puścił niepewnie i z bolącą miną
podszedł do blatu, na którym siedział kucharz, Takao Kazunari. Brunet
zeskoczył, klaszcząc w dłonie i ruszył do lodówki, kompletnie nie przejmując
się morderczym spojrzeniem, ciskanym w jego plecy niczym sztylety. Wyjął z
ogromnej chłodziarki duży, okrągły pakunek i postawił go delikatnie na
stolnicy. Kise, do tej pory wpatrujący się z niecierpliwością i ekscytacją,
został proszony gestem ręki, aby rozpakował tekturę. Blondyn zrobił to powoli,
jakby obchodził się z jajkiem, po czym jego ręce opadły bezwiednie, a buzia
rozdziawiła się szeroko.
— Kazucchi, co to ma być? — powiedział
słabo.
Takao przestraszył się i
zerknął na wyrób, pewien obaw, iż ten został czymś przygnieciony. Oddychając z
ulga zapytał zirytowany:
— Jak to co? Tort. Przecież
sam taki zamówiłeś!
— Dwa razy mniejszy! — odparł
zatroskany. Nawet nie chciał wiedzieć, ile jego przyjaciel spędził, aby go
upiec.
— Nie podoba się? — rzucił
śmiejąc się pod nosem.
— Jest piękny — stwierdził
niemalże od razu, podziwiając to dzieło sztuki.
W kartonie spoczywał śliczny,
beżowy tort, ozdobiony licznymi, białymi wstążkami oraz drobnymi, karminowymi
różyczkami. Wszystko to zostało stworzone słodkim kremem. Na środku ciasta „kwitła”
duża, czarna róża. Ulubiony kwiat Ruthie. Jasnowłosy spojrzał wdzięcznie w
stalowe tęczówki, niemal się nie rozpłakując. Kazunari wyszczerzył się psotnie,
klepiąc Ryotę po plecach.
— No, tylko mi się tu nie maż.
Wyższy wystawił mu język, po
czym zaczął grzebać w portfelu, wyjętym z tylniej kieszeni spodni.
— Chyba sobie żartujesz,
Ryo-chan! — skarcił go Takao, a Ryota zbaraniał.
— Co? — spytał zbity z tropu. —
Um, przecież to tort.
— Nie da się ukryć — zakpił
brunet. — Schowaj te pieniądze — dodał.
— Ale... Tak nie można! — odparł,
a kucharz położył mu ręce na jego własnych uśmiechając się ciepło.
— To mój prezent dla tej
wspaniałej kobiety. — Zanim Kise zdążył zaoponować, kontynuował z poważną miną,
taskując, stojącego w ciszy Aomine, który starał się czekać cierpliwie. — A
teraz zabierz ciasto i poczekaj w sali. –
Śpiewak patrzył co chwilę, to
na przyjaciela, to na kochanka, a widząc jak wymieniali między sobą piorunujące
spojrzenia, krzyknął:
— Wykluczone! Przecież wy się
tutaj pozabijacie!
— Ugh! Po prostu już wyjdź — odparł,
wciskając mu pakunek w ręce i wypychając go za drzwi, zamknął je przed jego
nosem.
— Okay — zwrócił się do Aomine
i rzucił od niechcenia. — Przepraszam.
Daiki nachmurzył się, ale
odparł:
— Mhm. Spoko. Masz coś jeszcze
do powiedzenia? Bo jak nie, to się spieszymy.
— Tak. Możesz mieć mi za złe
dzisiejszy poranek, ale spójrz na to z mojej perspektywy. Chłopak wyglądał, jakby
zderzył się z ciężarówką! — wypominał Takao.
— Jemu się podobało — burknął
Aomine, gdyż było to jedyne, co miał na swoją obronę.
Kazunari przyłożył dłoń do
czoła. Westchnął po czym odezwał się w końcu:
— No i chwała ci za to.
Słuchaj... Aomine. Chcę tylko się upewnić, że nie spotykasz się z nim na czas
pobytu tutaj, a potem wyjedziesz, zostawiając go tu samego. Zbyt dużo razy...
Paszoł won! — krzyknął widząc w oknie, ciekawsko wysuniętą blond czuprynę.
Blondyn zmizerniał i zniknął z ich pola widzenia. Kiedy Takao upewnił się, że
nie są podsłuchiwani kontynuował: — On się tylko nacierpi. Więc jeśli chcesz go
zostawić... Zrób to teraz, nie za dwa tygodnie — powiedział z bólem.
— Nie chcę go zostawiać —
odparł szczerze ciemnoskóry. — Wiem, że mogłeś o mnie słyszeć, ale tak naprawdę
nic o mnie nie wiesz, tym bardziej o moim życiu prywatnym, więc masz prawo mi
nie wierzyć, ale zbyt dużo rzeczy już w życiu zjebałem, żeby niszczyć teraz tę
relację, na której naprawdę mi zależy — powiedział, po czym uśmiechnął smutno i
odszedł do drzwi, z zamiarem opuszczenia kuchni. Wychodząc, zatrzymał się
jeszcze na chwilę, odwrócił i dodał:
— Ach, Takao. Dobrze, że Kise
ma takiego przyjaciela jak ty.
— Czekaj! — zawołał Kazunari,
podbiegając do ciemnoskórego. Wyciągnął w jego stronę dłoń mówiąc szczerze: — Przepraszam.
Za wszystko.
Aomine uścisnął ją, nie
wahając się ani chwili.
— Nie ma sprawy —
odpowiedział. — Cóż, nie mogę powiedzieć, że na początku było miło mi cię
poznać, ale gdyby ktoś pytał, mógłbym to przyznać teraz.
Heeej! :D
OdpowiedzUsuńO, urodziny Ruthie! :D
No tak, Daiki zdecydowanie nie potrafi gotować XD
Aż taki ślad? O.O Ao ma naprawdę mocne zęby xD
A Kise ostre paznokcie ;P
Szczerze to nie chciałabym mieć takiej pobudki, jaką miał Daiki... xD
I muszą sb wszystko tłumaczyć...
Kise, ja też chcę naleśnika ;_;
Oł je, Ao pogodził się z Takao! :D
MidoTaka w tle - i jest git :D
A teraz życzę miłej nocki! ;*
Dobranoc! ;*
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ta pobudka była świetna, dobrze że Kise ma takiego przyjaciela, ale już wiadomo skąd Midorima ma informacje, ciekawe czy będzie chciał coś wyciągnąć od Midorimy, ale i zastanawiam się nad kwestią co dalej no widać, że staje się ważny ale i wciąż myśli o reputacji...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia