Niedziela minęła im obu bardzo
szybko. Nie mieli możliwości, aby spotkać się ze sobą, jednak każdy z nich
niemal bez przerwy myślał o tym drugim. Nawet, kiedy Aomine spotkał się pod
wieczór z Midorimą, nie mógł powstrzymać się od wypytania przyjaciela od
blondyna. Zmęczony Shintaro odpowiadał na pytania Daikiego tyle, ile sam
wiedział, jednocześnie cały czas starając się go upominać, że w tej relacji nie
powinien postępować gwałtownie, bowiem konsekwencje jego działań mogą być
szkodliwe nie tylko dla Kise, ale również i dla ciemnoskórego. Aomine jednak
nie przejmował się tym za bardzo, chłonąc informacje o Ryocie jak gąbka.
W końcu nawet Midorima nie
mógł oprzeć się wrażeniu, że z jego przyjacielem ewidentnie coś się stało. Znali
się już trochę i mężczyzna nie przypomniał sobie, żeby Daiki kiedykolwiek
interesował się inną osobą z takim zaangażowaniem jak śpiewakiem. Zazwyczaj,
kiedy był w związku, miał do tego dosyć lekceważące podejście. Nie obchodziło
go, co może dać drugiej osobie, ale co może od niej dostać. Czego zazwyczaj nie
omieszkiwał wykorzystać. Shintaro zawsze potępiał w nim takie zachowanie,
zwracał mu uwagi, mówił, prosił, jednak nie dawało to widocznych zmian. Był niemal
pewien, że ciemnoskóry nie zachowywał się tak sam z siebie, a jego postępowanie
miało swoją przyczynę w czymś lub w kimś. W tym wypadku Midorima miał podstawy,
aby obwiniać o to ojca Aomine.
W tamtej chwili niemal nie
poznawał swojego przyjaciela. Wiedział, że pozytywna zmiana, jaka zaczęła w nim
zachodzić był spowodowana Kise, dlatego postanowił zaryzykować i dał Daikiemu
dwa zaproszenia na pewne wydarzenie, które miało odbyć się w czwartek. Ciekaw
był, czy ciemnoskóry zaprosi na nie Ryotę oraz jak ewentualnie będzie go
traktować w znacznie większym i poważniejszym gronie osób, jakie miało pojawić
się na owej imprezie. Aomine przyjął je z entuzjazmem, nic przy tym nie
podejrzewając. Ucieszył się, że następnego dnia jedzie kupić garnitur, który
akurat mu się przyda.
Oczywiście był już pewien,
kogo zabierze ze sobą na czwartkowe wydarzenie, wykorzystując przy tym
dodatkowe zaproszenie.
Wyszedł ze służbowego gabinetu
Shintaro, w którym rozmawiali, późnym wieczorem. Z delikatnym, zamyślonym uśmiechem
na ustach wrócił do swojego apartamentu. Wziął krótki prysznic i przygotował
czyste ubrania na jutrzejszy dzień. W sobotę umawiali się z Kise spotkać już rano,
dlatego postanowił położyć się spać wcześniej, aby rozpocząć następny dzień
wyspany i w dobrym humorze, który gwarantowała mu odpowiednia dawka snu.
*
Kise wstał, zanim zadzwonił
budzik. Usiadł na łóżku chowając twarz w dłoniach. Nie potrafił się uspokoić.
Był bardzo zniecierpliwiony i podekscytowany. Wstał, nie chcąc tracić czasu, i
zaczął się ubierać. Złożył biało-kremowe spodnie, czarne półbuty i
ciemno-fioletowy, cienki sweter z bawełny. Zapowiadało się na ciepły dzień,
więc nie ubrał nic pod spód, co nadawało bardzo przyjemny efekt, ponieważ
ubranie wisiało na nim lekko, ale jednocześnie nie sprawiało, że właściciel
wyglądał jak w worku na ziemniaki. Zgarnął jeszcze brązowy, skórzany zegarek i
zapiął go na swoim prawym nadgarstku.
Wyszedł z domu zbyt przejęty, aby zjeść
jakiekolwiek śniadanie. Dał się ponieść swoim nogom. Nawet nie zwrócił uwagi,
kiedy znalazł się na parkingu. Bez problemu, za to z jeszcze większym
przejęciem, rozpoznał ciemno-niebieskie włosy swojego... przyjaciela?
Blondyn zerknął na godzinę.
Mimo, iż przyszedł wcześniej o
dwanaście minut, Aomine już tam stał i na niego czekał, uśmiechając sie. Ryota
podszedł, ledwo powstrzymując się, aby nie podbiec, do mężczyzny i wyciągnął
przed siebie rękę, machając mu.
— Dzień dobry — zaczął
uradowany.
Ciemnoskóry stał przy aucie,
opierając się o nie plecami, ze splecionymi rękoma na piersi. Na
nosie miał czarne okulary przeciwsłoneczne, a na sobie
jasne, przetarte na kolanach Levi'sy oraz prostą, białą koszulę na krótki
rękaw. Z ramion zwisała mu niedbale zarzucona, cienka, jeansowa kurtka.
— Cześć — przywitał się i,
przedtem dyskretnie upewniwszy się, że nigdzie wokół nie kręcą się ludzie,
pochylił się i cmoknął blondyna krótko w usta. — No, w końcu ja cię gdzieś zabieram — ucieszył
się, nonszalancko otwierając przed Kise drzwi Forda.
Zanim wsiadł, Ryota uważnie
przyjrzał się Daikiemu. Przez chwilę wydawał mu się jakiś nieswój, jednak
stwierdził, że musiał się przewidzieć i wsiadł do środka z szerokim uśmiechem,
kolejny raz podziwiając wnętrze. Poczekał, aż dołączy do niego kierowca i
ruszyli, oddalając się z, satysfakcjonującym ich obu, piskiem opon.
— A dowiem się na jaką okazję
ten garnitur? — zaczepił Kise.
— Dowiesz, ale... Dopiero w czwartek.
A jak na razie, to ściśle tajne. — Uśmiechnął się tajemniczo. — A dzisiaj,
wracając z Kenner, wstąpimy do... jeszcze jednego miejsca.
Kątem oka, wiedząc zmarszczone
w zamyśleniu brwi chłopaka, roześmiał się.
— Uwielbiam organizować
niespodzianki — wyjaśnił.
Zaraz potem skręcił na
autostradę i dodał gazu. Czekała ich dosyć druga podróż, dlatego chciał
poświecić ją na rozmowę.
— Ja też. Wolę je komuś
szykować.
Zgarnął włosy za lewe ucho.
Dopiero teraz dotarł do niego sens słów.
— Dlaczego akurat w czwartek,
hm? — Ryota był z tych ciekawskich i niecierpliwych, co jak widać, nie umknęło
uwadze Daikiego, który pokręcił rozbawiony głową.
— Powiem tylko tyle, że całe
to... wydarzenie zostało zaplanowane odgórnie, a ja miałem to szczęście zostać
na nie zaproszony. Z osobą towarzyszącą — wyznał.
— Och — bąknął blondyn, czując
znajome, ogarniające go ciepło.
Chciał spytać, czy na pewno to
z nim mężczyzna chce iść, ale zrezygnował, bo w razie czego, nie chciał
usłyszeć odmowy. To było trochę samolubne, ale Kise nie mógł nic na to
poradzić. Cieszył się, że pójdzie gdzieś z Aomine.
— Aominecchi, opowiesz mi coś
o sobie? Tak teraz jak na to patrzę, wiesz o mnie o wiele więcej, niż ja o
tobie — zauważył.
Aomine nieco zdziwiła prośba
chłopaka, jednak w gruncie rzeczy cieszył się, że ten się nim interesuje.
— A cóż miałbym ci powiedzieć o sobie? Jestem
prostym, samotnym i dobrze usytuowanym mężczyzną, który dokładnie miesiąc temu świętował
swoje dwudzieste drugie urodziny.
— No wiesz? — spytał oburzony.
— Takie informacje to ja mogłem sam wydedukować! — Uderzył go lekko w ramię. —
Chociaż datę urodzin sobie zapamiętam — dodał, z łobuzerskim uśmieszkiem.
Westchnął cicho, zdając sobie
sprawę, że po dobroci nie pójdzie i sam musi przeprowadzić wywiad.
— Skąd jesteś? Jaka jest twoja
rodzina? Skąd zamiłowanie do prawa...? Czy to takie trudne pytania? —spytał
zadziornie.
— Pytania może i nie, ale
odpowiedzi... — westchnął Aomine, zmieniając równocześnie pas ruchu. — Okej.
Jestem z Waszyngtonu, mój ojciec to dupek, matka za to jest zadziwiająco
podobna do Ruthie. A jeśli chodzi o prawo, to nie tak, że się tym
interesowałem, tylko musiałem zainteresować. Pewnego dnia mój ojciec, który
zostawił mnie i mamę, kiedy byłem mały, przyszedł i oświadczył, że ma dla mnie
dobrą pracę. Było to dla mnie strasznym zaskoczeniem, od zawsze myślałem o
pracy w policji. Ale wtedy byłem tak przejęty jego propozycją... albo tym, że
po prostu mogłem mieć ojca na nowo, że obiecałem się zastanowić — powiedział
cicho. Zaraz potem odchrząknął, pokręcił głową i ciągnął dalej: — Moja mama
dużo ze mną o tym rozmawiała, mówiła, że to moja szansa, że ojciec chce w ten
sposób odpokutować stare winy. W końcu się zgodziłem, poszedłem na prywatne
studia, a zaraz po nich dostałem pracę w kancelarii ojca. I mimo, że ludzie
naokoło wytykali mnie oraz fakt, że jestem tu tylko dzięki ojcu, ja starałem
się nie zwracać na to uwagi, zacisnąć zęby i zarabiać, żeby w końcu pozwolić
sobie i mamie na wyższy standard życia. Oczywiście, też mam w tym wszystkim
jakąś swoją zasługuję, bo rzeczywiście jestem dobry w swoim obecnym fachu. I
nie, że się przechwalam, ale powiedzą ci to wszyscy w Waszyngtonie. Szybko
poznałem masę bogatych i wpływowych ludzi, przez co teraz żyję tak, jak żyję. W
sumie mam wszystko, co każdy biedniejszy ode mnie człowiek mógłby zapragnąć.
Luksus, pieniądze, mnóstwo kobiet na każde moje skinięcie. Wszystko. Czyli...
Tak naprawdę nic. Nie jestem szczęśliwy tam, gdzie jest mój dom. Dlatego
przyjechałem tutaj, do Nowego Orleanu. Midorima Shintaro zaprasza mnie tu już
od kilku lat, a ja dopiero teraz znalazłem w końcu czas. O jeny, rozgadałem się
— zauważył nagle i nieco zmieszał. — Nie wiem, czemu opowiadam ci o tych swoich
problemach... Nigdy nikomu o tym nie mówiłem. Wiem, że masa ludzi ma gorzej niż
ja, dlatego... Cholera, po prostu udawajmy, że właśnie nie jojczyłem na swoje
idealne życie. Nie można narzekać na ideały — warknął, jakby sam do siebie.
Blondyn wysłuchiwał cierpliwie
opowieści, ciesząc się faktem, że Daiki tak łatwo się przed nim otworzył.
— Nie powinno się porównywać
czyichś problemów do swoich — powiedział w końcu. — Musiało ci bardzo brakować
taty, nie dziwię się, że przystałeś na jego propozycję — stwierdził.
Zastanowił się, wyglądając za
okno. Czyli Aomine jest kobieciarzem? Spiął się niedostrzegalnie, czując lekki
stres. Zaraz jednak skarcił się za to w myślach, przypominając sobie o sytuacji
nad jeziorem.
Nagle podłapał:
— Czekaj... Znasz się z
szefem?
— Jasne, to mój kumpel z
liceum. Co prawda, kontakt nam nieco osłabł, kiedy zdecydował się rozkręcić
swój własny biznes i wyjechał z Waszyngtonu tutaj, ale cały czas nalegał, żebym
wpadł w odwiedziny. I mimo, że tego nie okazuje, kiedy rozmawiamy, wiem, że się
stęsknił — zaśmiał się Aomine, w myślach wyobrażając sobie wyraz twarzy
Shintaro, gdyby mógł usłyszeć teraz to, co on powiedział Kise.
— No fakt. Pan Midorima jest
dosyć skrytą osobą. Kazunaricchi często mi mówił jak... och! — Jasnowłosy
zakrył szybko dłonią usta, przeklinając w myślach Takao za to, że mówi mu zbyt
wiele tajemnic. — Um. Zapomnij — powiedział, machając w agonii rękoma.
— He? Kto to „Kazunaricchi”? —
zdziwił się Daiki.
— Em. — Podrapał się palcem po
policzku. — Mój przyjaciel, który tam pracuje. Jest kucharzem — wyjaśnił, bez
kłamstw.
— A co wspólnego ma Midorimą?
— sprecyzował, rzucając blondynowi ukradkowe spojrzenie, a przy tym pytająco
unosząc jedną brew.
— Jest jego pracownikiem —
odparł gładko, w duchu ciesząc się, że nie musi wymyślać, tylko mówi zgodnie z
prawdą.
— Hmm... Okay.
Aomine wzruszył tylko
ramionami. Jednak w duchu obiecał sobie wypytać o tajemniczego
„Kazunaricchiego” Midorimę przy najbliższym spotkaniu.
Chwilę później zjechał z
autostrady na lokalną drogę o nieco mniejszym natężeniu ruchu. W oddali, przed
nimi, lśniły w słońcu fasady, wznoszących się ku niebu, budynków.
*
Nie więcej niż 15 minut
później dotarli na miejsce. Aomine zaparkował samochód na uboczu, po czym
wyszli i skierowali się w stronę znaną wyłącznie mulatowi. Szli obok siebie w
ciszy, którą przerwał Ryota.
— Aominecchi, coś mi nie daje
spokoju... Dlaczego nie jesteś szczęśliwy? — spytał, chociaż czuł, że nie
powinien.
— Teraz jestem — zaśmiał się
Daiki.
I rzeczywiście, tamtego dnia
towarzyszył mu wyjątkowo dobry humor, jednak pod naporem spojrzenia Kise, które
mówiło: „Dobrze wiesz, o co pytam”, westchnął cicho i odpowiedział:
— Nie jestem szczęśliwy,
ponieważ nie robię nic, co mogłoby sprawiać mi przyjemności. Fakt, mam
pieniądze, ale co z tego, skoro nie mogę kupić sobie za nie czasu, czy po
prostu towarzystwa ludzi, na których mi zależy?
— No tak. — Pokiwał smutno
głową, ale zaraz dodał żywo. — Wiesz, może ten urlop dobrze ci zrobi. W końcu
odwiedzasz swojego przyjaciela i odpoczniesz od pracy. — Uśmiechnął się
serdecznie.
— Jasne — zgodził się
mężczyzna, ale zaraz zatrzymał się w pół kroku. — Hej, Kise... A ty jesteś tu
szczęśliwy?
Chłopaka całkiem zaskoczyło to
pytanie. Nie spodziewał się, że podejmą jego temat. Zastanowił się krótko, sam
nie do końca znał odpowiedź.
— Nie jest najgorzej. Mam
pracę, dom, Ruth... Czasem podłubię w jakimś fajnym autku. Wiesz, Aominecchi,
życie moich marzeń to to nie jest, ale nie mam co narzekać — zaśmiał się.
Aomine pokiwał głową ze
zrozumieniem i obaj ruszyli dalej. Wyszli z jednej z bocznych uliczek, którą
szli dotychczas, na ulicę główną, gdzie tłoczyli się ludzie spieszący do swoich
spraw. W przeciwieństwie do Daikiego i Ryoty, nie wszyscy mieli tego dnia
wolne.
W końcu dotarli przed
niewielki, kameralny sklep, którego wystawy od razu informowały potencjalnych
klientów, iż jest to miejsce odpowiednie tylko dla tych z grubszymi portfelami.
Niemniej jednak, garnitury na manekinach ustawionych tuż przy wymytej na błysk
szybie wystawowej, wyglądały tak porządnie i elegancko, że aż chciało się
przystać choć na chwilę i zawiesić na nich wzrok.
Jeszcze przed wejściem do
sklepu, Aomine chwycił swojego towarzysza za nadgarstek i popatrzył mu odważnie
w oczy.
— Jeśli chodzi o to, co
powiedziałeś, to gdybyś kiedykolwiek miał ochotę rzucić to wszytko i choć na
jakiś czas zmienić otoczenie, to u mnie, w Waszyngtonie, jesteś zawsze mile
widziany — oświadczył poważnie.
Niższy mężczyzna otworzył
szeroko oczy i rozdziawił usta w szoku. Co chwila zamykał i otwierał je na
nowo, nie wiedząc, jak zareagować. Bardzo się ucieszył, ponieważ chciałby
utrzymać kontakt z granatowookim. Do tej pory myślał, iż jest to uczucie jednostronne.
— Ojej. Dziękuję, Aomimecchi.
To naprawdę miłe. Ty też mógłbyś tu czasem wpadać. Wiesz, nie można się
przepracowywać — zasugerował.
Dopiero po pewnym czasie
zerknął na swoją rękę i zarumienił się lekko. Chciał, żeby Daiki jej nie
puszczał.
— No tak, wszystko jest do
ustalenia — odparł swobodnie Daiki i uśmiechnął.
Nie zdawał sobie sprawy z
tego, co w tamtej chwili myślał chłopak, dlatego zaraz puścił jego dłoń i
otworzył drzwi sklepu, przepuszczając w nich Kise.
Weszli do środka. Ich oczom
ukazało się pełno otwartych szaf, w których wisiały najmodniejsze garnitury.
Wśród nich znajdowały się kroje klasyczne, jak i te bardziej ekstrawaganckie.
Po środku pomieszczenia stały zaś dwie eleganckie kanapy, z czarnymi,
skórzanymi obiciami, a pomiędzy nimi niewielki stolik do kawy.
Aomine oraz podążający za nim
Kise, usiedli właśnie na jednej z kanap, kiedy podszedł do nich starszy
mężczyzna z przymilnym uśmiechem na ustach.
— W czym mogę państwu pomóc? —
zapytał.
— Przyszedłem odebrać garnitur
szyty na miarę — odparł ciemnoskóry.
Zauważył, że nie był to ten
sam człowiek, z którym rozmawiał trzy dni temu.
— Mogę prosić pana godność? —
zapytał staruszek, w tym samym momencie wyciągając mały notesik z kieszeni i
kartkując go szybko.
— Aomine Daiki.
— Och. Och! Pan Aomine! Miło
mi pana poznać! — Mężczyzna uśmiechnął się szczerze i podszedł bliżej kanapy,
na której siedzieli jego klienci. Następnie uścisnął im obu dłonie. — A kim
jest pana towarzysz? — spytał, gdy wymienił uścisk z blondynem.
— To mój przyjaciel, Kise
Ryota. Przyszedł upewnić się, czy garnitur rzeczywiście będzie leżeć na mnie
tak dobrze, jak mnie zapewniono.
— Ależ oczywiście — zgodził
się staruszek i pokiwał gorliwie głową. — Zatem zapraszam Pana do przebieralni,
panie Aomine, garnitur już czeka. A panu może mógłbym zaproponować coś do
picia? — zwrócił się do Kise.
Daiki tylko mrugnął do
blondyna i już go nie było. Zniknął w sąsiednim pomieszczeniu.
— Um, nie trzeba. Dziękuję —
odparł, nie chcąc sprawiać kłopotu.
Ryota pierwszy raz był w tak
luksusowym sklepie. Obserwował wszystkie komplety, chcąc zapamiętać najnowszy
trend. Bądź co bądź, mężczyzna lubił wyglądać dobrze. Starał się nie sprawiać
wrażenia nawiedzonego, kiedy dostrzegł jedną z cen ubrań. Czekając na Aomine
przemknęło mu przez myśl, że bałby się chociażby przymierzyć jakiekolwiek
garnitur stąd, w obawie, że uszkodziłby przez przypadek tak drogą rzecz.
W końcu jego uwagę przykuł
ruch, jakim było odsłonięcie zasłonki. Z kabiny wyszedł Daiki. Ubrany był w
dopasowany garnitur, w tamtej chwili odpięty, ukazywał białą, prostą koszulę z
kołnierzem i lekko przydługimi rękawami, na których mankietach lśniły granatowe
spinki ze złotą otoczką, które wystawały nieco spod czerni. Co, zdaniem Kise,
nie bardzo ze sobą współgrało. Spodnie dobrane do góry stroju, które miały ten
sam kolor, świetnie leżały na mężczyźnie, podkreślając jego sylwetkę.
Z całego stroju Ryocie
najbardziej spodobały się buty. Były to lśniące, hebanowe lakierki z białym
akcentem, przypominającym koronkę.
Ciemnoskóry rozłożył ręce
oglądając swoje ubrania.
— I jak? — spytał.
Blondyn pokiwał delikatnie
głową i, nie kryjąc ekscytacji, odparł:
— Świetnie! Wyglądasz
olśniewająco. Tylko... — zastanowił się — wydaje mi się, że ta koszula jest o
rozmiar za duża.
— Chyba masz rację — przyznał
Aomine, kręcąc tułowiem raz w jedną, raz w drugą stronę, oglądając się przy
tym. — Wezmę tę mniejszą — zwrócił się do towarzyszącemu mu sprzedawcy, który
pokiwał głową.
Zaraz potem Daiki wrócił do
przymierzalni, aby zdjąć z siebie ubrania i założyć to, co tego dnia normalnie
miał na sobie.
Chwilę potem już wrócił do
głównego pomieszczenia, zapłacił za garnitur, uścisnął jeszcze raz dłoń
sprzedawcy, po czym razem z Kise opuścili sklep.
— Dziękuję, że tu ze mną
przyjechałeś — powiedział ciemnoskóry, kiedy kierowali się już w stronę auta. —
Zawsze lepiej jechać z kimś, kto zna się na rzeczy i powie, czy coś jest nie
tak, bo na sprzedawców rzadko kiedy można tak naprawdę liczyć. Mają tam takie
ceny, że chętnym starają się wcisnąć co popadnie, aby tylko się utrzymać.
— Nie lubię takiego czegoś. —
Ryota skrzywił się. — Jak już coś robią, to niech to robią porządnie i
uczciwie. — Wywrócił oczami. — A co do przyjścia, to ja powinienem podziękować.
Dawno się gdzieś dalej nie wyrwałem. Poza tym, przecież miałem w tym swój
biznes. — Szturchnął go w ramię, uśmiechając się zadziornie.
— To dobrze, cieszę się, że
się nie nudziłeś — odetchnął z ulgą Aomine.
Kiedy znaleźli się już na
parkingu, otworzył bagażnik Forda, po czym wrzucił do niego swój nowy zakup.
Następnie pootwierał wszystkie drzwi, aby przewietrzyć samochód, który stał na
słońcu, ponieważ w jego wnętrzu panował zaduch oraz stanowczo zbyt wysoka
temperatura. Musieli chwilę odczekać, aby móc do niego wsiąść.
Daiki oparł się więc o maskę i
zapatrzył w dal. Ryota obserwował go uważnie, aż w końcu ten, jakby nagle sobie
coś przypomniał, spytał:
— Tak w ogóle, Kise, to w
jakie dni pracujesz? I w jakich godzinach?
—Hmm... Czasem grafik się
zmienia, ale w niedziele, poniedziałki i czasem czwartki mam wolne.
Teoretycznie w sobotę też, ale rano zawsze robimy próby i ćwiczymy nowe utwory
— powiedział, uderzając pięścią w otartą dłoń. — A tak, to wszystkie dni
zaczynam od szóstej wieczorem, kończę naprawdę różnie. Wiesz, zależy od widowni.
Jeśli ulotnią się szybko to zazwyczaj po dwudziestej pierwszej jestem w domu.
Ah! Wtorki zawsze są dłużej, bo często robimy duety — dodał, uradowany. Zaciął
się chwilę i rzucił Daikiemu podejrzliwe spojrzenie. — A właściwie... Coś ty
taki ciekawski? — spytał żartobliwie.
Daiki speszył się trochę, ale
nie dał tego po sobie poznać, siląc się na obojętny ton głosu.
— Nie no, tak tylko pytam, na
przyszłość. Żebym wiedział gdzie cię szukać, czy coś — burknął ciszej ostatnie
zdanie.
W duchu skarcił się lekko. Nie
powinien być tak szczery i czuły, ponieważ wciąż nie miał pojęcia, jak dalej
potoczy się ich znajomość i na jak wiele w stosunku do Kise może sobie
pozwolić.
— Cieszę się — powiedział
znienacka blondyn.
Ciemnoskóry spojrzał w jego
stronę, zaskoczony.
— Co? — spytał.
— Miło mi, że pytasz — bąknął,
czując się głupio. Zanim Aomine zdążył odpowiedzieć, Kise dodał zaczerwieniony,
starając się przybrać beztroski wyraz twarzy: — Jedźmy już, co?
Ciemnoskóry skinął tylko
głową, czując, jak jego policzki zaczynają płonąć. Odwrócił więc szybko twarz w
inną stronę i wsiadł do samochodu.
Chwilę później byli już w
drodze. Czekał ich jeszcze dobry kawałek do przejazdu, aby dotrzeć tam, gdzie
chciał ich zabrać Aomine.
Towarzyszyła im niezręczna
cisza. Każdy z nich myślał zarówno nad słowami, jak i zachowaniem tego
drugiego.
Atmosfera między nimi
zgęstniała jednak zupełnie, w chwili, gdy zamyślony Daiki wyjechał z miasta na
lokalną drogę, którą zamierzał dostać się na autostradę, i albo nie zauważył,
albo zignorował ciągnący się przed nimi sznur samochodów.
— Aominecchi, uważaj! — pisnął
Kise, gdy rozpędzonym samochodem znajdowali się zaledwie dwadzieścia metrów od
najbliższego auta.
Dopiero wtedy ciemnoskóry
zorientował się, co się dzieje, i zahamował gwałtownie, tuż przed granatowym
kabrioletem przed nimi. Zaniepokojeni pasażerowie, kobieta i mężczyzna,
odwrócili się za siebie, kiedy usłyszeli pisk opon. Widząc przerażenie w ich
oczach, Daiki uniósł lewą dłoń w geście przeprosin, a sam odetchnął głęboko.
Niepewnie spojrzał w bok, na
blondyna, który blady i zdenerwowany wpatrywał się w przestrzeń przed nimi.
Każdy z nich dobrze wiedział, czym skończyłoby się wjechanie z prędkością
dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę w taki korek.
— Przepraszam... — mruknął
Aomine i włączył radio.
Kiedy jednak na cały regulator
rozbrzmiał w aucie refren piosenki Whitney Houston „I Will Always Love You”, speszony Daiki
szybko przyciszył i zmienił stację. Myślał, że się przesłyszał, kiedy poleciał
na niej kawałek Bena E. Kinga „Stand by me”. Zaskoczony, ponownie pogrzebał
chwilę w radiu, aby zaraz rozległo się głośne „Only you” w wydaniu The
Platters. Aomine zaczął się czerwienić i z uporem maniaka zmieniać kolejne
stacje w radiu. Te jednak, jak na złość, wciąż sprawiało, że w głośnikach
brzmiały kolejne wielkie hity muzyczne o miłości.
W końcu, kiedy na ostatniej
częstotliwości speaker oznajmił, że za chwilę czeka ich kolejny przebój, tym
razem Billego Medley oraz Jennifer Warnes „The Time Of My Life”, uznał, że dla
niego to stanowczo zbyt wiele i z bijącym, niczym po przebiegnięciu kilometra
sprintem, sercem, wyłączył radio i osunął się w głąb fotela.
— Boże, co z tym radiem jest
nie tak... — powiedział słabo i przymknął oczy, aby się uspokoić.
Siedzieli w ciszy, żaden z
nich nie wiedział jak ją przerwać, a niezręczność, jaka ich ogarniała, robiła
się naprawdę nieznośna.
Blondyn odetchnął zmartwiony i
spytał:
— Wszystko w porządku,
Aominecchi? Jeśli chcesz to może… ewentualnie... — W myślach Kise pomyślał o
kilku efektownych samobójstwach. Dlaczego zaczął mówić? Zmobilizował się, aby
dokończyć zdanie i wybełkotał: — Mogę ci coś zaśpiewać. Masz jakiś ulubiony
kawałek?
— Nie, nie mam nic
ulubionego... Ty coś wybierz — poprosił, po czym uśmiechnął słabo do Kise,
doceniając jego propozycję.
Następnie podjechał parę
metrów do przodu, bowiem korek zdążył się przesunąć.
— Em… — Zamyślił się. — Do
głowy przychodzi mi tylko taka jedna... Śpiewałem ją komuś, kiedy bardzo mnie
potrzebował, ale byliśmy od siebie daleko. Podobno uspokaja — powiedział z
nostalgią w głosie i kontynuował: — Tylko nie wiem, czy będzie odpowiednia.
Żołądek Aomine ścisnął się
lekko, kiedy usłyszał z jakim uczuciem Ryota opowiada o owej osobie. Ugryzł się
w język, kiedy chciał o nią zapytać. Nie wiedział, czy na pewno powinien.
— Hm. Jasne, zaśpiewaj —
powiedział cicho, ściskając dłonie na kierownicy.
W międzyczasie znów mogli
posunąć się o dalszy kawałek drogi do przodu. Na szczęście ciemnoskóry mógł już
dostrzec, gdzie korek miał swój początek.
Blondyn odchrząknął cichutko i
mruknął pod nosem:
— Mam nadzieję, że nie
pokaleczę języka. — Wziął głęboki oddech, aby uspokoić swój stres. — To dziwne,
ale pierwszy raz od dłuższego czasu mam tremę. To chyba twoja wina, Aominecchi
— wytłumaczył podenerwowany, po czym zaczął śpiewać.
Z początku jego głos lekko się
załamywał, lecz po chwili właściciel przywrócił mu swoją naturalną barwę,
skupiając myśli na słowach. Pierwszy raz od wielu lat użył ojczystego języka.
Przez tak długi okres czasu, odkąd zamieszkał w Nowym Orleanie, posługiwał się
wyłącznie angielskim. Piosenka, która sama w sobie koiła nerwy melancholią,
teraz wręcz onieśmielała słuchacza, gdyż Kise wykonywał ją z wyjątkowym
uczuciem.
Utwór był smutny, subtelny i
po prostu piękny, a tekst przywodził na myśl mulatowi wspomnienia, gdy dzielił
z matką trudne chwile i wspierali się nawzajem.
W końcu Ryota przestał
śpiewać, patrząc tęskno za szybę, jednak z uśmiechem na ustach.
— I jak? — odezwał się
wreszcie. — Mogło być?
Aomine pragnął odpowiedzieć,
jednak przez dłuższą chwilę nie mógł dobrać odpowiednich słów. W końcu
odchrząknął, aby udało mu się coś z siebie wydusić.
— To cudowna piosenka —
oświadczył. — A ty masz równie cudowny głos. Zdaje mi się, że wcześniej ci tego
nie powiedziałem, przepraszam. Śpiewasz naprawdę wspaniale. Zazdroszczę osobie,
o której mówiłeś wcześniej — wyznał szczerze.
W pewnym momencie udało im się
wyjechać z korku na autostradę, ale żaden nie zwracał na to uwagi.
— W ogóle... Ta piosenka była
po japońsku. Skąd znasz japoński?
— Oh, dziękuję.
Ryota zarumienił się. Teraz
czuł się jeszcze bardziej nieswojo. Skoro Daiki wiedział w jakim to języku,
pewnie zrozumiał również znaczenie piosenki.
— Do dziesiątego roku życia
mieszkałem w Japonii. Ciężko ukryć, że jestem azjatą — dodał ze śmiechem. —
Rozumiem, że ciebie nauczyła mama — powiedział, a kiedy mulat przytaknął,
kontynuował: — Ale... Nie rozumiem, czego zazdrościsz, Aominecchi. Tego, że
widzimy się z siostrą raz na kilka lat, a do tego czasu nie wiemy co się u
drugiego dzieje? — zapytał spokojnie. Jego ton nie był nasycony ironią,
złością, czy żalem. Wyrażał wyłącznie zdziwienie.
Aomine o mały włos nie
spowodował kolejnego wypadku.
— M-Masz siostrę? — spytał
zdziwiony, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. — Um, w takim razie ja...
zapomnij, o czym wcześniej mówiłem.
Blondyn nie do końca zrozumiał
zachowanie mężczyzny, na co wzruszył jedynie ramionami i spytał ze śmiechem:
— Mam. A to jakieś dziwne,
Aominecchi?
— Nie, ale nic nie mówiłeś, a
ja... — Zaczynam być bezsensownie zazdrosny, dokończył w myślach. — Ehrm... Po
prostu nie myślałem, że mówiłeś o niej, to wszystko.
Ryota uśmiechnął się ciepło,
widząc zakłopotanie kierowcy. W tej chwili uważał, że wygląda on co najmniej
uroczo. Oparł łokieć o szybę i ułożył na ręce głowę, wpatrując się rozczulony w
Daikiego. Nie wiedział dlaczego, ale pragnął się przed nim otworzyć.
— Nie jesteśmy spokrewnieni —
zaczął. — Mieszkaliśmy w tym samym domu dziecka przez siedem lat. — oznajmił. —
Tam, w Japonii. Do póki nie uciekłem.
Daiki nie widział do końca,
jak powinien zareagować. Powiedzieć, że mu przykro? Że współczuje? A może w
ogóle przemilczeć wypowiedź Kise? Był jednak strasznie ciekawy przeszłości
blondyna, dlatego nie mógł się powstrzymać, kiedy spytał:
— Uciekłeś z domu dziecka? I
co było dalej?
— Robiłem wszystko, żeby udać
się do Chicago. Ciężko było się tam dostać, mając dziesięć lat. — Pokręcił
głową, pod natłokiem wspomnień. — Podobno mieszkał tam nasz ojciec. To było tak
samo głupie, jak i niepotrzebne, żeby jechać pół świata za człowiekiem, który
oddał cię do adopcji, ale byłem wtedy mały. Widziałem w nim jedyną nadzieję. Zostawiłem
Lili w Japonii, obiecując, że wrócę
razem z tatą i będziemy jedną, szczęśliwą rodziną. — Ryota potarł swoje brwi. —
Wiadomo, że wszystko poszło nie po mojej myśli. Kiedy w końcu cudem go
odnalazłem, zostałem wyrzucony, uprzednio zbierając baty, żebym nie wtrącał się
w jego nowe życie. Lili została oddana jakiemuś francuskiemu staruchowi, a ja
włóczyłem się po ulicach Chicago. — Nagle sapnął ze złością. — Aah! Głupi
byłem! Jakbym nie zrobił tych wszystkich rzeczy, może ktoś zaadoptowałby nas
oboje? — obwinił się jasnowłosy.
— Nie powinieneś robić sobie
wyrzutów — stwierdził poważnie Aomine, a ponieważ musiał patrzeć na drogę, nie
na chłopaka, chwycił jego dłoń w swoją, aby mimo wszystko dodać mu otuchy. — To
już nie ma znaczenia. Nigdy nie dowiesz się, czy to, że zostałbyś w tym domu
dziecka, miałoby jakiekolwiek pozytywne skutki dla waszej przyszłości.
— Może i masz rację —
przytaknął.
Spojrzał na ich ręce. Odwrócił
swoją, splótł ich palce ze sobą i naciągając na nos sweter, schował w nim swoje
zarumienione policzki.
Kiedy oprzytomniał, powiedział
radośnie:
— Ale wiesz, Aominecchi. Gdyby
nie to, nigdy nie zobaczyłbym lśniącej na scenie Ruthie i nie poznałbym ciebie
w hotelu.
— Jasne — przyznał. — Sam
widzisz. Lepiej pewne sprawy pozostawić przeznaczeniu. A teraz nie mówmy już o
tym. Skupmy się bardziej na nas i tym wieczorze — zasugerował z lekkim
uśmiechem.
— Wieczorze? — podłapał. — Ah,
no tak. Wreszcie się dowiem, co to za tajemnica — zaświergotał.
Dalszą część drogi poświęcili
na tematy zdecydowanie bardziej ogólne i mniej krępujące, jak kraj, polityka i
sprawy codzienne. Aomine jeszcze trochę tłumaczył Kise, jak trudne były jego
prywatne, przyspieszone studia, które musiał ukończyć, aby pójść do pracy.
Opowiadał mu także o tym, jak działa sąd oraz akurat ta posada, którą
piastował.
W końcu dotarli do małego
miasteczka, położonego w odległości dwudziestu kilometrów od Nowego Orleanu.
Kise nie poznawał go, chociaż zamieszkiwał w okolicy już jakiś czas. Daiki
jednak nie zamierzał ułatwiać mu zadania i nic nie odpowiadał, gdy tamten
wypytywał o szczegóły miejsca, w które mieli się udać.
Ciemnoskóry zatrzymał się na
okazałym parkingu, w bardzo zadbanej i spokojnej części miasta. Zgasił silnik i
wysiadł z auta, tym samym dając do zrozumienia Kise, co i on powinien zrobić.
Słońce zaczynało powoli
zachodzić, a kolory nieba z błękitu zaczęły przechodzić w inne barwy. Aomine
prowadził ich krętymi uliczkami tak, jakby był stałym bywalcem tego
malowniczego zakątka.
Kiedy Kise rzucił mu
zaskoczone spojrzenie, on tylko uśmiechnął się tajemniczo i oznajmił:
— Ostatnio, kiedy jechałem po
garnitur, wracając musiałem gdzieś się zatrzymać i zatankować. Stanąłem więc
właśnie tutaj, a potem postanowiłem trochę pokręcić się po mieście — przyznał.
Przyspieszył nieco kroku, aż w
końcu stanął u wylotu uliczki, która okazała się ślepą.
— Jesteśmy — oznajmił Aomine,
a Ryota dopiero po chwili zorientował się, że słyszy muzykę.
Nic się nie stało, że rozdział później pojawił się niż miał. Ale autorzy to też ludzie ( ^ω^)
OdpowiedzUsuńHistoria coraz bardziej wkręca. Oh Aominecchi i ta zazdrość niepotrzebna xD to nikt taki co mógłby ci zabrać Kisie ( ^ω^)(^__^)
Czekam na kolejny rozdział jutro :p
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, jak widać Aomine bardzo zależy, ale i o reputacji jednak myśli... och Kise w domu dziecka się wychowywał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia