Orleański sen | rozdział 3

 — Dobra. To idziemy. — Uśmiechnął się jasnowłosy.

   Udawali się na stację, a więc droga prowadziła tak samo, jak ta, którą szedł rano do pracy. Minęli ten sam antykwariat, sklepik i burleskę, przy której Kise uśmiechnął się z nostalgią. Przeszli również obok zakładu Nijimury, gdzie Kise nie omieszkał nie zerknąć. Chciał tylko upewnić się, że Royce nadal tam stoi.
 Skręcili za warsztatem w lewo, trafiając na, dziwnie opustoszałą, stację kolejową. Kise rozejrzał się wokół nerwowo.
— Zaraz będzie nasz pociąg — powiedział z uśmiechem.

  Czekali dziesięć, piętnaście, aż w końcu dwadzieścia minut, ale pociąg nie nadjeżdżał. Daiki zaczął się śmiać, widząc konsternację Ryoty.
— Kise... Nie sądzę, żeby...

— Aominecchi, czy dzisiaj jest sobota?- przerwał mu.

— Tak. — Z tym jednym potwierdzającym wyrazem blondyn utożsamił fruwający na wietrze po pustyni krzeworośl.
  Schował twarz w dłoniach i wymamrotał:
— Przepraszam Aominecchi, straciłem rachubę... Tutaj w soboty nic nie jeździ.

 — No ładnie — zaśmiał się Daiki, pragnąc obrócić całą sytuację w żart. Mimo tego, że ich pociąg miał tego dnia nie pojawić się, on i tak nie chciał, żeby niespodzianka Ryoty nie wypaliła. Właśnie dlatego zaproponował:

— Czy wiesz jak dojechać tam, gdzie chcesz nas zabrać? Bo jak coś, to przecież możemy użyć mojego samochodu.

— Jasne! Normalnie jeżdżę tam rowerem, ale to wycieczka na pół dnia, a rano mam pracę. Ale... To na pewno nie problem?

— Proszę cię, to tylko okazja do szpanu.
  Daiki wyszczerzył się, chcąc pokazać Ryocie, że wszystko gra, po czym chwycił jego dłoń w swoją i mocno ścisnął.
— Tylko się nie obwiniaj, każdy ma prawo do pomyłek.

— Jakbym to robił... — prychnął Kise, ale zaraz uśmiechnął się lekko, ciesząc się, że mimo wszystko ich wspólna podróż dojdzie do skutku.
 W drodze do hotelu Ryota cały czas nadawał, opowiadając, zdaje się, o każdym budynku, jaki mijali, jakąś związaną z nim historię. Daiki słuchał go z przyjemnością, czując, że z każdym słowem blondyna rośnie jego przywiązanie, nie tylko do niego samego, ale również i miasta.
  W końcu znaleźli się na, należącym do terenu hotelu, parkingu, gdzie już z oddali rzucał się w oczy właśnie jego samochód, co Aomine odkrył z nieskrywaną radością.
— A oto i mój cudowny, nowiutki Ford Capri — pochwalił się, zupełnie tak, jak ojciec swym dzieckiem, z powodu którego jest dumny.

— Ford Capri? — spytał z niedowierzeniem. — Ten Capri?
Kise podszedł do pojazdu z rozdziawioną buzią. Wystawił rękę, w celu dotknięcia maszyny, jednak w ostatnim momencie zabrał ją, jakby nie stał obok samochodu, a świętego, nietykalnego reliktu. Zaczął obchodzić cały obiekt, wymieniając, z ekscytacją godną szaleńca, wszystkie znane mu parametry:
— Europejska odpowiedź na amerykańskiego Mustanga…Silnik V6 o pojemności skokowej 2.8 litra. Wspomaganie kierownicy i bezstykowy elektroniczny układ zapłonowy, polepszony system aerodynamiki, pojemność 2792 cc, średnica cylindra 93 mm, skok tłoka 68.5 mm, a sam stopień sprężania 9.2:1! I jego moc maksymalna to 160 km/h, 5700 obrotów na minutę, a maksymalny moment obrotowy to 22.5 kgm! — wykrzyczał. — Aominecchi...

Cała euforia opadła, a Kise spojrzał na Aomine z mordem w oczach.
— Ukradłeś to auto?

— Jezu, Kise, przerażasz mnie — parsknął Aomine, trzymając się za brzuch. — Wiesz o tym aucie więcej niż ja! Szacun — pochwalił go i poklepał po plecach. — I nie, nie ukradłem go, tylko kupiłem, jak normalny człowiek. Niedawno. Więc jest nowiuśki. Dzięki temu modelowi Ford zyskał rozgłos, nie tylko w Europie, dlatego postanowiłem zawierzyć się opinii publicznej. I nie żałuję ani trochę. A zresztą co ci będę opowiadać, wsiadaj, sam się przekonasz.
  Aomine otworzył drzwi kluczykiem, a następnie uchylił je przed Ryotą, aby ten mógł wsiąść, a sam obszedł samochód, aby zająć miejsce kierowcy po drugiej stronie. Nim ruszył, włączył radio i dał blondynowi chwilę czasu, aby ten mógł oswoić się z wnętrzem auta.
   W sytuacji, kiedy oczy Ryoty świeciły się z przejęcia, Aomine nie widział innej opcji, jak tylko ruszyć z piskiem opon, zostawiając ogromną, czarną smugę na parkingu.

  Pasażer pisnął jak małe dziecko, za co pewnie w innej sytuacji zacząłby walić głową w szybę, i począł głośno się śmiać. Sam fakt, że prawie przekrzyczał pracę silnika, był dosyć straszny.
Przez bardzo, bardzo długi czas nie potrafił się uspokoić. Po kilku chwilach zmienił śmiech na ciche wzdychanie, pełne podziwu, a na koniec, kiedy wszystkie emocje znacznie opadły, przypomniał sobie o istnieniu kierowcy. Nawiązał z nim przerażone, załamane swoim zachowaniem, spojrzenie i trzasnął się w twarz, słysząc jego śmiech.

— Twoje reakcje są przekomiczne — podsumował Aomine.
Wjechał na drogę szybkiego ruchu, jednocześnie przyspieszając. Otworzył też okno, aby pęd chłodnego, przyjemnego w tak ciepły dzień, powietrza, mógł nieco ochłodzić, nagrzane przez promienie słońca, wnętrze.
— Dasz radę mnie pokierować?

— Oczywiście, że dam! Nie mam autyzmu — nadąsał się Kise, ale zaraz po tym zaśmiał się sam z siebie. — Droga wcale nie jest skomplikowana, jeśli jedziesz tędy. Wystarczy, że będziemy jechać prosto, a potem skręcimy w drugi wyjazd po prawej, jaki będziemy mijać. Przejedziemy przez most nad Misissipi, potem na lewo i dalej już cały czas prosto — objaśnił, zabawnie gestykulując.

— Spokojnie, przecież nie spamiętam wszystkiego od razu! — ponownie zaśmiał się Daiki. — A tak na marginesie, masz swoje auto? Albo prawko? — zagadnął.

— Mam oba. — Przygarbił się. — W sumie to auto, ale nie mam prawka — wyjawił. — Dobra... Na chwilę obecną nie mam ani tego, ani tego — sprostował, zażenowany.

— O-Oh.
 Aomine nie zrozumiał od razu, dopiero po chwili przetwarzania tych informacji podrapał się lewą dłonią po policzku i lekko zmarszczył brwi.
— To dziwne. Jestem pewien, że doskonale potrafiłbyś zadbać o swój samochód.

— Dbałem, czasem nawet zbyt fanatycznie, ale kiedyś jakiś pajac wjechał mi w du... — przerwał, dając upust lekkiej złości. — W tył, a że miał jakieś wtyki w policji, zwalili winę na mnie i zabrali dokument. Dasz wiarę? — spytał kręcąc głową. — Jedna wielka korupcja...

— To szkoda, że nie wpadłeś na mnie wcześniej. Mógłbym ci wtedy jakoś pomóc, pozwalibyśmy gościa — mruknął Aomine, wyprzedzając już kolejny samochód na trasie.
  Było widać jak na dłoni, kto jest posiadaczem tego najlepszego. — A w sumie... Jeśli masz jeszcze jakieś papiery z tej sprawy to podrzuć mi je przy okazji, może uda mi się jeszcze coś z tym zrobić — powiedział i uśmiechnął się, aby dodać chłopakowi otuchy, który po wspomnieniu tak przykrego wydarzenia, jakim zabranie prawa jazdy było na pewno, stracił nieco entuzjazmu.

— Przestań, na pewno masz masę roboty. Rower dobrze mi zrobi, zobacz ile mam tłuszczu do spalenia! —zażartował, naciągając skórę na brzuchu.
Wjechali właśnie ma most, więc Ryota odzyskał zapał. — Oh, tutaj Aominecchi! Popatrz. Widzisz? — wskazał na rzekę, przez którą prowadziła konstrukcja. — To Misissippi. Piękna, ale zimna jak lód! — dodał, udając, że przechodzą go dreszcze.

— Nie no, dla mnie to nic trudnego. A samochód zawsze może się przydać. Nigdy nie wiesz, kiedy na przykład będziesz musiał jechać gdzieś za miasto w sobotę — nalegał Aomine, jednocześnie podziwiając piękno krajobrazu wokół, który tak podkreślał jego towarzysz.
— Jeśli to nie problem, byłbym zobowiązany.
 Jechali dalej tak, jak zarządzał Kise, aż nie zatrzymali się w ogromnym, dzikim buszu, w samym centrum lasu. Kiedy blondyn wysiadł z auta, Aomime nadal w nim tkwił, nie mogąc uwierzyć, że to tutaj. Siedział jeszcze chwilę w samochodzie, jakby chciał upewnić się, że to na pewno nie żart. Ryota jednak zaczął przedzierać się przez chaszcze, więc mulat pogodził się z tym i z westchnieniem wyszedł z Forda.
   Kiedy gąszcz rozstąpił się przed nimi, ich oczom ukazało się ogromne, błękitne jezioro. Woda była tak przejrzysta, że nawet na głębokościach widać było panujące tam życie. Promienie słońca odbijały się od tafli, rażąc ich w oczy, tak, że musieli je mrużyć, a niebo powoli zaczęło przygotowywać się na jego zachód, barwiąc się na różne odcienie fioletu, różu i pomarańczy. Cały kompleks zamknięty był naturalną barierą, jaką stanowiły drzewa.

— To Pontchartrain — oznajmił Kise, podziwiając widoki.

   Aomine nie wiedział, co powiedzieć. Tafla idealnie czystego jeziora rozciągała się przed nimi, znikając gdzieś tam, za horyzontem. Poruszające piękno przyrody, jakie pokazał mu Kise, wywarło na nim ogromne wrażenie. Wpatrywał się w dal przez parę minut, nie mówiąc zupełnie nic, pragnąc zapamiętać ten widok tak dobrze, aby już zawsze móc go wspominać.
Oczywiście, z blondynem na pierwszym planie.
— Nigdy nie widziałem czegoś takiego — powiedział powoli, zastanawiając się nad każdym słowem. — Widziałem w swoim życiu wiele jezior, ale to... To jest inne. Wyjątkowe — stwierdził, patrząc prosto w oczy towarzysza, w których zauważył iskry radości.
Choć równie dobrze mogło mu się tylko zdawać i to promienie słońca, odbijające się w wodzie, płatały mu figle.

— Mówiłem, że będzie warto — odparł miękko Ryota, ciesząc się na reakcję drugiego mężczyzny.
Oderwał się chwilę od wpatrywania w ciecz i ponownie popatrzył w granatowe tęczówki. Mierzyli się wzrokiem przez dość długi czas. Blondyn był pierwszym, który przerwał kontakt wzrokowy. Zwyczajnie nie mógł go dalej utrzymać. Kiedy to robił, za sprawą Aomine, tracił całą pewność siebie, jednak nie w negatywny sposób. Nie przez strach, poczucie niższości, ani nie przez popełniony przy nim błąd. Powodem było ciepło, uczucie, które za każdym razem rozkwitało na nowo, kiedy tylko spojrzał mu w oczy. Jego serce ścisnęło się mocno, a gorąco zalało blade policzki, oblewając je purpurą. Odwrócił się gwałtownie, chcąc ukryć ten fakt, i zaczął iść w stronę jeziora. Podciągnął po drodze nogawki spodni, ściągnął buty, skarpetki i postanowił pomoczyć nogi. Bardzo chciał popływać. Zrobiłby to jak najchętniej, jednak Daiki za bardzo go onieśmielał.

 Aomine uśmiechnął się pod nosem, obserwując każdy gest, ruch oraz najmniejszą zmianę na twarzy chłopaka. Jego zachowanie schlebiało mu, ale sam nie wiedział do końca, dlaczego. Czuł wyraźnie, że między nimi, w powietrzu, coś wisi. Lekkie napięcie, którego nie zamierzał rozładowywać. Było zbyt pobudzające, aby mógł coś z nim zrobić. 
  Tego dnia było bardzo ciepło. Po deszczu, który spadł dwa dni wcześniej, nie została już żadna kałuża. Ciemnoskóry poczuł, że koszula, mimo, iż na krótki rękaw, nie jest dostatecznie przewiewna i zaczyna się w niej pocić. Nie myśląc wiele, zaczął się rozbierać. Zrzucił z siebie wszystko, pozostając jedynie w czarnych bokserkach. Następnie podszedł do miejsca, w którym stał Kise, moczący nogi w przyjemnie chłodnej wodzie, i powiedział, jednocześnie splatając ręce na piersi:
— No, kochanie, wyskakuj z ciuszków.

— C-co? — zwrócił się w stronę wyższego.
 Natychmiast zapłonął jeszcze większym rumieńcem, gdy zobaczył go półnagiego. Co prawda widział już wcześniej jego, w tej chwili wyeksponowane, ciało, ale teraz był już pewny, że czuje do niego coś więcej, aniżeli pociąg i zainteresowanie. Ryocie zależało.
  Blondyn nie dał mu jednak tej satysfakcji i ściągnął swoją koszulę, a zaraz po niej spodnie. Postanowił, że im szybciej się zanurzy, tym szybciej ochłonie. Kise nie był jednak z ludzi gatunku morsów i, ze względu na wrażliwą skórę, nie potrafił tak szybko wejść do chłodnej wody.

   Ciemnoskóry starał się nie pęknąć ze śmiechu, widząc, jak zdeterminowany Kise pragnie szybko się zanurzyć. Jego ciało było rozgrzane, woda dosyć zimna, a przepaść stopni Celsjusza między nimi dodatkowo potęgowała spora różnica temperatur. Jednakże, Aomine tylko przez chwilę było do śmiechu. Kiedy Ryocie w końcu udało się zanurzyć całemu, zły, że Daiki wyśmiewał się z niego, ochlapał go wodą .
  Mężczyzna krzyknął, zdecydowanie zbyt wysokim tonem, i podskoczył w górę, oszołomiony. Kiedy zadziałała siła grawitacji, która z powrotem przyciągnęła go na ziemię, potknął się i wpadł do jeziora prosto na twarz, mocząc sie przy tym cały.

   Ryota zaczął chichrać się jak opętany. Trzymał się kurczowo za brzuch, a z jego oczu zaczęły wypływać łzy rozbawienia, zupełnie inne i bardziej cenne, niż te, które wypłakał w nocy. Próbował złapać oddech, żeby coś powiedzieć, jednak za każdym razem ponownie wybuchał donośnym śmiechem.
— D… Dobrze ci tak! — powiedział w przerwie, gdy udało mu się na chwilę uspokoić.

  Aomine próbował kląć, ale efekt różnił się od zamierzonego, bowiem słowa były zniekształcone, przez jego mimowolnie szczękające zęby. W końcu warknął tylko, zły na siebie samego, po czym odszedł kawałek dalej od brzegu, aby mógł swobodnie popływać, w celu rozgrzania zziębniętego ciała. Kiedy jasnowłosy zobaczył, jak zaczęły sinieć Daikiemu usta, zrobiło mu się go żal. Podpłynął do niego i przyjrzał się bladym wargom.
— Widzisz, dlatego nie powinieneś się śmiać, że tak długo wchodzę do wody — pouczył go, przybierając na twarz czuły wyraz.

— No dobra, dobra, sorry — burknął, jednocześnie przystając na dnie. Woda sięgała mu w tamtym miejscu do szyi. Widząc stroskanie na twarzy blondyna, Aomine zbliżył się do niego i delikatnie pocałował go w jego prawy kącik ust.
— Nic mi nie będzie — powiedział pewnie, po czym, jakby cała sytuacja nie miała miejsca, uśmiechnął się zadziornie i odpłynął dalej, zostawiając zarumienionego i zaskoczonego Kise za sobą.

  Ryota dotknął dłonią naznaczonego miejsca, wypuszczając, wstrzymany dotąd, oddech. Niedobrze. Stracił czujność. Znowu spalił przy Daikim buraka. Ogarnęła go chęć zemsty.
— Aominecchi? — powiedział, chcąc, aby chłopak się odwrócił. Zanim mulat to zrobił, Kise nabrał powietrza do płuc i zanurkował głęboko. Otworzył oczy i czekał, obserwując z głębin mężczyznę. Potrafił naprawdę długo wytrzymać bez zaczerpnięcia kolejnej dawki tlenu, więc plan powinien się udać. Usiadł na dnie i patrzył na rozwój wydarzeń.

   Aomine, słysząc głos Ryoty, odwrócił się w kierunku, z którego dochodził. Nie dostrzegł on tam jednak blondyna, co na początku potraktował jako niewinny żart. Był pewien, że chłopak, gdziekolwiek był, zaraz wypłynie na powierzchnię, chcąc zaczerpnąć powietrza. 
   Jednak nie stało się tak.
Te kilka chwil, jakie Daiki spędzał na wpatrywaniu się w nieruchomą taflę jeziora dłużyło mu się okrutnie, a z każdą sekundą niepokoił się coraz bardziej.
— Kise? — zawołał niepewnie. Niedoczekawszy się odpowiedzi, ruszył w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał blondyn.
  Zauważając kształt pod wodą, nie wahał się ani chwili, tylko spanikowany wyciągnął Ryotę na powierzchnię. Wbrew jego najgorszym przypuszczeniom, Kise samodzielnie nabrał powietrza, a zaraz potem zaśmiał się beztrosko. Aomine jednak do śmiechu nie było.
- Idioto! Czy ty żeś do reszty zwariował?! To nie jest śmieszne! — wychodził z siebie. Jego głos drżał, a serce waliło zdecydowanie zbyt szybko.

   Ryota szybko pożałował swojego zachowania. Widząc, jak ofiara głupiego żartu trzęsie się ze złości, tudzież strachu, zrobiło mu się strasznie głupio. Poczuł się jak ostatni debil.
— Aomi... — przerwał, kiedy ten obdarzył go wściekłym spojrzeniem. Przełknął ciężko ślinę i położył swoją dłoń na lewej piersi granatowowłosego. Jego serce biło w błyskawicznym tempie. Blondynowi napłynęły do oczu łzy. Przytulił się powoli i nieufnie do ciała drugiego mężczyzny, jakby bał się, że ten będzie temu przeciwny, a kiedy Daiki drgnął, zawęził uścisk. Nie był pewien, czy krople na jego policzkach to łzy, czy woda z jeziora.
— Przepraszam, Aominecchi. To naprawdę było głupie. Przepraszam — mówiąc to, ucałował dudniące miejsce, na którym wcześniej trzymał rękę i schował głowę w zagłębieniu ciemnej szyi, modląc się, aby wyższy go nie odtrącił.

   Aomine w dalszym ciągu był zły. Nie mógł się uspokoić po tak nagłym ataku paniki, którego dostąpił chwilę wcześniej. Oddychał ciężko i głęboko, tak, jakby to on, nie Kise, właśnie wynurzył się z głębi. 
— To było bardzo głupie! — poprawił chłopaka. — I nierozsądne. I... Co by było, gdyby naprawdę coś ci się stało? Jeśli chcesz wiedzieć, to właśnie w podobny sposób straciłem dziadka — warknął. Chciał odsunąć od siebie Ryotę, ale ten przyczepił się do niego niczym pijawka.

— Ja… Um. Eh. — dukał tylko niższy, nie wiedząc co powiedzieć.
Mulat już się nieco uspokoił, jednak teraz to on zaczął się trząść. Zacisnął mocno powieki i przygryzł dolną wargę, zdecydowanie za mocno, co spowodowało rozerwanie delikatnej skóry. Jego ciałem wstrząsały drgawki złości na samego siebie i strachu, że mężczyzna, do którego tak kurczowo się teraz tulił, go znienawidzi. Pociągnął cicho nosem, będąc zdolnym jedynie jeszcze raz przeprosić:
— Przepraszam… Jeśli ma ci to ulżyć, możesz mnie uderzyć jak tylko mocno chcesz.

   Złość Aomine momentalnie wyparowała z niego, po ostatnim zdaniu Kise. Wyczuł, że przez przypadek odkrył wierzchołek przysłowiowej góry lodowej, która sięgała znacznie głębiej, niż mógł się spodziewać. Ponieważ przez ostatnie kilka minut niemal nie ruszyli się z miejsca, Daiki zaczął mieć dreszcze z zimna. Westchnął i delikatnie pogładził Kise po włosach, chcąc również i jego uspokoić.
— Chodź — powiedział. — Wyjdźmy już z tej wody. Splótł swoje palce z tymi blondyna i poprowadził go na brzeg. Następnie kazał usiąść mu na trawie, a sam podniósł z ziemi swoją koszulę, którą rzucił mu na głowę.  — Wytrzyj się — polecił mu, a widząc, że Kise już chce zaprotestować, spojrzał na niego groźnie, przypominające o tym, że wyczerpał na dzisiaj swój limit denerwowania go. Sam potarł swoje włosy dłońmi, aby osuszyć je na tyle, na ile był w stanie. Kiedy to zrobił, usiadł tuż obok Ryoty, nie omieszkając przy tym nie oprzeć swojego uda o jego.
   Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo na przeróżne odcienie złota, pomarańczy, fioletu i różu.
— Okej — zaczął powoli, wpatrzony w malowniczą scenerię przed nimi. — Wybaczę ci ten przygłupi dowcip, jeśli teraz będziesz ze mną całkiem szczery. Dobrze? — chciał się upewnić.

  Ryota skończył osuszać włosy. Przez cały czas siedział cicho i wlepiał wzrok w piasek. Poskładał mokre ubranie w kostkę i był w stanie tylko kiwnąć głową, kiedy usłyszał pytanie chłopaka, zadane śmiertelnie poważnym tonem.

— Czy ktoś kiedyś zrobił ci umyślnie krzywdę? Chłopak? Dziewczyna? Przyjaciel? Ktokolwiek? — zgadywał.

  Kise zacisnął palce na materiale, gniotąc to, co przed chwilą poskładał, tym samym niszcząc swoją pracę. Odwrócił twarz w stronę przeciwną tej, gdzie siedział jego rozmówca. Zadrżał lekko i otworzył usta, chcąc odpowiedzieć. Nic jednak nie wydobyło się z jego krtani. Odchrząknął mocno i spytał ochrypłym głosem:
— Zależy co masz na myśli, mówiąc „krzywda”.

— Jak to co? — warknął Aomine. — Jeśli nie rozumiesz samego słowa, to dobierz sobie dowolny synonim, ale powiedz mi, do cholery, kto kiedykolwiek śmiał cię tknąć w taki sposób, żebyś teraz mówił takie brednie! — powiedział przez zaciśnięte zęby, starając się za wszelką cenę nie wybuchnąć.
— Skrzywdzić można nawet słowami — szepnął Kise. — Proszę, uspokój się Aomimecchi. To było dawno. Nie możemy udawać, że tego nie powiedziałem? Jest w porządku. Ja wiem, że ty taki nie jesteś — powiedział, zakrywając usta przedramieniem.

— Nie, Kise, nie możemy tak! — jęknął Aomine, który do reszty stracił już cierpliwość. Jednak uczucie złości zastąpiła bezsilność. Nie mógł nic zrobić, pomóc, jeśli Kise nie powiedziałby mu, co i kto mu zrobił. A to go bolało i przerażało za razem. Jakim trzeba być potworem, żeby doprowadzić kogoś do stanu, w którym ten sam proponuje zrobienie mu krzywdy, aby tylko rozmówca mógł wyładować negatywne emocje?
— Martwię się — wyznał szczerze po chwili.

— Dlaczego? — spytał zimno blondyn.
Daiki podniósł na niego zdziwiony wzrok, początkowo nie rozumiejąc nagłej zmiany.
— Dlaczego? — powtórzył Kise. — Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? — Każde kolejne słowo wypowiadał coraz bardziej rozpaczliwie. — Dlaczego to się stało? Dlaczego mi? Dlaczego pytasz? Dlaczego się martwisz? Ja... — przerwał. Uspokoił się nieco obejmując swoje kolana.
— Nie chcę żebyś się martwił. Nie ty, nie przeze mnie.

   Daiki poczuł ucisk w klatce piersiowej. Wiedział, że w tej chwili stąpa po cienkim gruncie. Postanowił nie naciskać, ponieważ nie chciał psuć tej nici porozumienia, która utworzyła się między nimi przez te kilka dni. A im bardziej chciał, aby blondyn powiedział mu, kto i dlaczego był przyczyną jego wcześniejszych słów, tym bardziej on się denerwował i przed nim zamykał.
  Postanowił zatem zaczekać z tym na odpowiedni moment. Wiedział jednak, że tej sprawy na pewno nie odpuści.
— No już, spokojnie — westchnął i przyciągnął Ryotę do siebie. Przytulił go mocno, pozwalając, aby ten zaciągnął się jego zapachem i uspokoił. Kiedy ten przestał drżeć, odsunął się delikatnie, jednak wciąż naruszając przestrzeń osobistą chłopaka. Tamten nie wydawał się szczególnie zły z tego powodu, dlatego ujął delikatnie jego twarz w dłonie i oznajmił dobitnie:
— Do tego jeszcze wrócimy, ale póki co, jeśli działoby się cokolwiek, masz z tym do mnie przychodzić, jasne?

   Przez chwilę jasnowłosy błądził wzrokiem po zatroskanej twarzy, jakby chciał się upewnić, że jej właściciel ma w stu procentach dobre zamiary. Po chwili zbliżył swoją twarz do Aomine, intensywnie wpatrując się w piękne, pochłaniające swoją głębią, oczy. Zatrzymał się w takiej odległości, że zetknął jedynie ich, lekko rozwarte, wargi. Odetchnął drżąco, prosto w usta Daikiego. Zamknął powoli złociste oczy i, pochylając nieco głowę w stronę mulata, musnął go delikatnie, łącząc swoje usta z miękkimi odpowiedniczkami. Zrobił tak jeszcze kilka razy, nie spiesząc się wcale. Każdy całus jednak zyskiwał na swojej sile, by w końcu przerodzić się w, choć czuły i niewinny, rozpalający pocałunek.
  Oderwali się od siebie, łapiąc z trudem oddech, bowiem każdy z nich wstrzymał go wcześniej z przejęcia. Ryota złapał twarz wyższego i patrząc z obawą spytał:
— Nie nienawidzisz tego?

— Nie, Kise. Już taki jestem, wolę chłopców niż dziewczynki — wyjaśnił spokojnie, niczym dziecku, a przy tym starając się nie roześmiać.

— Nawet jeśli jestem taki... kłopotliwy? — spytał, gdy już nieco ochłonął. Nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie działo. Był pewien, że jeszcze śni i zaraz obudzi się, ubierze i pójdzie na bazar, czekając na Aomine.
— Kłopoty to akurat coś, co stanowi nieodłączną część mojego życia, więc nie mam z tym problemu — parsknął Daiki. Ponownie przysunął się do blondyna, stykając się z nim czołem. Wpatrywał się uważnie w jego oczy, iż gdyby dostrzegł w nich jakikolwiek protest, mógłby przerwać, jednak niczego takiego się nie dopatrzył.
     
    Ponownie złączył ich wargi w pocałunku, swoją prawą dłonią ostrożnie przyciskając do siebie blondyna. Muskał jego usta, powoli przywykając do niesamowicie uzależniającego uczucia, które wypełniało jego wnętrze. Na sam koniec delikatnie przejechał swoim językiem po dolnej wardze chłopaka i uśmiechnął z wyższością, dostrzegając jego rumieńce, a odrobinę zmieszany końcowym działaniem Daikiego, Ryota, jęknął cicho. Oparł głowę o jego obojczyk i szepnął, przejęty:
— Aominecchi... Nie rób tak, bo się w tobie zakocham.

— O nie — westchnął teatralnie. — I co my wtedy zrobimy? — zaśmiał się.
Mimo swobody, jaką prezentował, w jego wnętrzu szalała burza. Czy chciał, żeby Kise poczuł do niego coś więcej niż lekkie zauroczenie? Bardzo, chociaż z drugiej strony cichy głos rozsądku podpowiadał mu, że wybierając tę drogę przysporzy sobie wielu problemów.
— Póki co, mamy czas. Nie musimy się z niczym spieszyć. — Wzruszył ramionami.

— Uhm — przytaknął blondyn. — Dziękuję, Aominecchi. Wracamy? — spytał niechętnie, odrywając się od niego.

— Jasne.
Aomine również wstał.
— I nie musisz za nic dziękować — powiedział. Poczochrał chłopaka po włosach, a następnie odszedł kawałek dalej, aby móc ubrać się w ubrania, które leżały porozrzucane po całym brzegu.


3 komentarze:

  1. Obiecałam nadrobić komentarze! Więc zacznę od najnowszego rozdziału.
    Jak ja się wkrecilam w tą historię *^*
    Piszcie dalej, a ja wyczekuje kolejnych rozdziałów


    Komentarz klasykiem nie jest. Soraski kiepsko mi to wychodzi xD
    Weny życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne, że jest! :D Sama wiem, jak ciężko napisać czasem jakiś konkretny komentarz...^^'
      Motywejszyn +10 :3
      Dziękujemy~

      Usuń
  2. Hej,
    yo miejsce zaczarował Aomine, Kise i ta jego reakcja na ten samochód, widać że nie jest obojętny..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń