Orleański sen | rozdział 2

Po tym, jak wrócił do swojego pokoju, wykąpał się, przebrał i zjadł śniadanie w hotelowej restauracji, Aomine zszedł na parter, do recepcji, chcąc spytać, gdzie o tej porze mógł znaleźć właściciela całego dobytku, a zarazem swojego znajomego.
Kiedy znalazł się na miejscu, podszedł do lady recepcji, za którą siedziała młoda kobieta. Była ładna, chociaż nie aż tak, aby dobitnie przykuć jego uwagę. Miała długie, lśniące blond włosy zaczesane w warkocz, który opadał jej swobodnie na ramię.
Daikiemu przemknęło przez myśl wspomnienie włosów Ryoty, które uważał za wręcz ujmujące. Szybko porównał je z blond czupryną recepcjonistki, wnioskując, iż te chłopaka zdecydowanie przodują.
— Mogę panu w czymś pomóc? — spytała kobieta, przenosząc na niego swój wzrok znad stert papierów, które właśnie wypełniała.
Uśmiechnęła się. Dopiero wtedy zaczął mówić:
— Wie pani, gdzie mogę w tej chwili zastać Midorimę Shintaro? — spytał.
— Hmm… — Kobieta zamyśliła się, ale już po chwili udzieliła mu satysfakcjonującej odpowiedzi: — Sądzę, że szef powinien mieć teraz chwilę przerwy i być w restauracji piętro niżej.
— Dziękuję.
Chciał już odejść, jednak recepcjonistka powstrzymała go.
— Ehm, proszę pana… Chodzi o to, że nie jestem pewna, czy powinien pan przeszkadzać panu Midorimie — powiedziała, pesząc się nieco.
— To nie problem. I tak jestem z nim umówiony — odparł i uśmiechnął lekko. — W razie czego, powiem, że znalazłem go tam przypadkiem.
Kobieta, nieco uspokojona, westchnęła cicho i odprowadziła go wzrokiem do schodów. On zaś skierował tam swoje kroki w dół.
Co prawda, nieco inną drogą niż dzień wcześniej, ale już po raz drugi znalazł się w korytarzu prowadzącym do restauracji dla VIPów, jak w myślach ją nazywał. Ponieważ jednak takim VIPem był, gdyby ktoś chciał go zatrzymać, prawdopodobnie i tak poszedłby dalej. Wystarczyło jedynie, aby się przedstawił. Jego nazwisko było dość znane, aby reagowano na nie z należytym szacunkiem.
Chwycił za klamkę i pchnął duże, dębowe drzwi do kameralnej restauracji, która w pewnych godzinach stawała się salą rozrywki ludzi, których na takową było tutaj stać.
Całe pomieszczenie wyglądało inaczej niż poprzedniego dnia wieczorem, ale jednocześnie tak, jak to sobie wcześniej wyobrażał. Stołów było zdecydowanie więcej oraz różniły się one układem. Dodatkowo, paliło się więcej świateł, które w tamtej chwili nie były nastrojowo przyciemnione. Z głośników porozstawianych w rogach sali sączyła się cicha muzyka.
Mimo, iż godzina była wczesno-popołudniowa, przy stolikach nie brakowało gości. Nie było ich na szczęście tak wielu, aby musiał się przez nich przeciskać, dlatego niemal od razu dostrzegł nietypowe włosy w odcieniu zieleni, mężczyzny, z którym zamierzał porozmawiać. Siedział on w znacznie oddalonej od centrum pomieszczenia części i czytał gazetę, nie zwracając najmniejszej uwagi na rozmowy prowadzone przez gości hotelu.
Nie czekając ani chwili dłużej, ruszył w jego kierunku. Kiedy był już wystarczająco blisko, jego przyjaciel uniósł wzrok znad gazety i skierował go na niego. Wyraz wiecznie poważnej twarzy Midorimy nie uległ żadnej zmianie, kiedy wodził wzrokiem po jego sylwetce.
— Witaj, Shintaro — powitał go Aomine, gdy znalazł się już dostatecznie blisko stolika, przy którym siedział właściciel hotelu.
— Daiki.
Midorima wstał, podał mu rękę i skinął głową.
— Kopę lat! — powiedział ciemnoskóry, rezygnując ze swojego oficjalnego tonu.
Poklepał Shintaro po plecach, z przyjemnością zaobserwowując, jak tamten krzywi się nieznacznie na taką czułość. Wskazał mu tylko miejsce naprzeciw siebie, co Aomine natychmiast wykorzystał.
— A więc, jesteś wreszcie — zaczął Midorima.
Swoją gazetę złożył na pół, a następnie odłożył na stolik. Dopiero wtedy Aomine zauważył, iż mężczyzna miał przed sobą talerz z nadgryzionym francuskim rogalikiem oraz filiżankę z czarną, pracującą kawą.
— Tak. Już od jakiegoś czasu rozważałem twoją ofertę, ale nie miałem w pracy ani chwili wytchnienia — odparł zgodnie z prawdą ciemnoskóry.
— Nie mówię o tym — szybko zreflektował się Midorima. — Chodzi mi o to, że przyjechałeś wczoraj, a porozmawiać przyszedłeś dzisiaj.
— He? Skąd wiesz? — zdziwił się Daiki. 
Liczył na to, że Shintaro nie dowie się o jego wczorajszym wieczorze totalnej laby.
— Daj spokój Daiki, to mój hotel. Co by było, gdybym nie zdawał sobie sprawy z tego, co się tutaj dzieje, nanodayo? — prychnął, splatając ręce na piersiach.
Midorima nie znosił być niedoceniany.
— No dobra, dobra — skapitulował ciemnoskóry. — Wczoraj byłem zbyt zmęczony, żeby ruszać się z miejsca — skłamał gładko.
Shintaro rzucił mu dezaprobujące spojrzenie znad swoich okularów o prostokątnych obwódkach.
— Ahomine, nie każ mi się powtarzać. Wiem, co wczoraj robiłeś i czemu nie spędziłeś nocy w swoim pokoju!
Ciemnoskóry powoli uniósł brwi w osłupieniu.
— Śledzisz mnie? A ja głupi myślałem, że nikt się nie dowie, gdzie trzymam w pokoju pieniądze!
— To nie mój interes — odparł wymijająco Midorima. 
— Czyli...
— Zakończ ten temat — westchnął mężczyzna. — Mam swoich informatorów, to wszystko. Powiedz mi lepiej, jak ci się tu podoba.
— Jest cudownie. Naprawdę. Wiesz, zazdroszczę ci. Niby prowadzisz ten hotel, ale przecież w wolnych chwilach możesz się tu pobyczyć.
— To fakt — przyznał Shintaro, upijając łyk kawy. — Mam poprosić kelnera? — spytał, widząc, jak wzrok ciemnoskórego podąża za jego filiżanką.
— Jeśli byś mógł.
Midorima bez zbędnych słów przywołał do siebie ubranego w elegancki strój chłopaka, który przyjął zamówienie i niesamowicie szybko uwinął się z przyniesieniem go. Aomine przypuszczał nawet, iż kawa dla niego była przygotowana już w momencie, kiedy przekroczył próg restauracji.
— W każdym razie. Może mógłbyś mi powiedzieć, co wczoraj robiłeś z moim pracownikiem? — Midorima zgrabnie powrócił do tematu.
Aomine westchnął. Nie widział już sensu w zatajaniu niczego przed tym człowiekiem. Mimo wszystko irytowało go, że chciał on wiedzieć o innych jak najwięcej, zaś sam był bardzo skryty i Daiki w gruncie rzeczy wiedział o nim niewiele. W tamtej chwili postanowił sobie, że do końca swojego wyjazdu wyciągnie ze swojego znajomego tyle informacji, ile mu się uda.
Jednak dobrze wiedział, że aby tego dokonać, musiał najpierw zacząć od siebie.
— Kise nie jest twoim pracownikiem po godzinach — podkreślił na początek. — Więc to, co robiliśmy, nie dotyczy ciebie. Cieszę się jednak z tego, że tak się mną interesujesz — dodał ze złośliwym uśmieszkiem.
Midorima nie zaprotestował.
— Byliśmy na niewielkim placu w mieście. Tańczyliśmy, a potem wyskoczyliśmy na drinka. Padał deszcz, który zamoczył mi ciuchy, więc zostałem u niego na noc.
— I to tyle?
— Tak. A co?
— Nic — westchnął Midorima ciężko. Po chwili ciszy spytał jednak: — Podoba ci się?
Aomine poczuł, jak na jego policzki wpełza zdradliwa czerwień.
— A co to ma za znaczenie? — burknął.
— Nie zrozum mnie źle. Pytam, ponieważ łączy się to ze sprawami zawodowymi.
Daiki zmarszczył brwi.
— Nie rozumiem.
— To akurat nic nowego, nanodayo. Chodzi o to, że nim zaczniesz w jakikolwiek sposób się do niego dobierać, o ile już tego nie zrobiłeś, musisz wiedzieć, że to w gruncie rzeczy wrażliwy chłopak.
— I co, informatorzy ci to powiedzieli? — warknął niespodziewanie Aomine, zastanawiając się, czy jeśli była to prawda, skąd ewentualny informator mógłby to wiedzieć? Musiałby chyba osobiście spotykać się z Kise, a sama myśl o tym sprawiała, że zaczynał się wkurzać. Nie był tylko do końca pewien, dlaczego.
— Nie, sam się o tym przekonałem. Znam trochę Kise i wiem, jaki jest. Zwłaszcza po tym, kiedy ktoś zrani jego uczucia.
— Sugerujesz, że ja miałbym tak postąpić?
— Sugeruję tylko, iż nie powinieneś działać bezmyślnie. Kise, jeśli jest załamany, śpiewa gorzej niż normalnie, a do tego same przygnębiające kawałki. Gościom się to nie podoba — oświadczył, poprawił okulary i upił kolejny łyk kawy.
Aomine za to zabrał się za siorbanie swojej. Znał Midorime już przeszło dziesięć lat, dlatego dobrze wiedział, że pod jego słowami oraz maską obojętności znajduje się głęboko ukryta troska.
— Przecież mnie znasz, Shintaro — westchnął w końcu Daiki.
Wypił już swoje expresso i z cichym brzdękiem odstawił filiżankę na spodeczek.
— Właśnie dlatego się martwię — wyznał Midorima. — Jesteś bardzo zapracowanym i dbającym o reputację człowiekiem. W dodatku impulsywnym. W związku z tym, muszę cię o coś prosić: tym razem bądź rozważny.
Daiki uśmiechnął się gorzko.
— Spokojnie, coś wymyślę — odpowiedział, po czym wstał od stolika. — Miło się gawędziło, ale muszę uciekać.
— Rozumiem. Ach, jeszcze jedno.
Spojrzał prosto w oczy ciemnoskórego, a Aomine dostrzegł w nich błysk, tak bardzo niepasujący do tej spokojnej twarzy.
— Co takiego?
— Byłbym rad, gdybyś mógł w czasie swojego pobytu tutaj dotrzymać mi towarzystwa. Nie codziennie. Tylko wtedy, kiedy będziesz mógł i chciał. Nie często mogę gościć tu przyjaciół.
— Jasne. Rozumiem. I zgadzam się — odparł Aomine, uśmiechnął serdecznie, jeszcze chwilę wpatrując się w głębię soczyście zielonych tęczówek rozmówcy.
Zaraz potem skinął Midorimie głową na pożegnanie i odszedł od stolika, ciesząc się, iż Shintaro ureguluje za niego rachunek, o czym najwyraźniej tamten pomyślał dopiero wtedy, kiedy Daiki opuścił już restaurację.
* 
Po obiedzie Aomine zaczął się nudzić. Mimo, iż hotel oferował tak wiele opcji spędzenia swojego wolnego czasu, czy to na relaksie, czy na przyjemnym wysiłku fizycznym, on nie potrafił sobie niczego wybrać. Wciąż tylko kręcił się po swoim ogromnym, pustym apartamencie, nie mogąc zebrać myśli. Aby choć na chwilę uwolnić się od cichego głosu rozsądku, który podpowiadał mu, co mógłby teraz porobić, postanowił, że ponieważ do końca swojego wyjazdu i tak ma dużo czasu, dlatego, owszem, zwiedzi na spokojnie cały budynek oraz jego teren, ale później.
W końcu, nieco zirytowany swoim własnym, niezrozumiałym zachowaniem, zaczął się rozpakowywać. Razem z nim, do hotelu przyjechała tylko jedna walizka. Jego decyzja o przyjeździe zapadła nagle i niespodziewanie, dlatego pakował się na ostatnią w chwilę, czego konsekwencją był zdecydowanie zawężony wybór czystych ubrań na zmianę. A Aomine lubił wiedzieć, że ma swoich rzeczy tak dużo, aby w każdym momencie móc spokojnie przebrać się w coś innego.
Wpatrzony w swoje ciuchy, które łącznie wypełniły tylko jedną szufladę komody, pokręcił głową, zły na siebie. Nie wziął ze sobą nawet garnituru. A co, jeśli mu się tutaj przyda? W kręgu tak znamienitych osobowości, jakie głównie przebywały w hotelu, nigdy nie wiadomo było, kiedy ktoś wyprawi jakiś bankiet, na którym on powinien się pojawić, w  celu nawiązania nowych, ważnych w jego fachu, znajomości.
Dlatego, kiedy podszedł do dużego okna i zapatrzony w nie przez chwilę, natrafił wzrokiem na swój zaparkowany na parkingu samochód, nie wahał się ani chwili dłużej. Zachmurzone niebo podpowiadało mu, aby wychodząc wziął ze sobą kurtkę, więc tak właśnie postąpił. Bez namysłu chwycił ubranie, które wisiało na wieszaku przy drzwiach, po czym opuścił pokój, zamykając go za sobą na klucz.
Na parkingu stało wiele aut, ale on bez najmniejszego problemu rozpoznał swojego nowego czarnego Forda Capri. Na jego zakup zdecydował się miesiąc wcześniej, z racji tego, iż dostał w kancelarii premię. Był to jeden z nowocześniejszych samochodów, dlatego kosztował dość sporo, ale przekonawszy się o mocy maszyny, był pewien, że jej nabycie było jedną z lepszych decyzji w jego życiu.

Aomine wsiadł do swojego Forda, przekręcił kluczyk w stacyjce, wsłuchując się w cichy warkot silnika, a następnie, nie mogąc odmówić sobie tej przyjemności, wyjechał z parkingu z piskiem opon tak głośnym, iż parę osób spędzających czas w pobliżu odwróciło się w stronę odjeżdżającego z zawrotną prędkością auta.
Nie mogąc wysiedzieć w ciszy, Daiki włączył radio, z radością stwierdzając, że akurat leci jeden z jego ulubionych kawałków ostatnimi czasu. Podgłośnił więc muzykę na cały regulator i, fałszując okrutnie, wyśpiewał cały refren razem z wokalistą. W tym samym czasie wyjechał z polnej drogi prowadzącej do hotelu na tę szybkiego ruchu. Nie omieszkał również przyspieszyć. Pędząc nie wiadomo gdzie i po co, oddał się tylko piosence oraz uczuciu lekkości, wynikającemu z przebywanych, z minuty na minutę, kolejnych kilometrów.

*

Kiedy tylko Aomine wyszedł z jego pokoju, Ryota uwalił się na łóżko, ciężko wzdychając. Popatrzył na zegarek i z ulgą stwierdził, że może sobie pozwolić na odrobinę snu. Poszedł szybko pod prysznic i wrócił na wyro. Miał niecałe dwie godziny, żeby znaleźć się w warsztacie, więc ustawił stary, zardzewiały już, budzik i wsłuchał w jego rytmiczne tykanie, układające głowę w objęcia Morfeusza.
Kiedy malutkie urządzenie wydało z siebie nieznośny, wysoki dźwięk, blondyn zmarszczył brwi i jęknął głośno, jakby chciał zagłuszyć ten hałas. Usiadł na skraju łóżka i sięgnął ręką do zegarka, wyłączając go. Przeciągnął się i mruknął z przyjemności, kiedy w kręgosłupie strzeliło mu parę kości.
Z wcześniejszego bólu głowy nie zostało nic, oprócz lekkiego szumu. Mężczyzna wstał, wybrał z szafy kilka ubrań i począł wciągać na siebie prostą, szarą, połataną koszulę oraz szerokie, podarte, niegdyś białe, teraz pełne plam, ogrodniczki. Rzucił okiem na czas i zerwał się z miejsca. Zbiegł po schodach, ucałował Ruthie na przywitanie, zjadł na szybko jajecznicę i wyszedł na ulicę. Mijając swój dom, skierował się na stację. Minął po drodze drobny sklepik, antykwariat oraz burleskę.
Czas go naglił, więc nie rozglądał się zbytnio. W końcu dotarł do celu, wchodząc na teren warsztatu samochodowego. Niewysoki czarnowłosy mężczyzna, dobiegający powoli czterdziestki, zauważył jasną czuprynę, więc podniósł rękę na przywitanie, uśmiechając się sympatycznie.
 — Siemasz, Kise! Jak zawsze na czas, co?
— Znasz mnie, nie lubię być spóźniony — odpowiedział, kiedy już skrócił dzielący ich dystans.
Uścisnęli sobie dłonie i weszli do środka sporej hali. Ryota zerknął na napis, widniejący przy samym wejściu, na którym znajdowało się nazwisko jego przyjaciela.
— A to to kiedy się tu znalazło? — spytał.
Właściciel chętnie podjął temat.
— Super, nie? Załatwiono mi w zeszły wtorek. O! Widzisz? — przerwał podekscytowany, wskazując na plakietkę, wiszącą na lewej piersi. — Tu też mam. „Nijimura”. Dasz wiarę? Zobaczysz, jeszcze będę sławny!
Ryota zaśmiał się głośno, kręcąc głową.
— Ty mi lepiej pokaż to cudo, panie sławny.
Shuzo popchnął go w odpowiednią stronę, stawiając przed pięknym, czarnym Royc'em z 67r.

— Silver Shadow... — szepnął oszołomiony Kise, z blaskiem w oczach.
Wyglądał jak dziecko, w momencie, gdy rozdziera papier opakowujący prezent, aby dowiedzieć się, cóż on skrywa.
— Auto moich marzeń! — krzyknął, odwracając się podekscytowany w stronę starszego, ściskając go mocno. — Dziękuję, że poprosiłeś mnie o pomoc w naprawie!
Szatyn poklepał go po plecach, odklejając od siebie.
— Uspokój się, Kise. Znalazłem po prostu odpowiedniego murzyna, który ma zajawkę na starsze auta — powiedział żartobliwie.
Normalnie Ryota czymś by się odgryzł, ale był zbyt połechtany faktem, że akurat jego Nijimura wziął do pomocy przy tej maszynie.
*
Blondyn leżał na czymś, co emitowało duża deskorolkę, przyglądając się podwoziu. Większość rzeczy zdołał naprawić, jednak zardzewiałe elementy zostawił dla Shuzo. Nie miał czasu aż tak długo dłubać w maszynie, musiał jeszcze odświeżyć się przed pracą.
Zastanawiał się, co teraz robi Aomine. Na szczęście dla auta, był tak zaabsorbowany naprawą, że nie myślał o Daikim zbyt wiele. Inaczej pewnie popsułby to cacko jeszcze bardziej.
Nagle usłyszał krzyk właściciela:
— Kise, ktoś do ciebie!
Mężczyzna wysunął się do połowy spod Royce'a, chcąc zobaczyć kim jest przybysz i poderwał się, uderzając w głowę. Syknął głośno, odsuwając się całkiem, masując obolałe miejsce. Usiadł, patrząc na swoją rękę. Pięknie, smar. Teraz pewnie ma go we włosach.
— Ryo? — Usłyszał cichutki, słodki głosik.
Blondyn momentalnie zwrócił głowę w stronę, z której się on dobiegał i ujrzał niską, śliczną kobietę, o pięknych kręconych włosach w kolorze bordo. Jej zielono-szare oczy zdawały się śmiać do niego.
— Lili! — krzyknął, podrywając się do pionu.
Pragnął ją wyciskać, ale panna cofnęła się szybko. Na smukłej twarzy malowało się zdziwienie, a jej właściciel stanął jak słup soli. Ruda zaśmiała się cicho i wyjaśniła, wskazując na swój niecodzienny ubiór –czarną, gorsetową suknię.
— Widziałeś się w lustrze? Wyglądasz, jakbyś wlazł do komina.
Ryota tylko machnął lekceważąco ręka i cmoknął ją czule w czoło.
— Nawet nie wiesz, jak tęskniłem...
— Wiem.
Uśmiechnęła się. Zetknęli się czołami i trwali tak przez chwilę.
— Występ? — spytał bez ogródek.
— Yhym — potwierdziła.
— To kiedy wyjeżdżasz?
— Dzisiaj. Zaraz po nim mam pociąg.
 — No to trzeba się nagadać na kolejne kilka lat — odparł radośnie i złapał jej drobną dłoń, ruszając w stronę wyjścia, informując wcześniej o tym przyjaciela.
Poszli do domu; podczas gdy Ruthie tuliła w swoich ramionach ich gościa, Ryota, kolejny raz tego dnia, wziął prysznic i zaczął szykować się do pracy. Ubrał ciemne, wręcz czarne, jeansy, melonik tego samego koloru oraz białą koszulkę. Zgarnął z krzesła granatową marynarkę i zszedł do dziewczyn. Wziął pod rękę Lilith z szarmanckim uśmiechem, na co ta tylko pokręciła rozbawiona głową. Wyszli na rześkie powietrze i ruszyli przed siebie. Rozdzielili się w połowie drogi, umawiając na spotkanie po występie Kise.
* 
 Śpiewając, Ryota nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Tyle dobrych rzeczy go dzisiaj spotkało, iż nie mógł złapać większego oddechu. Serce biło mu jak oszalałe. Chyba jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy, przez co jego głos wydawał się, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej melodyjny. Co jakiś czas rozglądał się ukradkiem, w poszukiwaniu kogoś.
Zakończył ostatnią piosenkę, dedykując ją w myślach Daikiemu i, kłaniając się, zszedł ze sceny.
Wyszedł z budynku, rozpinając marynarkę, i odetchnął, zmęczony.

W czasie swojej samotnej, samochodowej wyprawy Aomine dojechał aż do sąsiedniego miasta, gdzie powłóczył się trochę po szerokich, zapełnionych ludźmi, ulicach. Na szczęście wziął ze schowka w aucie swojego walkmana, więc nie mógł narzekać na hałas i gwar, jaki panował wokół niego.
Udało mu się także zajść do dobrego sklepu specjalizującego się w szyciu garniturów na miary. Złożył zamówienie i miał on być gotowy za trzy dni. Nie mógł się już doczekać, kiedy będzie mógł się w nim zaprezentować.
Po powrocie na teren hotelu, czuł się zacznie lepiej, niż wcześniej. Przejażdżka pomogła mu się odstresować i nabrać dystansu do tego, o czym wcześniej rozmawiali z Midorimą. W sprawie Kise, postanowił, iż zaczeka na rozwój wypadków, a dopiero potem będzie się martwić. W dodatku w blondynie było coś, co na samą myśl o nim sprawiało, że jego żołądek ściskał się nieznacznie.
Zwykle trzymał ludzi na odległość. W tym wypadku polubił towarzystwo Ryoty już od chwili, gdy go zobaczył. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się nic podobnego, dlatego uznał to za dobry znak.
Zaparkował na swoim opłaconym miejscu na parkingu i wysiadł z samochodu. Zamknął go i dopiero upewniwszy się, że jego Ford jest bezpieczny, odszedł, kierując się w stronę wejścia.
Kiedy tylko ujrzał w oddali blond czuprynę, od razu wiedział, kto jest jej właścicielem. Uśmiechnął się, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Mimo lekkiego przepracowania, blondyn czuł się niewiarygodnie lekki. Stawiał kroki szybko i miękko, jak gdyby jego nogi nic nie ważyły. Zastanawiał się co jest tego powodem. „Hm. To się chyba nazywa...”
Zatrzymał się gwałtownie, nie wierząc własnym oczom. Na drodze stał nie kto inny, jak Aomine, z zabójczym uśmiechem i założonymi rękami na piersi. Widząc go, Ryota, otrząsając się wcześniej z szoku, rozpromienił się jeszcze bardziej. Nie potrafił stwierdzić, dlaczego tak się ucieszył na jego widok. Zdał sobie sprawę, że mimo, iż poznali się zaledwie wczoraj, jemu zaczęło na mężczyźnie zależeć.
Podszedł do niego zdecydowanie zbyt szybkim krokiem, wołając przy tym imię granatowowłosego z mieszaniną radości i zdziwienia:
— Aominecchi?
Chciał spytać, co Daiki tu robi, jednak szybko oprzytomniał, że to przecież hotel, w którym wyższy przebywa.

— Hejka — przywitał się Aomine. — Co tam? Pewnie skończyłeś pracę. — Wydedukował to głównie ze stroju, w jakim prezentował się blondyn.
Wyglądał na uradowanego tym przypadkowym spotkaniem. Jego uśmiech był dla Daikiego niczym swoista nagroda.

— W końcu — przytaknął wesoło. — A ty widzę skądś wracasz — stwierdził. —Wypad na miasto? — spytał, splatając za plecami palce.

— Na początku chciałem tylko przejechać się po okolicy, ale jakoś tak wyszło, że pojechałem dalej... aż do Kenner. O, i kupiłem tam garnitur! — pochwalił się. — Będzie do odbioru w poniedziałek. Chciałbyś może ze mną po niego pojechać? Moglibyśmy jeszcze gdzieś wstąpić po drodze, jeśli miałbyś ochotę — zaproponował.

— Jasne, chętnie! Chcę być pierwszą osobą, która cię w nim zobaczy. — Mrugnął do niego.
Był zbyt pochłonięty dzisiejszą wszechobecną dobrą aurą, aby przejmować się ewentualnym wstydem, jeśli coś palnie.

— Super — ucieszył się Daiki. — Tak więc przygotuj się mentalnie, bo kiedy ludzie widzą mnie w garniturze, to mdleją z zachwytu — ostrzegł uprzejmie.

Kise spojrzał na niego kpiąco i parsknął cichutko, nie chcąc urazić mężczyzny:
— Wczoraj dałem jakoś radę, to chyba w poniedziałek też sobie poradzę. — Wyszczerzył się zaczepnie.

— O nie. Jesteś odporny na mój urok i wdzięk?
Daiki teatralnej przyłożył dłoń do czoła, udając załamanego. Nie wytrzymał jednak w tej pozie zbyt długo, ponieważ parsknął śmiechem. — Przepraszam, przepraszam, to przez to, że mam dzisiaj taki dobry humor.

— No, nie całkiem — mruknął cichutko, gdy Aomine odegrał przed nim tę zabawną scenę. — Ty też? — zapytał  rozentuzjazmowany, ale zaraz się poprawił, drapiąc po głowie. — Ym… Znaczy, nie masz za co przepraszać.

—  Hm, tak, to... Myślę, że dobrze zrobiłem, przejeżdżając tu — powiedział z łagodnym uśmiechem na ustach, patrząc prosto w oczy Kise.
Tak, jakby chciał tym spojrzeniem przekazać mu coś, czego nie powiedział na głos.

— Myślę, że się z tobą zgodzę — odpowiedział szczerze.
Nieświadomie przysunął się lekko do niego. Zrobił to machinalnie. Wyciągnął szyję, chcąc go pocałować, ale cofnął się w ostatnim momencie. Nie wiedział czy wypada, nie wiedział czy może, nie wiedział nawet czy Aomine tego chce. W dodatku nie powinien.
Odsunął się o krok i przywrócił na swoją twarz uśmiech.
— To ja się chyba będę zbierał... Widzimy się jutro, prawda?

Zrobiło mu się słabo, kiedy poczuł palący oddech Ryoty wprost na swoich ustach, a jego zapach wdarł się do nozdrzy. Serce momentalnie zabiło mu szybciej, ale trwało to tylko chwilę, bowiem blondyn odsunął się. Zaczął zastanawiać się, czy zrobił coś nie tak, jednocześnie robiąc to, w czym się specjalizował: dobrą minę do złej gry.
— O-Oczywiście. To... Do zobaczenia — powiedział, uciekając wzrokiem.
Uśmiechnął się przelotnie, po czym minął blondyna, rzucając jeszcze krótkie ,,dobranoc”.

Kiedy Daiki przeszedł koło niego, Kise wyczuł pewną zmianę w atmosferze. Zmartwił się i odwrócił, nie myśląc wiele, kiedy złapał za rękaw jego koszuli, zmuszając mężczyznę, aby się zatrzymał, a ten odwrócił się z pytającym wyrazem twarzy.
Śpiewak spuścił wzrok i spytał cicho, cytując tekst z wczorajszego wieczora:
— Aominecchi, mogę się do ciebie przytulić?

Ciemnoskórego rozczuliła reakcja Ryoty. Przecież nie musiał pytać co o pozwolenie o takie rzeczy. Nie zmieniało to jednak faktu, że Aomine poczuł motyle brzuchu.
— Głuptasie... — westchnął tylko, przyciągnął go do siebie i zamknął w czułym uścisku, jednocześnie całując go w czubek głowy.

Niższy odwzajemnił uścisk, chwytając tylni materiał ubrania w swoje drobne palce. Wziął głęboki oddech, napawając się, znajomym już, zapachem. Wstyd przyznać, ale w ciągu tych kilku godzin okropnie brakowało mu właśnie tego. Zapachu, uścisku, głosu... Zabrakło mu po prostu Daikiego.

Trwali w uścisku jeszcze chwilę, a żaden z nich nie śmiał się ruszyć, w obawie, że ta chwila okaże się jedynie snem.
W końcu jednak oderwali się od siebie niechętnie. Mimo tego, że byli lato, noce były chłodne. Aomine zadrżał z zimna, uprzytamniając sobie, że kurtkę zostawił w bagażniku samochodu. Nie była mu ona jednak potrzebna, więc postanowił zabrać ją stamtąd już następnego dnia.
— Teraz naprawdę już idę. Do jutra — powiedział lekko zachrypniętym głosem i uśmiechnął się na odchodne.

Po tym, jak się od siebie oddalili, Kise ruszył w dalszą drogę, podekscytowany. Krótkie spotkanie z Daikim wystarczyło, aby czuł delikatne mrowienie w klatce piersiowej.
Wstąpił do domu, zgarniając stamtąd swój długi, czarny płaszcz i wyszedł szybko. Z nieschodzącym z jego ust uśmiechem, dotarł na miejsce, w którym miał odebrać ryżą dziewczynę. Znalazł się przed, wymalowanym na czerwono, budynkiem, krzywiąc się delikatnie, na wspomnienie podobnego, w którym kiedyś był, a czego nie chciał pamiętać.
Mimo wszystko pociągnął za klamkę dużych, brązowych drzwi, wchodząc do środka. Przeszedł wzdłuż ciemnego korytarza, wyłożonego jedynie drobnymi, ledwo oddającymi przyciemniony blask, lampkami. Przepchał się przez, zajmujący miejsca przy stolikach, czy barze, tłum, z entuzjazmem stwierdzając, że zdążył na finał.
Na burleskiej scenie, otoczona przygaszonymi światłami reflektorów, stała Lili, ciesząc, zarówno oczy jak i uszy, widzów. Jak przypuszczał blondyn, prezentowała się świetnie. Skąpo ubrana kobieta kręciła kusząco swoim ciałem, zręcznie poruszając się po scenie, śpiewając niewinnie. Uwielbiał jej głos. Z resztą nie tylko on. Wiele osób, przychodzących tam pierwszy raz, zostaje brutalnie sprowadzone do pionu, gdy po wyobrażeniach zobaczenia dzikiego, wulgarnego striptizu, porażeni zostają, tkwiącą w niewinnych gestach, sztuką. Ryota, jak i wiele zaznajomionych w temacie osób, lubił przychodzić na popis, ponieważ miało to dla niego formę teatralną, nie erotyczną.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy omiótł salę wzrokiem, dostrzegając jak wiele ludzi przyciągnęła obecność takiej sławy, jaką była rudowłosa. Wpatrzony w nią jak w obrazek, cieszący się z jej radości, płynącej z bycia w centrum uwagi, jasnowłosy, podszedł w stronę sceny, wchodząc za kulisy. Nie musiał prosić o pozwolenie. Znali go tutaj i wiedzieli, kim jest dla niego piosenkarka.
Obserwował ją, czekając na koniec. Gdy tylko Lili go dostrzegła, mrugnęła do niego bardzo zmysłowo, uśmiechając się zabójczo, na co Kise tylko popukał się w głowę, parskając śmiechem. Zespół, przygrywający pannie na scenie, zakończył grę, zamykając tym samym dzisiejszą atrakcję. Kiedy tylko tak się stało, ruda posłała swojej widowni całusa, machając do niej dystyngowanie. Zeszła z podestu, kierując się w stronę Ryoty, schowanego za kotarą. Mężczyzna wtórował fanom, bijąc jej gromkie brawa. Niższa wpadła w jego objęcia rozweselona.
— Jak mi poszło, braciszku? — zapytała słodko, patrząc na niego z błyskiem w oku.
— Jak zawsze świetnie — odparł bez namysłu.
Złapał ją za rękę i wyprowadził z lokalu, zakładając jej swój deszczowiec, aby zakryć ją przed wygłodniałym wzrokiem ludzi, przechodzących po ulicy.
Wrócili razem do domu, a Kise od razu przygotował jej kąpiel. Gdy jego siostra odprężała się w wannie, śpiewak usiadł na jej rogu, zaczynając rozmowę, uśmiechając się do niej sympatycznie. Nigdy się siebie nie wstydzili. Pomimo dzielących ich kilometrów oraz rzadkich spotkań byli ze sobą bardzo zżyci.
— Jak ci się żyje w mieście zakochanych? — spytał z troską.
— Chyba wreszcie nie muszę się tam czuć jak obca. Mam stałą pracę i koncerty zaplanowane na cały rok. — odparła dwuznacznie. — A bon entendeur salut [W1] — dodała wesoło.
— A ty zrozumiałaś, czy tylko korzystasz? — przejął się.
— Dobrze mi tam — zapewniła dziewczyna. — Tylko ciebie mi tam brakuje — dodała zaczepnie.
— Wiesz, że zawsze możesz tutaj zostać — odparł poważnie, w przeciwieństwie do niej, dotykając jej bladego policzka zewnętrzną stroną palców, wskazującego i serdecznego.
— Wiesz, że nie potrafię. Zanudziłabym się w jednym miejscu. Muszę być w rozjazdach, ciągłym zabieganiu i na mojej trasie koncertowej.
— Gwiazda — prychnął Kise rozbawiony, bez cienia sarkazmu, czy złości.
Kobieta w odpowiedzi tylko się wyszczerzyła, zanurzając bardziej w wodzie.
— A Tobie, jak się wiedzie? — spytała, mierząc go spojrzeniem. — Bujasz w obłokach… Wydajesz się jakiś taki… zakochany? — odgryzła się zadziornie.
Blondyn oblał się rumieńcem, natychmiastowo zaprzeczając.
— Zakochany? Przestań gadać bzdury, poznaliśmy się dopiero wczoraj, nie ma mowy, żeby Aominecchi…
— Ach, więc ma japońskie korzenie — zauważyła, rozbawiona reakcją brata. Nic sobie nie robiąc z groźnego spojrzenia topazowych tęczówek, spytała zaintrygowana: — Przystojny? 
Śpiewak westchnął cierpiętniczo, jednak odpowiedział zażenowany:
— Bardzo.
— Ty psie na baby! — krzyknęła rozradowana. — W sumie to na facetów… — dodała, za co została ochlapana wodą przez Ryotę.
— Nie mów tak, nic się nie wydarzyło — odparł zawstydzony.
Lilith była specyficzna. Jej słownictwo, bezpośredniość i cięty język zawsze strasznie różniły się od niego, ale nie uważał tego za nic złego. Żadne jej dziwne nawyki, nawet takie, których nie popierał, nie zmieniłyby faktu, że ją kocha.
— Aaa, nudziarz z ciebie, Ryota — powiedziała zawiedziona, uśmiechając się łobuzersko.
Blondyn zaśmiał się, dając jej pstryczka w nos i poszedł po ręcznik.
— Wyłaź, trzeba się zbierać. Masz pociąg o dwunastej, prawda? — spytał smutno.
Ryża wlepiła w jego oddalające się plecy wzrok, po czym przeprosiła z żalem:
— Wybacz. Nie mogę zostać…
C'est la vie [W2] — odpowiedział łagodnie mężczyzna, uśmiechając się w zrozumieniu.
*
  Znaleźli się na stacji z niemal godzinnym wyprzedzeniem, więc poświęcili ten czas na rozmowy. Przez ich usta przepływały zarówno poważne, jak i te błahe tematy. Raczyli się tą wymianą zdań, doceniając każde wypowiedziane przez drugą osobę słowo, zapisując je sobie w pamięci, jakby widzieli się ostatni raz w życiu. Zawsze tak wyglądały ich pożegnania, przy których, podczas przyjazdu pociągu, nie obyło się bez łez. Ich relacja była skomplikowana, jednak dbali o nią i pielęgnowali, jak tylko mogli, wiedząc, że są sobie zbyt cenni, alby ją zepsuć.
Kise wyściskał siostrę mocno, zapamiętując dotyk drobnych rąk na jego plecach i delikatny zapach magnolii, aby móc przypominać sobie o Lili do czasu ich ponownego spotkania. Długo jeszcze za nią machał, stojąc na peronie sam, nawet wtedy, gdy maszyna już dawno zniknęła z jego pola widzenia.
Uśmiechnął się smutno i powlókł powoli do domu.

*

Kiedy Daiki tylko znalazł się w swoim apartamencie, rzucił się na łóżko i zapalił. Zwykle tego nie robił, czuł wręcz wstręt do tytoniu, jednak paradoksalnie od czasu do czasu potrzebował go, aby zebrać myśli. Ponieważ jego organizm nie był przyzwyczajony do dymnej mieszanki tylu szkodliwych związków na raz, zaczęło kręcić mu się w głowie. Czuł drapanie w płucach i gardle, które zmusiło go do odkaszlnięcia.
Przy trzecim papierosie zaczęły łzawić mu oczy i zaczęło mu się robić niedobrze, jednak pomimo tylu reakcji obronnych swojego ciała, nie przestał, nim nie wypalił ostatniego z paczki.
Sam nie wiedział czemu, ale w jego wnętrzu zrodziła się złość. Złość na samego siebie, którą obudziło w nim uczucie do Kise. Sytuacji nie pomagał fakt, iż rosło ono z każdą chwilą, kiedy tylko zaczynał o nim myśleć, lub miał okazję go zobaczyć.
W pokoju zrobiło się siwo przez papierosowy dym, który wciąż wisiał w powietrzu i wdzierał się do oskrzeli ciemnoskórego z każdym momentem, w którym nabierał on oddech. Musiało minąć parę chwil, nim zdecydował się on wstać z łóżka, rozebrać i otworzyć okno, wpuszczając do środka świeżego, chłodnego powietrza. Wtedy zaległ ponownie na swoim miękkim posłaniu, tym razem jednak w poprzek, z głową zwisającą w dół.
Na chwilę zamknął oczy. Lecz kiedy tylko to uczynił, uderzył go wyimaginowany blask złotych włosów Kise, jego szczere spojrzenie nieco ciemniejszych tęczówek oraz uśmiech, który był najpiękniejszym ozdobnikiem całej twarzy, jednak tylko wtedy, gdy był szczery. Niemniej Aomine miał właśnie takie szczęście, iż potrafił takowy wywołać u śpiewaka bez większych problemów.
Wspomnienia o chłopaku go paraliżowały. Nie rozumiał swoich własnych reakcji, gestów i myśli. Zaczął zatracać się w uczuciach, których nie znał i… trochę się bał. Gdyby bowiem Ryota był dla niego nikim, pewnie bez większego problemu po prostu zaciągnąłby go do łóżka, a następnie zostawił. No, że może po paru razach, jeśli Kise okazałby się w seksie wystarczająco dobry.
Jednakże tym razem wszystko było inne. I może dlatego ciemnoskóry był na siebie zły. Ponieważ nie chciał tego zepsuć. Ponieważ nie chciał, by skończyło się tak, jak zwykle.
Był zmęczony, chciał się wyspać, ale jego własne myśli nie chciałby dać mu ani chwili spokoju, wciąż dręcząc, rzucając pojedyncze imiona tych, których ostatnio przyszło mu skrzywdzić. Philip, Mike, David, Ryo. Tylko z ich czwórką zdążył zabawić się w ostatnim czasie, porzucając następnie bez słowa. Był świadom, że jego zachowanie było okropne, ale nic nie mógł poradzić na to, że właściwie każdy z tych mężczyzn zadurzył się w nim od pierwszego wejrzenia i zaufał.
Może liczyli, że z jednej, przygodnej nocy zrodzi się coś więcej. Że przy Daikim, człowieku pewnym siebie, bogatym, piastującym tak odpowiedzialną posadę, jakim była praca prokuratora, zaznają nie tylko chwilowej przyjemności, ale dłuższego szczęścia, spokoju i dostatku.
Byli naiwni, bowiem każdego z nich mężczyzna potraktował tak samo. Przeleciał i odszedł, zostawiając za sobą jedynie parę banknotów, które miały zrekompensować ich wspólnie spędzone, upojne chwile.
Każdy z nich był przystojny, miły, o wielkim sercu i szczerych chęciach na związek z Aomine. W obecnej chwili ciemnoskóry nie mógł przypomnieć sobie nawet ich twarzy, bowiem wszystkie zlewały mu się w jedno.
Tylko Kise pozostawał wyraźny w jego umyśle, na tle innych, rozmazanych. Tylko on się liczył, a Daiki miał dziwne wrażenie, że już się od tego nie uwolni. Że tak powinno być i nie może zmarnować szansy, jaką był dla niego blondyn.
Szansą na zupełnie nowe życie, w którym mógłby odnaleźć to, czego w przelotnych znajomościach zawsze mu brakowało – miłość i szczęście.
W dalszym ciągu zagubiony i mający tak wiele pytań do zadania samemu sobie, pozostających na tę chwilę bez odpowiedzi, zapadł w niespokojny sen, owiewany zimnym, przesyconym zapachem wilgoci, powietrzem.

Na szczęście rano humor Aomine uległ znacznej poprawie. Obudził się znacznie wcześniej, niż nastawił budzik. Wstał, trzęsąc się z zimna i zamknął okno, które zostawił otwarte poprzedniego wieczora. Następnie wziął krótki prysznic, przebrał się w czyste, świeże ubrania i zszedł do restauracji na śniadanie.
Zamówił podwójną jajecznicę i czarną kawę. Był strasznie głody, ponieważ wczoraj nie jadł kolacji, jednak pragnął spożyć swój posiłek jak najszybciej, aby móc już udać się na rynek miasta, gdzie miał spotkać się z Kise. Nie mógł się już doczekać. Dłonie drżały mu ze szczęścia i ekscytacji. Udało mu się również wyłączyć na chwilę wszelkie wątpliwości, jakie wiązał z chłopakiem, aby móc w pełni cieszyć się chwilami, jakie mieli tego dnia wspólnie przeżyć.
Po śniadaniu nie czekał długo. Upewniając się, że wygląda tak świetnie, jak myśli, napchał portfel banknotami, zamknął apartament na klucz i popędził na spotkanie z Ryotą.

Następny dzień zaczął się nie najlepiej. Ryotę męczył ból głowy i szczypały oczy. Zwlókł się z łóżka, ruszył do łazienki, ciężko opierając się o umywalkę. Uśmiechnął się smutno, ogarnęła go melancholia i chociaż, jak zawsze zresztą, mocno przeżył rozstanie z siostrą, nie posiadał się z radości, że go odwiedziła. Jego humor znacznie polepszył się, kiedy przypomniał sobie o dzisiejszym spotkaniu. Rozchmurzył się nieco i spojrzał w lustro.
— Chryste! — Przeraził się swoim własnym odbiciem.
Miał spuchnięte, przekrwione oczy i ogromne wory znajdujące się pod nimi. Wielokrotnie opłukał twarz wodą, co w znacznym stopniu złagodziło sytuację. Ogarnął się, sporządzając wszystkie, niezbędne o poranku kwestie higieny osobistej i wyszedł z pomieszczenia. Założył błękitną koszulę, z podpiętymi na 3/4 rękawami,  czarne, lekko zwężane spodnie i zwykłe, czerwone trampki.
Zbiegł na dół, odebrał kartkę z listą rzeczy do zakupu od Ruth i wyszedł powitać słoneczny, ciepły poranek.
 Nie musiał długo czekać. Prawdę mówiąc, nawet nie zdążył kupić czegokolwiek, a Aomine stał przed nim przy jednym ze stoisk na bazarku, obracając w palcach jakiś czasomierz. Był odwrócony do niego tyłem, więc Kise podszedł do niego i, kładąc mu rękę na ramieniu, przywitał się:
—Witaj, Aominecchi.

Daiki drgnął, czując na sobie dotyk innej osoby, jednak głos, który temu towarzyszył, mężczyzna rozpoznał od razu. Odwrócił się więc, aby przywitać się z Kise.
— Hej, Ki... Woooah, coś się stało? — spytał szybko, zauważając lekko spuchnięte i zaczerwienione oczy Ryoty. Wyglądał tak, jakby wcześniej płakał, dlatego Daiki lekko się zaniepokoił.

— Nie, po prostu kiepsko spałem. — Machnął nerwowo ręką.
Nie sądził, że Daiki tak łatwo, a przede wszystkim szybko, zauważy efekty wczorajszego rozstania z siostrą. Nie chciał go kłopotać własnymi sprawami, w dodatku mężczyzna wyglądał na trochę przejętego, a blondyn widząc to, zapragnął pozbyć się wszystkich jego trosk. Irracjonalnie jednak, poczuł dziwne ciepło, gdy pomyślał, że to właśnie przez niego granatowe tęczówki taskowały go teraz czujnie.

— Skoro tak mówisz...
Aomine nie miał podstaw, aby nie wierzyć Kise, w końcu ten jeszcze ani razu (prawdopodobnie) go nie okłamał, jednak coś w tonie jego głosu sprawiło, że ciemnoskóry pozostawał wciąż lekko niepewny. Zależało mu na chłopaku i nie wybaczyłby sobie, gdyby coś mu się stało, a on, nie wiedząc o tym, nie potrafiłby mu pomóc.
— W takim razie, jakie mamy plany na dziś?

— Najpierw zakupy. — Rzucił okiem na stragany. — Nie chcemy rozgniewać Ruthie, uwierz mi — zaśmiał się perliście. — A co do bardziej przyjemnych rzeczy, to tajemnica. Mogę tylko zdradzić, że to najpiękniejsze miejsce w całym Nowym Orleanie. Ale... Nie boisz się znowu zmoczyć? — spytał, z błyskiem w złotym oku.

— Jasne, że nie, ja się niczego nie boję, złotko – odparł z szelmowskim uśmiechem i wypiął dumnie pierś. — Dobrze, zatem prowadź po zakupy!

Krzątali się po stoiskach handlowych wypełniając kolejne punkty z listy. Zdążyli kupić owoce, pasma materiałów, zasłony, aż w końcu zostały im do kupienia jedynie nowe spodnie robocze dla Kise. Kiedy blondyn szukał swojego rozmiaru, złapał za rękę Daikiego i przyciągnął go, wskazując palcem przed siebie.
— Aominecchi, zobacz! Czy to nie przypadkiem twoja marynarka?

— O cholera.
Aomine przyjrzał się uważnie swojej marynarce, która leżała na ladzie pewnego straganu. Była to ta sama, którą zgubił dwa dni wcześniej. Zauważył, że była lekko ubrudzona zaschniętym błotem. Widocznie sprzedawca nie zaprzątał nią sobie głowy, dorzucając znalezione ubranie do reszty łupów, które mógł zdobyć w podobny sposób.
— Lubiłem ją... — jęknął z żalem i wywrócił oczyma.
Nie chciał poniżać się do kradzieży, nawet, jeśli przedtem należała ona do niego, a płacić sprzedawcy na pewno nie zamierzał.
Widząc strapienie na twarzy blondyna, Daiki odciągnął go od tej pechowej marynarki, po czym szybko wytłumaczył, że i tak kupi sobie nową, kiedy tylko będzie miał okazję, aby chłopak już o tym nie myślał.
W końcu udało im się kupić spodnie dla Kise na innym straganie, a następnie wystąpili na chwilę do domu blondyna, aby ten mógł zostawić zakupy. Aomine czekać na niego przed budynkiem, a kiedy ten wreszcie się pojawił, uśmiechnął się tylko, nie mogąc doczekać się tego, co też Kise dla nich wymyślił.






 [W1]Kto zrozumiał, niech korzysta.


 [W2]Takie życie.

3 komentarze:

  1. Umiliłyście mi poranek i cały dzień, dziękujęę <3 Raczej nie uda mi się napisać tak długiego i kreatywnego (I think so ._.) komentarza, jak ostatnio, bo nie piszę go na bieżąco z czytaniem, ale chcę wystukać choć kilka zdań w klawiaturę, dla motywacji! ^^)/ A tak sobie ostatnio myślałam nad tym, kiedy następny rozdział, bo nie miałam co czytać, a drugiego takiego opowiadania, przynajmniej AoKise, nie znajdę, kocham. <3 Ano właśnie, wygląda na to, że ktoś tu zaczyna się w kimś zakochiwać, Emson lubi *-* Tylko Aomine będzie musiał wyjechać. I co wtedy? Heartbreak ;-; Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę weny! c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy, każdy, nawet najkrótszy, czy krytyczny komentarz, coś dla nas znaczy ^^
      No cóż...musi się zacząć rodzić jakieś uczucie. Inaczej nie byłoby co czytać, prawda? ;>
      Pozdrawiam ~~

      Usuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, ocho Midorima to ma wszędzie szpiegów i nie uszło jego uwadze, że Aoime gdzieś zniknął z Kise, no pięknie że Kise nie chce mu wyjść z głowy ;) ale mam nadzieję, że go nie zrani, bo to jednak dwa swiaty, i choć Aoime był bez ojca to jednak miał pieniądze, Midorima może się troszczy choć odczuwam to jako troskę o zarobki...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń