Po tym, jak wrócił do swojego
pokoju, wykąpał się, przebrał i zjadł śniadanie w hotelowej restauracji, Aomine
zszedł na parter, do recepcji, chcąc spytać, gdzie o tej porze mógł znaleźć
właściciela całego dobytku, a zarazem swojego znajomego.
Kiedy znalazł się na miejscu,
podszedł do lady recepcji, za którą siedziała młoda kobieta. Była ładna,
chociaż nie aż tak, aby dobitnie przykuć jego uwagę. Miała długie, lśniące
blond włosy zaczesane w warkocz, który opadał jej swobodnie na ramię.
Daikiemu przemknęło przez myśl
wspomnienie włosów Ryoty, które uważał za wręcz ujmujące. Szybko porównał je z
blond czupryną recepcjonistki, wnioskując, iż te chłopaka zdecydowanie
przodują.
— Mogę panu w czymś pomóc? —
spytała kobieta, przenosząc na niego swój wzrok znad stert papierów, które
właśnie wypełniała.
Uśmiechnęła się. Dopiero wtedy
zaczął mówić:
— Wie pani, gdzie mogę w tej
chwili zastać Midorimę Shintaro? — spytał.
— Hmm… — Kobieta zamyśliła
się, ale już po chwili udzieliła mu satysfakcjonującej odpowiedzi: — Sądzę, że
szef powinien mieć teraz chwilę przerwy i być w restauracji piętro niżej.
— Dziękuję.
Chciał już odejść, jednak
recepcjonistka powstrzymała go.
— Ehm, proszę pana… Chodzi o
to, że nie jestem pewna, czy powinien pan przeszkadzać panu Midorimie — powiedziała,
pesząc się nieco.
— To nie problem. I tak jestem
z nim umówiony — odparł i uśmiechnął lekko. — W razie czego, powiem, że
znalazłem go tam przypadkiem.
Kobieta, nieco uspokojona,
westchnęła cicho i odprowadziła go wzrokiem do schodów. On zaś skierował tam swoje
kroki w dół.
Co prawda, nieco inną drogą
niż dzień wcześniej, ale już po raz drugi znalazł się w korytarzu prowadzącym
do restauracji dla VIPów, jak w myślach ją nazywał. Ponieważ jednak takim VIPem
był, gdyby ktoś chciał go zatrzymać, prawdopodobnie i tak poszedłby dalej.
Wystarczyło jedynie, aby się przedstawił. Jego nazwisko było dość znane, aby
reagowano na nie z należytym szacunkiem.
Chwycił za klamkę i pchnął
duże, dębowe drzwi do kameralnej restauracji, która w pewnych godzinach stawała
się salą rozrywki ludzi, których na takową było tutaj stać.
Całe pomieszczenie wyglądało
inaczej niż poprzedniego dnia wieczorem, ale jednocześnie tak, jak to sobie
wcześniej wyobrażał. Stołów było zdecydowanie więcej oraz różniły się one układem.
Dodatkowo, paliło się więcej świateł, które w tamtej chwili nie były nastrojowo
przyciemnione. Z głośników porozstawianych w rogach sali sączyła się cicha muzyka.
Mimo, iż godzina była wczesno-popołudniowa, przy stolikach nie brakowało gości. Nie było ich na szczęście tak
wielu, aby musiał się przez nich przeciskać, dlatego niemal od razu dostrzegł
nietypowe włosy w odcieniu zieleni, mężczyzny, z którym zamierzał porozmawiać.
Siedział on w znacznie oddalonej od centrum pomieszczenia części i czytał
gazetę, nie zwracając najmniejszej uwagi na rozmowy prowadzone przez gości
hotelu.
Nie czekając ani chwili
dłużej, ruszył w jego kierunku. Kiedy był już wystarczająco blisko, jego
przyjaciel uniósł wzrok znad gazety i skierował go na niego. Wyraz wiecznie
poważnej twarzy Midorimy nie uległ żadnej zmianie, kiedy wodził wzrokiem po
jego sylwetce.
— Witaj, Shintaro — powitał go
Aomine, gdy znalazł się już dostatecznie blisko stolika, przy którym siedział
właściciel hotelu.
— Daiki.
Midorima wstał, podał mu rękę
i skinął głową.
— Kopę lat! — powiedział
ciemnoskóry, rezygnując ze swojego oficjalnego tonu.
Poklepał Shintaro po plecach,
z przyjemnością zaobserwowując, jak tamten krzywi się nieznacznie na taką
czułość. Wskazał mu tylko miejsce naprzeciw siebie, co Aomine natychmiast
wykorzystał.
— A więc, jesteś wreszcie —
zaczął Midorima.
Swoją gazetę złożył na pół, a
następnie odłożył na stolik. Dopiero wtedy Aomine zauważył, iż mężczyzna miał
przed sobą talerz z nadgryzionym francuskim rogalikiem oraz filiżankę z czarną,
pracującą kawą.
— Tak. Już od jakiegoś czasu
rozważałem twoją ofertę, ale nie miałem w pracy ani chwili wytchnienia — odparł
zgodnie z prawdą ciemnoskóry.
— Nie mówię o tym — szybko
zreflektował się Midorima. — Chodzi mi o to, że przyjechałeś wczoraj, a porozmawiać
przyszedłeś dzisiaj.
— He? Skąd wiesz? — zdziwił
się Daiki.
Liczył na to, że Shintaro nie
dowie się o jego wczorajszym wieczorze totalnej laby.
— Daj spokój Daiki, to mój
hotel. Co by było, gdybym nie zdawał sobie sprawy z tego, co się tutaj dzieje,
nanodayo? — prychnął, splatając ręce na piersiach.
Midorima nie znosił być
niedoceniany.
— No dobra, dobra —
skapitulował ciemnoskóry. — Wczoraj byłem zbyt zmęczony, żeby ruszać się z
miejsca — skłamał gładko.
Shintaro rzucił mu
dezaprobujące spojrzenie znad swoich okularów o prostokątnych obwódkach.
— Ahomine, nie każ mi się
powtarzać. Wiem, co wczoraj robiłeś i czemu nie spędziłeś nocy w swoim pokoju!
Ciemnoskóry powoli uniósł brwi
w osłupieniu.
— Śledzisz mnie? A ja głupi
myślałem, że nikt się nie dowie, gdzie trzymam w pokoju pieniądze!
— To nie mój interes — odparł
wymijająco Midorima.
— Czyli...
— Zakończ ten temat —
westchnął mężczyzna. — Mam swoich informatorów, to wszystko. Powiedz mi lepiej,
jak ci się tu podoba.
— Jest cudownie. Naprawdę.
Wiesz, zazdroszczę ci. Niby prowadzisz ten hotel, ale przecież w wolnych
chwilach możesz się tu pobyczyć.
— To fakt — przyznał Shintaro,
upijając łyk kawy. — Mam poprosić kelnera? — spytał, widząc, jak wzrok
ciemnoskórego podąża za jego filiżanką.
— Jeśli byś mógł.
Midorima bez zbędnych słów
przywołał do siebie ubranego w elegancki strój chłopaka, który przyjął
zamówienie i niesamowicie szybko uwinął się z przyniesieniem go. Aomine
przypuszczał nawet, iż kawa dla niego była przygotowana już w momencie, kiedy
przekroczył próg restauracji.
— W każdym razie. Może mógłbyś
mi powiedzieć, co wczoraj robiłeś z moim pracownikiem? — Midorima zgrabnie
powrócił do tematu.
Aomine westchnął. Nie widział
już sensu w zatajaniu niczego przed tym człowiekiem. Mimo wszystko irytowało
go, że chciał on wiedzieć o innych jak najwięcej, zaś sam był bardzo skryty i
Daiki w gruncie rzeczy wiedział o nim niewiele. W tamtej chwili postanowił
sobie, że do końca swojego wyjazdu wyciągnie ze swojego znajomego tyle
informacji, ile mu się uda.
Jednak dobrze wiedział, że aby
tego dokonać, musiał najpierw zacząć od siebie.
— Kise nie jest twoim
pracownikiem po godzinach — podkreślił na początek. — Więc to, co robiliśmy,
nie dotyczy ciebie. Cieszę się jednak z tego, że tak się mną interesujesz —
dodał ze złośliwym uśmieszkiem.
Midorima nie zaprotestował.
— Byliśmy na niewielkim placu
w mieście. Tańczyliśmy, a potem wyskoczyliśmy na drinka. Padał deszcz, który
zamoczył mi ciuchy, więc zostałem u niego na noc.
— I to tyle?
— Tak. A co?
— Nic — westchnął Midorima
ciężko. Po chwili ciszy spytał jednak: — Podoba ci się?
Aomine poczuł, jak na jego
policzki wpełza zdradliwa czerwień.
— A co to ma za znaczenie? —
burknął.
— Nie zrozum mnie źle. Pytam,
ponieważ łączy się to ze sprawami zawodowymi.
Daiki zmarszczył brwi.
— Nie rozumiem.
— To akurat nic nowego,
nanodayo. Chodzi o to, że nim zaczniesz w jakikolwiek sposób się do niego
dobierać, o ile już tego nie zrobiłeś, musisz wiedzieć, że to w gruncie rzeczy
wrażliwy chłopak.
— I co, informatorzy ci to
powiedzieli? — warknął niespodziewanie Aomine, zastanawiając się, czy jeśli
była to prawda, skąd ewentualny informator mógłby to wiedzieć? Musiałby chyba
osobiście spotykać się z Kise, a sama myśl o tym sprawiała, że zaczynał się
wkurzać. Nie był tylko do końca pewien, dlaczego.
— Nie, sam się o tym
przekonałem. Znam trochę Kise i wiem, jaki jest. Zwłaszcza po tym, kiedy ktoś
zrani jego uczucia.
— Sugerujesz, że ja miałbym
tak postąpić?
— Sugeruję tylko, iż nie
powinieneś działać bezmyślnie. Kise, jeśli jest załamany, śpiewa gorzej niż
normalnie, a do tego same przygnębiające kawałki. Gościom się to nie podoba —
oświadczył, poprawił okulary i upił kolejny łyk kawy.
Aomine za to zabrał się za
siorbanie swojej. Znał Midorime już przeszło dziesięć lat, dlatego dobrze
wiedział, że pod jego słowami oraz maską obojętności znajduje się głęboko
ukryta troska.
— Przecież mnie znasz,
Shintaro — westchnął w końcu Daiki.
Wypił już swoje expresso i z
cichym brzdękiem odstawił filiżankę na spodeczek.
— Właśnie dlatego się martwię
— wyznał Midorima. — Jesteś bardzo zapracowanym i dbającym o reputację
człowiekiem. W dodatku impulsywnym. W związku z tym, muszę cię o coś prosić:
tym razem bądź rozważny.
Daiki uśmiechnął się gorzko.
— Spokojnie, coś wymyślę — odpowiedział,
po czym wstał od stolika. — Miło się gawędziło, ale muszę uciekać.
— Rozumiem. Ach, jeszcze
jedno.
Spojrzał prosto w oczy
ciemnoskórego, a Aomine dostrzegł w nich błysk, tak bardzo niepasujący do tej
spokojnej twarzy.
— Co takiego?
— Byłbym rad, gdybyś mógł w
czasie swojego pobytu tutaj dotrzymać mi towarzystwa. Nie codziennie. Tylko
wtedy, kiedy będziesz mógł i chciał. Nie często mogę gościć tu przyjaciół.
— Jasne. Rozumiem. I zgadzam
się — odparł Aomine, uśmiechnął serdecznie, jeszcze chwilę wpatrując się w
głębię soczyście zielonych tęczówek rozmówcy.
Zaraz potem skinął Midorimie
głową na pożegnanie i odszedł od stolika, ciesząc się, iż Shintaro ureguluje za
niego rachunek, o czym najwyraźniej tamten pomyślał dopiero wtedy, kiedy Daiki
opuścił już restaurację.
*
Po obiedzie Aomine zaczął się
nudzić. Mimo, iż hotel oferował tak wiele opcji spędzenia swojego wolnego
czasu, czy to na relaksie, czy na przyjemnym wysiłku fizycznym, on nie potrafił
sobie niczego wybrać. Wciąż tylko kręcił się po swoim ogromnym, pustym
apartamencie, nie mogąc zebrać myśli. Aby choć na chwilę uwolnić się od cichego
głosu rozsądku, który podpowiadał mu, co mógłby teraz porobić, postanowił, że
ponieważ do końca swojego wyjazdu i tak ma dużo czasu, dlatego, owszem, zwiedzi
na spokojnie cały budynek oraz jego teren, ale później.
W końcu, nieco zirytowany
swoim własnym, niezrozumiałym zachowaniem, zaczął się rozpakowywać. Razem z
nim, do hotelu przyjechała tylko jedna walizka. Jego decyzja o przyjeździe
zapadła nagle i niespodziewanie, dlatego pakował się na ostatnią w chwilę,
czego konsekwencją był zdecydowanie zawężony wybór czystych ubrań na zmianę. A
Aomine lubił wiedzieć, że ma swoich rzeczy tak dużo, aby w każdym momencie móc
spokojnie przebrać się w coś innego.
Wpatrzony w swoje ciuchy,
które łącznie wypełniły tylko jedną szufladę komody, pokręcił głową, zły na
siebie. Nie wziął ze sobą nawet garnituru. A co, jeśli mu się tutaj przyda? W
kręgu tak znamienitych osobowości, jakie głównie przebywały w hotelu, nigdy nie
wiadomo było, kiedy ktoś wyprawi jakiś bankiet, na którym on powinien się
pojawić, w celu nawiązania nowych,
ważnych w jego fachu, znajomości.
Na parkingu stało wiele aut,
ale on bez najmniejszego problemu rozpoznał swojego nowego czarnego Forda
Capri. Na jego zakup zdecydował się miesiąc wcześniej, z racji tego, iż dostał
w kancelarii premię. Był to jeden z nowocześniejszych samochodów, dlatego
kosztował dość sporo, ale przekonawszy się o mocy maszyny, był pewien, że jej
nabycie było jedną z lepszych decyzji w jego życiu.
Aomine wsiadł do swojego
Forda, przekręcił kluczyk w stacyjce, wsłuchując się w cichy warkot silnika, a
następnie, nie mogąc odmówić sobie tej przyjemności, wyjechał z parkingu z
piskiem opon tak głośnym, iż parę osób spędzających czas w pobliżu odwróciło
się w stronę odjeżdżającego z zawrotną prędkością auta.
Nie mogąc wysiedzieć w ciszy,
Daiki włączył radio, z radością stwierdzając, że akurat leci jeden z jego ulubionych
kawałków ostatnimi czasu. Podgłośnił więc muzykę na cały regulator i, fałszując
okrutnie, wyśpiewał cały refren razem z wokalistą. W tym samym czasie wyjechał
z polnej drogi prowadzącej do hotelu na tę szybkiego ruchu. Nie omieszkał
również przyspieszyć. Pędząc nie wiadomo gdzie i po co, oddał się tylko
piosence oraz uczuciu lekkości, wynikającemu z przebywanych, z minuty na minutę,
kolejnych kilometrów.
*
Kiedy tylko Aomine wyszedł z jego
pokoju, Ryota uwalił się na łóżko, ciężko wzdychając. Popatrzył na zegarek i z
ulgą stwierdził, że może sobie pozwolić na odrobinę snu. Poszedł szybko pod
prysznic i wrócił na wyro. Miał niecałe dwie godziny, żeby znaleźć się w
warsztacie, więc ustawił stary, zardzewiały już, budzik i wsłuchał w jego
rytmiczne tykanie, układające głowę w objęcia Morfeusza.
Kiedy malutkie urządzenie
wydało z siebie nieznośny, wysoki dźwięk, blondyn zmarszczył brwi i jęknął
głośno, jakby chciał zagłuszyć ten hałas. Usiadł na skraju łóżka i sięgnął ręką
do zegarka, wyłączając go. Przeciągnął się i mruknął z przyjemności, kiedy w
kręgosłupie strzeliło mu parę kości.
Z wcześniejszego bólu głowy
nie zostało nic, oprócz lekkiego szumu. Mężczyzna wstał, wybrał z szafy kilka
ubrań i począł wciągać na siebie prostą, szarą, połataną koszulę oraz szerokie,
podarte, niegdyś białe, teraz pełne plam, ogrodniczki. Rzucił okiem na czas i
zerwał się z miejsca. Zbiegł po schodach, ucałował Ruthie na przywitanie, zjadł
na szybko jajecznicę i wyszedł na ulicę. Mijając swój dom, skierował się na
stację. Minął po drodze drobny sklepik, antykwariat oraz burleskę.
Czas go naglił, więc nie
rozglądał się zbytnio. W końcu dotarł do celu, wchodząc na teren warsztatu
samochodowego. Niewysoki czarnowłosy mężczyzna, dobiegający powoli
czterdziestki, zauważył jasną czuprynę, więc podniósł rękę na przywitanie,
uśmiechając się sympatycznie.
— Siemasz, Kise! Jak zawsze na czas, co?
— Znasz mnie, nie lubię być
spóźniony — odpowiedział, kiedy już skrócił dzielący ich dystans.
Uścisnęli sobie dłonie i
weszli do środka sporej hali. Ryota zerknął na napis, widniejący przy samym
wejściu, na którym znajdowało się nazwisko jego przyjaciela.
— A to to kiedy się tu
znalazło? — spytał.
Właściciel chętnie podjął temat.
— Super, nie? Załatwiono mi w
zeszły wtorek. O! Widzisz? — przerwał podekscytowany, wskazując na plakietkę,
wiszącą na lewej piersi. — Tu też mam. „Nijimura”. Dasz wiarę? Zobaczysz,
jeszcze będę sławny!
Ryota zaśmiał się głośno,
kręcąc głową.
— Ty mi lepiej pokaż to cudo,
panie sławny.
Shuzo popchnął go w
odpowiednią stronę, stawiając przed pięknym, czarnym Royc'em z 67r.
— Auto moich marzeń! —
krzyknął, odwracając się podekscytowany w stronę starszego, ściskając go mocno.
— Dziękuję, że poprosiłeś mnie o pomoc w naprawie!
Szatyn poklepał go po plecach,
odklejając od siebie.
— Uspokój się, Kise. Znalazłem
po prostu odpowiedniego murzyna, który ma zajawkę na starsze auta — powiedział
żartobliwie.
Normalnie Ryota czymś by się
odgryzł, ale był zbyt połechtany faktem, że akurat jego Nijimura wziął do
pomocy przy tej maszynie.
*
Blondyn leżał na czymś, co
emitowało duża deskorolkę, przyglądając się podwoziu. Większość rzeczy zdołał
naprawić, jednak zardzewiałe elementy zostawił dla Shuzo. Nie miał czasu aż tak
długo dłubać w maszynie, musiał jeszcze odświeżyć się przed pracą.
Zastanawiał się, co teraz robi
Aomine. Na szczęście dla auta, był tak zaabsorbowany naprawą, że nie myślał o
Daikim zbyt wiele. Inaczej pewnie popsułby to cacko jeszcze bardziej.
Nagle usłyszał krzyk
właściciela:
— Kise, ktoś do ciebie!
Mężczyzna wysunął się do
połowy spod Royce'a, chcąc zobaczyć kim jest przybysz i poderwał się, uderzając
w głowę. Syknął głośno, odsuwając się całkiem, masując obolałe miejsce. Usiadł,
patrząc na swoją rękę. Pięknie, smar. Teraz pewnie ma go we włosach.
— Ryo? — Usłyszał cichutki,
słodki głosik.
Blondyn momentalnie zwrócił
głowę w stronę, z której się on dobiegał i ujrzał niską, śliczną kobietę, o
pięknych kręconych włosach w kolorze bordo. Jej zielono-szare oczy zdawały się
śmiać do niego.
— Lili! — krzyknął, podrywając
się do pionu.
Pragnął ją wyciskać, ale panna
cofnęła się szybko. Na smukłej twarzy malowało się zdziwienie, a jej właściciel
stanął jak słup soli. Ruda zaśmiała się cicho i wyjaśniła, wskazując na swój
niecodzienny ubiór –czarną, gorsetową suknię.
— Widziałeś się w lustrze?
Wyglądasz, jakbyś wlazł do komina.
Ryota tylko machnął
lekceważąco ręka i cmoknął ją czule w czoło.
— Nawet nie wiesz, jak
tęskniłem...
— Wiem.
Uśmiechnęła się. Zetknęli się
czołami i trwali tak przez chwilę.
— Występ? — spytał bez
ogródek.
— Yhym — potwierdziła.
— To kiedy wyjeżdżasz?
— Dzisiaj. Zaraz po nim mam
pociąg.
— No to trzeba się nagadać na kolejne kilka
lat — odparł radośnie i złapał jej drobną dłoń, ruszając w stronę wyjścia,
informując wcześniej o tym przyjaciela.
Poszli do domu; podczas gdy
Ruthie tuliła w swoich ramionach ich gościa, Ryota, kolejny raz tego dnia,
wziął prysznic i zaczął szykować się do pracy. Ubrał ciemne, wręcz czarne,
jeansy, melonik tego samego koloru oraz białą koszulkę. Zgarnął z krzesła granatową
marynarkę i zszedł do dziewczyn. Wziął pod rękę Lilith z szarmanckim uśmiechem,
na co ta tylko pokręciła rozbawiona głową. Wyszli na rześkie powietrze i
ruszyli przed siebie. Rozdzielili się w połowie drogi, umawiając na spotkanie
po występie Kise.
*
Śpiewając, Ryota nie potrafił powstrzymać
uśmiechu. Tyle dobrych rzeczy go dzisiaj spotkało, iż nie mógł złapać większego
oddechu. Serce biło mu jak oszalałe. Chyba jeszcze nigdy nie był tak
szczęśliwy, przez co jego głos wydawał się, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze
bardziej melodyjny. Co jakiś czas rozglądał się ukradkiem, w poszukiwaniu
kogoś.
Zakończył ostatnią piosenkę,
dedykując ją w myślach Daikiemu i, kłaniając się, zszedł ze sceny.
Wyszedł z budynku, rozpinając
marynarkę, i odetchnął, zmęczony.
W czasie swojej samotnej,
samochodowej wyprawy Aomine dojechał aż do sąsiedniego miasta, gdzie powłóczył
się trochę po szerokich, zapełnionych ludźmi, ulicach. Na szczęście wziął ze
schowka w aucie swojego walkmana, więc nie mógł narzekać na hałas i gwar, jaki
panował wokół niego.
Udało mu się także zajść do dobrego
sklepu specjalizującego się w szyciu garniturów na miary. Złożył zamówienie i
miał on być gotowy za trzy dni. Nie mógł się już doczekać, kiedy będzie mógł
się w nim zaprezentować.
Po powrocie na teren hotelu,
czuł się zacznie lepiej, niż wcześniej. Przejażdżka pomogła mu się odstresować
i nabrać dystansu do tego, o czym wcześniej rozmawiali z Midorimą. W sprawie
Kise, postanowił, iż zaczeka na rozwój wypadków, a dopiero potem będzie się martwić.
W dodatku w blondynie było coś, co na samą myśl o nim sprawiało, że jego
żołądek ściskał się nieznacznie.
Zwykle trzymał ludzi na
odległość. W tym wypadku polubił towarzystwo Ryoty już od chwili, gdy go
zobaczył. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się nic podobnego, dlatego uznał to
za dobry znak.
Zaparkował na swoim opłaconym
miejscu na parkingu i wysiadł z samochodu. Zamknął go i dopiero upewniwszy się,
że jego Ford jest bezpieczny, odszedł, kierując się w stronę wejścia.
Kiedy tylko ujrzał w oddali blond
czuprynę, od razu wiedział, kto jest jej właścicielem. Uśmiechnął się, nawet
nie zdając sobie z tego sprawy.
Mimo lekkiego przepracowania,
blondyn czuł się niewiarygodnie lekki. Stawiał kroki szybko i miękko, jak gdyby
jego nogi nic nie ważyły. Zastanawiał się co jest tego powodem. „Hm. To się
chyba nazywa...”
Zatrzymał się gwałtownie, nie
wierząc własnym oczom. Na drodze stał nie kto inny, jak Aomine, z zabójczym
uśmiechem i założonymi rękami na piersi. Widząc go, Ryota, otrząsając się wcześniej
z szoku, rozpromienił się jeszcze bardziej. Nie potrafił stwierdzić, dlaczego
tak się ucieszył na jego widok. Zdał sobie sprawę, że mimo, iż poznali się
zaledwie wczoraj, jemu zaczęło na mężczyźnie zależeć.
Podszedł do niego zdecydowanie
zbyt szybkim krokiem, wołając przy tym imię granatowowłosego z mieszaniną
radości i zdziwienia:
— Aominecchi?
Chciał spytać, co Daiki tu
robi, jednak szybko oprzytomniał, że to przecież hotel, w którym wyższy
przebywa.
— Hejka — przywitał się
Aomine. — Co tam? Pewnie skończyłeś pracę. — Wydedukował to głównie ze stroju,
w jakim prezentował się blondyn.
Wyglądał na uradowanego tym
przypadkowym spotkaniem. Jego uśmiech był dla Daikiego niczym swoista nagroda.
— W końcu — przytaknął wesoło.
— A ty widzę skądś wracasz — stwierdził. —Wypad na miasto? — spytał, splatając
za plecami palce.
— Na początku chciałem tylko
przejechać się po okolicy, ale jakoś tak wyszło, że pojechałem dalej... aż do
Kenner. O, i kupiłem tam garnitur! — pochwalił się. — Będzie do odbioru w
poniedziałek. Chciałbyś może ze mną po niego pojechać? Moglibyśmy jeszcze
gdzieś wstąpić po drodze, jeśli miałbyś ochotę — zaproponował.
— Jasne, chętnie! Chcę być
pierwszą osobą, która cię w nim zobaczy. — Mrugnął do niego.
Był zbyt pochłonięty
dzisiejszą wszechobecną dobrą aurą, aby przejmować się ewentualnym wstydem,
jeśli coś palnie.
— Super — ucieszył się Daiki.
— Tak więc przygotuj się mentalnie, bo kiedy ludzie widzą mnie w garniturze, to
mdleją z zachwytu — ostrzegł uprzejmie.
Kise spojrzał na niego kpiąco
i parsknął cichutko, nie chcąc urazić mężczyzny:
— Wczoraj dałem jakoś radę, to
chyba w poniedziałek też sobie poradzę. — Wyszczerzył się zaczepnie.
— O nie. Jesteś odporny na mój
urok i wdzięk?
Daiki teatralnej przyłożył
dłoń do czoła, udając załamanego. Nie wytrzymał jednak w tej pozie zbyt długo,
ponieważ parsknął śmiechem. — Przepraszam, przepraszam, to przez to, że mam
dzisiaj taki dobry humor.
— No, nie całkiem — mruknął
cichutko, gdy Aomine odegrał przed nim tę zabawną scenę. — Ty też? —
zapytał rozentuzjazmowany, ale zaraz się
poprawił, drapiąc po głowie. — Ym… Znaczy, nie masz za co przepraszać.
— Hm, tak, to... Myślę, że dobrze zrobiłem,
przejeżdżając tu — powiedział z łagodnym uśmiechem na ustach, patrząc prosto w
oczy Kise.
Tak, jakby chciał tym
spojrzeniem przekazać mu coś, czego nie powiedział na głos.
— Myślę, że się z tobą zgodzę
— odpowiedział szczerze.
Nieświadomie przysunął się
lekko do niego. Zrobił to machinalnie. Wyciągnął szyję, chcąc go pocałować, ale
cofnął się w ostatnim momencie. Nie wiedział czy wypada, nie wiedział czy może,
nie wiedział nawet czy Aomine tego chce. W dodatku nie powinien.
Odsunął się o krok i
przywrócił na swoją twarz uśmiech.
— To ja się chyba będę zbierał...
Widzimy się jutro, prawda?
Zrobiło mu się słabo, kiedy
poczuł palący oddech Ryoty wprost na swoich ustach, a jego zapach wdarł się do
nozdrzy. Serce momentalnie zabiło mu szybciej, ale trwało to tylko chwilę,
bowiem blondyn odsunął się. Zaczął zastanawiać się, czy zrobił coś nie tak,
jednocześnie robiąc to, w czym się specjalizował: dobrą minę do złej gry.
— O-Oczywiście. To... Do
zobaczenia — powiedział, uciekając wzrokiem.
Uśmiechnął się przelotnie, po
czym minął blondyna, rzucając jeszcze krótkie ,,dobranoc”.
Kiedy Daiki przeszedł koło
niego, Kise wyczuł pewną zmianę w atmosferze. Zmartwił się i odwrócił, nie
myśląc wiele, kiedy złapał za rękaw jego koszuli, zmuszając mężczyznę, aby się
zatrzymał, a ten odwrócił się z pytającym wyrazem twarzy.
Śpiewak spuścił wzrok i spytał
cicho, cytując tekst z wczorajszego wieczora:
— Aominecchi, mogę się do
ciebie przytulić?
Ciemnoskórego rozczuliła
reakcja Ryoty. Przecież nie musiał pytać co o pozwolenie o takie rzeczy. Nie
zmieniało to jednak faktu, że Aomine poczuł motyle brzuchu.
— Głuptasie... — westchnął
tylko, przyciągnął go do siebie i zamknął w czułym uścisku, jednocześnie
całując go w czubek głowy.
Niższy odwzajemnił uścisk,
chwytając tylni materiał ubrania w swoje drobne palce. Wziął głęboki oddech,
napawając się, znajomym już, zapachem. Wstyd przyznać, ale w ciągu tych kilku
godzin okropnie brakowało mu właśnie tego. Zapachu, uścisku, głosu... Zabrakło
mu po prostu Daikiego.
Trwali w uścisku jeszcze
chwilę, a żaden z nich nie śmiał się ruszyć, w obawie, że ta chwila okaże się
jedynie snem.
W końcu jednak oderwali się od
siebie niechętnie. Mimo tego, że byli lato, noce były chłodne. Aomine zadrżał z
zimna, uprzytamniając sobie, że kurtkę zostawił w bagażniku samochodu. Nie była
mu ona jednak potrzebna, więc postanowił zabrać ją stamtąd już następnego dnia.
— Teraz naprawdę już idę. Do
jutra — powiedział lekko zachrypniętym głosem i uśmiechnął się na odchodne.
Po tym, jak się od siebie
oddalili, Kise ruszył w dalszą drogę, podekscytowany. Krótkie spotkanie z
Daikim wystarczyło, aby czuł delikatne mrowienie w klatce piersiowej.
Wstąpił do domu, zgarniając
stamtąd swój długi, czarny płaszcz i wyszedł szybko. Z nieschodzącym z jego ust
uśmiechem, dotarł na miejsce, w którym miał odebrać ryżą dziewczynę. Znalazł
się przed, wymalowanym na czerwono, budynkiem, krzywiąc się delikatnie, na
wspomnienie podobnego, w którym kiedyś był, a czego nie chciał pamiętać.
Mimo wszystko pociągnął za
klamkę dużych, brązowych drzwi, wchodząc do środka. Przeszedł wzdłuż ciemnego
korytarza, wyłożonego jedynie drobnymi, ledwo oddającymi przyciemniony blask,
lampkami. Przepchał się przez, zajmujący miejsca przy stolikach, czy barze,
tłum, z entuzjazmem stwierdzając, że zdążył na finał.
Na burleskiej scenie, otoczona
przygaszonymi światłami reflektorów, stała Lili, ciesząc, zarówno oczy jak i
uszy, widzów. Jak przypuszczał blondyn, prezentowała się świetnie. Skąpo ubrana
kobieta kręciła kusząco swoim ciałem, zręcznie poruszając się po scenie,
śpiewając niewinnie. Uwielbiał jej głos. Z resztą nie tylko on. Wiele osób,
przychodzących tam pierwszy raz, zostaje brutalnie sprowadzone do pionu, gdy po
wyobrażeniach zobaczenia dzikiego, wulgarnego striptizu, porażeni zostają,
tkwiącą w niewinnych gestach, sztuką. Ryota, jak i wiele zaznajomionych w
temacie osób, lubił przychodzić na popis, ponieważ miało to dla niego formę
teatralną, nie erotyczną.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy
omiótł salę wzrokiem, dostrzegając jak wiele ludzi przyciągnęła obecność takiej
sławy, jaką była rudowłosa. Wpatrzony w nią jak w obrazek, cieszący się z jej
radości, płynącej z bycia w centrum uwagi, jasnowłosy, podszedł w stronę sceny,
wchodząc za kulisy. Nie musiał prosić o pozwolenie. Znali go tutaj i wiedzieli,
kim jest dla niego piosenkarka.
Obserwował ją, czekając na
koniec. Gdy tylko Lili go dostrzegła, mrugnęła do niego bardzo zmysłowo,
uśmiechając się zabójczo, na co Kise tylko popukał się w głowę, parskając
śmiechem. Zespół, przygrywający pannie na scenie, zakończył grę, zamykając tym
samym dzisiejszą atrakcję. Kiedy tylko tak się stało, ruda posłała swojej
widowni całusa, machając do niej dystyngowanie. Zeszła z podestu, kierując się
w stronę Ryoty, schowanego za kotarą. Mężczyzna wtórował fanom, bijąc jej
gromkie brawa. Niższa wpadła w jego objęcia rozweselona.
— Jak mi poszło, braciszku? — zapytała
słodko, patrząc na niego z błyskiem w oku.
— Jak zawsze świetnie — odparł
bez namysłu.
Złapał ją za rękę i
wyprowadził z lokalu, zakładając jej swój deszczowiec, aby zakryć ją przed
wygłodniałym wzrokiem ludzi, przechodzących po ulicy.
Wrócili razem do domu, a Kise
od razu przygotował jej kąpiel. Gdy jego siostra odprężała się w wannie,
śpiewak usiadł na jej rogu, zaczynając rozmowę, uśmiechając się do niej
sympatycznie. Nigdy się siebie nie wstydzili. Pomimo dzielących ich kilometrów
oraz rzadkich spotkań byli ze sobą bardzo zżyci.
— Jak ci się żyje w mieście
zakochanych? — spytał z troską.
— Chyba wreszcie nie muszę się
tam czuć jak obca. Mam stałą pracę i koncerty zaplanowane na cały rok. —
odparła dwuznacznie. — A bon entendeur salut [W1] —
dodała wesoło.
— A ty zrozumiałaś, czy tylko
korzystasz? — przejął się.
— Dobrze mi tam — zapewniła
dziewczyna. — Tylko ciebie mi tam brakuje — dodała zaczepnie.
— Wiesz, że zawsze możesz
tutaj zostać — odparł poważnie, w przeciwieństwie do niej, dotykając jej bladego
policzka zewnętrzną stroną palców, wskazującego i serdecznego.
— Wiesz, że nie potrafię.
Zanudziłabym się w jednym miejscu. Muszę być w rozjazdach, ciągłym zabieganiu i
na mojej trasie koncertowej.
— Gwiazda — prychnął Kise
rozbawiony, bez cienia sarkazmu, czy złości.
Kobieta w odpowiedzi tylko się
wyszczerzyła, zanurzając bardziej w wodzie.
— A Tobie, jak się wiedzie? — spytała,
mierząc go spojrzeniem. — Bujasz w obłokach… Wydajesz się jakiś taki…
zakochany? — odgryzła się zadziornie.
Blondyn oblał się rumieńcem,
natychmiastowo zaprzeczając.
— Zakochany? Przestań gadać
bzdury, poznaliśmy się dopiero wczoraj, nie ma mowy, żeby Aominecchi…
— Ach, więc ma japońskie
korzenie — zauważyła, rozbawiona reakcją brata. Nic sobie nie robiąc z groźnego
spojrzenia topazowych tęczówek, spytała zaintrygowana: — Przystojny?
Śpiewak westchnął
cierpiętniczo, jednak odpowiedział zażenowany:
— Bardzo.
— Ty psie na baby! — krzyknęła
rozradowana. — W sumie to na facetów… — dodała, za co została ochlapana wodą
przez Ryotę.
— Nie mów tak, nic się nie
wydarzyło — odparł zawstydzony.
Lilith była specyficzna. Jej
słownictwo, bezpośredniość i cięty język zawsze strasznie różniły się od niego,
ale nie uważał tego za nic złego. Żadne jej dziwne nawyki, nawet takie, których
nie popierał, nie zmieniłyby faktu, że ją kocha.
— Aaa, nudziarz z ciebie,
Ryota — powiedziała zawiedziona, uśmiechając się łobuzersko.
Blondyn zaśmiał się, dając jej
pstryczka w nos i poszedł po ręcznik.
— Wyłaź, trzeba się zbierać.
Masz pociąg o dwunastej, prawda? — spytał smutno.
Ryża wlepiła w jego oddalające
się plecy wzrok, po czym przeprosiła z żalem:
— Wybacz. Nie mogę zostać…
— C'est la vie [W2] —
odpowiedział łagodnie mężczyzna, uśmiechając się w zrozumieniu.
*
Znaleźli się na stacji z niemal godzinnym
wyprzedzeniem, więc poświęcili ten czas na rozmowy. Przez ich usta przepływały
zarówno poważne, jak i te błahe tematy. Raczyli się tą wymianą zdań, doceniając
każde wypowiedziane przez drugą osobę słowo, zapisując je sobie w pamięci,
jakby widzieli się ostatni raz w życiu. Zawsze tak wyglądały ich pożegnania,
przy których, podczas przyjazdu pociągu, nie obyło się bez łez. Ich relacja
była skomplikowana, jednak dbali o nią i pielęgnowali, jak tylko mogli,
wiedząc, że są sobie zbyt cenni, alby ją zepsuć.
Kise wyściskał siostrę mocno,
zapamiętując dotyk drobnych rąk na jego plecach i delikatny zapach magnolii, aby
móc przypominać sobie o Lili do czasu ich ponownego spotkania. Długo jeszcze za
nią machał, stojąc na peronie sam, nawet wtedy, gdy maszyna już dawno zniknęła
z jego pola widzenia.
Uśmiechnął się smutno i
powlókł powoli do domu.
*
Kiedy Daiki tylko znalazł się
w swoim apartamencie, rzucił się na łóżko i zapalił. Zwykle tego nie robił,
czuł wręcz wstręt do tytoniu, jednak paradoksalnie od czasu do czasu
potrzebował go, aby zebrać myśli. Ponieważ jego organizm nie był przyzwyczajony
do dymnej mieszanki tylu szkodliwych związków na raz, zaczęło kręcić mu się w
głowie. Czuł drapanie w płucach i gardle, które zmusiło go do odkaszlnięcia.
Przy trzecim papierosie
zaczęły łzawić mu oczy i zaczęło mu się robić niedobrze, jednak pomimo tylu
reakcji obronnych swojego ciała, nie przestał, nim nie wypalił ostatniego z
paczki.
Sam nie wiedział czemu, ale w
jego wnętrzu zrodziła się złość. Złość na samego siebie, którą obudziło w nim
uczucie do Kise. Sytuacji nie pomagał fakt, iż rosło ono z każdą chwilą, kiedy
tylko zaczynał o nim myśleć, lub miał okazję go zobaczyć.
W pokoju zrobiło się siwo
przez papierosowy dym, który wciąż wisiał w powietrzu i wdzierał się do
oskrzeli ciemnoskórego z każdym momentem, w którym nabierał on oddech. Musiało
minąć parę chwil, nim zdecydował się on wstać z łóżka, rozebrać i otworzyć okno,
wpuszczając do środka świeżego, chłodnego powietrza. Wtedy zaległ ponownie na swoim
miękkim posłaniu, tym razem jednak w poprzek, z głową zwisającą w dół.
Na chwilę zamknął oczy. Lecz
kiedy tylko to uczynił, uderzył go wyimaginowany blask złotych włosów Kise,
jego szczere spojrzenie nieco ciemniejszych tęczówek oraz uśmiech, który był
najpiękniejszym ozdobnikiem całej twarzy, jednak tylko wtedy, gdy był szczery.
Niemniej Aomine miał właśnie takie szczęście, iż potrafił takowy wywołać u
śpiewaka bez większych problemów.
Wspomnienia o chłopaku go
paraliżowały. Nie rozumiał swoich własnych reakcji, gestów i myśli. Zaczął
zatracać się w uczuciach, których nie znał i… trochę się bał. Gdyby bowiem
Ryota był dla niego nikim, pewnie bez
większego problemu po prostu zaciągnąłby go do łóżka, a następnie zostawił. No,
że może po paru razach, jeśli Kise okazałby się w seksie wystarczająco dobry.
Jednakże tym razem wszystko
było inne. I może dlatego ciemnoskóry był na siebie zły. Ponieważ nie chciał
tego zepsuć. Ponieważ nie chciał, by skończyło się tak, jak zwykle.
Był zmęczony, chciał się
wyspać, ale jego własne myśli nie chciałby dać mu ani chwili spokoju, wciąż
dręcząc, rzucając pojedyncze imiona tych, których ostatnio przyszło mu
skrzywdzić. Philip, Mike, David, Ryo. Tylko z ich czwórką zdążył zabawić się w
ostatnim czasie, porzucając następnie bez słowa. Był świadom, że jego
zachowanie było okropne, ale nic nie mógł poradzić na to, że właściwie każdy z
tych mężczyzn zadurzył się w nim od pierwszego wejrzenia i zaufał.
Może liczyli, że z jednej,
przygodnej nocy zrodzi się coś więcej. Że przy Daikim, człowieku pewnym siebie,
bogatym, piastującym tak odpowiedzialną posadę, jakim była praca prokuratora,
zaznają nie tylko chwilowej przyjemności, ale dłuższego szczęścia, spokoju i
dostatku.
Byli naiwni, bowiem każdego z
nich mężczyzna potraktował tak samo. Przeleciał i odszedł, zostawiając za sobą
jedynie parę banknotów, które miały zrekompensować ich wspólnie spędzone,
upojne chwile.
Każdy z nich był przystojny,
miły, o wielkim sercu i szczerych chęciach na związek z Aomine. W obecnej
chwili ciemnoskóry nie mógł przypomnieć sobie nawet ich twarzy, bowiem
wszystkie zlewały mu się w jedno.
Tylko Kise pozostawał wyraźny
w jego umyśle, na tle innych, rozmazanych. Tylko on się liczył, a Daiki miał
dziwne wrażenie, że już się od tego nie uwolni. Że tak powinno być i nie może
zmarnować szansy, jaką był dla niego blondyn.
Szansą na zupełnie nowe życie,
w którym mógłby odnaleźć to, czego w przelotnych znajomościach zawsze mu
brakowało – miłość i szczęście.
W dalszym ciągu zagubiony i
mający tak wiele pytań do zadania samemu sobie, pozostających na tę chwilę bez
odpowiedzi, zapadł w niespokojny sen, owiewany zimnym, przesyconym zapachem
wilgoci, powietrzem.
Na szczęście rano humor Aomine
uległ znacznej poprawie. Obudził się znacznie wcześniej, niż nastawił budzik.
Wstał, trzęsąc się z zimna i zamknął okno, które zostawił otwarte poprzedniego
wieczora. Następnie wziął krótki prysznic, przebrał się w czyste, świeże
ubrania i zszedł do restauracji na śniadanie.
Zamówił podwójną jajecznicę i
czarną kawę. Był strasznie głody, ponieważ wczoraj nie jadł kolacji, jednak
pragnął spożyć swój posiłek jak najszybciej, aby móc już udać się na rynek
miasta, gdzie miał spotkać się z Kise. Nie mógł się już doczekać. Dłonie drżały
mu ze szczęścia i ekscytacji. Udało mu się również wyłączyć na chwilę wszelkie
wątpliwości, jakie wiązał z chłopakiem, aby móc w pełni cieszyć się chwilami,
jakie mieli tego dnia wspólnie przeżyć.
Po śniadaniu nie czekał długo.
Upewniając się, że wygląda tak świetnie, jak myśli, napchał portfel banknotami,
zamknął apartament na klucz i popędził na spotkanie z Ryotą.
Następny dzień zaczął się
nie najlepiej. Ryotę męczył ból głowy i szczypały oczy. Zwlókł się z łóżka,
ruszył do łazienki, ciężko opierając się o umywalkę. Uśmiechnął się smutno,
ogarnęła go melancholia i chociaż, jak zawsze zresztą, mocno przeżył rozstanie
z siostrą, nie posiadał się z radości, że go odwiedziła. Jego humor znacznie polepszył
się, kiedy przypomniał sobie o dzisiejszym spotkaniu. Rozchmurzył się nieco i
spojrzał w lustro.
— Chryste! — Przeraził się
swoim własnym odbiciem.
Miał spuchnięte, przekrwione
oczy i ogromne wory znajdujące się pod nimi. Wielokrotnie opłukał twarz wodą,
co w znacznym stopniu złagodziło sytuację. Ogarnął się, sporządzając wszystkie,
niezbędne o poranku kwestie higieny osobistej i wyszedł z pomieszczenia.
Założył błękitną koszulę, z podpiętymi na 3/4 rękawami, czarne, lekko zwężane spodnie i zwykłe,
czerwone trampki.
Zbiegł na dół, odebrał kartkę
z listą rzeczy do zakupu od Ruth i wyszedł powitać słoneczny, ciepły poranek.
Nie musiał długo czekać. Prawdę mówiąc, nawet
nie zdążył kupić czegokolwiek, a Aomine stał przed nim przy jednym ze stoisk na
bazarku, obracając w palcach jakiś czasomierz. Był odwrócony do niego tyłem,
więc Kise podszedł do niego i, kładąc mu rękę na ramieniu, przywitał się:
—Witaj, Aominecchi.
Daiki drgnął, czując na sobie
dotyk innej osoby, jednak głos, który temu towarzyszył, mężczyzna rozpoznał od
razu. Odwrócił się więc, aby przywitać się z Kise.
— Hej, Ki... Woooah, coś się
stało? — spytał szybko, zauważając lekko spuchnięte i zaczerwienione oczy
Ryoty. Wyglądał tak, jakby wcześniej płakał, dlatego Daiki lekko się
zaniepokoił.
— Nie, po prostu kiepsko spałem.
— Machnął nerwowo ręką.
Nie sądził, że Daiki tak
łatwo, a przede wszystkim szybko, zauważy efekty wczorajszego rozstania z
siostrą. Nie chciał go kłopotać własnymi sprawami, w dodatku mężczyzna wyglądał
na trochę przejętego, a blondyn widząc to, zapragnął pozbyć się wszystkich jego
trosk. Irracjonalnie jednak, poczuł dziwne ciepło, gdy pomyślał, że to właśnie
przez niego granatowe tęczówki taskowały go teraz czujnie.
— Skoro tak mówisz...
Aomine nie miał podstaw, aby
nie wierzyć Kise, w końcu ten jeszcze ani razu (prawdopodobnie) go nie okłamał,
jednak coś w tonie jego głosu sprawiło, że ciemnoskóry pozostawał wciąż lekko
niepewny. Zależało mu na chłopaku i nie wybaczyłby sobie, gdyby coś mu się
stało, a on, nie wiedząc o tym, nie potrafiłby mu pomóc.
— W takim razie, jakie mamy
plany na dziś?
— Najpierw zakupy. — Rzucił
okiem na stragany. — Nie chcemy rozgniewać Ruthie, uwierz mi — zaśmiał się
perliście. — A co do bardziej przyjemnych rzeczy, to tajemnica. Mogę tylko
zdradzić, że to najpiękniejsze miejsce w całym Nowym Orleanie. Ale... Nie boisz
się znowu zmoczyć? — spytał, z błyskiem w złotym oku.
— Jasne, że nie, ja się
niczego nie boję, złotko – odparł z szelmowskim uśmiechem i wypiął dumnie
pierś. — Dobrze, zatem prowadź po zakupy!
Krzątali się po stoiskach
handlowych wypełniając kolejne punkty z listy. Zdążyli kupić owoce, pasma
materiałów, zasłony, aż w końcu zostały im do kupienia jedynie nowe spodnie
robocze dla Kise. Kiedy blondyn szukał swojego rozmiaru, złapał za rękę
Daikiego i przyciągnął go, wskazując palcem przed siebie.
— Aominecchi, zobacz! Czy to
nie przypadkiem twoja marynarka?
— O cholera.
Aomine przyjrzał się uważnie swojej marynarce, która leżała na
ladzie pewnego straganu. Była to ta sama, którą zgubił dwa dni wcześniej.
Zauważył, że była lekko ubrudzona zaschniętym błotem. Widocznie sprzedawca nie
zaprzątał nią sobie głowy, dorzucając znalezione ubranie do reszty łupów, które
mógł zdobyć w podobny sposób.
— Lubiłem ją... — jęknął z
żalem i wywrócił oczyma.
Nie chciał poniżać się do
kradzieży, nawet, jeśli przedtem należała ona do niego, a płacić sprzedawcy na
pewno nie zamierzał.
Widząc strapienie na twarzy
blondyna, Daiki odciągnął go od tej pechowej marynarki, po czym szybko
wytłumaczył, że i tak kupi sobie nową, kiedy tylko będzie miał okazję, aby
chłopak już o tym nie myślał.
W końcu udało im się kupić
spodnie dla Kise na innym straganie, a następnie wystąpili na chwilę do domu
blondyna, aby ten mógł zostawić zakupy. Aomine czekać na niego przed budynkiem,
a kiedy ten wreszcie się pojawił, uśmiechnął się tylko, nie mogąc doczekać się
tego, co też Kise dla nich wymyślił.
Umiliłyście mi poranek i cały dzień, dziękujęę <3 Raczej nie uda mi się napisać tak długiego i kreatywnego (I think so ._.) komentarza, jak ostatnio, bo nie piszę go na bieżąco z czytaniem, ale chcę wystukać choć kilka zdań w klawiaturę, dla motywacji! ^^)/ A tak sobie ostatnio myślałam nad tym, kiedy następny rozdział, bo nie miałam co czytać, a drugiego takiego opowiadania, przynajmniej AoKise, nie znajdę, kocham. <3 Ano właśnie, wygląda na to, że ktoś tu zaczyna się w kimś zakochiwać, Emson lubi *-* Tylko Aomine będzie musiał wyjechać. I co wtedy? Heartbreak ;-; Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę weny! c:
OdpowiedzUsuńDziękujemy, każdy, nawet najkrótszy, czy krytyczny komentarz, coś dla nas znaczy ^^
UsuńNo cóż...musi się zacząć rodzić jakieś uczucie. Inaczej nie byłoby co czytać, prawda? ;>
Pozdrawiam ~~
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ocho Midorima to ma wszędzie szpiegów i nie uszło jego uwadze, że Aoime gdzieś zniknął z Kise, no pięknie że Kise nie chce mu wyjść z głowy ;) ale mam nadzieję, że go nie zrani, bo to jednak dwa swiaty, i choć Aoime był bez ojca to jednak miał pieniądze, Midorima może się troszczy choć odczuwam to jako troskę o zarobki...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia