Miejsce to miało w sobie dużo więcej uroku, niż mógł się spodziewać. Hotel był ogromny, a mimo to Aomine był pewien, że można w nim spokojnie odetchnąć i odciąć się od rzeczywistości. Sam budynek położony był na delikatnym wzniesieniu, a pod jego obszar podlegały otaczające go lasy, okazałe błonie, ogrody oraz wielkie jezioro, które zwłaszcza w sezonie letnim, robiło furorę.
Daiki wolał nie myśleć, ile normalnie zapłaciłby za pobyt w tym sanktuarium przepychu, a przy tym wymarzonego odpoczynku.
Kiedy tylko przyjechał do hotelu i zadomowił w jednym z jego gigantycznych, nowoczesnych apartamentów, pomimo wieczorowej pory, ruszył w poszukiwaniu wrażeń. W przeciwieństwie do niejednego turysty, Aomine nie czuł potrzeby odpoczywania po przebytej podróży. Wystarczyło mu, że mógł się odświeżyć i przebrać, a następnie ruszać na podbój atrakcji, jakie oferował hotel. Jednakże jego przyjaciel, właściciel dobytku, nie musiał o tym wiedzieć. Mogli się przecież spotkać dopiero dnia następnego.
Słońce właśnie znikało za horyzontem, wypuszczając przez ogromne okna na korytarz, jakim szedł Aomine, ostatnie ciepłe, złote promienie. Mężczyzna nie pozostał obojętny na ich piękno, zatrzymując się i podziwiając krajobraz otulony feerią barw zachodu.
Właśnie wtedy coś usłyszał. Zdawało mu się, że była to piosenka, ale nie miał co do tego pewności. Zaintrygowany, zapuścił się w głąb pogrążonego w ciemnościach, opustoszałego korytarza. Kierując się słuchem, zszedł po kamiennych schodach w dół, do podziemia, już całkiem wyraźnie rozpoznając melodię. Oraz czyjś niesamowity głos, dzięki któremu aż przeszły go ciarki.
Pchnął drzwi, które odgradzały go od całego tego cudownego zgiełku, i wszedł do pomieszczenia, które na co dzień musiało służyć jako jadalnia. W tej chwili przypominało raczej wystawne przyjęcie. Ku uciesze gości, jak zorientował się Aomine, z wyższych sfer, na niewielkiej scenie w centrum pomieszczenia śpiewał chłopak, któremu subtelnie akompaniamentował zespół, stojący z tyłu i niżej od niego.
Mimo wręcz arystokratycznej widowni, wnętrze było dość kameralne, co tylko dodawało całemu lokalowi uroku. W przyciemnionej sali, tuż przed drewnianą sceną, poustawiane były okrągłe, czarne stoły, przy których siedzieli zaabsorbowani goście. W lewej stronie pomieszczenia znajdował się malutki, subtelny barek, aktualnie pozbawiony gości. Jego pracownik opierał się wygodnie o blat i wsłuchiwał w melodię z przymkniętymi oczami. Wypełniający salę śpiew blondyna skończył się w tym samym momencie, w którym głośna trąbka zaczęła grać solo, na końcówkę utworu. Otoczony skromnymi brawami, obdarzył słuchaczów ukłonem i zszedł dyskretnie ze sceny, kierując się w stronę baru. Usiadł, zadowolony, zgarnął przygotowanego drinka i stukając palcami w rytm jazzowego kawałku, nadal grającego, zespołu, uśmiechnął się do siebie pod nosem. Upił łyk napoju i spojrzał smutno na ogromny zegar, wiszący tuż nad wejściem. Westchnął cicho i uraczył się kolejnym łykiem trunku.
Aomine przez cały czas trwania występu, nie spuszczał wzroku z blondyna. Nie miał pojęcia, kim jest, ani czemu tak bardzo zwrócił na niego swoją uwagę. Mimo tego, postanowił na razie po prostu trochę się na niego pogapić, w końcu widok był nader przyjemny. Na głowie miał czarny kapelusz, spod którego wciąż wyraźnie widać było pasma blond włosów, które w przygaszonym świetle lamp i tak przyjemnie odbijały blask. Jego strój był prosty, klasyczny, elegancki – czarne spodnie, biała koszula i szara kamizelka ładnie komponowały się ze sobą i nawet Aomine, niezbyt znający się na modzie, przypomniał sobie, iż na ostatnim pokazie mody w Berlinie, na jaki dostał zaproszenie, modele prezentowali podobne kreacje do tej chłopaka. Jednak żaden z nich nawet w połowie nie wyglądał w tym tak dobrze, jak on. Daiki, wciąż bardzo ciekawy miejsca, w jakim się znalazł, oraz atmosfery tam panującej, podszedł do barku i usiadł na samym jego końcu, w bezpiecznej odległości od blondyna. Zamówił drinka i cierpliwie czekał, aż mu go podadzą, cały czas dyskretnie taskując wzrokiem chłopaka.
Choć Ryota nie należał do osób nieśmiałych, intensywny wzrok mężczyzny siedzącego obok sprawiał, że czuł się nieco niekomfortowo. Uniósł i zwrócił głowę w stronę nieznajomego, chcąc posłać mu swój niewinny, a jednocześnie zalotny uśmiech, jednak nawiązując kontakt, spuścił ją szybko, onieśmielony. To była dla niego nowość. Zawsze pewny siebie, towarzyski, beztroski, teraz rozkojarzony i nieswój. Dopił szybko drinka i, biorąc głęboki oddech, wstał ze swojego miejsca, ruszając do przybysza. Usiadł na miejscu obok, tak, że opierał się o blat plecami i łokciami, a twarz miał dokładnie na przeciwko gwanatowo-włosego. Kiedy tylko spoczął na miejscu spytał rozbawiony:
— Mam coś na twarzy, że mnie tak obserwujesz?
Aomine, nieco zdziwiony, mimowolnie uniósł wyżej jedną brew. Myślał, że jego przeglądanie się blondynowi pozostanie bardziej dyskretne, niż okazało się to w rzeczywistości, jednak skoro podjął on grę, obowiązkiem mężczyzny było kontynuować. Dokończył drinka jednym haustem i odstawił kieliszek na lśniący blat.
— Na twarzy raczej nie, ale przez cały jej wyraz wydajesz się przybity — odparł, unosząc przy tym jeden kącik ust w delikatnym uśmiechu.
Kise zamarł na chwilę, całkowicie zbity z tropu. Nie spodziewał się takiej respondy. Potrząsnął lekko głową, biorąc się w garść. Przeczesał lekko włosy i stwierdził wesoło: -Urodziłem się z taką twarzą... Wychodzi na to, że mina, jaką miałem podczas przychodzenia na świat, nie wyrażała ciekawej ekspresji. -Udał zamyślonego, po czym machnął kilka razy ręką. -A tak na poważnie, przytłacza mnie tutejsza nuda. Występy tutaj nijak mają się do tych pełnych życia, na obrzeżach miasta! Nie wspomnę też o atmosferze, jaką tworzy tutaj publika... -westchnął ciężko i speszył się nagle. -A..aan przepraszam, ponarzekałem sobie, a wątpię, żeby Cię to interesowało.
— Spokojnie, przywykłem do wyszukiwania głębszego sensu w narzekaniach. Jeśli szukasz tu wrażeń, to sam widzisz, na jak bardzo rozrywkowych ludzi trafiłeś - westchnął Aomine, ogarniając wzrokiem całą salę. - W takim razie, co tu robisz?
— Pracuję. Nie widać? — zażartował. — A co do ludzi... Niektórzy wydają się dość interesujący. Zaryzykowałbym, jeśli powiedziałbym rozrywkowi? — spytał z ledwo dostrzegalnym błyskiem w oku.
— Może. Nie mnie to oceniać, jestem tu zaledwie od paru godzin. Hm. Postawić ci drinka, ym...?
— Ah, stracę kiedyś głowę... Kise Ryota. Jednak kolejnego muszę odmówić. — To mówiąc, zerknął na scenę. — No. Przynajmniej na razie. Mam jeszcze jeden utwór do zaśpiewania. A jeśli już masz mi go postawić, to znam ciekawsze miejsce. Przedtem jednak i ty zdradź mi swoje imię.
— Jestem Daiki, Aomine Daiki. I jasne, zaczekam.
Usłyszawszy odpowiedź, Kise mrugnął niewinnie i poderwał się z miejsca, idąc w stronę sceny.
Blondyn skończył utwór w szampańskim nastroju, na co duży wpływ miał alkohol, który dzisiaj wypił (a nie był to tylko ten jeden drink). Nie był pijany, jednak zyskał o wiele więcej pewności siebie, której czasem mu w życiu brakowało. Zbiegł ze sceny i nie pytając o zgodę, czy zważając na ewentualne protesty, pociągnął za rękaw materiału w kratę. — No to chodź, Aomine Daiki. Pokażę ci prawdziwe serce tego miasta.
Aomine parsknął tylko cichym śmiechem, nie stawiając się, tylko dając się prowadzić blondynowi. Nieco wątpił w jego słowa, bowiem wydawało mu się, że w swoim zamożnym życiu był już niemal wszędzie. Tym razem mylił się, a myśl, że to własne Kise pokazał mu coś nowego, nie dawała mu później spokoju.
Ryota pociągnął go do innych, znacznie mniej widocznych drzwi, niż tych, którymi wchodził na salę. Przeszli przez nie, wychodząc na korytarz. Były tam kolejne przejścia, z jedno z nich, jak się okazało, prowadziło do garderoby blondyna. Weszli do niej, a następnie przeszli przez całą jej długość, aż do kolejnych drzwi, skrytych w mroku. Wyglądały na duże i ciężkie, ale blondyn bez problemu poradził sobie z otworzeniem ich. Widocznie, miał w tym wprawę. Wyszli nimi na dwór. W pierwszej chwili Aomine zupełnie stracił orientację. Było tak ciemno, że zanim jego oczy nie przywykły do ciemności, zdał się tylko i wyłącznie na silny ucisk, przy pomocy którego Kise wciąż go prowadził. Wkrótce zaczął odróżniać pojedyncze kształty, w tym, i jego przewodnika. Przed nimi widać było tylko wysoką na ponad dwa metry siatkę, która odgradzała tereny hotelu od zwykłej łąki, którą, idąc dalej, prosto, można było dojść do miasta, które błyszczało wyraźnie z oddali. Ryota zatrzymał się tuż przed ogrodzeniem, a Aomine zaraz za nim. Nie spodziewał się tego, ale w tamtej chwili jego nozdrza zaatakował delikatny, ale zarazem intensywny zapach mięty. Wiedziony tym cudownym bukietem, przysunął się jeszcze bliżej chłopaka, ze zdumieniem odkrywając jeszcze jedną, subtelną woń: karmelu.
Ryota, nic nie mówiąc, kucnął nagle i lada moment znajdował się po drugiej stronie płotu. Dopiero wtedy Daiki zauważył, że w siatce była dziura, przysłonięta rosnącymi wokół krzewami, ale jednocześnie tak duża, aby i on mógł się przez nią przecisnąć.
Blondyn skończył utwór w szampańskim nastroju, na co duży wpływ miał alkohol, który dzisiaj wypił (a nie był to tylko ten jeden drink). Nie był pijany, jednak zyskał o wiele więcej pewności siebie, której czasem mu w życiu brakowało. Zbiegł ze sceny i nie pytając o zgodę, czy zważając na ewentualne protesty, pociągnął za rękaw materiału w kratę. — No to chodź, Aomine Daiki. Pokażę ci prawdziwe serce tego miasta.
Aomine parsknął tylko cichym śmiechem, nie stawiając się, tylko dając się prowadzić blondynowi. Nieco wątpił w jego słowa, bowiem wydawało mu się, że w swoim zamożnym życiu był już niemal wszędzie. Tym razem mylił się, a myśl, że to własne Kise pokazał mu coś nowego, nie dawała mu później spokoju.
Ryota pociągnął go do innych, znacznie mniej widocznych drzwi, niż tych, którymi wchodził na salę. Przeszli przez nie, wychodząc na korytarz. Były tam kolejne przejścia, z jedno z nich, jak się okazało, prowadziło do garderoby blondyna. Weszli do niej, a następnie przeszli przez całą jej długość, aż do kolejnych drzwi, skrytych w mroku. Wyglądały na duże i ciężkie, ale blondyn bez problemu poradził sobie z otworzeniem ich. Widocznie, miał w tym wprawę. Wyszli nimi na dwór. W pierwszej chwili Aomine zupełnie stracił orientację. Było tak ciemno, że zanim jego oczy nie przywykły do ciemności, zdał się tylko i wyłącznie na silny ucisk, przy pomocy którego Kise wciąż go prowadził. Wkrótce zaczął odróżniać pojedyncze kształty, w tym, i jego przewodnika. Przed nimi widać było tylko wysoką na ponad dwa metry siatkę, która odgradzała tereny hotelu od zwykłej łąki, którą, idąc dalej, prosto, można było dojść do miasta, które błyszczało wyraźnie z oddali. Ryota zatrzymał się tuż przed ogrodzeniem, a Aomine zaraz za nim. Nie spodziewał się tego, ale w tamtej chwili jego nozdrza zaatakował delikatny, ale zarazem intensywny zapach mięty. Wiedziony tym cudownym bukietem, przysunął się jeszcze bliżej chłopaka, ze zdumieniem odkrywając jeszcze jedną, subtelną woń: karmelu.
Ryota, nic nie mówiąc, kucnął nagle i lada moment znajdował się po drugiej stronie płotu. Dopiero wtedy Daiki zauważył, że w siatce była dziura, przysłonięta rosnącymi wokół krzewami, ale jednocześnie tak duża, aby i on mógł się przez nią przecisnąć.
— Przejście dla VIP-ów, co? — zagadnął.
Blondyn prychnął ze śmiechu.
— Można tak powiedzieć... — odparł i zanim Aomine zdążył cokolwiek dodać, przerwał mu głośny huk. Nagłe oberwanie chmury wywołało ogromną ulewę. Kise pisnął radośnie, za co potem nieco się wstydził, i śmiejąc się perliście, znów złapał fragment materiału swego dzisiejszego towarzysza. Biegli w stronę znaną tylko blondynowi, który pewnie skręcał w kręte uliczki.
Po pewnym czasie przecisnęli się przez wąską szczelinę, rozdzielającą od siebie dwa budynki i trafili na ogromny, zatłoczony przez ludzi plac. Był jak zupełnie inny, odizolowany od tego po drugiej stronie powązki, świat. Tuż przy opuszczonych mieszkaniach, które zamykały cały „skwerek” w kształt prostokąta, siedziało mnóstwo muzyków, każdy grał co innego, a jednak wszyscy razem świetnie się komponowali. Tworzyli pewnego rodzaju ramę, której wypełnieniem były tańczące do ich melodii tłumy pośrodku. Nikt tutaj nie przejmował się deszczem. Ludzie grali, podrygiwali w rytm skocznej, zdającej dopasowywać się do rytmu serca, muzyki i śmiali się wesoło. Ryota wprowadził Daikiego w sam środek dzikiej ciżby. Kilka osób przywitało go radosnym okrzykiem. Widząc niepewną minę kolegi, przybliżył się do jego ucha, bo inaczej tamten na pewno nie byłby w stanie go usłyszeć i krzyknął:
— Nie martw się, po prostu rób to, co inni. — Wskazał palcem na ruchy innych par.
Nie był to zwykły taniec, typu walc, czy cha cha. W ruchach tańczących było coś... intymnego. W pewien sposób erotycznego, jednak wciąż wyglądało to na sztukę, a nie klubowe obmacywanie.
Na początku Aomine nie był pewien, czy dobrze zrobił, dając się zaprowadzić do takiego miejsca. Zewsząd otaczali go spoceni ludzie, którzy nie zważając na nic, ani na nikogo, tańczyli. Daiki bardzo dobrze rozumiał to ich zatracenie w muzyce i nieraz przymknięte oczy, kiedy wykonywali wszelkie ruchy w rytm muzyki, ponieważ sam w przeszłości był ogromnym fanem takowej rozrywki, która nie tylko dawała mu satysfakcję, ale również, po pewnym czasie, stała się częścią niego samego. Dobrze o tym wiedział i w chwili, kiedy nadszedł w jego życiu ten moment, w którym zmuszony był zakończyć swoje ówczesne życie, przyszło mu to z wielkim trudem. Pewnego dnia po prostu otworzyły się przed nim drzwi prawniczej kariery i musiał wykorzystać szansę, jaką oferował mu jego ojciec. Rodzic był z niego żaden, rozwiódł się z matką Aomine, kiedy Daiki miał trzy latka, i pozostawił samych sobie, od czasu do czasu wysyłając pieniądze na syna. Dlatego, kiedy na starość jego ojca ruszyło sumienie, jak lubił to nazywać, pragnął wycisnąć z siebie wszystko, aby wykorzystać z sytuacji jak najwięcej. I nie dla ojca, ani ze względu na niego. Zrobił to dla siebie i matki, zostawiając za sobą czasy burzliwej, ale szczęśliwej, szalonej i tanecznej młodości.
Obawy targały nim tylko przez moment. Czy komuś o takiej pozycji wypadało tańczyć tu, w tym dzikim tłumie, w którego skład wchodzili ludzie znacznie biedniejsi od niego? Ludzie normalni, nie elita, do której zdążył już przywyknąć.Wystarczyło mu tylko spojrzeć na Kise, który nie zdawał sobie sprawy z jego rozterek.Zatracił się, obserwując jego kroki, tak, że jego ciało samo zaczęło poruszać się w rytm muzyki, podświadomie dobrze wiedząc, co robić. Zaczął tańczyć tak, jak kiedyś, na nowo odkrywając przyjemność.
Przyjemny dreszcz przeszedł przez całe jego ciało, kiedy przybliżył się do Kise, dopasowując swoje ruchy do jego. Z aprobatą stwierdził, ze wychodziło mu to całkiem nieźle. Z tyłu dobiegły ich gwizdy uznania. Obaj poczuli, jak ludzie wokół robią im miejsce i przypatrują z serdecznymi uśmiechami uznania na twarzach.
Ryota wręcz zachłysnął się intensywną, przypominającą świeżo zakupioną książkę, wonią. Zmanipulowany, zarówno przez nią, jak i szaloną atmosferę oraz alkohol, zarzucił ręce na szyje Daikiego, uwieszając się na nim lekko. Sam niedowierzał, jak mocno podatny był na nowo poznany zapach mężczyzny. Otumaniony nim, instynktownie zbliżył się do krtani Aomine, aby móc mocnej się nim zaciągnąć. Czyniąc to, musnął delikatnie nosem opaloną skórę. Kiwając się energicznie w rytm muzyki, jednocześnie znajdując w silnych ramionach, musiał przyznać, że czuł się bardzo... bezpiecznie. Chłopak spłonął soczystym rumieńcem i spuścił wzrok. Potrząsnął lekko głową i skarcił się za głupie myśli.
Wszyscy byli tacy sami. Szukali kilkudniowej przygody, a potem pozbywali się go jak zabawki. Mimo tego, blondyna i tak zawsze ciągnęło do ludzi. Był towarzyski i nie potrafi ich unikać, nawet, jeśli czasem powinien. Jak zawsze, postanowił nie myśleć o konsekwencjach i dać się ponieść zabawie.Uśmiechnął się beztrosko, wpatrując prosto w niezwykłe, ciemnoniebieskie oczy.
Tańczyli już jakiś czas, przez co Aomine zdążył się zgrzać. Marynarkę, którą dotychczas miał przerzuconą przez ramię, już dawno pyrgnął gdzieś na ziemię. Miał nadzieję, że potem ją znajdzie, ale nawet, jeśli nie, to warto było ją poświęcić w celu większej swobody w tańcu. Kiedy Kise uwiesił się na nim, nie protestował. Kątem oka zdążył już ocenić otoczenie i uznał, że znaczna część ludzi zgromadzonych na placu to przeciętni, niekiedy zubożali, zjadacze chleba, którzy przyszli tam dla tańca, a nie oceniania innych. Ich towarzystwo sprawiało, że czuł się bardzo pewny siebie, tak, jak gdy zazwyczaj oskarżał lub bronił ludzi na procesach, zawsze sypiąc masą argumentów, których nie sposób było przebić. Czując ciepło ciała z naprzeciwka, Aomine ułożył dłonie na talii chłopaka, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Nie wiedział, co się z nim działo, ale to, że nie kontrolował swojego ciała w tamtej chwili, sprawiało mu przyjemność. Nagle, zamroczony muzyką oraz endorfinami, przesunął swoje dłonie nieco niżej, na pośladki Kise, zmniejszając tym samym przestrzeń między nimi do minimum. Ich ciała ocierały się o siebie, a deszcz spływał po nich, nie zostawiając na żadnym z nich suchej nitki. Nie zwracali na to jednak najmniejszej uwagi, do reszty zaabsorbowani sobą nawzajem. Daiki z zadowoleniem odkrył, że zapach Ryoty, który działał na niego aż nazbyt intensywnie, zaczyna mieszać się z jego własnym. Wdychał tę mieszankę z przyjemnością, jednocześnie obiecując sobie w myślach, że jeszcze długo nie będzie prać koszuli, którą miał na sobie, aby ta kusząca woń przypadkiem się z niej nie ulotniła.
Skoczna, wesoła piosenka grana przez kapele, w pewnym momencie dobiegła końca, a zamiast niej popłynęła dużo spokojniejsza . Daiki nie wiedział, czy jego partner będzie chciał z nim zatańczyć również i wolny kawałek, dlatego dyskretnie puścił go i odsunął się na niewielką odległość, próbując unormować zarówno przyspieszony oddech, jak i puls.
Kiedy rytm znacznie zwolnił, a jego towarzysz zaczął się nieznacznie odsuwać, jasnowłosy przylgnął gwałtownie do jego, jak się później zorientował, umięśnionego, torsu, sam nie wiedząc, co robi.
— Jeszcze nie, proszę — wymruczał pod nosem tak cicho, że osoba obok na pewno go nie zrozumiała. Śpiewak nie rozumiał swojego zachowania. Poczuł się żałośnie. Tak często musiał chować się za maską wiecznego szczęścia, że mimo tego, iż praktycznie non stop otoczony był ludźmi, czuł się najbardziej samotny na świecie. W tej chwili potrzebował czyjegoś ciepła i nie interesowało go to, że prawdopodobnie jutro będzie przez to cierpiał. Polubił mężczyznę, który z nim tańczył, i robił po prostu to, co podpowiadało mu serce. Bez namysłu.
— Możemy zatańczyć jeszcze ten jeden utwór, Aominecchi? — spytał, dopiero po chwili dostrzegając, że po jego policzku spłynęła łza. Jego samego zaskoczyło to chyba bardziej, niż Aomine. Chłopak wtulił się niepewnie w mężczyznę przed nim i zaczął cichutko śpiewać do tej wolnej, melancholijnej piosenki.
Aomine nic nie mówił. Nie było potrzeby. Nie do końca rozumiejąc nagłą zmianę zachowania blondyna, postanowił ją po prostu zaakceptować. Objął wtulone w niego, lekko drżące ciało, kołysząc się delikatnie w rytm muzyki. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc czysty, melodyjny głos, układający proste słowa w nadzwyczajny, cichy śpiew. Cieszył się, że tylko on mógł usłyszeć Kise. To sprawiało, że nawet, jeśli było to tylko jego własnym widzimisię, miał wrażenie, że chłopak w tamtej chwili oddaje jemu, i tylko jemu, cząstkę samego siebie, obnażając przed nim swoje prawdziwe oblicze.
Kiedy wolna piosenka dobiegła już końca, a deszcz zaczął padać znacznie intensywniej, niż jeszcze przed chwilą, Aomine delikatnie odsunął od siebie blondyna i chwycił jego chłodną dłoń w swoją.
— Obiecałem ci wcześniej drinka. Znasz jakiś pub w pobliżu? — spytał cicho.
Złote oczy rozszerzyły się w ramach zaskoczenia, jednak po chwili z ich wyrazu można było odczytać jedynie ulgę oraz radość. Ich właściciel chrząknął cicho, ponieważ od panującego chłodu i rozgrzania, spowodowanego wysiłkiem, w jego przełyku zebrała się lekka chrypa.
Blondyn prychnął ze śmiechu.
— Można tak powiedzieć... — odparł i zanim Aomine zdążył cokolwiek dodać, przerwał mu głośny huk. Nagłe oberwanie chmury wywołało ogromną ulewę. Kise pisnął radośnie, za co potem nieco się wstydził, i śmiejąc się perliście, znów złapał fragment materiału swego dzisiejszego towarzysza. Biegli w stronę znaną tylko blondynowi, który pewnie skręcał w kręte uliczki.
Po pewnym czasie przecisnęli się przez wąską szczelinę, rozdzielającą od siebie dwa budynki i trafili na ogromny, zatłoczony przez ludzi plac. Był jak zupełnie inny, odizolowany od tego po drugiej stronie powązki, świat. Tuż przy opuszczonych mieszkaniach, które zamykały cały „skwerek” w kształt prostokąta, siedziało mnóstwo muzyków, każdy grał co innego, a jednak wszyscy razem świetnie się komponowali. Tworzyli pewnego rodzaju ramę, której wypełnieniem były tańczące do ich melodii tłumy pośrodku. Nikt tutaj nie przejmował się deszczem. Ludzie grali, podrygiwali w rytm skocznej, zdającej dopasowywać się do rytmu serca, muzyki i śmiali się wesoło. Ryota wprowadził Daikiego w sam środek dzikiej ciżby. Kilka osób przywitało go radosnym okrzykiem. Widząc niepewną minę kolegi, przybliżył się do jego ucha, bo inaczej tamten na pewno nie byłby w stanie go usłyszeć i krzyknął:
— Nie martw się, po prostu rób to, co inni. — Wskazał palcem na ruchy innych par.
Nie był to zwykły taniec, typu walc, czy cha cha. W ruchach tańczących było coś... intymnego. W pewien sposób erotycznego, jednak wciąż wyglądało to na sztukę, a nie klubowe obmacywanie.
Na początku Aomine nie był pewien, czy dobrze zrobił, dając się zaprowadzić do takiego miejsca. Zewsząd otaczali go spoceni ludzie, którzy nie zważając na nic, ani na nikogo, tańczyli. Daiki bardzo dobrze rozumiał to ich zatracenie w muzyce i nieraz przymknięte oczy, kiedy wykonywali wszelkie ruchy w rytm muzyki, ponieważ sam w przeszłości był ogromnym fanem takowej rozrywki, która nie tylko dawała mu satysfakcję, ale również, po pewnym czasie, stała się częścią niego samego. Dobrze o tym wiedział i w chwili, kiedy nadszedł w jego życiu ten moment, w którym zmuszony był zakończyć swoje ówczesne życie, przyszło mu to z wielkim trudem. Pewnego dnia po prostu otworzyły się przed nim drzwi prawniczej kariery i musiał wykorzystać szansę, jaką oferował mu jego ojciec. Rodzic był z niego żaden, rozwiódł się z matką Aomine, kiedy Daiki miał trzy latka, i pozostawił samych sobie, od czasu do czasu wysyłając pieniądze na syna. Dlatego, kiedy na starość jego ojca ruszyło sumienie, jak lubił to nazywać, pragnął wycisnąć z siebie wszystko, aby wykorzystać z sytuacji jak najwięcej. I nie dla ojca, ani ze względu na niego. Zrobił to dla siebie i matki, zostawiając za sobą czasy burzliwej, ale szczęśliwej, szalonej i tanecznej młodości.
Obawy targały nim tylko przez moment. Czy komuś o takiej pozycji wypadało tańczyć tu, w tym dzikim tłumie, w którego skład wchodzili ludzie znacznie biedniejsi od niego? Ludzie normalni, nie elita, do której zdążył już przywyknąć.Wystarczyło mu tylko spojrzeć na Kise, który nie zdawał sobie sprawy z jego rozterek.Zatracił się, obserwując jego kroki, tak, że jego ciało samo zaczęło poruszać się w rytm muzyki, podświadomie dobrze wiedząc, co robić. Zaczął tańczyć tak, jak kiedyś, na nowo odkrywając przyjemność.
Przyjemny dreszcz przeszedł przez całe jego ciało, kiedy przybliżył się do Kise, dopasowując swoje ruchy do jego. Z aprobatą stwierdził, ze wychodziło mu to całkiem nieźle. Z tyłu dobiegły ich gwizdy uznania. Obaj poczuli, jak ludzie wokół robią im miejsce i przypatrują z serdecznymi uśmiechami uznania na twarzach.
Ryota wręcz zachłysnął się intensywną, przypominającą świeżo zakupioną książkę, wonią. Zmanipulowany, zarówno przez nią, jak i szaloną atmosferę oraz alkohol, zarzucił ręce na szyje Daikiego, uwieszając się na nim lekko. Sam niedowierzał, jak mocno podatny był na nowo poznany zapach mężczyzny. Otumaniony nim, instynktownie zbliżył się do krtani Aomine, aby móc mocnej się nim zaciągnąć. Czyniąc to, musnął delikatnie nosem opaloną skórę. Kiwając się energicznie w rytm muzyki, jednocześnie znajdując w silnych ramionach, musiał przyznać, że czuł się bardzo... bezpiecznie. Chłopak spłonął soczystym rumieńcem i spuścił wzrok. Potrząsnął lekko głową i skarcił się za głupie myśli.
Wszyscy byli tacy sami. Szukali kilkudniowej przygody, a potem pozbywali się go jak zabawki. Mimo tego, blondyna i tak zawsze ciągnęło do ludzi. Był towarzyski i nie potrafi ich unikać, nawet, jeśli czasem powinien. Jak zawsze, postanowił nie myśleć o konsekwencjach i dać się ponieść zabawie.Uśmiechnął się beztrosko, wpatrując prosto w niezwykłe, ciemnoniebieskie oczy.
Tańczyli już jakiś czas, przez co Aomine zdążył się zgrzać. Marynarkę, którą dotychczas miał przerzuconą przez ramię, już dawno pyrgnął gdzieś na ziemię. Miał nadzieję, że potem ją znajdzie, ale nawet, jeśli nie, to warto było ją poświęcić w celu większej swobody w tańcu. Kiedy Kise uwiesił się na nim, nie protestował. Kątem oka zdążył już ocenić otoczenie i uznał, że znaczna część ludzi zgromadzonych na placu to przeciętni, niekiedy zubożali, zjadacze chleba, którzy przyszli tam dla tańca, a nie oceniania innych. Ich towarzystwo sprawiało, że czuł się bardzo pewny siebie, tak, jak gdy zazwyczaj oskarżał lub bronił ludzi na procesach, zawsze sypiąc masą argumentów, których nie sposób było przebić. Czując ciepło ciała z naprzeciwka, Aomine ułożył dłonie na talii chłopaka, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Nie wiedział, co się z nim działo, ale to, że nie kontrolował swojego ciała w tamtej chwili, sprawiało mu przyjemność. Nagle, zamroczony muzyką oraz endorfinami, przesunął swoje dłonie nieco niżej, na pośladki Kise, zmniejszając tym samym przestrzeń między nimi do minimum. Ich ciała ocierały się o siebie, a deszcz spływał po nich, nie zostawiając na żadnym z nich suchej nitki. Nie zwracali na to jednak najmniejszej uwagi, do reszty zaabsorbowani sobą nawzajem. Daiki z zadowoleniem odkrył, że zapach Ryoty, który działał na niego aż nazbyt intensywnie, zaczyna mieszać się z jego własnym. Wdychał tę mieszankę z przyjemnością, jednocześnie obiecując sobie w myślach, że jeszcze długo nie będzie prać koszuli, którą miał na sobie, aby ta kusząca woń przypadkiem się z niej nie ulotniła.
Skoczna, wesoła piosenka grana przez kapele, w pewnym momencie dobiegła końca, a zamiast niej popłynęła dużo spokojniejsza . Daiki nie wiedział, czy jego partner będzie chciał z nim zatańczyć również i wolny kawałek, dlatego dyskretnie puścił go i odsunął się na niewielką odległość, próbując unormować zarówno przyspieszony oddech, jak i puls.
Kiedy rytm znacznie zwolnił, a jego towarzysz zaczął się nieznacznie odsuwać, jasnowłosy przylgnął gwałtownie do jego, jak się później zorientował, umięśnionego, torsu, sam nie wiedząc, co robi.
— Jeszcze nie, proszę — wymruczał pod nosem tak cicho, że osoba obok na pewno go nie zrozumiała. Śpiewak nie rozumiał swojego zachowania. Poczuł się żałośnie. Tak często musiał chować się za maską wiecznego szczęścia, że mimo tego, iż praktycznie non stop otoczony był ludźmi, czuł się najbardziej samotny na świecie. W tej chwili potrzebował czyjegoś ciepła i nie interesowało go to, że prawdopodobnie jutro będzie przez to cierpiał. Polubił mężczyznę, który z nim tańczył, i robił po prostu to, co podpowiadało mu serce. Bez namysłu.
— Możemy zatańczyć jeszcze ten jeden utwór, Aominecchi? — spytał, dopiero po chwili dostrzegając, że po jego policzku spłynęła łza. Jego samego zaskoczyło to chyba bardziej, niż Aomine. Chłopak wtulił się niepewnie w mężczyznę przed nim i zaczął cichutko śpiewać do tej wolnej, melancholijnej piosenki.
Aomine nic nie mówił. Nie było potrzeby. Nie do końca rozumiejąc nagłą zmianę zachowania blondyna, postanowił ją po prostu zaakceptować. Objął wtulone w niego, lekko drżące ciało, kołysząc się delikatnie w rytm muzyki. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc czysty, melodyjny głos, układający proste słowa w nadzwyczajny, cichy śpiew. Cieszył się, że tylko on mógł usłyszeć Kise. To sprawiało, że nawet, jeśli było to tylko jego własnym widzimisię, miał wrażenie, że chłopak w tamtej chwili oddaje jemu, i tylko jemu, cząstkę samego siebie, obnażając przed nim swoje prawdziwe oblicze.
Kiedy wolna piosenka dobiegła już końca, a deszcz zaczął padać znacznie intensywniej, niż jeszcze przed chwilą, Aomine delikatnie odsunął od siebie blondyna i chwycił jego chłodną dłoń w swoją.
— Obiecałem ci wcześniej drinka. Znasz jakiś pub w pobliżu? — spytał cicho.
Złote oczy rozszerzyły się w ramach zaskoczenia, jednak po chwili z ich wyrazu można było odczytać jedynie ulgę oraz radość. Ich właściciel chrząknął cicho, ponieważ od panującego chłodu i rozgrzania, spowodowanego wysiłkiem, w jego przełyku zebrała się lekka chrypa.
— Czy będzie ci przeszkadzało, jeśli będzie to bardzo małe, dosyć... intymne miejsce? — ostatnie słowa wypowiedział niemal szeptem, zastanawiając się, czemu zachowuje się, jakby miał znowu siedemnaście lat. Mulat pokręcił przecząco głową i zgodził się bez zbędnych słów, ściskając mocniej bladą dłoń. Kise zaprowadził go więc do małego baru, stojącego tuż za rogiem wąskiej, pustej alejki, którą musieli przebyć, aby znaleźć się na miejscu. Wraz z tym, jak się oddalali, wszelki zgiełk tracił na swojej głośności, a otoczenie nabierało spokojniejszej atmosfery.
Weszli do środka, otuleni, wręcz powaleni, ciepłem oraz zapachem goryczy chmielu i słodyczy karmelu. Drobna, otyła, czarnoskóra kobiecina, stojąca za ladą baru, uśmiechnęła się ciepło i pomachała energicznie w kierunku Ryoty.
— To co zawsze? — spytała entuzjastycznie.
— Razy dwa! — krzyknął rozpromieniony.
Odwrócił się do granatowowłosego i rzucił podekscytowany.
— Tutaj się wychowałem.
— Tutaj? — zdziwił się ciemnoskóry. — W tym barze?
W międzyczasie obaj zdążyli zająć wygodnie miejsca przy barku. Czekając na alkohol, zajęli się rozmową.
— Można tak powiedzieć. Ruthie — tu celowo podwyższył swój ton — ta urocza kobieta — zaśmiał się, gdy wspomniana wywróciła oczami i powrócił do standardowego głosu — przygarnęła mnie do siebie, gdy miałem dziesięć lat. Wychowali mnie stali klienci, ale to jej zawdzięczam najwięcej...
Spojrzał na drinka z nostalgią.
— Hm. Wiem, co czujesz — mruknął smętnie Aomine. — Mnie i moją matkę ojciec zostawił, kiedy miałem trzy lata. Jakoś sobie radziliśmy, gorzej było jednak zaakceptować fakt, iż ojciec porzucił nas bez konkretnej przyczyny. Daiki zaśmiał się gorzko i wypił swojego drinka jednym, potężnym łykiem. Nie wiedział czemu, ale przed Kise zaskakująco łatwo było mu się otworzyć.
— Opowiedz mi o sobie coś wesołego — poprosił niespodziewanie.
— Eh? Wesołego? Na przykład? — spytał zbity z tropu. Chciał nieco podtrzymać temat przeszłości nowego znajomego, ale nie zamierzał wyjść na wścibskiego.
— No wiesz... Historia o tym, jak dowiedziałeś się, że święty Mikołaj nie istnieje, albo gdzie nauczyłeś się tak świetnie tańczyć?
Aomine uśmiechnął się i spojrzał prosto w oczy Kise, jednocześnie wychylając kolejny kieliszek, który po tym, jak opróżnił wcześniejszy, Ruthie uzupełniła.
— Ah to... Wiesz, jak to czasem bywa, kiedy masz po te naście lat i robisz głupie, a jednocześnie warte zapamiętania, rzeczy. Byłem wtedy szaleńczo zakochany. No, tak mi się przynajmniej zdawało. — Zaśmiał się perliście, dopijając resztkę napoju. — To była piękna, miła dziewczyna, ale nijak nie wiedziałem, jak zwrócić na siebie jej uwagę. Rzecz w tym, że była tancerką, a mój śpiew niespecjalnie jej imponował. Jak sobie teraz przypomnę serenady, które śpiewałem pod jej oknem, to mam ochotę skoczyć z mostu...
Trzasnął się ręką w czoło. — No więc, poszedłem do klubu, gdzie często bywała i poprosiłem ją do tańca. Moje ręce wylewały z siebie hektolitry potu. Strasznie się wtedy stresowałem. Pech chciał, że gdy się zgodziła, upuściłem ją, bo jej dłoń zwyczajnie wyślizgnęła się z mojej. — Kise parsknął śmiechem. — Teraz mnie to bawi, ale wtedy to był dla mnie prawdziwy dramat... Wątpię, aby było to coś wesołego dla słuchacza. — Uśmiechnął się ciepło. — Ale nie mam nic lepszego — dodał.
Aomine próbował powstrzymać parsknięcie śmiechem, ale średnio mu to wyszło.
— Hahaha, no nie wierzę! Przepraszam, ale... Myślałem, że takie sytuacje dzieją się tylko w filmach — zaśmiał się ponownie. Jego śmiech był głęboki i melodyjny, co nie uszło uwadze Ryoty.
— No, jak widać, nie tylko. — Wyszczerzył się głupkowato. Alkohol zaczynał zabijać w nim dzisiejsze smutki i przywracał jego naturalną, wesołą osobowość.
— A nauczyłem się głównie z patrzenia, potem naśladowania innych w praktyce. Zawsze byłem w tym dobry... A ty, Aominecchi? Skąd u ciebie takie kocie ruchy? Zmierzył kompana od dołu do góry, po czym dodał: — Bez urazy, ale twoja sylwetka nie zdradza, że potrafisz być taki gibki.
— Hah, ma się te mięśnie! — zaśmiał się, poruszając dwuznacznie brwiami. — Ale kiedy byłem nastolatkiem i przechodziłem okres buntu, wymykaliśmy się nocami z kumplami do nightclubow. Tak to się zaczęło. Dalej poszło z górki, nie mogłem już sobie odpuścić żadnej zabawy. Byłem królem parkietów! — zarzekał się. — A potem... Potem przestałem tańczyć. To było trudne, ale niemal z dnia na dzień, z nastolatka musiałem stać się dorosłym.
— Podobnie jak ja... Jednak, miło czasem wrócić do tych czasów, prawda? — zapytał mrugając zalotnie, nieświadomy, że właśnie to zrobił. Aomine również zamrugał, ale ze zdziwienia.
Weszli do środka, otuleni, wręcz powaleni, ciepłem oraz zapachem goryczy chmielu i słodyczy karmelu. Drobna, otyła, czarnoskóra kobiecina, stojąca za ladą baru, uśmiechnęła się ciepło i pomachała energicznie w kierunku Ryoty.
— To co zawsze? — spytała entuzjastycznie.
— Razy dwa! — krzyknął rozpromieniony.
Odwrócił się do granatowowłosego i rzucił podekscytowany.
— Tutaj się wychowałem.
— Tutaj? — zdziwił się ciemnoskóry. — W tym barze?
W międzyczasie obaj zdążyli zająć wygodnie miejsca przy barku. Czekając na alkohol, zajęli się rozmową.
— Można tak powiedzieć. Ruthie — tu celowo podwyższył swój ton — ta urocza kobieta — zaśmiał się, gdy wspomniana wywróciła oczami i powrócił do standardowego głosu — przygarnęła mnie do siebie, gdy miałem dziesięć lat. Wychowali mnie stali klienci, ale to jej zawdzięczam najwięcej...
Spojrzał na drinka z nostalgią.
— Hm. Wiem, co czujesz — mruknął smętnie Aomine. — Mnie i moją matkę ojciec zostawił, kiedy miałem trzy lata. Jakoś sobie radziliśmy, gorzej było jednak zaakceptować fakt, iż ojciec porzucił nas bez konkretnej przyczyny. Daiki zaśmiał się gorzko i wypił swojego drinka jednym, potężnym łykiem. Nie wiedział czemu, ale przed Kise zaskakująco łatwo było mu się otworzyć.
— Opowiedz mi o sobie coś wesołego — poprosił niespodziewanie.
— Eh? Wesołego? Na przykład? — spytał zbity z tropu. Chciał nieco podtrzymać temat przeszłości nowego znajomego, ale nie zamierzał wyjść na wścibskiego.
— No wiesz... Historia o tym, jak dowiedziałeś się, że święty Mikołaj nie istnieje, albo gdzie nauczyłeś się tak świetnie tańczyć?
Aomine uśmiechnął się i spojrzał prosto w oczy Kise, jednocześnie wychylając kolejny kieliszek, który po tym, jak opróżnił wcześniejszy, Ruthie uzupełniła.
— Ah to... Wiesz, jak to czasem bywa, kiedy masz po te naście lat i robisz głupie, a jednocześnie warte zapamiętania, rzeczy. Byłem wtedy szaleńczo zakochany. No, tak mi się przynajmniej zdawało. — Zaśmiał się perliście, dopijając resztkę napoju. — To była piękna, miła dziewczyna, ale nijak nie wiedziałem, jak zwrócić na siebie jej uwagę. Rzecz w tym, że była tancerką, a mój śpiew niespecjalnie jej imponował. Jak sobie teraz przypomnę serenady, które śpiewałem pod jej oknem, to mam ochotę skoczyć z mostu...
Trzasnął się ręką w czoło. — No więc, poszedłem do klubu, gdzie często bywała i poprosiłem ją do tańca. Moje ręce wylewały z siebie hektolitry potu. Strasznie się wtedy stresowałem. Pech chciał, że gdy się zgodziła, upuściłem ją, bo jej dłoń zwyczajnie wyślizgnęła się z mojej. — Kise parsknął śmiechem. — Teraz mnie to bawi, ale wtedy to był dla mnie prawdziwy dramat... Wątpię, aby było to coś wesołego dla słuchacza. — Uśmiechnął się ciepło. — Ale nie mam nic lepszego — dodał.
Aomine próbował powstrzymać parsknięcie śmiechem, ale średnio mu to wyszło.
— Hahaha, no nie wierzę! Przepraszam, ale... Myślałem, że takie sytuacje dzieją się tylko w filmach — zaśmiał się ponownie. Jego śmiech był głęboki i melodyjny, co nie uszło uwadze Ryoty.
— No, jak widać, nie tylko. — Wyszczerzył się głupkowato. Alkohol zaczynał zabijać w nim dzisiejsze smutki i przywracał jego naturalną, wesołą osobowość.
— A nauczyłem się głównie z patrzenia, potem naśladowania innych w praktyce. Zawsze byłem w tym dobry... A ty, Aominecchi? Skąd u ciebie takie kocie ruchy? Zmierzył kompana od dołu do góry, po czym dodał: — Bez urazy, ale twoja sylwetka nie zdradza, że potrafisz być taki gibki.
— Hah, ma się te mięśnie! — zaśmiał się, poruszając dwuznacznie brwiami. — Ale kiedy byłem nastolatkiem i przechodziłem okres buntu, wymykaliśmy się nocami z kumplami do nightclubow. Tak to się zaczęło. Dalej poszło z górki, nie mogłem już sobie odpuścić żadnej zabawy. Byłem królem parkietów! — zarzekał się. — A potem... Potem przestałem tańczyć. To było trudne, ale niemal z dnia na dzień, z nastolatka musiałem stać się dorosłym.
— Podobnie jak ja... Jednak, miło czasem wrócić do tych czasów, prawda? — zapytał mrugając zalotnie, nieświadomy, że właśnie to zrobił. Aomine również zamrugał, ale ze zdziwienia.
— J-Jasne — przyznał, zauroczony. — Ale nieczęsto mam okazję. W sumie... to nigdy.
Ryota zadumał się chwilę.
— Hm. W sumie, jakby na to spojrzeć, to ja okazji mam wiele, ale brak do nich interesującego towarzystwa.
Mimo iż procenty robiły swoje, oszukując mózg, jak tylko się dało, blondyn zadrżał z zimna. Bądź co bądź, w lokalu było ciepło, jednak raczyli sie rozmową całkiem przemoczeni, od dłuższego czas — Wiesz, normalnie aż by mnie nosiło, aby spytać o twoją przeszłość, ale nie chcę psuć tak miłego wieczoru — odparł szczerze. Miał zamiar jeszcze coś dopowiedzieć, ale przerwał mu własny organizm, zmuszając mężczyznę do cichutkiego kichnięcia, które było przerażająco podobne do tych, które robią koty.
Ryota zadumał się chwilę.
— Hm. W sumie, jakby na to spojrzeć, to ja okazji mam wiele, ale brak do nich interesującego towarzystwa.
Mimo iż procenty robiły swoje, oszukując mózg, jak tylko się dało, blondyn zadrżał z zimna. Bądź co bądź, w lokalu było ciepło, jednak raczyli sie rozmową całkiem przemoczeni, od dłuższego czas — Wiesz, normalnie aż by mnie nosiło, aby spytać o twoją przeszłość, ale nie chcę psuć tak miłego wieczoru — odparł szczerze. Miał zamiar jeszcze coś dopowiedzieć, ale przerwał mu własny organizm, zmuszając mężczyznę do cichutkiego kichnięcia, które było przerażająco podobne do tych, które robią koty.
Ruthie włączył się chyba jakiś alarm, bo momentalnie znalazła się przy nich i trzepnęła swojego podopiecznego w tył głowy.
— Do góry, wysuszyć się i przebrać! — Rzuciła okiem na Aomine. — Dla kolegi też jakieś ubrania się znajdą. Złote tęczówki spotkały się z granatowymi.
— I co teraz? — burknął.
— Do góry, wysuszyć się i przebrać! — Rzuciła okiem na Aomine. — Dla kolegi też jakieś ubrania się znajdą. Złote tęczówki spotkały się z granatowymi.
— I co teraz? — burknął.
— Och.
Aomine podrapał się w tył głowy, powoli analizując słowa Kise. Alkohol szumiący mu w głowie, bynajmniej, nie ułatwiał trzeźwej oceny sytuacji. — Zapraszasz mnie? Ledwo się znamy — mruknął. Powinien odmówić. Powinien szybko wrócić do hotelu, wziąć gorącą kąpiel i iść spać, nie myśląc o blondynie. Powinien. I dobrze to wiedział. Dlatego nie miał pojęcia, jaka siła podkusiła go, aby się zgodzić. — To znaczy...! Nie mówię nie, po prostu... Nie boisz się, że jestem jakimś mordercą albo złodziejem?
— Zapraszam? Na co? -spytał Kise, który był już nieźle wstawiony, więc zyskał ogromną odwagę i zaczął droczyć się, udając, że nie wie o co chodzi. — Czy to, że nie chcę, żebyś się przeziębił, musi od razu znaczyć, że zaciągam cię do łóżka? — Wytknął mu język. — Nie wyglądasz, jakbyś chciał mnie zabić.
Co najwyżej pożreć, dodał w myślach. — A kraść nie masz czego. Zresztą... — tu wyciągnął w stronę Daikiego, wiszące na smukłym palcu, klucze z hotelu, uśmiechając się zadziornie. — Nie masz predyspozycji do bycia złodziejem, skoro sam nawet nie czujesz, jak znikają ci twoje własne rzeczy.
— Och, skarbie, nawet nie wiesz, o co się prosisz — wymruczał Aomine, obnażając zęby w drapieżnym uśmiechu. Nie tylko Ryocie zaczął uderzać do głowy alkohol. Wstał, przybliżył się do Kise i lekko nad nim pochylił. — Nie mam nic przeciwko, żebyś dorobił sobie klucze do mojego pokoju — wyszeptał, wprost do jego ucha, jednocześnie odbierając swoją własność z jego dłoni. — No, a teraz prowadź na górę.
Kiedy usta wyższego znalazły się niebezpiecznie blisko jego ucha, blondyn zadrżał. Wstrzymał oddech, gdy dotarł do niego głęboki głos oraz znaczenie słów. Ryota wstał pośpiesznie, bezproblemowo splótł ze sobą ich palce i ruszył do korytarza, znajdującego się za blatem baru, tak, że szli w stronę schodów. Zaczął wchodzić, wręcz wbiegać, energicznie na górę, kiedy w połowie drogi usłyszeli czyjś donośny krzyk.
— Lepiej, żeby nie miał wirusa!
— Ruth! — odkrzyknął oburzony Kise na swoją opiekunkę, paląc buraka. Spuścił głowę i kontynuował wędrówkę na drugie piętro. — Przepraszam cię za to — powiedział, gdy dotarli pod drzwi jego pokoju.
— Nic nie szkodzi — odparł ze śmiechem Aomine. Już zdążył polubić opiekunkę Kise, przypominała mu jego własną matkę.
Ryota pchnął drzwi, wprowadzając gościa do środka. Daiki zdjął buty, aby nie brudzić drewnianych paneli podłogowych i szybko ogarnął wzrokiem pomieszczenie. Było skromne, ale schludne. Widać było, iż właściciel dbał o nie. W rogu stała drewniana szafa, przy oknie, wychodzącym na ten sam rynek, na którym jeszcze niedawno tańczyli, stało proste, aczkolwiek dość sporych rozmiarów, łóżko, na którym spoczywała elegancko złożona, biała pościel oraz kilka poduszek. Zaraz obok stała niewielka komoda i jeszcze mniejsze biurko z jednym krzesłem. Wszystkie osobiste rzeczy właściciela były pochowane, przez co pokój wyglądał na wręcz nieużywany. Czując jeszcze większą swobodę w zamkniętym i odgrodzonym od nieproszonych spojrzeń pomieszczeniu, Daiki rozpiął przemoczona koszule, a następnie zrzucił ją z ramion na podłogę, jednocześnie eksponując swoją klatkę piersiową i umięśniony brzuch. Dłonią przeczesał wciąż wilgotne włosy i spojrzał na Kise z błyskiem w oku.
Ten przełknął ciężko ślinę i zdecydowanie zbyt długo zawiesił wzrok na jego torsie. Odwrócił się z trudem, przybierając na twarz minę męczennika. Podszedł do szafy i wyjął z niej dwa ręczniki oraz komplety suchych ubrań. Koszulki, spodenki i majtki, które trzymał w rękach, położył na łóżku, natomiast z ręcznikiem, który nadal w nich trzymał, podszedł do wyższego. Zatrzymał się i patrząc prosto w jego oczy, zaczął wycierać delikatnie wilgotną skórę. Aomine mruknął z przyjemnością, kiedy tylko puszysty materiał dotknął jego piersi. Nie mógł ani na moment odwrócić wzroku od Ryoty, który osuszał go z wilgoci, mając przy tym skupioną minę. Widząc coś tak uważnego i niewinnego jednocześnie, spiął się lekko i zaschło mu w ustach. Zwilżył więc wargi językiem. Krew szumiała mu w uszach, a wypite wcześniej drinki sprawiały, że lekko kręciło mu się w głowie. Nie mógł się powstrzymać, dlatego podniósł dłoń i pogładził nią czule policzek Kise, wyczekując jego reakcji.
Blondyn przechylił lekko głowę, wtulając się w silną rękę. Zrobił to automatycznie, więc kiedy dotarło to do niego, oblał się lekkim rumieńcem i odsunął delikatnie.
— Gotowe. Lepiej załóż coś suchego. — Wskazał palcem na materiał leżący na pościeli. — Może i nie jest to gucci, ale innych na twój rozmiar nie mam — powiedział z uśmiechem i ponownie tej nocy kichnął. Zawstydzony, odwrócił się w stronę okna, zdjął swoją koszulę i owinął się w ręcznik, chcąc osuszyć również siebie. Nie mógł się na tym skupić. Starał się nie patrzeć kątem oka na swojego gościa, więc wyglądał na zgiełk panujący za szybą.
Daiki szybko zdjął z siebie mokre spodnie, podniósł także swoją koszulę z podłogi, a następnie rozwiesił rzeczy na komodzie, aby do rana mogły wyschnąć. Zaraz potem podszedł do łóżka i wciągnął na siebie czarny, prosty t-shirt oraz zmienił majtki na ich suche odpowiedniczki.
— Będzie okej, jeśli nie będę zakładał spodni? — spytał, nie chcąc wprawiać Kise w zakłopotanie. — Duszno tutaj, sam rozumiesz — dodał na swoje usprawiedliwienie.
— Jasne! — ożywił się Kise. — Wybacz, wyłączyłem się — odparł, drapiąc się po policzku. — Uchyliłbym okno, ale jest zepsute... W tym domu nawet okna się psują. — Zaśmiał się krótko. Sam zabrał się za przebranie. Włożył swoją przydużą koszulkę na ramiączkach i bieliznę. Położył się po drugiej stronie posłania i przykrył cienką kołdrą. Popatrzył na Daikiego spod długich rzęs i zakpił nieco.
— Uwaga. Tutaj jest duszno, a ja czasem kleję się do innych przez sen.
Aomine podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu. Wpatrywał się w Kise uważnie.
— A często masz okazję, aby dzielić z kimś łóżko? — spytał, niby od niechcenia.
— To dość… — urwał nagle i odwrócił wzrok. — A wyglądam na takiego? — spytał, starając się, aby nie zadrżał mu głos.
— Wyglądasz jak chodzący magnes, czy to na kobiety, czy na mężczyzn — wyznał szczerze.
— Kiedyś uznałbym to za komplement, ale od dłuższego czasu jest to dla mnie przekleństwem —odpowiedział równie prawdziwie. — Ale założę się, że ty sam nie możesz się odpędzić od panienek! — spróbował zażartować.
— Jest raczej na odwrót. Potencjalne panienki odstraszam, nim będzie za późno i się zadurzą — westchnął. — Są utrapieniem, zwłaszcza w kancelarii.
— W kancelarii? Jesteś adwokatem? Um, nie musisz mówić, jeśli nie chcesz! — dodał speszony. — Pewnie i tak już się nigdy nie spotkamy po tej nocy, dlatego nie zmuszaj się, jeśli nie chcesz raczyć mnie szczegółami ze swojego życia.
— Gdybym nie chciał, to nie przyszedłbym dzisiaj do ciebie — burknął i wzruszył ramionami, trochę urażony tym, jak Kise o nich myślał.
O ile było jakiekolwiek my. — I taa, jestem prokuratorem. Właśnie dlatego zrezygnowałem z tańca — dodał. — A ty, Kise, pracujesz w hotelu na stałe?
— Dostałem tę pracę rok temu. Wcześniej żyłem na kocią łapę. Pracowałem to tu, to tam... Gdybym wcześniej miał pieniądze, które mam teraz, już dawno skończyłbym studia. — Zmarkotniał nagle. —Aominecchi, chciałbym żebyś został, ale nie chcę tego robić, znaczy to nie tak, że na mnie nie działasz, ale... Um... Więc jeśli czujesz się rozczarowany, to… Możesz iść, nie będę żywił urazy — wydukał.
— Miałbym teraz iść? Pff, udam, że tego nie słyszałem, z racji tego, że poznaliśmy się wczoraj i jeszcze masz prawo mieć co do mnie wątpliwości.
Aomine przysunął się do blondyna, pochylił nad nim i musnął jego wargi swoimi. Tylko raz. Wyglądało to bardziej jak zwykły buziak, aniżeli pocałunek. Nie chciał jednak przestraszyć blondyna, zwłaszcza po tym, co od niego usłyszał. — Nie przyszedłem tu, żeby Cię przelecieć i zniknąć, więc nie gadaj głupot — westchnął, po czym położył się tuż obok Kise.
Ryota oniemiał. Wpatrywał się zaskoczony w poważną twarz Daikiego, przybierając kolor purpury. Poczuł się szczęśliwy, ale i winny . Na pewno uraził mężczyznę.
— Przepraszam — szepnął. — Akurat jak poznaję kogoś porządnego, to robię się podejrzliwy — prychnął, zły na siebie. Po chwili przygryzł wargę i zapytał ochryple: — Mogę się do ciebie przytulić, Aominecchi?
— Jeszcze pytasz? — mruknął Daiki. Kise, zachęcony jego słowami, przysunął się do niego, przekładając swoją prawą rękę na bok mężczyzny. Aomine również objął go delikatnie, przyciskając do swojej piersi. Wkrótce obaj zasnęli, trwając w uścisku do rana.
Ciemnoskóry nie pamiętał już, kiedy ostatnio spało mu się równie dobrze.
***
Ranek przywitał Kise pięknym, wyjątkowo mocnym, kacem. Nawet jeśli się nie upijał, dostawał rano nagrodę w postaci bólu głowy. Przeciągnął się z jękiem i dotknął pustego miejsca na materacu obok. Blondyn posmutniał, miał ochotę się rozpłakać, kiedy został sprowadzony do pionu lekkim trzepnięciem w głowę.
— Aominecchi? — Otworzył szeroko usta, widząc stojącego przy nim Daikiego, z parującym kubkiem w ręku.
— No i co się tak dziwisz, jakbyś Marię Magdalenę zobaczył? — rzucił lekko zły, że mężczyzna tak łatwo stracił w niego wiarę. Usiadł na łóżku po czym dodał łagodniej: — Mówiłem ci wczoraj, że nie zniknę.
—Teraz nie mam podstaw, żeby ci nie wierzyć.
Ryota uśmiechnął się i cmoknął go lekko w policzek. Pociągnął kilka razy nosem i zwrócił uwagę na zawartość kubka.— Czy to kawa? — zapytał z uśmiechem na ustach.
— Taa. W sumie przeniosłem ją dla siebie, bo ty spałeś, ale masz — powiedział i wcisnął chłopakowi kubek z w dłonie. — Zaraz wracam. I faktycznie, zaraz był z powrotem, niosąc kolejną kawę, tym razem już na pewno dla siebie. W przeciwieństwie do Kise, on nie miał kaca, ani też najmniejszego jego objawu, dlatego czuł się zobowiązany zadbać o blondyna. Wyciągnął więc z małego, białego pudełeczka, które również przyniósł ze sobą, dwie jasnoniebieskie tabletki.
— Na kaca — oznajmił, podając je Kise. — Wziąłem je z apteczki w kuchni, jak by co.
Ryota tylko uśmiechnął się słabo i popił lek zawartością kubka, który trzymał.
— No. Wypiję kawę i chyba będę powoli się zwijać. Mam dzisiaj coś do załatwienia.
Ryota powoli przetrawił jego słowa, kiwając lekko głową. Sam za dwie godziny musiał jechać do warsztatu, pomóc przyjacielowi ze starym Rolls Royce'm, a potem znów jechać do klitki w hotelu na występ.
— A jutro? Co robisz jutro? — Jego oczy aż prosiły, aby odpowiedź brzmiała „nic”, co było nieco zabawne.
— Jutro? Hmm… — Daiki udał zamyślonego i zmarszczył brwi. Ryocie wydawało się, że mężczyzna myśli nad tym, jak delikatnie przekazać mu, że nie ma dla niego czasu, dlatego nieco posmutniał. Aomine, zauważając zmianę na twarzy blondyna, pokręcił zrezygnowany głową i zaśmiał się cicho.
— Kise, proszę cię, przyjechałem tu na urlop, to chyba oczywiste, że nie mam nic do roboty.
Gospodarz rozpromienił się i przygryzł wargę, aby powstrzymać nieco euforię.
— To świetnie — zaświergotał. — Bo chciałbym ci pokazać jeszcze parę miejsc.
Uśmiechnął się, chowając twarz w poduszkę, na której leżał. Nie chciał, żeby Daiki widział jego, dziecinną wręcz, radość i ekscytację. Czuł się głupio, przecież miał więcej niż dwadzieścia lat.
— Brzmi ciekawie. Powiedz mi tylko, jak cię znajdę. Tutaj? — spytał, uśmiechając się na widok reakcji Kise.
— Zależy, o której chciałbyś się spotkać... — odparł, podnosząc głowę z miękkiego jaśka.
— Jakoś rano, po śniadaniu.
— Rano... Będę się szwendał po bazarku. — Wyciągnął rękę i postukał palcem w szybę. — O tam. Widzisz?
— Jasne. Zatem... Do zobaczenia? — chciał się upewnić.
— Spróbuj nie przyjść — zagroził w żartach, a kiedy Aomine poderwał się, aby wstać, krzyknął: — Ah, i, Aominecchi!
Wyższy pochylił się nad leżącym mężczyzną, pytając:
— Co jest?
Ryota podciągnął się na łokciach i musnął ustami ciemny policzek.
— Miłego dnia — odparł cicho.
Daiki uśmiechnął się, poczochrał włosy chłopaka z czułością, ale i z mocą, na co ten zareagował tylko wykrzywieniem twarzy w gniewny wyraz, a następnie ulotnił się z jego pokoju, śmiejąc pod nosem. Zszedł szybko po drewnianych stopniach na dół i przemknął się bezszelestnie przez pusty, jeszcze zamknięty bar, do bocznych drzwi, którymi wyszedł na dwór. Było dość chłodno, ale deszcz przestał padać jeszcze w nocy, pozostawiając po sobie wspomnienie w postaci licznych kałuż dookoła. Powietrze pachniało dymem oraz świeżą trawą. Aomine wdychał tę woń z przyjemnością. Miał doskonałą pamięć, dlatego trafienie do hotelu nie sprawiło mu najmniejszej trudności. Kluczył uliczkami niczym stały bywalec tego miasteczka, znalazł się na placu, na którym wciąż zalegały puszki po piwie oraz inne, drobne śmieci – pozostałości po ludziach, którzy brali tam udział we wczorajszych tańcach, niestety, jego marynarki, którą tam zostawił, już nie było.
— No. Wypiję kawę i chyba będę powoli się zwijać. Mam dzisiaj coś do załatwienia.
Ryota powoli przetrawił jego słowa, kiwając lekko głową. Sam za dwie godziny musiał jechać do warsztatu, pomóc przyjacielowi ze starym Rolls Royce'm, a potem znów jechać do klitki w hotelu na występ.
— A jutro? Co robisz jutro? — Jego oczy aż prosiły, aby odpowiedź brzmiała „nic”, co było nieco zabawne.
— Jutro? Hmm… — Daiki udał zamyślonego i zmarszczył brwi. Ryocie wydawało się, że mężczyzna myśli nad tym, jak delikatnie przekazać mu, że nie ma dla niego czasu, dlatego nieco posmutniał. Aomine, zauważając zmianę na twarzy blondyna, pokręcił zrezygnowany głową i zaśmiał się cicho.
— Kise, proszę cię, przyjechałem tu na urlop, to chyba oczywiste, że nie mam nic do roboty.
Gospodarz rozpromienił się i przygryzł wargę, aby powstrzymać nieco euforię.
— To świetnie — zaświergotał. — Bo chciałbym ci pokazać jeszcze parę miejsc.
Uśmiechnął się, chowając twarz w poduszkę, na której leżał. Nie chciał, żeby Daiki widział jego, dziecinną wręcz, radość i ekscytację. Czuł się głupio, przecież miał więcej niż dwadzieścia lat.
— Brzmi ciekawie. Powiedz mi tylko, jak cię znajdę. Tutaj? — spytał, uśmiechając się na widok reakcji Kise.
— Zależy, o której chciałbyś się spotkać... — odparł, podnosząc głowę z miękkiego jaśka.
— Jakoś rano, po śniadaniu.
— Rano... Będę się szwendał po bazarku. — Wyciągnął rękę i postukał palcem w szybę. — O tam. Widzisz?
— Jasne. Zatem... Do zobaczenia? — chciał się upewnić.
— Spróbuj nie przyjść — zagroził w żartach, a kiedy Aomine poderwał się, aby wstać, krzyknął: — Ah, i, Aominecchi!
Wyższy pochylił się nad leżącym mężczyzną, pytając:
— Co jest?
Ryota podciągnął się na łokciach i musnął ustami ciemny policzek.
— Miłego dnia — odparł cicho.
Daiki uśmiechnął się, poczochrał włosy chłopaka z czułością, ale i z mocą, na co ten zareagował tylko wykrzywieniem twarzy w gniewny wyraz, a następnie ulotnił się z jego pokoju, śmiejąc pod nosem. Zszedł szybko po drewnianych stopniach na dół i przemknął się bezszelestnie przez pusty, jeszcze zamknięty bar, do bocznych drzwi, którymi wyszedł na dwór. Było dość chłodno, ale deszcz przestał padać jeszcze w nocy, pozostawiając po sobie wspomnienie w postaci licznych kałuż dookoła. Powietrze pachniało dymem oraz świeżą trawą. Aomine wdychał tę woń z przyjemnością. Miał doskonałą pamięć, dlatego trafienie do hotelu nie sprawiło mu najmniejszej trudności. Kluczył uliczkami niczym stały bywalec tego miasteczka, znalazł się na placu, na którym wciąż zalegały puszki po piwie oraz inne, drobne śmieci – pozostałości po ludziach, którzy brali tam udział we wczorajszych tańcach, niestety, jego marynarki, którą tam zostawił, już nie było.
Zatrzymał się na chwilę i spojrzał na ukryty wśród innych budynek, który był domem Kise. Wpatrywał się w okno jego pokoju, aż w końcu dostrzegł w nim ruch. Uśmiechnął się delikatnie i ruszył dalej, wychodząc z miasta i krocząc przez łąkę, aż do dziury w ogrodzeniu hotelu.
On rany, rany... Mam zaszczyt pozostawienia tu pierwszego komentarza, idę skakać ze szczęścia~ ^~^)/ Już miałam zamiar iść spać i odłożyć sobie tego posta na jutro, a tu proszę, magiczny napis "brak komentarzy" zmusił mnie do odpuszczenia sobie dodatkowych minut snu. Ale jak na stalkerkę przystało, zawędrowałam za tobą również tutaj i nie odpuściłabym sobie tego zaszczytnego przywileju bycia pierwszą :"D A teraz, pardon, idę czytać. Tak jak mam w zwyczaju, piszę komentarz wraz z czytaniem.
OdpowiedzUsuńFirst impression: niesamowite, że coś, co pisały dwie osoby jest tak spójne. Zdarzało mi się czytać opowiadania pisane grupowo i nawet po sklejeniu ich w całość, było widać, kiedy kto zaczynał piać. Moja najgorsza i jedyna obawa rozwiana, więc z lekkim serduszkiem czytam dalej! <3 Swoją drogą; Ahomine podziwiający widoczki, normalnie jaki się z niego romantyk zrobił, mrau, hahah XD Lubimy takiego Ahosia <3
Po przeczytaniu kilku kolejnych akapitów stwierdzam, że uwielbiam sposób, w jaki wykreowałyście te postacie, a rozmowy... Kurczę, nie wiem jak to określić. Mają w sobie coś innego pasującego do całej niepowtarzalnej atmosfery tego opka, widać że nawet ten szczegół dopracowałyście ;v; Aż się łezka w oku kreci, moja dusza perfekcjonistki czuje się zaspokojona. A właśnie: klimat, byłabym zapomniała. Jest boski, co tu więcej dodać <3 Z tym opowiadaniem jest tak sami jak z Proof of love, kocham je od pierwszego rozdziału. I wasz duet, oczywiście. Szczególnie duet.
Aaaaahw, pierwszy rozdział, a tu już scenka z aokise, kocham. <3 Jeny, to tak naprawdę dopiero początek, a ja już przywiązałam się zarówno do jednego, jak i drugiego rodzynka, co to będzie dalej? ;_; Ale oni są po prostu tacy urokliwi <3 Noseblood.
Już wiem! Wiem, co mnie tak urzeka w tym opowiadaniu. Tak bardzo kojarzy mi się z takim klimatycznym, może francuskim, filmem opowiadającym o jakiś dawnych czasach (wiem, że w takich "dawnych czasach" rozgrywa się akcja, hah:'), w którym akcja ciągnie się leniwie i powoli, w akompaniamencie przyjemnech dla ucha muzyki, a musicie wiedzieć, że kocham kino i takie właśnie filmy. <3 Bardzo długo wychodzi ten komentarz, mam nadzieję że się nie pogniewacie. Nie skończyłam jeszcze czytać, ale tu moja wypowiedź dobiegnie końca. Rozszyfrowałam już na czym polega dla mnie magia tego ff, mam nadzieję, że ta skomplikowana mieszanka moich uczuć odnośnie niego do was dotarła i idę poddać się tej niepowtarzalnej atmosferze, tym razem bez przerywników w postaci klikania w klawiaturę. Witam jako nowy stały bywalec tego bloga i pozdrawiam cieplutko <3 ~Emson
Ojej, ślicznie dziękujemy! *^*
Usuń(znaczy Shiro pewnie sama też podziękuje osobno, ale no...cii ^^)
Teraz już tylko moja część.
Dokładnie tego można się spodziewać po RP. Niespójności. Naprawdę nie wiesz, jak się cieszę, że zwróciłaś na tą kwestię uwagę! Jestem taka szczęśliwa, że tak świetnie mi się pisze z Shiro ^^ Zdradzę Ci tajemnicę... My po prostu jesteśmy prawie identyczne. Bam, stało się. I chociaż między sobą śmiejemy się, że to kosmiczne wibracje, łączące nasze mózgi (x'D), naprawdę jest coś, dzięki czemu mogłyśmy napisać to opowiadanie.
*khe khe, chyba książkę...*
Fakt, że zachwalasz też dialogi i postaci, bardzo mi schlebia, bo obie wczuwamy się w nie po prostu... A dialogi...w moim przypadku, odpowiedzi przychodzą naturalnie. Na większość rzeczy, jakie mówił Shirowy Aho, odpowiedziałabym identycznie, jak moja postać.
Klimat to coś, nad czym śmieszkowałyśmy i feelsowałyśmy przez długi czas... W sumie najbardziej pomogła nam chyba miłość do Dirty Dancing (X'D) i tego typu filmów/czasów.
Ogromnie się cieszę, że się podoba, bo to dla nas wiele znaczy ^^ Plus, włożyłyśmy w to tyle serca i czasu, że fakt, iż nie tylko nam się to podoba (dyskretnie wyjawię, że decyzja o opublikowaniu opka wyglądała mało skromnie: Publikujemy?
Jasne!
A co jak się nie spodoba?
Ważne, że nam się podoba....czy coś w ten deseń XD)
I nie mamy powodu się gniewać! Wręcz przeciwnie. Widać prawdziwe feelsy w Twoim słodzącym mi (nam) komentarzu! ❤
Naprawdę dziękujemy ^^
~Juri
łohooh, a cóż to się wyprawia! :D
OdpowiedzUsuńAo w hotelu beze mnie?! o.O Jak tak można?? :'( ;P
I śpiewający Kise! :D <3 Cud, miód i pornosy, jakby to mój mężu powiedział ^^ xD
O, tańcowały dwa pedały - jeden duży, drugi mały! :D xD
To było słodkie, jak Kise mu się tak na szyi zawiesił :3 :D
Już lubię tę opiekunkę Kise! :D
,,— Lepiej, żeby nie miał wirusa!" - Nie dziwię się, czemu Ao ją lubi, skoro ona też taka zboczona i od razu o jednym myśli ;P Tekst świetny xD :D
No dalej, dalej, rozbierać się ^^ pokazywać umięśnione klaty! :D *.*
Hihi, i wylądowali razem w łóżku :3 Aczkolwiek na razie tylko ze sobą spali... NA RAZIE xD
I ta pobudka...! :D O Jezu, też chcę się tak kiedyś obudzić, a tu Ao przyjdzie, śniadanie przyniesie... Ach, marzenia <3 ;P
Kise, możesz mu zaufać :D A niech tylko złamie słowo, to pożałuje, nawet jeśli to mój mężu! :O
Czytam, czytam i doczytać do końca nie mogę xD Dłuuuugie, ale naprawdę fajne ^^ Ciekawam dalszego rozwoju zdarzeń :D
Pozdrawiam i weny życzę! ;* <3 :D :D
Hah, nie mogę z ilości śmieszków, w Twoim komentarzu... Z tymi tańcowaniami mnie rozwaliłaś XD <3
UsuńZ reguły rozdziały będą długie ^^'
Dziękujemy :3
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, bardzo ciekawi mnie przeszłość Kise, choć trochę się dowiedzieliśmy, ale widać że nie miał lekko, a mimo tego że wiele razy został zraniony to wciąż pragnie bliskosci, a Daiki miło że nie zniknął...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia