Orleański sen | rozdział 21

Poczucie świadomości uderzyło w niego nagle. Wyrwało go z błogiej, otaczającej zewsząd ciemnej pustki, w której, nie czując, nie widząc i nie słysząc zupełnie nic; było mu naprawdę przyjemnie. Nie istniały problemy, żale, smutki, ani inne negatywne emocje.
Nic. Tylko spokój.
Kiedy powoli zaczął się wybudzać, mimowolnie zaczęło mu go brakować. Jednym z pierwszych bodźców, jakie poczuł, był ból. Szczególnie brzucha. O wiele mniejszy, niż jakim zapamiętał go ostatnio, lecz wciąż dokuczliwy. Jednocześnie towarzyszyła mu nieustająca senność – mimo tego, że już po prostu nie był w stanie dłużej spać, był zmęczony, osłabiony i apatyczny. Przez to otwarcie powiek zajęło mu dość sporo czasu. Ledwo nimi drgnął, a poraziło go światło szpitalnej jarzeniówki. Było tak ostre i nieprzyjemne, że niemal natychmiast z powrotem przymknął oczy, wypuszczając przy tym ciężko powietrze z płuc.
Powoli zaczął oswajać się z tym, co się wokół niego działo. Nie słyszał zbyt wiele, ponieważ zbyt wiele wokół się nie działo. Spokój i cisza na sali były niemal przytłaczające. Przerywał ją od czasu do czasu szum aparatury oraz, gdy się wsłuchał, czyjś oddech.
Po jakimś czasie podjął się kolejnej próby uchylenia powiek. Tym razem przyszło mu to szybciej i łatwiej, ponieważ denerwująca lampa na suficie została zgaszona, pozostawiając pomieszczenie w półmroku. Mężczyzna powiódł spojrzeniem wokół. Jedynym źródłem światła w tym momencie, jaki udało mu się zaobserwować, był blask świateł na szpitalnym korytarzu, które prześwitywały przez szklane drzwi wejściowe oraz niewielka lampka zapalona na szafce przy jego łóżku. Dopiero po chwili zorientował się, że jej miękki blask padał na blond kosmyki jego chłopaka. Kise usnął na siedząco z głową na fragmencie materaca. W swoich drobnych dłoniach trzymał kurczowo tę Daikiego.
Mulat zebrał wszystkie siły, jakie w sobie miał i ścisnął delikatnie dłoń blondyna. Nie chciał go budzić, ponieważ z jego postawy wnioskował, iż ten był naprawdę zmęczony, ale poczucie niewiedzy go dobijało.
Kise niemal natychmiast drgnął. Nie spał od ponad czterdziestu godzin, a kiedy niekontrolowanie zdarzyło mu się zdrzemnąć, jego sen był bardzo płytki i krótki. Podniósł od razu głowę, wbijając czujny wzrok w kochanka i zachłysnął się powietrzem, czując, jak jego serce nagle podskakuje, a oczy nieznośnie napełniają się łzami.
─ Aominecchi… ─ zawył płaczliwie, przytulając się do niego, trochę za mocno, ale na szczęście omijając jego brzuch.
─ Uchh...
Daiki wypuścił ciężko powietrze i zacisnął wargi, by nie wyrwał się z nich przypadkiem zdradziecki jęk bólu. Mimo tego, że Kise trochę zbyt mocno do niego przylgnął, powodując ukłucie w okolicy lewego żebra, Aomine za nic nie chciał, aby ten od niego odstąpił. Podniósł z trudem swoją prawą rękę i objął kochanka, gładząc go dłonią po plecach.
─ Nie maż się, już wszystko okej... ─ sapnął cicho.
─ Okej?
Ryota wyprostował się i spojrzał na niego wymownie, pełnymi bólu oczami.
─ Okej? ─ powtórzył słabo. ─ Ponad dzień leżysz tutaj, bez żadnych oznak życia... Wyglądasz, jakbyś się zderzył z ciężarówką i to dla ciebie „okej”? ─ zapytał bezradnie, przecierając oczy dłońmi. ─ Mówili, że mogłeś zapaść w śpiączkę… ─ powiedział mało zrozumiale, gdyż te słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. Te dwadzieścia cztery godziny, jakie spędził przy łóżku kochanka, były chyba najgorszym i najdłuższym dniem, jaki w życiu miał.
─ Jezu no... Stało się ─ mruknął mulat. ─ Nic się na to nie poradzi. Ważne, że już mi lepiej ─ powiedział, choć nie był pewien, czy to do końca zgodne z prawdą. Zdawał sobie sprawę z tego, jak Kise musiał przeżywać całą tę sytuację, jednak nie chciał, żeby się tym dłużej przejmował. Myśl, że jego chłopak cierpi przez niego niemal równie mocno jak on sam, była nie do zniesienia.
─ Gdzie ty w ogóle poszedłeś? ─ burknął Kise nagle, ponownie się w niego wtulając. Świadomość tego, że jeszcze niedawno mówili mu, że jego chłopak może już nigdy nie odwzajemnić uścisku blondyna, nadal odbijała się echem w jego czaszce. ─ Co się stało?
─ Poszedłem do sklepu ─ zaczął zdławionym głosem. Tylko na taki ton pozwalało mu zaschnięte, piekące gardło i spierzchnięte, popękane wargi. ─ Zamierzałem po prostu zaczerpnąć powietrza i pomyśleć w samotności. Nie chciałem się z tobą kłócić ─ mruknął dużo ciszej, tym razem głaszcząc śpiewaka po włosach. ─ I kiedy wracałem, zobaczyłem tych skurwysynów demolujących moje auto. No i wdałem się w bójkę. A ponieważ było ich trzech... Cóż, przynajmniej jeden oberwał ─ zakończył, zgrabnie pomijając część, w której się upił i wypalił na raz całą paczkę papierosów.
Śpiewak zadrżał mocno i oderwał się od niego gwałtownie.
─ Czyś ty do reszty zdurniał? ─ wyrzucił z siebie. ─ Jeden na trzech? ─ powtórzył retorycznie i schował twarz w dłoniach. ─ O auto... Pomyślałeś w ogóle, co robisz? Pomyślałeś o mamie? O mnie?!
Wszystkie emocje w nim wrzały. Nie potrafił nad nimi zapanować, więc po prostu dał im upust. Znowu zaczął cicho płakać i przeklinać się za to w duchu.
─ Bez ciebie nie dałbym sobie rady... ─ powiedział w końcu, uspokajając szalejącą w nim burzę.
─ Nie musisz. Przecież jestem…
Daiki czuł, jak jego serce ściska się na widok łez blondyna. Nie mógł na to patrzeć bez poczucia winy. Przyciągnął Ryotę do siebie, mocno do siebie przytulając, choć kosztowało go to bolesny skurcz brzucha.
─ Przepraszam, skarbie. Przepraszam... Wiem, że nie powinienem. Ale nie mogłem patrzeć, jak tak po prostu rozpierdalają mi samochód. Za dużo się we mnie nagromadziło... A to tylko wszystko zaogniło ─ zaśmiał się smutno. ─ Przepraszam. Nie płacz już, proszę ─ szepnął, wycierając mu łzy z policzków dłonią.
─ Kocham cię ─ odparł blondyn słabo i pocałował mulata swoimi spragnionymi tej drobnej pieszczoty ustami. Potrzebował tego, aby wszystkie emocje w nim zelżały. Kiedy się od niego odsunął, wstał na chwilę i podał mu szklankę z wodą, która leżała na stoliku – głównie przeznaczona dla blondyna, bo nikt nie spodziewał się tak szybkiej pobudki Aomine.
─ Dzięki ─ sapnął mulat z wdzięcznością, kiedy przyjął naczynie. Wypił łapczywie pół szklanki, aż musiał przerwać ze względu na ból żołądka. Wstrząsnęło nim i przez chwilę nie był w stanie się ruszyć; miał mocno zaciśnięte powieki i grymas zdradzający cierpienie na twarzy. Ból minął jednak na szczęście już po chwili. Mężczyzna otworzył oczy i odetchnął, oddając kochankowi wodę.
─ Też cię kocham... ─ mruknął, kiedy ich dłonie się dotknęły. Nie patrzył na Kise, ponieważ nie chciał, by ten dostrzegł w jego oczach cierpienie - nie tylko to fizyczne.
─ Mam pójść po lekarza? ─ spytał zatroskany, odgarniając Daikiemu włosy z czoła i patrząc na niego ciepło.
─ Nie trzeba ─ westchnął, rozluźniając napięte miejsce. ─ Możesz dla mnie zrobić coś innego ─ zaproponował, a spotykając się z wyczekującym spojrzeniem Ryoty, uśmiechnął się lekko i wskazał na wolną część materaca po swojej lewej stronie. ─ Połóż się obok.
Ryota przygryzł wargę i wstał z wahaniem z krzesła. Podszedł powoli do łóżka i spojrzał niepewnie na kochanka. Nie chciał go bardziej uszkodzić, ale po prostu nie mógł odmówić. Wspiął się powoli na materac i ostrożnie położył obok mulata, przekręcając się tak, aby móc wtulić twarz w jego szyje. Westchnął z ulgą, czując jak wszelkie, obecne dotąd, napięcie schodzi z niego jak powietrze z balonika. Pocałował Daikiego pod żuchwą i stłumił ziewniecie.
─ Nic ci nie uciskam? ─ zapytał z obawą, aby upewnić się, że nie krzywdzi Daikiego i nie zasnąć.
─ Nie. Jest dobrze ─ westchnął Aomine, zaciągając się tak znajomą wonią kochanka. ─ Jak cię znam, to pewnie spałeś niewiele, więc jeśli chcesz odpocząć, to nie krępuj się ─ powiedział cicho.
─ Nie. Jest dobrze ─ powtórzył za mulatem i uśmiechnął się szeroko, spoglądając na niego z dołu. Opuścił powoli głowę i wtulił się w jego pierś, mamrocząc pod nosem: ─ Tak jest dobrze…
Daiki zaśmiał się, jednak zaraz wstrzymał się, nie chcąc zmuszać i tak już obolałych mięśni brzucha do spięć. Zaczerpnął głęboko w płuca powietrza i wypuścił je przez nos, przymykając na moment powieki. Błogi spokój, który płynął z obecności ukochanego tuż przy swoim boku, wypełnił go całego.
─ Ile byłem nieprzytomny? ─ spytał nagle, autentycznie ciekaw.
─ Prawie dwa dni. I kilka godzin majaczyłeś w domu i samochodzie, zanim cię tu nie przywieźli... ─ wyjaśnił Kise smutno.
─ Wow, no to długo... Ale chyba jeszcze nigdy się tak nie wyspałem!
─ Głupek ─ mruknął Ryota, mocniej go ściskając. ─ Za taką cenę wolę, żebyś nie spał wcale.
─ Hm. W sumie się nie dziwię. Musiałeś się martwić...
Dopiero teraz zaczęło do niego docierać, przez co musiał wcześniej przejść jego chłopak. W półmroku i ze swojej pozycji nie dostrzegał twarzy chłopaka, ale czuł jego zapach i oddech na sobie. Zaczął zastanawiać się, co by było, gdyby to jemu lekarze powiedzieli, że jest możliwe, iż Ryota zapadł w śpiączkę.
─ Chyba pojąłem, jak ty się czułeś, kiedy to ja byłem w szpitalu. Przepraszam. To okropne uczucie.
─ Racja... Ale nie przepraszaj, to nie była twoja wina. Co ty na to, żeby to był nasz ostatni raz w szpitalu? ─ uśmiechnął się Aomine.
─ Jestem za ─ odparł śpiewak, śmiejąc się cicho i złączył ich usta w słodkim, czułym pocałunku, jakby chciał tym pokazać mulatowi, jak mu go brakowało. Daiki odwzajemnił go, gładząc przy tym partnera po policzku. W tamtym momencie żadne problemy nie istniały. Nawet to, co wydarzyło się tak niedawno temu oraz to, co miało niedługo nadejść, wydawało się wręcz śmiesznie małe i zupełnie nie ważne wobec miłości, jaką obaj pałali do siebie.
Po długiej, pełnej pasji pieszczocie, Kise odsunął się wreszcie od kochanka i spytał, póki był jeszcze na tyle przytomny:
─ Na pewno nie chcesz, żebym kogoś zawołał? Mogą ci dać coś na ból.
─ Nie, naprawdę. Ty mi wystarczasz.
Aomine uśmiechnął się kącikiem ust i zaczął spokojnymi, monotonnymi ruchami głaskać kochanka po plecach.
─ Tylko nie zgrywaj twardziela ─ powiedział Kise i złapał go dłonią delikatnie za szczękę, kolejny raz całując. ─ Możesz być nim dla mnie, ale jak będzie bardzo boleć, poproś o coś lekarza ─ powiedział czerwony i puścił go powoli. ─ Okej?
─ Okej, okej… ─ odparł mężczyzna, wywracając przy tym oczami. Kiedy jednak zorientował się, że Ryota to widział, parsknął cichym śmiechem i dał swojemu chłopakowi jeszcze jednego buziaka, żeby go udobruchać.
Wtulił twarz w szyję Kise i westchnął cicho, przymykając powieki. Nagle poczuł senność. Wokół było cicho i spokojnie, tak, że czuł się całkowicie odprężony. Nie chciał jednak usnąć. Pragnął wsłuchiwać się w oddech kochanka i gładzić go po plecach już przez całą noc. Tak, aby śpiewak mógł być pewien, po tym, co przeżył tak niedawno, że Daiki na pewno przy nim jest i nigdy więcej nie pozwoli, aby się bał. Na pewno nie o niego.
Ale nie dał rady. Nim zdążyły dopaść go ewentualne wyrzuty sumienia, kolejny raz zmorzył go sen.
Śpiewak poszedł w ślad za nim dopiero pół godziny później. Przez te trzydzieści minut czuwał i walczył z myślami. W końcu, gdy sam zaczął tracić świadomość, pocałował mulata delikatnie i spojrzał na jego odprężoną twarz.
─ Spróbuj jutro nie wstać… ─ powiedział sam cicho do siebie i przymknął oczy układając się na nim wygodniej. Nie potrzebował dużo czasu, aby miarowe ruchy klatki piersiowej Daikiego ułożyły go do snu. Po zaledwie kilku oddechach zasnął z ulgą, wtulając się w niego.

Zaledwie kilka godzin później blondyn drgnął, wyrwany ze snu dziwnym przeczuciem, że jest obserwowany. Spiął się, czując, że Daiki nadal śpi. Odwrócił twarz w stronę drzwi i zamarł. W jednym z rogów, skryty do połowy, stał wysoki, rosły mężczyzna, który wycofał się pośpiesznie, gdy tylko Kise poruszył się nerwowo. Ryota był pewien, że nie był to lekarz. Zerwał się z zamiarem pobiegnięcia za nim, ale szybko się zreflektował, gdy usłyszał głośny oddech Aomine, świadczący o tym, że mężczyzna się wybudza.
─ Mmm Ryota? ─ wymruczał mulat, odwracając głowę w jego stronę. Otworzył powoli powieki i spojrzał na kochanka z pytaniem w oczach.
─ Śpij, jeszcze wcześnie ─ powiedział szybko, rzucając ostanie, szybkie spojrzenie ku wyjściu. ─ Prawie spadłem, przepraszam ─ dodał naprędce.
─ Trzeba było mnie klepnąć, żebym się przesunął ─ mruknął sennie, jednocześnie przekręcając się tak, żeby zrobić więcej miejsca.
─ Już cię wystarczająco mocno sklepali ─ sarknął śpiewak, ale szybko złagodniał. ─ Jak się czujesz? ─ spytał, dotykając dłonią jego policzka
─ Dobrze ─ westchnął Aomine, przekręcając głowę tak, żeby zdjąć z siebie dłoń blondyna. ─ Czuję się tak zajebiście dobrze, że mógłbym już stąd wyjść.
─ No nie wiem... wyglądasz niewyraźnie ─ powiedział zamyślony i spojrzał na drzwi, słysząc szelest.
Odetchnął z ulgą, widząc w nich bladą jak ściana, zatroskaną kobietę, z krzykiem na ustach.
─ Daiki!
─ Hej… ─ mruknął mężczyzna.
Jego matka podeszła szybko do niego, usiadła na skraju łóżka i przytuliła się do jego piersi, tak jak to wcześniej robił Ryota.
─ Boże, tak się bałam… ─ jęknęła Mika. Jedną dłonią głaskała syna po włosach, a drugą kurczowo zacisnęła na jego ramieniu. W końcu uniosła się lekko i spojrzała na niego z czułością i matczyną miłością. Na tak silnie widoczne uczucia Daiki nie mógł odpowiedzieć niczym innym, jak uśmiechem i objęciem rodzicielki.
─ Nie było czego. Widzisz przecież, nic mi nie jest… ─ westchnął, nie chcąc dać się ponieść rozczuleniu.
─ Nie masz pojęcia o czym mówisz, smarkaczu ─ warknęła niespodziewanie kobieta. Odsunęła się od mulata i wbiła w niego wściekłe spojrzenie. ─ Mogłeś się już nigdy nie wybudzić. Nieźle cię poturbowali, a do tego strułeś się jakimś gównianym alkoholem. Dlaczego, do cholery?! Jesteś najmniej odpowiedzialną osobą, jaką znam! ─ wyrzuciła na jednym wydechu.
Aomine na chwilę zatkało. Matka posłała w jego stronę tyle zarzutów, że nie wiedział, na którym skupić się najpierw. Poczuł się osaczony i, niestety, wiedział, że słusznie. Mika miała rację i nie było co tego kwestionować. Nawet jeśli jego duma prawnika na tym cierpiała.
─ Przepraszam ─ powiedział jedynie i odwrócił wzrok. Chyba nawet przed Kise nie było mu aż tak wstyd.
─ Jeśli Ryota kiedykolwiek cię zostawi, to będzie miał aż nazbyt wiele powodów, głupku. Odwal jeszcze jedną taką akcję, a cię wydziedziczę.
─ Dobra już, rozumiem… Przepraszam, naprawdę ─ burknął.
Podciągnął się wyżej na poduszkach i wrócił spojrzeniem z powrotem na kobietę. Jej długie, czarne włosy zaczesane były w niechlujny kok, zmatowiały i wydawały się stracić na swojej objętości. Mimo tego że Mika się malowała, nawet puder nie mógł zakryć jej sińców przemęczenia pod oczami. Daiki domyślał się, że kobieta nie dość, że czuwała przy nim w  każdej wolnej chwili, to jeszcze chodziła do pracy, ponieważ stan jej jedynego syna nie zwalniał jej z codziennych obowiązków.
Widząc, jak się jej przygląda, Mika odwróciła twarz w bok i prychnęła. Skinęła na Ryotę, by usiadł koło niej, a gdy to zrobił, złapała go za rękę, a drugą dłonią odgarnęła parę przydługich blond kosmyków z jego czoła.
─ A jak ty się czujesz, skarbie? Odpocząłeś choć trochę?
─ Na pewno bardziej niż pani ─ odpowiedział ze zmartwionym uśmiechem. Delikatnie złapał dłoń kobiety w swoje, po czym subtelnie ją od siebie odsunął, gładząc przed tym jej wierzch kciukiem. Tym drobnym gestem chciał przekazać, że docenia troskę, ale wszystko gra. Przez te 48 godzin trwania w niepewności, zmęczeniu i stresie, ich relacje mocno się pogłębiły. Mimowolnie zbliżyli się do siebie, więc pomimo wcześniejszej sympatii, jaką się darzyli, teraz śmiało mogli powiedzieć, że mogą ma sobie polegać i darzyć się głębokim zaufaniem.
─ Oj tam, oj tam.
Mika odgarnęła z twarzy niesforne kosmyki włosów, które wymsknęły się z koka, po czym sięgnęła do swojej materiałowej, beżowej torby, z którą przyszła i wyciągnęła z niej dość sporą paczkę, którą podała Kise.
─ Proszę ─ westchnęła, kiedy wcisnęła mu zawiniątko w dłonie. ─ Pewnie prawie nic tu nie jadłeś, więc pomyślałam, że coś ci przyniosę, skarbie ─ powiedziała i uśmiechnęła się do niego łagodnie.
─ Dziękuję!
Ryota ochoczo przyjął paczuszkę, zbyt głodny, aby odmówić z grzeczności. Odłożył ją jednak szybko i wstał z uśmiechem.
─ Pojdę najpierw po lekarza.
─ Hm? Co? Lekarza? ─ zdziwił się Daiki, momentalnie sztywniejąc. Wizja bycia badanym i faszerowanym lekami właśnie teraz, kiedy w końcu odzyskał przytomność i czuł się nienajgorzej, nie uśmiechała mu się. ─ Myślę, że to nie jest…
─ Idź, skarbie ─ weszła mu w słowo Mika.
Widząc, że syn nie chce jednak dać za wygraną i już otwiera usta, aby powiedzieć coś jeszcze, trzepnęła go dłonią po głowie i posłała karcące spojrzenie.
─ Cicho ─ fuknęła tylko.
Aomine jednak nie miał już najmniejszej ochoty protestować. Wolał zmierzyć się z lekarzem niż ze wściekłą rodzicielką.
Kise tylko kiwnął głową i wyszedł na korytarz. Z początku czuł się nieswojo, obsesyjnie wypatrując kogokolwiek podejrzanego. Chwilę później znalazł jednak lekarza prowadzącego Daikiego, z którym zdążył się już wcześniej zapoznać i podszedł do niego, informując o stanie kochanka. Ten obiecał szybko przyjść, więc Ryocie nie pozostało nic innego, jak wrócić do sali mulata. Kiedy tylko tam wszedł, poczuł ulgę. Cieszył się, że może zobaczyć na twarzy ukochanego grymas złości, świadczący o tym, że znacznie mu lepiej i był pełen nadziei, że szybko wypuszczą go do domu.
─ Padam na twarz… ─ westchnęła Mika w tym samym momencie. Przetarła dłonią twarz i wstała z łóżka, ziewając. ─ Idę po kawę. Tobie też przynieść? ─ zwróciła się do Kise.
─ Będę wdzięczny ─ odparł, zachwycony tym pomysłem.
Gdy kobieta wyszła z uśmiechem, Kise przysiadł się do Daikiego i zaczął odwijać pakunek z jedzeniem.
─ Boże, jak to pachnie…
─ Musisz być głodny ─ ocenił mulat, bardziej zainteresowany kochankiem, aniżeli jedzeniem. Prawdę mówiąc, zapach świeżych potraw tylko przyprawił go o nudności.
─ Jadłem wczoraj tylko śniadanie ─ powiedział z śmiechem i zaczął pochłaniać ryż z warzywami. Wolał nie zwierzać się, że było to jedynie jabłko, które dorwał w sklepiku na dole.
─ To mało… Powinieneś lepiej się odżywiać. W przeciwnym razie spędzimy w szpitalu dwa razy więcej czasu, tym razem z twojego powodu.
Daiki doskonale zdawał sobie sprawę, że odżywianie się, a zwłaszcza te prawidłowe, w chwilach takich, w jakich znalazł się jego partner, jest bardzo trudne, ale upominając go, kierował się troską i wewnętrznym głosem rozsądku.
W końcu Ryota był dla niego najważniejszy.
─ Cicho ─ fuknął na niego nadymając policzki. ─ Nie bardzo miałem czas, wiesz? ─ wytknął mu naburmuszony.
─ Ach, daj spokój. Nie zaszkodziłoby gdybyś czasem, dla odmiany, pomartwił się trochę o siebie, wiesz? ─ palnął.
Kise spojrzał na kochanka zbity z tropu i przerwał jedzenie, zawieszając widelec w powietrzu.
─ To znaczy?
─ Nic. Zupełnie nic. ─ Wzruszył ramionami. Odwrócił wzrok i utkwił go w oknie. ─ Po prostu… Rozumiem, że się o mnie martwisz i w ogóle, ale to nie znaczy, że możesz zaniedbywać siebie od tak.
─ Przecież o siebie dbam ─ żachnął się Ryota. ─ No i ty dbasz o mnie ─ dodał, pogodnie się śmiejąc.
Jego nastrój niestety nie udzielił się Daikiemu. Mulat zacisnął dłonie na skrawku pościeli i westchnął cicho.
─ Nie sposób o ciebie nie dbać… Często się w coś ładujesz.
Blondynowi zrzedła na moment mina, ale chwilę później znów uśmiechnął się, tym razem nieco zamieszany.
─ Nie bardzo wiem, do czego zmierza ta rozmowa... ─ powiedział podenerwowany i położył mu delikatnie dłoń na czole. ─ Wszystko w porządku?
─ Tak, ile razy mam mówić, że już w porządku? ─ warknął, stanowczo odtrącając dłoń partnera. Dopiero po chwili zreflektował się, że mimowolnie się uniósł. Ponownie odwrócił spojrzenie i mruknął: ─ Przepraszam...
─ Co się dzieje? ─ zapytał poważnie, puszczając zachowanie kochanka bez komentarza i brania sobie go do serca. ─ Rozumiem, pewnie nie chcesz już tu siedzieć, co? ─ powiedział wesoło, nagle olśniony.
─ Powiedzmy ─ burknął mulat pod nosem, zmęczony. Ułożył się wygodniej na łóżku i przymknął na moment powieki. ─ Kiedy przyjedzie lekarz?
 ─ Mówił, że jak najszybciej będzie w stanie.
Kise wpatrywał się w mulata przez chwilę w milczeniu.
─ Hej, rozchmurz się ─ powiedział nagle i pochylił w jego stronę. ─ Będzie dobrze. Zobaczysz, długo tu nie zabawimy ─ zapewnił i złączył usta z wargami kochanka.
─ Mam nadzieję… ─ westchnął Daiki.
W jednym momencie dotarło do niego, że w zasadzie perspektywa pobytu w szpitalu wcale nie jest taka zła, jak mu się wydawało. Bo… co mu teraz zostało? Przez ostatnie wydarzenia nie miał już pracy, do której mógłby wrócić. Nie miał zajęcia. Nie miał przyszłości. Myśli o tym były ciężkie i trudne do zniesienia niczym burzowe chmury w duszne, letnie popołudnie. Chciał zapomnieć i skupić się choć na chwilę na czymś innym.
Nie potrafił.
─ Nie wiem, to… Wiesz… W sumie szpital nie jest teraz problemem ─ powiedział w końcu.
─ Jak to nie jest problemem? ─ Kise spojrzał na niego ze zdziwieniem, marszcząc brwi. ─ Jest, i to dużym! Musisz wrócić do domu ─ powiedział odgarniając mu kosmyki z czoła i uśmiechając się ciepło.
─ Tylko po co? ─ spytał kwaśno i spojrzał z goryczą w oczy swojego chłopaka. ─ Żeby jacyś skurwiele znowu mnie skopali? Żeby znowu ktoś rozwalił mi auto albo, co gorsza, zrobił coś tobie…?
─ Nie myśl tak, hej... Przecież nic się nie stanie. I nie możesz tu zostać ─ zaczął Ryota, w myślach starając odgadnąć, o co chodzi kochankowi.
─ No to raczej jasne, prędzej zbankrutuję, niż uda mi się tu mieszkać na dłużej ─ warknął nagle. ─ Ale nie wiem, co dalej, rozumiesz? Nie mam kurwa pojęcia, co dalej.
─ Przecież jesteś świetnym prawnikiem ─ odparł ostrożnie, czując, że rozmowa zmierza w złym kierunku, a on potrafi temu zapobiec. ─ Sam mówiłeś, że będą się o ciebie zabijali.
─ O pedała? ─ sarknął. ─ Teraz, kiedy media tak to rozdmuchały, nie znajdę pracy nigdzie. A nawet, gdybym miał coś rozkręcić sam, to już widzę te tłumy klientów.
Blondyna przytkało. Nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć.
─ N-nie myśl tak… Będzie dobrze, zobaczysz. Daj sobie trochę czasu.
─ Daj spokój, Kise ─ niemal wszedł mu w słowo. ─ Nie chrzań, bo sam wiesz, jak jest. I jacy są ludzie ─ wyrzucił gorzko i odwrócił twarz w bok.
To, że się uniósł, sprawiało, że czuł się źle. A jakby tego było mało, od silnych emocji zaczął na nowo boleć go żołądek.
─ Ale... ─ Kise spojrzał w dół, czując się winny. ─ Popatrz na to w ten sposób. Mamy siebie. Chcieliśmy zacząć kolejny etap... Dopóki czegoś nie znajdziesz możemy żyć za moje pieniądze ─ zaproponował ciepło.
Widoczne poczucie winy, skrucha, a przede wszystkim wręcz niepoprawny urok i chęć znalezienia pozytywów sytuacji za wszelką cenę ze strony śpiewaka, zmusiły Aomine do kapitulacji. Czując ucisk nie tylko w okolicach brzucha, ale również w sercu, mężczyzna westchnął ciężko i złapał dłoń swojego chłopaka, po czym ścisnął ją lekko.
─ Dzięki, skarbie, ale nie trzeba ─ odparł po chwili, próbując się uśmiechnąć. ─ Mam jeszcze swoje oszczędności. Przepraszam, nie chciałem tak naskoczyć. Po prostu cholernie boli mnie to, że straciłem tę pracę. Lubiłem ją… Ale to nie jest nasza wina ─ sapnął, próbując osobiście nabrać przekonania do słów, które wypowiadał.
─ Nie. Nie nasza ─ przytaknął i odwrócił twarz w przeciwną stronę. Przełknął z trudem ślinę i przyznał ciężko, przekonany: ─ Moja.
─ No nie wiem. Nie przypominam sobie, żebyś to ty zmusił wszystkich ludzi do homofobii albo doniósł o nas prasie. Chyba, że nie jestem z czymś na bieżąco.
─ Nie, to nie to… Ale gdyby nie ja, nadal miałbyś pracę…
Daiki poczuł, że na nowo zaczyna się irytować. Tym razem jednak zareagował na słowa kochanka instynktownie i wypalił, nie myśląc nad tym w ogóle:
─ Kurwa, serio? Co to ma niby za znaczenie? Gdyby nie ty, to mógłby być każdy inny.
Śpiewak otworzył szerzej oczy, zapominając na chwilę jak się oddycha. Zrozumiał, że może jednak wcale nie był tak wyjątkowy dla Daikiego, jak myślał.
Poczuł, że zaczynają szczypać go oczy, więc wstał gwałtownie.
─ Przepraszam ─ wydusił jedynie. ─ Pójdę po lekarza ─ powiedział jedyne, co mu przyszło na myśl. ─ Coś długo go nie ma ─ zaśmiał się sztucznie, nadał bojąc się spojrzeć w stronę kochanka, którego milczenie tylko bardziej sprowokowało go do wyjścia.
Po tym, jak kochanek opuścił salę, Daiki zaklął siarczyście, już nawet sam nie wiedząc, czy jest zły na siebie, czy może na cały świat. Gorycz i irytacja, które się w nim zebrały, stanowiły dość intensywną mieszankę. Mężczyzna, pchany impulsem, wyrwał z ręki rurkę od kroplówki i odłączył się od całej aparatury, do której był podpięty. Nie zważając na przeszywający ból żołądka oraz zawroty głowy, wstał szybko i podszedł do drzwi, które zamknęły się wcześniej za Kise. Podparł się na nich, kiedy zrobiło mu się ciemno przed oczami. Udało mu się nie upaść. Kiedy po chwili poczuł się odrobinę lepiej, pchnął je i wyszedł na korytarz. Nie było na nim prawie nikogo, jedynie kilka pojedynczych osób, które nie zwracały na niego uwagi. Chcąc jednak uniknąć spojrzeń innych, ruszył w stronę łazienki, której wejście znajdowało się prawie dokładnie naprzeciwko jego sali.
Oparł się całym ciężarem ciała na wyprostowanych łokciach o umywalkę i spojrzał na siebie w lustrze. Wyglądał strasznie, niczym cień dawnego siebie. Siniaki, rozcięcia i cienie pod oczami nie były najgorsze. To chyba jego własne spojrzenie wywarło na nim największe wrażenie. Puste, bez krzty blasku i wyrazu, zionące chłodem. Nie chciał na nie patrzeć.
Odwrócił wzrok jednak dopiero w chwili, kiedy nim wstrząsnęło i zwymiotował żółcią do umywalki.
Nie wiedział ile czasu od tego minęło, ale nagle do łazienki wpadł przestraszony Ryota, jeszcze szerzej otwierając oczy.
─ Aominecchi, co ty robisz?! ─ krzyknął, podchodząc i przerzucił sobie jego rękę przez ramię. ─ Tutaj! ─ dodał jeszcze, przywołując tym samym pielęgniarkę i lekarza, którzy również szukali mulata. ─ Czyś ty oszalał? ─ spytał bezradnie, starając się nie panikować.
─ Z kibla już nie można skorzystać? ─ warknął mulat, próbując jakoś wykręcić się z uścisku partnera. Kiedy po chwili mu się to udało, zachwiał się i podparł o ścianę. Jedną ręką złapał się za brzuch i zgiął lekko w pół, patrząc kątem oka na Ryotę, który sprawiał wrażenie człowieka, który wciąż do końca nie wie, czy obecna sytuacja to jawa czy sen. Widząc to, Daiki tylko wywrócił oczami i wyprostował się, odtrącając dłoń lekarza, który chciał go profilaktycznie przytrzymać.
─ Sam dam radę ─ prychnął, wymijając po kolei wszystkie zebrane w łazience osoby i kierując się z powrotem do swojej sali.
Kise stał bezradnie w przejściu na korytarz, patrząc bezradnie za nim. Nie wiedział, co robić. Nie do końca docierały do niego wszystkie zdarzenia. Wszystko było nazbyt absurdalne i niespodziewane. Zwłaszcza jego chłopak, którego w tej chwili nie poznawał. W końcu ruszył za nim i personelem, stając przy ścianie z dziwnie splecionymi rękami, obserwując resztę zmieszany i czekając, aż personel szpitalny opuści salę.
Aomine wykonano parę rutynowych badań, które miały pomóc jego lekarzowi określić jego stan zdrowia. Osłuchano go dokładnie, sprawdzono tętno, pracę serca, brzuch oraz pobrano mu krew. Na koniec mężczyzna w kitlu przeprowadził z Daikim krótką rozmowę na temat jego samopoczucia. Oczywiście, o ile odburknięcie przez mulata krótkiego „Do dupy” i odwrócenie się plecami do lekarza można uznać za konwersację. Doktor zignorował to, trzymając nerwy na wodzy. Westchnął cicho i poinformował Aomine o tym, że powinien teraz odpoczywać, pod żadnym pozorem nie nadwyrężać się tak, jak to miało miejsce przed chwilę, dużo pić i uzbroić się w cierpliwość. Następnie podał mu kroplówkę oraz podłączył całą aparaturę, do której podpięty był przed swoim samowolnym opuszczeniem sali.
W końcu, razem z pielęgniarką w średnim wieku, która mu towarzyszyła, opuścił pomieszczenie, rzucając na odchodne, że zobaczą się na kontroli wieczorem. Daiki jednak sprawiał wrażenie, że było mu to kompletnie obojętne.
Gdy tylko zostali w pomieszczeniu sami, Ryota spiął się nieco i wziął głęboki oddech. Podszedł do kochanka i usiadł za nim na łóżku, kładąc mu dłoń na ramieniu. Wszystko działo się szybko i nielogicznie. Sądził, że gdy mulat się wybudzi, wszystko będzie już dobrze. Nie bardzo wiedział, co chce powiedzieć, więc ograniczył się jedynie do krótkiego „Hej”, które miało na celu zwrócenie na siebie jego uwagi.
Nie poskutkowało. Aomine dalej wpatrywał się obojętnym wzrokiem w okno, które znajdowało się naprzeciw blondyna – w konsekwencji, leżał z głową zwróconą w przeciwną stronę, niż ta, po której siedział jego chłopak.
Blondyn milczał chwilę, nie wiedząc, co zrobić. Przygryzł wargę, myśląc o czymś intensywnie. W końcu ścisnął dłoń mocniej i przemógł się, aby ponowić próbę.
─ Spójrz na mnie, Aominecchi... ─ powiedział cicho
─ Słuchaj, Kise ─ zaczął nagle mulat. Nie odwrócił jednak głowy. ─ Obaj jesteśmy zmęczeni. Ja swoim stanem i całą sytuacją, ty pobytem tutaj… Jedź do mojej matki i odpocznij. Nie musisz cały czas tu siedzieć ─ powiedział głosem jakby wypranym ze wszelkich emocji, ale jednocześnie brzmiącym i zdecydowanym.
─ Nie chcę ─ odpowiedział natychmiast, zaskoczony postawą kochanka. ─ Nie zestawię cię, kiedy mnie potrzebujesz. ─ dodał zawzięcie, wwiercając spojrzenie w jego plecy.
─ A skąd pewność, że faktycznie tak jest? ─ uniósł się i odwrócił w stronę śpiewaka. Z jego oczu nie można było wyczytać praktycznie żadnych emocji, jednak ton głosu brzmiał z lekka pretensjonalnie.
─ Ja... ─ Ryota stracił na chwilę język i spojrzał na mulata oniemiały. ─ Chcę cię wspierać, tak jak ty mnie ─ wyznał słabo i zabrał dłoń, ściskając nią swoją drugą.
─ Nie będziesz mnie w żaden sposób wspierać, jeśli będziesz siedzieć tu całymi dniami niewyspany, zmęczony i głodny ─ odparł Aomine. Nie widział sensu w ukrywaniu przed kochankiem prawdy, której najwyraźniej on sam nie dostrzegał.

─ Dobrze ─ powiedział w końcu Ryota i przełknął z trudem ślinę. Czuł się trochę jak intruz. ─ Pójdę wieczorem, po obchodzie ─ powiedział, ponownie go dotykając i uśmiechając się lekko.
Daiki zmierzył śpiewaka beznamiętnym spojrzeniem, jednak nie skomentował. Westchnął cicho i wrócił do swojego wcześniejszego zajęcia – wpatrywania się w okno.
─ Jesteś zły? ─ zapytał, ale nie uzyskał odpowiedzi. Westchnął i dodał z naciskiem: ─ Porozmawiaj ze mną.
─ Musisz być taki upierdliwy? Nie chcę gadać ─ odwarknął mężczyzna, tracąc cierpliwość. Naprawdę starał się zrozumieć postawę kochanka, ale dla jego obciążonego samymi negatywnymi myślami i problemami umysłu, było to już zbyt wiele.
Blondyn zacisnął usta, ale nie wytrzymał.
─ Co mam zrobić, żebyś nie był na mnie zły? ─ powiedział głośno, czując, jak górę bierze nad nim histeria. ─ Wiem, że to przeze mnie straciłeś pracę, ale nie chciałem tego i nic już nie zmienię ─ wyrzucił z siebie z frustracją. ─ Mam spalić wszystkie gazety, które wyszły z wydruku, czy odnaleźć fotografa i zrobić mu to, co zrobiono tobie? ─ spytał na jednym oddechu, koloryzując.
─ Nie dramatyzuj ─ warknął Aomine, ponownie przenosząc wzrok na śpiewaka. ─ W tej sytuacji i tak już nic nie pomoże. Trzeba się z tym pogodzić i jakoś to naprawić. Tylko, kurwa, nie wiem jeszcze jak, a ty nie pomagasz! ─ uniósł się.
─ Staram się, ale mi na to nie pozwalasz! ─ wybuchnął, przestając panować nad emocjami. ─ W ogóle nie jesteś dziś sobą. Wiem, że ci ciężko, ale nie musisz wyładowywać wszystkiego ma mnie.
─ To czemu wciąż tu jesteś? Mówię ci: idź. Tak będzie teraz lepiej.
─ Wcale nie będzie. Bedzie tylko gorzej ─ odparł dotknięty Ryota. Spojrzał na kochanka z bólem i wstał, czując jak pieką go oczy. ─ Cos wymyślę, żebyś odzyskał tą swoją pracę ─ dodał łzawo. ─ Może wtedy się trochę ogarniesz.
Rzucił Aomine ostatnie, krótkie spojrzenie, po czym ruszył do wyjścia z sali, nie czekając na odzew.
Daiki został więc sam. Sam z mieszanymi uczuciami i mętlikiem w głowie, który tylko nasilał się z każdą mijającą chwilą.
Chciał pobyć trochę w odosobnieniu. Zdawał sobie przy tym sprawę, że ta egoistyczna mrzonka może nieść za sobą spore konsekwencje, jednak nie dbał na to. W samotności nikogo nie ranił, na nikim innym, prócz sobie, nie mógł się wyładowywać. I to go uspokajało. Jednak z drugiej strony nie mógł ani na chwilę przestać myśleć o Kise. Przecież on tylko chciał dla niego jak najlepiej.
Czując palące wyrzuty, w myślach pytał, czemu nie potrafił się opanować i trzymać języka za zębami…?

Ryota kierował się w stronę wyjścia, nie bacząc na nieliczne spojrzenia rzucane w jego stronę. Dopiero po chwili zorientował się, że płakał. Przetarł szybko twarz i skręcił ostro w lewo, wpadając na kogoś na korytarzu. Już miał zamiar minąć tę osobę, burcząc jedynie ciche „przepraszam”, ale nie zrobił tego, gdy rozpoznał w poszkodowanej Mikę. Speszył się, zagryzając wargę, bojąc się, jakby został nakryty na czymś złym.
─ Jezu, nie poparzyła się pani? ─ spytał szybko, sprawdzając, czy na pewno wszystko w porządku. Dopiero, gdy ta otrząsnęła się z szoku i zwróciła wzrok z kawy na niego, dodał: ─ Przepraszam, zamyśliłem się…
─ Nie, to ja przepraszam ─ westchnęła kobieta. ─ Musiałam iść po tę kawę aż dwie ulice, bo tutaj barek już zamknęli. Nie myślałam, że to będzie tyle trwać... No, a ty gdzie się wybierasz? ─ spytała Mika. Wyciągnęła dłoń z jednym kubkiem w stronę śpiewaka i uśmiechnęła lekko.
─ J-ja... ─ Kise zakłopotał się jeszcze bardziej i przyjął kubek z wdzięcznością. ─ Aominecchi kazał mi odpocząć ─ powiedział, poprawiając nerwowo włosy. ─ Trochę ma mnie chyba dosyć, więc zostawiam go pani ─ zaśmiał się niezręcznie, po czym spytał cicho, niemal błagalnie: ─ Nie jest z nim najlepiej, mogłaby pani z nim zostać?
─ Och, skarbie...
Mika położyła dłoń na ramieniu Ryoty i ścisnęła je delikatnie. W jej spojrzeniu Kise dostrzegł matczyną troskę.
─ Jasne, zostanę z Daikim. Nie bierz jego słów do siebie, dużo przeszedł. Wciąż musi wrócić do siebie... Pogadam z nim. A ty weź taksówkę i jedź do mnie. Odpocznij. Zobaczysz, jeszcze wszystko się ułoży ─ powiedziała z nikłym, współczującym uśmiechem.
─ Dziękuję ─ odpowiedział wdzięczny i zmarszczył brwi. ─ Niech pani z nim o tym nie rozmawia. Musi odpocząć, po co jeszcze mu dokładać? Ze mną wszystko w porządku ─ dodał z krzepiącym uśmiechem. ─ Ale chyba faktycznie pójdę.
─ Wyśpij się porządnie i najedz… Dopiero potem przyjedź. Oczywiście, jeśli będziesz tylko chciał.
Kobieta pokonała parę kroków, które dzieliły ją od parapetu jednego z pobliskich okien, gdzie odstawiła na chwilkę kubek z parującą kawą. Otworzyła swoją torebkę i zaczęła w niej czegoś szukać. W końcu, zadowolona, po paru dobrych minutach szamotaniny, wyciągnęła pęk kluczy, które podała Ryocie. Chłopak przyjął je niepewnie. Mika zmierzyła go uważnym spojrzeniem od stóp do głów, oceniając jego stan. Gdy to zrobiła, nie myślała długo. Przyciągnęła śpiewaka do siebie i przytuliła go z cichym westchnięciem, nie mówiąc nic. Ten gest był aż nazbyt wymowny.
─ Dziękuję ─ powiedział wzruszony Ryota. Pociągnął cicho nosem, będąc bliski płaczu i odsunął się of niej gwałtownie, uśmiechając się szeroko i łapiąc ją za ramiona. ─ Przepraszam. Trochę dużo się ostatnio dzieje. Nie nadążam nad tym wszystkim ─ dodał przepraszająco. ─ Dzięki za kawę ─ uciął szybko, aby nie drążyć tego tematu.
─ Drobiazg ─ odparła Mika, machając przy tym dłonią. ─ No, a teraz już jedź. Uważaj na siebie. Gdyby coś się działo, to przyjeżdżaj. Ja muszę być w pracy dopiero jutro.
─ Będę wieczorem ─ obiecał. ─ Do zobaczenia ─ rzucił jeszcze, po czym, po chwili wahania, pocałował ją w policzek i wycofał się pośpiesznie, idąc w stronę bardziej zaludnionej części miasta.
Aomine patrzyła chwilę za oddalającym się śpiewaniem, dopóki ten nie zniknął jej z oczu w tłumie przechodniów. Wtedy kobieta odgarnęła z czoła kilka niesfornych kosmyków kruczoczarnych włosów, poprawiła torebkę, aby nie zsuwała jej się z ramienia, wzięła z parapetu swoją kawę i ruszyła w stronę schodów. Wspięła się po nich na 3 piętro, myśląc intensywnie. Po rozmowie z Kise nie wiedziała, czego się spodziewać. A dostrzegając w jego oczach smutek, zaczęła się niepokoić. Z łatwością odnalazła salę, na której leżał jej syn. Daiki był w niej sam, mimo dwóch dodatkowych łóżek. Leżał na ostatnim od wejścia, najbliżej dużego okna, które rozciągało się niemal przez całą ścianę. Nie dało się go jednak otworzyć. Co innego malutki lufcik w rogu pomieszczenia. Jak zauważyła kobieta, był on właśnie uchylony i stanowił jedyny dopływ świeżego, chłodnego powietrza. Dochodziło południe, dlatego Mikę zaskoczył fakt, że wszystkie rolety są zaciągnięte, a w sali panuje półmrok. Postanowiła jednak na razie tego nie komentować. W pewnym sensie rozumiała to, że oczy Daikiego nie były jeszcze przyzwyczajone do jasnego światła dziennego.
Kobieta niepewnie skierowała się w stronę końca pomieszczenia. Już z daleka dostrzegła Daikiego. Głowę miał odwróconą w stronę okna, dlatego nie wiedziała, czy przypadkiem nie śpi. Nie zareagował na odgłos jej kroków, jednak znała swojego syna i dobrze wiedziała, że mogły go one po prostu nie obchodzić. Usiadła tuż przy łóżku na jednym z dwóch krzeseł, jakie ustawiła tam wcześniej z Ryotą, aby móc wspólnie czuwać. Odstawiła torebkę na podłogę, a kubek z kawą, której jakoś nie mogła przełknąć, na szafkę obok. Odchrząknęła, jednak odpowiedziała jej jedynie cisza.
─ Jak się czujesz, Daiki? ─ spytała cicho, licząc, że może tym razem syn jej odpowie.
Niestety tak się nie stało. Tracąc powoli cierpliwość, wyciągnęła dłoń i złapała nią rękę mężczyzny. Dopiero wtedy ten jej odpowiedział.
─ Czuję się do dupy. Zostaw mnie.
Mikę na początku zatkało. W sumie nie spodziewała się usłyszeć, że Daiki ma się już w porządku, zarówno fizycznie jak i psychicznie, jednak nie znosiła, kiedy jej syn odpowiadał w taki sposób na jej troskę. A on dobrze o tym wiedział.
─ Nie żartuj sobie ─ warknęła nagle, zmuszając tym samym mulata do tego, by odwrócił twarz w jej stronę. ─ Widzę, że za bardzo cię rozpuściłam. Wiem dobrze, że to nie jest najlepszy okres w twoim życiu, ale nie musisz odtrącać wszystkich, którzy się o ciebie troszczą. Choćby dlatego, że nie wychowałam cię na cholernego egoistę, którego teraz grasz
─ Ale ja jestem egoistą! ─ wybuchnął Daiki nagle. Podniósł się na łokciach i wbił w matkę sfrustrowane spojrzenie. ─ Straciłem wszystko, na czym mi zależało. Nie ma przede mną przyszłości, a do jebanej emerytury jeszcze mi trochę zostało! ─ krzyknął. ─ Już tego nie odzyskam... Choćbym nie wiem, jak się starał ─ dodał zduszonym głosem, wbijając martwy wzrok w pościel.
Zupełnie nie spodziewał się tego, co nastąpiło chwilę później. Mika wstała, a krzesło, na którym wcześniej siedziała, wywróciło się z hukiem. Spojrzał na nią z zaskoczeniem. W tej samej chwili poczuł piekący ból na twarzy. Jego matka, nie bacząc w tamtej chwili zupełnie na nic, spoliczkowała go, wkładając w to całą wściekłość i ból, jakie sprawiły jej słowa syna.
─ O czym ty mówisz... Myślałam, że dorosłeś i przejrzałeś na oczy. Ale jeśli pieniądze, praca i reputacja wciąż są dla ciebie najważniejsze, to nic tu po mnie.
Oczy kobiety zaszły łzami. To wszystko podziałało na Daikiego niczym lodowaty prysznic, ale nim zdążył cokolwiek z siebie wydusić, Mika chwyciła swoją torbę oraz kubek z kawą, po czym wyszła z sali.
W tamtej chwili Daiki w końcu pojął, że jego zachowanie doprowadziło do znacznie większej straty, niż cały majątek.


3 komentarze:

  1. Wreszcie poczułam że czytam o AoKise :D...
    ale Aoś nie szalej za bardzo dziecko i nie bocz się zbyt długo x'D <\3
    Ja wiem że taka twoja natura ale Kisiakowi będzie smutno i mnie z resztą też :c
    Nienawidzę jak się kłócą.Serducho aż pęka...
    Boże...obstawiam że ten koleś to albo ojciec Aomine albo Haizaki D:
    A tych jebańców maczetami potraktować xd
    Jak ich znajdę to im słońce w dupe zajdzie X'd
    Kocham mamusię Daikiego :D taka pozytywna sympatyczna kobitka..musiało jej się zrobić naprawdę przykro po tym co usłyszała od syna ale no...musimy mu to wybaczyć i tak dość długo się powstrzymywał od strzelania fochów...a dokładnie 21 rozdziałów x'D
    JESTEM Z CIEBIE DUMNA DAIKI!
    Boże jak dobrze że są jeszcze takie dobre i wspaniałe osoby jak wy dziewczyny i odwalacie dla nas tak świetną robotę ♡♡♡
    TO jest genialne
    Każdy rozdział ciekawy i ma coś w sobie c:
    Jak widzę nowy epizod to o mało co orgazmu nie dostaję xdd
    Pozdrawiam cieplutko i życzę weny :*
    Przykro mi jeśli wasze oczy ucierpią x'D ale nie umiem pisać komentarzy <\3
    Czekam na Flesza!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wah, dziękujemy! *^*❤
    *szept* Ale najbardziej trzeba dziękować Shiro, bo to ona dodaje rozdziały (~°^°)~
    Bardzo (nam) miło, że się podoba i nasze oczy mają się (myślę, że mogę odpowiedzieć i za Shiro) świetnie, widząc taki komentarz. 😌
    *dobra, ja mam wadę wzroku, ale to się nie liczy*
    Będzie więcej kwasu, więc radzę uzbroić się w cierpliwość~

    OdpowiedzUsuń
  3. oj wyczuwam kłopoty ;-;
    ej laseczki może wstawicie dzisiaj (piąteczek) rozdziałek ? bo ja nie wytrzymam do jutra x'D
    oczywiście jeśli jest jakiś na zbyciu c:

    OdpowiedzUsuń