Taiga nie czekał już na nic więcej, odpalając
auto. Jechali w ciszy, która była nie tyle niezręczna, co niepokojąca. I o ile
Kagamiemu strasznie się ona dłużyła, Kise zdawało się, że minęła jedynie
chwila, nie czterdzieści minut, nim dotarli do Waszyngtonu. Ryży wprowadził
blondyna do szpitala, sadzając ostrożnie na jednym z krzeseł i rozejrzał się
gorączkowo za lekarzem. Było już po 23, więc ciężko było natrafić na medyków
lub pielęgniarki, które kręciły się po korytarzu w ciągu dnia. Zauważywszy
jednak starszego, niskiego człowieka w kitlu, który wchodził akurat do jednej z
sal, nie wahał się ani chwili.
─ Poczekaj tu ─ polecił Ryocie, łapiąc go za
ramiona, aby zwrócić na siebie jego rozproszoną uwagę, po czym po prostu wszedł
do pomieszczenia, w którym zniknął mu z oczu lekarz. Taiga bez żadnego problemu
wypatrzył go od razu po przekroczeniu progu, ponieważ stał on przy pierwszym z
dwóch łóżek ustawionych w niewielkiej sali. Jedno, dalsze z nich było puste, jednak
w drugim znajdował się...
─ Sakurai?!
Kagami podbiegł do kolegi, niemal tratując
przy tym lekarza, który właśnie osłuchiwał bruneta.
─ Kagami-san...? ─ zdziwił się Ryo. Jego
podkrążone, przygaszone dotąd oczy, rozbłysły łzami, a na wyschniętych,
popękanych wargach pojawił się lekki, szczery uśmiech. ─ Tak się cieszę, że nic
ci się nie stało ─ jęknął. Jego głos wyrażał radość zmieszaną z ulgą.
─ Ja też się cieszę ─ zapewnił ryży,
odwzajemniając uśmiech.
─ A... Kise-kun? ─ spytał Ryo drżącym głosem.
Całym ciałem zdradzał, jak bardzo się bał, że odpowiedź może nie być pozytywna.
─ Z Kise w porządku, jest tu ze mną. Ale
potrzebuje lekarza, ktoś go postrzelił w udo.
Kagami spojrzał na doktora, który dotychczas
nie odzywał się z powodu szoku, jaki przeżył.
─ Jest pan potrzebny! ─ oświadczył Taiga. ─
Musi pan pomóc przyjacielowi. Jestem z policji. ─ Pokazał mu odznakę. ─ Trzeba
zaszyć ranę i... proszę ─ zakończył niezgrabnie.
Lekarz podrapał się po skroni, po czym
niepewnie skinął głową. Na to tylko czekał Kagami. Uśmiechnął się jeszcze raz
do Ryo, po czym złapał lekarza za rękaw i wyciągnął za sobą z sali na korytarz,
gdzie czekał Kise. Mężczyzna, po wstępnym obejrzeniu rany, zdecydował, iż
faktycznie trzeba ją zaszyć. Zabrał więc utykającego Ryotę ze sobą, a Taiga,
zapewniając jeszcze Kise, żeby o nic się nie martwił, ruszył do pustej
rejestracji, postanawiając złamać przepisy – oczywiście w słusznej, policyjnej
sprawie.
Po niecałych czterdziestu minutach blondyn
wyszedł w towarzystwie podtrzymującego go lekarza, omiatając smętnym
spojrzeniem korytarz, szukając na nim swojego przyjaciela. Nie dostrzegł go
jednak, więc kiedy został sam, po tym, jak mężczyzna w kitlu kazał mu na siebie
zaczekać, odchodząc gorączkowo, Kise usiadł bezwładnie na krześle, zgiął kolana
i schował twarz w ramionach. Było mu zimno, cuchnął krwią jak morderca.
Dodatkowo czuł, jak jego ubrania twardnieją razem z nią i nie wiedział, co
dalej z nim będzie.
Pójdzie do więzienia?
Wróci do domu?
Zostanie sam, tak jak mówił mu Haizaki?
Po chwili na korytarzu rozległy się czyjeś kroki.
Kise nie uniósł wzroku, będąc pewnym, że to lekarz. Kiedy jednak ktoś złapał go
za ramię, Ryota wzdrygnął się mimowolnie, po czym niepewnym spojrzeniem
zlustrował mężczyznę przed sobą. Rozpoznając w nim lekko uśmiechniętego
Kagamiego, uspokoił się. Nie mógł jednak
wydusić z siebie słowa, aby jakkolwiek przerwać ciszę między nimi.
Zrobił to Taiga.
─ Ktoś bardzo chciał się z tobą zobaczyć i
pogadać ─ oświadczył, wyraźnie dumny z siebie.
Kise zmarszczył brwi, nie za bardzo wiedząc,
o co chodzi przyjacielowi. Nie musiał się nad tym długo zastanawiać. Kagami
ścisnął lekko jego ramię, po czym odsunął się tak, że Kise mógł zobaczyć
stojącego za nim Aomine.
Odkąd Ryota poznał Daikiego, nie widział go
jeszcze wyglądającego aż tak niekorzystnie. Miał zapadnięte policzki, sińce pod
zaczerwienionymi, nieobecnymi oczami, potargane, pozbawione zdrowego blasku
włosy. Rozcięcie na łuku brwiowym mężczyzny, które powstało w trakcie bójki,
zamieniło się w strup, a pod lewą skronią wykwitał o wiele ciemniejszy niż skóra
siniak. Ubrany w białą, szpitalną piżamę, wyglądał zaledwie jak cień dawnego
siebie.
Aomine wpatrywał się w Kise jak w zjawę, nic
nie mówiąc, przynajmniej nie z początku. Otworzył jedynie usta, jednak nie
wydobyło się z nich żadne słowo, na co nie pozwalało ściśnięte gardło. Mulat
poddał się już po chwili i zamknął je z powrotem.
Zanim Ryota zdążył jakkolwiek zareagować,
Daiki wziął go w objęcia i mocno przytulił. Blondyn poczuł, że ciało, które do
niego przylgnęło, drży, a jego poplamiona zaschniętą krwią koszula nasiąka
łzami.
Śpiewak wtulił się w niego mocno, wplatając
dłoń w szorstkie włosy. Zachłysnął się żałośnie i zacisnął ją mocno, czując,
jak puszcza mu dotychczasowa zimna krew, po chwili sam zanosząc się szlochem.
─ N-nie chciałem... ─ wyskamlał. Nie mógł się
pogodzić z tym, że zabił drugiego człowieka. ─ Naprawdę nie chciałem... ─ zaszlochał
po chwili, całkowicie się rozklejając.
─ To nic, skarbie, to nic. Nic się nie stało
─ wyszeptał Daiki.
Ucałował blondyna w szyję, po czym przygryzł
wargę, aby opanować łzy oraz drżący, płytki oddech.
─ To moja wina. Przepraszam, Ryota…
Kise pokręcił głową przecząco, ale nie
potrafił nic powiedzieć. Ilekroć otwierał usta, na nowo wybuchał płaczem. To
nie mulat pociągnął za spust, więc Kise całkowicie się z nim nie zgadzał.
Przylgnął więc mocniej do niego trzęsąc się jak osika.
Aomine nie miał pojęcia, co więcej mógłby
powiedzieć. W głowie wciąż tylko kłębiło mu się jedno, jedyne słowo, które
rozbrzmiewało raz za razem, nie pozwalając mu się skupić.
Przepraszam.
Tylko tyle. Nie miał nic na swoje
usprawiedliwienie. Kiedy ostatnio zastanawiał się nad swoimi bezsensownymi
kłótniami z Ryotą, nad tym, jak go traktował i zawiódł, już wtedy miał ochotę
strzelić sobie w łeb. Żałował każdego rzuconego w przypływie złości słowa,
każdego nieprzychylnego gestu, każdego krzywego spojrzenia. Chciał się zobaczyć
z Kise jak najszybciej, przeprosić go i błagać o wybaczenie, choć nie był
pewien, czy takowe w ogóle otrzyma.
Tamtego dnia, kiedy do jego sali wpadł Kagami
Taiga, mężczyzna, z którym o romans posądzał jeszcze nie tak dawno kochanka, i
opowiedział mu wydarzenia z całego wieczoru, Daiki nie posiadał się ze złości
na samego siebie. Wyszło na to, że zostawił Kise zupełnie samego na pastwę
wszystkich tych spraw i problemów, które powinny męczyć ich, nie tylko blondyna. Jednak on samolubnie odciął się od tego,
skupiając na własnej niedoli. Mało tego, śpiewak próbował wcześniej wziąć na
barki nie tylko ich, teoretycznie, wspólne zmartwienia, ale także i te Aomine.
Niestety, kiedy dotarło to do mulata, było
już za późno.
Mimo że Kagami nie powiedział tego wprost,
Daiki domyślił się, kto zabił Haizakiego. Tym bardziej stało się to dla niego
oczywiste, kiedy zobaczył swojego ukochanego. Jego postawa dobitnie świadczyła
o tym, co zrobił wbrew własnym zasadom moralnym.
─ Zawiodłem cię. Jestem takim idiotą…
Kiedy w końcu udało mu się coś z siebie
wykrztusić po dłuższej przerwie, były to słowa przepełnione bólem,
przyozdobione chrypą i bezdechem. Poluźnił nieco uścisk, jakim obdarzał Ryotę,
po czym odchylił się nieco w tył, żeby spojrzeć ukochanemu w oczy.
W przepięknych, topazowych, udręczonych
tęczówkach tliło się życie.
Nie potrzebował niczego więcej.
Kise przygryzł wargę i uciekł spojrzeniem w
bok, marszcząc brwi.
─ P-Przepraszam, że cię uderzyłem ─ powiedział
w końcu smutno, ponownie wybuchając płaczem. ─ Nie chciałem...
─ Nie przepraszaj, należało mi się ─ jęknął
Daiki. Chwycił wolną dłoń Ryoty w swoją, przyciągnął do ust wierzchem do góry i
ucałował ostrożnie jego kostki.
─ Zostaw.
Kise nagle szarpnął dłonią, zabierając ją od
ust kochanka.
─ N-nie chcę, żebyś mnie dotykał ─ dodał sfrustrowany.
─ Więc nie mogę cię pocałować?
─ Nie możesz ─ odparł, czując narastające
obrzydzenie. ─ J-ja... Jakbym tego nie chciał, nie zrobiłbym tego ─ powiedział
od rzeczy. ─ Nie zrobiłem tego ze strachu ─ dodał zdruzgotany, patrząc na swoje
dłonie. ─ Byłem wściekły... ─ wyszeptał.
Czuł się jak potwór. Brzydził się samego
siebie, przez co odpychał kochanka, bojąc się, że nie zasługuje na jego delikatność
i miłość. Przez jego gardło nie chciały przejść te słowa, ale wystarczyło jedno
wspomnienie, albo spojrzenie na swoje ubrania, aby wyszeptał, kuląc się:
─ Jestem mordercą, Aominecchi.
─ Nie patrz tak na to ─ powiedział Daiki,
śmiertelnie poważny.
Ujął twarz blondyna w dłonie i spojrzał mu
głęboko, pewnie w oczy. Z jego własnych tęczówek emanowała determinacja i
spokój, który nieco udzielił się Ryocie.
─ W życiu jesteśmy zmuszeni dokonywać różnych
wyborów. Nie można ich do końca oceniać, bo nigdy nie wie się, czy ta druga
opcja na pewno byłaby lepsza. Haizaki dostał to, na co w pełni zasłużył. Gdyby
nie ty, na pewno zrobiłby to ktoś inny. To był tylko wybór, Ryota. Stało się.
Ale nie jesteś żadnym mordercą, skarbie.
─ Nie musiałem tego robić… Przynajmniej nie w
taki sposób ─ dodał Ryota na bezdechu.
Daiki szybko mu przerwał.
─ Pewnie, że nie… Ale nie wiadomo, czy wtedy
sam byś przeżył. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś ci się stało. Kocham cię,
Ryota. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. A przez tego chuja prawie wszystko
szlag trafił. Nikt cię nie będzie oceniać, ani winić, tym bardziej nie ja.
Dlatego sam nie rób sobie wyrzutów…
Nie zważając na jakiekolwiek protesty Kise,
Aomine przechylił głowę lekko w bok i nakrył jego wargi swoimi. Obdarzył ukochanego
delikatnym, czułym pocałunkiem, który trwał tylko chwilę.
Znaczyła ona jednak więcej, niż mogło się
wydawać z pozoru.
Ryota siedział przez chwilę, patrząc na niego
oniemiały i zaskoczony. Zaraz jednak spochmurniał i odparł, chcąc zrazić go do
siebie, choć w najmniejszym stopniu:
─ Nie było cię ta…
Nagle zmarszczył brwi i powtórzył głucho.
─ Nie było cię...
Spojrzał na kochanka z bólem, przypominając
sobie, jak bezbronny i osaczony się czuł. Oparł czoło o jego tors, łapiąc
dłońmi za materiał piżam i wyrzucił siedzący w głębi stres i łzy.
─ Czemu cię tam nie było?
─ Bo jestem najgorszy ─ odparł Daiki bez ogródek,
czując, jak coś ściska go w piersi. ─ Przepraszam, skarbie, tak bardzo cię
przepraszam... Zrobię wszystko, żeby ci to wynagrodzić. Nic podobnego już nigdy
ci się nie przytrafi ─ obiecał i przytulił Kise po raz kolejny, pozbawiając
kochanka tchu. Choć próbował, tak naprawdę żadne słowa nie potrafiły dodać
tego, jak bardzo żałuje i brzydzi się samym sobą za to, że nie było go przy
Ryocie, kiedy ten najbardziej tego potrzebował.
Kise odwzajemnił uścisk i pocałował mulata w
skroń.
─ Nie zostawiaj mnie, proszę ─ powiedział
drżąco, nie chcąc znów wybuchnąć płaczem. ─ Kocham cię ─ dodał cicho, mocniej
zaciskając palce na jego ramionach.
─ Już nigdy nie zostawię. Przepraszam ─
wyszeptał Aomine i pociągnął nosem. Powoli zbierał się w sobie, zastępując
smutek, złość i żal do samego siebie troską i czułością. W końcu robił coś, co
powinien już od dawna.
─ Ja też przepraszam…
Ryota odetchnął ciężko i odsunął się na jak
najmniejszą odległość. Spojrzał w lekko zaczerwienione oczy kochanka i złapał
jego twarz w dłonie. Przetarł kciukami jego łzy i zaśmiał się cicho, całując go
niepewnie.
Daiki przymknął powieki i delikatnie pogłębił
pocałunek, zatapiając dłonie w złotych kosmykach Ryoty. Powoli przeczesywał
jego włosy palcami, jakby chcąc upewnić się, że obecna chwila nie jest snem lub
wyobrażeniem, które ostatnimi czasy bardzo często gościło w jego głowie.
Nagle usłyszeli nad sobą ciche chrząknięcie.
Aomine niemal z irytacją uchylił jedną powiekę, aby zobaczyć Kagamiego, który
wrócił ze swojej przechadzki po korytarzu, czego żaden z nich wcześniej nie
spostrzegł, i wskazywał teraz palcem za siebie, w głąb korytarza, skąd
zmierzali w ich stronę lekarz wraz z dwoma pielęgniarkami.
Kise odsunął się niechętnie, spuszczając
lekko głowę. Ostatnio przez tak jawne okazywanie swoich uczuć Daiki nieźle
ucierpiał. Nie chciał pogorszyć tego jeszcze bardziej, więc bez słowa odwrócił
twarz w stronę personelu szpitala. Nigdy nie lubił lekarzy, a wszystkie
wcześniejsze zdarzenia tylko dokładały mu nerwów. Nie mógł powstrzymać się od
tęsknego, ukradkowego spojrzenia w stronę jednej z dłoni kochanka i
instynktownie zacisnął swoje, używając ich jakby w zastępstwie.
Po podejściu do nich, lekarz oświadczył, iż
Kise powinien pozostać po zabiegu na obserwacji, aby mieć pewność, że do rany
nie wdało się zakażenie, co było możliwe ze względu na warunki, w których
blondyn spędził czas po postrzale. Pielęgniarki zaś chciały zabrać Ryotę ze
sobą, żeby pomóc mu się umyć i przebrać, jednak wystarczyło tylko jedno
spojrzenie Aomine, aby straciły całą pewność siebie i dobre chęci. Znały mulata
z jego oddziału i wolały mu więcej nie podpaść.
Tak więc, nie przejmując się już absolutnie
nikim i niczym, Daiki wziął swojego chłopaka na ręce i zaniósł do łazienki,
odprowadzony zmieszanymi spojrzeniami personelu.
─ Wszyscy się patrzą ─ powiedział zakłopotany
blondyn, chowając twarz w zagłębieniu śniadej szyi. Jęknął cicho, czując
znajomą woń, której tak mu brakowało i mocniej się w niego wtulił.
─ Niech patrzą ─ mruknął Daiki i kopnięciem
otworzył drzwi szpitalnej łazienki. Odstawił Kise dopiero przed prysznicem i
zaczął delikatnie ściągać z niego poplamione krwią ubrania.
─ To jego, co…? ─ rzucił pytanie, wskazując
na zaschniętą posokę. Nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Koszula i spodnie i tak
nadawały się tylko do wyrzucenia.
─ Uhm... ─ Kise bąknął w odpowiedzi, starając
się na nie nie patrzeć.
Utkwił więc winne spojrzenie w kochanka,
zaciskając wąsko usta. Mimo lekkiej krępacji poczuł ogromną ulgę, jakby
materiał ważył ze czterdzieści kilo i przygniatał go wcześniej do ziemi. Pomału
cisza stawała się dla niego bolesna, ale nie potrafił jej przerwać.
─ J-jak się czujesz? ─ spytał, chcąc
sprowadzić swoje myśli na inny tor.
─ W porządku ─ odparł mulat. Uklęknął przed
Kise, aby pomóc ściągnąć mu spodnie. ─ Chcą mnie tu trzymać jeszcze pięć dni,
ale chyba wypiszę się wcześniej ─ westchnął. ─ A ty?
I jakby w odpowiedzi na zadane przez siebie
pytanie, przejechał opuszkami palców po rozgrzanej, świeżo zaszytej ranie na
lewym udzie blondyna.
Niższy syknął cicho i odwrócił twarz.
─ Chcę stąd wyjść jak najszybciej ─
powiedział i dotknął jego ramienia. ─ Z tobą ─ dodał ciszej.
─ W porządku ─ odparł Daiki.
Uśmiechnął się lekko i wstał, odrzucając
spodnie kochanka wraz z bokserkami gdzieś na podłogę. Pocałował go czule,
głaszcząc przy tym po nagich plecach.
─ Jeszcze parę dni i zaczniemy wszystko od
nowa ─ wymruczał śpiewakowi w usta.
─ Od nowa? ─ powtórzył śpiewak zaskoczony,
nieco promieniejąc. ─ Praca? ─ spytał spięty, mimowolnie poruszając temat,
który męczył go od kilku dni.
─ Rozejrzę się za czymś ─ odparł Aomine, po
czym puścił śpiewaka i potargał mu włosy. ─ Jeszcze o tym porozmawiamy. A teraz
się kąp, bo się przeziębisz.
Kise uśmiechnął się delikatnie i odkręcił
wodę w kabinie. Czekając, aż się nagrzeje, stanął przed kochankiem i wsunął
dłoń pod jego koszulkę. Przejechał nią po brzuchu mulata z przygryzioną wargą.
─ Chodź ze mną ─ poprosił, nie patrząc na
niego.
Daiki wahał się tylko chwilę. Ściągnął
koszulę i spodnie od piżamy, po czym wszedł pod strumień, przyciągając do
siebie Ryotę. Pocałował krótki kochanka i przejechał dłońmi po jego biodrach,
po czym wtulił twarz w jego szyję, gryząc go tam delikatnie. Śpiewak westchnął
błogo i przylgnął do niego całym ciałem, którym wstrząsnął dreszcz. Nie czekał
długo i odchylił głowę, dając mu do siebie lepszy dostęp. Aomine od razu to
wykorzystał i przyssał się do jego skóry, tworząc malinkę. Następnie przesunął
wargami nieco w górę, znacząc ugryzieniem żuchwę blondyna. Kiedy poczuł się pod
tym kątem choć trochę zaspokojony, wrócił na jego usta, ciasno splatając ze
sobą ich języki. Blondyn niemal desperacko oddał pieszczotę, obejmując go mocno
za szyję. Uwiesił się na nim, czując, jak miękną mu nogi. Dopiero wtedy
spostrzegł, jak bardzo był wykończony i potrzebował tej bliskości.
Aomine jeszcze chwilę go całował, niemal
całkiem tracąc dech, aż w końcu odsunął się nieco, nie luzując uścisku, w jakim
wciąż trzymał kochanka. Oparł czoło o odpowiednik Ryoty i westchnął cicho.
Przymknął powieki, skupiając się na spływających po jego ciele strugach wody.
─ Kocham cię ─ wyrzucił z siebie po raz
kolejny tego dnia, czując palącą potrzebę zapewnienia o tym Kise po tym, jak go
traktował.
─ Ja ciebie też ─ odparł niemal od razu. ─
Zrobiłbym dla ciebie wszystko ─ dodał wzruszony, wtulając twarz w jego szyję. ─
Kocham cię, Daicchi ─ wyszeptał mu do ucha.
─ Cholera… Co taki dupek jak ja robi u boku
kogoś takiego jak ty? ─ zaśmiał się Aomine, pół żartem, pół serio, przesuwając
dłonią po kręgach w kręgosłupie kochanka. Powoli, przyciskając opuszkami jeden
po drugim, zsunął się z karku blondyna aż do jego kości ogonowej. Następnie
zawędrował ręką po śliskiej, mokrej skórze nieco wyżej, gdzie zakończył swoją
podróż tam, gdzie rozpoczął ją wcześniej – na biodrze śpiewaka.
─ Jesteś dla mnie za dobry, skarbie ─
wymruczał Kise do ucha, po czym przygryzł jego płatek i pociągnął zaczepnie w
swoją stronę, po czym przeniósł się na jego usta.
Aomine jeszcze chwilę pozwolił na to, aby ich
usta pozostały ciasno do siebie przyciśnięte, po czym odsunął się od Kise na
niewielką odległość, żeby znaleźć mydło. Kiedy mu się to udało, otworzył nowe
opakowanie i zaczął dokładnie namydlać kochanka, po czym rozsmarowywać powstałą
pianę po całym jego ciele delikatnymi, czułymi ruchami dłoni.
Kise spojrzał w dół i westchnął z ulgą,
widząc, jak czerwone strużki wody zaczynają blednąć, a on sam został całkowicie
pozbawiony krwi Shougo na ciele. Oparł czoło o mostek kochanka i splótł swoje
palce na jego karku, gładząc kciukami jego skórę. Przymknął oczy, skupiając się
na rękach mulata i odprężył się z błogością, niemal nie kładąc się na Daikim ze
zmęczenia.
─ Nie chcę nigdy stąd wychodzić ─ wymruczał
cicho, czując, że gdy tylko opuszczą łazienkę, będzie mniej bajkowo.
─ Zaraz musimy. Nie jestem pewien, czy możesz
tak długo stać na tej nodze. Nie boli cię? ─ spytał Daiki w momencie, kiedy to
akurat przejechał ręką w okolicy niedawno zszytej rany.
─ Nie ─ odparł niższy, chociaż od dłuższego
czasu odciążał ją, stojąc na prawej i niemal wisząc na kochanku. ─ Poza tym nie
mam się w co ubrać… ─ dodał, śmiejąc się krótko.
─ Coś się załatwi ─ parsknął Daiki i
pogłaskał kochanka po włosach.
Odsunął Kise od siebie delikatnym, acz
stanowczym ruchem. Dał mu buziaka na odchodne, po czym wyszedł spod prysznica i
wytarł się pobieżnie jednym z ręczników, które znalazł w szafce. Następnie
wciągnął na siebie piżamę, w której był wcześniej i ruszył do wyjścia.
─ Zaraz wracam, skarbie.
Blondyn uśmiechnął się za nim, ale ten wyraz
twarzy zniknął zaraz za mulatem. Nie mogąc się skupić na cieple drugiego ciała,
mimowolnie dopadły go nieprzyjemne wspomnienia, przez które wzdrygnął się,
rozglądając gorączkowo za Daikim. Zacisnął usta w wąską kreskę i odetchnął
głęboko, aby się uspokoić. Po chwili faktycznie zaczął odczuwać pieczenie i
dyskomfort na udzie, więc osunął się po ścianie, siadając na podłodze i
nadstawiając twarz na gorący strumień. Był w stanie zasnąć w każdej chwili, ale
gdzieś w podświadomości bał się, że mulat po niego nie wróci, co mimowolnie
utrzymywało go na jawie.
Aomine wyszedł na korytarz z zamiarem jak
najszybszego uporania się ze znalezieniem dla Kise piżamy. Odnalazł w swojej
sali pielęgniarkę, która właśnie zmieniała mu pościel. Bez większych tłumaczeń
udało mu się dostać to, po co przyszedł. Po drodze chciał jeszcze znaleźć
lekarza, który zaszył Ryocie udo, aby dopytać, w jakiej sali jego chłopak
powinien spędzić noc, jednak po krótkim zastanowieniu się, zrezygnował. Wrócił
szybko do łazienki na parterze i wszedł do środka bez pukania. Zobaczywszy Kise
na podłodze, początkowo wystraszył się, że śpiewakowi coś się stało. Podszedł
bliżej, zakręcił wodę i dopadł do kochanka. Dopiero wtedy zorientował się, że
ten jest przytomny.
─ Rany... Nie strasz ─ westchnął i pomógł
blondynowi wstać. Usadził go na blacie przy umywalce i zaczął wycierać. ─ Myślałem,
że coś ci się stało.
─ Jestem zmęczony... ─ odparł, ziewając, i
uśmiechnął się przepraszająco.
Podniósł leniwie ręce, pomagając kochankowi
włożyć na siebie koszulkę i objął go mocno, gdy ten pomógł mu wstać, aby
wciągnąć na niego spodnie.
─ Wyglądasz chyba gorzej ode mnie ─ powiedział
nagle żartobliwie, po czym dodał już poważniej: ─ Czemu?
Daiki prychnął pod nosem i pokręcił głową,
jakby chciał odpędzić od siebie myśl, że słowa Ryoty faktycznie mogą być
prawdą.
─ Po prostu nie spałem ostatnio dobrze ─
odparł wymijająco.
─ Nie powinienem był wtedy wychodzić… Mogłem
ci to jakoś wytłumaczyć, ale... trochę mnie poniosło ─ powiedział smutno
śpiewak.
─ Nie miałeś się z czego tłumaczyć. To ja
sobie coś ubzdurałem... ─ westchnął mulat. Zapiął kochankowi spodnie i
wyprostował się. Popatrzył Ryocie w oczy i odgarnął mu włosy z twarzy. ─ Byłem
na siebie strasznie wkurzony. Bałem się, że przez moje humory to już koniec.
─ Było blisko... ─ odparł Kise, starając się
zabrzmieć niewzruszenie. ─ Za bardzo tęskniłem, żeby teraz tracić czas na złość
─ sapnął, wtulając się w niego
─ Nawet nie wiesz, jak się cieszę ─ mruknął
Daiki, odwzajemniając uścisk.
─ Bo ci się upiekło.
─ Nie no, poważnie… ─ westchnął Aomine.
Odwrócił wzrok. ─ Kiedy wszystko jakoś sobie poukładałem w tym pustym łbie, to
chciałem natychmiast zwolnić się ze szpitala. Nie pozwolili mi ─ cmoknął z
dezaprobatą. ─ Narobiłem przez to trochę rumoru, dlatego, lekko mówiąc, dużo
osób ma mnie tu teraz dość.
─ Mhm... Też narobiłem problemów. Zwaliłem
się na głowę swojemu kochankowi i jego narzeczonemu ─ wytłumaczył Kise, patrząc
na Daikiego znacząco.
─ Więc… ehrm, Kagami ma chłopaka…?
Mulat za wszelką cenę nie chciał dać poznać
po sobie swojego zakłopotania, dlatego jeszcze szybko przetarł Ryocie włosy
ręcznikiem, a następnie pociągnął za sobą na korytarz.
─ Narzeczonego ─ ten poprawił go
beznamiętnie, ale zaraz dodał, ożywiony: ─ który jest wspaniały. Jakbym już
miał mieć ten niedorzeczny romans, to z Kurokocchim ─ oświadczył, aby dopiec
nieco mulatowi.
─ Nie jestem pewien, czy chciałem wiedzieć…
Dotarli do schodów. Ich celem było drugie
piętro, dlatego Aomine wolał nie ryzykować. Wziął kochanka na ręce i zaniósł go
nie tylko na odpowiedni korytarz, ale przez drzwi do odpowiedniej sali, aż do
łóżka, które w rzeczywistości, jak rozpoznał Kise, zajmował sam Daiki.
Ryota zarumienił się delikatnie, uśmiechając
się pod nosem i poklepał miejsce obok siebie, jednocześnie mówiąc.:
─ Chyba nie powinno mnie tu być...
─ To jeden z plusów terroryzowania personelu
szpitala. Po jakimś czasie regulamin nie jest już tak ważny ─ odparł mulat,
wzruszając przy tym ramionami.
Łóżko, choć ciasne, o twardym materacu,
spokojnie mieściło ich wtuloną w siebie dwójkę. Wokół było cicho, spokojnie i
ciemno. Jedyne, dość nikłe źródło światła stanowił blask bijący z lamp na
korytarzu.
Leżeli już dłuższy czas, wsłuchując się we
wzajemne oddechy, kiedy Kise nagle zaburzył ten spokój, wyciągając się, by
schować twarz w szyi chłopaka. Ponownie zapadła cisza, która nie trwała długo,
tym razem przerwana była nie przez szelest pościeli, tylko cichy głos śpiewaka.
─ Boję się, Daiki.
─ Hm? O co chodzi?
Aomine profilaktycznie mocniej przycisnął do
siebie kochanka i zaczął głaskać go ręka po plecach. Wsunął nos w złote,
pachnące kosmyki włosów i westchnął cicho, przymykając przy tym powieki. Czuł
niemiły ucisk w podbrzuszu, którego powodem był niepokój. W napięciu wyczekiwał
każdego słowa blondyna.
─ Nie wiem, nie potrafię tego nazwać ─ przyznał
ten szeptem, czując, jak jego serce przyśpiesza. ─ I to mnie chyba najbardziej
przytłacza… ─ westchnął, owiewając śniadą szyję swoim gorącym oddechem.
─ Nie ma już powodów do strachu. Nie myśl o
tym, przecież przy tobie jestem... ─ wyszeptał Daiki. Przyciągnął do siebie
twarz blondyna i obdarzył go czułym, delikatnym niczym muśnięcie skrzydeł
motyla, pocałunkiem. ─ I już nigdy nie odejdę.
─ Potrzebuję cię ─ odparł słabo i pociągnął
lekko nosem. Wypierał to z siebie z całych sił, jednak mulat mocno stracił na
jego zaufaniu. Kise próbował tego do siebie nie dopuścić, ale zwyczajnie nie
mógł przestać myśleć o tym, co się stanie w innych kryzysowych sytuacjach. Nie
chciał jednak ranić kochanka, więc zaczął całować powoli jego szyje,
przymykając oczy ze zmęczenia.
─ Ja ciebie też ─ westchnął mulat. ─ Wiem, że
słabo to okazuję, ale cholernie mi na tobie zależy ─ dodał zduszonym głosem.
Splótł swoje nogi z tymi kochanka i zmienił
swoją pozycję w ten sposób, aby wtulić twarz w zagłębienie szyi Kise. Nie
chciał, żeby śpiewak oglądał go w takim stanie. Zaczął przejeżdżać powoli
dłońmi po całej długości jego pleców, od czasu do czasu dodając do tej
pieszczoty samej w sobie skubnięcie zębami wrażliwej skóry przy lewym obojczyku
blondyna.
Blondyn rozejrzał się po sali i odetchnął
ciężko, nie widząc w drzwiach nikogo. Po chwili wtulił w siebie twarz kochanka
i wyszeptał mu we włosy:
─ Nie wiem, co bym zrobił, jakby coś ci się
stało.
Zaraz po tym przeszedł go dreszcz, po którym
tylko mocniej objął mulata, skupiając się na jego dotyku, nie strasznych
myślach, które ciągle go nawiedzały.
─ I wzajemnie ─ mruknął Daiki i pocałował
kochanka czule. ─ Nie mówimy już o tym. Nic takiego się nie powtórzy.
─ Brakowało mi tego ─ odparł nagle Kise i
westchnął cicho, czując, jak odpływa.
Aomine uśmiechnął się słabo i pozwolił sobie
na jeszcze jeden pocałunek śpiewaka, po czym odetchnął głęboko i przytulił
blondyna mocno do siebie. Zamknął oczy, przez chwilę wsłuchując się w bicie
serca oraz równomierny oddech kochanka.
─ Czego? Moich całusów czy spokoju? ─
wymruczał, zaczynając przysypiać.
─ Wszystkiego ─ odparł z delikatnym uśmiechem
i ziewnął zmęczony. ─ Rozmów, spokoju... ciebie ─ stwierdził w końcu i podkulił
nogi, przysuwając się bliżej. ─ Mam nadzieję, że to wszystko mi się nie śni ─ dodał
niewyraźnie, po czym zasnął mimowolnie, zapominając o bożym świecie.
*
Promienie wschodzącego słońca wdzierały się
do sali szpitalnej, w której leżeli Aomine i Kise. Powoli sunęły w górę po
prostej, białej pościeli, aż w końcu padły mulatowi na twarz. Daiki skrzywił
się, balansując na granicy snu, po czym niepewnie uchylił powieki, aby już po
chwili zacisnąć je mocno. Wymruczał przekleństwo i przekręcił się na bok, tak,
aby promienie nie mogły już dosięgnąć jego narządu wzroku. Mężczyzna ponownie
otworzył oczy. Widząc przed spokojną twarz pogrążonego we śnie Ryoty,
uśmiechnął się lekko mimowolnie. W końcu miał przed sobą widok, którego tak
pragnął – podświadomie już od momentu, w którym trafił do szpitala.
Dopiero po chwili poczuł czyjś wzrok
wwiercający się w jego plecy. Aomine instynktownie spiął się i w ułamku sekundy
poderwał z materaca, obracając w drugą stronę. Całe napięcie opadło jednak,
kiedy mulat, zamiast ewentualnego zagrożenia, zobaczył siedzącego przy ich
łóżku Midorimę.
─ Shintaro ─ wyrzucił z siebie imię
przyjaciela razem z głębszym wydechem, uspokajając przyspieszone adrenaliną
bicie serca. ─ Co ty tutaj robisz?
─ Przyjechałem z Takao, kiedy dowiedziałem
się, co się tu wyczynia, nanodayo ─ prychnął Midorima, wywracając przy tym
oczami. ─ Jesteś najbardziej nieodpowiedzialną osobą, jaką poznałem w życiu.
Jak tylko pojawiają się problem, to odgradzasz się od wszystkiego i wszystkich.
Powinieneś z tym skończyć, durniu. Nie tylko dla siebie. Dla Kise.
Aomine milczał przez chwilę, nie wiedząc, co
powiedzieć. Zwykle wygadany, pewny siebie i nie biorący sobie zbytnio do serca
porad innych ludzi, teraz nie był w stanie nie zgodzić się ze słowami
przyjaciela. Pokręcił tylko bezradnie głową i odwrócił wzrok, czując się
głupio.
Jak mógł doprowadzić do tego, żeby Midorima
słusznie go pouczał…?
─ Mów ciszej. Obudzisz go ─ mruknął po
chwili, wskazując na Ryotę, który przeciągnął się przez sen.
─ I bardzo dobrze. Niech wstaje ─ usłyszeli
nagle z drugiego końca sali.
W wejściu stał Kazunari, taksując mulata
trudnym do odczytania spojrzeniem. Miał założone ręce na piersi i marszczył
lekko brwi, stukając palcami o własną rękę.
─ Jeszcze wczoraj dostałem telefon o kataklizmie,
a teraz leżycie sobie i śpicie jak gołąbeczki... ─ warknął szatyn, przestępując
z nogi na nogę. ─ Ten głupek nawet nie potrafi z tobą porządnie zerwać ─ dodał z
westchnięciem, mierząc nic nieświadomego Ryotę poirytowanym spojrzeniem.
─ Widocznie ma ku temu powody ─ warknął
Daiki, nie będąc w stanie pohamować instynktownej ofensywy.
Kise poruszył się niespokojnie mamrocząc coś
pod nosem i tylko mocniej przylgnął do mulata, który nie mógł powstrzymać
pewnego siebie uśmiechu, widząc, jak Takao krzywi się zrezygnowany.
─ Nigdzie nie ma obstawy ─ burknął. ─ Ja
wiem, że gdzieś tam macie zaszczepiony kod „poradzę sobie sam”, ale w takiej sytuacji
można trochę spasować ─ cmoknął niezadowolony, starając się nie okazywać tego,
jak bardzo się martwił
─ Daj spokój, Takao, oni są niereformowalni ─
mruknął Midorima, poprawiając okulary.
─ Chyba najważniejsze jest to, że już
wszystko jest w porządku, co? ─ westchnął Daiki. Wyciągnął dłoń i pogładził
kochanka po złocistych włosach, rzucając mu czułe spojrzenie.
─ Nie no, spoko. Tamten psychol sobie gdzieś
lata w pobliżu, rozsadza za tym głupkiem ludzi, ale jest w porządku ─ syknął
Kazunari, wyrzucając dłonie w górę. ─ A ty za mało dostałeś po bebechach, żeby
się trochę ogarnąć? ─ dodał sfrustrowany, uważając, aby nie wybuchnąć.
─ Haizaki nie żyje ─ mruknął Aomine,
zwracając poważny wzrok na Takao. ─ Więc nie ma o czym mówić.
Kazunari spojrzał zmieszany, najpierw na
mulata, potem kochanka i wszedł w końcu do środka, podchodząc do łóżka.
─Jak to... Przecież przedwczoraj jeszcze...
Czemu nie zadzwoniliście? ─ spytał z wyrzutem, czując, jak trzęsą mu się
dłonie. ─ Jesteście niemożliwi! ─ dodał zły, podnosząc przy tym głos.
To wystarczyło, aby blondyn drgnął, zrywając
się ze snu. Spojrzał zdezorientowany i jakby przestraszony na mulata, wtulając
twarz w jego koszulę. Dopiero po chwili odsunął się uspokojony, żeby zrozumieć
sytuację. Pierwszym, kogo zobaczył, był Midorima, więc uśmiechnął się lekko,
zastanawiając się, czy nadal nie śpi.
Dopiero po chwili zauważył wściekłego Takao,
do którego obrócił się bez słowa, wtulając w ciszy, zanim ten zdołał wybuchnąć.
─ Podzielam zdanie Takao. Czemu dowiadujemy
się o wszystkim jako ostatni, nanodayo? ─ fuknął Shintaro.
Daiki pokręcił głową, mierząc zamyślonym
wzrokiem całą trójkę obecnych w pokoju mężczyzn. Westchnął cicho i podrapał się
w tył głowy.
─ Niby… można było zadzwonić, ale sam
dowiedziałem się o tym w nocy ─ westchnął. ─ No a poza tym na początku było
parę ważniejszych spraw do załatwienia ─ wytłumaczył mulat, zwracając na Kise
znaczące spojrzenie.
Takao westchnął i pogłaskał po głowie
przyjaciela.
─ No, najważniejsze, że masz spokój z tym
szmaciarzem ─ cmoknął w końcu, na co Ryota drgnął.
Spojrzał w końcu na niższego i uśmiechnął się
słabo.
─ Tak, chyba masz rację... ─ odparł cicho.
─ Wręczyłbym medal kolesiowi, który go zabił ─
dodał po chwili Takao, zakładając ręce na piersi.
─ Nie mów tak ─ powiedział cicho Kise i
spojrzał na Daikiego, jakby czegoś oczekiwał.
─ Odpuść, Takao. To raczej nie najlepszy
pomysł, żeby gadać o tym przy Kise, który tam był ─ warknął Aomine i
przyciągnął śpiewaka do siebie, zamykając w uścisku.
Kazunari nagle zwrócił się do Daikiego i
zmarszczył brwi, wskazując palcem na śpiewaka.
─ Był tam? Bez ciebie? ─ spytał z wyrzutem.
─ Tak wyszło… Nie jestem z tego dumny, ok? ─
mruknął Daiki. Stracił ochotę na kłótnię. Wiedział, że w tym wypadku i tak by
ją przegrał.
─ Tak wyszło... ─ szatyn powtórzył za nim,
opuszczając zrezygnowany ręce.
W sali na krótko zapanowała cisza, którą
ponownie przerwał Takao.
─ Jak to, tak wyszło?! ─ krzyknął
sfrustrowany, machając dziwnie rękami. Spojrzał na Midorimę i wskazał rękami na
siedzącą obok dwójkę. ─ Czy ty to słyszysz?!
─ Kazucchi, uspokoj się... ─ powiedział
Ryota, i wyciągnął w jego stronę dłoń.
Takao jednak zmierzył ją poirytowanym
spojrzeniem i odwrócił głowę.
─ Mam prawo być zły ─ uparł się.
─ Niestety… zgadzam się ─ westchnął Midorima.
─ Chyba mamy prawo wiedzieć, o co w tym
wszystkim chodzi, nanodayo. Przecież się o was martwiliśmy.
Shintaro zmarszczył brwi i splótł ręce na
piersi, mierząc Daikiego oskarżycielskim spojrzeniem. Ten tylko odwrócił wzrok,
po raz kolejny czując się winny.
To, że Kise potraktował jego infantylne
zachowanie ulgowo, wcale nie znaczyło, że inni też to zrobią.
─ Dość długo nie mogłem się pozbierać po
stracie pracy. No i właśnie to, między innymi, jest konsekwencją. Nie było mnie
tam przez własny idiotyzm, ale postaram się wszystko naprawić ─ powiedział
Aomine poważnie i chwycił dłoń Kise w swoją, chcąc jeszcze raz, tym razem
niemo, przeprosić go.
Takao milczał chwilę, patrząc na nich zły, po
czym usiadł w końcu na jednym z krzeseł, wyglądając przez okno.
─ Nic ci nie jest? ─ spytał cicho.
Kise pokiwał przecząco głową, patrząc na
przyjaciela, jakby chciał coś jeszcze dodać. Nie wiedział czemu, ale choć bardzo
chciał, nie był w stanie się otworzyć. Miał wrażenie, że może ufać tylko
Daikiemu i czuł się z tym podle, mimo iż bezpiecznie. Ciężko mu było się w
ogóle odezwać. To było coś jakby z czasów dzieciństwa, kiedy Ruthie przyłapała
go na tym, jak wybijał z kolegami okna jednemu staruszkowi, którego nigdy nie
lubili – jakby nabroił i nie wiedział, jak się wytłumaczyć.
W końcu cisza była nie do zniesienia, więc
odchrząknął i odparł słabo:
─ Mi nie... Ale tylko jedna osoba miała tyle
szczęścia co ja.
Aomine westchnął cicho i przytulił Kise do
swojej piersi, wplątując przy tym dłoń w
jego włosy i gładząc po głowie.
─ To była cała akcja, którą zorganizował
dział policji zajmujący się sprawą Haizakiego. Ale na miejscu okazało się, że
wśród funkcjonariuszy znalazły się wtyki Shougo… I wszystko potoczyło się nie
tak jak planowano ─ wyjaśnił cicho Daiki, chcąc oszczędzić tego Kise.
Jego wcześniejsza rozmowa z Kagamim nie
obejmowała oczywiście przebiegu całej akcji, ponieważ Taiga stracił
przytomność, jednak to, czego się dowiedział, było wystarczająco wymowne, by
móc wyobrazić sobie, co działo się w starej fabryce.
─ Ryo-chan, a ty... ─ zaczął Takao.
─ Miałem być przynętą. Wszystko poszłoby
sprawnie, gdyby nie to, że dowódca całej akcji okazał się zdrajcą ─ przerwał mu
Kise. ─ To była zasadzka ─ dodał i przełknął ciężko ślinę. ─ Teraz już wszystko
wiecie, więc możemy skończyć temat? ─ spytał, spoglądając na Midorimę
wilgotnymi oczami i uśmiechnął się przepraszająco.
Shintaro przez dłuższą chwilę milczał,
analizując słowa blondyna. Rzeczywiście nie mógł się on spodziewać takiego
obrotu spraw, jednak nie usprawiedliwiało to faktu, że Ryota podjął decyzję o
uczestniczeniu w tak ryzykownej akcji, a Daiki nie odwiódł go od tego pomysłu i
pozostawił samemu sobie.
─ Dobrze ─ odparł w końcu i poprawił okulary.
─ Jednak zanim to… Jest może coś, co mogę dla ciebie zrobić, Kise? ─ spytał
ostrożnie. ─ Mam kilku dobrych znajomych, psychologów, więc gdybyś tylko potrzebował…
lub cokolwiek innego. Jestem pewien, że ja i Takao na pewno możemy się jakoś
przydać.
─ Nie chcę psychologa ─ odpowiedział
natychmiast, przygryzając wargę. ─ Nie potrzebuję go ─ dodał niemal płaczliwie,
patrząc przestraszony na mulata. ─ Nie jestem szalony ─ wyszeptał do niego,
drżąc.
Właśnie tego bał się najbardziej.
W ciągu tych kilkunastu godzin dokładnie
analizował swoje zachowanie i nie mógł przestać zadręczać się myślami i
pytaniami podważającymi jego racjonalność i moralność.
─ Spokojnie, skarbie, nikt tak nie uważa ─
powiedział szybko Daiki, po czym musnął wargami skroń kochanka.
─ Dokładnie tak ─ dodał Midorima. Również i
on pragnął uspokoić chłopaka. ─ Po prostu wiele przeszedłeś. I jeśli chciałbyś
porozmawiać z kimś, kto zna się na takich rzeczach, to daj mi, Takao albo
Daikiemu znać. To zależy tylko od ciebie, więc spokojnie.
Ryota kiwnął niepewnie głową i zbliżył się do
ucha mulata, mówiąc tak, żeby tylko on mógł go usłyszeć.
─ Muszę do toalety... ─ zaczął, a widząc
niezrozumienie na jego twarzy, dodał: ─ Pomożesz mi wstać? Dzisiaj jest chyba
trochę gorzej.
Daiki błyskawicznie poderwał się do góry i
zszedł na ziemię ze strony blondyna. Następnie asekurował go, aż ten bezpiecznie
nie stanął obok niego.
─ Iść z tobą? ─ chciał się upewnić.
Blondyn napiął kilka razy udo, krzywiąc się
lekko, żeby przyzwyczaić się do nacisku na ranę.
─ Nie trzeba ─ odparł z subtelnym uśmiechem.
Uwiesił się lekko na kochanku, robiąc pierwszy krok i puścił się go, kiedy
tylko zdrowa noga stanęła na ziemi, odciążając ranną. ─ Zaraz wraca ─ powiedział,
kuśtykając do wyjścia. Tam jednak Takao, wymieniwszy się porozumiewawczym spojrzeniem
z Shintaro, przyłączył się do przyjaciela pod pretekstem zdobycia kawy.
─ Nie wiem, czy dobrze robisz, Daiki.
Głos Midorimy rozległ się po paru minutach
ciszy i dobiegł jakby z oddali. Aomine wpatrywał się w drzwi, za którymi
zniknęli mężczyźni z nieobecnym wyrazem twarzy. Nawet nie spojrzał na Shintaro,
kiedy ten odchrząknął i kontynuował.
─ To w porządku, że chcesz Kise wynagrodzić
to wszystko, co się ostatnio stało, ale... myślałem, że Ryota cię zmienił ─
powiedział wprost.
Dopiero te słowa spowodowały, że Aomine
odwrócił twarz w stronę rozmówcy, obrzucając go niezrozumiałym spojrzeniem.
─ Wiem, że straciłeś pracę, Daiki. Ale nie
zrobiłeś nic, żeby chociaż spróbować sobie z tym jakoś poradzić. Wolałeś się
odciąć od wszystkich, nawet tego chłopaka, który tak bardzo ci ufa i chce,
żebyś mógł na niego liczyć, czy nie? Tylko po co? Po to, żeby w samotności się
nad tym załamać?
─ To nie do końca tak ─ mruknął mulat,
próbując znaleźć coś na swoją obronę.
Bezskutecznie.
Niektóre sprawy po prostu były skazane na
porażkę, a on, jako prawnik, wiedział o tym najlepiej.
─ A jak? Daj spokój, nie jestem idiotą,
nanodayo ─ prychnął Midorima. ─ W życiu nie poznałem osoby, dla której praca
byłaby aż tak ważna. Z różnych względów. Myślałem, że teraz to Kise zajmuje
pierwsze miejsce. Tym gorzej, jeśli on też tak myślał.
─ Bo zajmuje ─ mruknął Daiki.
─ Gdyby tak było, nie pozwoliłbyś na ten
kryzys. Poradzilibyście sobie razem, Daiki, tak jak każda normalna para. Tym
bardziej byłoby to wskazane przy takich problemach, jakie was dotyczyły. W
przypadku tej cholernej straty pracy, Haizakiego, przyszłości...
─ Do czego ty dążysz?
Cierpliwość Aomine powoli się kończyła. Nie
znosił, kiedy przyjaciel brnął do sedna, ubierając swoją wypowiedź w mnóstwo
zbędnych słów i wątków.
─ Po prostu chciałem, żebyś zastanowił się
nad tym, czy naprawdę chcesz być z tym chłopakiem. On leci za tobą jak pies, a
ty, zamiast o niego dbać, odcinasz się w momencie, kiedy wasze uczucia zostają
poddane próbie. Nie chcę ci niczego narzucać czy sugerować ─ dodał Shintaro,
kiedy Daiki już otwierał usta, aby coś powiedzieć ─ ale po prostu zastanów się,
czy Kise nie byłoby lepiej bez ciebie.
─ Oczywiście, że nie, co to ma w ogóle
znaczyć, Shin-chan?
W tym samym momencie w drzwiach pojawili się
mężczyźni, zwracając na siebie ich uwagę. Na przedzie stał Takao, podtrzymując
lekko przyjaciela, wlepiając w nich niezrozumiałe spojrzenie. Kiedy jednak
wzrok Daikiego spoczął na kochanku, coś w nim pękło. Ryota patrzył na niego z
niewyobrażalnym zawodem, który był niemal namacalny. Ból i niezrozumienie na
twarzy blondyna były niczym w porównaniu do tego, jak widoczny był w nim żal.
Kise patrzył na niego jak na zdrajcę. Wszystkie emocje śpiewaka były tak
wyczuwalne, ze Daiki nie potrafił nic z siebie wydusić.
W przerwaniu ciszy ubiegł go jednak sam
Ryota, odsuwając się od Kazunariego i przecierając twarz dłońmi. Zdawało się,
że tym gestem zmył z siebie wszystkie emocje, bo już po chwili powiedział
beznamiętne i sucho:
─ Przydzielili mi salę. Pójdę już.
─ Nie, Kise, czekaj...
Aomine wstał z łóżka, zamaszystym ruchem
zarzucając z siebie kołdrę. Posłał Midorimie mordercze spojrzenie i podszedł do
śpiewaka, chwytając go za ramię.
─ Nie idź. Proszę. ─ Tylko tyle był w stanie
z siebie wydusić.
─ Dlaczego? ─ spytał, nawet się nie
odwracając. ─ Nie śpieszyło ci się tak z jakąkolwiek reakcją na słowa
Midorimacchiego.
─ A co miałem powiedzieć? Nie muszę mu
tłumaczyć. Przecież obaj wiemy, jak było ─ mruknął Daiki, odwracając wzrok.
Blondyn zaniemówił. Odwrócił się w jego
stronę i otworzył szerzej oczy. Wyrwał się mulatowi i powiedział zraniony:
─ Jakby mi zależało, zaprzeczyłbym.
─ Sam nie wiem, co o tym myśleć, okej? Skąd
mam wiedzieć, czy rzeczywiście lepiej ci nie będzie beze mnie? ─ wybuchnął
nagle Daiki. ─ Nie jestem idealny i nie chcę cię ranić. To wszystko ─ wyrzucił
z siebie, czując suchość w gardle.
─ Skoro nie chcesz, to dlaczego to ciągle
robisz? ─ spytał bezradnie Kise.
Bał się tej rozmowy, bo czuł, że wszystkie
tłumione dotąd uczucia wypłyną z niego, prowadząc do czegoś strasznego.
─ Kiedy ty w końcu dostrzeżesz... ─ zaczął,
ale ugryzł się w język, odwracając się pośpiesznie.
Daiki minął stojącego obok Takao, którego
celowo szturchnął ramieniem, aby zajść Ryocie drogę i spojrzeć w oczy. W jego
spojrzeniu złość i gorycz mieszały się ze sobą.
─ No dalej. Dokończ.
─ Nie ma czego ─ powiedział Kise niezbyt
przekonująco, próbując bo wyminąć. Czuł, że lada chwila wybuchnie, a nie chciał
tego robić. Zwłaszcza nie w takim miejscu i przy ludziach.
─ Ej, uspokójmy się wszyscy ─ wtrącił Takao,
podchodząc do nich powoli.
─ Teraz ci się zebrało? ─ warknął Daiki,
zwracając wzrok na Kazunariego. Widząc to, Midorima podszedł do swojego
chłopaka i położył mu dłoń na ramieniu.
Chciał coś powiedzieć, jednak ubiegł go
Aomine.
─ Nie odzywaj się. Wystarczająco wiele już
powiedziałeś.
Midorima tylko westchnął cicho i bezradnie
pokręcił głową.
─ Chodźmy, Takao. Powinni to załatwić między
sobą, niepotrzebnie się wtrącamy...
─ Jestem niedaleko ─ powiedział szybko
Kazunari, zanim Shintaro niemal nie wypchnął go z sali. Ryota powiódł za nim
smętnym, wołającym o pomoc spojrzeniem, które po chwili przeniósł na kochanka.
Zacisnął wargi i odwrócił wzrok, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Pierwszy przerwał milczenie Aomine.
Odchrząknął i odwrócił wzrok.
─ Przepraszam. Niepotrzebnie się uniosłem.
─ Uhm ─ śpiewak stęknął tylko w odpowiedzi,
łapiąc się za ramię. ─ Nie szkodzi ─ dodał, gdy znów było zbyt cicho i
napięcie.
─ Nie mów tak ─ mruknął mulat, w końcu zwracając
wzrok ku blondynowi. ─ Nie mów, że nie szkodzi, do cholery! ─ wybuchnął nagle.
─ Czasem nie mogę cię zrozumieć. Spieprzyłem po całości... A ty wciąż tu jesteś.
─ Właśnie widzę ─ warknął Kise i zamrugał
kilka razy oczami, które zaczęły go szczypać. ─ Nie rozumiesz. Nie wiem, co mam
jeszcze zrobić, żeby było inaczej ─ zaczął, wymachując chaotycznie rękami. ─ Robię
wszystko, co tylko się da, aby ci to uświadomić, ale ty ciągle doszukujesz się
jakiegoś „ale”, albo każesz mi to udowadniać ─ wypalił na jednym oddechu. ─ Kocham
cię tak mocno i beznadziejnie... ─ dodał, marszcząc brwi. ─ Tobie to chyba nie
wystarcza... Albo tego nie chcesz ─ wyrzucił z siebie słabo, zakrawając nos
dłońmi i starając się powstrzymać płacz.
Daiki milczał przez chwilę. Chciał jakoś
ubrać kłębiące się w jego głowie myśli w słowa, jednak nie potrafił, a
świadomość, że każdy moment ciszy działa na jego niekorzyść, wywierała presję.
Jak miał powiedzieć, że też kocha, skoro nie
okazał tego w najistotniejszym momencie? Jak miał powiedzieć, że przeprasza,
skoro tak bardzo bał się przebaczenia? Jak miał powiedzieć, że obiecuje
poprawę, skoro nie chciał nigdy więcej zranić…?
W tym samym momencie zacisnął zęby i pięści,
chcąc pozbyć się przytłaczającego poczucia bezradności. Jednak widok płaczącego
z jego powodu Kise był bezwzględny. Podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że
w tej chwili nic nie ukoi palącej niemocy, paraliżującego bólu i awersji do
samego siebie.
Nic, prócz jednego. Jednak nie mógł się
zdobyć na to, żeby podejść do Ryoty i tak po prostu go przytulić.
─ Po prostu wiem, że w żadnym stopniu na to
nie zasługuję ─ wydusił z siebie w końcu, wbijając martwy wzrok w podłogę.
─ A czy ja na coś zasługuje? ─ spytał słabo
Kise i kontynuował szybko, zanim Aomine zdążył się odezwał. ─ Bo jeśli tak, to
mam prawo sam wybierać... Kocham cię, do cholery ─ powiedział, w końcu
wybuchając płaczem. ─ Chcę tylko, żebyś to odwzajemnił... ─ westchnął drżąco. ─
Czy to tak wiele? ─ spytał, cofając się mimowolnie. ─ Nie wiem, co zrobiłem nie
tak... Chciałem dobrze. Masz mnie dosyć? Znudziłem ci się? Po prostu to powiedz,
nie rób mi więcej nadziei ─ wyszlochał. Milczał chwilę i wyszeptał cicho, czując,
jak robi mu się słabo:
─ Brzydzisz się mną...?
─ Boże, nie! ─ jęknął Daiki.
Nie potrafił dłużej się powstrzymywać.
Podszedł do śpiewaka nim ten zdążył zorientować się w sytuacji i mocno go
przytulił, łagodząc tym samym palący ból w klatce piersiowej.
─ Nawet tak nie myśl! Kocham cię nad życie,
głupku! Jesteś dla mnie najważniejszy. Nikt nigdy tyle dla mnie nie znaczył i
na nikim mi tak nie zależało… Dlatego nienawidzę siebie za to, jaki byłem
ostatnio. Po prostu już nie chcę nigdy więcej cię zranić ─ wyrzucił z siebie,
hamując łzy.
Gdyby ktoś go spytał, co czuł w tamtym
momencie, nie potrafiłby odpowiedzieć. W końcu coś w nim pękło, ostatecznie
łamiąc maskę obojętności, bezkrytyczności i egoizmu.
─ Więc przestań mnie odtrącać ─ odparł cicho,
wczepiając się w jego koszulę i wtulił twarz w śniadą szyję, mocząc ją łzami. ─
Obiecałeś, że mnie nie zostawisz... ─ dodał ochryple, ściskając go z całej
siły, jakby chciał tym zatrzymać swoje własne drżenie.
─ Bo nie zostawię ─ wyszeptał mulat, wtulając
twarz w złote kosmyki Kise. Przesunął powoli dłonią po plecach śpiewaka w
uspokajającym geście.
Choć w dalszym ciągu miał wątpliwości, czy
uda mu się być dla Ryoty choć w części takim partnerem, jakim on dla niego, to
wiedział na pewno, że nigdy nie zdobyłby się na to, by opuścić chłopaka.
Blondyn zadrżał i odsunął się od niego,
gwałtownie wpijając w jego wargi, dzieląc się z nim pełnym buzujących w nim
uczuć pocałunku.
Mieszanką strachu, żalu i euforii.
Daiki oddał powoli pieszczotę, chcąc jak
najbardziej rozciągnąć ją w czasie. Przymknął powieki, w całości skupiając się
na skubaniu warg partnera oraz delikatnym trącaniu jego języka swoim własnym.
Dla niego ten moment mógłby trwać wiecznie; pocałunki z Kise zawsze stanowiły
dla niego separację od wszystkich trosk i zmartwień.
Ryota podciągnął się na szyi mulata,
nieświadomie chcąc odciążyć nogę. Przyjrzał się ranie, kiedy był w toalecie.
Była sina, oznaczona opuchlizną, ale nie widział w niej ropy. Przy wyjściu z
łazienek zaczepiła go pielęgniarka, oglądając spuchnięte miejsce i zaprowadziła
go do jego sali, informując, że blondyn dostanie zastrzyk przeciwbólowy i
odkażą ranę. Teraz jednak nic z tych rzeczy nie miało znaczenia, gdy tak bardzo
pragnął bliskości kochanka i czuł na sobie jego dotyk. W końcu jednak ból dał mu
się we znaki, więc po prostu pociągnął kochanka za sobą, siadając na łóżku i
przyciągając go mocniej do siebie.
Aomine pozwalał na wszystko, co robił z nim
blondyn. Pomijając fakt, że nie miał nic przeciwko, czuł, że jest mu to winien.
Popchnął śpiewaka delikatnie w tył, tak, że ten oparł się o poduszkę, po czym
uczynił pocałunek nieco bardziej intensywnym, nadając mu szybszego tempa i
przygryzając wargę Kise w najmniej spodziewanym się przez niego momencie.
Blondyn pisnął cicho, ale zaraz westchnął,
wplatając palce we włosy mulata. Nie wiedział, co się z nim dzieje, bo jego
ciało wciąż wykonywało sprzeczne, nieprzemyślane sygnały. Z jednej strony
zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znajdują, z drugiej za bardzo tęsknił za
dotykiem kochanka, więc po prostu oddawał się swoim małym rządzom, nie bacząc
na nic innego.
Mulat w końcu odsunął się od niego na
niewielką odległość i zmierzył go nieodgadnionym spojrzeniem spod w pół
przymkniętych powiek. Kiedy przybliżył się ponownie, ucałował jedynie kącik ust
śpiewaka, po czym, centymetr po centymetrze, zaczął zsuwać się po jego
policzku, żuchwie i szyi coraz niżej, znacząc swoją trasę ciepłymi, mokrymi
śladami. Ryota zachował się, jakby tylko podświadomie na to czekał i odchylił głowę
w drugą stronę, chcąc tym ułatwić robotę Daikiemu. Oddychał zdecydowanie zbyt
głęboko i głośno, a na każdą pieszczotę mulata reagował jakby ta była jego
narkotyk. I choć starał się powstrzymywać, tylko mocniej dociskał głowę
kochanka do swojej skóry, ograniczając się jedynie do cichych sapnięć i
głośnych oddechów. Zachęcony jego reakcją Aomine, wysunął spomiędzy warg język
i powoli przejechał nim po jego szyi w górę i w dół, aby w upatrzonym przez
siebie miejscu przyssać się do alabastrowej skóry i zrobić na niej
krwistoczerwoną malinkę.
Kise poczuł, jak zaczynają mięknąć mu nogi, a
ręce robią się ociężałe i zmęczone, jakby jego mięśnie rozpuszczały się pod
wpływem działań kochanka. Szybko zakrył dłonią usta, ale i tak zdążył się z
nich wydobyć krótki jęk, którego nie potrafił powstrzymać. Niewiele myśląc, po
prostu złapał za koszulę Daikiego i przeciągnął ją do góry, starając się pozbyć
go ubrania, które przeszkadzało mu w bezkarnym błądzeniu rękami po jego torsie.
Mężczyzna nie pozostał mu dłużny, robiąc to
samo, tyle że z koszulą partnera, zaledwie chwilę później. Jednak ten moment
sprawił, że Daiki zdążył już zatęsknić za smakiem warg Ryoty. Natarł więc na
nie, nawet nie próbując kryć się z tym, jak łapczywie do tego podszedł.
Dopiero, gdy zaspokoił głód, z powrotem przeniósł się na szyję kochanka. Zrobił
mu na niej jeszcze jedną malinkę, po czym, z lekkim uśmiechem, zsunął się
jeszcze niżej, biorąc między wargi lewy sutek mężczyzny.
Kise skulił się mocno, na ile pozwalała mu na
to pozycja i zacisnął palce na włosach kochanka, odchylając głowę w tył.
─ Cze-czekaj... ─ westchnął cicho, zerkając w
stronę korytarza, będąc pewien, że coś tam usłyszał.
─ Coś nie tak? ─ wymruczał Daiki, niewiele
sobie robiąc z niepokoju śpiewaka. Powstrzymując uśmiech, zassał się na sutku
Ryoty. Drugi ścisnął lekko w palcach, czując rozchodzący się po jego ciele
dreszcz.
Śpiewak stłumił jęk i wystękał, chwytając
rękę mulata i splatając z nią palce:
─ Nie umiem przestać…
Daiki, z szelmowskim uśmiechem, zakrył wolną
dłonią usta kochanka i powiedział, usprawiedliwiając swoje działania:
─ Więc musisz być trochę ciszej...
Po czym przygryzł delikatnie stwardniałą pod
wpływem jego języka brodawkę.
Ryota jęknął niewyraźnie, stłumiony, i
kompletnie zapomniał o reszcie bożego świata, oplatając pas mulata nogami.
Przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu, starając się nie myśleć o narastającym
w podbrzuszu mrowieniu. Ugryzł wyższego w wewnętrzną stronę dłoni i,
korzystając z okazji, że ten go puścił, podciągnął się, całując go z pasją. I
gdy tak zaczął zatracać się w tańcu ich splecionych ze sobą języków, usłyszał
głośny trzask, a zaraz po nim złośliwy głos.
─ No
proszę... Sprawdzam, czy się nie pozabijali, a natrafiam na taką scenę ─
powiedział Takao i gwizdnął przeciągle. ─ Nieźle, nie powiem. Spróbujemy też,
Shin-chan? ─ spytał, szturchając czerwonego Midorimę, na co Ryota niemal od
razu odskoczył od Aomine i zaczął szukać w pośpiechu koszuli, starając się
ukryć zażenowanie.
─ N-nie jesteście u siebie, nanodayo…! ─
krzyknął Shintaro, odwracając twarz w bok. ─ U-Ubierzcie się! Zaraz przyjdzie
lekarz…
─ Shin-chan, na tym polega cała zabawa. ─
Takao szturchnął kochanka łokciem, zanim nie przerzucił mu ramienia przez
barki. ─ Trochę adrenalinki nie zaszkodzi, chcesz spróbować? ─ wymruczał mu do
ucha, po czym zaśmiał się krótko i spojrzał na Kise, który siedział już ubrany,
wbijając speszony wzrok w podłogę. Przesunął nim po Aomine, który ze stoickim
spokojem, bez pośpiechu, wciągał na siebie swoją koszulę i cmoknął po chwili.
─ To co, już wszystko jest ok?
─ Jesteście siebie warci ─ warknął Midorima.
─ Jak widać ─ odparł Aomine, nie mogąc
powstrzymać uśmiechu na widok do reszty skonsternowanego Shinatro, który
opuścił salę zupełnie, jakby się w niej paliło.
─ Rany, rany... ─ westchnął za nim Kazunari i
pokręcił głową. Chciał coś jeszcze dodać, ale do pomieszczenia przyszła znajoma
im już pielęgniarka, zgarniając ze sobą Kise.
Na „prośbę” Daikiego, lekarze zgodzili się
przenieść łóżko Ryoty do jego sali, więc widząc, jak Kise czerwieni się jeszcze
bardziej, mulat nie mógł powstrzymać się od pełnego satysfakcji uśmiechu.
Wkrótce na Sali zostali tylko on i Takao,
który bez słowa podszedł do niego i usiadł na krześle.
─ Słuchaj... Nie mam w tobie wroga, Aomine ─ zaczął
poważnie, zwracając na siebie jego uwagę i wbił w niego skupione spojrzenie. ─ Ryo-chan
świata poza tobą nie widzi, zresztą ty też wydajesz się to odwzajemniać.. .ale
kolejnej takiej akcji nie wytrzyma, więc lepiej tego nie spieprz ─ powiedział
dobitnie. ─ Może grać, że już jest w porządku, ale tak naprawdę będzie kulić
ogon, zastanawiając się, kiedy go zostawisz i robić wszystko, żeby cię przy
sobie zatrzymać. To przed chwilą raczej było aktem desperacji, nie zwykłej
chcicy, rozumiesz? ─ spytał, unosząc brwi i chrząknął cicho. ─ Więc jeśli
naprawdę ci zależy, to musisz się uzbroić w cierpliwość.
─ Jasne… ─ westchnął Daiki i pokręcił głową.
─ Cholera, wiem, że zachowywałem się jak skończony dupek i nic mnie nie
usprawiedliwia… Ale nie zostawiłem Kise od tak, z kaprysu. Jeszcze nie mogę
przywyknąć do myśli, że mam kogoś, z kim mogę, a nawet powinienem dzielić się
problemami…
Mulat wbił wzrok w rozmówcę i nerwowym ruchem
przeczesał dłonią włosy. Czuł niewytłumaczalną potrzebę przedstawienia
ostatnich zdarzeń ze swojego punktu widzenia. Mimo wszystko nie chciał, żeby
Kazunari myślał, że nie jest godny bycia z jego przyjacielem – chociaż ostatnio
zachowywał się tak, jakby właśnie chciał udowodnić dokładnie coś odwrotnego.
─ Niech ci będzie ─ odparł Takao na pozór
obojętnie. ─ Słuchaj... Stało się, więc mniej gadania, więcej działania. ─ powiedział,
wstając. Położył mu rękę na ramieniu i ścisnął ją nieco. ─ Najlepiej udowodnij
to czynami ─ poradził mu, po czym uderzył go lekko pięścią w bark. ─ Zwłaszcza
jemu ─ dodał z uśmiechem i skierował się w stronę wyjścia. ─ A ty co? Czekasz
aż ukradnę ci chłopaka? ─ spytał zadziornie, wychodząc z sali.
─ No żebym
ja ci twojego nie ukradł ─ rzucił za nim mulat, po czym podniósł się
pospiesznie, aby również opuścić pomieszczenie.
Hahahaha końcówka
OdpowiedzUsuńUmarłam xD
Aomine x Midorima hmm XD
♡♡♡
Prawda? x'DD
OdpowiedzUsuń