Orleański sen | rozdział 22

W tym czasie Ryota całkowicie zatracił się w nieznanym sobie mieście. Słowa Miki uleciały z jego głowy, gdy tylko scalił się z tłumem. Kompletnie przestał myśleć. Szedł przed siebie, dokąd prowadziły go nogi. Dopiero, kiedy zaczęło się ściemniać, stanął na środku pasów, wbijając oszołomiony wzrok przed siebie. Nie wiedział gdzie był, nie wiedział co robić i nie wiedział, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Podczas gdy jego serce drżało, zdając się jakby stanęło w miejscu, a szczęśliwe życie sprzed kilku rozsypywało się na jego oczach, miasto wciąż nadawało swoim tempem. Wokół migały światła, warczały maszyny, które wraz z ludźmi podążały wytoczonymi ścieżkami, tchnięte impulsami, niczym krew w żyłach.
I tylko Ryota nie potrafił nad tym nadążyć.
Ocknął się dopiero wtedy, gdy jeden z przechodniów, część krwioobiegu, któremu blondyn torował drogę, uderzył go w ramię, mijając pośpiesznie, nawet tego nie zauważając. Śpiewak patrzył chwilę za nim w zadumie i lekkim szoku, po czym pobiegł szybko na drugą stronę. Zatrzymał się na moment i rozejrzał wokół. Podszedł nagle do zgarbionej ciężarem życia staruszki i zaczepił ją, pytając o drogę. Na jego szczęście, cel podróży nie znajdował się daleko.
Nie minęło trzydzieści minut, a już stał przed komisariatem policji, pewien swojej decyzji. Zdeterminowany, podbudowany i pełen nadziei, przestąpił próg budynku i spojrzał przed siebie.
I nagle wszystko znowu legło w gruzach… Śpiewak zamrugał dwukrotnie, nie mogąc uwierzyć w absurdalność całego dzisiejszego dnia. Za kontuarem, tuż przed nim, siedział ten sam człowiek, którego dostrzegł w szpitalu. Miał na sobie pewny, kpiący uśmiech, po którym nie zaszczycił go choćby spojrzeniem. Nie musiał. To wystarczyło, aby Ryota całkiem się załamał i wyszedł pośpiesznie, co chwila oglądając się za siebie.
W końcu nie wytrzymał. Usiadł na ławce, sam nie wiedząc gdzie i schował twarz w dłoniach, jęcząc cicho, i żałośnie. Czując ucisk na swoim ramieniu, spodziewał się niemal wszystkiego. A tak przynajmniej myślał, gdy spojrzał przestraszony na niskiego, niepozornego i drobnego mężczyznę przed nim. Kise niemal zatopił się w jego przeszywającym, beznamiętnym spojrzeniu.
 ─ W porządku? ─ spytał nieznajomy, gdy blondyn przez długi czas nie był w stanie nic z siebie wydusić. Cofnął się instynktownie, mówiąc gorzko:
─ A ty kim jesteś? Masz mnie do niego zaprowadzić, wepchnąć mnie pod koła, czy postraszyć jak reszta?
─ Nie sądzę, żebym miał zrobić którąś z tych rzeczy lub jakąkolwiek podobną ─ odparł spokojnie mężczyzna. ─ Nie wiem, co się stało, ale nie wyglądasz najlepiej. Nie sposób było przejść obojętnie. Mogę się dosiąść? ─ spytał, przekrzywiając głowę lekko w bok.
─ To nie moja ławka ─ powiedział Kise, uśmiechając się smutno. ─ To nawet nie moje miasto ─ dodał, śmiejąc się krótko.
─ Więc jak się w nim znalazłeś? ─ Nieznajomy zadał kolejne pytanie, po czym z lekkim wahaniem usiadł na ławce tuż obok blondyna. Chciał pomóc, jednak nie pragnął się narzucać.
─ To długa historia ─ odparł Kise, przecierając wilgotne oczy i pociągając nosem. ─ To chyba nazywają ślepą miłością.
─ Um... W takim razie mam tylko nadzieję, że na samym początku rozmowy nie nawiązywałeś do swojej ,,miłości”.
Kise patrzył na niego tępo, marszcząc brwi. Dopiero, gdy przypomniał sobie wcześniejsze słowa, wierzgnął gwałtownie.
─ Nie! Nie, to nie tak ─ poprawił się szybko, nieco uspokajając. ─ Ja... po prostu wpakowałem nas w niezłe tarapaty ─ dodał po chwili, bojąc się otworzyć, ale nie potrafiąc trzymać już tego w sobie.
─ Skoro mowa o wepchnięciu pod samochód czy zastraszaniu to faktycznie ─ przyznał błękitnooki.
Zapadła między nimi chwila ciszy. Nie była jednak niezręczna. Wbrew pozorom pozwalała zebrać myśli i nabrać głębszego oddechu.
─ Wiesz, miałem kiedyś problem z prześladowcą ─ zaczął nieznajomy. ─ To było bardzo uciążliwe. Robił mi zdjęcia z ukrycia, pisał listy, nachodził... Nie ważne, co robiłem, nie dawał mi spokoju. Na początku próbowałem z nim o tym porozmawiać ─ uśmiechnął się gorzko na tamto wspomnienie ─ ale to nic nie dawało. Próbowałem więc zniknąć. Z moją i tak nikłą aurą wydawałoby się, że to nie problem. Jednak tamten mężczyzna i tak mnie znalazł, nawet, gdy się przeprowadziłem. W pewnym momencie nawet pogodziłem się z tym, że moje życie po prostu musi tak wyglądać. Jednak to się zmieniło. Poznałem osobę, która zawodowo pracuje w policji. Stało się to przez przypadek, ale tamten dzień był dla mnie wybawieniem. Z czasem wszystko się ułożyło, a tamten człowiek trafił do więzienia. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że możesz mieć o wiele większe problemy niż ja teraz, ale... Chciałem tylko powiedzieć, że razem z kimś łatwiej wszystko przetrwać ─ zakończył z delikatnym uśmiechem.
─ Wolałbym, żebym mógł to przechodzić z... Przepraszam ─ powiedział nagle. ─ Nie o to mi chodziło. To naprawdę miłe z twojej strony ─ dodał, drapiąc się w tył głowy. ─ Po prostu... to trochę smutne, że moich żalów musi wysłuchiwać obca osoba ─ wytłumaczył się.
─ Wybacz, nie chciałbym wyjść na kogoś wścibskiego… Ale biorąc pod uwagę twoją sytuację, to chyba ostatnio musiało ci być szczególnie ciężko. Skoro byłeś tu sam...
─ Sam... ─ Kise powtórzył głucho. ─ Czasem chciałbym być sam ─ zaśmiał się cicho. ─ Ale jestem coraz bardziej osaczony. Nie wiem, co mam robić ─ wyznał, nie przejmując się tym, jak żałośnie mogło to zabrzmieć.
Mężczyzna przez chwilę obserwował Kise. Przez myśl przemknął mu pomysł, aby położyć rękę na ramieniu blondyna w geście wsparcia, jednak stwierdził, że niewiele to da. Nie wiedział, czemu problemy innej osoby wywołały w nim tyle współczucia, chęci pomocy czy zwykłej empatii. Wiedział jednak, że w tej chwili nie mógłby tak po prostu odejść.
─ Nie powinieneś teraz być sam ─ stwierdził pewnie, patrząc na blondyna stanowczo. Zawahał się przez chwilę, jednak zaraz kontynuował: ─ Mój chłopak robi na obiad chilli. Możesz wpaść, jeśli masz ochotę.
─ Chłopak? ─ Blondyn zamrugał kilka razy, przyglądając się niższemu. ─ Masz chłopaka? ─ spytał retorycznie, po czym zamachał żywo rękami. ─ To znaczy... Nie chcę wam przeszkadzać i w ogóle.
─ Tak właściwie to mój narzeczony ─ uśmiechnął się nieśmiało. ─ I nie będziesz nam w niczym przeszkadzać, gwarantuję. Prędzej martwiłbym się, czy to nasza relacja nie będzie dla ciebie dyskomfortem. Nie zrozum mnie źle ─ dodał szybko. ─ Po prostu miałem tę nie przyjemność poznać naprawdę wielu różnych ludzi.
─ Ja też jestem gejem ─ powiedział lekko się rumieniąc. ─ Gratuluję wam ─ dodał z uśmiechem. ─ Ale chyba powinienem już iść ─ zaczął, ale przerwało mu głośne burczenie w żołądku ─ do domu... ─ dokończył z głupkowatym śmiechem.
─ Wyspowiadałem ci się ze swojej przeszłości, więc nie licz, że teraz od tak cię puszczę ─ odparł mężczyzna, unosząc jedną brew w górę. Wstał powoli z ławki i uśmiechnął czarująco. ─ Chodź, póki nie nabrałem morderczych skłonności i nie wepchnąłem cię pod samochód.
─ Chyba nie mam wyboru… Dziękuję ─ dodał cicho, zaczynając iść za nieznajomym.
Mężczyzna poprowadził Ryotę w stronę znajdujących się nieopodal kamienic. Cały czas szli w ten sposób, aby znajdować się przy jednej z ruchliwszych ulic. Niższy bowiem, doskonale wyczuwając spięcie towarzysza, chciał zapewnić mu jak największy możliwy komfort psychiczny. Miał nadzieję, że droga pełna ludzi oraz towarzystwo przejeżdżających co chwila samochodów pomoże Kise czuć się nieco pewniej, jeśli wciąż miał wątpliwości co do jego zamiarów.
Dopiero przy jednej z bram odbili w prawo, wchodząc na podwórze. Zabudowa w środku miała formę studni – niewielki trawnik otaczały cztery masywne ceglane mury budynków. Nieznajomy, nie wahając się ani chwili, ruszył naprzód do drewnianych drzwi prowadzących na zadbaną klatkę schodową. Blondyn wspiął się za nim na drugie piętro po kamiennych, dość szerokich stopniach, które były uderzająco podobne do tych w kamienicy Miki.
Zatrzymali się przy drzwiach z wyrytym na nich numerem 5. Niższy z mężczyzn uśmiechnął się do Ryoty krzepiąco, po czym otworzył je i zawołał od progu:
─ Już jestem, Kagami-kun. Przyprowadziłem gościa.
Ryota spojrzał na plecy nieznajomego zdziwiony, otwierając szeroko oczy.
─ Cześć ─ usłyszał ciepły głos. Miał wrażenie, że się przesłyszał, ale zanim się obejrzał, w głębi korytarza zobaczył Taigę, całującego krótko w usta swojego, Kise był już pewien, narzeczonego.
Blondyn właśnie miał się wycofać, gdy ryży spytał, zanim przerzucił swój wzrok z kochanka na niego.
─ Kto... Kise?
─ Hej, Kagamicchi... ─ odparł niezręcznie, łapiąc się za rękaw koszuli.
Niższy mężczyzna przeniósł swoje lekko zdziwione spojrzenie z Kagamiego na Kise.
─ To... Znacie się?
Kise umknął przed nim i spojrzał na Taigę, jakby szukając pomocy. Ten jednak wydawał się bardziej zbity z tropu niż on sam, więc Ryota sapnął cicho i pokiwał głową.
─ Jestem... dawnym znajomym z przeszłości.
─ Dobrym znajomym z przeszłości ─ poprawił go rudy i chwycił Tetsuyę za rękę. ─ Z Orleanu ─ dodał znacząco do niego.
─ Och, a więc... W końcu mogę cię poznać, Kise-kun ─ powiedział powoli Kuroko, mierząc Ryotę badawczym spojrzeniem. Blondyn nie mógł się wyzbyć wrażenia, że narzeczony Kagamiego prześwietla go na wskroś.
Nagle Tetsuya parsknął cichym śmiechem i pokręcił głową, przymykając przy tym powieki.
─ Przepraszam. To musi być dla ciebie bardzo niezręcznie. Ale Taiga-kun wszystko mi powiedział i nie mam do ciebie o nic żalu ─ powiedział miękko, kiedy już się uspokoił. Po chwili zwrócił się do Kagamiego: ─ Nie miałem czasu wstąpić do sklepu. Spotkałem Kise-kuna w parku, nie wyglądał najlepiej. Mam się wrócić czy poradzisz sobie bez fasoli?
─ Jasne... Ważne, żeby było ostre ─ powiedział w końcu, gdy otrząsnął się z szoku. Kątem oka dostrzegł, jak Kise się waha, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, więc dopowiedział szybko, uśmiechając się szczerze: ─ Zjedz z nami.
─ Nie chcę przeszkadzać...
─ Zjedz z nami ─ uciął mu Kagami i spojrzał porozumiewawczo na Tetsuyę. Gdy ten kiwnął lekko głową, zachęcił gościa gestem dłoni i dodał: ─ To nie problem, tylko przyjemność. Dawaj!
─ Dziękuję… ─ Ryota skapitulował i burknął tylko coś pod nosem, idąc za parą do kuchni, z której zaczął wydobywać się kuszący, intensywny zapach papryki.
Pomieszczenie było urządzone w prosty, praktyczny, jednak ciepły, wręcz rodzinny sposób. Przy ścianie znajdowały się blat, zlew, kuchenka. Nad nimi wisiały drewniane szafki, spośród których jedna przeszklona ukazywała białą, porcelanową zastawę. Szara lodówka stała po przeciwnej stronie w kącie. Znajdujące się na niej magnesy przytrzymywały na jej powierzchni parę zdjęć oraz, jak obstawiał Kise, list zakupów. Blondyn nie miał czasu jednak się im przyjrzeć. Został bowiem usadzony przez Kuroko przy niewielkim stoliku przy ścianie i poczęstowany gorącą, owocową herbatą.
─ Więc jesteś w Waszyngtonie pierwszy raz, prawda? Jak ci się tu podoba? ─ zagadnął Tetsuya, kiedy sam również usiadł przy stoliku z parującym kubkiem w dłoniach.
─ Jest świetnie ─ powiedział grzecznie i upił łyk napoju. ─ Tylko trochę trudno za wszystkim nadążyć ─ dodał posępnie, patrząc się w swój kubek.
─ No, to w końcu stolica! ─ wtrącił Taiga, nie wyczuwając nastroju, nawet nie odrywając wzroku znad patelni, w której mieszkał. Dopiero po znaczącym chrząknięciu zerknął w ich stronę i zaczął się szybko tłumaczyć: ─ W-wiesz... duży ruch, mnóstwo pracy i zabieganych ludzi...
─ Tak. To na pewno ─ odparł Kise, uśmiechając się delikatnie. ─ Bardzo zabieganych... Zwłaszcza za karierą.
Kagami pokiwał w zrozumieniu głowa i powiedział ciepło:
─ No cóż... grunt to nie zapomnieć poświęcać więcej uwagi czemuś ważniejszemu i nie bać się zwolnić. Prawda, Kuroko?
─ Tak, oczywiście. Ale wydaje mi się, że Kise-kun znalazł się w sytuacji, w której trudno zwolnić. Może nie jemu samemu, ale komuś bliskiemu. Przynajmniej tak mi się wydaje ─ odparł Kuroko, patrząc na Kise współczująco.
─ Och, to... Jak mu tam było? A... Ahomine? ─ spytał Kagami, przestając na chwilę mieszać.
Ryota parsknął cicho i zakrył usta dłonią.
─ Blisko. Tylko bez „h” ─ poprawił go.
─ Coś czuję, że jak doprowadził cię do takiego stanu, to jednak jest głupi. Bez urazy...
─ Kocha mnie. Musi być głupi ─ odparł Kise pół żartem, pół serio. Szybko jednak zreflektował się i zmienił temat. ─ Na co właściwie się wprosiłem? ─ spytał, patrząc na ryż w misce obok kuchenki
─ Na popisowe danie Kagamiego-kuna. Miałeś wyczucie ─ odparł Tetsuya z lekkim uśmiechem.
Upił łyk herbaty i westchnął z przyjemności. Uwielbiał jej smak, zwłaszcza, kiedy napój nie zdążył jeszcze przestygnąć. Odstawił jednak kubek na drewniany, lśniący blat i podniósł się z miejsca, aby podejść do Kagamiego.
─ Pomóc ci?
─ Lepiej nie ─ zaśmiał się, przypominając sobie ostatnie skutki takiej pomocy. ─ Nie chcemy otruć Kise ─ dodał złośliwie, patrząc na Kuroko i poruszając przy tym zabawnie brwiami
Tetsuya tylko wzruszył ramionami i otworzył jedną z szafek. Jednak kiedy Taiga stracił czujność i wrócił do gotowania, Kuroko wbił mu palce między żebra, nie trudząc się nawet, aby spojrzeć przy tym na narzeczonego. Zanim Kagami zdążył się na nim za to zemścić, mężczyzna wyciągnął potrzebne talerze i zgrabnie go wyminął, wracając do stołu.
Taiga tylko cmoknął niezadowolony i zaczął polewać ryż w ogromnej misie sosem, mieszając przy tym, aby wszystko ładnie się scaliło. W tym czasie blondyn uśmiechnął się do Kuroko, ciesząc się, gdy widział tak szczęśliwą parę.
─ Gratuluję ─ powiedział nagle, gdy przypomniał sobie o poprzedniej nowinie i wskazał palcem na dłoń Kuroko, na której błyszczała złota, prosta obrączka.
Kuroko nakrył do stołu, uśmiechając się delikatnie, kiedy i jego spojrzenie padło na dowód miłości jego narzeczonego.
─ Dziękujemy ─ powiedział cicho. Nie przywykł jeszcze do tak ciepłej reakcji na wieść o ich zaręczynach.
─ Przepraszam, to głupie pytanie, ale... Czujesz ją, czy przywykłeś do tego stopnia, że nie zwracasz na nią uwagi? ─ spytał nagle, myśląc intensywnie. Spotykając się ze zdziwionym spojrzeniem obydwu gospodarzy, zarumienił się lekko i sprostował: ─ O-obrączkę.
─ Czuję niemal cały czas. Rzadko kiedy o niej zapominam ─ odparł mężczyzna zgodnie z prawdą. ─ Ale najbardziej odczuwam jej brak. Kiedy muszę ściągnąć na chwilę, żeby ugnieść ciasto czy robić inne rzeczy, kiedy mógłby jej się coś stać.
─ Nie musisz ściągać jej wcale. Kupiłbym ci nową ─ wzruszył ramionami Taiga i położył na stole miskę, siadając na przeciwko Kise. ─ Raz nam wpadła do zlewu... Kuroko kazał mi wszystko rozkręcać, żebym ją wydostał ─ powiedział konspiracyjnie.
─ Nie chcę nowej ─ fuknął urażony Tetsuya. ─ Tylko ta jedna ma taką wartość...
─ Myślałem, że wystarczy, że będzie ode mnie.
─ Myślę, że tu bardziej chodzi o wspomnienia chwili, Kagamicchi ─ zaśmiał się Kise, na co Tetsuya kiwnął lekko głową.
─ Nie widzę problemu, żeby za każdym razem z kupnem znowu się o... ─ zaczął, ale zarumienił się i spojrzał na Kuroko. Szybko odwrócił głowę i zaczął nakładać sobie ogromną porcję dania. ─ S-smacznego ─ uciął i zaczął jeść, nie czekając na innych.
Tetsuya uśmiechnął się pod nosem rozczulony, nic nie mówiąc. Słowa ukochanego sprawiły, że również lekko poczerwieniał na twarzy, a po jego wnętrzu rozlało się miłe ciepło.
─ Um... Gdzie mieszkasz, Kise-kun? I na jak długo zostajesz?
─ Właściwie powinienem być w domu od godziny ─ odpowiedział Ryota, drapiąc się po głowie. ─ Mieszkam na New Jersey Avenue. To znaczy... tymczasowo.
─ Och, czyli cię uprowadziłem… Przykro mi ─ powiedział Kuroko, jednak w jego głosie nie było słychać ani krzty żalu. ─ A do kiedy planujesz zostać w Waszyngtonie?
─ Sam nie wiem... ─ zaczął niepewnie blondyn. ─ Wszystko zależy od tego, jak się sprawy ułożą ─ wyjaśnił, grzebiąc widelcem w daniu.
Jeśli Aomine miał go dosyć, był w stanie wyjechać choćby dziś. Może potrzebowali trochę czasu? Z drugiej strony nie chciał zostawiać kochanka samego. Martwił się, a przede wszystkim nie mógł bez niego długo wytrzymać.
─ Muszę też kiedyś wrócić do pracy ─ zaśmiał się, chcąc odrzucić ponure myśli.
─ Rozumiem… Czyli to zależy od twojego chłopaka ─ westchnął Tetsuya, jak zwykle bezbłędnie czytając między wierszami. Ta umiejętność, choć bezsprzecznie przydatna, bywała czasem kłopotliwa. Charakteryzowała Kuroko, uwydatniając jego osobowość. Nie wszyscy jednak potrafili sobie radzić z bezpośredniością i błyskotliwością mężczyzny. Podejrzewał, że właśnie dlatego tak dobrze układa mu się z Taigą – człowiekiem o, wbrew pozorom, podobnym usposobieniu.
─ T-tak... Głównie tak ─ przyznał niechętnie i wziął do ust porcję ryżu, aby pozbierać myśli. ─ Wah, naprawdę pyszne ─ oznajmił zaskoczony, nieco promieniejąc.
─ Gdyby nie to, że Kagami-kun pracuje w policji, pewnie byłby kucharzem ─ uśmiechnął się Kuroko i trącił delikatnie narzeczonego nogą pod stołem. ─ W każdym razie, mam na co dzień w domu restaurację.
─ Szczęściarz ─ zażartował blondyn. Przełknął kolejny kawałek dania i zaczął niepewnie: ─ To Kagamicchi pomógł z tą... kłopotliwą osobą?
Kuroko potwierdził krótkim skinieniem głowy z tym samym, beznamiętnym wyrazem twarzy.
─ Pierwszy raz spotkaliśmy się z Kagamim-kunem w barze. Był pijany i mnie podrywał… ─ zaśmiał się. ─ Odpowiedziałem mu trochę o moich problemach. Okazało się, że ten człowiek był wtedy w barze, przyszedł tam za mną... Zanim Kagami-kun podjął śledztwo i pomógł mi się z tym uporać... ehm... Zadziałał wtedy na własną rękę ─ zakończył z uśmiechem, który posłał narzeczonemu.
─ P-po prostu... Jako stróż prawa nie mogłem nie zareagować ─ burknął ryży, ponownie skupiając się na swoim talerzu, aby ukryć rumieńce.
─ I tak po prostu macie już spokój? ─ spytał półświadomie Kise, wlepiając wzrok w swoją porcję. ─ Co się z nim stało? ─ dopytał, patrząc na gospodarzy.
─ To... Nie było aż tak proste ─ odparł powoli Tetsuya. Odnalazł pod stołem wolną dłoń Kagamiego i ujął ją w swoją, wbijając poważny wzrok w okno. ─ To, że Kagami-kun go wtedy pobił, trochę zaostrzyło sytuację. Cały czas zasypywał mnie listami, nie mówiąc o czatowaniu pod naszym mieszkaniem. Ani o telefonie. W pewnym momencie po prostu z niego zrezygnowaliśmy i żyliśmy bez ─ kontynuował Kuroko. Jego twarz nabrała ponurego wyrazu. ─ W końcu zgłosiłem sprawę oficjalnie na policję, czym potem zajął się Kagami-kun. Aresztowano tego człowieka, wytoczono przeciw niemu zarzuty, czekał na rozprawę...
Tetsuya urwał nagle i zacisnął usta w wąską linię. Zupełnie tak, jakby kolejne słowa nie mogły mu przejść przez gardło.
─ Powiesił się w areszcie śledczym ─ dokończył Taiga. ─ Zostawił list. Napisał, że nie jest w stanie żyć bez Kuroko i znieść izolacji od niego.
Ryota nie wiedział, co powiedzieć. Odchrząknął dopiero wtedy, gdy nieprzełknięte chilli zaczęło parzyć jego przełyk.
─ Przykro mi... Na pewno niepotrzebnie się obwiniałeś... ─ wydusił słabo.
─ Pracuję jako psycholog. Po części to nieuniknione ─ odparł mężczyzna markotnie.
─ Mogę o coś spytać? ─ spytał ostrożnie blondyn. ─ To znaczy... jako specjalisty?
Widząc przyzwolenie, podrapał się po policzku i uciekł spojrzeniem.
─ Ja... dałem się dzisiaj ponieść emocjom ─ zaczął nieśmiało, biorąc głęboki oddech. ─ Wyszedłem nabuzowany, żeby nie powiedzieć za dużo, ale... nie wiem, czy to dobrze, nawet jeśli mnie o to proszono ─ starał się wyjaśnić, ale nie wiedziałaś, jak się za to zabrać. ─ Och, po prostu... Aominecchi zawsze chce sobie ze wszystkim poradzić samemu, odtrącając każdą pomoc. A teraz naprawdę jej potrzebuje ─ powiedział na jednym wydechu. ─ Nie wiem, co robić ─ wyznał po chwili. ─ Przepraszam, ale nie mam tutaj nikogo, kogo mógłbym się poradzić…
─ Za nic nie mnie nie przepraszaj, Kise-kun ─ powiedział ciepło Kuroko. ─ Oczywiście, mogę spróbować ci doradzić... Myślę, że przede wszystkim nie powinieneś w żaden sposób tłumić swoich emocji i jasno je wyrażać. Rozumiem, że, uhm, Aomine-kunowi może wydawać się, że zdziała więcej w pojedynkę, ale to zazwyczaj się nie sprawdza. Dobrze by było, gdybyś uświadomił mu, jak bardzo jego zachowanie uderza w ciebie. Choć z drugiej strony powinieneś podejść do sprawy na spokojnie i ze zrozumieniem. Wierzę, że Aomine-kun chce dla was jak najlepiej.
─ Martwię się... ─ westchnął Ryota i wyprostował się na krześle. ─ Dziękuję, Kurokocchi. Przepraszam, że byłem dla ciebie taki oschły tam, w parku ─ powiedział i posłał mu nikły uśmiech. ─ Nie ufam nieznajomym ─ dodał jakby na wytłumaczenie.
─ To nic, naprawdę. Sam też niezbyt ufam obcym. ─ Wzruszył ramionami. ─ Obydwaj mamy ku temu powody, hm?
─ Tak... Chyba coś w tym jest ─ przyznał blondyn i odstawił swój talerz. ─ Będę się zbierał. Dziękuję za posiłek... i gościnę ─ uśmiechnął się. ─ Jesteście bardzo wyrozumiali ─ dodał wdzięczny.
─ Czuj się zaproszony na przyszłość. Możesz przyjść z Aomine-kunem, kiedy sprawy między wami się ułożą. Na pewno tak będzie ─ zapewnił Kuroko i uśmiechnął się delikatnie.
─ Dz-dziękuję ─ burknął Kise, mile zaskoczony życzliwością niższego. Czując, że zaraz się rozklei, a tego chciał uniknąć, wstał i zaśmiał się cicho. ─ Jakbym nie był zakochany, właśnie skradłbyś mi serce, Kurokocchi.
─ Najpierw Kagami-kun, teraz ja… Byłby z nas niezły trójkąt ─ odparował Tetsuya. Spróbował zażartować, jednak w jego ustach zabrzmiało to poważnie.
Taiga zakrztusił się jedzeniem, a Ryota zapowietrzył się i poczerwieniał, otwierając szeroko oczy i zagestykulował żywo.
─ To nie tak! M-my nic...
─ K-kuroko, ty mały... ─ zaczął ryży, ale znowu zaczął kaszleć. ─ Mówiłem, że tylko rozmawialiśmy…!
─ No dobrze, dobrze, przecież wiem ─ westchnął niższy, wyraźnie niezadowolony z tego, że jego żart nie wypalił. Jednak widok konsternacji i natychmiastowego spięcia u obydwu mężczyzn zrekompensował mu ich brak poczucia humoru.
─ T-to był słaby żart, Kurokocchi ─ zarzucił mu Kise.
─ Bardzo słaby ─ przytaknął Kagami i nachylił się do jego ucha. ─ Nie mógłbym dotknąć nikogo innego ─ wyznał i cmoknął narzeczonego w policzek, prostując się. ─ Odprowadzę trochę Kise, co? ─ spytał, zerkając na blondyna.
─ To dobry pomysł ─ zgodził się Tetsuya. ─ Tylko nie zbłądźcie do żadnego hotelu ─ dodał, nie mogąc się powstrzymać.
Taiga westchnął na słowa narzeczonego bezsilnie i wywrócił oczami, nie mając już siły ani pomysłu na żadną ripostę. Zaprowadził Kise do przedpokoju, poczekał, aż blondyn się ubierze, obdarzył Kuroko namiętnym całusem na pożegnanie, aby zatkać mu usta, po czym razem z Ryotą opuścili mieszkanie.
─ Przepraszam, naprawdę nie spodziewałem się wpaść na twojego narzeczonego ─ powiedział Ryota, gdy tylko zaczęli iść w nieznaną mu stronę. ─ Mam nadzieję, że nie będziesz miał przeze mnie nieprzyjemności... ─ westchnął, wciskając dłonie w kieszenie spodni.
─ Daj spokój. ─ Taiga przeczesał włosy i posłał rozmówcy uśmiech. ─ Od naszego pierwszego spotkania i tego, jak mnie wysłuchałeś i doradziłeś, mój kontakt z Kuroko jeszcze bardziej się polepszył. Dużo rozmawiamy, jesteśmy ze wszystkim na bieżąco... No i sobie ufamy. To bardzo ułatwia.
─ Cieszę się ─ wyznał Kise i obejrzał się za siebie. ─ Masz naprawdę cudownego narzeczonego ─ przyznał i uśmiechnął się do rudego szeroko. ─ To dobry człowiek.
─ Też tak myślę ─ przyznał z ciepłym uśmiechem. ─ Prawdziwy skarb. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym go stracił.
─ Rozumiem…
Kise pokiwał głową w zamyśleniu i mruknął pod nosem, bardziej mówiąc do siebie, niż znajomego:
─ Chciałoby się zrobić dla niego wszystko, co?
─ Oczywiście ─ westchnął Taiga. ─ Nie mogę sobie wybaczyć, że wcześniej prawie to zaprzepaściłem. Przez jedną ostrzejszą kłótnię! Dlatego teraz tym bardziej... zrobiłbym wszystko dla niego.
─ Wszystko? ─ zapytał Kise, patrząc na niego poważnie. ─ Nawet wyjechać? Byłbyś gotów wyjechać? Ja nie potrafiłbym...
─ Hm, no wiesz... Bez przesady. Pewnie bym nie wyjechał, nawet gdyby Kuroko tego chciał. Jestem, żeby go wspierać i chronić. Trudno by było na odległość.
─ Nie wiem, jak chronić... Ostatnio nie umiem nawet wspierać ─ sapnął śpiewak.
Nagle Kise zatrzymał się na chwilę. Kagami zrobił to samo dopiero moment później, gdy spostrzegł, że idzie sam. Odwrócił się do blondyna i uniósł brew.
─ Pomoż mi, Kagamicchi. Proszę, pomóż mi chronić. Wydaję mi się, że ani ja, ani Aominechi nie jest bezpieczny... ─ dodał słabo.
─ To… W jakim sensie, Kise? ─ spytał ryży, marszcząc brwi. Nie był pewien, co Ryota dokładnie ma na myśl, ale jego postawa szczerze ujęła Taigę. W końcu, jakby nie patrzeć, mogli się nawzajem rozumieć i spierać, ponieważ znajdowali się w podobnych sytuacjach.
─ Bo... Ah, wszystko byłoby prostsze, gdybym był wariatem! ─ warknął sfrustrowany, czochrając włosy dłońmi. Nie wiedział, czy powinien wciągać w to Kagamiego. W końcu jemu również mogło mu coś grozić, jeśli zobaczą go z Ryotą. O ile już tego nie zrobili.
─ Jestem osaczony. Wszędzie widzę, jak ktoś mnie śledzi ─ powiedział nagle, wbrew sobie. ─ Już nawet nie chodzi o mnie... ─ westchnął nerwowo i przygryzł wargę. ─ Nie chcę, żeby znowu zrobili coś Aominecchiemu ─ wyjaśnił płaczliwie.
─ Czekaj… nie nadążam. Mów jaśniej, Kise ─ westchnął Taiga. Położył blondynowi dłoń na ramieniu i spojrzał na niego z mieszaniną smutku i determinacji w ciemnych, ciepłych tęczówkach. ─ Przecież wiesz, że ze mną możesz być szczery.
─ Wiem, jak to brzmi. Aominecchi też w to chyba nie wierzy, ale... ale wszędzie, gdzie się nie obejrzę, widzę Shougo albo kogoś z jego mafii ─ wyrzucił z siebie. ─ Nie wiem już, co mam robić. Pobili Aominecchiego, leży w szpitalu i... i został tam sam. O mój Boże, przecież mogą tam znowu być ─ zaczął panikować, przypominając sobie o sytuacji z ranka. ─ Mogą mu coś zrobić... Znowu ─ wyszeptał, zaczynając się rozklejać.
─ Dobra, dobra, stop ─ przerwał mu stanowczo Taiga. ─ Pracuję w policji, głupku, wiec nie traktuj mnie jak Jehowy Ateistę. Wierzę ci ─ powiedział pewnie.
Te dwa, jedyne słowa, których tak bardzo trzeba było teraz Ryocie.
─ Byłem świadkiem już niejednego gówna ─ ciągnął spokojnym, pewnym głosem Kagami ─ i uczestniczyłem w dość wielu sprawach, aby na własnej skórze przekonać się, jacy potrafią być niektórzy ludzie. Co do Haizakiego nie wiem zbyt wiele, bo to nie moja działka w tej chwili… Ale jeśli chcesz, mógłbym spróbować pogadać z kumplem i dowiedzieć się czegoś. Żeby choć trochę cię uspokoić, skoro Ahomine nie jest w stanie ─ westchnął.
─ Naprawdę... mógłbyś? ─ zapytał niedowierzając. Podniósł wreszcie wzrok na znajomego i pociągnął nosem. ─ Ciebie też w to wpakuję...
Kagami spojrzał na Kise jak na idiotę.
─ Jestem gliną. Byłem i jestem w tyle wpakowany, że to nie robi mi już w sumie żadnej różnicy.
Ryota przetarł policzek dłonią i bez namysłu zbliżył się do mężczyzny, przytulając go mocno.
─ Dziękuję, Kagamicchi. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy...
*
Kise nie spał tej nocy prawie w ogóle. Zamiast wypocząć, wciąż na nowo odtwarzał w myślach sceny, które ostatnio bezustannie go prześladowały. Nie ułatwiał mu tego fakt, że zamiast u Miki, zdecydował się przenocować w, nagle dziwnie pustym i okropnie przygnębiającym, domu Aomine. Udało mu się przysnąć dopiero nad ranem, jednak i tak trwało to długo. Po dziesiątej obudził go telefon. Poprzedniego dnia zostawił Kagamiemu numer kochanka, aby mógł na niego bezpośrednio dzwonić, gdyby czegoś się dowiedział.
Śpiewak podniósł się szybko, niemal rzucając na słuchawkę, którą zaraz podniósł.
─ Halo? ─ spytał nieco ochryple, czując, jak jego tętno przyśpiesza.
─ Hej, Kise. ─ Znajomy, spokojny głos nieco ukoił nerwy Ryoty, ale adrenalina jedynie wzrosła. ─ Ym... Tak, jak obiecałem. Dowiedziałem się tego i owego.
Kise Przełknął ciężko ślinę i odetchnął drżąco.
─ To... ─ zaczął, ale przerwał, aby odchrząknąć zbierającą się chrypę. ─ To słucham ─ powiedział krótko, bojąc się, że zdradzi go głos.
─ Dobra, nie powiem, żebym był szczególnie zadowolony z tego, czego udało mi się dowiedzieć ─ zaczął Taiga. ─ Mój znajomy jest przydzielony do śledztwa dotyczącego Haizakiego, więc to informacje z pierwszej ręki. Hm… Jeśli mam być szczery, to chyba wolałbym się teraz z tobą spotkać i o tym pogadać, jeśli masz czas. O dwunastej mam przerwę. Co powiesz na kawę?
Kise spojrzał na zegarek stojący na szafce nocnej i spytał nerwowo.
─ J-jasne. Zdążę dojechać z Albemarle Street? Wybacz, nie wiem, ile to zajmie. Nie jestem obeznany ze stolicą...
─ Hmm to trochę daleko, ale myślę, że tak. Wsiądź w autobus do centrum, wyjdę po ciebie na przystanek. Na razie ─ pożegnał się ryży i rozłączył.
─ Cześć...
Kise patrzył przez chwilę na słuchawkę, po czym odłożył ją szybko i wstał z łóżka. Założył wczorajsze spodnie i zamyślił się, patrząc na swoją koszulę. Była wątpliwej świeżości, więc postanowił jej nie zakładać. Zamiast tego podszedł do szafy kochanka, otwierając ją z wahaniem. Ponaglany przez narastającym uczuciem, że się spóźni, wyciągnął pierwszy lepszy t-shirt, wkładając go na siebie. Była prosty i czarny, więc nawet, jeśli nieco przyduży, wyglądał w nim normalnie.
Śpiewak ogarnął się szybko i wyszedł z mieszkania, zamykając je dokładnie i chowając klucz do kieszeni spodni. Ruszył biegiem na przystanek, z odnalezieniem którego nie miał od wczoraj problemu i wsiadł do pojazdu, nie musząc długo czekać.
Im bliżej był celu, tym bardziej pociły mu się dłonie. Nie wiedział, czego się spodziewać, a gdy zobaczył znajomą czuprynę, jego serce mocniej zabiło. Bał się, co może usłyszeć. Rozważał nawet przeczekanie tego przystanku, ale jego ciało mimowolnie nakazało mu wysiąść i stanąć przed znajomym.
─ Cześć... ─ przywitał się zestresowany.
─ Cze… Matko, chłopie, wyglądasz strasznie ─ powitał go Taiga z autentycznym zmartwieniem i wyrazem troski na twarzy. Był ubrany w ciemne, prawie czarne, policyjne spodnie oraz kurtkę w tym samym kolorze z charakterystycznymi odznaczeniami. Spod niej, przy niedopiętej szyi, wystawała jasnoniebieska koszula z czarnym krawatem.
─ Spałeś ty w ogóle…? Chodź. Stawiam kawę ─ powiedział i ruszył przed siebie, w kierunku najbliższej, niewielkiej kawiarenki.
Znalazłszy się w niej, Kagami zamówił dla znajomego podwójne latte, a dla siebie americano. Znaleźli mały stolik w rogu pomieszczenia tylko dla siebie. To właśnie tam usiedli. Taiga ściągnął swoją ciężką kurtkę na oparciu krzesła i oparł łokcie o drewniany blat.
─ Okay. Według śledczych, którzy się tym zajmują, Haizaki ma swoją kryjówkę gdzieś w Falls Church, czyli w zasadzie niedaleko stąd. Mój przyjaciel podejrzewa, że ma swoich ludzi w naszych szeregach… Masakra, nie wiedziałem, że to aż tak złożona sprawa ─ powiedział cicho i wziął łyka kawy, aby zwilżyć gardło. ─ Pewnie dlatego wciąż zwlekają z decyzją o pojmaniu go, czy coś… Sorry, Kise, chciałem cię uspokoić, ale to chyba niemożliwe ─ westchnął z żalem. ─ Mógłbym ci za to załatwić obstawę. Mamy tu naprawdę sprawdzonych ludzi od tego. Zwłaszcza biorąc pod uwagę twoje związki z Haizakim, ta prośba na pewno bardzo szybko zostałaby pozytywnie rozpatrzona.
Ryota westchnął ciężko i przetarł skronie dłońmi, którymi zaraz potem przytrzymał głowę. Trwał tak jakiś czas, aż w końcu westchnął ciężko i powiedział najspokojniej jak potrafił. Jego głos był jednak słaby i smutny.
─ Dziękuję, Kagamicchi... ale to chyba słaby pomysł. Skąd pewność, że to nie będzie ktoś z zewnątrz? ─ spytał retorycznie, kontynuując: ─ Nie, to na nic… Tutaj trzeba czegoś bardziej... bezpośredniego.
─ Wiem, że to frustrujące, ale myślę, że trzeba po prostu poczekać. Może sam się w coś wkopie? Albo złapią go na gorącym uczynku? Uważam, że powinieneś gdzieś wyjechać, Kise. Nie mówię, że na długo. Może to… pozwoliłoby ci pozbierać myśli? Rozmawiałeś o tym z Aomine?
─ Nie zestawie go samego ─ blondyn niemal warknął.
Kagami otworzył szeroko oczy, uświadamiając tym Kise o jego zachowaniu.
─ Przepraszam... Wyjazd to ostatnia rzecz, o jakiej chcę słyszeć ─ wytłumaczył słabo.
─ Nie no, jasne… Rozumiem ─ powiedział Taiga. Nerwowym ruchem podrapał się po karku. ─ Więc… masz jakiś plan? Cokolwiek?
─ Nie wiem... ─ przyznał zgodnie z prawdą. ─ Ale jak nic z tym nie zrobię, nie da mi spokoju. Nie tylko mi. ─ Oparł się bezwładnie o oparcie krzesła. ─ Skoro to o mnie mu chodzi, to może trzeba mu dać czego chce…?
─ Nawet tak nie myśl, Kise ─ powiedział stanowczo Kagami, spinając się. Zmierzył blondyna uważnym spojrzeniem. ─ To największy błąd jaki możesz zrobić. Chcesz oddać wszystko, w tym siebie, od tak, bez walki? Pomyślałeś chociaż o tym, jak czuliby się z tym twoi bliscy?
─ Nie, oczywiście, że nie ─ powiedział szybko. ─ Wręcz przeciwnie. Chciałbym... Chciałbym się na coś przydać ─ sapnął nerwowo. ─ Może mógłbym... robić za wabik ─ wyjaśnił, przełykając z trudem ślinę.
─ To zbyt ryzykowne, zwłaszcza bez wsparcia policji. Już widzę z jakim entuzjazmem przyjmuje to twój chłopak ─ westchnął ryży. ─ Przemyśl to jeszcze.
─ A co jeśli to jedyny sposób? Im szybciej go złapiecie, tym lepiej. Dość już zrobił.
─ W tym masz racje… ─ przyznał Kagami niechętnie. ─ Ale na pewno nie możesz działać sam, na własną rękę, choćby nie wiem co się działo. Haizaki na pewno tylko na to czeka ─ westchnął. ─ Okay, myślę, że powinniśmy pogadać z Suzukim. ─ Widząc niepewne spojrzenie śpiewaka, wyjaśnił: ─ To ten gość, który dowodzi śledztwem.
─ Ufasz mu? ─ wtrącił Ryota i spojrzał na Taigę sceptycznie. ─ Przecież macie wtyki ─ dodał nieufnie.
─ Wiesz… na tej podstawie równie dobrze i ja mogę być od Haizkiego. To bardzo trudne zdecydować, komu można ufać w takiej sytuacji, a komu nie… Ale Suzuki to dobry policjant. Gdybym sam miał się do kogoś zwrócić, wybrałbym właśnie jego.
─ Przepraszam, ja po prostu... Chcę mieć już spokój z tym wszystkim ─ westchnął śpiewak. ─ Ufam ci, Kagamicchi. Zwyczajnie przestaje sobie z tym radzić... ─ dodał załamany, czując, jak szczypią go oczy. ─ To dla mnie za dużo ─ zaszlochał cicho, ukrywając twarz w dłoniach.
─ Hej…
Kagami przygryzł wargę, wyciągnął rękę i pogładził blondyna po ramieniu. Mógł tylko domyślać się, jak tamten się czuł. I nie życzył tego nikomu. Zwłaszcza nie osobom, które tak jak Ryota, w najmniejszym stopniu na to nie zasłużyły.
─ Słuchaj, dopij kawę i idziemy na komendę. Zobaczysz, wszystko się ułoży.
─ Jestem beznadziejny... ─ wymamrotał pod nosem. ─ Przepraszam, nie musiałbyś się z tym męczyć, gdyby nie ja... Ale w tej chwili jestem zdany na ciebie ─ dodał, uciekając spojrzeniem na swoją kawę, której prawie nie tknął.
─ Daj spokój. Też mi pomogłeś. W końcu mam okazję spłacić swój dług.
─ Nie chcę, żeby coś ci się stało. Nie potrzebne cię w to wciągnąłem... -odparł, wycierając łzy.
─ Naprawdę nie musisz się tym aż tak przejmować ─ mruknął smętnie Taiga. ─ To moja praca. Powinność. A poza tym nie wybaczyłbym sobie, gdyby tobie w tej sytuacji coś się stało. W końcu… jesteśmy przyjaciółmi. Możesz na mnie polegać.
─ Nie wiem, jak ci się odwdzięczę... Dziękuję ─ powiedział chłopak, ściskając go mocno za rękę. ─ Tak strasznie ci dziękuję…
Trwał tak chwilę, po czym wyprostował się nagle i powiedział, śmiejąc się cicho:
─ Chodźmy już, bo zaraz całkiem się rozkleję.

1 komentarz:

  1. Kiedy rozdział? :c czekam i czekam a kolejna notka miała być 30 :(

    OdpowiedzUsuń