Daiki westchnął błogo i
odchylił głowę w tył tak, aby strumień letniej wody ze słuchawki prysznicowej
padał wprost na jego twarz. Czując nagłe uderzenie i niemożność oddychania,
kiedy strugi wody zalały mu nos i usta, z powrotem pochylił głowę w przód.
Przetarł mokrą twarz dłonią i uchylił powoli powieki. Uśmiechnął się sam do
siebie, kiedy zobaczył tuż przed sobą przyklapnięte blond kosmyki. Chwycił z
niewielkiej półeczki wewnątrz kabiny prysznicowej szampon Kise o intensywnym,
ziołowym zapachu i rozprowadził mu go na włosach. Zaczął powoli, okrężnymi
ruchami masować jego głowę, sprawiając, że specyfik zaczął pienić się pod jego
palcami. Ryota westchnął błogo i oparł się plecami o pierś kochanka, którego
ręce po chwili zjechały z włosów mężczyzny na jego szyję, kark, ramiona, a
następnie boki, które zaczął gładzić powolnym, jednostajnym rytmem. Byli już
obaj umyci, dlatego po chwili Aomine zaczął spłukiwać szampon z głowy kochanka.
Kiedy upewnił się, że nie została na niej ani odrobina piany, odwrócił Kise
przodem do siebie i pocałował namiętnie w usta, układając dłonie na jego
lędźwiach. Stali chwilę w bezruchu, obdarzając się wzajemnym, leniwym skubaniem
swoich ust i splataniem języków, pozwalając, aby strumień wody zalewał im
twarze, ograniczał widoczność i spływał po nagich ciałach, na dnie kabiny
mieszając się z pozostałościami piany.
Po pewnym czasie ciemnoskóry
drgnął i zakończył pocałunek. Ryota niepewnie otworzył oczy, aby zorientować
się, jaka była tego przyczyna. Wtedy Daiki posłał mu uśmiech i wyłączył wodę.
— Musimy już wyłazić, nie
chcę, żebyś mi się przeziębił na Święta — oznajmił.
— Tu jest ciepło — jęknął
Ryota, wczepiając się w kochanka. — A jak już wyjdziemy, to będzie trzeba
zacząć szykować jedzenie... — dodał cierpienniczo.
Aomine zaśmiał się tylko pod
nosem, odsunął od blondyna, a następnie wyminął go, rozsunął szklane,
zaparowane drzwi kabiny prysznicowej i wyszedł na zimną, kafelkową posadzkę,
mocząc ją przy tym wodą spływającą z jego ciała. Chwycił dwa białe ręcznik z
odpowiednich wieszaków, jeden przerzucił sobie przez ramię, a z drugim odwrócił
się w stronę Ryoty. Przyciągał go do siebie i zaczął wycierać. Zaczął od
włosów, które musiał potrzeć kilka dobrych razy, żeby przestała ciec z nich
woda. Następnie zjechał nim na jego ramiona, tors i brzuch, przyciskając
puchatą powierzchnię do mokrej, alabastrowej skóry, aby mogła wchłonąć z niej
całą wilgoć.
— Chyba nawet nie mamy już nic
w lodówce… — wymruczał Daiki, rozważając poprzednie słowa kochanka. — Dlatego
może chodźmy gdzieś na miasto? Ja stawiam. I zrobimy od razu zakupy, co?
Ryota uśmiechnął się wesoło i
cmoknął Daikiego szybko w usta.
— Jestem za — odparł.
Spojrzał na kochanka, który
zgarniał swój t-shirt z pralki. W
momencie, gdy miał go zakładać, Kise wyrwał mu go, wciągając na siebie z
łobuzerskim uśmiechem. Wiedział, że Aomine lubi, gdy nosił jego rzeczy, chociaż
nigdy mu się do tego nie przyznał.
Stanął przed nim w skowronkach
i spytał, wytykając mu język:
— Teraz będę tak ciągle
rozpieszczany?
Ciemnoskóry wywrócił tylko
oczami i odwrócił się do swojego chłopaka tyłem, wciągając na siebie czarne
bokserki.
— Taa. Przygotuj się, bo będę
jeszcze bardziej cudowny i czarujący niż zwykle.
Blondym tylko prychnął i
otwartą dłonią z całej siły uderzył prosto w prawy pośladek mulata. Zaraz po
głośnym plasku, któremu towarzyszył figlarny, wręcz duszący właściciela śmiech,
Aomine syknął odwracając się błyskawicznie, ale jego chęć zemsty została mu
odebrana, gdyż po blondynie nie było już śladu. Został po nim tylko trzask
zamykanych w łazience drzwi i dziki, piskliwy śmiech.
Daiki zaklął siarczyście pod
nosem, naciągnął na tyłek bokserki, czego nie zdołał dokończyć wcześniej i
wybiegł z łazienki za Kise, którego udało mu się dopaść w salonie. Chwycił
blondyna w pół, co sprawiło mu nieco problemów, bowiem ten nie chciał mu się
oddać dobrowolnie, nieustannie się szamocąc. W końcu jednak udało mu się
zaciągnąć go na kanapę, usiąść na biodrach i przytrzymać ręce jedną dłonią nad
jego głową. Drugą zaś, z tryumfalną miną, zaczął go łaskotać we wszystkich
miejscach, które były dla blondyna najbardziej wrażliwe na tę torturę, a
których to drażnienie doprowadzało właściciela niemal do szaleństwa.
— Dobra! Poddaję się! — wydarł
się Ryota w przerwie między kolejnym wybuchem śmiechu. Mulat jednak nic sobie z
tego nie robił i kontynuował swoje zabiegi widząc załzawione, pełne radości
oczy kochanka.
— Puuuść! — krzyknął blondyn.
Miało to zabrzmieć agonalnie, jako przejaw bólu i cierpienia, jednak efekt
różnił się tym, że zakwilił wesoło. — Jeść! Mieliśmy iść jeść! — Chwycił się
ostatniej deski ratunki, gdy twarz Aomine ani trochę nie złagodniała.
— Znaj łaskę pana — prychnął
zwycięsko Aomine i przestał łaskotać kochanka, widząc, jak temu zaczyna powoli
brakować powietrza, które wciągał spazmatycznie między kolejnymi krzykami, a
śmiechem. Nie zszedł jednak z niego, tylko ciągle przypierał do obicia sofy,
chcąc mu tym pokazać, iż jeśli ten czegokolwiek spróbuje, nie będzie litości.
Kise tylko fuknął i zaczekał,
aż Daiki z niego zejdzie. Gdy to zrobił, pocałował go krótko i wstał, żeby
pójść po ubrania. W tym czasie Aomine nie omieszkał nie klepnąć go w to samo
miejsce z wrednym uśmieszkiem, na co blondyn podskoczył i ponownie prychnął,
ale zaraz potem parsknął śmiechem.
Gdy byli już ubrani i wyszli z mieszkania,
Kise zszedł ze schodów i spoglądał wyczekująco na Aomine z półpiętra,
obserwując jak ten zamyka drzwi. Pech chciał, iż drzwi obok Ryoty otworzyły się
skrzypiąc, a zza nich wyłoniła się ciekawska twarz starej, zgorzkniałej
sąsiadki, z której zawsze śmiali się, gdy na nich psioczyła.
Kobieta wbiła swój krytyczny
wzrok w mężczyznę i spytała szeptem:
— Mam zadzwonić na policję?
Ryota oniemiał i popatrzył na nią
niezrozumiale.
— Słucham? — odpowiedział pytaniem
na pytanie.
— Czy ten oprych ci coś
zrobił? — sprecyzowała staruszka.
Zanim Kise zrozumiał sens jej
słów i zdążył żywo zaprzeczyć, Daiki uporał się z zamkiem i stanął obok nich.
— Witam szanowną panią —
powiedział z sarkazmem i zgarnął kochanka pod łokieć. — Pani pozwoli, ale nie
mamy czasu — rzucił i pociągnął go za sobą.
Gdy wyszli z klatki na dwór,
Kise wybuchnął gromkim śmiechem, zginając się w pół, nie potrafiąc się
uspokoić.
— Stara dewotka — mruknął pod
nosem ciemnoskóry, ale już po chwili udzielił mu się nastrój kochanka i również
zaczął się śmiać, nie mogąc się powstrzymać. — Dobrze, że teraz chociaż
spytała, bo ostatnim razem jakoś nie potrzebowała zgody, żeby zadzwonić na psy
— parsknął.
— Dziwisz jej się? — spytał
żartobliwie Kise, łapiąc z trudem oddech. — Z twoim spojrzeniem yakuzy... —
zaczął, jednak nie dokończył przez kolejny napad śmiechu.
— Wyrwałem cię na to
spojrzenie, więc nie może być tak źle — odparł Daiki i poruszył dwuznacznie
brwiami.
— Mnie? — spytał z
niedowierzaniem Ryota, chwytając rękę kochanka, który zaczął go prowadzić. — Chyba mój tyłek, na który się gapiłeś! — rzucił
ze śmiechem.
— Heh, szczegół — odpowiedział
Daiki i wyszczerzył się głupio, zacieśniając uścisk dłoni. — Jakoś ci to nie
przeszkodziło w zaproszeniu mnie na pierwszą randkę.
— Ano — przyznał. — To mnie do
tego zachęciło... W końcu obaj jesteśmy facetami — wzruszył beztrosko
ramionami. — A żaden heteroseksualny koleś nie gapi się na tyłki innych
mężczyzn.
— Chyba, że ten mężczyzna jest
tak śliczniusi jak ty — zaśmiał się i mrugnął do blondyna, ciągnąc go w lewo,
gdy dotarli do skrzyżowania. — Wiesz ile gości z drużyny gapiło ci się na
tyłek? Dobrze, że jak przywaliłem jednemu, to reszta przestała sama.
— Co zrobiłeś? — spytał głośno
blondyn. — Nie... Żartujesz, prawda? — Pokręcił głową, dusząc w sobie śmiech. —
To słodkie, Aominecchi — dodał z przekąsem.
— Słodkie? — zdziwił się Daiki
i zmarszczył brwi. — Raczej bardzo, bardzo męskie. Poza tym muszę dbać o swoje —
oznajmił i uśmiechnął z wyższością.
— Yhym... Zabijając każdego,
kto na mnie spojrzy — sarknął wesoło, patrząc na kochanka.
— Czemu nie. A poza tym, nie
na ciebie, a na twój tyłek. To różnica.
Aomine wzruszył ramionami,
najwyraźniej nie widząc w swojej odpowiedzi nic nieprawidłowego. Zaraz
zatrzymali się przed pewnym niewielkim, kameralnym lokalem, który specjalizował
się w przyrządzaniu śniadań, lunchów oraz doskonałej kawy. Daiki otworzył drzwi
i przepuścił w nich blondyna, a następnie zajęli jeden ze stolików przy oknie.
Kise wciągnął powietrze nosem,
pozwalając dotrzeć do niego zapachowi kawy po czym westchnął lekko. Zaraz potem
oparł się o swoją rękę i spytał rozbawiony:
— Mam rozumieć, że mój tyłek
jest ważniejszy, niż osobowość?
— Oczywiście, że ta... nie. — Daiki
celowo udał przejęzyczenie, powstrzymując śmiech. — Gdybym poleciał tylko na
wygląd, raczej długo bym z tobą nie wytrzymał. To, że ciągle jesteśmy razem
świadczy chyba o tym, że twój jakże czarujący charakter również miał wpływ na
to, że pokochałem ciebie, hm?
— Hah, jakżeby inaczej — żachnął
się Kise, lekko się rumieniąc. — Nie miałeś innego wyboru — dodał z uśmiechem
Aomine zmierzył kochanka
sceptycznym spojrzeniem, a następnie sięgnął po kartę dań leżącą na stoliku i
zaczął przeglądać ją pobieżnie.
— Oczywiście, że miałem wybór.
Ale jak przystało na mnie, wybrałem to, co najlepsze.
— Aha, panie „jedynym, którego
potrzebuję, jestem ja sam” — wytknął mu Kise, również zaglądając do karty. — Masz
szczęście, że nie zraziłeś mnie do siebie jak innych — powiedział z lekką
nostalgią.
Aomine wywrócił tylko oczami i
westchnął teatralnej, po czym zatrzasnął menu. Chwycił pod stolikiem nogę Kise
między swoje i ścisnął znacząco.
— Pewnie, że mam. —
Wyszczerzył się.
Ryota otworzył usta, by coś
powiedzieć, ale zamknął je szybko. Potarł się dłonią o brodę i wyjrzał przez
okno lokalu, aby ukryć uśmiech, który wkradł mu się na usta. Gdy już go
opanował, spojrzał na kochanka z miłością i zaczął cicho:
— Wiesz...
— Hm? — mruknął Daiki,
wbijając w niego czujne spojrzenie.
— Zastanawiam się...
— Mogę prosić o państwa
zamówienie? — przerwał mu kelner, który nagle zjawił się przy ich stoliku.
Blondyn uśmiechnął się
speszony i zamówił jedzenie dla ich obu, oglądając się chwilę za odchodzącym
mężczyzną. Czując na sobie wzrok kochanka machnął ręką i pokręcił głową.
— Nic... Nie ważne.
Ciemnoskóry już zamierzał to
jakoś skomentować, jednak tym razem kelner popsuł szyki i jemu, przynosząc ich
zamówienia.
Jedli w ciszy, aż nie przerwał
jej Aomine.
— Gdzie chcesz dzisiaj iść po
ten cały wigilijny kicz? — spytał z lekkim uśmiechem.
— Jeśli mówiąc kicz masz na
.myśli choinkę, to lepiej się do tego nie przyznawaj — poradził Ryota, czując
konieczność obrony biednego drzewka. — Obiecałeś mi największą, jaką mają... — powiedział
z chytrym uśmiechem i dodał, cmokając: — Ale wątpię, żeby jakaś została. W
końcu mamy już dwudziesty trzeci...
— Daj spokój, na pewno jeszcze
jakieś zostały. Znajdziemy coś. A jeśli nie, to sam, osobiście, pojadę do lasu
i ci jakąś zetnę — dodał po chwili namysłu.
— Mój mężczyzna drwal — zakpił
Kise, za co został kopnięty pod stołem, więc podskoczył zaskoczony. — Najwyżej
ubierzemy Beniamina. — Zaśmiał się do obrazu domowej roślinki, przyozdobionej
światełkami i bombkami.
— Nie będziemy ubierać tego
chwasta — mruknął Daiki. — Zdobędę tę choinkę choćby nie wiem co — powiedział,
jakby sam do siebie.
Zaczął powoli sączyć swoją
kawę, zastanawiając się, gdzie rzeczywiście będzie mógł zdobyć świąteczne
drzewko o tej porze. Jak na razie do głowy przychodził mu jedynie jarmark
świąteczny.
— Bez choinki nie będzie
prezentów! — oznajmił wesoło Kise, nie mogąc przestać myśleć o tym, czy jego
podarunek spodoba się Daikiemu.
Ciemnoskóry pokręcił głową z
uśmiechem i przywołał do siebie kelnera, aby móc uregulować rachunek. Gdy to
zrobił, mężczyźni założyli swoje kurtki i opuścili lokal.
Na dworze było bardzo zimno.
Przestał padać śnieg, jednak lodowaty wiatr pozostał. Aomine pomyślał, że gdyby
nie słońce, które pierwszy raz od paru dni wyjrzało zza gęstych, szarych chmur,
pewnie by zamarzł. Niemniej cieszył się skrycie, bo wszystko wskazywało na to,
że w te Święta będzie towarzyszyć im śnieg, co było prawdziwą rzadkością.
Najpierw poszli do centrum
handlowego, gdzie Kise przeciągnął Daikiego przez większość sklepów, nawet
takich, w których wiedział, że nic nie kupi. W pewnym momencie kazał poczekać
mulatowi na jednej z sofek, tłumacząc się wyjściem do toalety. Zachowanie Ryoty
wydało się Aomine podejrzane, zwłaszcza gdy nie pozwolił sobie towarzyszyć, a
już na pewno, gdy zobaczył, jak Ryota idzie przez korytarz prowadzący do toalet
i zamiast skręcić do nich, przechodzi obok i znika po drugiej stronie.
Daiki bił się z myślami, czy
podążyć za nim, ale kiedy wreszcie wstał, Kise pojawił się obok z dużą,
papierową torbą z logo Santoni. Daiki prychnął pod nosem z tego, jak
bezpośredni potrafił być blondyn, bijąc mu w duchu brawo za dyskrecję.
Postanowił jednak nie komentować, był pewien swojego tegorocznego prezentu,
unosząc jedną brew w górę, na co Kise wzruszył ramionami z beztroskim
uśmiechem.
Następnym ich celem był plac
na rynku, na którym sprzedawali drzewka świąteczne. Szczęśliwie mogli wybrać
między wybrakowaną sosną, malutkim świerkiem, a jakimś suchym, wyjątkowo długim
i brzydkim badylem, który prawie w ogóle nie miał gałęzi. Pomimo namowy i dość
jasnego wyrażenia dezaprobaty przez Aomine, to właśnie ten ostatni został
zakupiony do ich domu. Kise robił do choinki maślane oczy tak długo, aż Daiki
nie spasował. W końcu miała być największa, jaką mieli...
Po powrocie do domu ubrali ją na tyle, na ile
pozwalał na to rozstaw gałęzi i zjedli kolację. Po wzięciu prysznica Ryota
wsunął pudełko po butach pod drzewko i wszedł pod kołdrę, wtulając się w
czekającego na niego kochanka. Blondyn westchnął cicho i zamknął oczy ze
spokojem i nadzieją, że ich kryzys został na dobre zażegnany.
Aomine obudził się rankiem
chwilę przed szóstą. Kiedy powoli otworzył oczy, jego wzrok od razu padł na
złotą czuprynę Kise, która przysłaniała mu niemal wszystko inne. Uśmiechnął się
lekko sam do siebie i pogładził swojego chłopaka po plecach. Następnie leżał
moment w bezruchu, myśląc nad czymś intensywnie. Zaraz jednak, jak
najdelikatniej potrafił, wysunął się z objęć Ryoty i wstał z łóżka. Przeciągnął
się i przekręcił głowę mocno w bok, aż do jego uszu nie dobiegło głośne
chrupnięcie kości.
Rzucił ostatnie czułe
spojrzenie śpiącemu kochankowi, po czym ubrał się szybko w jeansy, t-shirt oraz
grubą bluzę z kapturem. Odświeżył się w łazience, a następnie wciągnął na
siebie buty i kurtkę. Zamknął drzwi mieszkania, a następnie upchnął portfel
oraz klucze do kieszeni spodni. Zbiegł po schodach klatki schodowej i wyszedł
na mróz, kierując swoje kroki w tylko sobie znaną stronę.
*
Mężczyzna chwycił garnuszek z
wodą i odlał ją ostrożnie do zlewu, po czym nałożył sobie do miski ryżu.
Podsmażył kawałek wołowiny z warzywami i położył na ziarenka. Usiadł przy stole
ze smętną miną, żując danie bez entuzjazmu. Kolejny raz omiótł mieszkanie
znudzonym spojrzeniem i zerknął bez celu przez okno.
Zakaszlał chaotycznie,
krztusząc się jedzeniem, gdy kilka metrów pod nim, przez ulicę, błysnęła mu
zielona czupryna, skryta pod szarą grubą czapką. Kazunari zerwał się z miejsca
i zaczął sprzątać w popłochu. Porozrzucane ubrania wcisnął do szafy, którą
następnie musiał zamykać nogą, poskładał wszelkie papiery na jeden stosik w
rogu stolika i pozbierał pojedyncze śmieci z podłogi. Wciągnął na siebie
elegancką koszulę i przeczesał dłonią włosy. Sapnął głośno i otarł pot z czoła.
Podskoczył, gdy usłyszał dzwonek. Z mocno bijącym sercem ruszył w stronę drzwi
i otworzył je zestresowany. Na widok Midorimy uśmiechnął się lekko i przepuścił
go przez próg.
— Jednak przeszedłeś,
Shin-chan.
— Oczywiście, nanodayo —
odparł Midorima. — Przepraszam za najście…
Sporą, skórzaną torbę, którą
miał przewieszoną przez ramię, zsunął z
siebie i ułożył na podłodze. Następnie ściągnął z siebie rękawiczki, czapkę,
szalik i płaszcz, który powiesił na specjalnym wieszaczku, który wskazał mu
Takao. Zdjął również buty, po czym wyprostował się, wziął torbę, przeczesał
dłonią lekko przyklapnięte włosy oraz wygładził jaskrawo-czerwony sweter w
białe renifery. Widząc pytający wzrok Kazunariego, który ewidentnie
powstrzymywał się przed wybuchnięciem śmiechem, wywrócił oczami i machnął ręką,
burcząc pod nosem „To mój szczęśliwy przedmiot”.
Takao zaprowadził swojego
gościa do kuchni. Shintaro rozejrzał się po znajomym pomieszczeniu, a kiedy
zauważył napoczętą porcję obiadu na stole, odchrząknął cicho.
— Nie wiedziałam, że jesz…
Przepraszam, dokończ.
— Nie przepraszaj, Shin-chan —
powiedział Takao i klepnął wyższego w ramię. Wstawił wodę w czajniku i spytał:
— Zostało jeszcze trochę... Może zjemy razem?
Midorima poprawił szybko
okulary, po czym odwrócił wzrok.
— Nie, nie kłopocz się, ja
niedawno… — zaczął się tłumaczyć, jednak przerwał mu dość głośny odgłos
burczenia w brzuchu. — W-W sumie mogę coś jednak zjeść…
Aby nie musieć patrzeć na
Takao w tej żenującej dla niego chwili, Shintaro postawił swoją torbę na
stoliku, po czym wyciągnął z niej melona oraz podłużne, prostokątne opakowanie.
Oba przedmioty wcisnął w dłonie zszokowanemu Kazunariemu.
— To dla ciebie — oświadczył
wyższy. — Nie można wpraszać się do nikogo z pustymi rękami, dlatego kupiłem
melona. A w pudełku jest brownie. Nie miałem pojęcia, jakie ciasto możesz
lubić, ale to jest twoim szczęśliwym przedmiotem na dziś, wiec mam nadzieję, że
jednak na coś się zda — powiedział szybko, czerwienią się lekko.
— Dzięki! Nie trzeba było —
odparł Kazunari, ale zaraz zaprzeczając swoim słowom otworzył pudełko i
skosztował ciasta.
Uśmiechnął się pod nosem,
czując wilgotny, czekoladowy wypiek, nie tak słodki jak w większości przepisów,
co go ucieszyło. Opamiętał się szybko, zamierając. Odwrócił się, położył melona
na blacie i sięgnął po dwa małe i jeden duży talerz. Ten największy postawił na
stole, a na mniejsze wyłożył brownie. Gestem ręki nakazał gościowi usiąść i
nałożył mu porcję obiadu.
Wciąż przeżuwając, powiedział
z pełną buzią:
— Wybacz, nie mogłem sie
powstrzymać...
Midorima uśmiechnął się lekko
kącikiem ust.
— Nie ma za co, spokojnie.
Smacznego — powiedział i rozpoczął posiłek, który postawił przed nim Takao. —
Przepraszam, że wczoraj wieczorem nie odpisałem, ale usnąłem — powiedział po
chwili. Już w drodze do pracy dopadły go podwojone wrzuty sumienia w związku z
tym, dlatego czuł, że powinien tę sprawę doprowadzić do końca.
— E tam. — Takao machnął ręką,
zgrywając niewzruszonego. W tym momencie czajnik wydał z siebie
charakterystyczne pstryknięcie, więc szatyn wstał i zaczął przyrządzać dwie
kawy. Stojąc tyłem do Midorimy, rzucił tylko: — Ale myślałem, że już ci się
odwidziało przychodzenie tutaj. — Wzruszył ramionami, zagryzając wargę.
Midorima milczał przez chwilę,
myśląc intensywnie nad słowami Takao. Nie widział jego twarzy, jednak był
pewien, że w tej chwili nie gościł na niej promienny uśmiech. Zrobiło mu się
naprawdę głupio. Nie chciał już więcej sprawiać problemu, a dodatkowo mieszać
Kazunariemu, dlatego nie napisał do niego w ciągu dnia. Jednak nie miał pojęcia,
że mężczyzna mógł tak naprawdę wyczekiwać z jego strony jakiegokolwiek odzewu.
Shintaro podniósł się z
krzesła i podszedł pewnie do Takao. Chwycił go za ramię i ścisnął lekko. Nie
był pewien, czy mógł sobie pozwolić na cokolwiek więcej. A nawet gdyby mógł...
Zrobiłby to?
— Jak mogłoby mi się
odwidzieć, nanodayo — westchnął. — Przecież się umówiliśmy. To o czymś
świadczy, nie uważasz?
Niższy podkręcił głową, czując
dreszcz ekscytacji. Prychnął pod nosem i odwrócił się, opierając tułowiem i
rękami o blat.
Spojrzał rozbawiony w zielone
tęczówki Shintaro i spytał unosząc prawą brew:
— Ten dotyk też o czymś
świadczy?
Midorima w pierwszej chwili
chciał natychmiast zabrać rękę, jednak nie zrobił tego. Wpatrywał się z
determinacją w piękne, stalowe tęczówki Takao, nie chcąc, ale też i nie
potrafiąc odwrócić od nich spojrzenia.
Jego serce biło nadzwyczaj
szybko, a krew dudniła mu w uszach. Czuł się skrępowany, ale i pewny zarazem.
Jego znak zodiaku był tego dnia na drugiej pozycji w rankingu, dlatego podświadomie
był spokojny, że przecież wszystko na pewno będzie dobrze.
Na moment przymknął powieki, a
kiedy je otworzył, odpowiedział cicho:
— Może. Zależy od tego, jak go
interpretujesz.
Kazunari zmierzył mężczyznę
wzrokiem, walcząc z chęcią jego odwrócenia. Bał się, że Midorima zobaczy coś,
czego nie powinien. A tym czymś było nic innego, jak fakt, żeby bardzo mu się
podobał. Był dużo wyższy od niego, miał smukłą, lecz męską twarz i niezwykłe,
inteligentne oczy. W dodatku był całkiem dobrze zbudowany, mimo zawodu, jaki
wykonywał. Miał zdecydowanie większe dłonie od odpowiedniczek Takao, przez co
na moment zapomniał się i podłożył swoją rękę na jego palcach, podświadomie
chcąc je porównać. Na widok zaskoczonego Shintaro, szybko się opamiętał i
chwycił dłoń zielonookiego, ściągając ją bez złości ze swojego ramienia.
Puścił Midorimę, ale zbliżył
lekko swoją twarz do jego mówiąc z uśmieszkiem:
— Ty tu jesteś redaktorem,
Shin-chan. Ja nigdy nie byłem dobry w interpretowaniu słów innych.
— Nie może być z tobą aż tak
źle, skoro czytywałeś moje książki — prychnął Midorima i odsunął się od Takao
na, w jego mniemaniu, bezpieczną odległość.
— Skąd pewność, że je dobrze
zrozumiałem? — spytał z przekąsem niższy i obrócił się na chwilę, aby wziąć z blatu
kubki i wręczyć jeden z nich Midorimie.
Shintaro przyjął kubek i upił
z niego łyk, nie bacząc na to, że gorąca ciecz parzy mu język.
— Naprawdę, mam wszystko
tłumaczyć? Albo mówić wprost? Bez odrobiny metaforycznego znaczenia to wszystko
byłoby zbyt proste i oczywiste — westchnął.
Zrezygnowany, usiadł z
powrotem przy stole i wbił wzrok w jedzenie przed nim. Jego myśli pędziły
chaotycznie po głowie. Nie mógł ich pozbierać. Mimo to, był pewien, że nie
zamierza określać Kazunariemu w jasny sposób, jakie są jego odczucia względem
mężczyzny. Był pewien, iż cokolwiek by nie powiedział, z góry jest w tej
kwestii skazany na porażkę i nawet szczęście nic tutaj nie pomoże.
— Czasami takie proste rzeczy
dostarczają najwięcej rozrywki — odparł Takao i poruszał zabawnie brwiami.
Wciąż oparty o blat, popijał
kawę i przyglądał się bezkarnie jedzącemu Midorimie. W pewnym momencie wskazał
kubkiem na talerz, przełykając szybko napój.
— Nie musisz jeść, jeśli ci
nie smakuje. Marny ze mnie kucharz, wiem, że przesoliłem — powiedział.
— Nie jest aż tak źle,
spokojnie — westchnął zielonowłosy,
nabierając na widelec kolejną część obiadu. — Poza tym nie miałem nic w
ustach od rana, więc naprawdę nie będę wybrzydzać — oznajmił z lekkim
uśmiechem, biorąc sztuciec do buzi.
Czuł na sobie wzrok Takao,
jednak nie śmiał mu spojrzeć w oczy. Wyraźnie czuł, jak zanika między nimi
bariera nieznajomych i mimowolnie stają się sobie coraz bliżsi. Biorąc pod
uwagę ich nieraz dwuznaczne wypowiedzi, Midorima zaczął zastanawiać się, jak
wiele jeszcze potrzebują, aby przenieść swoją relację na całkowicie
bezinteresowny grunt.
O ile już się to nie stało.
Kazunari westchnął, myśląc nad
całą tą, wydawać by się mogło komiczną, sytuacją. Obcy mężczyzna, który
wyraźnie wydawał mu się atrakcyjny, w jego domu, który siedział właśnie przy
jego stole i jadł przyrządzony przez niego posiłek... Takao poczuł się trochę
jak w scenariuszu w filmach porno. Możliwe, że nawet podświadomie chciałby, aby
do czegoś między nimi doszło, jednak nigdy by na to nie pozwolił. Nie chciał
znów czuć się wykorzystywany i głupi, bo sam na to pozwolił. I mimo, iż
Shintaro budził w nim nieznane mu pokłady zaufania, które ostatnimi czasy
zostało mocno nadszarpnięte, bał się zaryzykować.
Odchrząknął krótko, wytrącając się z rozmyślań
i powiedział, chcąc poprowadzić je na milszy tor:
— Jakieś pomysły co do
dzisiejszego wieczoru?
Shintaro dokończył posiłek,
dopił kawę, wstał i powzbierał naczynia. Następnie zaniósł je do zlewu,
podciągnął rękawy swetra i zaczął zmywać. Nie przepadał za tą czynnością,
jednak nie chciał sprawiać Takao dodatkowego problemu, jakim byłoby
uprzątnięcia po gościu. Sam z resztą wiedział, jakie to kłopotliwe.
Na pytanie Kazunariego odparł
dopiero, kiedy wszystkie naczynia lśniły czystością. Zmywanie miało w tym
przypadku kolejny, dodani aspekt. Mógł chwilę się zastanowić. Czuł się
niezręcznie, bowiem nie chciał narzucać się Takao, jednak był pewien, że gdyby
spytał, tamten zezłościłby się, że w ogóle tak pomyślał.
Nieco tym ośmielony,
odchrząknął cicho.
— Osobiście czułbym się
usatysfakcjonowany mogąc porobić z tobą cokolwiek — powiedział szczerze.
Wyprostował się nieco i odwrócił tak, aby stanąć naprzeciw wpatrzonego w niego
szatyna. — Ale… Na początek może chciałbyś po prostu porozmawiać? Przy czymś…
mocniejszym?
Takao przybrał poważną minę i
spytał wypranym od emocji głosem:
— Chcesz mnie spić, a potem
przelecieć?
Na widok czerwieniącego się, zaskoczonego
Midorimy, parsknął śmiechem i zgiął się w pół, przetrzymując się ramienia
wyższego.
— Ale miałeś minę, Shin-chan! —
wyprostował się powoli, uspokajając i otarł łezkę z kącika oka. Westchnął
wesoło i dodał: — Nie, ale tak na poważnie to całkiem dobry pomysł... Mam sake,
whiskey i jakieś tanie wino. Co reflektujesz? — spytał, ruszając sugestywnie
brwiami.
Skonfundowany Midorima
przyłożył sobie dłoń do twarzy, starając się ją jak najbardziej zasłonić,
bowiem był pewny, iż takowa przybrała już barwę dorodnego pomidora, co
dodatkowo podkreślał jego kontrastujący kolor włosów. Zmieszany, mruknął tylko
coś pod nosem, czując, jak ulatują z niego wszystkie siły. Nie miał pojęcia, dlaczego
zadziałał tak na niego niewinny żart Takao, jednak wiedział, że jeśli się nie
opamięta, nie dożyje Wigilii.
Odchrząknął, poprawił okulary
i ponowił próbę odpowiedzi:
— M-Może być sake…
Gdy tylko gość się określił,
Takao poszedł po trunek i zaprosił go machnięciem ręki do salonu. Położył
ceramiczną butelkę i dwie małe czarki na kotatsu i usiadł po jednej stronie.
Jego mieszkanie było w większości urządzone nowocześnie, jednak nigdy nie
zastąpiłby rzeczy, przy której właśnie zasiadali, zwyczajnym stołem.
Podał zapełnione naczynko Midorimie i spytał z
uśmiechem, polewając i sobie:
— No to o czym chciałbyś
porozmawiać?
Shintaro przystawił czarkę do
ust, a następnie przechylił ją i przełknął całą jej zawartość za jednym razem.
— O tobie — westchnął po
chwili. Spojrzał w oczy Takao i sprecyzował: — Wiem już całkiem dużo o twoim
życiu, ale wydaje mi się, że w dalszym ciągu nie wiem nic o tobie samym. Może
mógłbyś powiedzieć mi coś, co dotyczyłoby twoich odczuć? Lub preferencji?
Szatyn spojrzał na rozmówcę z
niezrozumieniem ma twarzy. Również przechylił naczynko, przełykając jego
zawartość i odparł z charakterystycznym po wypiciu mocnego alkoholu wydechem:
— Odczucia? Względem czego?
— Nie wiem, może… Całej tej
sytuacji? — odparł niepewnie Shintaro i przeniósł wzrok na butelkę sake.
Już nie pamiętał, kiedy
ostatnio zdarzyło mu się prowadzić z kimkolwiek rozmowę, która wywoływałaby w
nim tak wiele uczuć, których tak zaciekle pragnąłby wyzbyć się w każdej innej
sytuacji.
— Hmm... — Takao wbił wzrok w
czarkę trzymaną w dłoni. Nie potrafił zrozumieć sam siebie, a już na pewno nie
był w stanie wytłumaczyć swoich uczuć Midorimie. Mimo wszystko jego usta jakby
same się otworzyły, zaczynając wypowiadać słowa bez żadnego analizowania. — To
wszystko… Cała ta sytuacja jest co najmniej dziwna — zaczął. — Mam wrażenie, że
to wszystko nie powinno mieć miejsca, ale jednocześnie czuję, że gdybyś nie był
tutaj dzisiaj, straciłbym coś ważnego.
Kazunari chrząkał, wciąż nie
podnosząc wzroku. Nie był sobą. Nigdy przy nikim się tak nie zachowywał. Był
pewny sobie, beztroski, pogodny i zawsze szedł na żywioł. Natomiast przy
Shintaro często tracił te cechy, coraz częściej przyłapując się na
nieścisłości.
— Rozumiem... — mruknął
Midorima, czerwieniąc się delikatnie. Nie odwrócił jednak wzroku, którym w
dalszym ciągu łagodnie mierzył twarz Takao, którą w tej chwili przysłaniały mu
włosy.
Był teraz pewien, że Kazunari
czuje to samo co on lub chociaż coś podobnego, dlatego ulżyło mu, że nie tylko
on widzi ich sytuację w taki sposób.
Odetchnął głęboko i po chwili
namysłu odparł:
— To wszystko przez to, że
jesteśmy sobie przeznaczeni. — Jednak kiedy dotarł do niego sens tych słów,
spąsowiał jeszcze bardziej i zaczął się plątać, chaotycznie pragnąc się
wytłumaczyć: — T-To znaczy p-po prostu zbyt wiele rzeczy się s-stało, żeby
n-nasza relacja nie miała żadnego sensu, n-nanodayo...! Nie wierzę w jakąś tam
serię przypadków. T-To raczej przeznaczenie — sapnął ciężko, kiedy udało mu się
mniej więcej przekazać to, co zamierzał.
Takao spojrzał na niego zdumiony. Uniósł swoją dłoń to
twarzy i zakrył nią usta. Nagle parsknął śmiechem, który od razu próbował
stłumić.
— Wybacz, Shin-chan — zaczął w
przerwie na oddech — ale... Nawet, jeśli czuję, że chyba rozumiem o co ci
chodzi, to zabrzmiało to strasznie.
— No przepraszam, że staram
się być szczery, nanodayo — prychnął lekko zirytowany Midorima, odwracając
wzrok.
Poprawił okulary i wypił
kolejną porcję sake, nie wiedząc, jak powinien zinterpretować zarówno słowa,
jak i zachowanie Kazunariego.
— Oj nie bocz się, bo złość
piękności szkodzi — zażartował szatyn. Nalał im kolejną porcję i powiedział: —
Po prostu zabrzmiałeś jak typowe tsundere.
— Jeśli ci to przeszkadza, to
mogę się w ogóle nie odzywać — mruknął znad swojej czarki, dalej nieco urażony.
— Nie przeszkadza mi to.
Takao wzruszył ramionami. Jego
policzki zajęły się lekką czerwienią przez spożywany alkohol, a on sam czuł
lekkość i radość. Nigdy nie miał mocnej głowy, ale zawsze wszystko pamiętał.
— Dotychczas to ja uganiałem
się za kimś. To miła odmiana — dodał ze śmiechem
Midorima wywrócił oczami i
przekręcił głowę w bok, po czym wypił kolejną porcję alkoholu. Jego spożyty
dotąd trunek nie zdążył jeszcze wziąć ani trochę, ale z autopsji wiedział, że
trochę to trwa, nim staje się pijany.
Mimo tego, iż złość wciąż do
końca mu nie przeszła, zerknął z ukosa na Takao i spytał, będąc autentycznie
ciekaw:
— Naprawdę nikt nigdy się za
tobą nie uganiał? Raczej nie wyglądasz na kogoś, kto nie ma powodzenia —
stwierdził, w miarę możliwości obiektywnie.
— Naprawdę. No, może kilka
dziewczyn — bąknął Takao i machnął ręką. — Ale one mnie jakoś nie
interesowały...
Nagle Kazunari palnął, zanim
zdążył ugryźć się w język:
— A co, tobie się podobam,
Shin-chan?
Midorima po raz kolejny tego
dnia spiekł raka, jednak tym razem postanowił pozostać twardy. Zacisnął usta w
wąską linię, zmarszczył nieco brwi i spojrzał z determinacją w rozbawione
tęczówki Kazunariego.
— To nie ma nic do rzeczy,
nanodayo — oświadczył poważnie. — Nawet, jeśli byś mi się, czysto teoretycznie,
podobał, jesteś dopiero co po rozstaniu, więc raczej nie chciałbym pchać się w
relację, w której zostałbym zapchajdziurą — burknął.
— Haaaa... Szkoda — powiedział
Takao bez chwili zastanowienia. Nadął lekko policzki i dodał pół żartem, pół
serio: — Nie zaszkodziło by się trochę zabawić, Shin-chan — mrugnął do niego i
spoważniał. — Ale nie traktowałbym nikogo jak zabawki. Nie czynię drugiemu, co
nie jest miłe dla mnie.
Midorima zapowietrzył się na
moment, po czym przygryzł dolną wargę i opuścił głowę w dół. Uderzyła w niego
fala ciepła, pozbawiając tchu. Czuł, jak okulary powoli zsuwają mu się z nosa,
ale nie mógł zrobić nic, aby zapobiec ich dalszej samowolnej podróży. Przełknął
ciężko ślinę i przymknął na moment oczy.
Widząc jego reakcję, Takao
nieco się zaniepokoił. Pochylił się w stronę Shintaro i zmarszczył lekko brwi.
— Hej, wszystko w…
Midorimą wstrząsnął dreszcz.
Czuł ciepły, słodki oddech Kazunariego na swojej twarzy. Wystarczyło, że tylko
uniósł ją lekko w górę, a ich wargi prawie stykały się ze sobą.
Tak bardzo chciał wierzyć, że
to, co powiedział, było winą wypitego alkoholu. Tak bardzo chciał, żeby choć
resztki jego świadomości zapanowały nad zbyt szybkim i niepohamowanym językiem,
w który nie zdążył się ugryźć.
Miał naprawdę mocne chęci,
jednak jego własne ciało po raz pierwszy odmówiło posłuszeństwa. Później uznał
to tylko za kolejny znak.
— Więc, podobasz mi się.
Takao patrzył intensywnie w
tęczówki Midorimy, bijąc się z myślami. Przygryzł dolną wargę i odetchnął
powoli. Zrobiło mu się bardzo gorąco, a po jego ciele rozeszło się miłe ciepło
na słowa Shintaro. Był podekscytowany, zestresowany i niepewny jednocześnie.
Wszystkie uczucia kotłowały się w nim, mieszając mu w głowie. Dodatkowo nie
pomagał mu fakt, iż wypity alkohol zaczął na niego działać.
Resztkami zdrowego rozsądku
spytał cichym, spokojnym głosem:
— I czego ode mnie oczekujesz,
mówiąc mi to zaraz po deklaracji tego, że nie chcesz zastępować czyjegoś
miejsca?
Zanim Midorima, który z początku nie potrafił
wydobyć z siebie słowa, odpowiedział, Kazunari przechylił się w jego stronę,
złączając ich wargi w odważnym, intensywnym pocałunku, postanawiając iść na
żywioł.
Shintaro westchnął cicho w
usta Takao, żarliwie odpowiadając na pocałunek. Okulary już całkiem zsunęły mu
się z nosa i opadły z cichym trzaskiem na podłogę. Nie zwrócił jednak na to
najmniejszej uwagi. Był człowiekiem, który bardzo szanował i dbał o swoje
rzeczy, jednak ciepłe, pełne wargi Kazunariego zniewoliły go do tego stopnia,
iż nie był w stanie myśleć o czymkolwiek innym, tym bardziej nie o okularach.
Wnętrze ust Takao było gorące
i smakowało dopiero co wypitym sake. Zdawało się niemal palić jego język, kiedy
nieśmiało musnął nim ten szatyna. Prawą dłoń przeniósł zaś na jego policzek i
pogładził delikatnie, nie mogąc się nadziwić jak miękka jest skóra mężczyzny.
Kazunari prowadził pieszczotę,
splatając powoli swój język z tym należącym do Shintaro, dopóki tamten nie
oswoił się z sytuacją i go nie zdominował. Jęknął cicho, bardziej przysuwając
się do mężczyzny. Kiedy mocniej przechylił swoje ciało, nieświadomie naparł
torsem o butelkę, która przewróciła się z głośny hukiem, który był tak nagły i
donośny, że mężczyźni odskoczyli od siebie jak poparzeni. Szatyn szybko
postawił naczynie, z radością stwierdzając, że było w nim tak mało trunku, iż
nic się nie wylało.
Dopiero po chwili ciszy, w której siedzieli
zaraz potem, Takao spojrzał niepewnie na zielonookiego i burknął cicho,
zgarniając czarny kosmyk za ucho:
— Przepraszam za to... Nie
wiem, co sobie myślałem.
Midorima wypuścił drżące
powietrze z płuc i po omacku odszukał swoje okulary, które za chwilę z powrotem
wylądowały na jego nosie. Kiedy widział już nieco więcej, aniżeli rozmazane
plamy wokół, spojrzał na Takao i pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
— Nie przepraszaj. To… był
dobry pocałunek — zaśmiał się cicho.
Szatyn siedział, unikając jego
wzroku, po czym nagle spytał:
— Shin-chan, jak dobrze
widzisz bez okularów?
— Nie widzę prawie w ogóle —
westchnął Shintaro. — Mam bardzo dużą wadę wzroku. To ważne?
— Tak. Mógłbym je zobaczyć?
Tylko na chwilę! — dodał szybko i zamachał rękami, gdy Midorima chciał
zaprzeczyć.
Przeczuwając, że zabranie mu
okularów to tylko pretekst do czegoś innego, Midorima westchnął cierpienniczo.
Był jednak zbyt ciekaw o co mogło Takao chodzić, dlatego spojrzał na niego po
raz ostatni, po czym powoli, nieufnie, ściągnął z nosa okulary, tym samym
tracąc wszelką widoczność. Cały salon oraz sam Kazunari rozpłynęli się w
skupisko plam, błysków świateł i bardzo niewyraźnych kształtów.
Shintaro drżącą z przejęcia
dłonią odłożył okulary na stolik, uprzednio zapamiętując jego położenie, po
czym z niecierpliwością zaczął oczekiwać tego, co miało nastąpić.
Niższy zgarnął je ze stolika,
przesuwając nimi po nim z charakterystycznym dźwiękiem i obejrzał je dokładnie.
Zaraz potem wstał, podszedł do Midorimy i kucnął przed nim machając mu przed
twarzą dłonią z trzema wystawionymi palcami.
— Muszę wiedzieć, czy nie
oszukujesz. Ile palców widzisz? — spytał rozbawiony, gdy zobaczył jak wyższy
zabawnie mruży oczy.
— Nie widzę ani jednego,
nanodayo! — prychnął Shintaro, czując się zdezorientowany jeszcze bardziej, niż
przed chwilą. — Wszystkie zlewają mi się w jedno... — burknął, zły, iż musi
przyznawać się do swojej słabości.
— To dobrze — powiedział
pewnie Takao i zanim Shintaro zdążył wyrazić swoje oburzenie, mężczyzna objął
go niepewnie za szyję i ponownie złączył ich wargi. Tym razem powoli i dokładnie.
Midorima nie miał bladego
pojęcia, co też Kazunari miał w swojej głowie, jednak w tamtej chwili
absolutnie mu to nie przeszkadzało. Nie wiedział, czy to dobrze, że decydowali
się na taką bliskość – wszak szatyn był dopiero co po rozstaniu i nawet, jeśli
nie traktował Shintaro jako zamiennika Miyajiego, to na pewno potrzebował
ułożyć sobie pewne sprawy i zastanowić, czy na pewno chce teraz wchodzić w
związek. Mimo tego on sam pragnął tego każdą komórką swojego ciała. Czuł, że
Takao jest kimś specjalnym, że to los mu go podarował, dlatego po prostu nie
mógł odrzucić tak cudownego daru. Już od dawna nie był z nikim tak blisko, jak
w tamtym momencie z szatynem, dlatego tym bardziej był pewien, że jeśli dalej
by się wstrzymywał, wkrótce zostałby sam na zawsze.
Wyciągnął obie ręce przed
siebie i po omacku przyciągnął do siebie mężczyznę jeszcze bliżej, tak, że ten
w końcu usiadł mu na kolanach. Niepewnie zaczął gładzić dłońmi jego plecy,
badając nimi ich strukturę. To, że nie widział nic konkretnego sprawiło, że
jego pozostałe zmysły wyostrzyły się. Czuł ciepło i słodki smak wnętrza ust
Takao, jego delikatny dotyk na swojej skórze i świeży zapach trawy cytrynowej
zmieszanej z charakterystyczną wonią lasu iglastego. Mimowolnie przypomniał
sobie, że właśnie ta esencja była jego szczęśliwym przedmiotem zaledwie dzień
wcześniej. Westchnął więc błogo, jeszcze mocniej przyciskając do siebie
Kazunariego i zaciągnął tą niesamowitą wonią.
— Czemu nie chcesz, żebym na
ciebie patrzył? — mruknął po pewnym czasie, w przerwie między jednym
pocałunkiem a drugim.
— Nie chcę, żebyś widział moją
twarz — sapnął odsuwając się lekko, by spojrzeć w niewyraźne, jakby nieskupione
źrenice mężczyzny.
— Huh? — zdziwił się Midorima.
Jego brwi powędrowały w górę, co współgrając z oczami dało nieco zabawny efekt.
— Dlaczego? — spytał miękko.
Kazunari odetchnął głęboko i
zadrżał. Nie chciał otwierać się przed Midorimą. Bał się pozostać przed nim
nagi i odkryty od wszelkich barier, które zaczął budować przed ludźmi, aby nie
być skrzywdzonym.
Mimo tego, odpowiedział bez
zmiany w głosie:
— Bo zobaczysz jak bardzo mi
zależy.
Nie panował nad swoimi
słowami. Wiedział, że brzmią nieco żałośnie, ze względu na to, jak krótko się
znają, ale nie mógł nic na to poradzić.
Shintaro zamrugał szybko parę
razy oczami, po czym zamknął je spokojnie, wiedząc, że i tak przecież nie uda
mu się nic dostrzec. Bez chwili namysłu pochylił swoją twarz do przodu i oparł
swoje czoło o czoło Takao.
— W porządku. Wystarczy mi, że
to wiem — szepnął, po czym, nie mogąc się powstrzymać, przesunął lekko
otwartymi ustami po jego policzku, aby móc trafić na odpowiedniczki
Kazunariego.
Tym razem pocałował go dużo
spokojniej, wolniej i delikatniej, przekazując szatynowi tym swoje uczucia,
których nie śmiał wyrazić w tej chwili na głos.
Takao jęknął cicho i zacisnął
mocno powieki. Czuł, że coś w nim pękło. Bezinteresowna dobroć Midorimy, jego
ramiona mimo iż obce, w których czuł się bezpiecznie oraz fakt, że szatyn mu się
podoba obudziły w nim uczucia podobne do tych, jakie czuje człowiek przez kogoś
kochany. I chociaż Kazunari uważał to za absurdalne, bo przecież nie kochał
Midorimy, świadomość tego, że w końcu to komuś na nim zależy, sprawiła, że się
rozkleił. Przerwał pieszczotę i wtulił się w wyższego mężczyznę. Pociągał lekko
nosem i szlochał cicho, bojąc się całej tej sytuacji i swojego zachowania.
— To głupie... Znamy się od
trzech dni... — bąknął w szyję Shintaro i dodał szeptem: — Ale chciałbym, żebyś
ze mną został.
Nie sprecyzował swoich słów,
nie dodał nic więcej, ale obaj wiedzieli, że nie trzeba.
— Wręcz przeciwnie, to nie
jest głupie. To przeznaczenie — powtórzył cicho po raz kolejny Midorima i
uśmiechnął kącikiem ust.
Zaczął głaskać Takao po
plecach. Jego dotyk był subtelny, aczkolwiek dobitnie uświadamiał, iż obecna
chwila to nie sen. Nie wiedział, ile czasu przesiedzieli tak razem w ciszy,
która zapadła po jego słowach, jednak trwało to dosyć sporo. Dla Shintaro nie
miało to jednak żadnego znaczenia. Gdyby szatyn tylko sobie zażyczył, był gotów
trzymać go w swoich ramionach i głaskać nawet przez całą noc.
Gdy mężczyźnie udało się
uspokoić wreszcie szatyna, ten oddał mu okulary i spojrzał w jego zielone
tęczówki. W końcu i Midorima mógł na niego spojrzeć. Miał czerwone oczy i
przygryzał mocno wargę. Poruszył się niespokojnie na jego nogach i wbił wzrok w
dół w swoje, splecione z nerwów palce:
— To może zabrzmieć słabo, ale
nie miałem na myśli tylko dzisiaj — powiedział cicho Takao.
Midorima przełknął ślinę, czując jak zasycha
mu w gardle i niezdolny do odpowiedzi, niemal z namaszczeniem uniósł głowę
szatyna, chwytając go delikatnie za podbródek i pocałował, zamykając spokojnie
oczy.
Kiedy po chwili oderwali się
od siebie, aby móc zaczerpnąć głębszego wdechu, Midorima spytał cicho, czując w
sercu niewyobrażalne ciepło:
— To znaczy, że chcesz ze mną
być?
Dotąd miał tylko jednego
chłopaka, z którym łączył go jedynie krótki i burzliwy romans, który w dodatku
miał miejsce trzy lata temu. Od tamtej pory Shintaro nie miał, i w sumie nie
zamierzał mieć, nikogo.
Dopóki nie spotkał Takao.
— Ja… Nie wiem — odparł
szczerze. Spojrzał poważnie na Midorimę i przyznał ciężko: — Nie chcę cię
wykorzystywać.
— Więc chociaż umów się ze mną
na randkę. Albo dwie — westchnął Shintaro, splatając swoje dłonie za plecami
Takao. W swoim wnętrzu był dziwnie spokojny o ich przyszłość, ponieważ
wiedział, że w końcu czuwa nad nimi los.
Niższy uśmiechnął się pogodnie
i zasugerował wesoło:
— Jestem za. Mam wolne... Dzisiaj?
— Świetnie — parsknął
Midorima, po czym jeszcze raz przyciągnął do siebie Kazunariego i pocałował go
krótko, aczkolwiek czule w usta.
Hej,
OdpowiedzUsuńej, Daiki ty możesz klepać w tyłek, a Kise już nie? miło że już lepiej u nich, no i Midorimai Takao słodko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ej, Daiki ty możesz klepać w tyłek, a Kise już nie? miło że lepiej u nich, no i Midorima i Takao bardzo słodko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga