Do Świąt | rozdział 5

— Akashi-kun, jak mogłeś?!
Furihata właśnie skończył brać prysznic i dołączył do Akashiego, który siedział już wykąpany w salonie, na kanapie i czytając gazetę na tablecie sączył powoli czarną kawę, nawet nie zadając sobie trudu, aby spojrzeć na kochanka. Ten zaś lustrował go zdenerwowanym spojrzeniem, podpierając przy tym dłonie o boki. I wyglądałby nawet całkiem poważnie, gdyby nie to, że wilgotne włosy oklapły mu na czoło, na biodrach ledwo co utrzymywał się zawiązany w pośpiechu biały ręcznik, a cała jego osoba prezentowała się dość uroczo.
Nie doczekawszy się chociażby zwrócenia na siebie uwagi, nie mówiąc już o odpowiedzi, Kouki przeszedł szybko przez całą długość pomieszczenia, przytrzymując dłonią ręcznik, i stanął tuż przed Seijuro, który w końcu zdecydował się łaskawie na niego spojrzeć, wyczekując, co kochanek ma mu do zarzucenia.
— Wiedziałeś, że Kise-kuna już dawno nie było, kiedy my... — tu zawahał się na moment, jednak niewiarygodnie szybko odzyskał pewność siebie — uprawialiśmy s-seks, a mimo to powiedziałeś, że może mnie usłyszeć i musiałem zduszać w sobie te wszystkie kompromitujące dźwięki, chociaż było to strasznie trudne! — wyrzucił z siebie na jednym oddechu, czerwieniąc się obficie, jednak nie tracąc determinacji.

Akashi patrzył chwilę na Koukiego ze spokojem. Zmrużył przebiegle oczy i uśmiechnął się niebezpiecznie.
— Och, wybacz mi, Kouki — zagrał i odłożył urządzenie. — Zaraz to naprawimy — dodał drapieżnie i chwytając kochanka w pasie, zaczął całować jego tors. Spojrzał na niego władczo i wymruczał. — Teraz nie będziesz się musiał powstrzymywać. Możesz być tak głośno, jak tylko chcesz.

— Nie... Nie o to mi chodziło...! — krzyknął Furihata, odskakując od mężczyzny jak opatrzony, zduszając w sobie westchnienie. Wbił w Seijuro oskarżycielskie spojrzenie, jednak wiedząc, że nie wywoła tym żadnej specjalnej reakcji u partnera, wydął wargi i powiedział: — Nie chodzi o to, że teraz mógłbym zachowywać się swobodnie, tylko o to, że mnie okłamałeś — fuknął, zły.

Akashi zignorował chęć wyjaśnienia, iż doskonale wie o co chodziło kochankowi. Zamiast tego powiedział zwyczajnie, ignorując wywód Furihaty:
— Zawsze możesz zachowywać się tu swobodnie. — Wyciągnął do niego rękę poprosił: — Chodź do mnie, Kouki.

Kouki zmierzył wyciągniętą w swoim kierunku dłoń nieufnym spojrzeniem i cofnął się o krok z niepewną miną, przygryzając lekko wargę i marszcząc brwi.
— Nie jestem pewien, czy w obecnej chwili powinienem — powiedział, bardziej sam do siebie, aniżeli kochanka.

— Dobrze — odparł stoicko Akashi, zakładając nogę na nogę. Złapał z powrotem tableta i zaczął śledzić uważnie tekst. Nie odrywając z nad niego wzroku, powiedział jeszcze, powstrzymując się od uśmiechu: — Chciałem tylko uzgodnić z tobą, o której zwolnić się z pracy na Święta. Ale w porządku, to może poczekać.

— A-A nie możemy zrobić tego na odległość, Akashi-kun...? — jęknął zrezygnowany Furihata, czując się rozdarty.
Nie wiedział na ile to, co mówił Akashi było prawdą, a jego grą, w którą Kouki niemal zawsze był zmuszony przegrać.

— Nie jesteśmy w urzędzie, Kouki — odparł spokojnie. — Jestem aż tak odrażający, czy może się mnie boisz? — spytał z wrednym uśmieszkiem.

— Raczej nieobliczalny, Akashi-kun — westchnął Furihata.
Zebrał się jednak w sobie i podszedł do kochanka, a następnie usiadł z brzegu sofy, obok niego.
Kłębiła się w nim masa mieszanych uczuć, jednak odetchnął po chwili głęboko i splótł delikatnie swoje palce z dłonią Seijuro.

— Ty za to jesteś bardzo przewidywalny — mruknął Seijuro, całując go w usta. Nie pogłębił jednak pieszczoty, szanując fakt, iż Furihata nie miał teraz ochoty na żadne bardziej intymne kontakty. Oczywiście mógł z łatwością przyprawić go o takową, jednak postanowił się wstrzymać.
— Powiedz mi, co w ogóle chcesz robić na Święta.

Kouki zamyślił się na chwilę, puszczając wcześniejszą uwagę partnera mimo uszu. Kiedy mieszkał sam, co roku jego świąteczną tradycją było odwiedzenie wielkiego świątecznego jarmarku w samym centrum Tokio, obładowanie się zakupami i samotne obchodzenie wolnego w swojej małej, jakby odizolowanej na ten przepełniony wszechobecną radością i dobrą aurą czas, kawalerce.
A teraz, chociaż był podekscytowany wizją spędzenia świąt wraz z Akashim, nie wiedział za bardzo, co innego mógłby robić, aniżeli to, co zwykł czynić co roku. Z rodziną od zawsze miał dosyć słabe kontakty, a gdy się wyprowadził niemal one zanikły, dlatego przywykł do samotności i trudno było mu w jednej chwili wymyśleć, co takiego mógłby robić wspólnie z Seijuro lub jakie nowe zwyczaje mógłby wprowadzić do swojego życia. Ich wspólnego życia.
— Em... Nie mam zbyt wielu pomysłów — wyznał szczerze po chwili. — Ale... Jeśli to nie problem, po prostu chciałbym z tobą pobyć. Obojętnie, co moglibyśmy robić i gdzie przebywać... — wyjaśnił cicho, nie patrząc na kochanka.

— Kouki — zaczął pewnie Akashi. — Gdybym nie chciał spędzić z tobą tego czasu, nie fatygowałbym się nawet, żeby uzgadniać z tobą moje wolne, nie wspominając już o jego załatwieniu — wytłumaczył.
Ponownie złączył ich wargi i spojrzał na niego władczo.
— Nie chcę więcej słyszeć o rzekomym sprawianiu mi problemów. Czy to jasne? — spytał z uśmiechem

— Tak — odpowiedział cicho Kouki, również się uśmiechając. — Dziękuję — dodał zduszonym głosem. Był Akashiemu strasznie wdzięczny, dlatego pragnął robić dla niego wszystko, aby choć trochę się odwdzięczyć. — I... Może moglibyśmy kupić choinkę? I wspólnie ją przystroić? — spytał nieśmiało.
Sam nigdy tego nie robił, więc uznał, że to dobry pomysł.

— Jeśli to ma cię uszczęśliwić — zgodził się pogodnie. Wreszcie westchnął i wstał powoli z kanapy, patrząc na zdezorientowanego Furihatę z uśmiechem. — Święta już za chwilę, skoro chcesz mieć choinkę to trzeba po nią pójść, póki jeszcze jakieś zostały — oznajmił.
Doskonale wiedział,  że mógłby zamówić największe i najpiękniejsze drzewko, które w dodatku dostarczyliby pod sam dom, jednak nie chciał psuć kochankowi radości, jaka płynie z własnego wyboru, przechadzce po jarmarkach, czy zwyczajnego, wieczornego spaceru.

Twarz Koukiego niemal natychmiast rozświetlił szeroki uśmiech, a sam chłopak poderwał się z kanapy i rzucił na zaskoczonego tym nagłym przypływem entuzjazmu Akashiego, wieszając się na nim i pocałował go żarliwie.
— Dziękuję. Zaraz będę gotowy — powiedział na jednym oddechu, kiedy już odsunął się od Seijuro, po czym, nie czekając nawet na jego odpowiedz, puścił się biegiem do sypialni, gdzie znajdowały się jego ubrania, potykając po drodze i o mały włos unikając upadku w przedpokoju.

Seijuro patrzył za nim rozbawiony, dopóki ten nie zniknął mu z pola widzenia. Sam miał już na sobie czarną koszulę i ciemno-szare spodnie, więc wsunął na siebie jeszcze ciepłą marynarkę i ruszył do przedpokoju, gdzie czekał cierpliwie na partnera. Z rozczuleniem patrzył na beztroski uśmiech na twarzy Furihaty, który mieszał się z niepewnością, czy nic nie poszło nie tak.
 Akashi podszedł do niego i wyciągnął ręce, poprawiając mu kołnierz koszuli.
— No. Możemy już iść — oświadczył ciepło.

Furihata skinął radośnie głową, po czym zwrócił błyszczące szczęściem oczy na kochanka. Wyciągnął dłoń i ostrożnie zbliżył ją do delikatnie odznaczającej się kości policzkowej Akashiego, którą pogładził powoli wierzchem palca wskazującego, zginając przy tym pozostałe.
Patrząc mu przy tym prosto w oczy, z uczuciem, powiedział cicho:
— Wygląda na to, że to będą najlepsze święta w moim życiu.

*

Kise obudził się z twardego, przyjemnego snu. Tak spokojnej nocy nie miał już dawno. Cudownie było znów móc czuć ciepło drugiej osoby obok siebie. I to nie byle jakiej.
  Uniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na Aomine, który mimo głębokiego snu, nadal oplatał go ręką w pasie. Uśmiechnął się do siebie, czując gwałtowny ścisk w sercu. Pochylił się i pocałował mulata w czoło.
Dzięki zsuniętej aż do pasa kołdry, mógł uważnie przyjrzeć się ciału kochanka. Z przerażeniem przesunął wzrokiem od wystających kręgów po szpiczaste łopatki i wąskie ramiona. Ryota przełknął ciężko ślinę, czując okropny zator w żołądku. Miał wrażenie, że ma tam ogromny kamień, który sprawia mu swym ciężarem ból. Delikatnie odsunął rękę kochanka od siebie i wstał powoli, nie chcąc go budzić. Potrzebował dużo snu. Wyglądał, jakby głodował i harował za trzech.
Kise ruszył do kuchni, zgarnął z barku białe wino i upił z butelki porządny łyk. Alkohol zapiekł go nieprzyjemnie, gdy przepływał przez jego przełyk. Odłożył trunek i oparł się rękami o blat kuchenny. Nie mając co ze sobą zrobić, postanowił przygotować jakieś śniadanie. Zerknął nagle na zegarek z ulgą stwierdzając, że do pracy ma jeszcze ponad dwie godziny. Otworzył lodówkę i zamyślił się. Chciał zrobić gofry, jednak nie pamiętał za dobrze przepisu. Uruchomił więc laptop i zaczął szukać receptury przez Internet. Gdy w kocu trafił na odpowiednią, zmarszczył brwi, próbując przeczytać. Jego wada wzroku się odezwała. Rozejrzał się po pomieszczeniu, chcąc założyć okulary. Jednak nie mogąc ich nigdzie zlokalizować, udał się do sypialni, miejsca, w którym najczęściej je zostawiał. Otworzył cicho swoją szafkę nocną z żalem stwierdzając, iż nie ma tam jego zguby. Mimo to nie tracił nadziei i okrążył łóżko w celu przeszukania drugiej szuflady. Często chował coś w tej po stronie Aomine, równie często o tym zapominając. Otworzył więc schowek, pewien zwycięstwa i zastygł na moment. Zamiast bryli, jego uwagę przykuła mała, prostokątna paczka, nie całkiem domknięta. Bez namysłu wziął ją do ręki, zaczynając przeglądać. Zamarł, gdy zobaczył w środku tabletki. Nie znał nazwy leku, a jego skład mówił mu, iż nie jest to proszek na ból głowy, czy potencję. Spojrzał z przestrachem na śpiącego Aomine, chowając pudełko drżącymi rękami. I choć zaraz obok znajdowały się jego okulary, nie przejął się już tym faktem, zasuwając ją i siadając ciężko na łóżku.

Aomine obudził ruch za swoimi plecami. Leniwie, nie otwierając przy tym nawet oczu, przekręcił się na drugi bok i ziewnął, wciąż znajdując się w półśnie.
Oddychał spokojnie, miarowo, głęboko, a przez jego umysł przepływały leniwie luźne myśli. Nagle przypomniał mu się jego sen. Był strasznie realistyczny. Garść obrazów i uczuć, nieskładnych, ale wyraźnych i intensywnych. Jego nieodłączną częścią był Kise. Kochali się. Znowu była między nimi zgoda i bliskość, a żadne troski nie miały prawa bytu, kiedy trzymał go w ramionach i zaciągał jego zapachem.
W tamtej chwili Daiki doznał olśnienia. To nie był sen. Żołądek skurczył mu się nieznacznie, a ciało przeszedł dreszcz niepokoju. Westchnął cicho i dźwignął swoją rękę, aby móc przetrzeć nią twarz, po czym uchylił powieki. Widząc siedzącego tuż obok kochanka drgnął i na powrót zamknął oczy. Czuł się okropnie, nie mogąc odróżnić jawy od snu. Zaczęła boleć go głowa. Właśnie wtedy przez myśl przewinęło mu się, że powinien wziąć leki.
— Która godzina? — mruknął sennie.

Kise odchrząknął i odpowiedział:
— Za dziesięć ósma.
Starał się zabrzmieć naturalnie, ale nie był pewien, jak mu to wyszło. Zebrał się w sobie i spytał siląc się na pogodny ton:
— Zjesz coś?

Aomine zastanowił się przez chwilę. Nie odczuwał głodu – jedynie straszne pragnienie. Mlasnął więc i wykrzywił usta, po czym podniósł się na łokciach. Nie był w stanie dźwignąć się wyżej – zaczęło kręcić mu się w głowie. Przymknął więc powieki i odetchnął ciężko, udając, że tylko próbował wygodniej się ułożyć.
Zaczęło mdlić go na samą myśl o tym, że miałby coś teraz wsadzić do ust.
— Nie, na razie nie jestem głodny. Zjem coś, jak wyjdziesz. Bo idziesz do pracy, nie? — Chciał się upewnić.

— Tak, ale to dopiero za dwie godziny... Na pewno nic ci nie zrobić?  Mogę ci coś przygotować. Zjadłbyś potem — powiedział zmartwiony.
Bał się spojrzeć na niego, aby się nie zdemaskować. W porównaniu do głosu, jakim mógł jeszcze oszukać Daikiego, nie potrafił się wysilić chociażby na słaby uśmiech. Siedział więc tyłem do niego, bijąc się z myślami. Był pewien, że mulat nie ma apetytu z powody choroby, dlatego nic więcej nie dodał.

— Nie, nie, nie kłopocz się — wymamrotał w odpowiedzi, ledwo kontaktując. Powoli wysilił się na otwarcie oczu, ale obraz, jaki widział, był rozmyty i niewyraźny. W dalszym ciągu strasznie chciało mu się pić, a ślina w ustach była tak gęsta, że ledwo mógł ją przełknąć. — Możesz mi przynieść wody?

Ryota wstał bez słowa i przyniósł to, o co ten go prosił. Podał mu szklankę ze zmartwionym uśmiechem,  odgarniając przy tym włosy ze śniadego czoła.
— Źle się czujesz? — spytał z troską.

— Może trochę — mruknął w odpowiedzi Daiki i uniósł lekko głowę, aby móc zwilżyć wyschnięte wargi wodą. Wypił łapczywie pół szklanki, po czym odchrząknął i usiadł powoli na łóżku. Jego organizm zaczął się uspokajać.
Zauważając zmartwiony wyraz twarzy Kise, który pochylony w jego kierunku obserwował go uważnie, wywrócił oczami, po czym sięgnął do swojej nocnej szafki, z której wyciągnął środki nasenne, bez których ostatnio nie mógł normalnie funkcjonować.
— Lekarz mi przepisał — skłamał, nawet nie patrząc na kochanka, jednak czując jego czujny wzrok na sobie.
Wydobył z opakowania trzy małe białe pastylki, które włożył do ust i popił resztką wody, czując przy tym niewyobrażalną ulgę.

— Nie byłeś ostatnio u lekarza — zauważył grzecznie Kise. Spojrzał krzywo na tabletki i przełknął ślinę. — Jak długo to bierzesz, Aominecchi? — zapytał.

— Byłem — upierał się przy swoim. Odrzucił pudełko na szafkę nocną i zebrał w sobie siły, aby przysunąć się do kochanka, którego pogładził po ramieniu, pragnąc tym gestem pokazać mu, że wszystko w porządku. — Z resztą, co to ma za znaczenie, kotku? Pomaga mi, więc nie ma problemu.

— Duże. Nie można brać takich rzeczy długo. Na co dostałeś te leki? — spytał Ryota, czując, że zbyt dużo w tej rozmowie niedopowiedzeń.

— Na bezsenność. — Wzruszył ramionami. — To lek jak każdy inny. Nie wiem, po co to przesłuchanie.

— Nigdy nie cierpiałeś na bezsenność, Aominecchi — powiedział twardo Kise. Nie zamierzał się poddać. — Jakbyś mi wszystko mówił od razu, to nie musiałbym cię przesłuchiwać! — wyrzucił mu.

— Jezu, Kise, nie matkuj mi — jęknął Daiki, czując znużenie całą tą, według niego, bezsensowna wymianą zdań. — Ostatnio miałem duże problemy ze spaniem, poszedłem z tym do specjalisty i dostałem te proszki. Więc skończ.

— Jak mam skończyć? Non stop coś przede mną ukrywasz, Aominecchi! Przez ponad pół roku dziwnie się zachowujesz, trzymasz mnie na dystans, nagle udajesz, że wszystko jest w porządku, jak gdyby nigdy nic i non stop kłamiesz... Dlaczego? — spytał nagle bezradnie. — Zrobiłem coś nie tak? Masz kogoś? — dodał ciszej. Zacisnął usta w wąską linię i wyszeptał na bezdechu, powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem: — Jesteś chory?

— Kurwa, Kise, co ty gadasz — warknął nagle, czując przypływ złości.
Wiedział, że nie ma do niej żadnych racjonalnych podstaw, ale to, że kochanek drążył tak bardzo niewygodny dla niego i dotkliwy temat sprawiło, że powoli zaczynał tracić nad sobą kontrolę.
Przecież jeszcze kilka godzin temu było okej, pomyślał. Było dobrze, bo prościej było być otumanionym, pod wpływem leków, prościej kłamać i udawać, że nic się nie dzieje.
Nie chcąc dłużej rozmawiać, zrzucił z siebie kołdrę i wstał z łóżka. Wciągnął na siebie bokserki i ruszył ku wyjściu z sypialni, chwiejąc się lekko.
— Pogadamy, kiedy przestaniesz histeryzować — rzucił jeszcze.

Czując ogarniający go strach, Kise wstał i niewiele się zastanawiając, zerwał się z miejsca dopadając kochanka. Chwycił go mocno za rękę, zostając przez to zlustrowanym złym spojrzeniem i powiedział zdesperowany:
— Przepraszam.
I chociaż nie miał ku temu podstaw, nie chciał aby znów było między nimi źle. Spuścił wzrok i powtórzył szeptem:
— Przepraszam, Aominecchi.

— Nie przepraszaj, tylko zacznij mnie słuchać — odparł Daiki, siląc się na spokój. — Mam małe problemy w pracy. Do tego doszła bezsenność. Nie było mi łatwo przyjąć wszystkiego do wiadomości, więc, jak myślę, między innymi dlatego trochę zaniedbałem naszą relację. Ale teraz chcę to naprawić, a nie ułatwiasz mi tego, na każdym kroku widząc jakieś problemy, które albo nie są istotne, albo po prostu ich nie ma — wyjaśnił, starając się uwolnić z uścisku kochanka.

— Dlaczego mówisz mi to dopiero teraz? — spytał Kise, jednak bez wyrzutów – jedynie z nieukrywanym bólem na twarzy. Nie odpuszczał, wciąż trzymając kochanka, jakby ten miał zaraz uciec z domu i nigdy nie wrócić. — I czemu sprawiasz, że czuję się,  jakbym robił coś złego? — dodał ciszej, luzując uścisk. Wpatrywał się intensywnie w Daikiego, walcząc ze sobą, aby go nie pocałować. Z jednej strony bardzo tego chciał, z drugiej trochę bał się to zrobić.
— Martwię się.

— Niepotrzebnie — odparł Daiki. Zabrzmiało to o wiele chłodniej, niż się spodziewał, jednak przestał panować nad tonem swojego głosu. — Nie wiem, dlaczego ci nie powiedziałem — przyznał szczerze. — Może dlatego, że nie chciałem wyjść na słabego. A może dlatego — wyszarpnął rękę z uścisku Kise — że wiedziałem, że tak to będzie wyglądać. Bezsensowna troska z twojej strony i obchodzenie się ze mną jak z jajkiem. To mi na pewno nie pomoże — warknął, odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Uciekł. Po raz kolejny. Jednak dyskusje, takie jak ta, zaczęły go już przerastać.

Kise stał na środku tak, jak zostawił go w nim Daiki, usilnie próbując powstrzymać napad szlochu. Po chwili jednak zawładnęła nim złość i frustracja spowodowane bezradnością i upierdliwym uczuciem niezrozumienia, mimo wszelkich swoich starań. Ubrał się szybko w pierwsze lepsze ciuchy, leżące w szafie i ruszył w głąb domu w poszukiwaniu Aomine, zgarniając i zakładając uprzednio buty z przedpokoju. Stanął w drzwiach kuchni, patrząc jak mulat siedzi przy stole i żuje leniwie kanapkę, usilnie unikając patrzenia w stronę blondyna.
Kise wypuścił z płuc drżący oddech i powiedział cicho:
— Jestem zmęczony, Aominecchi... Chyba już nie dam rady — wyszeptał. — Kocham cię najbardziej na świecie, ale mam wrażenie, że niedługo oszaleję.
Gdy ciemnoskóry nie wykazał żadnej reakcji, Ryota powstrzymał kolejne łzy i dodał chłodno:
— Dorośnij. Naucz się w końcu na mnie polegać, Aominecchi.
Nie czekając na żaden odzew, odwrócił się na pięcie i wyszedł szybko z domu, zakładając w pośpiechu kurtkę.

Aomine ruszył się dopiero w chwili, gdy usłyszał trzaśnięcie drzwiami od ich mieszkania. Niewiele myśląc, poderwał się z miejsca i pobiegł do okna. Na dworze padały pojedyncze płatki śniegu, które nie utrudniały mu widoczności. Już po chwili był w stanie zobaczyć, jak jego kochanek wychodzi z klatki schodowej i skręca w pierwszą prawą uliczkę po wyjściu z osiedla. Prowadziła ona na przystanek autobusowy. Daiki nie miał bladego pojęcia, gdzie jego kochanek chciał teraz pojechać, w końcu do rozpoczęcia pracy jeszcze trochę czasu miał. Ta niewiedza w pewien sposób go dotknęła.
Przecież nie chciał, żeby Ryota go zostawił. Więc czemu? Czemu...?
Nie mogąc wytrzymać ani chwili dłużej, oderwał czoło od szyby okna i pobiegł do łazienki. Rzucił się na kolana przed toaletą i wymusił wymioty. Zwrócił całe pół kanapki, które zdążył zjeść. Resztę zawartości jego żołądka stanowiła tylko żółć, której również się pozbył.
Trząsł się z wściekłości na samego siebie. Czemu nic nigdy mu się nie udawało? I nawet teraz, gdy tak usilnie starał się po prostu zamknąć ten rozdział z ich życia, w którym im się nie układało – znowu mu nie wyszło. Tym razem stracił Kise po raz kolejny i cholernie bał się, że na zawsze.
Blondyn stanowił cząstkę jego samego, odkąd tylko go pokochał, toteż tracąc go, Aomine poczuł w środku niewiarygodną pustkę. Większą, niż kiedykolwiek.
Zacisnął zęby i podniósł się z kafelków. Spuścił w toalecie wodę, następnie odkręcił kran w zlewie i energicznie przemył twarz, drapiąc przy tym skórę niemal do krwi.
Uniósł wzrok w górę i na chwilę zamarł. Zobaczył swoje odbicie w lustrze, które zajmowało dość sporą powierzchnię ściany tuż nad umywalką. Cienie pod oczami, przekrwione białka, zapadnięte policzki, popękane usta, potargane włosy. Nie mógł uwierzyć, że to wciąż on. Kiedy ostatnio przeglądał się w lustrze? Jak to możliwe, że nagle zaczął wyglądać tak okropnie? Kiedy się tak stoczył...?
— Kurwa!
Nie mogąc opanować oszałamiającego przypływu złości ogarniającej całe jego ciało, zacisnął dłoń w pięść i z całej siły uderzył w sam środek swojego lustrzanego odbicia.
Krew trysnęła razem z odpryskami szkła, które posypało się na podłogę. Podobnie jak wnętrze Daikiego. Ono również pękło, a cisza przerwana trzaskiem tłuczonego szkła zmieszanego z przekleństwem i czerwono-brunatną krwią była dla niego prawie tak samo dotkliwa, jak pogodzenie się z faktem, że został sam.

*

W mieszkaniu Takao od dobrych dwóch godzin nie panowała cisza. Tak, jak to było od dnia wcześniejszego. Mężczyźni raczyli się rozmową, jednak trzymali się lżejszych tematów po historii szatyna.
Nagle Kazunari wyprostował się gwałtownie na krześle.
— O! Shin-chan — zaczął olśniony — mam dwa pytania. Oba mogą być trochę wścibskie, masz coś przeciwko? — zapytał z błyskiem w oku.

— Pewnie nawet jeśli mam, to i tak je zadasz, nanodayo — westchnął Midorima, ale uśmiechnął się delikatnie i obrócił powoli trzymany w dłoniach pusty kubek po kawie. — Pytaj, ja już chyba wystarczająco cię przesłuchałem.

— Okej! — Postanowił od razu przejść do sedna, ignorując wszelkie przeciw, które zaprzątały jego głowę. — Dlaczego sam przyniosłeś mi kartę? Jestem pewien, że zwróciliby mi ją pracownicy...

Shintaro zawahał się nad odpowiedzią przez ułamek sekundy. Dwie sprzeczne siły w jego głowie zestawiły ze sobą prawdę oraz jej nagięcie. Postanowił jednak połączyć w odpowiedzi obie opcje, ponieważ głupio mu było przyznać rzeczywisty powód przed samym sobą, a co dopiero przed Kazunarim.
— Jak już wspomniałem, zgubiłem kontakt do ciebie. Więc kiedy los dał mi drugą szansę, po prostu z niej skorzystałem, to tyle. — Wzruszył ramionami, starając się panować nad każdym najmniejszym drgnieniem mięśnia swej twarzy, aby nie okazać zbyt wielu sprzecznych sygnałów.

Takao zaśmiał się donośnie. Postanowił zatrzymać wszelkie komentarze dla siebie i zmienił temat, kręcąc w rozbawieniu głową.
— No dobra... A Święta? Jakieś plany?  — spytał z zainteresowaniem.

Midorima nachmurzył się nieco i podparł podbródek o dłoń, myśląc.
— Nie. Co roku spędzam je sam — odparł krótko.
Tak naprawdę nie znosił świąt i mimo iż rodzina zapraszała go do siebie bezustannie, uparcie odmawiał za każdym razem. Uważał, że w dzieciństwie spędził w tym świątecznym, rodzinnym sajgonie już tyle czasu, że wystarczy mu to aż do śmierci. Matka wykorzystywała go do wykonywania najbardziej męczących prac domowych, jedzenie nie smakowało, kolędy nudziły, prezenty nigdy nie odpowiadały oczekiwaniom, a wszyscy krewni zgromadzeni na wigilijnej kolacji wypytywali o każdy najmniejszy szczegół dotyczący jego prywatnego życia, z uporem maniaka domagając się odpowiedzi.
Właśnie dlatego wolał być w Święta sam, jak najdalej od rodziny, a na słyszane do znudzenia wyrażenie „magia świąt” dostawał dreszczy.
Z biegiem lat stracił wiarę, iż Boże Narodzenie może wyglądać inaczej i jest to coś znacznie więcej, aniżeli komercyjne święto niosące za sobą niepoliczalny niemal zysk.

Kazunari zamyślił się przez chwilę.
— Ja w tym roku robię przedwczesnego, jednoosobowego Sylwestra — powiedział skupiony. — Wiesz, będzie alko, TV i popcorn — dodał machając ręką. Zanim Midorima cokolwiek skomentował, Kazunari rzucił luźną propozycję: — Jeśli nie masz nic lepszego do roboty, czuj się zaproszony.

— Nie wiem, czy powinienem — odpowiedział powoli Shintaro, kręcąc głową. Uprzytamniając sobie jednak, jak mogło zostać to odebrane, dodał prędko: — To znaczy… Nie zrozum mnie źle. Od Wigilii aż do Nowego Roku mam w pracy wolne, ale znamy się strasznie krótko i… Po prostu… — Warknął cicho, zły sam na siebie za to, że się plącze. — Pewnie jest wiele innych, lepszych osób. Nie chcę cię sobą zanudzić — dodał ponuro, przypominając sobie, że właśnie tak mówiono o nim za jego plecami – nudziarz.

— Jakoś do tej pory dobrze się bawię — powiedział z uśmiechem szatyn. W rzeczywistości miał ochotę wykrzyczeć,  jak bardzo szczęśliwy jest, że może rozmawiać ze swoim idolem i porządnym człowiekiem jednocześnie. Naprawdę chciał się lepiej poznać. — Poza tym, nie zapraszałbym cię, gdybym tego nie chciał... — dodał, wzruszając ramionami.

Midorima uśmiechnął się pod nosem, nie chcąc jednak, aby zostało to zauważone przez jego rozmówcę, odchrząknął szybko i odparł, siląc się na obojętny ton:
— Więc… Jaką datę masz konkretnie na myśli?

— Hmm...Wiem, że to raczej nie wypada, ale myślałem o Wigilii. — Podrapał się po głowie z zakłopotaniem. Nagle klasnął w dłonie i powiedział żartobliwie: — No! Ale musu nie ma.

— Wobec tego przyjdę z chęcią. Jak już mówiłem, i tak nie mam nic do roboty.
Serce Midorimy zaczęło bić nieznośnie mocno, co najpierw go zirytowało, jednak zaraz zaintrygowało. Jeszcze nigdy tak się nie czuł, dlatego myśl, że tego dnia przyjdzie do Takao, nawet jeśli jego znak zodiaku będzie zajmować ostatnią pozycję w rankingu, zrzucił na ten dziwny, obcy mu stan, w jaki mimowolnie wprowadził go Kazunari.

— Rozumiem, że zostajesz na noc? — spytał luźno Takao, zanim zorientował się, jak dwuznacznie mogło to zabrzmieć. Zachłysnął się powietrzem i zamachał dziko rękami. — To znaczy...! Nie miałem nic złego na myśli.

Midorima poczerwieniał nieznacznie i zacisnął usta w wąską linię, poczym zmarszczył brwi i spytał powoli, przeciągając:
— A… Masz na myśli teraz czy pojutrze?

— Eh? — zdziwił się Takao. — Jak to teraz? — spytał zbity z tropu. Co prawda nie doszukał się żadnego podtekstu, jednak nie był pewien o co chodziło zielonookiemu.

— K-Kiedy chcesz, żebym został, nonadayo — burknął Shintaro, czując się bardzo niezręcznie w tej sytuacji.
Odwrócił szybko wzrok od Takao i wbił go uparcie w przestrzeń nad jego ramieniem, jakby usiłował się tam dopatrzeć czegoś ciekawego, ściskając przy tym kubek w dłoniach tak mocno, że aż pobielały mu palce.

— A-Ah! — zaśmiał się nerwowo. — Kiedy chc... To znaczy jutro! Jutro — powiedział. — Pasuje ci, Shin-chan?

— Jasne — odparł szybko i nerwowym ruchem poprawił okulary, choć ich położenie wcale nie wymagało korekty. — Wpadnę po pracy… Czy coś — mruknął i wstał odsuwając krzesło z piskiem. — A teraz chyba będę się już zbierać… Dziękuję za kawę. I za rozmowę — powiedział szczerze i zmusił się, aby spojrzeć wprost w oczy Takao.
Przeszedł go dreszcz.

— Um... A ja za kartę — bąknął Takao, nie mogąc wymyślić nic lepszego.
Odprowadził Midorimę do drzwi i zbliżył się do niego, jakby chciał się przytulić. Szybko jednak się wycofał, mając nadzieję, że Shintaro nic nie zauważył. Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło.
— To do zobaczenia, Shin-chan.

I mimo, iż Midorima tego nie spostrzegł, jego ciało drgnęło samoistnie, jakby pragnąć odwzajemnić gest. Mężczyzna zrugał się w duchu za ten niekontrolowany odruch. Wysilił się na uśmiech, założył czapkę i skinął Takao głową, po czym pospiesznie opuścił jego mieszkanie. Zupełnie tak, jakby z jednej strony pragnął uciec od uczuć, jakie się tam nagromadziły.

*

Szeroka, brukowana, odśnieżona ulica okupowana była przez wiele budek, czy stoisk oraz ludzi krzątających się wśród nich. Rynek wręcz pękał w szwach. Gdyby nie przyjemne, żółte światło, leniwie spływające spod czarnych, oszronionych latarni ustawionych rzędami w odpowiedniej odległości, wszystko ogarnęłaby ciemność. Blask z lamp jednak doskonale rozpraszał mrok, odbijając swoje wiązki od pięknie skrzącego pod jego wpływem śniegu.
W kotłującym się tłumie dało wyróżnić się dwójkę mężczyzn idących obok siebie spokojnym, naturalnym tempem, jakby nie dotkniętych całą świąteczną przepychanką i chaosem.
 Akashi trzymał się lekko na uboczu, obserwując uważnie Koukiego, który z roziskrzonymi oczami lustrował cały jarmark. Mimowolnie i nieświadomie uśmiechnął się, widząc go takim szczęśliwym. Pod wpływem tego ciepłego uczucia, jakie zrodziło się w nim na ten obrazek, zrównał swój krok z Furihatą i złapał jego dłoń w swoją.
— Gdzie chcesz najpierw iść? — spytał sympatycznie.

Kouki zapowietrzył się i zaczerwienił soczyście, patrząc na ich złączone ręce. Serce w klatce piersiowej biło mu tak, jakby chciało się z niej wyrwać, boleśnie uderzając o żebra.
— A-A-Akashi-kun… — jęknął, czując, jak plącze mu się język. — J-Jesteśmy w miejscu publicznym. Nie wiem, czy powinniśmy… — powiedział cicho, jednak nie zabrał dłoni, a nawet, wbrew temu, co mówił, pociągnął kochanka w stronę ze straganem, na którym sprzedawano miody.

— Dopóki tobie to nie przeszkadza, ja nie widzę żadnego problemu — odparł Seijuro niewzruszony.
Pochylił się nad słoiczkami wypełnionymi po brzegi złotym miodem i obrzucił każdy z osobna swoim chłodnym, krytycznym spojrzeniem, oceniając ich zawartość. Gdyby naczynia miały w sobie jakiekolwiek życie, zapewne rzuciłyby się na chodnik, kończąc swój nieszczęsny żywot.
W pewnym momencie Akashi zwrócił się do sprzedawcy, który wyglądał jakby miał zaraz zemdleć:
— Czy pańskie wyroby można wypróbować? — spytał nienagannie.
— T-tak! Proszę się częstować — odparł mężczyzna, podając ryżemu jednorazową łyżeczkę.
Rudy skorzystał z propozycji i zatopił plastik w złotym, gęstym płynie. Pomimo sceptycznego wzroku, Seijuro nie powiedział na jego temat nic złego. Mało tego, ku uciesze sprzedawcy, dwa z nich pochwalił. Uznał je za godne uwagi, więc zaplanował kupić jeden z nich. Nie chcąc decydować samemu podsunął sztuciec pod nos Furihaty i zarządził:
— Wybieraj. Wrzosowy czy wielokwiatowy?

Kouki spróbował po odrobinie każdego z miodów, po czym mlasnął parę razy, próbując pozbyć się choć części smaku oszałamiającej słodyczy z ust.
— Nie czuję różnicy — sapnął bezradnie, patrząc na Akashego maślanym wzrokiem. — Lepiej będzie, jeśli ty wybierzesz.

— Dobrze, więc wrzosowy — powiedział do sprzedawcy Akashi.
Po zapłaceniu i podziękowaniu, pociągnął Koukiego w znaną tylko sobie stronę i zatrzymał się dopiero przed zielonymi, pachnącymi lasem choinkami. Posłał zbliżającemu się do nich sprzedawcy mordercze spojrzenie, które szybko zmusiło tamtego do zmiany zdania. Nie znosił ludzi sprzedających drzewka na Święta. Byli naciągaczami i wazeliniarzami, a to było typ osobowości, który potrafił wprawić opanowanego Akashiego w głęboką złość.
Odwrócił się do partnera i spytał:
— Rozumiem, że chcesz ją ubierać sam?

Furihata uśmiechnął się czując w sercu ciepło.
— Oczywiście, że tak — odpowiedział lekko. — To znaczy... Tak, ale tylko, jeśli mi pomożesz, Akashi-kun — sprecyzował.
Dyskretnie się rozejrzał. Seijuro zaprowadził ich w takie miejsce, gdzie nie kłębiło się od ludzi, a słychać było jedynie gwar niosący się od straganów, od których odgradzał ich rząd choinek. Uznając otoczenie za bezpieczne, uniósł się na palcach i cmoknął kochanka prosto w usta, splatając uprzednio jego chłodne dłonie ze swoimi ciepłymi.

Wyższy mruknął z aprobatą i odparł powoli, odsuwając się delikatnie:
— Jestem w stanie przystać na tę propozycję — powiedział, wracając wzrokiem do drzewek. Przyciągnął Furihatę do jednego z nich – niższego, aczkolwiek szerszego, o bardzo dużych, grubych igłach. — Skoro chcesz stroić, najlepsza będzie jodła — zauważył. Spojrzał na Koukiego i wyjaśnił: — Ma miękkie kolce. Nie będzie kłuć. Sam zobacz — zaproponował, dotykając zielonych szpilek w celu prezentacji.

Furihata pokiwał głową, ogromnie ciesząc się, że jego chłopak ma tak dużą wiedzę na wszelakie tematy i zawsze jest gotów znaleźć dla niej zastosowanie w praktyce.
Również wyciągnął ramię przed siebie i dotknął dłonią igieł, nie mogąc się powstrzymać, aby przy okazji nie trącić delikatnie ręki Akashiego. Obejrzał choinkę dokładnie, od góry do dołu. Była nieco wyższa od Seijuuro, a przy tym cudownie rozłożysta – zupełnie tak, jakby każda z jej gałązek próbowała sięgnąć jak najdalej. A przy tym wszystkim wydzielała przepiękny zapach żywicy i świeżości.
— Podoba mi się — oświadczył i spojrzał na Akashiego z ognikami radości w oczach. — Jest śliczna, już nie mogę się doczekać, żeby ją ozdobić — westchnął rozmarzony.

Seijuuro nie skomentował. Po prostu uśmiechnął się do kochanka i pogłaskał go po głowie. Dla niego święta nie miały żadnego znaczenia. Były po prostu kolejnym dniem, który różnił się od innych tylko ilością branych przez jego pracowników urlopów. Był w stosunku do Wigilii neutralny, obojętny.
 Nic jednak nie przeszkadzało w tym, aby cieszyć się z możliwości spędzania tego czasu z osobą,  na której mu zależało. Ponadto miał idealną okazję, aby trochę porozpieszczać Koukiego, nie tracąc przy tym wizerunku jako dość chłodny i zdystansowany osobnik. W końcu to specjalny dzień, więc każdy staje się trochę bardziej empatyczny.
  Zakupili drzewko z dostawą do mieszkania i ruszyli w dalszą podróż. Akashi wyglądał jakby nic nie zwracało jego uwagi, w rzeczywistości jednak obserwował uważnie stragany, szukając czegoś co mogłoby, nie musiało, znaleźć się pod choinką.

Odkąd Akashi zdecydował się trzymać Furihatę, ten skwapliwie to wykorzystywał, trzymając go mocno, jakby podświadomie obawiając się tego, że Seijuro może zechcieć puścić jego dłoń, czego on sam trochę się obawiał. Nie tylko w sensie dosłownym. Zaczął zastanawiać się, co by było, gdyby znudził się Akashiemu i kochanek uznałby go za niepotrzebnego. Czy wyrzuciłby go z domu, jak to czeka biedną choinkę po Świętach...?
Pokręcił energicznie głową na boki, jakby starając się odpędzić od siebie złośliwe myśli. Nie miał pojęcia, co zrobiłby bez świadomości, że jeśli tylko ma potrzebę – zawsze może przytulić się do Seijuro, pocałować go, czy chociażby właśnie potrzymać za rękę. Drobny gest, ale za to jak wymowny.
Swoje rozmyślania chłopak zakończył tym, że jeśli Akashiemu choć trochę na nim zależy, to nigdy go nie zostawi, bo w obecnej chwili Seijuro jest już dla Koukiego wszystkim, a bez niego prawdopodobnie zginąłby, nie mogąc zaadaptować nowej rzeczywistości.
Klucząc między najróżniejszymi straganami zatrzymywali się, gdy Furihata chciał na coś dłużej popatrzeć, czy kupić, a stało się tak w przypadku dwóch par ciepłych, wełnianych skarpet, które gdy tylko ujrzał - po prostu musiał mieć.
W końcu, nieco zmęczeni, usiedli na drewnianej ławeczce tuż przy sekcji z choinkami, rozkoszując się ich zapachem i nieco cichszym, spokojniejszym otoczeniem.
Kouki przymknął na moment powieki i oparł głowę o ramię kochanka z ufnością.
— Akashi-kun, mogę o coś spytać? — odezwał się nagle, a dostawszy krótkie pozwolenie, powiedział: — Jak wyglądały twoje Święta w dzieciństwie?

— Święta... — pomyślał Akashi. — W mojej rodzinie nie obchodzi się Wigilii czy Bożego Narodzenia. Ojciec jest tradycjonalistą. Mógłbym nawet pokusić się o stwierdzenie – zagorzałym konserwatystą — zaśmiał się do siebie. — Pewnie dlatego i dla mnie te święta nie mają większego znaczenia — dodał wzruszając ramionami. — Nie powiem jednak, że są mi obojętne. Mogę teraz stracić w twoich oczach, niemniej dzięki nim jestem tym, kim jestem. Wszak od małego byłem przygotowywany do dorosłego życia — westchnął, patrząc przed siebie. Po krótkiej chwili kontynuował: — Aby zarządzać własną firmą i przede wszystkim ją stworzyć potrzeba mnóstwo znajomości. Święta są idealną okazją na spotkania biznesowe, na które od dziecka zbierał mnie ojciec. Robił to po to, abym nauczył się podstaw handlu, hierarchii oraz obserwowania i wyciągania wniosków. Jak widać zaowocowało — stwierdził spokojnie. — Może gdybym urodził się w innej rodzinie miałbym do niego o to żal. Wyszło mi to mimo wszystko na dobre i nie chodzę z głową w chmurach.

— Hmm... — Kouki zamyślił się na moment.
Orzechowe kosmyki spłynęły mu na czoło, wchodząc do oczu, ale nie przejął się tym. Mróz szczypał jego policzki, ale siedziało mu się na ławce zbyt przyjemnie, aby się tym przejąć. Zaczerpnął głęboko w płuca powietrza i wypuścił je z lekkim światem. W powietrzu przez chwilę unosił się obłoczek pary.
— Rozumiem to wszystko, Akashi-kun, no i, oczywiście, to podziwiam, ale... Chcesz przez to powiedzieć, że nigdy nie piekłeś na święta pierniczków? — spytał, niemal z trwogą zerkając na zamyśloną, łagodną twarz kochanka. — Że nigdy nie ubierałeś choinki, nie szykowałeś kolacji wigilijnej, ani nie oczekiwałeś pierwszej gwiazdki...?

Seijuro nawiązał z Koukim kontakt wzrokowy, patrząc na niego zaskoczony. Przez moment nie wiedział co powiedzieć, jednak po chwili tylko się roześmiał i pogładził go po włosach, odgarniając przy okazji niesforne kosmyki z czoła.
— Tak wyszło — powiedział rozbawiony, unosząc lekko ręce, które zaraz po tym wylądowały z powrotem na jego udach.

— Och... — westchnął cicho Furihata, patrząc na kochanka ze współczuciem. W tamtej chwili powiedzenie, że na sukces potrzeba zapracować i nie uda się go osiągnąć bez wyrzeczeń nabrało dla niego innego znaczenia. — W takim razie — chwycił niepewnie dłoń Seijuuro w swoje — musisz to szybko nadrobić. Pomogę ci w tym, Akashi-kun. Pokażę ci, że Święta to coś innego, lepszego niż praca — obiecał cicho, aczkolwiek z mocą. Sekundę potem, gdy dotarło do niego, co właśnie powiedział, zaczerwienił się cały i znacznie szerzej otworzył oczy, puszczając przy tym Akashiego. — T-To... To znaczy... N-Nie, nieważne, zapomnij proszę — jęknął ciężko, chowając twarz w dłoniach.

— Dobrze wiesz, że nigdy niczego nie zapominam — powiedział złośliwie, prychając pod nosem rozbawiony. Postanowił zlitować się nad Koukim i nie znęcać się tak nad nim, więc pocałował go krótko i dyskretnie w usta, uśmiechając się czarująco. Spojrzał mu w oczy i mruknął: — Czekam na to z niecierpliwością.

Wciąż czerwony na twarzy, Furihata odwrócił wzrok od partnera i przygryzł dolną wargę. Jego serce ponownie biło szybko, zbyt szybko, a oddech stał się drżący i urywany. Nawet, gdyby chciał, nie mógł ukryć tego, jak Akashi potrafi na niego działać.
— M-Możemy iść już dalej? — spytał cicho, czując, że jeszcze chwila, a do reszty zatraci się w swoich mieszanych uczuciach, a przy tym pewnie spłonie ze wstydu.

— Oczywiście — odparł jedynie Akashi.
Wstał z ławki i odwrócił się do Furihaty, wyciągając ku niemu dłoń z delikatnym uśmiechem. Gdy tylko brunet ją chwycił, rudy dodał:
— Zatem prowadź.

Kouki wypuścił ze świstem powietrze z płuc i w dalszym ciągu nie patrząc na Akashiego, a przy tym zawzięcie milcząc, poprowadził Seijuro powoli przez ugniecioną w śniegu dróżkę. Nie patrzył gdzie się kieruje, ani nie czynił tego przemyślanie, ale gdy już dotarli do głównej alei, zatrzymał się gwałtownie przed budką, w której sprzedawano grzane wino.
— Kupimy? — spytał.

Seijuro przytaknął głową i wyjął z kieszeni płaszcza portfel, unosząc do sympatycznej, nieco przy kości sprzedawczyni dwa palce. Kobieta rozumiejąc ten gest, bez słów zaczęła nalewać do naczyń napój, z uśmiechem podając je później mężczyznom. Akashi podziękował i podłożył pieniądze na ladzie. Spojrzał na Furihatę i spytał, upijając łyk trunku:
— Smakuje ci, Kouki?

Furihata upił łyk gorącego trunku, parząc sobie przy okazji wargi i język. Syknął cicho, jednak po chwili odparł, rozentuzjazmowany:
— Tak, jest strasznie dobre! — Po czym, czyniąc to dość zabawnie, spróbował napić się jeszcze raz. Widząc to Seijuro parsknął cichym śmiechem, jednak nie skomentował.
Niedługo potem ruszyli powoli dalej przed siebie, popijając przy tym wino. Przeszli przez cały świąteczny jarmark, podziwiając, a w przypadku Akashiego po prostu lustrując spojrzeniem; poszczególne drewniane budki, na których, zdawałoby się, można było kupić dosłownie wszystko.
Nigdzie się nie spiesząc, wyszli z rozświetlonego kolorowymi światłami terenu na nieco mniej świątecznie wyglądającą, opustoszałą ulicę. Była ona prawie w ogóle nieoświetlona i wydawała się niemal zapomniana przez wszystkich, co potwierdzała gruba warstwa śniegu na chodniku, która teoretycznie powinna być uprzątnięta przez służby miejskie.
W pewnym momencie Kouki zatrzymał się niespodziewanie. Seijuro zmierzył go z lekka zdziwionym spojrzeniem. Na jego twarz padało żółte światło pobliskiej latarni, które odkrywało przed światem jego zaczerwienione policzki, duże, błyszczące oczy oraz nieco zaciśnięte, widocznie ze stresu, wargi. Zapatrzony na ten rozkoszny widok, Akashi dopiero po chwili zorientował się, że śnieg ponownie zaczął prószyć, osiadając na kasztanowych włosach chłopaka.
Kiedy się odezwał, jego głos drżał i był lekko zachrypnięty, jednak był bardzo ciepły, głęboki i przyjemny dla ucha.
— Um... Akashi-kun ja chciałem ci jeszcze raz podziękować za to, co dla mnie robisz. — Jego słowa były ostrożnie dobrane, przez co ryży domyślił się, że Kouki musiał dość długo nad nimi rozmyślać, co zgadzałoby się z tym, że przez większość drogi milczał wymownie, ściskając jedynie dłoń wyższego. — Trochę głupio mi z tym, że ja nie mogę robić dla ciebie tak wiele, jak ty dla mnie, dlatego jeśli coś takiego by się znalazło, proszę, powiedz mi o tym — powiedział i uśmiechnął się nieśmiało, patrząc wprost w oczy kochanka.

— Wyjaśnij mi proszę, co w twoim mniemaniu znaczy „tak wiele” — poprosił grzecznie Akashi. — Nie uważam, że masz powód, aby mi dziękować — dodał spokojnie, mrużąc lekko oczy.

— H-Huh? — zdziwił się Kouki. Jego równe, wyraźne brwi zmarszczyły się lekko, a twarz wykrzywił grymas niezrozumienia zmieszanego z niepewnością. — Jeśli miałbym wymienić wszystko to chyba dnia by mi nie starczyło — westchnął cicho. Zaczął nerwowo pocierać dłonią o dłoń. —  Jesteś dla mnie miły, spełniasz różne moje prośby... No i spędzamy razem Święta. Już nie pamiętam, kiedy byłem aż tak szczęśliwy. A to wszystko twoja zasługa — wyznał, czując, że już dłużej nie da rady trzymać tego w sobie. Musiał wyrzucić z siebie wszystkie te emocje. Teraz, natychmiast. — Kocham cię, Akashi-kun i jestem ci wdzięczny nawet chociażby za to, że zdecydowałeś się być z kimś takim jak ja.

Seijuro trawił słowa kochanka przez dłuższą chwilę. W końcu pochylił się i cmoknął go z wolna w usta.
— Nie musisz mi za nic dziękować. — Zrobił pauzę, podczas której zastanawiał się jak ubrać wszystko w słowa. — Nie mogę powiedzieć tego samego. To, co czuję do ciebie jest jeszcze zbyt słabe, aby nazwać miłością, ale zależy mi na tobie, Kouki i z każdym spędzonym z Tobą dniem czuję, że coraz bardziej... Dlatego chcę spędzić Święta razem. Być przy tobie i pozwolić ci mnie w sobie rozkochać — odparł szczerze, gładząc kciukiem jego policzek. — Więc nie dziękuj mi proszę, za taki egoizm i niesprawiedliwość w stosunku do ciebie — dodał ciszej.

Oczy Furihaty zrobiły się na moment duże i błyszczące, jakby wilgotne, ale nie popłynęły z nich łzy. Wręcz przeciwnie. Chłopak wyprostował się i uniósł głowę tak, że w tamtym momencie prawie równał się wzrostem z Akashim. Jego wyraz twarzy był łagodny i spokojny, przez co jego ciche słowa zdawały się brzmieć o wiele pewniej, niż rzeczywiście je wypowiadał.
— Nie wiem, czy dam radę, więc musisz mi wybaczyć ewentualne niepowodzenie w tej sprawie. Jednak wiem na pewno, że jeszcze nikt nie znaczył dla mnie tyle co ty, więc się postaram. I jestem ci wdzięczny za szczerość, bardzo to doceniam — ostatnie słowa zaintonował najciszej, a kiedy je wypowiedział, odwrócił wzrok w bok i przygryzł wargę.
Czuł się źle z tym, że nie ma teraz dokąd uciec i w spokoju pozbierać myśli.

— Powiedziałem to dlatego, bo jestem prawie pewien, że to jedynie kwestia czasu — powiedział Akashi delikatnie zwrócił ku sobie twarz partnera tak, aby ten spojrzał na niego. — Jeszcze nikt nie wzbudził we mnie tylu i takich uczuć jak ty, Kouki — sprostował. — Już kiedyś to mówiłem, ale z chęcią się powtórzę – jesteś dla mnie stworzony — wyznał, przyciągając do siebie drobne ciało. Zaciągnął się zapachem Furihaty i poprosił: — Dlatego pozwól mi być tak samolubnym i prosić cię o czas.

Furihata naprawdę bardzo chciał odpowiedzieć, jednak coś sprawiło, że jego gardło ścisnęło się mocno i brunet nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Jego dłonie zaczęły drżeć, zdradzając emocje, dlatego zacisnął je mocno na płaszczu Seijuro, jakby w obawie, że ten może zaraz chcieć się odsunąć. Jednocześnie oparł czoło o pierś kochanka i począł wciągać spazmatycznie powietrze przez nos, próbując uspokoić. Jednak w dalszym ciągu nie mógł się zdobyć na odpowiedź, dlatego po prostu pokiwał głową na znak, że się zgadza.

Akashi pocałował jego włosy i objął go mocniej. Stali tak w ciszy, dopóki nie przerwał jej wyższy.
— Przepraszam, Kouki — powiedział szczerze. Odsunął się lekko, ale tylko po to, żeby utkwić wzrok na delikatniej, smutnej twarzy Furichaty. — Jeśli nadal masz ochotę, możemy pójść ubrać choinkę — zaproponował z delikatnym uśmiechem.

Furihata zamrugał szybko parę razy, tak, jakby ocknął się z amoku, po czy odchrząknął cicho. Targało nim mnóstwo uczuć, a żołądek ścisnął okrutny skurcz, przez który zrobiło mu się niedobrze.
Wymusił na twarz szeroki uśmiech i odparł krótko, ale szczerze:

— Bardzo. Chodźmy. 

2 komentarze:

  1. Hej,
    smutne, było tak pięknie, a potem... Daiki niech powie, a nie się wścieka, ignoruje... ech Furiatha taki wściekły jak dowiedział się, że Kise wyszedł wcześniej, miło że Akira chce aby święta były fantastyczne, no i wiemy co się stało, Takao został bardzo skrzywdzony, ale jest Midorima...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    wspaniały rozdział, bardzo smutno, było tak pięknie na początku, a potem... Aoime niech powie, a nie od razu się wścieka, ignoruje... Furiatha taki wściekły, że Kise wyszedł wcześniej... Takao został bardzo skrzywdzony, ale od czego mamy Midorime...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń