Do Świąt | rozdział 4

Po wspólnie zjedzonym śniadaniu, Aomine usnął w trakcie rozmowy z kochankiem. Leżeli oni na wciąż niezaścielonym łóżku i konwersowali na luźne tematy. Bardzo dawno tak nie robili, ponieważ kiedy w czasie ich kryzysu przyszło im o czymś rozmawiać, nie kłócąc się, mówili wtedy najczęściej o pracy albo swoich planach na czas najbliższy.
Tym razem, ku ogromnej radości Kise, było inaczej. Aomine pozwolił mu wtulić się w swoją pierś, głaskać po głowie i dać pokierować rozmową tak, aby tematami były rzeczy jak najprostsze, typu polityka, koncert sławnego zespołu, plan budowy nowej linii metra czy ich złośliwa sąsiadka mieszkająca piętro niżej i mierząca ich zdegustowanym spojrzeniem za każdym razem, gdy tylko dane im się było minąć na klatce schodowej, z czego śmiali się i żartowali obaj.
W pewnym momencie Ryota zorientował się, że coś jest tak, ponieważ Daiki przestał odpowiadać na jego pytania. Przesunął się wtedy nieco w górę i uniósł na jednym łokciu, aby widząc jego twarz móc się upewnić, że kochanek śpi, a nie ignoruje go. Jak na zawołanie, powieki zaczęły ciążyć również i jemu, dlatego po prostu pozwolił im opaść i odpłynął świadomością, zasłuchany w jeden z najpiękniejszych dźwięków, jakie dane mu było słyszeć: bicie serca Aomine.
Ciemnoskóry obudził się po szesnastej, zatem na dworze panowała już ciemność. Bolała go głowa i było mu niedobrze, ale nie miał siły, aby wstać i udać się do apteczki po jakiekolwiek leki. Westchnął tylko głęboko i oparł czoło o głowę wciąż śpiącego kochanka, nie mogąc się powstrzymać od gładzenia go po plecach odrętwiałą dłonią.
Niemal zdążył już zapomnieć jak cudownie słodko pachnie jego chłopak i jaką przyjemność sprawia mu trzymanie go mocno w ramionach, a przy tym świadomość, że blondyn należy tylko do niego.
Mimowolnie przez jego umysł przemknęła myśl, która dręczyła go już od długiego czasu. Jak ktoś tak idealny jak Ryota był w stanie znosić jego humorki, a przy tym pozostawać wciąż sobą? Kochającym, cierpliwym, ufnym i wiernym mężczyzną, który, w przeciwieństwie do niego, zauważając problem, nie uciekał od niego, tylko pragnął rozwiązać? Aomine nie miał pojęcia, a to zazwyczaj go denerwowało. Nie mógł w to uwierzyć, dlatego podejrzewał kochanka o zdradę, choć nie miał ku temu żadnych powodów.
Tym razem jednak tak nie było. Myśl, że Kise wytrzymuje z nim i wciąż z nim jest, bo go kocha, sprawiła, że przez chwilę nie był w stanie oddychać, czując, że zaczynają piec go oczy. Przetarł je więc profilaktycznie, za wszelką cenę starając się nie dopuścić do tego, aby się rozkleić. Odchrząknął i zmienił nieco pozycję, w której leżał. Sprawiło to, że Kise drgnął i otworzył oczy, momentalnie przylegając do niego jeszcze bardziej i ściskając mocno, myśląc, że ten chce odejść.
Ten gest, który był niemym krzykiem o to, aby z nim został, rozczulił Aomine do reszty. Odwzajemnił uścisk i odszukał ust kochanka, całując go krótko.
— Nigdzie się nie wybieram — szepnął, drapiąc blondyna uspokajająco po lędźwiach.
Pogrążeni w ciemności, zakłócanej jedynie przez żółte światło latarni wdzierające się do ich sypialni przez niezaciągnięte zasłony, wtuleni w siebie, czuli się tak bezpiecznie i pewnie, że Daiki nie miał ochoty myśleć o niczym innym, aniżeli o swoim chłopaku i o cieple, jakie te myśli tworzyły w jego wnętrzu.

Pod wpływem chwili, która zdawała się złudną mrzonką wobec ostatnich miesięcy, Kise poczuł, że musi po prostu powiedzieć, jak wiele Daiki dla niego znaczy. Dawno tego nie mówił, więc tym bardziej poczuł taką potrzebę. Jakby bał się, że może nie nadejść kolejna okazja. Ucałował napięte miejsce na szyi mulata, pod skórą którego wyczuł mozolne i miarowe tętno. Naszła go okropna myśl, że kiedyś może się ono zatrzymać i jeszcze mocniej ścisnął kochanka. Wziął głęboki wdech, aby móc się uspokoić i wyciągnął szyje, aby obdarzyć Aomine wyjątkowo czułym, mocnym i pewnym pocałunkiem, który miał utwierdzić wypowiedziane za chwilę słowa.
— Kocham cię, Aominecchi — wyznał, ciesząc się z możliwości, że może mu to powiedzieć.

W tej samej chwili żołądek Aomine ścisnął się nieznacznie, a serce zaczęło bić jakby mocniej, dudniąc mu w uszach. Znów poczuł się przez to jak zakochany szczeniak, którym był na początku ich relacji – po raz pierwszy w życiu w poważnym związku z, był pewien, tą jedyną, odpowiednią dla siebie osobą.
— Ja ciebie też — wymruczał w odpowiedzi. — Nawet, jeśli nie zawsze to okazuję.

Czując nieznośną gulę rosnącą w krtani, Kise wyszczerzył się głupio, chcąc tym rozluźnić zbyt intensywną, jak dla niego, atmosferę.
— Wiem — zachichotał beztrosko, wtulając twarz w zagłębienie szyi mulata.
Nie było mu jednak całkiem do śmiechu, bo czuł, że nadal jest coś, o czym Daiki mu nie wspomniał. Obecna sytuacja prezentowała się jednak o niebo lepiej, więc westchnął z ulgą. W końcu od dłuższego czasu nie mógł tak bezkarnie lepić się do partnera, nie wspominając już o inicjatywie z jego strony.

Aomine również, pierwszy raz od dawna, uśmiechnął się lekko i odetchnął głęboko, czując wewnętrzny spokój, który na dobrą sprawę nie miał nic wspólnego z lekami.
— Co chcesz teraz robić? — spytał kochanka po chwili.
Chciał naprawić ich relację. Przynajmniej spróbować. Zrobić cokolwiek w kierunku, aby było lepiej, mając nadzieję, że wraz ze skończeniem problemów w związku, te życiowe również znikną. Uznał więc, że na początek dobrym pomysłem będzie okazać Kise więcej zainteresowania niż dotychczas, choć podświadomie wiedział, że łatwo nie odrobi tych wszystkich chwil z ostatnich miesięcy, kiedy zamiast chociażby z nim porozmawiać, wolał zamknąć się w łazience czy wziąć nadgodziny w pracy.

— Nic — powiedział Kise spokojnie. Pośpiesznie schował twarz w ramionach Aomine, czując, jak pierwszy raz od dłuższego czasu zaczyna piec go twarz. Mimo wstydu bąknął cicho: — Chciałbym zostać z tobą w domu — „...bo boję się, że jak wstaniemy, wszystko wróci do poprzedniego stanu”, dokończył w myślach, nie mogąc się zdobyć na te słowa.

Aomine, jak gdyby czytając kochankowi w myślach, cmoknął cicho z dezaprobatą i pokręcił głową, którą wspierał o dłoń.
— Przecież chyba nie będziemy tak leżeć do jutra. No dalej, znajdź nam jakieś zajęcie. Zgodzę się nawet na oglądanie jakiś pierduł na DVD — westchnął, gładząc go po włosach.

Ryota nadął policzki i fuknął cicho pod nosem, jednak bez żalu czy złości:
— Czemu to zawsze ja muszę coś organizować? — Wtem przybrał na twarz chytry uśmieszek i powiedział zadziornie, pokonując własny wstyd: — Kto jak kto, Aominecchi, ale ty powinieneś wiedzieć, że w łóżku można robić też inne rzeczy, oprócz leżenia.

— Aleś ty dyskretny — parsknął Daiki, po czym dźwignął się do pozycji siedzącej.
Jednym ruchem ściągnął i rzucił na siebie swój t-shirt do spania, zostając w efekcie w samych bokserkach. Kise nie mógł przyjrzeć mu się wyraźnie, ponieważ było zbyt ciemno, a jego oko w tych warunkach pozwalało mu widzieć jedynie ogólny zarys ciała kochanka; z pewnością by zauważył, że Daiki ostatnio dość sporo schudł i widać mu było żebra. On sam jednak się tym nie przejmował, przynajmniej nie w tamtym momencie.
Przeczesał włosy dłonią i położył się na blondynie, którego przygniótł całym swoim ciężarem. Splótł jego dłonie ze swoimi, po czym przycisnął je mocno do materaca i zawisł twarzą nad partnerem, uśmiechając się zabójczo.
— Chcesz uprawiać seks? — spytał bez cienia wstydu czy niepewności.

— To była tylko propozycja — bąknął czerwony Ryota i żartobliwie, choć zawstydzony, nie potrafiąc oderwać wzroku od kochanka, dodał: — No chyba, że już jestem za stary i brzydki.
  Cała pewność siebie, na jaką zdobył się wcześniej, wyparowała. Poczuł nagły atak paniki, że naprawdę może nie pociągać już swojego partnera i zamrugał szybko kilkukrotnie. W końcu Daiki, lekko mówiąc, nigdy nie stronił od seksu, a przez ostatnie miesiące nawet się nie dotknęli. Kise przełknął ciężko ślinę, nadal wpatrując się w Aomine.
Może Daiki kogoś miał? Kogoś poza nim? Czuł się winny, że tak myślał, ale przecież to, że nadal go kochał, nie oznaczało, że nie może być z kimś, kto zaspokoi jego potrzeby na boku.
Chrząknął krótko, aby głos nie ugrzązł mu w gardle, jednak nie odezwał się słowem. Zły na siebie, niepewny i przestraszony, zaczął nagle się wycofywać. Spuścił głowę, starając się delikatnie wysunąć ręce z uścisku mulata.

— Hej, kotku. — Aomine chwycił jego podbródek w dłoń i nakierował tak, aby Ryota nie mógł mu uciec spojrzeniem. — Nawet kiedy będziesz stary i brzydki, to wciąż będę miał na ciebie ochotę — wymruczał i pocałował kochanka namiętnie, przytrzymując mocno, aby nie przyszło mu do głowy odsunąć się.
Następnie zaś zaczął sunąć ustami w dół, po jego żuchwie i szyi, znacząc je krwisto-sinymi, wręcz sprawiającymi ból przy ich robieniu, malinkami.

Kise syczał głośno za każdym razem, gdy wargi mulata spotykały się z jego skórą. Zaprzeczając samemu sobie, pomimo tego, że próbował go delikatnie odepchnąć, odchylał jednocześnie głowę, dając Daikiemu do niej lepszy dostęp. Po pewnym czasie syknięcia zmieniły się w ciche jęki, gdy Ryota faktycznie poczuł, że to, czym pałali do siebie, wcale nie osłabło. Miał nawet wrażenie, iż przez tą długą przerwę Aomine jest jeszcze bardziej wygłodniały, niż wcześniej. Sapnął ciężko, gdy poczuł, jak kochanek tworzy kolejną plamę, dokładnie w miejscu jego krtani. Wyglądało to, jakby drapieżnik właśnie upolował swoją ofiarę i przytrzymywał ją, aby mógł się nią pobawić i nie uciekła, zanim zabierze się za jej pożarcie.

I dokładnie właśnie tak było. Daiki postanowił, że zanim faktycznie zaspokoi rządzę swoje czy Ryoty, najpierw trochę się z nim podrażni, poznając każdy fragment jego skóry na nowo. Tak więc, całując jego ciało, smakując je językiem, od czasu do czasu zasysając się na nim na moment czy gryząc, sprawdzał, jak wiele zmieniło się od ich ostatniego razu w jego fakturze. Starał się zapamiętać dokładnie układ jego mięśni, wystających kości czy wklęśnięć, tak, aby móc go potem porównać ze swoimi wyobrażeniami z przeszłości, ponieważ czuł, że w swoim obecnym stanie nie ma szans na to, aby skupić się na czymkolwiek.
Powoli, bez jakiegokolwiek pośpiechu, rozebrał zarówno siebie, jak i partnera do naga, tak, aby móc sprawiać mu jeszcze więcej przyjemności. Zasłuchany w jego drżący, płytki oddech i mieszające się z nim westchnienia i jęki, zaczął błądzić dłońmi po jego ciele, ustami obcałowując okolice jego klatki piersiowej.

Kise również chciał coś zrobić. W jakiś sposób odwdzięczyć się za, doprowadzające go do gorączki rozpalającej nie tylko ciało, ale i umysł, pieszczoty. Nie był jednak w stanie. Choć tak wiele pragnął zrobić. Dotknąć, pocałować, czy wyjść z inicjatywą. Jednak nie potrafił. Ogarnęła go bezwładność. Sam nie wiedział dlaczego, ale tak, jak zwykle odpowiadał na zaczepki, czy sam zadzierał z kochankiem, tak teraz uległ całkowicie, zdając się na łaskę Aomine. Może podświadomie chciał mu tym zachowaniem przekazać jak bezgranicznie mu ufa? Ryota sam tego nie wiedział. Czuł się trochę nieswojo w tym stanie, ale wszelkie wątpliwości rozwiewała chęć oddania się partnerowi. To właśnie dlatego odczuwał poczynania Daikiego z dwa razy większą siłą. Pojękiwał cicho, starając się zapanować nad nietrzeźwością umysłu, która była skutkiem sprawnych ruchów języka oraz ust mulata.
Blondyn objął mocno kochanka i zesztywniał lekko. Coś było nie na miejscu. Powolnym ruchem dłoni zjechał z szerokich pleców kochanka, na jego boki, a następnie tors. Cały proces wyglądał zwyczajnie, jakby Kise łaknął dotknąć mulata. W rzeczywistości jednak badał palcami jego ciało, z lekkim strachem stwierdzając, że jest w stanie wyczuć kości, które wcześniej schowane były pod warstwą muskularnych mięśni.
Ryota westchnął głośno, ponieważ Daiki właśnie podciągnął się, gryząc go w ucho, i wystękał łamiącym się od podniecenia głosem:
— Schudłeś.

Nim mężczyzna jakkolwiek odpowiedział, wysunął spomiędzy warg język i przesunął nim po małżowinie usznej blondyna, wywołując tym u niego niekontrolowany dreszcz.
— Może trochę. Co z tego — westchnął i, jakby pragnąc odwrócić od tego tematu myśli kochanka, przesunął dłonią po jego wzwodzie, ściskając ją lekko na końcu, co poskutkowało tym, że Kise krzyknął cicho.
Ostatnio rzeczywiście się trochę zaniedbał i jadł o wiele, wiele mniej niż wcześniej, nie wspominając o tym, że przez branie otępiających leków nie miał zwyczajnie siły, ani ochoty, by ćwiczyć. Nie uważał jednak tego za coś złego, karmiąc resztki swojej świadomości nieprawdziwymi myślami, iż nie miał do wyboru żadnej innej, lepszej drogi, a jego sytuacja była bez wyjścia.

— N... Nie trochę — wyjęczał mężczyzna, marszcząc brwi w skupieniu i pod wpływem dotyku Aomine złapał go za ramiona, zaciskając na nich palce, aż nie pobielały. Daiki nie wyglądał tak jeszcze miesiąc temu, Kise dobrze pamiętał, widząc go czasem, gdy ten się przebierał. Normalny, zdrowy człowiek tak szybko nie chudł.
Nagle Ryotę przeszła przerażająca myśl, z którą zgadzały się wszystkie poprzednie wydarzenia. Aomine go zbywał, zarówno wcześniej jaki teraz – unikał tematu swojej osoby, dużo spał i brał o połowę mniejsze porcje obiadu niż wcześniej. Kise był prawie pewien, że jego kochanek jest na coś poważnie chory i przez to, nie wiedząc jak mu to powiedzieć, zachowywał się ostatnio tak, a nie inaczej. Być może Aomine nawet się o to obwiniał i chciał go do siebie zrazić, żeby nie ranić go po zerwaniu widokiem z wolna umierającego ciała.
 Do złotych oczu blondyna napłynęły łzy.
„Powiedziałby mi, prawda?”
I wtedy już całkiem się załamał, doskonale wiedząc, że musiałby go przyprzeć do muru, aby dowiedzieć się prawdy. Dziękując w duchu, że w pokoju panował mrok, wysilił się na normalny ton i powiedział ledwo słyszalnie:
— Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, prawda?

— Wiem, pewnie, że wiem — odpowiedział powoli Aomine.
Następnie odsunął się trochę od kochanka i przestał zaspokajać go dłonią, wyczuwając, że coś jest nie tak. Nie miał pojęcia, co takiego zrobił tym razem, że Kise zaczął tak nagle go wypytywać i, to słyszał po tonie jego głosu; martwić się.
— Wiem, ale... Już wszystko w porządku. Więc o co ci chodzi? — doprecyzował swoją poprzednią wypowiedź.
To, że nie miał pojęcia, do czego dąży blondyn, lekko go irytowało.

— O nic, ja tylko...  — zaczął niepewnie Ryota. Przytulił się do mulata i pocałował go w skroń. — Po prostu chcę, żebyś to wiedział — dodał czule, oddychając głęboko.

— Okej — westchnął Daiki, odwzajemniając uścisk. — Ale nie myśl o takich rzeczach teraz — wymruczał wprost do ucha blondyna, po czym wznowił wszelkie czynności, jakie wstrzymał przed chwilą.
Na nowo odnalazł wargi kochanka i złączył je ze swoimi w szybkim, namiętnym i rozpalającym pocałunku. Prawą dłonią zaczął gładzić Kise po brzuchu i piersi, wywołując tym u niego dreszcze, ale i lekkie łaskotki, a palce lewej, które wpierw zwilżył śliną, wsunął między jego pośladki i zaczął drażnić nimi jego wnętrze.

Kise jęknął głośno, mocno się spinając. Partner nie dał mu czasu na dalsze rozmyślania na ten temat. Długa przerwa spowodowała, że znów potrzebował dłuższego rozciągania i czasu do przyzwyczajenia, zupełnie jakby przeżywał swój drugi-pierwszy raz z mulatem. Nie kazał mu jednak przestać, mimo wszystko chciał jak najszybciej połączyć się z kochankiem, dlatego starał się skupić na przyjemności i nie rzucać żadnych uwag na temat bólu. W pewnym momencie Aomine natrafił palcami na miejsce, które od wielu tygodni nie było naruszane, przez co Ryota sapnął głośno, zaczynając odświeżać sobie w tej chwili jak zniewalające jest to uczucie.
Nie chciał już czekać. Nie dbał o to, że nadal nie był odpowiednio przygotowany i oderwał się od ust kochanka, by wyjęczeć krótko, niemal prosząc:
— Aominecchi... Już.

Daiki uśmiechnął się sam do siebie, widząc, jak jego zabiegi działają na blondyna. On sam był już na granicy wstrzemięźliwości. Nie oponował, więc gdy tylko usłyszał przyzwolenie Ryoty, nie zwlekał zbyt długo. Wyciągnął z szuflady szafki nocnej lubrykant, który rozprowadził chaotycznie po całej swojej męskości, wzdrygając się w momencie, w którym chłodny żel zetknął się z wrażliwą i rozpaloną skórą. Następnie, jak najdelikatniej umiał, przejechał dłonią od brzucha aż do jednej z pachwin kochanka, ledwo go przy tym dotykając, co sprawiło, że Kise instynktownie rozsunął nogi na boki, dając mu do siebie o wiele większy dostęp, niż wcześniej.
Aomine szybko ocenił jego wygląd. Miał mocno zaciśnięte powieki, głowę wyciągniętą jak najdalej ku górze, a dłonie kurczowo zaciśnięte na rozłożonej pod nim kołdrze. Jego oddech był bardzo szybki, drżący i płytki, a usta lekko rozwarte. Widząc to wszystko, Daiki poczuł jeszcze większy głód w swoim wnętrzu, który pchnął go śmiało w stronę blondyna.
W jednym momencie położył się i wszedł w niego, dłońmi trzymając go mocno i pewnie za biodra i całując z pasją. Czując, jak gorące wnętrze kochanka zaciska się na nim, a on sam na moment przestaje oddychać, jęknął gardłowo w jego usta i przygryzł dolną wargę Ryoty, spinając wszystkie swoje mięśnie. Przez chwilę nie był w stanie ruszyć się ani o milimetr, obezwładniony ogromem przyjemności, której nie czuł już od dawna. Dopiero, kiedy Kise zaczął się kręcić i ciężko sapać, zebrał się w sobie i zaczął powoli poruszać, na moment zapominając o wszystkich swoich troskach, słabościach i niepowodzeniach.

Ryota jęknął głucho, nie mogąc skupić się na niczym innym, niż uczuciu wypełnienia. Wszystkie poprzednie myśli uleciały z jego głowy, pozostawiając w niej tylko mężczyznę nad nim, którego tak kochał. Odczepił swoje palce od pościeli, przenosząc swoje ręce na ramiona mulata. Jednocześnie uniósł z trudem nogi, przyciskając do siebie ciało kochanka piętami. Niemal tracił oddech, zajęty całowaniem Daikiego i urywanymi wdechami za każdym, mocnym pchnięciem jego kulsz, jednak za nic nie chciał przerwać żadnej z tych czynności. Nie chciał, jednak nie był w stanie nie oderwać się od ust partnera, gdy spomiędzy jego warg nie wydostał się krótki krzyk przyjemności, gdy Aomine wbił się idealnie w jego prostatę. Dysząc głośno, jeszcze mocniej przylgnął do niego, przygryzając z przyjemności usta.

Zorientowawszy się, że odnalazł punkt G kochanka, Daiki starał się poruszać pod tym samym kątem, aby ciągle go naruszać, co, poznał po reakcjach Ryoty, udawało mu się. Kochanek wyglądał, jakby miał zaraz wyjść z siebie. Prężył się na materacu i jęczał słodko, a Aomine pragnął już zawsze móc wywoływać u niego takie zachowania i mieć przy tym tę świadomość, że nikt inny by tak nie potrafił.
I chętnie wydłużyłby ich zbliżenie, aby tylko posłuchać blondyna dłużej, ale powoli przestawał mieć nad sobą kontrolę. Wszystkie nagromadzone w nim emocje, a do tego pierwsze od dawna uczucie bycia w kochanku, sprawiły, że ich stosunek nie trwał zbyt długo. Daiki zdołał wykonać jeszcze kilka pchnięć i wystarczył jedynie lekki skurcz wilgotnego wnętrza Ryoty, aby doszedł. Kise czuł prawie to samo co Aomine, dlatego zaczął szczytować zaledwie chwilę po nim.
Gdy obaj byli już zaspokojeni, mulat wysunął się z wnętrza blondyna, po czym opadł na niego i wtulił twarz w jego szyję, nie omieszkając zrobić mu tam malinki.
— Cholera. Czemu seks z tobą musi być zawsze tak dobry, a przy tym męczący? — mruknął, uspokajając oddech oraz bicie serca.

Kise zaśmiał się głośno, nadal ledwo łapiąc oddech i przytulił do siebie Daikiego, mówiąc:
— Żebyś nie miał już siły, ani ochoty próbować tego z kimś innym.
Czuł się bardzo lekko i przyjemnie, czując, że teraz wszystko prawdopodobnie samo wskoczy na swoje miejsce.

— Nie śmiałbym — parsknął wprost w jego szyję, wywołując tym samym u Kise łaskotki. — Ale co w momencie, kiedy mam ochotę na replay, a przy tym ledwo dyszę? Czy to jedna z pierwszych oznak starzenia się? — spytał z udawaną obawą i subtelnym, beztroskim uśmiechem.

— Możliwe — odparł wesoło blondyn. Gdy Daiki poniósł na niego zbulwersowany wzrok, Ryota dodał, starając się brzmieć poważnie: — Wiesz, ja jestem już brzydki, to ty możesz być stary. Trzeba się jakoś uzupełniać.

Aomine nie wyczuł sarkazmu w słowach kochanka, dlatego nie zastanawiając się długo, odpowiedział to, co pierwsze przyszło mu na myśl:
— Nie pieprz głupot. Jesteś piękny. I to tak bardzo, że mogę się założyć, że na sam twój widok staje przypadkowym facetom na ulicy, a laskom robi się mokro. I to mnie wkurwia. Ale jednocześnie cieszę się, bo jesteś mój. I chociaż się martwię, to wiem, że nie powinienem. — Ostatnie zdanie wypowiedział tak, jakby bardziej niż partnera, chciał nim uspokoić samego siebie.

Kise oderwał się od mulata i fuknął nagle:
— Hej, w ogóle kto to mówi? — obruszył się. — To ty chodzisz na te swoje sesje i robisz zdjęcia rozebranym dziewczynom! — wytknął mu, nadymając policzki. — Niespecjalnie kryją się z tym, jaką mają na ciebie ochotę. Nawet po zdjęciach to widać! W końcu wiadomo, kto trzyma obiektyw... — mruknął cicho.

— Jezzz, przecież to nie tak, że robię tylko takie zdjęcia...! — westchnął Aomine i wywrócił oczami.
Zazdrość, którą tak nagle okazał mu kochanek, schlebiała mu, jednak zbyt lubił się argumentować, aby nie wtrącić do tematu swoich pięciu groszy.
Chwycił w dłonie nadgarstki Kise i przytrzymał mu je nad głową, unieruchamiając. W tym samym czasie dźwignął się i usiadł mu na biodrach, a następnie pochylił swoją twarz nad jego tak, że ich nosy prawie się stykały.
— Poza tym, nigdy ci tego nie mówiłem, ale każdą sesję tego rodzaju zaczynam od oświadczenia,  że jestem zajęty i jeśli któraś czegoś spróbuję, to natychmiast kończę współpracę. A ty? Ogłaszasz swój związek każdemu klientowi z osobna, czy rozwiesiłeś ogłoszenia?

Kise patrzył na Daikiego z mieszaniną zdziwienia i radości. Nigdy nie przypuszczał, że wygląda to właśnie w taki sposób. Był tak szczęśliwy i zdumiony, że przez jakiś czas nie potrafił nic z siebie wydusić. Nie pomagał mu w tym sposób, w jaki mulat na niego patrzył. Pełen charyzmy, pewności siebie i jakby oskarżycielski, intensywny wzrok, w którym Kise zawsze się zatracał.
Westchnął cicho i powiedział:
— Ludzie przychodzą do mnie kupić kwiaty. Oprócz „dzień dobry”, „do widzenia” i zamówienia nie zamieniamy słowa — uspokoił go. — Nie miałem więc jak się pochwalić — dodał z szerokim uśmiechem.

— Daj spokój. Nie wierzę, że nikt nigdy nie próbował cię poderwać, kotku — wymruczał Daiki, po czym zaśmiał się cicho i pocałował kochanka w uchylone wargi. — No ale okej. Nawet jeśli, to nie mów, bo dojdzie do tego, że nie będę mógł sobie pozwolić na odstąpienie cię o krok. Albo po prostu będę ci musiał robić malinki na czole.

— Ja tam nie będę oponował — wymruczał cicho Kise.
 Zdążył nabrać pewności siebie, uspokojony wcześniejszymi słowami i czynami kochanka. Ponieważ jego ręce nadal były unieruchomione, wyciągnął z trudem szyje, podnosząc głowę i złączył ich usta w głodnym pocałunku, wsuwając mulatowi język do ust.
Kiedy oderwał się od niego, na co Daiki zmarszczył mocno brwi, obdarzył go spragnionym spojrzeniem i chytrym uśmieszkiem, po czym powiedział kusząco:
— Uważam, że ten replay, o którym wspomniałeś, powinien zostać rozpatrzony. — Dostrzegając uśmiech partnera, dodał szybko, zadzierając brodę: — Chyba masz jeszcze siły, co, dziadku?

*

Midorima szedł szybkim krokiem przed siebie, ignorując rwący, przenikliwy wiatr, padające pojedynczo płatki śniegu oraz to, że stopy powoli zaczynały mu się odmrażać. Biały puch zalegający zaspami na chodniku skrzypiał pod jego nogami, a oddech przedzierający się przez zasłaniający usta szary szalik zamieniał się w parę.
Dlatego też Shintaro odetchnął z ulgą, gdy w zakresie jego widoczności ukazał się błyszczący szyld kawiarni, w której poprzedniego dnia spotkał Takao. Przyspieszył kroku, mocniej ściskając pasek skórzanej torby, którą miał przerzuconą przez ramię. Jednocześnie z falą ulgi napłynęły do jego wnętrza niepewność i niepokój. Jakaś cząstka jego nie chciała spotkać już nigdy Takao, przeczuwając tragedię. Coś jednak kazało mu brnąć przed siebie, otworzyć ciemne, drewniane drzwi i wejść do środka kawiarni, będąc silniejszym od targających nim, niekoniecznie pozytywnych, uczuć.
Z szybciej i mocniej bijącym sercem rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu i... rozczarował się. W środku nie było nikogo, poza przecierającym blat barku baristą.
— Dzisiaj zamykamy — oświadczył mężczyzna, a Midorima drgnął, wlepiając w niego tępe spojrzenie. — No, zostały dwa dni do Wigilii. Szef postanowił dać nam trochę wolnego, więc... Zapraszamy po świętach.
— Nie, nie, to... — Shintaro zaczął się plątać i gorączkowo zbierać myśli. Barista zaprzestał nawet na chwilę swoje zajęcie i spojrzał na niego z niepewnością. — Szukam kogoś — wydusił w końcu. — Kojarzy pan...? Byłem tu wczoraj i rozmawiałem z mężczyzną, który chciał tu zapić smutki. Szukam go. Muszę... Muszę go znaleźć. To bardzo ważne — wytłumaczył i pochylił lekko głowę. — Jeśli wie pan coś o nim lub o miejscu jego pobytu, to proszę mi powiedzieć. To... wystarczy mi cokolwiek.
Barista przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w Midorimę, tak, jakby doszukiwał się w nim czegoś, co mogłoby zaprzeczać jego słowom, czy szczerym intencjom. Po jego głosie rozpoznał, że naprawdę mu zależało, dlatego westchnął cicho, pokręcił głową i uśmiechnął się lekko sam do siebie.
— Proszę pójść ze mną na zaplecze.

Shintaro podążył za pracownikiem, znajdując się w oka mgnieniu w ciasnym, przyciemnionym pomieszczeniu pełnym, do złudzenia przypominających tych szkolnych, szafek i gratów, takich jak mop, wiadro, czy szmaty. Niższy od niego mężczyzna otworzył metalowe drzwiczki, sięgając dłonią na półkę szafki. Przeczesał ręką całą jej długość, szukając czegoś. Charakterystyczny dźwięk szurania, jaki towarzyszy papierowi przesuwanemu po chropowatej, pełnej drobinek powierzchni, świadczył, iż znalazł upragniony przedmiot. Zabrał dłoń, dzięki czemu Midorima dostrzegł w niej mały, papierowy kwadracik. Stara, niemal całkiem wypełniona, karta biblioteczna. Był to świstek, jakiego rzadko już się spotykało. Wskazywał na to, iż biblioteka, która takowy wydała, jest już bardzo wiekowa i najwyraźniej nie poszła z duchem czasu korzystając z plastikowych, czy elektronicznych odpowiedników. Ze względu na taki sposób wypożyczania książek, na owej karcie znajdowały się zarówno imię i nazwisko, jak i adres zamieszkania, pod który można było takową podesłać, jeśli przedłużało się czas do czytania.
Barista podał mu dokument, wyjaśniając:
— Musiało mu wypaść z kieszeni. Znalazłem to później na ziemi, kiedy sprzątałem lokal. Miałem mu to zanieść osobiście, ale wyglądasz, jakbyś faktycznie miał z nim coś wspólnego, więc liczę na ciebie. — Uśmiechnął się, na co Midorima odpowiedział tym samym.
— Dziękuję — powiedział, ściskając jego dłoń. — Zwrócę mu ja jak najprędzej — rzucił i ruszył w kierunku wyjścia z lokalu, życząc na odchodne „Wesołych Świąt”.

Shintaro powstrzymywał się resztkami silnej woli, aby nie pobiec pod wskazany adres. Dobrze wiedział, gdzie iść, bowiem jego dom znajdował się w tej samej dzielnicy, tyle, że na przeciwnym jej końcu. Niemniej jednak, dosyć często zapuszczał się w okolicę miejsca zamieszkania Takao, czy to do sklepu, czy to do biblioteki, tej samej, z której pochodziła karta znaleziona i powierzona mu przez baristę. I chociaż wiedział, że nie był do tego upoważniony, sprawdził wnikliwie to, co mężczyzna z niej wypożyczał.
I właśnie to sprawiło, że był już pewien. Jego spotkanie z Takao nie było przypadkiem. To, że zgubił jego adres, jednak znalazł inny sposób, aby mimo wszystko do niego dotrzeć – również. Takao po prostu był mu w pewien dziwny, niewytłumaczalny sposób przeznaczony i Midorima musiał koniecznie dowiedzieć się dlaczego.
Nie rozumiał swoich uczuć, ale przez cały czas powtarzał sobie, że nie musi. W końcu, tylko bogowie wiedzieli, co mu przeznaczone. W każdym razie – nie zamierzał tego kwestionować, tylko przyjąć do wiadomości i zaakceptować.
Wszedł do klatki schodowej jednego z osiedlowych bloków w momencie, kiedy opuszczała ją mierząca go podejrzliwym wzrokiem staruszka. Takie jak ona, miały w głowie cały rejestr osób sąsiadujących z nimi, dlatego zbytnio jej się nie dziwił. Minął ją bez słowa i ruszył schodami na ostatnie piętro, do drzwi oznaczonych numerem 19. Widząc te numer, wzdrygnął się lekko. Jednak, nie miał obaw, że nie zastanie Takao w mieszkaniu, czy ten go nie wpuści. Wiedział, że pomimo dosyć pechowej liczby, to byłoby nielogiczne i, jak się później okazało, miał rację.
Drżącą od emocji dłonią poprawił czapkę, którą miał na sobie, poczym zapukał do drzwi. Nie musiał długo czekać. Już po chwili ukazał się w nich Takao. Jak szybko ocenił Midorima – wyglądał jak siedem nieszczęść. Rozczochrane włosy,  za duże ubrania, podkrążone i zaspane oczy, które błysnęły w chwili, gdy rozpoznał Shintaro.
Mężczyzna nie potrzebował niczego więcej, aby jego serce zaczęło bić niczym po wypiciu najmocniejszego expresso.
— To ja jestem Midori Kasumi — oznajmił po prostu, po czym wcisnął w dłonie oniemiałego Takao kartę biblioteczną. — I przepraszam. Zgubiłem serwetkę z twoimi danymi kontaktowymi… Ale los, jak widać, sprzyja dziś rakom, nanodayo.

Kazunari patrzył niezrozumiale na Shintaro, z szeroko otwartymi oczami i lekko rozdziawionymi ustami. Minęła długa chwila, zanim jego niekontaktujący, otępiony resztkami dzień wcześniej spożytego alkoholu, mózg, zaczął ogarniać sytuację, a tym samym przyswoić słowa zielonookiego.
On, wymięty i przypominający zjawę, a na przeciwko elegancki, dobrze prezentujący się Midori Kasumi. Ulubiony autor Takao, którego był skrytym fanem, a dzięki którego powieściom wielokrotnie zawdzięczał wyjście z dołka.
Szatyn ocknął się nagle z mocno bijącym sercem i wziął ogromny zamach, bez słowa zatrzaskując Shintaro drzwi przed nosem. Następnie oparł się o nie, z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
— Co ja robię, do cholery? — spytał sam siebie, trzęsąc się z emocji.
Miał ochotę zatrzymać czas i nie musieć nic robić, albo poczekać, aż zszokowany mężczyzna sobie pójdzie. Nie mógł jednak zostawić tak tej sprawy. Bądź co bądź, ten człowiek przyniósł mu jego własność. Wypadałoby chociaż podziękować. Zebrał się w sobie, jednak zaraz ponownie wpadł w panikę.
— Właśnie zatrzasnąłem drzwi człowiekowi, którego zawsze chciałem poznać — mruknął do siebie, zrezygnowany. Wstyd, pomyślał. — Jak mam mu teraz otworzyć?
 Mimo wahania, wziął głęboki oddech i pociągnął za klamkę. Zastał tam Midorimę, który, najwyraźniej wciąż nie otrząsnąwszy się z nagłej sytuacji, nadal stał w tym samym miejscu jak wryty. Takao spuścił szybko wzrok, podnosząc jedną z dłoni, w której trzymał kartę.
— Dzięki — burknął zawstydzony.

Kiedy Takao zatrzasnął mu drzwi przed nosem, Midorima miał ochotę się roześmiać. Tamta sytuacja wydawała mu się tak bardzo niecodzienna, że aż balansująca na granicy z rzeczywistością. Przecież dotychczas robił wszystko tak, jak trzeba. Kierował się danymi mu przez los wskazówkami, które doprowadziły go aż tam, pod drzwi  mieszkania szatyna, który zatrzasnął je przed nim z hukiem, bez jakiegokolwiek słowa.
Może uznał mnie za stalkera, pomyślał. Nie zdążył jednak zdecydować, co w takiej sytuacji powinien zrobić, a drzwi na powrót się otworzyły.
Nawrót palpitacji serca Shintaro okazał się pozbawić go tchu.
— T-To nic, naprawdę — zapewnił, nie patrząc na niego. Czuł się niepewnie. — Przepraszam, co ja sobie w ogóle myślałem? — warknął nagle, czując nagły przypływ złości na samego siebie. — Będzie lepiej, jeśli już pójdę — stwierdził, po czym szybko odwrócił się w stronę schodów prowadzących na dół.

— O nie, nie ma mowy! — krzyknął za nim Takao. W jego głosie bezproblemowo dało się wyczuć złość. Albo nawet wściekłość. Ton mężczyzny tak zdziwił Shintaro, iż ten odwrócił się w jego stronę z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Kazunari wyszedł za próg i wepchnął Midorime do środka swojego mieszkania, prychając: — Najpierw wysłuchujesz moich gorzkich żalów, potem przychodzisz sobie do mojego domu i oddajesz mi zgubę, a teraz tak po prostu sobie idziesz… Veto! — krzyknął na końcu.
Gdy już znaleźli się w pomieszczeniu, zamknął drzwi i dodał spokojniej, tracąc wcześniejszą pewność:
— Wypadałoby należycie podziękować... Napijesz się czegoś?

Będąc jeszcze bardziej oszołomionym niż przed chwilą, Midorima odparł niepewnie:
— Może być woda... Albo kawa. Cokolwiek. I wybacz, ale twoją reakcję odebrałem jednoznacznie — dodał na swoje usprawiedliwienie.

— Nie mam ci czego wybaczać — westchnął Takao. — Kto normalny tak robi? — rzucił wzruszając ramionami i poprowadził gościa do swojej skromnej kuchni. — Po prostu... No... Jesteś osobą, której zawsze przypisywałem miano nieosiągalnej — dodał zawstydzony.
Wstawił wodę w czajniku i oparł się o blat, krzyżując ręce na piersi.
— Zaskoczyłeś mnie. Nieźle ci się to udało.

Midorima skinął w zamyśleniu głową, przetwarzając w myślach to, co powiedział mu Takao.
— Cóż, pisarze zwykle za takich uchodzą — odparł. To, że szatyn był fanem jego książek, które wydawał pod pseudonimem artystycznym, uznał za uwieńczenie łączących ich spraw. Ten fakt był dla niego miłym zaskoczeniem, choć z drugiej strony miał co do niego pewne obawy, z którymi postanowił podzielić się z mężczyzną. — I wiem, że nie powinienem cię o to prosić, ale i tak możesz zrobić, jak będziesz wolał... — Widząc niepewność i niezrozumiałość w oczach Takao, dokończył szybko: — Mianowicie, chciałbym, żebyś nie traktował mnie właśnie jak kogoś nieosiągalnego czy niezwykłego, bo... Jestem tak naprawdę taki, jakiego poznałeś mnie w kawiarni i lepiej będzie, jeśli nie będziesz myśleć o mnie w samych superlatywach i nie będziesz postrzegać mnie przez pryzmat tego, co napisałem, bo możesz się zawieść.

— Wyluzuj, Shin-chan — rzucił swobodnie Takao. — Zdążyłem się przekonać, że ci sławni często różnią się od wykonywanych zawodów... Taka Hanae na przykład. Wiesz, ta piosenkarka popowa — sprecyzował, patrząc na Midorimę. — Zawsze chciała śpiewać rock, ale jej głos się do tego zwyczajnie nie nadaje. — Wzruszył ramionami. — Ale mimo tego tworzy. W gatunku, którego nie lubi — zaśmiał się.
Otworzył szafkę, znajdującą się nad nim i wyciągnął z jej górnej półki dwa kubki. Położył je na blacie i wsypał do obu trzy łyżki kawy mrucząc pod nosem:
— Mam nadzieję, że lubisz rozpuszczalną, bo innej nie mam.

— Tak, będzie w porządku. Każda kawa jest dobra, pod warunkiem, że umie się ją przyrządzić w odpowiedni sposób — odpowiedział Shinataro.
Nastała cisza przerywana jedynie szumem gotującej się wody w czajniku. Mężczyzna usiadł przy małym, drewnianym stoliku kuchennym i wbił spojrzenie w Takao. Nagle spostrzegł, że mężczyzna ma naprawdę piękne rysy twarzy, którą z jednej strony oświetlał blask kuchennej jarzeniówki.
Czując się nieco niepewnie ze swoimi dziwnymi myślami, westchnął cicho, pokręcił głową, po czym powiedział:
— Właściwie to chciałem podziękować ci za prezent. Przydaje się.

— Nie musisz, naprawdę — odpowiedział, odwracając się do Midorimy plecami, by napełnić kubki ugotowaną wodą. Spojrzał na rozmówcę zza ramienia i sprostował z przepraszającym uśmiechem: — Tobie się przydał, a ja planowałem go wyrzucić. — Wlał ostrożnie wodę do naczyń, po czym powiedział, stawiając je na stole, tym samym zajmując miejsce na przeciwko mężczyzny:
— Nie mam mleka, jeśli pijesz z, przepraszam.

— Nie przejmuj się tym — westchnął Midorima.
Ostrożnie chwycił w dłonie kubek, którego powierzchnia zdążyła się nagrzać i upił łyk kawy. Mile go zaskoczył. Napój miał stonowany, ale intensywny smak, który na dłużej utrzymywał się w ustach po przełknięciu. Nie przejmował się tym, że poparzył język. Po prostu pił, zbierając myśli. Spojrzał dyskretnie na Takao. Przed przyjściem do niego miał w głowie mnóstwo pytań, które chciał mu zadać. Tymczasem teraz, siedząc naprzeciw niego i cicho siorbiąc kawę, bał się powiedzieć cokolwiek, nie chcąc zniszczyć tej chwili nieodpowiednim pytaniem.
W końcu odchrząknął cicho i odłożył kubek na blat stołu.
— Czy ułożyła ci się już choć część tych spraw, o których mi opowiedziałeś? — spytał łagodnie.

Kazunari westchnął ciężko, pocierając kark wolną dłonią.  Sam nie wiedział czemu, ale czuł, że może się całkowicie otworzyć przed Midorimą. Spojrzał w jego zielone, pełne empatii i inteligencji, budzące zaufanie, tęczówki, dodając tym sobie otuchy. Prychnął pod nosem, rozbawiony, stwierdzając, że w teorii „zielony to kolor nadziei” faktycznie coś jest i złapał parujące naczynie w obie ręce, stawiając je przy tym na stole.
— Wiesz, Shin-chan... Nie bardzo. Właściwie to niewiele się od tego czasu zmieniło. Tyle tylko, że teraz już nie muszę nikogo wyrzucać z domu — zaśmiał się krótko, uciekając wzrokiem w jakiś nieokreślony punkt przed sobą. — Brakuje mi pracy — powiedział nagle. — Drugiej takiej nie znajdę... — mruknął bardziej do siebie, niż Shintaro.

— A czym się zajmowałeś? — spytał Midorima, nim zdążył się powstrzymać.
Ciekawość była zbyt duża i tylko umiejętność przewidywania konsekwencji swoich działań pozwalała mu pozostać w jakimś stopniu opanowanym.

— Pracowałem w radiu — westchnął z nieukrywanym żalem. — To była jedyna praca, w której moja gadatliwość nie tylko nie przeszkadzała, ale w dodatku była ceniona — dodał z uśmiechem. — Poznałem tam też mnóstwo wspaniałych osób...

Shintaro powoli pokiwał głową ze zrozumieniem, nie spuszczając spojrzenia z szatyna. Osobiście słuchał radio tylko w przypadkach, kiedy nie mógł w żaden inny sposób sprawdzić swojego horoskopu, a ponieważ jedna ze stacji podawała takowy bez przerwy, mógł łatwo uratować sobie dzień, kiedy zawiodły inne sposoby na poznanie szczęśliwego przedmiotu czy koloru.
Nie znał Takao prawie w ogóle, ale słysząc o jego byłej pracy uznał, że ten zawód jakoś do niego pasuje. Nie mógł tego za bardzo poprzeć żadnymi argumentami czy przykładami, ale radio zdawało się być w pewien sposób po prostu przypisane mężczyźnie i praca w nim zdawał się być dla niego stworzona.
— Nie chcę wyjść na kogoś wścibskiego, więc czy to nie będzie przesada, jeśli spytam, dlaczego cię wyrzucili? Jeśli nie chcesz, możesz mi nie mówić, po prostu zmienimy temat — powiedział po chwili dłuższego namysłu, starając się odpowiednio dobrać słowa.

Takao machnął lekceważąco ręką.
— Nie, spokojnie — powiedział bez wyrzutów. Upił łyk kawy, dając tym sobie czas na uważne prześledzenie twarzy Midorimy. Chciał wychwycić każdą reakcję, jaka się na niej pojawi. — Nie wiem tylko, czy nie będziesz zniesmaczony... — dodał, a po chwili wytłumaczył: — Pewnie już skojarzyłeś fakty, że jestem gejem, ale nie wiem, czy czujesz się komfortowo w takich tematach.
Szatyn oparł swoją twarz o dłoń, kładąc łokieć na blacie stołu i obserwował rozmówcę z nieskrywaną ciekawością.

Midorima odchrząknął cicho i również napił się kawy, czyniąc to tylko dlatego, by móc uciec spojrzeniem i mieć na to jakieś usprawiedliwienie. Nienawidził poruszania tematu swojej seksualności, ale był świadom, że w pewnym stopniu sam na niego naprowadził. Ze zwykłej grzeczności nie mógł w tamtym momencie nie odpowiedzieć Takao, a przy tym wymagać, aby on opowiedział mu historię swojego życia.
— To nic, rozmawiałem na znacznie gorsze tematy, nanodayo. Poza tym sam... Sam też jestem gejem, więc… Nie, raczej nie powinienem czuć się zniesmaczony. — Ostatnie zdanie powiedział tak niewyraźnie, że Takao ledwo mógł je zrozumieć.

— Nie spinaj się tak, Shin-chan — powiedział z krzepiącym uśmiechem i poklepał go po ramieniu.
Pociągnął lekko nosem i zdusił w sobie chęć wbicia spojrzenia w swoje zaciśnięte na kubku dłonie. Zamiast tego utkwił wzrok w żywe, pochłaniające swą głębią zieleni, tęczówki Shintaro, wbrew pozorom nie czując się skrępowanym, a zyskując pewność siebie.
— Załatwiliśmy z szefową nowy sprzęt do studia. Kurierem, który dostarczył przesyłkę okazał się mój stary znajomy. Kiedyś bardzo się lubiliśmy, więc miałem do niego sentyment. — Przerwał na chwilę, upijając łyk napoju. — Podkochiwałem się w nim od gimnazjum, a w liceum, do którego poszliśmy razem, wyznałem mu swoje uczucia — sprostował, przełykając ciężko ślinę. —Nie liczyłem na ich odwzajemnienie, dlatego nie bardzo mnie zdziwiło,  kiedy mnie przeprosił i zaczął potem unikać.
Kazunari wzruszył ramionami. Nigdy nie miał mu tego za złe. W końcu w ich wieku musiało być to bardzo niezręczne. W dodatku wtedy homoseksualizm nie było jeszcze tak akceptowany jak teraz, więc bycie razem stanowiło sprawę dosyć kłopotliwą.
— Koniec końców, rozeszliśmy się w swoje strony w przyjaznych relacjach. Co to ma do rzeczy,  można by spytać. — Uśmiechnął się krzywo, widząc skupiona twarz rozmówcy, który absorbował każde jego słowo. Niższy westchnął do siebie i kontynuował. — Ano to, że dalej coś do niego czułem...Więc kiedy go wtedy zobaczyłem,  wszystko jakby odżyło. Poznał mnie od razu. Był dla nas strasznie uprzejmy. Zwłaszcza dla szefowej, co było jedną z cech, które najbardziej w nim lubiłem. Był gentlemanem.
Midorima dostrzegł na jego twarzy nikły uśmiech,  który zniknął  równie szybko, co się pojawił.
— Nawet nie wiem kiedy zainicjował spotkanie, tłumacząc się chęcią odnowienia starych znajomości, ale doskonale pamiętam, jak leciałem do niego w podskokach, pełen radości i nadziei.
Kuchnię wypełnił krótki, mimo sytuacji, szczery śmiech.
— Nie będę rozwlekać, jak doszło do tego, że staliśmy się parą. Powiem tylko, że byłem tak oślepiony swoimi odczuciami, że nie dostrzegałem tego, jak to wszystko wygląda z boku. Mianowicie: nie była to wcale wielka miłość... Przynajmniej nie z jego strony — oznajmił cierpko. — Podczas naszej zabawy w związek często pytał o szefową. Znacznie częściej zaczął mnie też odprowadzać do pracy, a potem nawet przyglądać się, jak prowadzę audycję. Rozmawiali sobie wtedy razem, zabijając czas. — Shintaro zaczął domyślać się,  w jakim kierunku zmierza ta historia. Poprawił się więc nerwowo na krześle,  wysłuchując w napięciu.  — Byłem strasznie ślepy na to, jak zaczęły wyglądać sprawy między nimi i jak podobają się sobie nawzajem. Nie widziałem, albo nie chciałem widzieć, jak na siebie patrzą, czy wymieniają się delikatnymi gestami... Nie było sensu już grać, gdy znalazłem ich razem tutaj. W jego urodziny. Kiedy wyrwałem się wcześniej, żeby zrobić mu niespodziankę. Upiec coś, dać prezent... I co zobaczyłem w moim własnym mieszkaniu? — rzucił retorycznie, przecierając twarz dłonią. — Nie mieli nawet cienia żalu, czy poczucia winy na twarzach... Nie usłyszałem nawet zwykłego przepraszam, mało tego! Gdy ona wybiegła z domu, zbierając w popłochu swoje rzeczy, on naskoczył na mnie mówiąc, że nic by się nie stało, jakbym uprzedził, że wcześniej wracam. — Kazunari pokręcił w niedowierzaniu głową. Nadal nie rozumiał, jak można mieć taki tupet. — Dałem mu trzy godziny na wyniesienie się i poszedłem złożyć wypowiedzenie. Straciłem tego dnia chłopaka, przyjaciela i wiarę w drugiego człowieka… Chociaż tak na dobrą sprawę nie można stracić czegoś,  co było fałszywe — stwierdził, wzruszając ramionami.
Chrząkał głośno i uśmiechnął się do skołowanego Midorimy.
— No to… To by było na tyle…

Midorima nie wiedział na początku co powinien powiedzieć. Wszystkie słowa uciekły mu z głowy, zostawiając po sobie pustkę. Opowieść Takao sprawiła, że każdy kolejny upity przez niego łyk kawy stawał się bardziej gorzki niż poprzedni. Cała ta gorycz była bardziej psychiczna, aniżeli miała jakiekolwiek uzasadnienie w rzeczywistości, jednak Shintaro nie potrafił tego zrozumieć.
Nie był typem osoby, której ludzie chętnie się zwierzali, lecz było to głównie spowodowane tym, że to on nie dopuszczał do siebie nikogo i los innych obchodził go tyle, co zeszłoroczny śnieg.
Zmiana nastąpiła w momencie, kiedy tego dnia mimowolnie zerknął na znak zodiaku Takao. Nigdy wcześniej nie obchodziło go położenie innych, aniżeli swojego własnego. Nie współczuł także tym, którzy zajmowali ostatnią pozycję, bowiem najwyraźniej tak musiało być. Ale gdyby na takowej znalazł się Takao, pewnie od razu by go o tym powiadomił i zaopatrzył we wszelkie amulety przynoszące szczęście, aby uchronić mężczyznę przed bezwzględnością losu.
Po poznaniu historii mężczyzny coś wcześniej mu nieznanego ścisnęło jego serce i wstrząsnęło. Nie potrafił pojąć, jakim cudem kogoś tak miłego i radosnego mogło spotkać tak wielkie nieszczęście bez powodu. Przecież Takao niczym na to nie zasłużył, a tymczasem został oszukany w jeden z najgorszych możliwych sposobów, który prawdopodobnie złamał mu przy tym serce.
W końcu cisza, która nastała po opowieści szatyna zaczęła się przeciągać. Midorima czuł na sobie spojrzenie mężczyzny, któremu teraz tym bardziej nie miał odwagi spojrzeć prosto w oczy. Nie mógł skłamać, że go rozumie i że wszystko jeszcze się ułoży, chociaż tak bardzo chciał.
Czuł jednak, że musi po prostu grać w otwarte karty i być z Takao szczery.
— To, co zrobił twój... chłopak — tu skrzywił się wyraźnie — jest godne pożałowania. Uważam, że jego zachowanie było dziecinne i egoistyczne. Żaden normalny, cywilizowany człowiek nie byłby w stanie zrobić drugiej osobie takiego świństwa, a więc wybacz, ale nie mam pojęcia, kim był twój były. Życzę mu wszystkiego co najgorsze. Współczuje ci, że musiałeś zakochać się w kimś takim jak on — dodał po chwili namysłu. Wiedział, że mogło brzmieć to odrobinę bezdusznie, ale po prostu nie mógł powiedzieć niczego innego, aniżeli to, co jego świadomość uznawała za adekwatne.

— Nie cieszy mnie cudze nieszczęście... A z tego co wiem, jak na razie wiedzie mu się całkiem dobrze —odparł smętnie Takao. — Im obojgu zresztą — dodał. Widząc pytające spojrzenie swojego gościa, sprecyzował z wymuszonym śmiechem: — Ktoś przecież musiał zając moje miejsce, nie Shin-chan? Audycja sama się nie poprowadzi...

Midorima poprawił swoje okulary, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Współczucie do Takao w jednej chwili zmieniło się w złość na człowieka, który śmiał potraktować go w tak perfidny sposób, a na dodatek odebrać pracę.
— No to jeszcze lepiej — prychnął z ironią, siląc się na spokój. — Nie wiem, co teraz planujesz, ale na twoim miejscu poszukałbym pracy w innym radiu i pokazał tej dwójce, że cię to nie dotknęło. Nawet, jeśli to trudne — dodał cicho, zważając na swój priorytet, jakim było dla niego przede wszystkim pocieszenie i doradzenie Takao, a nie przeklinanie w duchu jego byłego.

Kazunari posłał mu wdzięczny, szczery uśmiech i powiedział:
— Dziękuję, Shin-chan. Za wysłuchanie i radę. Może to i dobry pomysł… — zamyślił się.

— Też tak myślę. Przynajmniej nie zaszkodzi spróbować — powiedział łagodnie i uśmiechnął lekko.
Dopił ostatni łyk kawy z kubka i jeszcze raz spojrzał na mężczyznę naprzeciw siebie. Nagle coś mu się przypomniało.
— Jak masz na imię?

Takao odwzajemnił uśmiech, ukazując Midorimie rządek białych zębów.
— Takao Kazunari. — Wyciągnął w stronę gościa dłoń i dodał wesoło: — Miło mi cię poznać,  Shin-chan.

Mężczyzna czuł,  że to był początek dobrej znajomości.

2 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniale, dobrze, że u Aoime i Kise jest w porządku, choć powinni porozmawiać ze sobą, szczęście sprzyjało Midorimie ;) och Takao bosko, zatrzasnął drzwi przed nosem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    och słodko, naprawdę, ale tak sobie myślę, że jak sam się zabawiał, mógł w momencie kiedy dochodził wypowiedzieć imię Akiry... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń