Midorima w końcu skończył
pracę na dziś. Przeciągnął się w fotelu i ziewnął. Następnie wyłączył komputer,
uporządkował papiery na biurku, po czym wstał i pochował swoje rzeczy do torby.
Został w biurze ostatni, jak zwykle. Jednak cieszył się, że tego dnia nie musiał
siedzieć w pracy do nocy, tak, jak czynił to zwykle, tylko miał jeszcze trochę
wolnego czasu dla siebie.
Jednak co ktoś taki jak on
mógłby zrobić z tym wolnym czasem? Wieczny singiel, niedostępny i całkowicie
pochłonięty swoim życiem zawodowym, udając przy tym, że samotność sprawia mu
przyjemność.
Nic bardziej mylnego.
Westchnął ciężko, po czym
wciągnął na siebie płaszcz, zgasił w biurze światła i zamknął za sobą szklane
drzwi, gdy wychodził. Zjechał windą na parter, życzył dozorcy dobrej nocy i
opuścił budynek wydawnictwa, w którym pracował już od trzech lat.
Na dworze było ciemno i
zupełnie pusto, mimo dosyć wczesnej godziny - dwudziestej. Latarnie
rozświetlały swoim żółtym blaskiem ulicę, wiał przenikliwy, mroźny wiatr i
sypał gęsty śnieg, co nieco zaskoczyło Midorimę. Gdyby o tym wiedział, mógłby
wziąć z biura parasol, jednak będąc wiernym przesądom, nie zamierzał się po
niego wracać. Ruszył więc hardo przed siebie, brodząc w białym puchu i
przeklinając w myślach służby sprzątające, które wciąż jeszcze nie posypały
chodników piaskiem z solą. Chłód wdzierał się w jego wnętrze poprzez wiatr,
który nie dość, że targał nim na lewo i prawo, to jeszcze utrudniał widoczność,
przysypując jego okulary płatkami śniegu.
Po przejściu zaledwie połowy
ulicy Midorima miał dosyć. Z domu nie zabrał ze sobą czapki, szalika, ani nawet
rękawiczek, zwiedziony porannym bezchmurnym niebem i słońcem. Teraz mógł mieć
pretensje jedynie do swojego horoskopu, który nie ostrzegł go przed tą
niespodziewaną klęską atmosferyczną, jaką był zastępujący całe Tokio śnieg.
Przechodząc przez kolejną
ulicę, Shintaro poczuł intensywny zapach kawy. Zaciągnął się nim z lubością i
rozejrzał wokół w poszukiwaniu jego źródła. Przemarzł na kość, dlatego kiedy
dostrzegł podświetlany szyld kawiarni niecałe pięćdziesiąt metrów przed sobą,
szybko ruszył w tamtą stronę.
Już od progu powaliła go silna
woń kofeiny zmieszana z cynamonem. Po dłuższym czasie do jego nozdrzy dotarł
zapach goździków i pomarańczy. Wiedziony nim, omiótł spojrzeniem lokal.
Kawiarnia była niezwykle klimatyczna. Ściany zostały pomalowane w kolorze
ciemnego brązu. Przyciemnione światła, leniwie spływające z malutkich lampionów,
powieszonych na suficie dodawało jej uroku. Zasłonięte do połowy żółtymi
roletami duże okna, które pod wpływem blasku zdawały się pomarańczowe, nadawały
małemu pomieszczeniu wrażenia większego, niż w rzeczywistości było. Na
drewnianych parapetach dostrzegł pomarańcze poprzebijane goździkami. No tak,
niedługo święta, pomyślał. Po lewej stronie od wejścia stały okrągłe stoliki,
ciągnące się za sobą rzędami, a po prawej znajdowała się lada, przypominająca
mini barek. To właśnie tam się udał. Po drodze z ulgą zauważył, że znajdują się
tu tylko cztery osoby, wliczając w to niego. Było tam jeszcze dwóch pracowników
i jeden konsument, który sączył leniwie złotawy napój, siedząc na krzesełku przy
blacie.
Shintaro przyjrzał mu się
machinalnie. Często najpierw oceniał kogoś, zanim się do niego odezwał, jednak
nie robił tego specjalnie. Tak już po prostu miał. Tym razem ciężko było mu
jednak to zrobić, gdyż mężczyzna znajdujący się przed nim nagle uderzył głową o drewno. Czarne, gęste
włosy opadły, jakby poddały się razem z właścicielem. Shimtaro podszedł powoli,
nie ukrywając swojego zdziwienia, zachowaniem nieznajomego.
— Wszystko w porządku? — spytał
ostrożnie.
Obcy odwrócił się tak, że
przyciskał do płyty swój policzek i spojrzał na niego znudzonym, jakby
zrezygnowanym spojrzeniem. Kiedy nie odpowiedział, Shintaro dodał niewyraźnie,
wskazując palcem na miejsce obok:
— Można?
— Nie wiem, nie znam się, nie
mam zdania — odburknął mu szatyn, ponownie stykając czoło z ladą.
Dopiero wtedy Midorima
zauważył małą paczuszkę, która mężczyzna kurczowo ściskał w dłoniach.
Odchrząknął i niepewnie zajął
miejsce obok mężczyzny. Nie widział czemu, ale tego wieczora nie zamierzał
siedzieć sam, gdzieś z tyłu pomieszczenia, jak to zwykle robił. Jeszcze raz
przejrzał się mężczyźnie, choć nie mógł wyciągnąć zbyt wielu wniosków, gdy ten
na niego nie patrzył i nie wyglądał, jakby interesował się jego osobą.
Po chwili jeden z pracowników
kawiarni spytał Midorimę, co ten by chciał zamówić. Po krótkim namyśle Shintaro
zdecydował się na klasyczne americano. Następnie barista wyszedł na zaplecze,
prawdopodobnie by zrealizować jego zamówienie. Wtedy atmosfera w pomieszczeniu
zaczęła robić się dla Midorimy niezręczna. Nie mogąc skupić wzroku na niczym
innym, ponownie przeniósł go na mężczyznę po swojej lewej stronie. Tym razem
nie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już się kiedyś spotkali.
Nagle został zaszczycony zirytowanym
spojrzeniem czarnowłosego, który z kwaśną miną przerwał ciszę, prostując się na
krześle.
— Spytałbym, czy mam coś na
twarzy, ale raczej nie była widoczna przez większość czasu. — Gdy nieznajomy
dostrzegł konsternację i rumieńce na speszonej twarzy Shinato, zaśmiał się
krótko i spytał: — Mogę w czymś pomóc?
— T-To takie dziwne, że na
ciebie patrzę? — obruszył się Midorima, mimowolnie czerwieniejąc na twarzy
jeszcze bardziej. — Wyglądasz jak siedem nieszczęść, nanodayo. Po prostu
zastanawiałem się, czy przypadkiem nie wyzionąłeś ducha…!
— Akurat na dzisiaj starczy mi
komplementów... Skoro tak źle wyglądam, lepiej się do mnie nie zbliżaj... — Urwał,
wskazując na zielonookiego z pytającym wzrokiem.
— Midorima Shintaro — przedstawił
się grzecznie.
— A więc Shin-chan — zadeklarował
i dodał sugestywnie: — Mogę cię zarazić.
— Jestem odporny, spokojnie —
prychnął Shintaro, odwracając głowę w bok. — Jeśli myślisz, że jesteś pierwszym
facetem, z którym rozmawiam, a wygląda, jakby miał co najmniej depresję, to
jesteś w błędzie. — Zaraz jednak ponownie zerknął na przystojna twarz mężczyzny
i dodał dużo spokojniejszym, budzącym zaufanie, tonem: — To jak? Stało się coś?
— Na pewno nie mam depresji — stwierdził
sucho szatyn, uśmiechając się krzywo. — Ale kolorowo to to dzisiaj nie jest — zaśmiał
się.
Chwilę patrzył na swojego
rozmówcę, nie mogąc przestać podziwiać jego niezwykłych, szmaragdowych tęczówek.
Mężczyzna ocknął się nagle i machnął lekceważąco dłonią.
— Nieważne, Nieważne. — Nagle
wyciągnął w stronę Midorimy rękę i przedstawił się pokrótce: — Jestem Takao. Wybacz
za ten kiepski początek rozmowy.
Shintaro odwzajemnił uścisk
dłoni, zauważając przy tym, iż ta Takao jest dużo zimniejsza i drobniejsza niż
jego własna.
W tamtej chwili na salę wrócił
barista, niosąc jego zamówienie. Zabrał wtedy szybko swoją rękę. Podziękował za
postawiony przed nim, parujący, aromatyczny napój i zaczął leniwie sączyć kawę.
— Więc, co tu robisz, Takao? —
zagadnął, nie patrząc na szatyna.
— Piję — odparł Kazunari. —
Teoretycznie herbatę z rumem. W praktyce proporcje trochę się pomieszały — zachichotał.
— Mógłbym iść do domu, ale czekam, aż wyprowadzi się z niego jedna osoba,
której nie mam ochoty już dzisiaj, właściwie to wcale, widzieć — oznajmił
cierpko.
Spojrzał na osobę przed nim
przyznając samemu przed sobą, że mężczyzna zdecydowanie nie jest w jego typie.
Wydawał mu się jednak bardzo przystojny i odczuwał przy nim dziwną aurę
zaufania.
— Mmm… — mruknął pod nosem
Shintaro i pokiwał głową w zadumie. — Rozumiem — skłamał lekko; w
rzeczywistości nigdy nie zetknął się z podobną sytuacją i nie mógł pojąć choćby
w najmniejszym stopniu, co przeżywa jego rozmówca. — Ale chyba nie zamierzasz
nocować tu, w kawiarni? — spytał z troską.
Sam nie wiedział dlaczego,
jednak Takao budził w nim mieszane uczucia. Nie znał go, a mimo wszystko zaczął
przejmować się jego losem. Było to o tyle dziwne, iż Midorima, odkąd sięgał
pamięcią, zawsze martwił się tylko o siebie, empatię zaś pozostawiając dla
innych ludzi. A najlepiej tych, którzy wcale go nie dotyczyli.
— Siedzę tu od piętnastej — przyznał
Takao. — Jeśli do tej pory nie zdążył zabrać wszystkich swoich rzeczy i wynieść
się z domu, resztę po prostu wyrzucę i wezwę policję. — Wzruszył ramionami.
Był naprawdę pogodnym i
beztroskim człowiekiem, jednak takiego świństwa, jakiego doświadczył dziś i jakie
ciągnęło się za nim przez ostatnie parę miesięcy, nigdy nie doświadczył. Nie
czuł się więc ani trochę winny, a jedynie zły na siebie o własną głupotę.
Podniósł wzrok ze swojego
kubka na twarz rozmówcy i zapytał z zaczepnym uśmieszkiem:
— A co? Przenocowałbyś mnie,
Shin-chan?
Wbrew wszelkim oczekiwaniom
Takao, Midorima po prostu wzruszył ramionami, co bardziej można było odebrać za
potwierdzenie, aniżeli sprzeciw. Shintaro przemknęło wtedy po raz pierwszy
przez myśl, że samotny powrót do pustego domu oraz spędzenie całej nocy na
uzupełnianiu formularzy dla jednego z jego współpracowników, edytora powieści,
która wciąż czekała na publikację, lub na zwykłym śnie, nie będzie ani trochę
ciekawe, czy przyjemne. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał. Pracował,
bo praca zajmowała mu czas i w jakiś sposób zapełniała pustkę w sercu, o której
istnieniu Midorima podświadomie wiedział, aczkolwiek nie chciał przyjąć do
wiadomości.
Aby uniknąć ewentualnych pytań
ze strony rozmówcy, mężczyzna ponownie zaczął siorbać swoje americano.
Smakowało lepiej niż wszystkie, jakie pił do tej pory. Był skrycie ciekaw, czy
jest to zasługa lokalu, czy może tego, że ma towarzystwo.
Kazunari westchnął cicho, wbijając
wzrok w swój kubek. W bordowej cieczy odbiła się jego własną twarz. Szybko skrzywił się na ten widok. Midorima
miał rację – nie wyglądał najlepiej. Miał głębokie i ciemne sińce pod oczami, a
swojej rozczochranej, zwykle ułożonej, fryzury, nawet nie skomentował w
myślach, mamrocząc coś pod nosem. Upił łyk grzańca i odstawił naczynie z
zadowoleniem wypuszczając powietrze z płuc.
— Czym się zajmujesz,
Shin-chan? — spytał nagle.
— Jestem pisarzem — odparł
Midorima, w tym samym czasie poprawiając okulary, które zaczęły mu się zsuwać z
nosa. — Ale na co dzień pracuję w wydawnictwie i pomagam realizować się innym.
A ty? — spytał, autentycznie ciekaw.
— Od dzisiaj już niczym — powiedział
z wyczuwalną goryczą w głosie. — Zwolnili mnie — dodał bardziej do siebie, niż
do Shintaro, jakby dopiero teraz przetrawił tę informację. Zawiesił wzrok na
ozdobnym papierze, spoczywającym na jego kolanach i potrząsnął głową na boki. —
Nudna historia. Nie ciekawa — uciął, posyłając drugiemu kpiący uśmiech. Upił
łyk napoju i połknął szybko, aby uniemożliwić rozmówcy zadanie jakichkolwiek
pytań. — Pisarz, co? — uśmiechnął się Takao, wcale nie zaskoczony. Pasowała mu
do Midorimy ta praca. Niemal widział przed sobą obraz mężczyzny, siedzącego w
swojej samotni przy biurku, z kubkiem herbaty lub kawy i z laptopem, którego
klawiatura zostaje bombardowana serią przyciśnięć przez jego palce. Pokiwał
głową z aprobatą i spytał: — W jakich gatunkach tworzysz?
— Piszę głównie w tematyce
popularno-naukowej, ale mam na koncie kilka thrillerów medycznych i książkę
psychologiczną. Pomogłem też stworzyć jeden podręcznik. No, czasem też skrobię
recenzje. Do gazet, czy coś... To zależy — odpowiedział lekko, zupełnie tak,
jakby w gruncie rzeczy nie było to niczym niezwykłym czy godnym poszanowania.
Spojrzał na Takao. Mężczyzna
już od pierwszych zdań, jakie wymienili, wydał mu się bardzo interesujący. Być
może również przez to, jak tajemnicze wywierał od samego początku wrażenie.
W pewnym momencie ich
spojrzenia się spotkały, a Shintaro przeszedł dreszcz. Spod wachlarza długich rzęs zdawały się
przeszywać go na wylot szare, stalowe tęczówki, od których nie potrafił przez
dłuższą chwilę oderwać wzroku.
— Masz niesamowite oczy —
skomentował cicho, nim zdążył się powstrzymać.
Takao zawstydził się nieco,
jednak nie dał po sobie tego poznać. Jedynym, co mogło na to wskazywać, było
głośne i krótkie chrząknięcie. Szybko przybrał jednak na twarz sympatyczny
wyraz, któremu towarzyszył pewny siebie uśmieszek.
— Mówisz, Shin-chan? — zapytał
wesoło. Dostrzegł na policzkach rozmówcy czerwone wypieki i choć chciał się
trochę nad nim popastwić, ostatecznie szybko uciął dogryzki. — Dziękuję. A ty
masz bardzo ciekawy kolor włosów.
Chwycił między palce jeden
kosmyk Shintaro, który okazał się bardzo miękki, wbrew temu jak szorstko
wyglądały jego włosy. Zrobił to pod wpływem czystej fascynacji barwą i historią
czupryny nowego znajomego, toteż szybko cofnął rękę z przepraszającym wyrazem
twarzy.
— To jakiś rodzaj wyrażenia
siebie? — spytał, będąc pewnym, że obiekt jego zainteresowań został
zafarbowany.
Midorima zaczerwienił się
jeszcze bardziej, przypominając sobie wydarzenie, dzięki któremu jego włosy
miały akurat taki kolor.
— Zielony to szczęśliwa barwa
mojego znaku zodiaku. Mniej więcej rok temu miałem okres, w którym pech,
niezależnie od tego, co robiłem, nieustannie mnie dosięgał, dlatego postawiłem
się pofarbować. Możesz się śmiać, ale od tamtego czasu nie miałem praktycznie
żadnych niepowodzeń. Poza tym, ktoś mi powiedział, że takie włosy mi pasują,
dlatego farbuję je na ten kolor co jakiś czas — dodał po chwili namysłu.
Zawsze niechętnie opowiadał
ludziom tę historię i zwykle nie czynił tego bez zastanowienia, jednak dla
Takao zrobił wyjątek. Nie widział powodu, dla którego miałby mu o sobie nie opowiedzieć,
choć starał się takowy znaleźć.
Dopił swoje americano i
westchnął cicho.
— Przy okazji, jaki jest twój
znak zodiaku?
— Skorpion — odparł
zafascynowany. Pierwszy raz zderzył się z taką osobliwą jednostką, jaką był
Midorima. Mężczyzna odchylił się lekko na krześle i powiedział, wbijając wzrok
w sufit. — Jesteś bardzo interesujący, Shin-chan. Nie wiem, z czego miałbym się
śmiać — powiedział nagle, spoglądając na niego z ukosa.
— Niewiele osób to rozumie —
odpowiedział. — Ale teraz już wiem. Skorpion... Twój znak zodiaku jest dzisiaj
na ostatnim miejscu. Musiałeś chyba w czymś podpaść bogom — zaśmiał się ponuro,
po czym położył dłoń na ramieniu mężczyzny i ścisnął je w pokrzepiającym
geście. — Jutro będzie lepiej. Na pewno. Musisz tylko mieć przy sobie swój
szczęśliwy przedmiot.
— Dzięki — zachichotał
Kazunari. Szybko jednak spoważniał i stwierdził smutno: — Ogólnie nie wierzę w
takie rzeczy, ale na taki dzień, jak dzisiaj, to chyba nawet najświętszy
talizman nic by nie zdziałał.
Uśmiechnął się do Midorimy i
wychylając się zza niego, spojrzał na okno, gwiżdżąc cicho. Na dworze nadal
sypał gęsty śnieg.
— Cóż... Dla pocieszenia mogę
powiedzieć, że najczęściej jest tak, że dany znak, który ma ostatnią pozycję w
rankingu, następnego dnia jest w pierwszej trójce. Los z reguły jest
sprawiedliwy. Nie powinieneś teraz myśleć o tym co było, tylko o tym co będzie —
stwierdził.
Współczucie do Takao oraz parę
innych uczuć, które w dziwny sposób przepełniały jego wnętrze, nie pozwalało mu
puścić jego ramienia.
— Dziękuję, Shin-chan —
powiedział wdzięczny, posyłając mu szczery uśmiech.
Nagle podskoczył, gdy w
kieszeni jego spodni zawibrował telefon. W tym samym momencie Shintaro cofnął
rękę speszony. Takao burknął ciche przepraszam, po czym zerknął na wyświetlacz.
Odczytał sms'a, krzywiąc się mocno. Cmoknął z dezaprobatą i zaczął grzebać w
połach kurtki, przewieszonej na oparciu. Z westchnieniem ulgi wyciągnął stamtąd
długopis, który od razu odetkał i rozejrzał się wokół. Zgarnął serwetkę spod
swojego kubka i napisał na niej ciąg liczb.
— Będę się zbierał —
powiedział przepraszająco. — Naprawdę miło mi się z doba gawędziło, Shin-chan.
Odezwij się, jeśli będziesz miał ochotę — dodał miło. Ściągnął pakunek z kolan
i położył na ladzie. Następnie przysunął go wraz z papierkiem w stronę Midorimy
i powiedział, wstając: — Masz. Tobie na pewno się przyda. Widzę, że nie wziąłeś
nic na ten mróz.
Posłał mu jeszcze sympatyczny
uśmiech, ściągnął swoje rzeczy z krzesła i wyszedł z lokalu, nie czekając na
odpowiedź. Zostawił w nim zdezorientowanego Shintaro, razem z dziwną paczką, na której starannym,
pochyłym pismem, napisane było „Wszystkiego najlepszego”, czego wcześniej
mężczyzna nie miał jak zauważyć.
*
Ponieważ Furihata chciał za
wszelką cenę jakkolwiek wspomóc swojego partnera, uparł się, iż to on ugotuje
kolację. A ponieważ Akashi miał w swojej spiżarni wszystko, czego dusza
zapragnie, chłopak, mimo swoich ograniczonych umiejętnościom kulinarnych, nie
miał problemu z przyrządzeniem posiłku. Zaszył się więc w ogromnej kuchni
kochanka, przygotowując risotto z warzywami i kurczakiem, podczas gdy Akashi
poszedł do łazienki, aby zobaczyć, czy u Kise wszystko w porządku oraz jeszcze
zamienić z nim parę słów.
Po zaopatrzeniu się w
odpowiednie składniki, Kouki ugotował ryż krótko-ziarnisty na wolnym ogniu oraz
bulion. Następnie pokroił i podsmażył na patelni cebulę. Kiedy się zeszkliła,
dodał do niej odcedzony od wody, ugotowany ryż, a potem białe wytrawne wino i
bulion. Risotto było już właściwie skończone, dlatego zabrał się za
przyrządzenie na patelni kawałków piersi kurczaka razem z mieszanką warzyw i świeżych
przypraw, które znalazł w lodówce Akashiego.
Pod koniec gotowania po całej
kuchni roznosił się smakowity zapach, a w zlewie piętrzyła się góra
wykorzystanych naczyń, które Furihata postanowił pozmywać później. Nałożył
kolację na trzy talerze, zrobił herbaty i nakrył do stołu. Chciał już iść po
kochanka i poinformować go o skończonej pracy, jednak po chwili ten sam zjawił
się w drzwiach kuchni, prowadząc za sobą Ryotę.
Widać było, że mężczyzna
zamienił z Akashim parę poważnych słów. Szedł ze spuszczoną głową, zagryzając
dolne wargę. Miał na sobie swoją koszulkę i spodnie dresowe, których
czerwonowłosy nigdy nie pozwolił mu zabrać, aby służyły jako „dyżurne”, czy też
„na wszelki wypadek”. Niestety tego dnia przypadała im ta druga, niezbyt
przyjemna funkcja.
Gdy mężczyźni wyczuli kuszącą
woń, Ryota speszył się bardziej, o ile to w ogóle było możliwe, mając zamiar
kolejny raz się wycofać.
— To nie problem. Nie przeszkadzasz
— oświadczył chłodno Seijuro. Jednak zarówno Furihata, jak i Kise wiedzieli, że
miało to na celu utwierdzenie blondyna w prawdziwości owych słów.
Najwyższy z mężczyzn spojrzał
pytająco na Koukiego, na co ten uśmiechnął się przychylnie. Zasiedli więc przy
stole, jedząc w ciszy, z początku przerwanej jedynie słowem „Smacznego”.
Po pewnym czasie Furihata
postanowił przełamać ciszę, mając nadzieję, że może prowadzenie dialogu pozwoli
Kise choć trochę uwolnić się od, niewątpliwie, niezbyt przychylnych myśli.
— Masz już jakieś plany na
święta, Kise-kun?
Akashi, przestał na chwilę przeżuwać,
rzucając blondynowi uważne spojrzenie. Ten podrapał się po policzku i odparł z
wymuszonym uśmiechem, przełykając uprzednio jedzenie:
— Um... Planowałem zrobić małą
niespodziankę, ale... — Przerwał odpowiednio dobierając słowa. — Nie wiem, czy
wyrobię się z czasem — skłamał nieudolnie. — A wy? Spędzacie je razem? — Tym
razem twarz Kise wyraźnie pojaśniała, a uśmiech, który wykwitł na jego ustach,
był szczery i pełny sympatii.
Furihata zaczerwienił się
lekko i zakaszlał, krztusząc się przy tym jedzeniem. Przełknął szybko i popił
herbatą, rzucając Akashiemu krótkie, niepewne spojrzenie.
— Właściwie to... n-nie wiem.
W każdym razie ja tam nie mam żadnych większych planów na ten dzień —
powiedział cicho, nerwowo kręcąc się na krześle.
— Owszem, masz — zadeklarował
od razu Akashi, uśmiechając się ciepło. — Co prawda mam wtedy pracę, ale to w
końcu moja firma. Skoro nigdy do tej pory nie brałem wolnego, mam całkowite
prawo wziąć je teraz — dopowiedział, patrząc na Koukiego z miłością.
Ryota uśmiechnął się na ten
widok, grzebiąc w talerzu, szczęśliwy z obrazka znajdującego się przed nim.
Cieszył się, że Seijuro wreszcie spotkał kogoś, na kim mu zależy. Wiele razy
martwił się o niego, że spędzi całe życie sam, podczas gdy jego związek z
Aomine non stop rozkwitał i umacniał się. No cóż, teraz nie mógł tego powiedzieć.
W pewnym sensie role się odwróciły i teraz to Seijuro miał się z czego cieszyć,
a Kise mógł mu w duchu kibicować, wspierając go za plecami.
Oczy Koukiego zaczęły go piec,
dlatego chłopak szybko je potarł, ze wszystkich sił walcząc ze łzami, nie chcąc
się rozpłakać. Nie mógł jednak za wiele poradzić na to, że był po prostu
szczęśliwy. Odkąd w jego życiu pojawił się Akashi, Kouki miał więcej dylematów,
wewnętrznych rozterek oraz okresów skrajnych emocji niż kiedykolwiek, jednak
momenty takie jak tamten z nawiązką wynagradzały mu te wszystkie chwile, kiedy
nie było dobrze lub kiedy po prostu zastanawiał się nad tym, czy na pewno
powinien być z Akashim.
Przez dłuższą chwilę nie mógł
wydusić z siebie słowa. Oddychał głęboko i miarowo, aby ochłonąć, aż w końcu
udało mu się uspokoić.
— To strasznie miłe z twojej
strony, Akashi-kun. Od kiedy wyprowadziłem się od rodziców, co roku spędzam
święta samotnie — wyznał.
— No to teraz już nie będziesz
— stwierdził zwyczajnie ryży. Odwrócił twarz w kierunku Kise i dodał chłodno: —
A jak ten idiota nie przestanie się zachowywać, jakby dopiero wczoraj wyszedł z
piaskownicy, spędzisz je z nami.
Doskonale wiedział, że Kouki
nie miałby nic przeciwko, jednak był przekonany, że Daiki kocha Ryotę i nie
rozejdą się po tylu latach. Musiał mieć rację. Przecież zawsze ma...
Prawda?
Furihata tylko przytaknął i
uśmiechnął się do Ryoty krzepiąco, nie będąc do końca pewien, jak powinien
rozumieć słowa Akashiego. Nie chciał jednak go o to wypytywać, a przynajmniej
nie przy Kise, dlatego podziękował, wstał od stołu, zebrał talerze i ruszył do
zlewu, aby zrobić porządek z naczyniami.
— P-pomogę! — zadeklarował
Kise i zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, stał już przy garach, namaczając gąbkę.
Akashi pokrecił głową i
odprowadził wzrokiem do kuchni niepewnego Furihatę. Gdy znaleźli się w niej
sami, Ryota niemal od razu przerwał ciszę.
— Furichatacchi, przepraszam,
że zepsułem wam wieczór. Chciałem się wynieść, ale Akashicchi... Wiesz,
wolałbym przeżyć — zaśmiał się krótko, lecz szybko spoważniał. — Naprawdę
przepraszam.
Kouki przygryzł wargę, a
następnie, niewiele myśląc, położył dłoń na ramieniu Kise i powiedział z mocą:
— Nie masz za co przepraszać.
Nie wiem, co się stało, ani jak bardzo poważna jest ta sytuacja, ale widzę, że
nie jest dobrze. Dlatego naprawdę mi przykro. I nie przejmuj się. Nie wiem, co
na to Akashi-kun, ale jak dla mnie możesz zostać tu tak długo, jak tylko
potrzebujesz i naprawdę nie będę miał ci tego za złe — zapewnił.
— Dziękuję, ale jutro rano już
się stąd wynoszę — oznajmił blondyn.
Przetrawił swoje słowa i zdał
sobie sprawę, że wcale nie chce wracać do domu. Tutaj był wśród przyjaciół,
tam, nawet jeśli Aomine wracał z pracy, ostatnimi czasy czuł, jakby mieszanie
było puste. Aura, którą roztaczali wokół siebie Akashi i Furihata, działała na
niego kojąco. Dzięki nim nie cierpiał tak bardzo, niż jeśliby znajdował się u
siebie.
Nie mógł tu jednak zostać na
zawsze. Bądź co bądź, nadal chciał jakoś próbować uratować ich związek. Zdaniem
Kise, był on niebezpiecznie blisko granicy jego zakończenia. Najbardziej
dołowała go jednak niewiedza. Nie miał najmniejszego pojęcia, co było powodem
obecnego zachowania ukochanego. W jego głowie na nowo zrodziło się mnóstwo
przykrych scenariuszy, więc pokręcił szybko głową, zatrzymując łzy, które
chciały zaznać chwili wolności.
Dopiero, gdy kolejny raz, w
przeciągu pięciu minut, poczuł na ramieniu delikatny ucisk, wrócił myślami do
rzeczywistości. Zorientował się, iż przez ten cały czas szorował jeden i ten
sam talerz, a użył do tego tak dużo siły, iż zdarł sobie skórę na dłoniach.
Spojrzał zaskoczony, najpierw na nie, następnie ma Koukiego, który patrzył na
niego zmartwionym wzrokiem.
— P-przepraszam — bąknął
Ryota, czerwieniejąc na twarzy.
Kouki pokręcił głową z westchnięciem,
po czym powtórzył:
— Nie masz za co, Kise-kun.
Daj, ja to zrobię — powiedział ze słabym uśmiechem, po czym wyciągnął z dłoni
mężczyzny zmywaczek. Naprawdę zaczął się o niego martwić. Nie liczyło się, że
prawie się nie znali – skoro był przyjacielem Akashiego, Furihata traktował go
również jako swojego. — Połóż się spać i odpocznij. I... Gdybym mógł jakoś
pomóc, to zawsze możesz na mnie liczyć — zapewnił.
— Dziękuję — szepnął Ryota.
Wytarł ręce w spodnie i
wyszedł szybkim krokiem z kuchni. Minął Akashiego ze smutnym uśmiechem i
zamknął się w pokoju gościnnym, rzucając mężczyznom krótkie „dobranoc”. Od razu
skulił się na łóżku, narzucając na siebie miękką, puchową kołdrę.
Seijuro poszedł do drzwi, z których docierał
do niego odgłos tłumionego szlochu. Położył dłoń na klamce, lecz cofnął ją
szybko, wzdychając. Kise potrzebował chwili dla siebie. Ryży dobrze go znał.
Jeśli będzie tego potrzebować, przyjdzie wypłakać mu się w ramię, jeśli nie,
znaczy to, że chce być sam i poukładać sobie co nieco w głowie.
Seijuro wycofał się więc, kierując swoje kroki
w stronę kuchni. Kouki nadal zmywał, a jego widok w pewien sposób rozczulił
Akshiego. Oparł się o framugę z założonymi rękami i czekał, aż jego partner go
zauważy.
Furihata wyszorował do czysta
wszystkie talerze oraz garnki, po czym przetarł jeszcze wilgotną gąbką
marmurowy blat i wytarł do sucha ręcznikiem papierowym. Gdy skończył, osuszył
nim jeszcze swoje ręce, po czym wyrzucił do kosza i odwrócił się, chcąc wrócić
do salonu. Stanął jednak jak wryty, rzucając spłoszone spojrzenie, lustrującemu
go wzrokiem, Seijuuro.
— O-od jak dawna tu jesteś,
Akashi-kun? — spytał niepewnie, mając mężczyźnie trochę za złe, iż ten
podglądał go bez uprzedzenia.
— A to ma jakieś znaczenie? — spytał
rozbawiony reakcją kochanka.
Podszedł do niego i zamknął w szczelnym
uścisku. Pocałował go lekko we włosy, których zapach ponownie zaczął na niego
działać i przymknął zmęczone oczy. Mężczyzna zaczynał odczuwać skutki
intensywnej pracy, zajmowania się przyjacielem oraz ogólnego niedoboru snu. Znajdujący
się przy nim kochanek działał na niego bardzo odświeżająco. Przy nim Akashi
potrafił wykrzesać z siebie siły, aby chociażby stać. Uśmiechnął się do siebie
i pociągnął Kokego za nadgarstek do sypialni. Tam podał mu z szafy ręcznik i
wysłał go do łazienki. Po pewnym czasie usłyszał dźwięki świadczące o tym, że
Furihata bierze prysznic. Wsłuchiwał się w odgłos szumiącej wody i pierwszy raz
w życiu odpłynął, niezdolny do dalszego czuwania.
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo dobrze, że Kise ma wsparcie, choć ciekawe czemu Aoime tak się zachowuje, Midorima spotka jeszcze tego chłopaka?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, dobrze, że Kise ma tutaj wsparcie, ale zastanawia mnie czemu Aoime tak się zachowuje, mam nadzieję, że Midorima spotka jeszcze tego chłopaka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga