Na dworze już od dawna nie było tak
słonecznie. Cienka warstwa śniegu skrzyła się w ciepłych, jasnych promieniach,
skrzypiąc cicho pod butami. Utrzymywała się dzięki wyjątkowemu mrozowi, który
szczypał Aomine w twarz. Mulat objął się ciasno ramionami, w myślach
przeklinając się, że nie założył cieplejszej kurtki. Nie spodziewał się, że
temperatura tak drastycznie obniży się przez noc.
Zrobił szybkie zakupy w 7-Eleven, które
mieściło się na parterze sąsiedniego budynku. Do jajek i bekonu dokupił jeszcze
kilka bułek (nie przepadał za pieczywem, jednak dzięki niedawno zakupionemu
tosterowi potrafił zmienić jego gumiastą teksturę) oraz dwa pomidory. Na obiad
planował zabrać Kisę na miasto, dlatego poprzestał na składnikach na śniadanie.
Mimo iż wrócił truchtem, przenikliwe zimno
wdarło się mu pod ubranie, wywołując gęsią skórkę. Z hukiem wpadł do
mieszkania, zrzucając w przedpokoju buty. Bez cienia wątpliwości skierował swe
kroki do kuchni, gdzie zastał blondyna siedzącego przy stole i sączącego
herbatę. Rzucił siatkę z zakupami na drewniany blat, po czym rzucił się na
drugi kubek, chcąc ogrzać nim sobie zmarznięte dłonie.
— Jest lodowato — zakomunikował, siadając.
— Trzeba było iść w samym podkoszulku —
dogryzł mu Ryouta, ale zaraz odwrócił się, wstał i ściągnął z oparcia swojego
krzesła koc, który zarzucił niedbale na barki mulata. Naszykował go już
wcześniej z myślą o tym, że mężczyzna wróci przemarznięty.
Kiedy już wrócił na swoje miejsce, zgarniając
po drodze zakupy, udał, że interesują go one bardziej od Aomine, który siedział
naprzeciwko.
— Dzięki — mruknął starszy, opierając twarz
na dłoni. — Myślałem, że ty mnie jakoś rozgrzejesz.
— Dałem ci koc — zauważył, pąsowiejąc lekko. —
Kupiłeś pomidory? — spróbował zmienić temat. Mimowolnie uśmiechnął się
rozczulony tą drobnostką.
— Jakoś tak mi wpadły w ręce — odparł Aomine,
udając, że wcale nie wie, jak bardzo Kise niegdyś je uwielbiał.
— Dzięki. — Chłopak posłał mulatowi uśmiech,
rozpracowując go. Wstał powoli i podszedł do niego, nagradzając krótkim
całusem.
— Głodny? — spytał, przygryzając wargę.
— Nawet tak — przyznał powoli, przytulając
blondyna. Od dłuższego czasu czuł ucisk w żołądku, a kiedy Kise o tym
wspomniał, ten jakby się nasilił.
Ryouta poklepał go po plecach i zachichotał
cicho.
— No, to... Jajka z bekonem?
— Ta, zaraz ci pomogę, tylko pójdę po bluzę.
Daiki wstał, poczochrał Kise po włosach, po
czym wyszedł z kuchni. Młodszy tylko pokręcił głową rozbawiony i wyjął
składniki, rozgrzewając poprzednio wyjętą patelnię.
Kiedy mięso zaczęło skwierczeć, krzyknął
krótko do niego:
— Hej Aominecchi, mogę wkroić trochę
pomidorów?
— Po to kupiłem, nie? — usłyszał z głębi
korytarza.
— Okej — mruknął do siebie, odkładając bekon
na talerzyk.
Zabrał się za wbijanie jajek, które dodał do
włożonych już wcześniej warzyw. Oblizał usta, kiedy do jego nozdrzy dostał się
kuszący zapach. Dodał jeszcze trochę zwietrzałej, suszonej bazylii, sól, pieprz
i zamieszał całość energicznie, czując gryzący zapach.
— Cholera — syknął, pośpiesznie ściągając
jedzenie z patelni. Na szczęście jedynie część jajek przywarła do patelni,
jednak blondyna i tak zdołało to zirytować.
— Wyszedłem z wprawy — stwierdził pod nosem.
— Ważne, że da się zjeść — odparł Aomine,
który od dłuższej chwili stał za blondynem, obserwując jego poczynania. Miał na
sobie grubą, czerwoną bluzę z kapturem oraz obszerną kieszenią, gdzie schował
dłonie.
— Sorki — odparł mimowolnie, kładąc talerze
na stole. Usiadł, zawijając się pośpiesznie we, wcześniej użyty na Daikim, koc
i podwinął nogi.
— Zapomniałem o pieczywie — powiedział bez
cienia skruchy. Nawet nie ukrywał tego, że po prostu chciał już zacząć jeść i
się ogrzać.
— Rozumiem aluzję.
Aomine pokroił bułki i wepchnął je do
tostera. Odczekał chwilę, aż pieczywo z niego wyskoczyło, po czym zniósł je na
stół. Usiadł naprzeciw blondyna i zabrał się zajedzenie, mrucząc pod nosem
ciche ,,Smacznego”.
Ryouta wsunął niemal pół porcji od razu i westchnął
cicho, czując, jak jego pusty żołądek przestaje rozpaczliwie błagać o paliwo.
Jedząc zamyślił się nad czymś, patrząc zagadkowo na mulata. Nie mając niż
lepszego do roboty, wgryzł się w pieczywko i kopnął zaczepnie starszego pod
stołem, nie odwracając od niego spojrzenia.
Mulat przełknął kolejny kęs i bez cienia
krępacji splótł stopy za nogą Kise, trzymając ją tym samym. Dopiero potem
spytał:
— Co jest?
— Nic. — Wzruszył ramionami, kręcąc kółka
stopą. Wyglądał dość komicznie. Zwinięty w kłębek na krześle z wypchanymi
policzkami, trzymając rękami bułkę przed twarzą. — Nie lubisz z pomidorami...
— Ale ty lubisz — stwierdził, zgarniając
ostatni kawałek bekonu, który został mu na talerzu.
Blondyn miał rację, nie przepadał za
jajecznicą, w której znajdowały się warzywa, jednak to wspólne śniadanie
sprawiało mu na tyle dużą przyjemność, że tym razem mógł się poświęcić.
Zwłaszcza, że posiłek przygotowany przez kogoś zawsze smakował lepiej.
— Ano, lubię. — Kise uśmiechnął się wesoło,
kończąc.
Odchylił się do tyłu i sapnął głośno, czując,
że zaraz pęknie.
— Dzięki za posiłek.
— To ja dziękuję. Pozmywam — oświadczył Daiki
i nim Ryouta zdążył zaprotestować, posprzątał ze stołu naczynia.
— Dzięki — rzucił w jego stronę i owinął się
mocniej kocem. — Idziemy od razu, czy później? — spytał, patrząc na szerokie
plecy Aomine.
— Możemy teraz.
Mulat skończył zmywać i odwrócił się do
blondyna, wycierając dłonie w ścierkę.
— A dzwoniłeś do szefa?
— To już nie jest mój szef — nakreślił kwaśno.
Sapnął głośno i dźwignął się z krzesła, kierując w stronę salonu, gdzie
zostawił komórkę. Znalazł ją na komodzie, tuż obok zdjęcia dziadków mężczyzny i
odblokował urządzenie z trwogą. Nie było najgorzej. Osiem nieodebranych
połączeń i trzy wiadomości. Jedna z nich zawierała treść: „Jesteś już martwy,
Ryouta”.
— No ładnie — westchnął, przeczesując dłonią
włosy i wybrał numer. Nim zdążył odezwać się po usłyszeniu krótkiego szumu w
słuchawce, ubiegł go lodowaty ton mężczyzny po drugiej stronie:
— Kise Ryouta. Nie wiem, co sobie myślałeś,
ale gorzko tego pożałujesz.
— Samada-san, strasznie przepraszam…
Kise niemal zgiął się w pół, czując wstyd za
wczorajszą noc.
— Zapłacę za wszystkie szkody — dodał niemal
od razu.
— Owszem, zapłacisz — warknął krótko
mężczyzna, kontynuując: — Dopilnuję tego, żebyś nie wypłacił się do końca
życia.
— Uhm... — Ryouta poczuł, jak serce podchodzi
mu do gardła i mimowolnie ściszył głos. — Jeśli mogę coś powiedzieć, to myślę,
że część szkód powinna pokryć grupa, która doprowadziła do całego zdarzenia.
— Na nagraniu nie widać nic, poza twoją niezdarnością
— przerwał mu; blondyn niemal widział jego poirytowaną twarz. — Nawet jeśli,
twarze są zamazane. Ktoś musi zapłacić, Kise — sprostował szorstko.
— Nie wbiegłem specjalnie w tę półkę —
powiedział, czując, jak zbiera się w nim frustracja. Instynktownie próbował się
bronić. Po części miał do tego prawo. — Na pewno da się ubiegać o odszkodowanie.
T-to... Wie pan, że nie mam tyle pieniędzy — dodał cicho, nie chcąc, aby Daiki
go usłyszał. — J-jak wysokie są straty?
— Wymyśl coś, albo widzimy się w sądzie.
Przez pewien czas w uchu Ryouty rozbrzmiewała
głucha cisza, przyprawiająca go o cięższy oddech. Zaraz po niej doszedł do
niego nieco łagodniejszy ton:
— Przykro mi, Kise. Dobry z ciebie chłopak,
ale masz dużego pecha. Nic na to nie mogę poradzić. Mam swoje problemy i
wydatki, dzieciaku.
— Mógłbym może u pana odpracować... — Chłopak
zacisnął usta i ścisnął mocniej telefon. — Obiecuję, że nie będę się już
spóźniał. Postaram się…
— Dam ci czas do końca miesiąca — przerwał mu
hardo. — Lepiej każ mi czekać dłużej.
— Uhm... Samada-sa-
Blondyn stęknął, słysząc głośne piknięcie
sygnalizujące koniec rozmowy i jęknął przeciągle, wplatając dłoń w złote
kosmyki. Ogarnęła go bezradność i strach. Do tego była już prawie połowa
miesiąca. Nie chciał myśleć, co się stanie, jeśli faktycznie nie zdobędzie tych
pieniędzy. Naprawdę nie sądził, żeby mógł wygrać sprawę w sądzie.
Aomine nie chciał podsłuchiwać, dlatego
skupił się na wycieraniu talerzy, jednak po jakimś czasie przyłapał się na tym,
że osuszał wciąż jeden i ten sam. Poirytowany swoim zachowaniem, odrzucił
ścierkę na blat i stanął w przejściu, opierając się o futrynę. Czekał. Podszedł
do młodszego, jak tylko zorientował się, że ten skończył rozmawiać. Po jego
zmartwionej twarzy domyślał się, jak poszła rozmowa.
— Jest bardzo źle? — spytał tylko,
przyciągając Ryoutę do siebie.
— Dosyć bardzo — odparł, nie widząc sensu w
okłamywaniu mulata. Zmusił się do uśmiechu i przytulił się do niego, opierając
głowę o jego ramię. — Ale spokojnie, coś wymyślę — dodał, czując, jak dopiero w
szerokich ramionach Daikiego jest w stanie głębiej odetchnąć.
— Dopóki jesteś ze mną, skończ może z tym
samodzielnym myśleniem, co? Ostatnio niezbyt ci wyszło — wypomniał mu
niechętnie mulat. Nie chciał być złośliwy, po prostu nie zamierzał dopuścić, by
wszystko znów było na głowie chłopaka.
—Przepraszam — odparł po prostu, wczepiając
palce w jego bluzę — ale tym razem to moja wina.
— Daj spokój, Kise, nie możesz tak brać
wszystkiego na siebie. Przecież nie zapraszałeś tej patologii do sklepu. Wiesz,
czy można ich rozpoznać na nagraniu? — spytał poważnie, odsuwając się na
niewielką odległość, by spojrzeć blondynowi w oczy.
— Samada-san mówił, że nie — burknął cicho,
spuszczając wzrok.
— A co ten stary pryk może wiedzieć... —
warknął mulat, jednak nie dał ponieść się emocjom. Odetchnął głęboko, po czym
powiedział, siląc się na spokój: — Dobra, nie przejmuj się tym. Wiadomo, że
dziad będzie chciał ugrać teraz jak najwięcej twoim kosztem. Pogadam dzisiaj z
chłopakami, żeby wiedzieć, na czym stoimy. Nawet jeśli obraz z kamer w sklepie
jest nieczytelny, to na zewnątrz na pewno też się jakieś znajdą. Poradzimy z
tym sobie, słyszysz? — mruknął, chwytając niższego za brodę i przyciągając do
siebie.
— Yhym — przytaknął, zaciskając wargi. Zsunął
dłonie z jego pleców, przesuwając nimi po ramionach, torsie, a wreszcie szyi,
uwieszając się na nim lekko.
— Wybacz... Całe to „my” nadal brzmi dla mnie
trochę nierealnie. Dziękuję, Aominecchi — mruknął i nadstawił ku niemu usta.
Daiki pocałował go w nie z uczuciem, by na koniec przejechać po dolnej wardze i
brodzie chłopaka językiem, powstrzymując cisnący mu się na usta uśmiech.
— Chodź, zbieramy się — oświadczył,
puszczając go.
Blondyn szybko wytarł ślinę, fucząc i
psiocząc na czym świat stoi. Uderzył go w pierś i zbombardował spojrzeniem.
— Lepiej daj mi jakieś spodnie — warknął
krótko.
— Bez bardziej ci do twarzy... Ale dobrze —
parsknął Aomine, w porę uchylając się przed kolejnym ciosem.
W swojej szafie, pod stertą skotłowanych
zapasowych części munduru (miał oddać je do pralni miesiąc temu) oraz starymi
podkoszulkami jeszcze z czasów, gdy uczęszczał do szkoły policyjnej, znalazł
dresy Kise, których chłopak nie zabrał z jego poprzedniego mieszkania. Blondyn
często zostawał u niego na noc, więc z biegiem lat w szafie Daikiego gromadziło
się coraz więcej jego rzeczy. Gdy się rozstali, a Aomine stać było, by
przeprowadzić się do centrum stolicy, wyrzucił większość ubrań Ryouty. Po
półtora roku przestał żywić nadzieję, że ten jeszcze je od niego odbierze. Jednak parę elementów garderoby chłopaka
przywędrowało z nim do jego obecnego mieszkania niepostrzeżenie. Gdyby nie
rozmiar, niektórych mulat nie byłby w stanie odróżnić od swoich. Odkąd się
przeprowadził, jeszcze ani razu nie robił porządku w szafie. Obiecywał sobie,
że wtedy ostatecznie pozbędzie się wszystkich rzeczy blondyna, jednak Kise
zdążył ubiec jego postanowienie.
— Masz, oddaję — powiedział, rzucając Ryoucie
jego stare, białe dresy z wizerunkiem Hamtaro na tylnej kieszeni. — Musisz w
nich dotrwać jakoś do siebie — dodał, hamując parskniecie śmiechem.
— Whoa, masz je jeszcze?! — krzyknął z
niedowierzeniem.
Wszelkie dąsy sprzed chwili uleciały wraz z
tym, gdy ręce przejęły od mulata jego, niegdyś ulubione, ubranie.
— Kurcze, wyglądają jak nie moje — przyznał
przed sobą, po raz pierwszy mogąc porównać swój poprzedni rozmiar z obecnym.
Wciągnął spodnie na biodra i zerknął na swój prawy pośladek, lustrując
naszytego chomika. Tak jak przypuszczał, były nieco za duże, ale gryzoń
prezentował się dobrze.
— Wciąż je lubię.
— Powinna być gdzieś jeszcze twoja bluza, ale
nie chce mi się szukać. Weź moją — polecił mu Daiki, wciskając w dłonie czarny
materiał. — Potem się poprzeglądasz, chodźmy w końcu — westchnął, jednak mimo
oschłego tonu uśmiechnął się pod nosem, stwierdzając, że czuje się zupełnie jak
przed laty.
— Idę, idę.
Ryouta zaśmiał się perliście, przerzucając
przez głowę bluzę i szturchnął biodrem Daikiego, posyłając mu szeroki uśmiech.
Najwyraźniej nie tylko mulat miał takie odczucie.
Założył swoje trapery i zaczekał na niego,
stukając niecierpliwie palcami o ziemię. Zarzucił jeszcze na siebie kurtkę i
zapiął ją pod samą szyje, patrząc wyczekująco na Daikiego. Tamten tylko
wywrócił oczami, zarzucając na ramiona swój ciepły, czarny płaszcz – okrycie
zdecydowanie lepiej chroniące przed zimnem niż ramoneska, na którą zdecydował
się rano.
Zeszli razem po schodach i skierowali się w
kierunku najbliższej stacji metra.
— Jak szybko się uwiniemy, to możemy
wyskoczyć gdzieś na obiad, zanim pójdę do pracy — zagadnął mulat. Jego słowom
towarzyszyła mgiełka pary ulatniająca się z ust.
— Znam fajną knajpkę, gdzie podają tani,
całkiem smaczny udon — zaproponował zamyślony blondyn. Rozejrzał się po ulicy,
obserwując krzątających się po niej ludzi. Mimowolnie zerknął na dłoń mulata,
przygryzając dolną wargę. W końcu nieśmiało wsunął w nią swoją, odwracając
twarz w innym kierunku i puścił z ust biały obłoczek pary, udając
zainteresowanie małym wróblem skaczącym po murku przed nimi.
— Brzmi nieźle — odparł Daiki, splatając z
blondynem palce u dłoni i ściskając mocniej. Już nie pamiętał, kiedy w tak
przyjemny sposób spędzał ostatni wolny poranek.
Niecałe czterdzieści minut później znaleźli
się przed akademikiem blondyna, kiedy ten zatrzymał się nagle, tym samym
zmuszając do tego mulata.
— Tylko ani słowa o moim pokoju — zarządził,
czując zażenowanie różnicą standardów, w których mieszkali. Puścił Daikiego,
aby przeszukać kieszenie w celu znalezienia klucza. Kiedy jego zmarznięta dłoń
dotknęła chłodnego metalu, spojrzał na starszego i wyminął go z lekkim
zakłopotaniem. Automatycznie skierował się w stronę schodów, ale kiedy do ich
uszu doszedł dźwięk rozsuwanych drzwi, odwrócił się zaskoczony.
— Och, naprawili windę! — zawołał zdziwiony,
podchodząc do niej, czekając, aż wszyscy z niej wyjdą. Gdy to się stało,
mężczyźni weszli do środka, a młodszy nacisnął przycisk oznaczony cyfrą
najwyższego piętra. Blaszane drzwi zaskrzypiały cicho, a całość zadrżała, gdy
winda uniosła się w górę.
— Na twoim miejscu chyba i tak wolałbym
schody. — Mulat zaśmiał się cicho, patrząc na Ryoutę znacząco.
— Weź, po drodze i tak bym umarł, te schody
to mordęga — westchnął ciężko i dodał: — Więc nie ma różnicy. — Wzruszył
ramionami.
— No to czemu mieszkasz tak wysoko? Skusił
cię widok z okna?
— Można tak powiedzieć — odpowiedział z
uśmiechem, opierając się o ścianę. Odchylił głowę w tył. — Chociaż niewiele
możesz z niego zobaczyć — parsknął śmiechem i odbił się od blachy, kiedy
dojechali na samą górę.
— I tak musimy wdrapać się jeszcze po...
Kurokocchi?
Chłopak ożywił się na widok przyjaciela, który
zamarzł w pół kroku przed swoim mieszkaniem, najwyraźniej mając w planach do
niego wejść. Kise niemal natychmiast do niego podszedł, przytulając mocno.
— Jak się czujesz? — spytał smutno, pamiętając
poprzedni humor chłopaka po nieudanej rozmowie z Kagamim.
— Kise-kun... — sapnął zaskoczony Tetsuya.
Jego myśli pochłonęły go tak bardzo, że nawet nie zauważył przyjaciela. — W
porządku — odparł machinalnie na zadane pytanie.
Gdy Ryouta w końcu go puścił, jego wzrok padł
Daikiego, który przypatrywał się tej scenie z rozbawieniem.
— Aomine-kun.
Kuroko skłonił się lekko, po czym przeniósł
spojrzenie na Kise.
— Co tu robicie?
— Wpadliśmy na chwilę do mnie — powiedział
wymijająco Ryouta, drapiąc się po policzku. — Po rzeczy.
Przyjrzał się Kuroko i westchnął ciężko,
przestępując z nogi na nogę.
— Ja, uhm... Będę mieszkać teraz u
Aominecchiego — wyjaśnił, rzucając mulatowi krótkie spojrzenie.
— Pewnie jeszcze nie wiesz, ale Kise zaliczył
noc na dołku — wtrącił Daiki. — No i został wylany z roboty, więc zabieram go
do siebie.
Kuroko słuchał tych rewelacji cierpliwie,
jednak jego lekko uniesione brwi zdradzały zdumienie, a oczy – zmartwienie. Z
Kise widział się dzień wcześniej, zanim ten wyszedł do pracy, jednak nie
rozmawiali długo. Chłopak nie spodziewał się, że w przeciągu następnych
dwudziestu czterech godzin może zmienić się tak wiele. Był zaskoczony, jednak
gdzieś w sobie przeczuwał, że przyjaciel prędzej czy później przeprowadzi się
do Daikiego. Tetsuya mógł bez problemu dostrzec, jak wielkim uczuciem blondyn
darzył policjanta.
Nie przypuszczał tylko, że stanie się to tak
szybko.
— Rozumiem — odparł po dłużej chwili. —
Ale... Co się właściwie stało?
— Wpadłem na półkę z alkoholami i wywalili
mnie z pracy — wytłumaczył pokrótce Ryouta, czując się jeszcze gorzej, mówiąc
to przed Kuroko. Nie chciał kolejny raz wstydzić się za siebie, więc spróbował
zażartować: — Nie mogłem rozwalić jakiegoś regału z chrupkami, czy coś..?
— Pominąłeś fragment o trójce pijaków, który
przyszli napić się na twój koszt — dodał mulat, patrząc na chłopaka znacząco. —
No i o tym, jak się schlałeś. Sorry; kto jak kto, ale myślę, że Testu
zasługuje, żeby wiedzieć wszystko.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że
Kuroko całkowicie zignorował wypowiedź Aomine. Jego wargi zacisnęły się w wąską
linię, a twarz zdawała się być bledsza niż zazwyczaj. Nim ktokolwiek zdążył coś
jeszcze powiedzieć, Tetsuya przytulił mocno przyjaciela.
— Czy ty zawsze musisz się w coś wplątać,
Kise-kun? Nie jesteś ranny? Dobrze się czujesz?
— Nie moja wina — jęknął w odpowiedzi,
załamując ręce. Uwiesił się na niższym i rzucił mordercze spojrzenie Aomine.
— Poza tym nie schlałem się! — fuknął
obrażony. — Wypiłem tylko trochę.
— Ale masz słabą głowę. Tetsu na pewno też o
tym wie — odparł Daiki, posyłając młodszemu złośliwy uśmiech, którego Kuroko
nie był w stanie zobaczyć.
— Może to i lepiej, że zamieszkasz z
Aomine-kunem, przynajmniej ktoś cię będzie mógł pilnować — westchnął Tetsuya,
puszczając przyjaciela.
— Przyznaj, że będziesz miał mnie w końcu z
głowy — wyburczał obrażony blondyn, nadymając policzki. — I tak będę
przychodził — dodał uparcie.
— Nawet przez chwilę nie pomyślałbym, że
mogłoby być inaczej — zaśmiał się cicho Kuroko. — No dobrze, nie chcę was
dłużej zatrzymywać. Ale mam nadzieję usłyszeć od ciebie o wszystkim, kiedy się
spotkamy. Bo inaczej poproszę o to Aomine-kuna — zagroził.
— Patrzcie, patrzcie, jak się nagle zamówili.
Ryouta spojrzał kpiąco na ich obu i
skrzyżował ręce na piersi. Odetchnął głośno i wywrócił oczami, pasując.
— A ty co tu robisz, Kurokocchi? — olśniło go
nagle. — Nie powinieneś być na komendzie?
Niespodziewanie Tetsuya zmarkotniał. Odwrócił
wzrok, wbijając go w przeciwległą ścianę.
— Nie chciałem zawracać wam tym teraz głowy,
ale... Mogę o coś spytać, Aomine-kun?
Daiki skinął tylko głową, czekając, aż
chłopak powie coś więcej.
— Kagami-kun złożył wniosek o zmienienie
przełożonego dla mnie. No i rozchorował się, przez co całe te procedury zostały
przyspieszone, tak, żebym nie tracił stażu. Zostałem przydzielony do kogoś o
nazwisku Hanamiya-san. Zastanawiam się, czy może wiesz kto to, Aomine-kun?
Daiki przez chwilę nie odzywał się. Wydawał
się być nie mniej zaskoczony niż Tetsuya, który dowiedział się o przeprowadzce
blondyna.
— No cóż... — zaczął, gdy udało mu się zebrać
myśli. — Hanamiya pracuje w wydziale kryminalnym. Nie znam go za dobrze, ale to
raczej średnio miły typ — stwierdził powoli, ważąc każde słowo. Nie chciał
niepokoić chłopaka, dopóki nie porozmawia z Taigą. — Jesteś pewny, że to
właśnie on ma cię teraz uczyć...?
— Tak. Przynajmniej przez jakiś czas.
— Hm, okay. To pewnie dzisiaj masz już wolne,
co?
— Właśnie wróciłem z komisariatu.
— Łapię. To ten... Korzystaj z wolnego. Widzimy
się jutro — mruknął, unosząc rękę na pożegnanie.
— My też, Kurokocchi! A jeśli nie, to
zadzwonię.
Kise posłał Tetsuyi ciepły uśmiech, który ten
odwzajemnił, po czym odwrócił się na pięcie, kiedy niższy przekroczył próg
mieszkania.
— No, to idziemy? — rzucił, prowadząc
Daikiego w stronę znacznie mniejszych, drewnianych schodów.
Przeszli na ostatnie piętro, tym samym stając
przed drzwiami prowadzącymi do pokoju blondyna. Chłopak włożył klucz i zmarszczył
zirytowany brwi. Po dość długiej bitwie z zamkiem przekręcił go wreszcie i
nacisnął na klamkę, otwierając drzwi.
— O'la! — zawołał zadowolony, myląc zasłyszaną
frazę z francuskiego. Wyminął Daikiego, który stał jakby zdumiony, kopnął po
drodze karton od mikrofalówki i ruszył do małej komódki, z której zaczął po
prostu wyjmować rzeczy. Aomine wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Miejsce, w którym się znalazł, trudno było nazwać genkan, a co dopiero przedpokojem. Pomieszczenie to musiało służyć
Kise za salon, sypialnię i kuchnię w jednym. Mulat niepewnie przesunął się w
jego głąb, rozpinając przy tym kurtkę. Podszedł do mikroskopijnych rozmiarów
okna, przez które z ciekawości wyjrzał. Wychodziło ono na zachodnią stronę
budynku, więc nie dostarczało zbyt wiele światła.
— Długo tu już mieszkasz?
— Od drugiego — odparł skupiony, składając
jeden ze swetrów w kostkę. Poświęcił uwagę temu, czego miał najwięcej –
ubraniom. Wyjął pięć zestawów t-shirtów, spodni oraz trzy koszule, dołączając
do nich parę cieplejszych ubrań. Na szczęście zawsze był dobry w organizowaniu
rzeczy, dzięki czemu zmieścił on w mebelku wszystko, wliczając w to bieliznę.
Aomine nigdy specjalnie nie interesowała ta umiejętność, ale tym razem był pod
wrażeniem, zwłaszcza, gdy chłopak wyjął z przegródki jeszcze płaszcz i zieloną
bluzę z symbolem korpusu zwiadowców Shingeki
no Kyojin.
— A gdzie mieszkałeś wcześniej? Z Tetsu? —
spytał mimochodem mulat, z zainteresowaniem przyglądając się poczynaniom
chłopaka. Nie przypuszczał, że pakowanie pójdzie mu tak szybko i sprawnie.
— Nie, nie, w Shinjuku — odpowiedział, wstając powoli z prawie pełną torbą.
Rozejrzał się po pokoju i zatrzymał swój wzrok na niedawno zakupionym
czajniczku. Wątpił, aby jeszcze mu się przydał.
— Chcesz zaparzacz do filiżanek? —
zażartował, by zmienić temat. Daiki wziął go w dłoń, starając się pohamować
cisnący na usta uśmiech.
— Wygląda jak replika...
— Ale działa! — zachichotał Ryouta, po czym zgarnął
z futonu swojego ulubionego jaśka w kształcie tempury. Dostał go od mulata w drugiej klasie na urodziny, ale ten
zawsze naśmiewał się z tego, jak mu się spodobał.
Blondyn zarumienił się lekko i wcisnął go
niemal agresywnie do torby. W końcu już dawno zarzekał się przed starszym, że
się go pozbył. Daiki jednak nie mógł przegapić takiej okazji. Pokonał odległość
równą przekątnej pomieszczenia, dzielącą go od Ryouty, w czterech krokach i
sięgnął dłonią do torby, wyjmując z niej poduszkę, nim młodszy zdążył
zareagować.
— Proszę, proszę... A co tu robi
Chihiro-chan? — parsknął.
— Z-zostaw! — fuknął Kise, niemal od razu
wyrwał ją starszemu i poprawił jej materiał dłonią. Profilaktycznie pogłaskał
ją jeszcze po ogonku i odwrócił zawstydzony wzrok. — Jest wygodna — dodał na
swoją obronę, przytulając jaśka do siebie.
Aomine nie był w stanie zareagować inaczej,
jak śmiechem. Trząsł się chwilę, trzymając za brzuch. Nie mógł uwierzyć, jak
bardzo Ryouta przywiązał się do pluszowej tempury.
Kiedyś kupił ją dla niego bardziej w formie żartu, nie przypuszczając, że
chłopakowi aż tak się ona spodoba.
— Nie wierzę, że ciągle to trzymasz... —
powiedział, gdy już nieco się uspokoił.
— To pamiątka — mruknął zażenowany, chowając w
niej purpurowy nos, by wyburczeć: — N-no i mam ją od ciebie.
— Dobra, to wiele wyjaśnia — odparł mulat,
powstrzymując się od wybuchnięciem kolejną salwą śmiechu. Musiał jednak
przyznać sam przed sobą, że uzasadnienie Kise mile połechtało jego ego. —
Pakujesz jeszcze jakieś rewelacje...? Czy Chihiro-chan jest ostatnią?
— Kaktus — odpowiedział, wskazując za Aomine,
aby ten go wziął. Sam podszedł jeszcze do futonu
i złapał za kilka kosmetyków, jakie tam zostawił. Spakował wszystko i zapiął
torbę zadowolony, taskując pomieszczenie spojrzeniem.
— Nie będę tęsknić — przyznał ze śmiechem.
— Po prostu nie zdążyłeś się przywiązać —
stwierdził z rozbawieniem mulat, podtrzymując przed młodszym drzwi, by ten mógł
swobodnie przejść.
— Chyba nie żałuję — westchnął rozbawiony i
przystanął, zanim minął Daikiego. Skradł mu krótkiego całusa, po czym wyszedł
na korytarz, czekając, aż ten do niego dołączy.
Nie kłopotał się z zamykaniem drzwi. Po
prostu przerzucił sobie torbę przez ramię i odwrócił się w stronę schodów.
— Jeszcze tylko portiernia i spokój — oświadczył,
brzdękając kluczami.
Wymeldowanie się z pokoju na poddaszu nie
trwało zbyt długo. Pomieszczenie to nie było zarejestrowane prawnie, by
wynajmować je studentom, z czego sprawę zdawali sobie i jego właściciel, i
Kise. Ryouta nie musiał podpisywać żadnej umowy, więc sprawa nie trwała długo. Chłopak
rzucił mężczyźnie klucze na biurko, sucho podziękował i wyszedł, nie oglądając
się za siebie.
Po powrocie do mieszkania mulata Daiki
upchnął część swoich ubrań na nie do końca zapełnione półki, by zwolnić jedną
dla Ryouty. Blondyn zaoferował pomoc w posegregowaniu i uporządkowaniu
wszystkich części garderoby, tak, by szafa mogła się domykać, jednak ponieważ
powoli dochodziła czternasta, Aomine postanowił, że zajmą się tym kiedy
indziej.
Przebrali się i wyszli na miasto, ciesząc
ostatnimi chwilami popołudnia spędzanymi wspólnie. Daiki zabrał swojego
chłopaka do wskazanego przez niego wcześniej baru specjalizującego się w
wyrobie makaronu udon, podawanego w
najróżniejszych odsłonach . Obaj jednak zdecydowali się na klasyczną wersję
podaną na gorąco w bulionie.
Gdy mulat czekał, aż Kise dokończy posiłek,
niespodziewanie sięgnął go tylnej kieszeni swoich spodni od munduru. Wyciągnął
z nich mały, miedziany klucz zawieszony na srebrnym kółeczku. Położył go na
blacie niewielkiego, drewnianego stołu, który zajmowali i podsunął go przed
talerz chłopaka.
— Pomyślałem, że ci się przyda — mruknął,
siląc się na obojętność.
Ryouta w duchu podziękował Bogu, że nie
zadławił się właśnie zupą, gdy zachłysnął się nagle powietrzem. Odkaszlnął
cicho, wytrzeszczając oczy i wziął metal do wolnej ręki, gładząc jego wierzch
kciukiem i obracając nim w dłoni.
— Wow... — wydusił jedynie. „Więc to naprawdę
się dzieje, co?” – dokończył w myślach i spąsowiał nagle, reflektując się
szybko: — Z-znaczy, szybko się uwinąłeś.
Daiki wzruszył ramionami.
— Miałem zapasowy od samego początku, jak się
wprowadziłem.
— Ach... R-rozumiem.
Kise speszył się lekko swoją reakcją i
założył włosy za ucho. Przygryzł wargę, jednak nawet to nie potrafiło
powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na usta.
— Nie boisz się, że cię okradnę, hm? — rzucił
żartobliwie, opierając brodę na swojej dłoni.
— Nie boisz się, że wylądujesz za takie
pytania z powrotem na strychu? — odparł pytaniem na pytanie, unosząc lekko
jedną brew.
— Nie boję — odparł po prostu Ryouta,
mieszając w swojej misce. Wzruszył ramionami i wciągnął porcję makaronu,
mlaszcząc cicho. — Tam też już bym nie mógł wrócić — parsknął głośno.
— Głupek — mruknął Daiki, kopiąc go lekko pod
stołem.
Milczał chwilę, jakby nad czymś głębiej się
zastanawiając. Odwrócił wzrok na blat baru, za którym w tabunach pary uwijało
się kilku kucharzy gotujących udon.
— Tak naprawdę sam poprosiłem o drugi klucz.
Jasne, przydałby mi się, gdybym zgubił oryginał, ale jakoś tak… Wtedy
pomyślałem, że może przyda mi się, żeby komuś dać. Nie mówię, że myślałem wtedy
o tobie — dodał szybko. — Ale no… Jak go gdzieś posiejesz, to sam se wyrabiasz —
zakończył oschle.
— Yhym, to... — Blondyn zastanowił się
chwilę, co rusz na nowo podnosząc z zupki makaron i go topiąc. Wiedział, że nie
miał prawa być zazdrosny, jednak nie potrafił poradzić nic na własną ciekawość.
W przypływie pewności siebie uniósł lekko brwi i spojrzał kpiąco na mulata. —
Myślałem, że zawsze „byłem tylko ja” — zacytował go, uśmiechając się kącikiem
ust.
— Tak, ale to nie znaczy, że… — tak po prostu się z tym pogodziłem.
Urwał, zastanawiając się, co właściwie chciał
powiedzieć.
Oczywiście, wiele razy myślał nad tym, jak
dalej potoczy się jego życie bez Kise. Zastanawiał się, czy będzie zdolny
pokochać kogoś choć w podobnym stopniu. Samotność i melancholia przepełniały
jego życie, jednak żywił nadzieję, że zmieni się to wraz z upływem czasu.
Na siłę próbował zapełnić pustkę, jaką w jego
sercu zostawił po sobie Ryouta. I choć starał się odnaleźć w nowej
rzeczywistości, podświadomie zdawał sobie sprawę, dla kogo brał zapasowy klucz
do swojego mieszkania.
— Nie myśl, że cały czas grzecznie czekałem,
aż do mnie wrócisz — westchnął w końcu, wracając spojrzeniem do blondyna. Czuł
się winny, choć wiedział, że przecież nie powinien. — Znasz mnie, Kise.
Kochałem cię, ale byłem pewny, że to koniec.
— Wiem — odparł cicho Ryouta, wbijając wzrok
w drewniany stół. Nagle wydał mu się on bardzo absorbujący. Przesunął po nim
dłonią, zastanawiając się chwilę.
Jesion, dąb…? Może orzech? A jeśli tak, to który? Europejski czy
amerykański? Był gładki, w kolorze ciemnego brązu. Nieco porysowany, w niektórych
miejscach nawet uszczerbiony, co zapewne było zasługą klientów, którzy z niego
korzystali.
Tak prosta rzecz w rzeczywistości pozwoliła
zebrać się Kise na powiedzenie tego, co tak często przechodziło mu na myśl,
kiedy kończył szkołę, ponownie zmieniał swoje lokum, czy chwytał się jakiejś
pracy.
— Prawdę mówiąc miałem nadzieję, że kogoś
znajdziesz — westchnął ciężko, kierując w końcu spojrzenie na kochanka, nadal
trzymając brodę na własnej dłoni.
Powinien być bardziej uważny. To, że mulat
przyjął go pod swoje skrzydła, nie znaczyło, że powinien zachowywać się aż tak
swobodnie. Trochę się zagalopował, chcąc nieco podroczyć ze starszym jak za
dawnych czasów. Nie chciał znów niczego roztrząsać, więc dodał po chwili:
— Zapomnij, chciałem trochę cię poderwać, ale
to chyba nienajlepszy dobór słów.
— Nie, to ja przepraszam. Powinienem mieć
większy dystans — mruknął Daiki. Sięgnął dłonią poprzez stół, chwytając
mniejszą odpowiedniczkę Ryouty. — Ale jeśli chodzi o ciebie, to zawsze będzie
mi trudniej.
— Masz prawo, rozumiem.
Uśmiechnął się delikatnie i pogładził jego skórę
palcem. Opuścił w końcu rękę i oparł na niej swój ciężar ciała, pochylając się
w stronę mężczyzny.
— Zostawię wychodzenie z inicjatywą tobie.
Aomine, jakby w niemej odpowiedzi na to,
przysunął się do blondyna i pocałował go krótko. Mógł sobie na to pozwolić,
ponieważ siedzieli w dość ustronnym kącie pomieszczenia, skryci za barem.
— Umawiałem się z paroma osobami, ale nic z
tego nie wyszło. Widocznie los chciał, żebyśmy jeszcze się spotkali. Cieszę
się, że tak wyszło. Nawet jeśli czekałem na to trzy lata — dopowiedział, chcąc
zamknąć ten trudny dla nich obu temat.
— Mówisz jak Midorima-sensei — parsknął
śmiechem, łapiąc się za brzuch, kiedy przypomniał mu się nauczyciel historii. Zawsze
śmiali się w klasie, kiedy ten zaczynał rozwodzić się nad związkiem astrologii
z życiem, nieobecności przypadku i całą ludzką egzystencją postawioną na kole
fortuny. Chłopak jednak uwielbiał zarówno jego zajęcia, jak i osobę. Miał swoje
własne teorie i Kise zawsze to szanował.
Policjant zaśmiał się, wdzięczny Ryoucie, że ten
tak płynnie skierował ich rozmowę na inne tory. Wspomnienie Midorimy sprawiło,
że uśmiech po raz kolejny tego dnia pojawił się na jego twarzy.
— Trudno było nie wziąć sobie jego słów do serca,
kiedy kazał zostawać nam po lekcjach — stwierdził Daiki z rozbawieniem,
wspominając chwile, gdy dopiero zaczynało między nimi iskrzyć. Dodatkowe
zajęcia, które Midorima organizował dla swoich najbardziej opornych uczniów,
odbywały się bez podziału na klasy, dlatego często stwarzały one okazje do
posyłania sobie subtelnych uśmiechów lub wymian dłuższych spojrzeń przez nich w
szkole.
— „Daiki, nie zdałeś matematyki, bo dziś
panna jest na ostatnim miejscu” — przedrzeźnił zielonookiego, zakładając ręce na
piersi i wybuchnął śmiechem, zaraz po czym dołączył do niego mulat. — Ni-nigdy
nie zapomnę, jaki zrobiłeś się wtedy czerwony — dodał, próbując złapać oddech.
— Nadal nie wierzę, że wiedział o tym na
podstawie głupiej Oha-Asy! Na pewno
Takao mu podkablował — mruknął sam do siebie.
Takao uczęszczał z nim do tej samej klasy.
Fenomenalne poczucie humoru, pogoda ducha oraz popularność, jaką zdobył dzięki
grze w koszykówce, były cechami, dzięki którym wyróżniał się na tle uczniów ich
szkoły. Znany był również ze swojego awanturniczego charakteru. Uwielbiał
wdawać się w dysputy lub wykłócać z nauczycielami, szczególnie jeśli działo się
to podczas lekcji. Większość grona pedagogicznego z biegiem czasu nauczyła
sobie radzić z komentarzami chłopaka; jedynie Midorima pozostawał na nie
podatny, przez co niemal każde zajęcia kończyły się ich sprzeczką, a Takao
trafiał za karę na zajęcia dodatkowe.
Mimo tego wszyscy dobrze wiedzieli, że darzył
Midorimę szczerą sympatią.
— Ach, to były moje ulubione lekcje — zachichotał
Kise, wycierając łezkę rozbawienia z kącika prawego oka. — Zwłaszcza, że po
nich obaj mieliśmy W-F — dodał, pamiętając, jak po dłuższym czasie zaczęli
rozmawiać o zabawnych sytuacjach przed godziny, poznawać się, a w końcu chodzić
na te same fakultety, nieraz zostając dłużej razem w szatni. Chłopak spąsowiał
lekko na te wspomnienia i spróbował skierować myśli na nieco inny tor.
— Ale z kradnięciem mojego bento to przesadziłeś — udał złość,
przypominając sobie, jak otworzył torbę, a w pudełku, zamiast jedzenia zobaczył
karteczkę z krótką wiadomością: „Następnym razem zrób więcej ;)”.
— To był mój pierwszy liścik miłosny — Daiki
zarzekał się ze śmiechem. — Musiałem stworzyć jakieś okoliczności, żeby ci go
dać! A potem odwdzięczyć się za jedzenie, zabierając na randkę.
— Trochę ci na to zeszło — zauważył Kise, powstrzymując
od kolejnego parsknięcia. Jedzenie, pudełeczka blondyna, znikało jeszcze przez
dwa tygodnie, dopóki nie zaczął przynosić dwóch; w tym jednego dla mulata.
Dopiero potem Aomine w końcu odważył się na ten ruch.
Daiki machnął tylko dłonią.
— Liczy się efekt końcowy.
Jego wzrok mimowolnie zawędrował na
przeciwległą ścianę, na której szczycie znajdował się niewielki zegar.
Wskazywał on godzinę czternastą trzydzieści, tak więc stwierdził, że to
odpowiednia pora, by zacząć się zbierać. Komenda znajdowała się raptem pięć
minut drogi od baru, jednak przed rozpoczęciem zmiany miał w planach
porozmawiać jeszcze z komendantem.
Mężczyzna wstał powoli, po czym przeciągnął,
czując, jak przeskakuje mu parę kręgów.
— Muszę spadać. Odprowadzisz mnie? — spytał z
szelmowskim uśmiechem.
— Jeśli się mnie nie wstydzisz…
Młodszy odpłacił mu się tym samym i sam
również wstał, chowając klucz głęboko do kieszeni. Zgarnął również torbę i
przewiesił ją sobie przez ramię.
W drodze na komendę mieli jeszcze chwilę, by
powspominać licealne czasy. Daikiemu ta rozmowa bardzo poprawiła humor.
Mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, z jak dużą liczbą znajomych z
tamtego okresu miał jeszcze kontakt. Niestety, nie doliczył się wielu osób.
Przy najbliższej okazji postanowił wypytać o to blondyna.
— Idę ratować świat — oznajmił, gdy znaleźli
się przed tylnym wejściem komisariatu, z dala od głównej ulicy. — Życz mi
powodzenia.
Blondyn rozejrzał się szybko i przygryzł
lekko wargę, poprawiając pasek torby na ramieniu. Przysunął się szybko do
starszego i cmoknął go w policzek, niemal od razu się odsuwając.
— Powodzenia. — Uśmiechnął się szeroko,
złączając razem dłonie.
Daiki przeczesał mu włosy krótkim, czułym
ruchem, a na odchodne jeszcze do niego mrugnął. Jednak wraz z przekroczeniem
progu komisariatu zmuszony był porzucić nastrój swobody i ogólnego
rozluźnienia. Poważniał za każdym razem, gdy zaczynał pracę, ale tym razem
chodziło o coś więcej.
Wcześniejsza, krótka wymiana zdań z Kuroko
zaniepokoiła go. Makoto Hanamiya był typem bezkompromisowego, a przy tym
wyjątkowo zaciętego śledczego, który oprócz tego wyróżniał się ponadprzeciętną
impertynencją, która kształtowała jego osobę jako kogoś, komu nie chciano
wchodzić w drogę.
Przez półtora roku pracy w policji Daiki już
nie raz miał okazję przekonać się, iż najlepszym rozwiązaniem było trzymanie
się od Haniamyi jak najdalej. Choć podzespół, którym mężczyzna zarządzał, radził
sobie całkiem nieźle i miał na koncie wiele rozwiązanych spraw, nieoficjalnie
wiadomo było, że sukces ten był okupiony katorżniczą pracą pod presją stwarzaną
przez Makoto.
Aomine pracował z Hanamiyą w Wydziale
Kryminalnym przez pół roku. Po tym czasie przeniósł się do Wydziału Walki z
Przestępczością, gdzie poznał Kagamiego. Nigdy mu się z tego nie zwierzał,
jednak po dziś dzień gotował się w sobie, gdy gdzieś na korytarzu zdarzyło mu
się dostrzec znajome, kruczoczarne włosy – znak rozpoznawczy mężczyzny, który
Daiki utożsamiał z konwencjonalnym STOP. Dobrowolnie nie zamierzał się do niego
zbliżać.
Drzwi do biura komendanta były uchylone.
Aomine uznał to za dobry omen – oznaczało to, że Kiyoshi miał przerwę, więc
mógł z nim porozmawiać.
Pchnął drewno i wszedł do środka, nie
troszcząc się o pukanie. Kiyoshi Teppei, jego bezpośredni przełożony, siedział
w swoim wygodnym, obrotowym fotelu, paląc papierosa. Na widok mulata, który
zasalutował, uśmiechnął się dobrodusznie, machając na niego dłonią, by usiadł
po drugiej stronie biurka.
— Aomine! Miło cię widzieć. Zaraz zaczynasz
swoją zmianę, prawda? — spytał, jednak sprawiał wrażenie, jak gdyby dobrze znał
odpowiedź. Daiki skinął głową, choć nie sądził, by było to konieczne.
— Kagamiego rozłożyło przeziębienie, więc
dzisiaj będziesz współpracować z Reo.
— Tak jest.
— Jak oficjalnie…! — zaśmiał się Teppei. —
Nie krępuj się. Jeszcze nie zacząłeś służby. Chcesz zapalić?
Mulat uśmiechnął się subtelnie, przypominając
sobie, jak niegdyś peszyło go zachowanie Kiyoshiego. Czuł się tak, jak gdyby
przełożony nieustannie wystawiał go na próbę, wyczekując momentu, aż zachowa
się w stosunku do niego nieodpowiednio. Dopiero z biegiem czasu przyzwyczaił
się specyficznej aury komunikatywności i otwartości, którą roztaczał wokół
siebie komendant. Wciąż jednak nie udało mu się stwierdzić, czy było to jego
usposobienie, czy może jednak celowa gra pozorów.
— Nie, dziękuję, Kiyoshi-san. Rzucam —
oświadczył przepraszającym tonem.
— Jak większość — westchnął Teppei, widocznie
niepocieszony. — Nie mam już z kim wyskoczyć na papieroska!
— Dlatego pali pan tutaj?
— Tak wyszło. W końcu jestem komendantem…
Chyba mogę trochę nagiąć przepisy? — Zaśmiał się. — No, ale o co chodzi?
Domyślam się, że nie przyszedłeś poplotkować.
— W pewnym sensie — odparł Daiki. —
Rozmawiałem dziś z Kuroko Tetsuyą. Czy Kagami naprawdę zrezygnował ze szkolenia
go?
— Tak, złożył wniosek w piątek wieczorem. —
Kiyoshi westchnął ciężko, wypuszczając z płuc chmurę szarego, gryzącego dymu,
którym Aomine mimowolnie się zaciągnął. — Nic ci nie powiedział?
— No właśnie — przyznał kwaśno. — Ale o tym
sam z nim porozmawiam.
— Więc? W czym problem?
— Trochę nie chce mi się w to wierzyć, ale
słyszałem, że teraz to Hanamiya ma szkolić Tetsu.
— Ach, tak! Zabawne, prawda? Sam nie
pomyślałbym, że tak to się może skończyć!
Teppei wyglądał, jakby naprawdę świetnie się
bawił.
— Ale szefie… To chyba nienajlepszy pomysł —
stwierdził poważnie. — Tetsu jest u nas na stażu. Mamy go przygotować do zdania
egzaminów, a nie zmuszać do uganiania za mordercami.
— Ja sam jestem ciekaw, co z tego wyniknie —
przyznał po chwili Kiyoshi. Wyraz jego twarzy odrobinę spoważniał, gdy zaciągał
się papierosem. — Hanamiya sam zgłosił się, by szkolić Kuroko. Nie mogłem
odmówić. To prawda, zostanie rzucony na głęboką wodę, ale to go uświadomi, z
czym wiąże się ten fach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz