Druga Gwiazdka | rozdział 11


Na dworze już od dawna nie było tak słonecznie. Cienka warstwa śniegu skrzyła się w ciepłych, jasnych promieniach, skrzypiąc cicho pod butami. Utrzymywała się dzięki wyjątkowemu mrozowi, który szczypał Aomine w twarz. Mulat objął się ciasno ramionami, w myślach przeklinając się, że nie założył cieplejszej kurtki. Nie spodziewał się, że temperatura tak drastycznie obniży się przez noc.
Zrobił szybkie zakupy w 7-Eleven, które mieściło się na parterze sąsiedniego budynku. Do jajek i bekonu dokupił jeszcze kilka bułek (nie przepadał za pieczywem, jednak dzięki niedawno zakupionemu tosterowi potrafił zmienić jego gumiastą teksturę) oraz dwa pomidory. Na obiad planował zabrać Kisę na miasto, dlatego poprzestał na składnikach na śniadanie.
Mimo iż wrócił truchtem, przenikliwe zimno wdarło się mu pod ubranie, wywołując gęsią skórkę. Z hukiem wpadł do mieszkania, zrzucając w przedpokoju buty. Bez cienia wątpliwości skierował swe kroki do kuchni, gdzie zastał blondyna siedzącego przy stole i sączącego herbatę. Rzucił siatkę z zakupami na drewniany blat, po czym rzucił się na drugi kubek, chcąc ogrzać nim sobie zmarznięte dłonie.
— Jest lodowato — zakomunikował, siadając.
— Trzeba było iść w samym podkoszulku — dogryzł mu Ryouta, ale zaraz odwrócił się, wstał i ściągnął z oparcia swojego krzesła koc, który zarzucił niedbale na barki mulata. Naszykował go już wcześniej z myślą o tym, że mężczyzna wróci przemarznięty.
Kiedy już wrócił na swoje miejsce, zgarniając po drodze zakupy, udał, że interesują go one bardziej od Aomine, który siedział naprzeciwko.
— Dzięki — mruknął starszy, opierając twarz na dłoni. — Myślałem, że ty mnie jakoś rozgrzejesz.
— Dałem ci koc — zauważył, pąsowiejąc lekko. — Kupiłeś pomidory? — spróbował zmienić temat. Mimowolnie uśmiechnął się rozczulony tą drobnostką.
— Jakoś tak mi wpadły w ręce — odparł Aomine, udając, że wcale nie wie, jak bardzo Kise niegdyś je uwielbiał.
— Dzięki. — Chłopak posłał mulatowi uśmiech, rozpracowując go. Wstał powoli i podszedł do niego, nagradzając krótkim całusem.
— Głodny? — spytał, przygryzając wargę.
— Nawet tak — przyznał powoli, przytulając blondyna. Od dłuższego czasu czuł ucisk w żołądku, a kiedy Kise o tym wspomniał, ten jakby się nasilił.
Ryouta poklepał go po plecach i zachichotał cicho.
— No, to... Jajka z bekonem?
— Ta, zaraz ci pomogę, tylko pójdę po bluzę.
Daiki wstał, poczochrał Kise po włosach, po czym wyszedł z kuchni. Młodszy tylko pokręcił głową rozbawiony i wyjął składniki, rozgrzewając poprzednio wyjętą patelnię.
Kiedy mięso zaczęło skwierczeć, krzyknął krótko do niego:
— Hej Aominecchi, mogę wkroić trochę pomidorów?
— Po to kupiłem, nie? — usłyszał z głębi korytarza.
— Okej — mruknął do siebie, odkładając bekon na talerzyk.
Zabrał się za wbijanie jajek, które dodał do włożonych już wcześniej warzyw. Oblizał usta, kiedy do jego nozdrzy dostał się kuszący zapach. Dodał jeszcze trochę zwietrzałej, suszonej bazylii, sól, pieprz i zamieszał całość energicznie, czując gryzący zapach.
— Cholera — syknął, pośpiesznie ściągając jedzenie z patelni. Na szczęście jedynie część jajek przywarła do patelni, jednak blondyna i tak zdołało to zirytować.
— Wyszedłem z wprawy — stwierdził pod nosem.
— Ważne, że da się zjeść — odparł Aomine, który od dłuższej chwili stał za blondynem, obserwując jego poczynania. Miał na sobie grubą, czerwoną bluzę z kapturem oraz obszerną kieszenią, gdzie schował dłonie.
— Sorki — odparł mimowolnie, kładąc talerze na stole. Usiadł, zawijając się pośpiesznie we, wcześniej użyty na Daikim, koc i podwinął nogi.
— Zapomniałem o pieczywie — powiedział bez cienia skruchy. Nawet nie ukrywał tego, że po prostu chciał już zacząć jeść i się ogrzać.
— Rozumiem aluzję.
Aomine pokroił bułki i wepchnął je do tostera. Odczekał chwilę, aż pieczywo z niego wyskoczyło, po czym zniósł je na stół. Usiadł naprzeciw blondyna i zabrał się zajedzenie, mrucząc pod nosem ciche ,,Smacznego”.
Ryouta wsunął niemal pół porcji od razu i westchnął cicho, czując, jak jego pusty żołądek przestaje rozpaczliwie błagać o paliwo. Jedząc zamyślił się nad czymś, patrząc zagadkowo na mulata. Nie mając niż lepszego do roboty, wgryzł się w pieczywko i kopnął zaczepnie starszego pod stołem, nie odwracając od niego spojrzenia.
Mulat przełknął kolejny kęs i bez cienia krępacji splótł stopy za nogą Kise, trzymając ją tym samym. Dopiero potem spytał:
— Co jest?
— Nic. — Wzruszył ramionami, kręcąc kółka stopą. Wyglądał dość komicznie. Zwinięty w kłębek na krześle z wypchanymi policzkami, trzymając rękami bułkę przed twarzą. — Nie lubisz z pomidorami...
— Ale ty lubisz — stwierdził, zgarniając ostatni kawałek bekonu, który został mu na talerzu.
Blondyn miał rację, nie przepadał za jajecznicą, w której znajdowały się warzywa, jednak to wspólne śniadanie sprawiało mu na tyle dużą przyjemność, że tym razem mógł się poświęcić. Zwłaszcza, że posiłek przygotowany przez kogoś zawsze smakował lepiej.
— Ano, lubię. — Kise uśmiechnął się wesoło, kończąc.
Odchylił się do tyłu i sapnął głośno, czując, że zaraz pęknie.
— Dzięki za posiłek.
— To ja dziękuję. Pozmywam — oświadczył Daiki i nim Ryouta zdążył zaprotestować, posprzątał ze stołu naczynia.
— Dzięki — rzucił w jego stronę i owinął się mocniej kocem. — Idziemy od razu, czy później? — spytał, patrząc na szerokie plecy Aomine.
— Możemy teraz.
Mulat skończył zmywać i odwrócił się do blondyna, wycierając dłonie w ścierkę.
— A dzwoniłeś do szefa?
— To już nie jest mój szef — nakreślił kwaśno. Sapnął głośno i dźwignął się z krzesła, kierując w stronę salonu, gdzie zostawił komórkę. Znalazł ją na komodzie, tuż obok zdjęcia dziadków mężczyzny i odblokował urządzenie z trwogą. Nie było najgorzej. Osiem nieodebranych połączeń i trzy wiadomości. Jedna z nich zawierała treść: „Jesteś już martwy, Ryouta”.
— No ładnie — westchnął, przeczesując dłonią włosy i wybrał numer. Nim zdążył odezwać się po usłyszeniu krótkiego szumu w słuchawce, ubiegł go lodowaty ton mężczyzny po drugiej stronie:
— Kise Ryouta. Nie wiem, co sobie myślałeś, ale gorzko tego pożałujesz.
— Samada-san, strasznie przepraszam…
Kise niemal zgiął się w pół, czując wstyd za wczorajszą noc.
— Zapłacę za wszystkie szkody — dodał niemal od razu.
— Owszem, zapłacisz — warknął krótko mężczyzna, kontynuując: — Dopilnuję tego, żebyś nie wypłacił się do końca życia.
— Uhm... — Ryouta poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła i mimowolnie ściszył głos. — Jeśli mogę coś powiedzieć, to myślę, że część szkód powinna pokryć grupa, która doprowadziła do całego zdarzenia.
— Na nagraniu nie widać nic, poza twoją niezdarnością — przerwał mu; blondyn niemal widział jego poirytowaną twarz. — Nawet jeśli, twarze są zamazane. Ktoś musi zapłacić, Kise — sprostował szorstko.
— Nie wbiegłem specjalnie w tę półkę — powiedział, czując, jak zbiera się w nim frustracja. Instynktownie próbował się bronić. Po części miał do tego prawo. — Na pewno da się ubiegać o odszkodowanie. T-to... Wie pan, że nie mam tyle pieniędzy — dodał cicho, nie chcąc, aby Daiki go usłyszał. — J-jak wysokie są straty?
— Wymyśl coś, albo widzimy się w sądzie.
Przez pewien czas w uchu Ryouty rozbrzmiewała głucha cisza, przyprawiająca go o cięższy oddech. Zaraz po niej doszedł do niego nieco łagodniejszy ton:
— Przykro mi, Kise. Dobry z ciebie chłopak, ale masz dużego pecha. Nic na to nie mogę poradzić. Mam swoje problemy i wydatki, dzieciaku.
— Mógłbym może u pana odpracować... — Chłopak zacisnął usta i ścisnął mocniej telefon. — Obiecuję, że nie będę się już spóźniał. Postaram się…
— Dam ci czas do końca miesiąca — przerwał mu hardo. — Lepiej każ mi czekać dłużej.
— Uhm... Samada-sa-
Blondyn stęknął, słysząc głośne piknięcie sygnalizujące koniec rozmowy i jęknął przeciągle, wplatając dłoń w złote kosmyki. Ogarnęła go bezradność i strach. Do tego była już prawie połowa miesiąca. Nie chciał myśleć, co się stanie, jeśli faktycznie nie zdobędzie tych pieniędzy. Naprawdę nie sądził, żeby mógł wygrać sprawę w sądzie.
Aomine nie chciał podsłuchiwać, dlatego skupił się na wycieraniu talerzy, jednak po jakimś czasie przyłapał się na tym, że osuszał wciąż jeden i ten sam. Poirytowany swoim zachowaniem, odrzucił ścierkę na blat i stanął w przejściu, opierając się o futrynę. Czekał. Podszedł do młodszego, jak tylko zorientował się, że ten skończył rozmawiać. Po jego zmartwionej twarzy domyślał się, jak poszła rozmowa.
— Jest bardzo źle? — spytał tylko, przyciągając Ryoutę do siebie.
— Dosyć bardzo — odparł, nie widząc sensu w okłamywaniu mulata. Zmusił się do uśmiechu i przytulił się do niego, opierając głowę o jego ramię. — Ale spokojnie, coś wymyślę — dodał, czując, jak dopiero w szerokich ramionach Daikiego jest w stanie głębiej odetchnąć.
— Dopóki jesteś ze mną, skończ może z tym samodzielnym myśleniem, co? Ostatnio niezbyt ci wyszło — wypomniał mu niechętnie mulat. Nie chciał być złośliwy, po prostu nie zamierzał dopuścić, by wszystko znów było na głowie chłopaka.
—Przepraszam — odparł po prostu, wczepiając palce w jego bluzę — ale tym razem to moja wina.
— Daj spokój, Kise, nie możesz tak brać wszystkiego na siebie. Przecież nie zapraszałeś tej patologii do sklepu. Wiesz, czy można ich rozpoznać na nagraniu? — spytał poważnie, odsuwając się na niewielką odległość, by spojrzeć blondynowi w oczy.
— Samada-san mówił, że nie — burknął cicho, spuszczając wzrok.
— A co ten stary pryk może wiedzieć... — warknął mulat, jednak nie dał ponieść się emocjom. Odetchnął głęboko, po czym powiedział, siląc się na spokój: — Dobra, nie przejmuj się tym. Wiadomo, że dziad będzie chciał ugrać teraz jak najwięcej twoim kosztem. Pogadam dzisiaj z chłopakami, żeby wiedzieć, na czym stoimy. Nawet jeśli obraz z kamer w sklepie jest nieczytelny, to na zewnątrz na pewno też się jakieś znajdą. Poradzimy z tym sobie, słyszysz? — mruknął, chwytając niższego za brodę i przyciągając do siebie.
— Yhym — przytaknął, zaciskając wargi. Zsunął dłonie z jego pleców, przesuwając nimi po ramionach, torsie, a wreszcie szyi, uwieszając się na nim lekko.
— Wybacz... Całe to „my” nadal brzmi dla mnie trochę nierealnie. Dziękuję, Aominecchi — mruknął i nadstawił ku niemu usta. Daiki pocałował go w nie z uczuciem, by na koniec przejechać po dolnej wardze i brodzie chłopaka językiem, powstrzymując cisnący mu się na usta uśmiech.
— Chodź, zbieramy się — oświadczył, puszczając go.
Blondyn szybko wytarł ślinę, fucząc i psiocząc na czym świat stoi. Uderzył go w pierś i zbombardował spojrzeniem.
— Lepiej daj mi jakieś spodnie — warknął krótko.
— Bez bardziej ci do twarzy... Ale dobrze — parsknął Aomine, w porę uchylając się przed kolejnym ciosem.
W swojej szafie, pod stertą skotłowanych zapasowych części munduru (miał oddać je do pralni miesiąc temu) oraz starymi podkoszulkami jeszcze z czasów, gdy uczęszczał do szkoły policyjnej, znalazł dresy Kise, których chłopak nie zabrał z jego poprzedniego mieszkania. Blondyn często zostawał u niego na noc, więc z biegiem lat w szafie Daikiego gromadziło się coraz więcej jego rzeczy. Gdy się rozstali, a Aomine stać było, by przeprowadzić się do centrum stolicy, wyrzucił większość ubrań Ryouty. Po półtora roku przestał żywić nadzieję, że ten jeszcze je od niego odbierze.  Jednak parę elementów garderoby chłopaka przywędrowało z nim do jego obecnego mieszkania niepostrzeżenie. Gdyby nie rozmiar, niektórych mulat nie byłby w stanie odróżnić od swoich. Odkąd się przeprowadził, jeszcze ani razu nie robił porządku w szafie. Obiecywał sobie, że wtedy ostatecznie pozbędzie się wszystkich rzeczy blondyna, jednak Kise zdążył ubiec jego postanowienie.
— Masz, oddaję — powiedział, rzucając Ryoucie jego stare, białe dresy z wizerunkiem Hamtaro na tylnej kieszeni. — Musisz w nich dotrwać jakoś do siebie — dodał, hamując parskniecie śmiechem.
— Whoa, masz je jeszcze?! — krzyknął z niedowierzeniem.
Wszelkie dąsy sprzed chwili uleciały wraz z tym, gdy ręce przejęły od mulata jego, niegdyś ulubione, ubranie.
— Kurcze, wyglądają jak nie moje — przyznał przed sobą, po raz pierwszy mogąc porównać swój poprzedni rozmiar z obecnym. Wciągnął spodnie na biodra i zerknął na swój prawy pośladek, lustrując naszytego chomika. Tak jak przypuszczał, były nieco za duże, ale gryzoń prezentował się dobrze.
— Wciąż je lubię.
— Powinna być gdzieś jeszcze twoja bluza, ale nie chce mi się szukać. Weź moją — polecił mu Daiki, wciskając w dłonie czarny materiał. — Potem się poprzeglądasz, chodźmy w końcu — westchnął, jednak mimo oschłego tonu uśmiechnął się pod nosem, stwierdzając, że czuje się zupełnie jak przed laty.
— Idę, idę.
Ryouta zaśmiał się perliście, przerzucając przez głowę bluzę i szturchnął biodrem Daikiego, posyłając mu szeroki uśmiech. Najwyraźniej nie tylko mulat miał takie odczucie.
Założył swoje trapery i zaczekał na niego, stukając niecierpliwie palcami o ziemię. Zarzucił jeszcze na siebie kurtkę i zapiął ją pod samą szyje, patrząc wyczekująco na Daikiego. Tamten tylko wywrócił oczami, zarzucając na ramiona swój ciepły, czarny płaszcz – okrycie zdecydowanie lepiej chroniące przed zimnem niż ramoneska, na którą zdecydował się rano.
Zeszli razem po schodach i skierowali się w kierunku najbliższej stacji metra.
— Jak szybko się uwiniemy, to możemy wyskoczyć gdzieś na obiad, zanim pójdę do pracy — zagadnął mulat. Jego słowom towarzyszyła mgiełka pary ulatniająca się z ust.
— Znam fajną knajpkę, gdzie podają tani, całkiem smaczny udon — zaproponował zamyślony blondyn. Rozejrzał się po ulicy, obserwując krzątających się po niej ludzi. Mimowolnie zerknął na dłoń mulata, przygryzając dolną wargę. W końcu nieśmiało wsunął w nią swoją, odwracając twarz w innym kierunku i puścił z ust biały obłoczek pary, udając zainteresowanie małym wróblem skaczącym po murku przed nimi.
— Brzmi nieźle — odparł Daiki, splatając z blondynem palce u dłoni i ściskając mocniej. Już nie pamiętał, kiedy w tak przyjemny sposób spędzał ostatni wolny poranek.
Niecałe czterdzieści minut później znaleźli się przed akademikiem blondyna, kiedy ten zatrzymał się nagle, tym samym zmuszając do tego mulata.
— Tylko ani słowa o moim pokoju — zarządził, czując zażenowanie różnicą standardów, w których mieszkali. Puścił Daikiego, aby przeszukać kieszenie w celu znalezienia klucza. Kiedy jego zmarznięta dłoń dotknęła chłodnego metalu, spojrzał na starszego i wyminął go z lekkim zakłopotaniem. Automatycznie skierował się w stronę schodów, ale kiedy do ich uszu doszedł dźwięk rozsuwanych drzwi, odwrócił się zaskoczony.
— Och, naprawili windę! — zawołał zdziwiony, podchodząc do niej, czekając, aż wszyscy z niej wyjdą. Gdy to się stało, mężczyźni weszli do środka, a młodszy nacisnął przycisk oznaczony cyfrą najwyższego piętra. Blaszane drzwi zaskrzypiały cicho, a całość zadrżała, gdy winda uniosła się w górę.
— Na twoim miejscu chyba i tak wolałbym schody. — Mulat zaśmiał się cicho, patrząc na Ryoutę znacząco.
— Weź, po drodze i tak bym umarł, te schody to mordęga — westchnął ciężko i dodał: — Więc nie ma różnicy. — Wzruszył ramionami.
— No to czemu mieszkasz tak wysoko? Skusił cię widok z okna?
— Można tak powiedzieć — odpowiedział z uśmiechem, opierając się o ścianę. Odchylił głowę w tył. — Chociaż niewiele możesz z niego zobaczyć — parsknął śmiechem i odbił się od blachy, kiedy dojechali na samą górę.
— I tak musimy wdrapać się jeszcze po... Kurokocchi?
Chłopak ożywił się na widok przyjaciela, który zamarzł w pół kroku przed swoim mieszkaniem, najwyraźniej mając w planach do niego wejść. Kise niemal natychmiast do niego podszedł, przytulając mocno.
— Jak się czujesz? — spytał smutno, pamiętając poprzedni humor chłopaka po nieudanej rozmowie z Kagamim.
— Kise-kun... — sapnął zaskoczony Tetsuya. Jego myśli pochłonęły go tak bardzo, że nawet nie zauważył przyjaciela. — W porządku — odparł machinalnie na zadane pytanie.
Gdy Ryouta w końcu go puścił, jego wzrok padł Daikiego, który przypatrywał się tej scenie z rozbawieniem.
— Aomine-kun.
Kuroko skłonił się lekko, po czym przeniósł spojrzenie na Kise.
— Co tu robicie?
— Wpadliśmy na chwilę do mnie — powiedział wymijająco Ryouta, drapiąc się po policzku. — Po rzeczy.
Przyjrzał się Kuroko i westchnął ciężko, przestępując z nogi na nogę.
— Ja, uhm... Będę mieszkać teraz u Aominecchiego — wyjaśnił, rzucając mulatowi krótkie spojrzenie.
— Pewnie jeszcze nie wiesz, ale Kise zaliczył noc na dołku — wtrącił Daiki. — No i został wylany z roboty, więc zabieram go do siebie.
Kuroko słuchał tych rewelacji cierpliwie, jednak jego lekko uniesione brwi zdradzały zdumienie, a oczy – zmartwienie. Z Kise widział się dzień wcześniej, zanim ten wyszedł do pracy, jednak nie rozmawiali długo. Chłopak nie spodziewał się, że w przeciągu następnych dwudziestu czterech godzin może zmienić się tak wiele. Był zaskoczony, jednak gdzieś w sobie przeczuwał, że przyjaciel prędzej czy później przeprowadzi się do Daikiego. Tetsuya mógł bez problemu dostrzec, jak wielkim uczuciem blondyn darzył policjanta.
Nie przypuszczał tylko, że stanie się to tak szybko.
— Rozumiem — odparł po dłużej chwili. — Ale... Co się właściwie stało?
— Wpadłem na półkę z alkoholami i wywalili mnie z pracy — wytłumaczył pokrótce Ryouta, czując się jeszcze gorzej, mówiąc to przed Kuroko. Nie chciał kolejny raz wstydzić się za siebie, więc spróbował zażartować: — Nie mogłem rozwalić jakiegoś regału z chrupkami, czy coś..?
— Pominąłeś fragment o trójce pijaków, który przyszli napić się na twój koszt — dodał mulat, patrząc na chłopaka znacząco. — No i o tym, jak się schlałeś. Sorry; kto jak kto, ale myślę, że Testu zasługuje, żeby wiedzieć wszystko.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Kuroko całkowicie zignorował wypowiedź Aomine. Jego wargi zacisnęły się w wąską linię, a twarz zdawała się być bledsza niż zazwyczaj. Nim ktokolwiek zdążył coś jeszcze powiedzieć, Tetsuya przytulił mocno przyjaciela.
— Czy ty zawsze musisz się w coś wplątać, Kise-kun? Nie jesteś ranny? Dobrze się czujesz?
— Nie moja wina — jęknął w odpowiedzi, załamując ręce. Uwiesił się na niższym i rzucił mordercze spojrzenie Aomine.
— Poza tym nie schlałem się! — fuknął obrażony. — Wypiłem tylko trochę.
— Ale masz słabą głowę. Tetsu na pewno też o tym wie — odparł Daiki, posyłając młodszemu złośliwy uśmiech, którego Kuroko nie był w stanie zobaczyć.
— Może to i lepiej, że zamieszkasz z Aomine-kunem, przynajmniej ktoś cię będzie mógł pilnować — westchnął Tetsuya, puszczając przyjaciela.
— Przyznaj, że będziesz miał mnie w końcu z głowy — wyburczał obrażony blondyn, nadymając policzki. — I tak będę przychodził — dodał uparcie.
— Nawet przez chwilę nie pomyślałbym, że mogłoby być inaczej — zaśmiał się cicho Kuroko. — No dobrze, nie chcę was dłużej zatrzymywać. Ale mam nadzieję usłyszeć od ciebie o wszystkim, kiedy się spotkamy. Bo inaczej poproszę o to Aomine-kuna — zagroził.
— Patrzcie, patrzcie, jak się nagle zamówili.
Ryouta spojrzał kpiąco na ich obu i skrzyżował ręce na piersi. Odetchnął głośno i wywrócił oczami, pasując.
— A ty co tu robisz, Kurokocchi? — olśniło go nagle. — Nie powinieneś być na komendzie?
Niespodziewanie Tetsuya zmarkotniał. Odwrócił wzrok, wbijając go w przeciwległą ścianę.
— Nie chciałem zawracać wam tym teraz głowy, ale... Mogę o coś spytać, Aomine-kun?
Daiki skinął tylko głową, czekając, aż chłopak powie coś więcej.
— Kagami-kun złożył wniosek o zmienienie przełożonego dla mnie. No i rozchorował się, przez co całe te procedury zostały przyspieszone, tak, żebym nie tracił stażu. Zostałem przydzielony do kogoś o nazwisku Hanamiya-san. Zastanawiam się, czy może wiesz kto to, Aomine-kun?
Daiki przez chwilę nie odzywał się. Wydawał się być nie mniej zaskoczony niż Tetsuya, który dowiedział się o przeprowadzce blondyna.
— No cóż... — zaczął, gdy udało mu się zebrać myśli. — Hanamiya pracuje w wydziale kryminalnym. Nie znam go za dobrze, ale to raczej średnio miły typ — stwierdził powoli, ważąc każde słowo. Nie chciał niepokoić chłopaka, dopóki nie porozmawia z Taigą. — Jesteś pewny, że to właśnie on ma cię teraz uczyć...?
— Tak. Przynajmniej przez jakiś czas.
— Hm, okay. To pewnie dzisiaj masz już wolne, co?
— Właśnie wróciłem z komisariatu.
— Łapię. To ten... Korzystaj z wolnego. Widzimy się jutro — mruknął, unosząc rękę na pożegnanie.
— My też, Kurokocchi! A jeśli nie, to zadzwonię.
Kise posłał Tetsuyi ciepły uśmiech, który ten odwzajemnił, po czym odwrócił się na pięcie, kiedy niższy przekroczył próg mieszkania.
— No, to idziemy? — rzucił, prowadząc Daikiego w stronę znacznie mniejszych, drewnianych schodów.
Przeszli na ostatnie piętro, tym samym stając przed drzwiami prowadzącymi do pokoju blondyna. Chłopak włożył klucz i zmarszczył zirytowany brwi. Po dość długiej bitwie z zamkiem przekręcił go wreszcie i nacisnął na klamkę, otwierając drzwi.
— O'la! — zawołał zadowolony, myląc zasłyszaną frazę z francuskiego. Wyminął Daikiego, który stał jakby zdumiony, kopnął po drodze karton od mikrofalówki i ruszył do małej komódki, z której zaczął po prostu wyjmować rzeczy. Aomine wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Miejsce, w którym się znalazł, trudno było nazwać genkan, a co dopiero przedpokojem. Pomieszczenie to musiało służyć Kise za salon, sypialnię i kuchnię w jednym. Mulat niepewnie przesunął się w jego głąb, rozpinając przy tym kurtkę. Podszedł do mikroskopijnych rozmiarów okna, przez które z ciekawości wyjrzał. Wychodziło ono na zachodnią stronę budynku, więc nie dostarczało zbyt wiele światła.
— Długo tu już mieszkasz?
— Od drugiego — odparł skupiony, składając jeden ze swetrów w kostkę. Poświęcił uwagę temu, czego miał najwięcej – ubraniom. Wyjął pięć zestawów t-shirtów, spodni oraz trzy koszule, dołączając do nich parę cieplejszych ubrań. Na szczęście zawsze był dobry w organizowaniu rzeczy, dzięki czemu zmieścił on w mebelku wszystko, wliczając w to bieliznę. Aomine nigdy specjalnie nie interesowała ta umiejętność, ale tym razem był pod wrażeniem, zwłaszcza, gdy chłopak wyjął z przegródki jeszcze płaszcz i zieloną bluzę z symbolem korpusu zwiadowców Shingeki no Kyojin.
— A gdzie mieszkałeś wcześniej? Z Tetsu? — spytał mimochodem mulat, z zainteresowaniem przyglądając się poczynaniom chłopaka. Nie przypuszczał, że pakowanie pójdzie mu tak szybko i sprawnie.
— Nie, nie, w Shinjuku — odpowiedział, wstając powoli z prawie pełną torbą. Rozejrzał się po pokoju i zatrzymał swój wzrok na niedawno zakupionym czajniczku. Wątpił, aby jeszcze mu się przydał.
— Chcesz zaparzacz do filiżanek? — zażartował, by zmienić temat. Daiki wziął go w dłoń, starając się pohamować cisnący na usta uśmiech.
— Wygląda jak replika...
— Ale działa! — zachichotał Ryouta, po czym zgarnął z futonu swojego ulubionego jaśka w kształcie tempury. Dostał go od mulata w drugiej klasie na urodziny, ale ten zawsze naśmiewał się z tego, jak mu się spodobał.
Blondyn zarumienił się lekko i wcisnął go niemal agresywnie do torby. W końcu już dawno zarzekał się przed starszym, że się go pozbył. Daiki jednak nie mógł przegapić takiej okazji. Pokonał odległość równą przekątnej pomieszczenia, dzielącą go od Ryouty, w czterech krokach i sięgnął dłonią do torby, wyjmując z niej poduszkę, nim młodszy zdążył zareagować.
— Proszę, proszę... A co tu robi Chihiro-chan? — parsknął.
— Z-zostaw! — fuknął Kise, niemal od razu wyrwał ją starszemu i poprawił jej materiał dłonią. Profilaktycznie pogłaskał ją jeszcze po ogonku i odwrócił zawstydzony wzrok. — Jest wygodna — dodał na swoją obronę, przytulając jaśka do siebie.
Aomine nie był w stanie zareagować inaczej, jak śmiechem. Trząsł się chwilę, trzymając za brzuch. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo Ryouta przywiązał się do pluszowej tempury. Kiedyś kupił ją dla niego bardziej w formie żartu, nie przypuszczając, że chłopakowi aż tak się ona spodoba.
— Nie wierzę, że ciągle to trzymasz... — powiedział, gdy już nieco się uspokoił.
— To pamiątka — mruknął zażenowany, chowając w niej purpurowy nos, by wyburczeć: — N-no i mam ją od ciebie.
— Dobra, to wiele wyjaśnia — odparł mulat, powstrzymując się od wybuchnięciem kolejną salwą śmiechu. Musiał jednak przyznać sam przed sobą, że uzasadnienie Kise mile połechtało jego ego. — Pakujesz jeszcze jakieś rewelacje...? Czy Chihiro-chan jest ostatnią?
— Kaktus — odpowiedział, wskazując za Aomine, aby ten go wziął. Sam podszedł jeszcze do futonu i złapał za kilka kosmetyków, jakie tam zostawił. Spakował wszystko i zapiął torbę zadowolony, taskując pomieszczenie spojrzeniem.
— Nie będę tęsknić — przyznał ze śmiechem.
— Po prostu nie zdążyłeś się przywiązać — stwierdził z rozbawieniem mulat, podtrzymując przed młodszym drzwi, by ten mógł swobodnie przejść.
— Chyba nie żałuję — westchnął rozbawiony i przystanął, zanim minął Daikiego. Skradł mu krótkiego całusa, po czym wyszedł na korytarz, czekając, aż ten do niego dołączy.
Nie kłopotał się z zamykaniem drzwi. Po prostu przerzucił sobie torbę przez ramię i odwrócił się w stronę schodów.
— Jeszcze tylko portiernia i spokój — oświadczył, brzdękając kluczami.
Wymeldowanie się z pokoju na poddaszu nie trwało zbyt długo. Pomieszczenie to nie było zarejestrowane prawnie, by wynajmować je studentom, z czego sprawę zdawali sobie i jego właściciel, i Kise. Ryouta nie musiał podpisywać żadnej umowy, więc sprawa nie trwała długo. Chłopak rzucił mężczyźnie klucze na biurko, sucho podziękował i wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Po powrocie do mieszkania mulata Daiki upchnął część swoich ubrań na nie do końca zapełnione półki, by zwolnić jedną dla Ryouty. Blondyn zaoferował pomoc w posegregowaniu i uporządkowaniu wszystkich części garderoby, tak, by szafa mogła się domykać, jednak ponieważ powoli dochodziła czternasta, Aomine postanowił, że zajmą się tym kiedy indziej.
Przebrali się i wyszli na miasto, ciesząc ostatnimi chwilami popołudnia spędzanymi wspólnie. Daiki zabrał swojego chłopaka do wskazanego przez niego wcześniej baru specjalizującego się w wyrobie makaronu udon, podawanego w najróżniejszych odsłonach . Obaj jednak zdecydowali się na klasyczną wersję podaną na gorąco w bulionie.
Gdy mulat czekał, aż Kise dokończy posiłek, niespodziewanie sięgnął go tylnej kieszeni swoich spodni od munduru. Wyciągnął z nich mały, miedziany klucz zawieszony na srebrnym kółeczku. Położył go na blacie niewielkiego, drewnianego stołu, który zajmowali i podsunął go przed talerz chłopaka.
— Pomyślałem, że ci się przyda — mruknął, siląc się na obojętność.
Ryouta w duchu podziękował Bogu, że nie zadławił się właśnie zupą, gdy zachłysnął się nagle powietrzem. Odkaszlnął cicho, wytrzeszczając oczy i wziął metal do wolnej ręki, gładząc jego wierzch kciukiem i obracając nim w dłoni.
— Wow... — wydusił jedynie. „Więc to naprawdę się dzieje, co?” – dokończył w myślach i spąsowiał nagle, reflektując się szybko: — Z-znaczy, szybko się uwinąłeś.
Daiki wzruszył ramionami.
— Miałem zapasowy od samego początku, jak się wprowadziłem.
— Ach... R-rozumiem.
Kise speszył się lekko swoją reakcją i założył włosy za ucho. Przygryzł wargę, jednak nawet to nie potrafiło powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na usta.
— Nie boisz się, że cię okradnę, hm? — rzucił żartobliwie, opierając brodę na swojej dłoni.
— Nie boisz się, że wylądujesz za takie pytania z powrotem na strychu? — odparł pytaniem na pytanie, unosząc lekko jedną brew.
— Nie boję — odparł po prostu Ryouta, mieszając w swojej misce. Wzruszył ramionami i wciągnął porcję makaronu, mlaszcząc cicho. — Tam też już bym nie mógł wrócić — parsknął głośno.
— Głupek — mruknął Daiki, kopiąc go lekko pod stołem.
Milczał chwilę, jakby nad czymś głębiej się zastanawiając. Odwrócił wzrok na blat baru, za którym w tabunach pary uwijało się kilku kucharzy gotujących udon.
— Tak naprawdę sam poprosiłem o drugi klucz. Jasne, przydałby mi się, gdybym zgubił oryginał, ale jakoś tak… Wtedy pomyślałem, że może przyda mi się, żeby komuś dać. Nie mówię, że myślałem wtedy o tobie — dodał szybko. — Ale no… Jak go gdzieś posiejesz, to sam se wyrabiasz — zakończył oschle.
— Yhym, to... — Blondyn zastanowił się chwilę, co rusz na nowo podnosząc z zupki makaron i go topiąc. Wiedział, że nie miał prawa być zazdrosny, jednak nie potrafił poradzić nic na własną ciekawość. W przypływie pewności siebie uniósł lekko brwi i spojrzał kpiąco na mulata. — Myślałem, że zawsze „byłem tylko ja” — zacytował go, uśmiechając się kącikiem ust.
— Tak, ale to nie znaczy, że… — tak po prostu się z tym pogodziłem.
Urwał, zastanawiając się, co właściwie chciał powiedzieć.
Oczywiście, wiele razy myślał nad tym, jak dalej potoczy się jego życie bez Kise. Zastanawiał się, czy będzie zdolny pokochać kogoś choć w podobnym stopniu. Samotność i melancholia przepełniały jego życie, jednak żywił nadzieję, że zmieni się to wraz z upływem czasu.
Na siłę próbował zapełnić pustkę, jaką w jego sercu zostawił po sobie Ryouta. I choć starał się odnaleźć w nowej rzeczywistości, podświadomie zdawał sobie sprawę, dla kogo brał zapasowy klucz do swojego mieszkania.
— Nie myśl, że cały czas grzecznie czekałem, aż do mnie wrócisz — westchnął w końcu, wracając spojrzeniem do blondyna. Czuł się winny, choć wiedział, że przecież nie powinien. — Znasz mnie, Kise. Kochałem cię, ale byłem pewny, że to koniec.
— Wiem — odparł cicho Ryouta, wbijając wzrok w drewniany stół. Nagle wydał mu się on bardzo absorbujący. Przesunął po nim dłonią, zastanawiając się chwilę.  Jesion, dąb…? Może orzech? A jeśli tak, to który? Europejski czy amerykański? Był gładki, w kolorze ciemnego brązu. Nieco porysowany, w niektórych miejscach nawet uszczerbiony, co zapewne było zasługą klientów, którzy z niego korzystali.
Tak prosta rzecz w rzeczywistości pozwoliła zebrać się Kise na powiedzenie tego, co tak często przechodziło mu na myśl, kiedy kończył szkołę, ponownie zmieniał swoje lokum, czy chwytał się jakiejś pracy.
— Prawdę mówiąc miałem nadzieję, że kogoś znajdziesz — westchnął ciężko, kierując w końcu spojrzenie na kochanka, nadal trzymając brodę na własnej dłoni.
Powinien być bardziej uważny. To, że mulat przyjął go pod swoje skrzydła, nie znaczyło, że powinien zachowywać się aż tak swobodnie. Trochę się zagalopował, chcąc nieco podroczyć ze starszym jak za dawnych czasów. Nie chciał znów niczego roztrząsać, więc dodał po chwili:
— Zapomnij, chciałem trochę cię poderwać, ale to chyba nienajlepszy dobór słów.
— Nie, to ja przepraszam. Powinienem mieć większy dystans — mruknął Daiki. Sięgnął dłonią poprzez stół, chwytając mniejszą odpowiedniczkę Ryouty. — Ale jeśli chodzi o ciebie, to zawsze będzie mi trudniej.
— Masz prawo, rozumiem.
Uśmiechnął się delikatnie i pogładził jego skórę palcem. Opuścił w końcu rękę i oparł na niej swój ciężar ciała, pochylając się w stronę mężczyzny.
— Zostawię wychodzenie z inicjatywą tobie.
Aomine, jakby w niemej odpowiedzi na to, przysunął się do blondyna i pocałował go krótko. Mógł sobie na to pozwolić, ponieważ siedzieli w dość ustronnym kącie pomieszczenia, skryci za barem.
— Umawiałem się z paroma osobami, ale nic z tego nie wyszło. Widocznie los chciał, żebyśmy jeszcze się spotkali. Cieszę się, że tak wyszło. Nawet jeśli czekałem na to trzy lata — dopowiedział, chcąc zamknąć ten trudny dla nich obu temat.
— Mówisz jak Midorima-sensei — parsknął śmiechem, łapiąc się za brzuch, kiedy przypomniał mu się nauczyciel historii. Zawsze śmiali się w klasie, kiedy ten zaczynał rozwodzić się nad związkiem astrologii z życiem, nieobecności przypadku i całą ludzką egzystencją postawioną na kole fortuny. Chłopak jednak uwielbiał zarówno jego zajęcia, jak i osobę. Miał swoje własne teorie i Kise zawsze to szanował.
Policjant zaśmiał się, wdzięczny Ryoucie, że ten tak płynnie skierował ich rozmowę na inne tory. Wspomnienie Midorimy sprawiło, że uśmiech po raz kolejny tego dnia pojawił się na jego twarzy.
— Trudno było nie wziąć sobie jego słów do serca, kiedy kazał zostawać nam po lekcjach — stwierdził Daiki z rozbawieniem, wspominając chwile, gdy dopiero zaczynało między nimi iskrzyć. Dodatkowe zajęcia, które Midorima organizował dla swoich najbardziej opornych uczniów, odbywały się bez podziału na klasy, dlatego często stwarzały one okazje do posyłania sobie subtelnych uśmiechów lub wymian dłuższych spojrzeń przez nich w szkole.
— „Daiki, nie zdałeś matematyki, bo dziś panna jest na ostatnim miejscu” — przedrzeźnił zielonookiego, zakładając ręce na piersi i wybuchnął śmiechem, zaraz po czym dołączył do niego mulat. — Ni-nigdy nie zapomnę, jaki zrobiłeś się wtedy czerwony — dodał, próbując złapać oddech.
— Nadal nie wierzę, że wiedział o tym na podstawie głupiej Oha-Asy! Na pewno Takao mu podkablował — mruknął sam do siebie.
Takao uczęszczał z nim do tej samej klasy. Fenomenalne poczucie humoru, pogoda ducha oraz popularność, jaką zdobył dzięki grze w koszykówce, były cechami, dzięki którym wyróżniał się na tle uczniów ich szkoły. Znany był również ze swojego awanturniczego charakteru. Uwielbiał wdawać się w dysputy lub wykłócać z nauczycielami, szczególnie jeśli działo się to podczas lekcji. Większość grona pedagogicznego z biegiem czasu nauczyła sobie radzić z komentarzami chłopaka; jedynie Midorima pozostawał na nie podatny, przez co niemal każde zajęcia kończyły się ich sprzeczką, a Takao trafiał za karę na zajęcia dodatkowe.
Mimo tego wszyscy dobrze wiedzieli, że darzył Midorimę szczerą sympatią.
— Ach, to były moje ulubione lekcje — zachichotał Kise, wycierając łezkę rozbawienia z kącika prawego oka. — Zwłaszcza, że po nich obaj mieliśmy W-F — dodał, pamiętając, jak po dłuższym czasie zaczęli rozmawiać o zabawnych sytuacjach przed godziny, poznawać się, a w końcu chodzić na te same fakultety, nieraz zostając dłużej razem w szatni. Chłopak spąsowiał lekko na te wspomnienia i spróbował skierować myśli na nieco inny tor.
— Ale z kradnięciem mojego bento to przesadziłeś — udał złość, przypominając sobie, jak otworzył torbę, a w pudełku, zamiast jedzenia zobaczył karteczkę z krótką wiadomością: „Następnym razem zrób więcej ;)”.
— To był mój pierwszy liścik miłosny — Daiki zarzekał się ze śmiechem. — Musiałem stworzyć jakieś okoliczności, żeby ci go dać! A potem odwdzięczyć się za jedzenie, zabierając na randkę.
— Trochę ci na to zeszło — zauważył Kise, powstrzymując od kolejnego parsknięcia. Jedzenie, pudełeczka blondyna, znikało jeszcze przez dwa tygodnie, dopóki nie zaczął przynosić dwóch; w tym jednego dla mulata. Dopiero potem Aomine w końcu odważył się na ten ruch.
Daiki machnął tylko dłonią.
— Liczy się efekt końcowy.
Jego wzrok mimowolnie zawędrował na przeciwległą ścianę, na której szczycie znajdował się niewielki zegar. Wskazywał on godzinę czternastą trzydzieści, tak więc stwierdził, że to odpowiednia pora, by zacząć się zbierać. Komenda znajdowała się raptem pięć minut drogi od baru, jednak przed rozpoczęciem zmiany miał w planach porozmawiać jeszcze z komendantem.
Mężczyzna wstał powoli, po czym przeciągnął, czując, jak przeskakuje mu parę kręgów.
— Muszę spadać. Odprowadzisz mnie? — spytał z szelmowskim uśmiechem.
— Jeśli się mnie nie wstydzisz…
Młodszy odpłacił mu się tym samym i sam również wstał, chowając klucz głęboko do kieszeni. Zgarnął również torbę i przewiesił ją sobie przez ramię.
W drodze na komendę mieli jeszcze chwilę, by powspominać licealne czasy. Daikiemu ta rozmowa bardzo poprawiła humor. Mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, z jak dużą liczbą znajomych z tamtego okresu miał jeszcze kontakt. Niestety, nie doliczył się wielu osób. Przy najbliższej okazji postanowił wypytać o to blondyna.
— Idę ratować świat — oznajmił, gdy znaleźli się przed tylnym wejściem komisariatu, z dala od głównej ulicy. — Życz mi powodzenia.
Blondyn rozejrzał się szybko i przygryzł lekko wargę, poprawiając pasek torby na ramieniu. Przysunął się szybko do starszego i cmoknął go w policzek, niemal od razu się odsuwając.
— Powodzenia. — Uśmiechnął się szeroko, złączając razem dłonie.
Daiki przeczesał mu włosy krótkim, czułym ruchem, a na odchodne jeszcze do niego mrugnął. Jednak wraz z przekroczeniem progu komisariatu zmuszony był porzucić nastrój swobody i ogólnego rozluźnienia. Poważniał za każdym razem, gdy zaczynał pracę, ale tym razem chodziło o coś więcej.
Wcześniejsza, krótka wymiana zdań z Kuroko zaniepokoiła go. Makoto Hanamiya był typem bezkompromisowego, a przy tym wyjątkowo zaciętego śledczego, który oprócz tego wyróżniał się ponadprzeciętną impertynencją, która kształtowała jego osobę jako kogoś, komu nie chciano wchodzić w drogę.
Przez półtora roku pracy w policji Daiki już nie raz miał okazję przekonać się, iż najlepszym rozwiązaniem było trzymanie się od Haniamyi jak najdalej. Choć podzespół, którym mężczyzna zarządzał, radził sobie całkiem nieźle i miał na koncie wiele rozwiązanych spraw, nieoficjalnie wiadomo było, że sukces ten był okupiony katorżniczą pracą pod presją stwarzaną przez Makoto.
Aomine pracował z Hanamiyą w Wydziale Kryminalnym przez pół roku. Po tym czasie przeniósł się do Wydziału Walki z Przestępczością, gdzie poznał Kagamiego. Nigdy mu się z tego nie zwierzał, jednak po dziś dzień gotował się w sobie, gdy gdzieś na korytarzu zdarzyło mu się dostrzec znajome, kruczoczarne włosy – znak rozpoznawczy mężczyzny, który Daiki utożsamiał z konwencjonalnym STOP. Dobrowolnie nie zamierzał się do niego zbliżać.
Drzwi do biura komendanta były uchylone. Aomine uznał to za dobry omen – oznaczało to, że Kiyoshi miał przerwę, więc mógł z nim porozmawiać.
Pchnął drewno i wszedł do środka, nie troszcząc się o pukanie. Kiyoshi Teppei, jego bezpośredni przełożony, siedział w swoim wygodnym, obrotowym fotelu, paląc papierosa. Na widok mulata, który zasalutował, uśmiechnął się dobrodusznie, machając na niego dłonią, by usiadł po drugiej stronie biurka.
— Aomine! Miło cię widzieć. Zaraz zaczynasz swoją zmianę, prawda? — spytał, jednak sprawiał wrażenie, jak gdyby dobrze znał odpowiedź. Daiki skinął głową, choć nie sądził, by było to konieczne.
— Kagamiego rozłożyło przeziębienie, więc dzisiaj będziesz współpracować z Reo.
— Tak jest.
— Jak oficjalnie…! — zaśmiał się Teppei. — Nie krępuj się. Jeszcze nie zacząłeś służby. Chcesz zapalić?
Mulat uśmiechnął się subtelnie, przypominając sobie, jak niegdyś peszyło go zachowanie Kiyoshiego. Czuł się tak, jak gdyby przełożony nieustannie wystawiał go na próbę, wyczekując momentu, aż zachowa się w stosunku do niego nieodpowiednio. Dopiero z biegiem czasu przyzwyczaił się specyficznej aury komunikatywności i otwartości, którą roztaczał wokół siebie komendant. Wciąż jednak nie udało mu się stwierdzić, czy było to jego usposobienie, czy może jednak celowa gra pozorów.
— Nie, dziękuję, Kiyoshi-san. Rzucam — oświadczył przepraszającym tonem.
— Jak większość — westchnął Teppei, widocznie niepocieszony. — Nie mam już z kim wyskoczyć na papieroska!
— Dlatego pali pan tutaj?
— Tak wyszło. W końcu jestem komendantem… Chyba mogę trochę nagiąć przepisy? — Zaśmiał się. — No, ale o co chodzi? Domyślam się, że nie przyszedłeś poplotkować.
— W pewnym sensie — odparł Daiki. — Rozmawiałem dziś z Kuroko Tetsuyą. Czy Kagami naprawdę zrezygnował ze szkolenia go?
— Tak, złożył wniosek w piątek wieczorem. — Kiyoshi westchnął ciężko, wypuszczając z płuc chmurę szarego, gryzącego dymu, którym Aomine mimowolnie się zaciągnął. — Nic ci nie powiedział?
— No właśnie — przyznał kwaśno. — Ale o tym sam z nim porozmawiam.
— Więc? W czym problem?
— Trochę nie chce mi się w to wierzyć, ale słyszałem, że teraz to Hanamiya ma szkolić Tetsu.
— Ach, tak! Zabawne, prawda? Sam nie pomyślałbym, że tak to się może skończyć!
Teppei wyglądał, jakby naprawdę świetnie się bawił.
— Ale szefie… To chyba nienajlepszy pomysł — stwierdził poważnie. — Tetsu jest u nas na stażu. Mamy go przygotować do zdania egzaminów, a nie zmuszać do uganiania za mordercami.
— Ja sam jestem ciekaw, co z tego wyniknie — przyznał po chwili Kiyoshi. Wyraz jego twarzy odrobinę spoważniał, gdy zaciągał się papierosem. — Hanamiya sam zgłosił się, by szkolić Kuroko. Nie mogłem odmówić. To prawda, zostanie rzucony na głęboką wodę, ale to go uświadomi, z czym wiąże się ten fach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz