Wścibskie promienie nieśmiałego słońca znalazły drogę
do sypialni poprzez niedokładnie zasłoniętą roletę. Rozświetlały szarość
pomieszczenia, która otaczała splecioną ze sobą dwójkę, ogrzewając ich twarze
swoim delikatnym dotykiem. Choć ciepło było przyjemne, światło nieznośnie
irytowało oczy blondyna, które błysnęły krótko, kiedy uchylił je lekko,
wybudzając się powoli. Zamrugał kilkukrotnie, próbując przyzwyczaić je do
natarczywej jasności, spędzając sen z powiek. Zmarszczył brwi i poruszył się niezadowolony,
zamarzając na moment. Dopiero teraz, kiedy był całkowicie wybudzony, zdał sobie
sprawę, że Daiki, który leżał tuż przy nim, nie był kolejnym obrazem jego
melancholijnych fantazji. To już nie był tylko sen i Ryouta wciąż nie mógł w to
uwierzyć. Pochylił się w stronę mężczyzny i musnął jego usta swoimi, jakby
pragnąc się upewnić, że wzrok faktycznie go nie myli.
Kiedy odsunął się powoli, przygryzł wargę, chowając
twarz w swoim ramieniu, i całą siłą woli powstrzymał się od wydania z siebie
jakiegokolwiek dźwięku. Nie chciał budzić mulata. Zamierzał spędzić chwilę na
ułożeniu sobie kilku spraw w głowie podczas bezkarnego przyglądania się jego
twarzy. Z ich dwójki to Kise zwrócony był w stronę okna, więc był pewien, że
minie jeszcze trochę czasu, zanim Aomine się obudzi. Jego twarz była odprężona,
usta lekko ściśnięte, a kości policzkowe rzucały cień na całą resztę, chowając
ją przed złotymi wiązkami.
Ryouta poczuł, jak jego policzki pokrywają się
subtelnym różem, gdy przesunął palcem po brwi starszego. Ta niemal natychmiast
drgnęła, przyprawiając serce chłopaka o szybsze bicie. Bał się, że obudził tym
gestem Daikiego, jednak mężczyzna nadal zdawał się być pogrążony w twardym
śnie.
Z niemałą ulgą Kise zabrał rękę i rozejrzał się
uważnie, myśląc nad tym, jak wyswobodzić się z uścisku, nie budząc przy tym
drugiego mężczyzny. Chciał, żeby odpoczął, zważywszy, że po wczorajszej nocy
widział, jak bardzo tamten był zmęczony. Miał poczucie winy z powodu minionych
wydarzeń, jednak wiedział, że jeśli mu to powie, tylko go tym zdenerwuje.
Powinien jak najszybciej znaleźć pracę.
Myślami wrócił do wczorajszego dnia i zmarszczył nos,
czując poobijane mięśnie. Westchnął cicho, przypominając sobie o tym, że jego
telefon na pewno zbombardowany jest smsami i nieodebranymi połączeniami od
byłego szefa. Wziął głęboki oddech. Sam nie wiedział, jak wysokie były straty,
jakie będzie zmuszony pokryć, ale zdawał sobie sprawę, że jeśli szybko czegoś
nie wymyśli, Aomine zadeklaruje pomoc. A tego Ryouta nie chciał. Już czuł się
jak pasożyt, mimo iż spędził w mieszkaniu mulata zaledwie jedną noc. Czuł się z
tym źle, jednak nie potrafił odmówić sobie tego, co miał przed sobą. Zbyt długo
tego pragnął.
Nie widział, ile spędził czasu na bezkarnemu
przyglądaniu się Daikiemu, ale w końcu postanowił odstawić wszystkie myśli na
boczny tor. Powoli plótł dłoń we włosy wyższego i złożył na jego czole krótki
pocałunek, licząc, że wystarczy on, aby obudzić Aomine.
Świadomość mężczyzny balansowała na granicy snu i
jawy. Poczuł delikatny dotyk warg na swojej skórze i zapach swojego własnego
żelu pod prysznic, do którego zakradła się czyjaś słodka nuta.
Nie chciał otwierać oczu. Nie chciał po raz kolejny
obudzić się sam lub, co gorsza, w towarzystwie przypadkowo spotkanej
poprzedniego dnia osoby, która choć w minimalnym stopniu przypominałaby mu
Kise. Bo właśnie tym kryterium zawsze mimowolnie się kierował.
Do uchylenia powiek zmobilizowało go, raczej
niespotykane w tego typu sytuacjach, wewnętrzne opanowanie. Zupełnie tak, jak
gdyby jego ciało instynktownie starało się uspokoić strzępki myśli, których nie
był w stanie pozbierać.
Gdy zobaczył Ryoutę, coś w nim drgnęło. W pierwszej
chwili pogratulował sobie doboru uderzająco podobnego do chłopaka partnera,
jednak wyostrzający się z każdą chwilą obraz wyprowadził go z błędu.
Nie był w stanie powstrzymać uśmiechu, który
samoistnie wypłynął na jego wargi.
— Hej — mruknął, wyciągając przed siebie dłoń, by
wtopić ją w złocistych kosmykach włosów Kise i przyciągnąć go do pocałunku.
Chłopak westchnął mu cicho w usta, oddając się tej pieszczocie z pasją. Chwilę
później musiał się jednak odsunąć, gdy szeroki, nieco onieśmielony uśmiech
wykwitł na jego twarzy.
— Cześć — odparł cicho, gładząc kciukiem śniady
policzek.
— Albo urwał mi się film, albo miałem naprawdę
zajebisty sen.
Mulat przeniósł dłoń z włosów na plecy Ryouty,
głaszcząc go po nich delikatnie. Ponownie zamknął oczy i pocałował chłopaka w
kącik ust, by zaraz zsunąć się wargami nieco niżej, na brodę i szyję,
naznaczając je kolejnymi muśnięciami.
— Jeśli chodzi ci o ten, w którym wysiadłeś tuż przed,
to nie wiem, czy był taki super — zażartował blondyn, czując niezwykłą lekkość
i szczęście.
— Przynajmniej był realistyczny. Nie to co poprzednie
— parsknął. — Chociaż tam przerobiliśmy już całą kamasutrę...
Ryouta zarumienił się obficie, uśmiechając lekko,
speszony. Mimo wstydu nie mógł powstrzymać ciekawości.
— Poprzednie? — podłapał.
— No... Mówiłem, że tęskniłem, nie? — mruknął w
odpowiedzi, odsuwając się nieco, by spojrzeć Kise w oczy. Cieszył się, że mógł
sobie na to bezkarnie pozwolić.
— Myślałem, że za mną. Nie seksem — powiedział, udając
urażonego.
Przygryzł lekko wargę. Niemal zdążył zapomnieć już,
jak bardzo lubił przekomarzać się z mulatem i jak za tym tęsknił.
— I kto to mówi... Ach, no tak. Inicjator całego
zajścia.
Aomine pozwolił sobie na posłanie blondynowi chełpliwy
uśmiech, po czym cmoknął go w nos.
— Jakoś niespecjalnie oponowałeś... No i przynajmniej
nie zasnąłem w trakcie — zaśmiał się melodyjnie, profilaktycznie łapiąc ręce mulata.
Daiki westchnął, ale powstrzymał się od złośliwego
komentarza. Zamiast tego wtulił twarz w szyję Ryouty i wymruczał w nią:
— Jak bardzo nawaliłem...?
— Bardzo. — Kise powstrzymał się od śmiechu i ugiął
lekko kolana, zginając się w pół. Wtulił głowę mulata w swój tors, obejmując ją
lekko i westchnął. — Byłeś zmęczony. Czemu miałbyś?
— Bo obaj mieliśmy ochotę... Sorry, nie chciałem, żeby
tak wyszło — odparł szczerze, odwzajemniając uścisk.
— Nic się nie stało. Czekałem cztery lata, więc parę
dni mnie nie zbawi — odparł odruchowo, po czym zarumienił się obficie. — T-to
znaczy... Nie za tym najbardziej tęskniłem — wytłumaczył szybko, w duchu
ciesząc się, że Daiki nie widzi jego twarzy.
Aomine zaśmiał się cicho, pozbywając się w ten sposób
porannej chrypy. Gdy się odezwał, jego głos brzmiał bardziej stanowczo.
— A za czym?
Ryouta wplótł palce we włosy mężczyzny i zatopił nos w
ciemnych kosmykach. Odetchnął głęboko, zaciągając się ich zapachem i powiedział
cicho, obejmując go mocniej:
— Za tym — mruknął, puszczając go powoli, by zniżyć
się lekko i spojrzeć w głębie ciemnych oczu. — Tym — dodał, powstrzymując się
od odwrócenia wzroku, kiedy kładł mu rękę na policzku. — I tym — westchnął
zażenowany, czując, jak jego usta drżą, dopóki nie złączył ich z wargami Aomine
w krótkim, słodkim pocałunku, po którym wyburczał, czując jak serce wyrywa mu
się z piersi: — Za tobą.
Chwila ciszy przemieniła się w dłuższy, nasycony
napięciem moment. Daikiemu trudno było przyswoić słowa Ryouty. Jego drobne
gesty zostawiły po sobie przyjemne ciepło, które przeniknęło do jego wnętrza.
Nie potrafił nazwać tego, co poczuł, ale nie wyobrażał sobie tego w
najśmielszych snach.
— Cieszę się — mruknął w końcu, opierając swoje czoło
o czoło młodszego. — I to cholernie.
Kise był wstanie posłać mu tylko szczery, mimowolnie
cisnący się na wargi uśmiech. Miał wrażenie, że całe jego dotychczasowe życie
sprzed ich rozstania było jedynie koszmarem, który niefortunnie zdarzył mu się
przyśnić.
Chwycił jedną z dłoni Aomine w swoje i przymknął na
moment oczy.
— Ciężko było mi bez ciebie — wyznał cicho, nie
patrząc na niego, kiedy uchylił już powieki.
Daiki westchnął głęboko, zamyślając się na chwilę.
— Przychodziłem czasem pod szkołę — wyrzucił
niespodziewanie. — Jak już przeszła mi złość na ciebie… Chciałem pogadać, bo
nie odbierałeś moich telefonów. Generalnie raczej dobrze wychodziło ci unikanie
mnie, bo widziałem cię tylko raz.
Mężczyzna urwał, przypominając sobie tamten moment.
Uśmiechnął się smutno. Gdy wtedy błysnęła mu w tłumie złota czupryna Ryouty,
wszystkie emocje, które towarzyszyły mu podczas tamtego samotnego poranka,
niespodziewanie w nim odżyły. Chciał załatwić sprawę na chłodno, uświadomić
Kise, jak bardzo go zranił i odejść z dumnie podniesionym czołem, ale czuł, że
nie potrafiłby. Stał jak wryty, patrząc, jak chłopak odchodzi. Chciał po raz
ostatni spojrzeć mu w twarz, jednak nie mógł się przezwyciężyć, by do niego
podejść.
Kise milczał przez długi czas. Najzwyczajniej w
świecie nie wiedział, co powiedzieć. Czuł, jak coś zatyka mu przełyk, więc
odchrząknął cicho, mrugając kilka razy. Gdyby tylko wiedział...
Prawdopodobnie zeszli by się już wtedy. Pamiętał, ile
razy powstrzymywał się od pójścia do mieszkania mulata. Często wychodził do
niego o nieludzkich porach, po czym zawracał w połowie, wściekły na siebie.
Usunął numer Daikiego, żeby przypadkiem do niego nie zadzwonić, a gdy ten
zrobił to za niego, zablokował go. Widział, że inaczej by odebrał.
Chciał przeprosić, ale po krótkim, niepewnym
spojrzeniu, czuł, że będzie to za mało. Postanowił więc chociaż wyjaśnić
Daikiemu resztę, czując, że jest mu to winien.
— Ja... — zaczął ciężko, starając się pilnować, aby
jego głos nie zadrżał. — Nie byłeś jedyną osobą, której unikałem... — przyznał,
wstydząc się za siebie. — Więc chyba można powiedzieć, że nabrałem wprawy —
zaśmiał się gorzko.
— Haizaki…? — spytał cicho Aomine, przypominając sobie
reakcję młodszego, gdy przypadkiem się spotkali.
— Nie do końca — przyznał po chwili, zastanawiając
się, czy jeszcze nie zawrócić. — Raczej jego nowych kolegów — westchnął,
marszcząc lekko brwi.
Daiki odsunął się od chłopaka na niewielką odległość,
by podeprzeć się na łokciu i spojrzeć mu w oczy. Chociaż w środku już zaczynał
gotować się z nerwów, starał się przynajmniej grać opanowanego. Nie bardzo mu
to wychodziło. Zmarszczka między brwiami pogłębiła się, a wzrok emanował żywym
wzburzeniem.
— Nie powiedziałeś mi wszystkiego — bardziej
stwierdził, niż zapytał. Ryouta tylko przygryzł wargę i spojrzał na niego
przepraszająco.
— Mogę to zrobić teraz...
— Musisz, Kise. Mam prawo wiedzieć.
— Wiem — powiedział cicho, spuszczając wzrok.
Nie wiedział, od czego zacząć. Niektóre z tych rzeczy
brzmiały po prostu niedorzeczne, gdy starał się wypowiedzieć je na głos.
— Cały ten bałagan zaczął się jakiś rok przed twoim
zakończeniem szkoły. — Westchnął, czując na sobie ciężki wzrok starszego. — Na
początku to były tylko głupie docinki, więc nic sobie z tego nie robiłem. Nie
było też sensu ci mówić, bo sam się tym nie przejmowałem — przyznał szczerze. —
Myślałem, że im się znudzi, kiedy będę ich ignorować. Szkoda mi było strzępić
języka... — dodał, uśmiechając się kwaśno. — Potem zaczęło się rozwijać.
„Przypadkowe” zderzenia ramieniem, znikające rzeczy, szturchnięcia na WF-ie. W
końcu dałem się sprowokować i odpyskowałem… To był duży błąd. Wtedy to wszystko
ruszyło znacznie szybciej.
To było jakoś w styczniu. Mieliśmy znacznie mniej
czasu dla siebie, więc łatwiej było mi ukrywać przed tobą wszystkie siniaki.
Wtedy też zobaczyłem z nimi Shougo — powiedział smutno.
Pamiętał, jak coś w nim tego dnia pękło. Zdrada jego
najlepszego przyjaciela nie bolała go nawet wtedy, gdy zostawił go po tym,
kiedy Ryouta powiedział mu o swoim związku z mulatem i orientacji, którą zawsze
tak starał się ukryć w strachu przed rodziną. Sposób, w jaki to zrobił, również
nie należał do najprzyjemniejszych. Swoim czynem i słowami sprawił, że blondyn
wstydził się tego i uważał to za coś niewłaściwego. Dziś, kiedy był już starszy
i pewniejszy, uderzyłby go w twarz.
Nikt nie miał prawa kazać mu przepraszać za swoją
miłość.
— Ten raz, kiedy mówiłem, że graliśmy w kosza... To
już przestały być chamskie żarty. Nie broniłem wtedy pod koszem, tylko
zbierałem baty w szatni — wytłumaczył, delikatyzując i kontynuował niepewnie,
czując niewiadomego pochodzenia wstyd. — Po tym zacząłem się w końcu ich bać...
I przestałem się bronić. Sam nie wiem, czemu nic ci o tym nie powiedziałem.
Chyba już popadłem w lekką paranoję, ale naprawdę zacząłem wierzyć w ich słowa
— przyznał ciężko, starając się pozbyć zbierającej w gardle chrypy. — Nie
chciałem, żeby przeze mnie cię wywalili...
Daiki milczał. Miał problem, by zebrać myśli i ułożyć
je w sensowne słowa. Miał wrażenie, że cokolwiek by nie powiedział, nie miałoby
znaczenia. Już wcześniej, gdy Kise opowiedział mu część z tego, co go spotkało,
czuł się odpowiedzialny za jego los. Obwiniał się za brak dostatecznej uwagi,
jednak nigdy sam nie domyśliłby się, że takie wydarzenia miały miejsce. Wierzył
ślepo w każdą wymówkę Ryouty, który zbywał nimi jego pytania.
Był zbyt skupiony na sobie i egzaminach –
egocentryczne podejście do życia, jakie wówczas praktykował, zmienił w nim
właśnie jego chłopak. Jednak zbyt późno, by zdążył zorientować się, co działo
się niemal na jego oczach.
Podniósł się do siadu, wbijając niewidzący wzrok w
ścianę przed sobą. Wściekłość została zduszona przez palącą niemoc.
Paradoksalnie całe swoje życie marzył o tym, by ratować ludzi – nie potrafił
znieść przez to myśli, że kiedy miał okazję, nie wykorzystał jej, by uratować
najcenniejszą w nim osobę.
— Przepraszam, Kise. Gdybym tylko wiedział, to…
Zrobiłbym wszystko. Nie pozwoliłbym cię im, kurwa, choćby tknąć. — To, co
wydusił przez ściśnięte gardło, przypominało warkot. Jednak tym, na kim
najbardziej skupił swoją złość, był on sam.
Chłopak poderwał się za nim niemal od razu.
— Nie masz mnie za co przepraszać — powiedział, kładąc
dłoń na jego plecach. — Właśnie dlatego ci nie powiedziałem... To ja
postanowiłem poradzić sobie z tym samemu i to ja dopilnowałem, żebyś nie miał o
niczym pojęcia — wyjaśnił na jednym wydechu i dodał słabo, czując, jak łamie mu
się głos. — Więc jeśli już ktoś ma przepraszać, to na pewno nie ty.
Aomine nie odpowiedział. Po prostu odwrócił się do
chłopaka i zamknął go w ciasnym uścisku, przytulając mocno, jak gdyby próbując
odgrodzić od reszty świata. Nie chciał dłużej o tym rozmawiać, ponieważ
wiedział, że ani Ryouta nie przekona go do swoich racji, ani on jego do swoich.
Każdy z nich miał na temat ubiegłych wydarzeń inne spojrzenie, któremu pisane
było pozostać niezmienne.
Ryouta w odpowiedzi oparł brodę o jego ramię i
wypuścił drżące powietrze z płuc. Bał się, ale mulat miał rację. Zasługiwał na
całą prawdę.
— Uhm... Nasza rozmowa w parku — zaczął, nawiązując do
wtorkowego wieczoru. — Powiedziałeś wtedy, że czułeś się, jakbym był z tobą
tylko dla seksu...
— Na początku chciałem myśleć, że cię to przerosło —
mruknął mu w szyję. — Ale nie wyglądałeś, jakby ci się nie podobało, więc
trudno mi było dopasować inny scenariusz.
— W pewnym stopniu się nie myliłeś... — odparł słabo
Kise. Poczuł, jak ciało Daikiego się spina, więc wyjaśnił cicho:
— Tamtego dnia, kiedy miałem trening, czekali na
mnie... Zostałem dłużej, aż wszyscy wyjdą z sali, żeby mieć pewność, że też
sobie poszli. Ale kiedy szedłem pod prysznic, byli tam. Zastawili wyjście.
Zazwyczaj trzymali się w szóstkę, ale wtedy było ich tylko trzech — wyjaśnił
niezgrabnie, starając się nie przerywać. — Ja... Jeden z nich mnie popchnął i
poślizgnąłem się na kafelkach, lądując na ziemi. Kiedy próbowałem wstać, Mikobe
mnie przytrzymał, a on zaczął rozpinać swoje spodnie. Powiedział, że skoro i
tak jestem męską dziwką, to zrobi mi przysługę.
Zadrżał na samo wspomnienie strachu, który zamroził mu
krew w żyłach. Pamiętał błagalne spojrzenie, jakie posłał w stronę dawnego
przyjaciela. Bicie swojego serca, które niemal go ogłuszało. Łzy, które powoli
zbierały się w jego oczach i krótki moment, w którym cała reszta zdawała się
zatrzymać.
— Wtedy do łazienki wpadł Shougo i zatrzymał ich,
zanim... — Ryouta przylgnął mocniej do Aomine, chcąc wyzbyć się nękających go
wtedy myśli. — Powiedział, że przegięli i mieli mnie tylko nastraszyć. Ja...
Przez cały ten czas stał za tym wszystkim i... I nadal nie potrafię być na
niego zły — wybuchnął cichym szlochem, zaciskając mocno powieki. — Chciałem o
wszystkim ci powiedzieć, kiedy do ciebie pobiegłem, ale to było dla mnie za
dużo i... I wykorzystałem cię, żebyś o nic nie pytał — zapłakał cicho,
pociągając nosem. — Przepraszam, Aominecchi.
Niespodziewanie chłopak poczuł na swojej szyi wilgoć.
Coś ciepłego spłynęło mu po niej i kapnęło na futon. Aomine pociągnął głośno
nosem, zbierając się w sobie. Jego łzy były owocem przepełniającej go złości,
bezsilności i bólu. Podświadomie zdawał sobie sprawę, że nie mógł zmienić
przeszłości, jednak wyrzuty, które go dręczyły, skutecznie przysłaniały fakty.
Czuł się w pewnym stopniu odpowiedzialny za krzywdę
Kise, którą ten wcześniej przemilczał. Nie zamierzał pozwolić, by od tej
chwili, u jego boku, spotkało go coś choćby w najmniejszym stopniu podobnego.
— Dziękuję, że mi powiedziałeś — powiedział cicho. Nie
dał Ryoucie szans, by dodać cokolwiek. Przesunął nosem po jego szyi w górę, by
w końcu natrafić wargami na zaciśnięte od szlochu usta. Naparł na nie językiem
i pocałował chłopaka z uczuciem, chcąc, by skupił się na obecnych wydarzeniach,
nie przeszłości. Wiedział, że to gestami był w stanie zdziałać najwięcej.
Kise uchylił je nieśmiało, ujmując twarz mulata w
dłonie. Oddał pocałunek, czując jak skorupa, w której dotąd żył, pęka, a on
pierwszy raz sam przed sobą przyznaje, że nie potrafił poradzić sobie z
przytłaczającym ciężarem przeszłości i teraźniejszości, na którą miała ona
ogromny wpływ. Że mimo ciągłego powtarzania wszystkim wokół oraz sobie, wcale
nie było w porządku. Że mimo wszystkiego daje radę i mogło być gorzej.
I gdyby ktoś go spytał znów spytał, jak się czuje, nie
skłamałby już, że dobrze z nieszczerym uśmiechem na ustach. Bo nic już nie było
dobrze. Nic, prócz wąskich, spragnionych jego ust, które cierpliwie prowadziły
tę chaotyczną pieszczotę. Nic poza dłonią, która powoli objęła go w pasie, przytrzymując,
jakby miał zaraz się osunąć.
Jedną rzeczą, która była „w porządku”, dobra, i której
Ryouta najbardziej potrzebował był...
— Aominecchi — jęknął cicho w przerwach między
pocałunkami. Nie wiedział, co chce powiedzieć. Miał mętlik w głowie, chociaż
nigdy czuł się pewniej i bezpieczniej.
— Kocham cię, Ryouta.
Daiki zatrzymał się, by spojrzeć chłopakowi w
przeszklone, pełne mieszaniny skrajnych uczuć, miodowe tęczówki. Jego dłoń
zsunęła się niżej, na biodro blondyna.
— Nie mogę już nic poradzić na to, co było, ale teraz
możesz na mnie polegać. Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić. Jesteś moim
priorytetem. Zawsze byłeś — wyrzucił z siebie, po raz kolejny inicjując długi,
łapczywy pocałunek.
Blondyn oddał go z trudem, starając się na nowo nie
rozpłakać. W jego wnętrzu kotłowało się mnóstwo różniących się od siebie
emocji. Jednak kiedy wreszcie splótł swój język z Daikim, wszystko ucichło.
Zostało tylko jedno, napędzające go przez te wszystkie
lata do życia, uczucie. Miłość do Aomine.
Chłopak całował go z pasją, a ciałem, które wtulił w
niego, wstrząsnął niekontrolowany dreszcz. Jakby dopiero teraz zdał sobie
sprawę, co tak naprawdę czuje i nie był w stanie poradzić sobie ze słodkim
ciężarem tej świadomości. Wciąż go obejmując, wdrapał się na jego kolana,
zsuwając z ich obu nieszczęsną kołdrę i przerwał, patrząc gdzieś w bok. Wzrok
ukochanego był dla niego zbyt intensywny. Pod wieloma aspektami.
Kise przygryzł wargę i poruszył się niespokojnie,
czując na sobie zdziwione tą nagłą pauzą spojrzenie.
— Więc proszę, zaopiekuj się mną — powiedział cicho
chłopak, łamiącym się głosem. Kosztowało go to całą swoją energię i oboje
wiedzieli, że drugi raz już nigdy nie wypowie tych słów.
Daiki wyciągnął szyję, by sięgnąć wargami do lewego
policzka młodszego. Owiał ciepłym oddechem jego skórę i czule scałował łzy.
— Od tego jestem.
Uścisk, w którym Ryouta był trzymany, zelżał nieco.
Stał się delikatniejszy, ale nie stracił na stanowczości. Zawierał w sobie
niemą obietnicę, podobnie jak słowa mężczyzny.
— Kocham cię — westchnął przejęty blondyn, czując, jak
gesty i słowa mulata zapierają mu dech w piersi. Objął jego szyję rękami i
spojrzał mu prosto w oczy, mówiąc szczerze:
— Dziękuję. Za wszystko.
— Zależy mi na tobie. Tyle w temacie — westchnął mulat.
Pocałował go krótko i dodał: — Pamiętaj o tym na przyszłość.
— Dobrze — uśmiechnął się szeroko, przecierając resztę
wilgoci z twarzy dłońmi. Pociągnął nosem i pocałował mężczyznę krótko w usta.
Poczuł, że po prostu musi zmienić temat, bo nadmiar pozytywnych uczuć zaczął go
przytłaczać.
— Uhm... O której musisz iść?
— Na piętnastą, ale jak dobrze pójdzie, to nie będę
musiał zostawać na noc.
Mężczyzna odruchowo zerknął na zegarek. Dochodziła dziewiąta.
— Może chodźmy wcześniej po twoje rzeczy, co?
Ryouta kiwnął powoli głową i spytał jeszcze, zanim
zaczął zbierać się z jego nóg:
— Jesteś tego pewien? Mógłbym coś jeszcze wymyślić...
Aomine posłał chłopakowi dość sceptyczne spojrzenie.
— Nie wkurzaj mnie. — Pozornie oschłe słowa niosły za
sobą stanowcze potwierdzenie. Nie musiał nic dodawać, by Kise zrozumiał, że
zdania nie zmieni.
— Okej — odparł tamten z cisnącym mu się na usta
uśmiechem. — Nie jest tego dużo, więc myślę, że zajmie nam to około pół
godziny.
— Super. A co z twoją pracą? — spytał, przyglądając
się blondynowi uważniej.
— Muszę szybko znaleźć coś nowego — odpowiedział
ponuro, pochmurniejąc.
Mulat pokręcił głową.
— Spoko, bez pośpiechu… Chodziło mi bardziej, czy nie
musisz załatwić paru spraw ze swoim poprzednim szefem. Gadałem z kolegą, który
przywiózł cię na komisariat. Chłopaki mieli dzisiaj zabezpieczyć nagrania z
monitoringu i pogadać z właścicielem.
— Muszę do niego oddzwonić — westchnął ciężko i
przeczesał włosy dłonią. — Myślę, że o ostatniej wypłacie mogę zapomnieć.
— Nie jestem pewien, co prawo mówi o takich
przypadkach — westchnął Daiki. — Ale chyba najlepiej będzie, jak spróbujesz się
jakoś dogadać bez angażowania w to policji.
Niespodziewanie mężczyzna skierował wzrok na nagą
klatkę piersiową chłopaka. Prócz odznaczających się na niej żeber, mógł z
łatwością dostrzec kilka ciemniejszych plam i zadrapań, które wykwitły na jego
skórze po ekscesach na stacji.
Aomine wyciągnął dłoń i ostrożnie przejechał nią po
prawym boku blondyna.
— Nie chcesz pojechać do szpitala, żeby cię ktoś
obejrzał…?
— Nie, to nic takiego — odparł, delikatnie odsuwając
jego dłoń. Rozejrzał się dyskretnie za ręcznikiem, który zsunął się z jego
bioder w nocy i zarumienił się lekko.
— Pożyczysz mi jakąś koszulkę? — spytał nieco
speszony.
— Jasne.
Daiki podniósł się z futonu, poprawiając przy okazji
swoje czarne bokserki, które lekko zsunęły mu się w dół. Podszedł do wbudowanej
w ścianę, tradycyjnej szafy z przesuwanymi drzwiami, by wyciągnąć z niej
pognieciony, ale czysty, szary t-shirt. Rzucił go Ryoucie z bokserkami w
komplecie.
— Szkoda zakrywać takie widoki, ale co poradzić…
— Żadne widoki — burknął czerwony, zarzucając sobie
ubranie przez głowę. — S-sam mówiłeś, że skóra i kości — dodał, odwracając
głowę i mierząc bieliznę sceptycznym spojrzeniem. Wątpił, żeby pasowała.
Cieszył się, że przynajmniej koszulka sięgała mu do połowy ud.
— Ujdzie. — Aomine uśmiechnął się złośliwie. — No, a
skoro przy tym jesteśmy, to co chcesz na śniadanie?
—- W sumie to nie taki zły pomysł — przyznał zamyślony
i ożywił się nieco. — Mogę zrobić!
— Nie wiem, czy jest z czego. Ostatnio głównie jadłem
na mieście albo w pracy. Jak nic się nie znajdzie, to pójdę do sklepu.
— Ja pójdę! — zadeklarował się, wstając szybko. —
Pójdę się ubrać — dodał, kierując się w stronę łazienki, gdzie leżały dresy
Aomine.
Daiki wciągnął na swój nagi tors biały podkoszulek, po
czym szybko dogonił blondyna, chwytając go mocno w pasie, zanim ten zdążył
otworzyć drzwi łazienki.
— Nie ma opcji, ja pójdę — zadecydował. Zaraz potem
ugryzł Kise w odsłonięty kark, na co chłopak parsknął śmiechem. — Ty bądź dobrą
żoną i zrób listę zakupów.
Ekspresja chłopaka drastycznie się zmieniła, kiedy
żart mężczyzny podziałał na jego bujną wyobraźnię.
— T-tylko nie żonę! — krzyknął, próbując popchnąć
Daikiego na bogu ducha winną komodę, aby się na nią nadział. — Jestem
mężczyzną! — dodał, jakby chcąc potwierdzić własne słowa, kiedy jego misterny
plan nie szedł najlepiej.
Aomine udało się zachować równowagę, opierając jedną
dłonią o komodę. Skłoniło go to tylko do większej ofensywy. Tym razem przyparł
młodszego do ściany, opierając się mocno o jego plecy. Swoją prawą dłonią
przejechał od jego biodra w górę, łaskocząc i podwijając przy tym za dużą
koszulkę.
— No, faktycznie, nie da się ukryć — mruknął
rozbawiony.
— E-ej, grasz nie czysto — fuknął Ryouta, starając się
powstrzymać śmiech. Nie mógł dać mu tej satysfakcji. Spróbował odepchnąć się
rękami, ale nie wyglądało, by zrobił tym na starszym jakieś większe wrażenie.
— Uh... — stęknął jeszcze, sapiąc zrezygnowany.
— Jesteś tak chudy, że boję się, że cię połamię.
Daiki poluźnił uścisk, by chwilę potem puścić
młodszego. Klepnął go lekko w odsłonięty pośladek i odszedł w kierunku sypialni
jak gdyby nigdy nic. Blondyn spojrzał za nim speszony, nadymając policzki.
Fuknął pod nosem coś o przyzwoitości i poprawił nerwowo czarny materiał,
ruszając za nim po krótkiej walce z myślami. Stanął ostentacyjnie w progu i
skrzyżował ręce na piersi.
— Kup pastę z tuńczyka — powiedział kpiąco, wiedząc,
jak Aomine nie znosi niczego, co związane z tak uwielbianą przez większość ludzi
rybą.
— Ciesz się, że kocham cię na tyle, żeby to puścić
mimo uszu — rzucił mulat, nawet nie wysilając się na to, by odwrócić się
przodem do chłopaka.
— Możesz kupić ją dla mnie — zauważył, uśmiechając się
zalotnie i przytulił się do jego pleców, mówiąc do ucha: — Mógłbym ci wtedy dać
tuńczykowe buzi.
Aomine wzdrygnął się mimowolnie.
— Jeszcze czego. Najpierw musisz mieć tu swoją
szczoteczkę do zębów — odpowiedział, oswobadzając się z uścisku, by dokończyć
ubieranie.
— Tak mnie kochasz… —
westchnął ciężko , czując zimno pozostałe po obecności kochanka. — To co
byś zjadł? — spytał w końcu.
— Nie wiem, może jajka? I bekon?
Mężczyzna założył proste, czarne dresy ze zwężanymi
nogawkami i skarpetki w odpowiadającym kolorze. Ziewnął potężnie i przeciągnął
się.
— A tobie co wziąć?
— Jajka są w porządku. — Pokiwał głową.
Na dobrą sprawę nie miał co wybrzydzać. Cieszył się,
że w ogóle będzie mógł zjeść coś ciepłego.
— Przyjąłem.
Starszy odsłonił rolety, by wpuścić do sypialni trochę
więcej światła. Otworzył również okno, by wywietrzyć. Rzadko to robił, jednak
panujący w pomieszczeniu zaduch zaczął w końcu doskwierać i jemu. Nie trudząc
się, by złożyć z podłogi futon, wyszedł do przedpokoju i zarzucił na
podkoszulek skórzaną kurtkę, do której wcisnął portfel i telefon.
— To idę. Nie zamykam — zakomunikował, posyłając Kise
krótki uśmiech. Chwilę potem drzwi trzasnęły, a blondyn został w mieszkaniu
sam.
Chłopak stał chwilę w miejscu, patrząc za nim i myśląc
nad tym, jak nierealnie naturalna była cała ta sytuacja. Czuł się tak
swobodnie, że aż niezręcznie. Mimo wszystko przeważającym uczuciem było
szczęście, które rosło w miarę tego, im dłużej myślał o tym, że naprawdę
mieszka teraz z mulatem. Najwyraźniej dopiero teraz zaczęło to do niego
docierać. I choć nieco go to przytłaczało, nie zamieniłby tego na nic.
Przygryzł wargę i ogarnął w sypialni, składając
pościel w kostkę. Pozbierał też kilka szalejących po pomieszczeniu ubrań i
ruszył do kuchni, aby zaparzyć herbaty. Po drodze, w przedpokoju, zobaczył
szalik mężczyzny, dlatego stwierdził, że przyda mu się coś ciepłego po
powrocie. Umył więc wczorajsze kubki i wsadził do nich saszetki z herbatą,
wywracając oczami.
— Jak wróci chory i mnie zarazi to dam mu popalić —
burknął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz