Druga Gwiazdka | rozdział 10


Wścibskie promienie nieśmiałego słońca znalazły drogę do sypialni poprzez niedokładnie zasłoniętą roletę. Rozświetlały szarość pomieszczenia, która otaczała splecioną ze sobą dwójkę, ogrzewając ich twarze swoim delikatnym dotykiem. Choć ciepło było przyjemne, światło nieznośnie irytowało oczy blondyna, które błysnęły krótko, kiedy uchylił je lekko, wybudzając się powoli. Zamrugał kilkukrotnie, próbując przyzwyczaić je do natarczywej jasności, spędzając sen z powiek. Zmarszczył brwi i poruszył się niezadowolony, zamarzając na moment. Dopiero teraz, kiedy był całkowicie wybudzony, zdał sobie sprawę, że Daiki, który leżał tuż przy nim, nie był kolejnym obrazem jego melancholijnych fantazji. To już nie był tylko sen i Ryouta wciąż nie mógł w to uwierzyć. Pochylił się w stronę mężczyzny i musnął jego usta swoimi, jakby pragnąc się upewnić, że wzrok faktycznie go nie myli.
Kiedy odsunął się powoli, przygryzł wargę, chowając twarz w swoim ramieniu, i całą siłą woli powstrzymał się od wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Nie chciał budzić mulata. Zamierzał spędzić chwilę na ułożeniu sobie kilku spraw w głowie podczas bezkarnego przyglądania się jego twarzy. Z ich dwójki to Kise zwrócony był w stronę okna, więc był pewien, że minie jeszcze trochę czasu, zanim Aomine się obudzi. Jego twarz była odprężona, usta lekko ściśnięte, a kości policzkowe rzucały cień na całą resztę, chowając ją przed złotymi wiązkami.
Ryouta poczuł, jak jego policzki pokrywają się subtelnym różem, gdy przesunął palcem po brwi starszego. Ta niemal natychmiast drgnęła, przyprawiając serce chłopaka o szybsze bicie. Bał się, że obudził tym gestem Daikiego, jednak mężczyzna nadal zdawał się być pogrążony w twardym śnie.
Z niemałą ulgą Kise zabrał rękę i rozejrzał się uważnie, myśląc nad tym, jak wyswobodzić się z uścisku, nie budząc przy tym drugiego mężczyzny. Chciał, żeby odpoczął, zważywszy, że po wczorajszej nocy widział, jak bardzo tamten był zmęczony. Miał poczucie winy z powodu minionych wydarzeń, jednak wiedział, że jeśli mu to powie, tylko go tym zdenerwuje.
Powinien jak najszybciej znaleźć pracę.
Myślami wrócił do wczorajszego dnia i zmarszczył nos, czując poobijane mięśnie. Westchnął cicho, przypominając sobie o tym, że jego telefon na pewno zbombardowany jest smsami i nieodebranymi połączeniami od byłego szefa. Wziął głęboki oddech. Sam nie wiedział, jak wysokie były straty, jakie będzie zmuszony pokryć, ale zdawał sobie sprawę, że jeśli szybko czegoś nie wymyśli, Aomine zadeklaruje pomoc. A tego Ryouta nie chciał. Już czuł się jak pasożyt, mimo iż spędził w mieszkaniu mulata zaledwie jedną noc. Czuł się z tym źle, jednak nie potrafił odmówić sobie tego, co miał przed sobą. Zbyt długo tego pragnął.
Nie widział, ile spędził czasu na bezkarnemu przyglądaniu się Daikiemu, ale w końcu postanowił odstawić wszystkie myśli na boczny tor. Powoli plótł dłoń we włosy wyższego i złożył na jego czole krótki pocałunek, licząc, że wystarczy on, aby obudzić Aomine.
Świadomość mężczyzny balansowała na granicy snu i jawy. Poczuł delikatny dotyk warg na swojej skórze i zapach swojego własnego żelu pod prysznic, do którego zakradła się czyjaś słodka nuta.
Nie chciał otwierać oczu. Nie chciał po raz kolejny obudzić się sam lub, co gorsza, w towarzystwie przypadkowo spotkanej poprzedniego dnia osoby, która choć w minimalnym stopniu przypominałaby mu Kise. Bo właśnie tym kryterium zawsze mimowolnie się kierował.
Do uchylenia powiek zmobilizowało go, raczej niespotykane w tego typu sytuacjach, wewnętrzne opanowanie. Zupełnie tak, jak gdyby jego ciało instynktownie starało się uspokoić strzępki myśli, których nie był w stanie pozbierać.
Gdy zobaczył Ryoutę, coś w nim drgnęło. W pierwszej chwili pogratulował sobie doboru uderzająco podobnego do chłopaka partnera, jednak wyostrzający się z każdą chwilą obraz wyprowadził go z błędu.
Nie był w stanie powstrzymać uśmiechu, który samoistnie wypłynął na jego wargi.
— Hej — mruknął, wyciągając przed siebie dłoń, by wtopić ją w złocistych kosmykach włosów Kise i przyciągnąć go do pocałunku. Chłopak westchnął mu cicho w usta, oddając się tej pieszczocie z pasją. Chwilę później musiał się jednak odsunąć, gdy szeroki, nieco onieśmielony uśmiech wykwitł na jego twarzy.
— Cześć — odparł cicho, gładząc kciukiem śniady policzek.
— Albo urwał mi się film, albo miałem naprawdę zajebisty sen.
Mulat przeniósł dłoń z włosów na plecy Ryouty, głaszcząc go po nich delikatnie. Ponownie zamknął oczy i pocałował chłopaka w kącik ust, by zaraz zsunąć się wargami nieco niżej, na brodę i szyję, naznaczając je kolejnymi muśnięciami.
— Jeśli chodzi ci o ten, w którym wysiadłeś tuż przed, to nie wiem, czy był taki super — zażartował blondyn, czując niezwykłą lekkość i szczęście.
— Przynajmniej był realistyczny. Nie to co poprzednie — parsknął. — Chociaż tam przerobiliśmy już całą kamasutrę...
Ryouta zarumienił się obficie, uśmiechając lekko, speszony. Mimo wstydu nie mógł powstrzymać ciekawości.
— Poprzednie? — podłapał.
— No... Mówiłem, że tęskniłem, nie? — mruknął w odpowiedzi, odsuwając się nieco, by spojrzeć Kise w oczy. Cieszył się, że mógł sobie na to bezkarnie pozwolić.
— Myślałem, że za mną. Nie seksem — powiedział, udając urażonego.
Przygryzł lekko wargę. Niemal zdążył zapomnieć już, jak bardzo lubił przekomarzać się z mulatem i jak za tym tęsknił.
— I kto to mówi... Ach, no tak. Inicjator całego zajścia.
Aomine pozwolił sobie na posłanie blondynowi chełpliwy uśmiech, po czym cmoknął go w nos.
— Jakoś niespecjalnie oponowałeś... No i przynajmniej nie zasnąłem w trakcie — zaśmiał się melodyjnie, profilaktycznie łapiąc ręce mulata.
Daiki westchnął, ale powstrzymał się od złośliwego komentarza. Zamiast tego wtulił twarz w szyję Ryouty i wymruczał w nią:
— Jak bardzo nawaliłem...?
— Bardzo. — Kise powstrzymał się od śmiechu i ugiął lekko kolana, zginając się w pół. Wtulił głowę mulata w swój tors, obejmując ją lekko i westchnął. — Byłeś zmęczony. Czemu miałbyś?
— Bo obaj mieliśmy ochotę... Sorry, nie chciałem, żeby tak wyszło — odparł szczerze, odwzajemniając uścisk.
— Nic się nie stało. Czekałem cztery lata, więc parę dni mnie nie zbawi — odparł odruchowo, po czym zarumienił się obficie. — T-to znaczy... Nie za tym najbardziej tęskniłem — wytłumaczył szybko, w duchu ciesząc się, że Daiki nie widzi jego twarzy.
Aomine zaśmiał się cicho, pozbywając się w ten sposób porannej chrypy. Gdy się odezwał, jego głos brzmiał bardziej stanowczo.
— A za czym?
Ryouta wplótł palce we włosy mężczyzny i zatopił nos w ciemnych kosmykach. Odetchnął głęboko, zaciągając się ich zapachem i powiedział cicho, obejmując go mocniej:
— Za tym — mruknął, puszczając go powoli, by zniżyć się lekko i spojrzeć w głębie ciemnych oczu. — Tym — dodał, powstrzymując się od odwrócenia wzroku, kiedy kładł mu rękę na policzku. — I tym — westchnął zażenowany, czując, jak jego usta drżą, dopóki nie złączył ich z wargami Aomine w krótkim, słodkim pocałunku, po którym wyburczał, czując jak serce wyrywa mu się z piersi: — Za tobą.
Chwila ciszy przemieniła się w dłuższy, nasycony napięciem moment. Daikiemu trudno było przyswoić słowa Ryouty. Jego drobne gesty zostawiły po sobie przyjemne ciepło, które przeniknęło do jego wnętrza. Nie potrafił nazwać tego, co poczuł, ale nie wyobrażał sobie tego w najśmielszych snach.
— Cieszę się — mruknął w końcu, opierając swoje czoło o czoło młodszego. — I to cholernie.
Kise był wstanie posłać mu tylko szczery, mimowolnie cisnący się na wargi uśmiech. Miał wrażenie, że całe jego dotychczasowe życie sprzed ich rozstania było jedynie koszmarem, który niefortunnie zdarzył mu się przyśnić.
Chwycił jedną z dłoni Aomine w swoje i przymknął na moment oczy.
— Ciężko było mi bez ciebie — wyznał cicho, nie patrząc na niego, kiedy uchylił już powieki.
Daiki westchnął głęboko, zamyślając się na chwilę.
— Przychodziłem czasem pod szkołę — wyrzucił niespodziewanie. — Jak już przeszła mi złość na ciebie… Chciałem pogadać, bo nie odbierałeś moich telefonów. Generalnie raczej dobrze wychodziło ci unikanie mnie, bo widziałem cię tylko raz.
Mężczyzna urwał, przypominając sobie tamten moment. Uśmiechnął się smutno. Gdy wtedy błysnęła mu w tłumie złota czupryna Ryouty, wszystkie emocje, które towarzyszyły mu podczas tamtego samotnego poranka, niespodziewanie w nim odżyły. Chciał załatwić sprawę na chłodno, uświadomić Kise, jak bardzo go zranił i odejść z dumnie podniesionym czołem, ale czuł, że nie potrafiłby. Stał jak wryty, patrząc, jak chłopak odchodzi. Chciał po raz ostatni spojrzeć mu w twarz, jednak nie mógł się przezwyciężyć, by do niego podejść.
Kise milczał przez długi czas. Najzwyczajniej w świecie nie wiedział, co powiedzieć. Czuł, jak coś zatyka mu przełyk, więc odchrząknął cicho, mrugając kilka razy. Gdyby tylko wiedział...
Prawdopodobnie zeszli by się już wtedy. Pamiętał, ile razy powstrzymywał się od pójścia do mieszkania mulata. Często wychodził do niego o nieludzkich porach, po czym zawracał w połowie, wściekły na siebie. Usunął numer Daikiego, żeby przypadkiem do niego nie zadzwonić, a gdy ten zrobił to za niego, zablokował go. Widział, że inaczej by odebrał.
Chciał przeprosić, ale po krótkim, niepewnym spojrzeniu, czuł, że będzie to za mało. Postanowił więc chociaż wyjaśnić Daikiemu resztę, czując, że jest mu to winien.
— Ja... — zaczął ciężko, starając się pilnować, aby jego głos nie zadrżał. — Nie byłeś jedyną osobą, której unikałem... — przyznał, wstydząc się za siebie. — Więc chyba można powiedzieć, że nabrałem wprawy — zaśmiał się gorzko.
— Haizaki…? — spytał cicho Aomine, przypominając sobie reakcję młodszego, gdy przypadkiem się spotkali.
— Nie do końca — przyznał po chwili, zastanawiając się, czy jeszcze nie zawrócić. — Raczej jego nowych kolegów — westchnął, marszcząc lekko brwi.
Daiki odsunął się od chłopaka na niewielką odległość, by podeprzeć się na łokciu i spojrzeć mu w oczy. Chociaż w środku już zaczynał gotować się z nerwów, starał się przynajmniej grać opanowanego. Nie bardzo mu to wychodziło. Zmarszczka między brwiami pogłębiła się, a wzrok emanował żywym wzburzeniem.
— Nie powiedziałeś mi wszystkiego — bardziej stwierdził, niż zapytał. Ryouta tylko przygryzł wargę i spojrzał na niego przepraszająco.
— Mogę to zrobić teraz...
— Musisz, Kise. Mam prawo wiedzieć.
— Wiem — powiedział cicho, spuszczając wzrok.
Nie wiedział, od czego zacząć. Niektóre z tych rzeczy brzmiały po prostu niedorzeczne, gdy starał się wypowiedzieć je na głos.
— Cały ten bałagan zaczął się jakiś rok przed twoim zakończeniem szkoły. — Westchnął, czując na sobie ciężki wzrok starszego. — Na początku to były tylko głupie docinki, więc nic sobie z tego nie robiłem. Nie było też sensu ci mówić, bo sam się tym nie przejmowałem — przyznał szczerze. — Myślałem, że im się znudzi, kiedy będę ich ignorować. Szkoda mi było strzępić języka... — dodał, uśmiechając się kwaśno. — Potem zaczęło się rozwijać. „Przypadkowe” zderzenia ramieniem, znikające rzeczy, szturchnięcia na WF-ie. W końcu dałem się sprowokować i odpyskowałem… To był duży błąd. Wtedy to wszystko ruszyło znacznie szybciej.
To było jakoś w styczniu. Mieliśmy znacznie mniej czasu dla siebie, więc łatwiej było mi ukrywać przed tobą wszystkie siniaki. Wtedy też zobaczyłem z nimi Shougo — powiedział smutno.
Pamiętał, jak coś w nim tego dnia pękło. Zdrada jego najlepszego przyjaciela nie bolała go nawet wtedy, gdy zostawił go po tym, kiedy Ryouta powiedział mu o swoim związku z mulatem i orientacji, którą zawsze tak starał się ukryć w strachu przed rodziną. Sposób, w jaki to zrobił, również nie należał do najprzyjemniejszych. Swoim czynem i słowami sprawił, że blondyn wstydził się tego i uważał to za coś niewłaściwego. Dziś, kiedy był już starszy i pewniejszy, uderzyłby go w twarz.
Nikt nie miał prawa kazać mu przepraszać za swoją miłość.
— Ten raz, kiedy mówiłem, że graliśmy w kosza... To już przestały być chamskie żarty. Nie broniłem wtedy pod koszem, tylko zbierałem baty w szatni — wytłumaczył, delikatyzując i kontynuował niepewnie, czując niewiadomego pochodzenia wstyd. — Po tym zacząłem się w końcu ich bać... I przestałem się bronić. Sam nie wiem, czemu nic ci o tym nie powiedziałem. Chyba już popadłem w lekką paranoję, ale naprawdę zacząłem wierzyć w ich słowa — przyznał ciężko, starając się pozbyć zbierającej w gardle chrypy. — Nie chciałem, żeby przeze mnie cię wywalili...
Daiki milczał. Miał problem, by zebrać myśli i ułożyć je w sensowne słowa. Miał wrażenie, że cokolwiek by nie powiedział, nie miałoby znaczenia. Już wcześniej, gdy Kise opowiedział mu część z tego, co go spotkało, czuł się odpowiedzialny za jego los. Obwiniał się za brak dostatecznej uwagi, jednak nigdy sam nie domyśliłby się, że takie wydarzenia miały miejsce. Wierzył ślepo w każdą wymówkę Ryouty, który zbywał nimi jego pytania.
Był zbyt skupiony na sobie i egzaminach – egocentryczne podejście do życia, jakie wówczas praktykował, zmienił w nim właśnie jego chłopak. Jednak zbyt późno, by zdążył zorientować się, co działo się niemal na jego oczach.
Podniósł się do siadu, wbijając niewidzący wzrok w ścianę przed sobą. Wściekłość została zduszona przez palącą niemoc. Paradoksalnie całe swoje życie marzył o tym, by ratować ludzi – nie potrafił znieść przez to myśli, że kiedy miał okazję, nie wykorzystał jej, by uratować najcenniejszą w nim osobę.
— Przepraszam, Kise. Gdybym tylko wiedział, to… Zrobiłbym wszystko. Nie pozwoliłbym cię im, kurwa, choćby tknąć. — To, co wydusił przez ściśnięte gardło, przypominało warkot. Jednak tym, na kim najbardziej skupił swoją złość, był on sam.
Chłopak poderwał się za nim niemal od razu.
— Nie masz mnie za co przepraszać — powiedział, kładąc dłoń na jego plecach. — Właśnie dlatego ci nie powiedziałem... To ja postanowiłem poradzić sobie z tym samemu i to ja dopilnowałem, żebyś nie miał o niczym pojęcia — wyjaśnił na jednym wydechu i dodał słabo, czując, jak łamie mu się głos. — Więc jeśli już ktoś ma przepraszać, to na pewno nie ty.
Aomine nie odpowiedział. Po prostu odwrócił się do chłopaka i zamknął go w ciasnym uścisku, przytulając mocno, jak gdyby próbując odgrodzić od reszty świata. Nie chciał dłużej o tym rozmawiać, ponieważ wiedział, że ani Ryouta nie przekona go do swoich racji, ani on jego do swoich. Każdy z nich miał na temat ubiegłych wydarzeń inne spojrzenie, któremu pisane było pozostać niezmienne.
Ryouta w odpowiedzi oparł brodę o jego ramię i wypuścił drżące powietrze z płuc. Bał się, ale mulat miał rację. Zasługiwał na całą prawdę.
— Uhm... Nasza rozmowa w parku — zaczął, nawiązując do wtorkowego wieczoru. — Powiedziałeś wtedy, że czułeś się, jakbym był z tobą tylko dla seksu...
— Na początku chciałem myśleć, że cię to przerosło — mruknął mu w szyję. — Ale nie wyglądałeś, jakby ci się nie podobało, więc trudno mi było dopasować inny scenariusz.
— W pewnym stopniu się nie myliłeś... — odparł słabo Kise. Poczuł, jak ciało Daikiego się spina, więc wyjaśnił cicho:
— Tamtego dnia, kiedy miałem trening, czekali na mnie... Zostałem dłużej, aż wszyscy wyjdą z sali, żeby mieć pewność, że też sobie poszli. Ale kiedy szedłem pod prysznic, byli tam. Zastawili wyjście. Zazwyczaj trzymali się w szóstkę, ale wtedy było ich tylko trzech — wyjaśnił niezgrabnie, starając się nie przerywać. — Ja... Jeden z nich mnie popchnął i poślizgnąłem się na kafelkach, lądując na ziemi. Kiedy próbowałem wstać, Mikobe mnie przytrzymał, a on zaczął rozpinać swoje spodnie. Powiedział, że skoro i tak jestem męską dziwką, to zrobi mi przysługę.
Zadrżał na samo wspomnienie strachu, który zamroził mu krew w żyłach. Pamiętał błagalne spojrzenie, jakie posłał w stronę dawnego przyjaciela. Bicie swojego serca, które niemal go ogłuszało. Łzy, które powoli zbierały się w jego oczach i krótki moment, w którym cała reszta zdawała się zatrzymać.
— Wtedy do łazienki wpadł Shougo i zatrzymał ich, zanim... — Ryouta przylgnął mocniej do Aomine, chcąc wyzbyć się nękających go wtedy myśli. — Powiedział, że przegięli i mieli mnie tylko nastraszyć. Ja... Przez cały ten czas stał za tym wszystkim i... I nadal nie potrafię być na niego zły — wybuchnął cichym szlochem, zaciskając mocno powieki. — Chciałem o wszystkim ci powiedzieć, kiedy do ciebie pobiegłem, ale to było dla mnie za dużo i... I wykorzystałem cię, żebyś o nic nie pytał — zapłakał cicho, pociągając nosem. — Przepraszam, Aominecchi.
Niespodziewanie chłopak poczuł na swojej szyi wilgoć. Coś ciepłego spłynęło mu po niej i kapnęło na futon. Aomine pociągnął głośno nosem, zbierając się w sobie. Jego łzy były owocem przepełniającej go złości, bezsilności i bólu. Podświadomie zdawał sobie sprawę, że nie mógł zmienić przeszłości, jednak wyrzuty, które go dręczyły, skutecznie przysłaniały fakty.
Czuł się w pewnym stopniu odpowiedzialny za krzywdę Kise, którą ten wcześniej przemilczał. Nie zamierzał pozwolić, by od tej chwili, u jego boku, spotkało go coś choćby w najmniejszym stopniu podobnego.
— Dziękuję, że mi powiedziałeś — powiedział cicho. Nie dał Ryoucie szans, by dodać cokolwiek. Przesunął nosem po jego szyi w górę, by w końcu natrafić wargami na zaciśnięte od szlochu usta. Naparł na nie językiem i pocałował chłopaka z uczuciem, chcąc, by skupił się na obecnych wydarzeniach, nie przeszłości. Wiedział, że to gestami był w stanie zdziałać najwięcej.
Kise uchylił je nieśmiało, ujmując twarz mulata w dłonie. Oddał pocałunek, czując jak skorupa, w której dotąd żył, pęka, a on pierwszy raz sam przed sobą przyznaje, że nie potrafił poradzić sobie z przytłaczającym ciężarem przeszłości i teraźniejszości, na którą miała ona ogromny wpływ. Że mimo ciągłego powtarzania wszystkim wokół oraz sobie, wcale nie było w porządku. Że mimo wszystkiego daje radę i mogło być gorzej.
I gdyby ktoś go spytał znów spytał, jak się czuje, nie skłamałby już, że dobrze z nieszczerym uśmiechem na ustach. Bo nic już nie było dobrze. Nic, prócz wąskich, spragnionych jego ust, które cierpliwie prowadziły tę chaotyczną pieszczotę. Nic poza dłonią, która powoli objęła go w pasie, przytrzymując, jakby miał zaraz się osunąć.
Jedną rzeczą, która była „w porządku”, dobra, i której Ryouta najbardziej potrzebował był...
— Aominecchi — jęknął cicho w przerwach między pocałunkami. Nie wiedział, co chce powiedzieć. Miał mętlik w głowie, chociaż nigdy czuł się pewniej i bezpieczniej.
— Kocham cię, Ryouta.
Daiki zatrzymał się, by spojrzeć chłopakowi w przeszklone, pełne mieszaniny skrajnych uczuć, miodowe tęczówki. Jego dłoń zsunęła się niżej, na biodro blondyna.
— Nie mogę już nic poradzić na to, co było, ale teraz możesz na mnie polegać. Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić. Jesteś moim priorytetem. Zawsze byłeś — wyrzucił z siebie, po raz kolejny inicjując długi, łapczywy pocałunek.
Blondyn oddał go z trudem, starając się na nowo nie rozpłakać. W jego wnętrzu kotłowało się mnóstwo różniących się od siebie emocji. Jednak kiedy wreszcie splótł swój język z Daikim, wszystko ucichło.
Zostało tylko jedno, napędzające go przez te wszystkie lata do życia, uczucie. Miłość do Aomine.
Chłopak całował go z pasją, a ciałem, które wtulił w niego, wstrząsnął niekontrolowany dreszcz. Jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, co tak naprawdę czuje i nie był w stanie poradzić sobie ze słodkim ciężarem tej świadomości. Wciąż go obejmując, wdrapał się na jego kolana, zsuwając z ich obu nieszczęsną kołdrę i przerwał, patrząc gdzieś w bok. Wzrok ukochanego był dla niego zbyt intensywny. Pod wieloma aspektami.
Kise przygryzł wargę i poruszył się niespokojnie, czując na sobie zdziwione tą nagłą pauzą spojrzenie.
— Więc proszę, zaopiekuj się mną — powiedział cicho chłopak, łamiącym się głosem. Kosztowało go to całą swoją energię i oboje wiedzieli, że drugi raz już nigdy nie wypowie tych słów.
Daiki wyciągnął szyję, by sięgnąć wargami do lewego policzka młodszego. Owiał ciepłym oddechem jego skórę i czule scałował łzy.
— Od tego jestem.
Uścisk, w którym Ryouta był trzymany, zelżał nieco. Stał się delikatniejszy, ale nie stracił na stanowczości. Zawierał w sobie niemą obietnicę, podobnie jak słowa mężczyzny.
— Kocham cię — westchnął przejęty blondyn, czując, jak gesty i słowa mulata zapierają mu dech w piersi. Objął jego szyję rękami i spojrzał mu prosto w oczy, mówiąc szczerze:
— Dziękuję. Za wszystko.
— Zależy mi na tobie. Tyle w temacie — westchnął mulat. Pocałował go krótko i dodał: — Pamiętaj o tym na przyszłość.
— Dobrze — uśmiechnął się szeroko, przecierając resztę wilgoci z twarzy dłońmi. Pociągnął nosem i pocałował mężczyznę krótko w usta. Poczuł, że po prostu musi zmienić temat, bo nadmiar pozytywnych uczuć zaczął go przytłaczać.
— Uhm... O której musisz iść?
— Na piętnastą, ale jak dobrze pójdzie, to nie będę musiał zostawać na noc.
Mężczyzna odruchowo zerknął na zegarek. Dochodziła dziewiąta.
— Może chodźmy wcześniej po twoje rzeczy, co?
Ryouta kiwnął powoli głową i spytał jeszcze, zanim zaczął zbierać się z jego nóg:
— Jesteś tego pewien? Mógłbym coś jeszcze wymyślić...
Aomine posłał chłopakowi dość sceptyczne spojrzenie.
— Nie wkurzaj mnie. — Pozornie oschłe słowa niosły za sobą stanowcze potwierdzenie. Nie musiał nic dodawać, by Kise zrozumiał, że zdania nie zmieni.
— Okej — odparł tamten z cisnącym mu się na usta uśmiechem. — Nie jest tego dużo, więc myślę, że zajmie nam to około pół godziny.
— Super. A co z twoją pracą? — spytał, przyglądając się blondynowi uważniej.
— Muszę szybko znaleźć coś nowego — odpowiedział ponuro, pochmurniejąc.
Mulat pokręcił głową.
— Spoko, bez pośpiechu… Chodziło mi bardziej, czy nie musisz załatwić paru spraw ze swoim poprzednim szefem. Gadałem z kolegą, który przywiózł cię na komisariat. Chłopaki mieli dzisiaj zabezpieczyć nagrania z monitoringu i pogadać z właścicielem.
— Muszę do niego oddzwonić — westchnął ciężko i przeczesał włosy dłonią. — Myślę, że o ostatniej wypłacie mogę zapomnieć.
— Nie jestem pewien, co prawo mówi o takich przypadkach — westchnął Daiki. — Ale chyba najlepiej będzie, jak spróbujesz się jakoś dogadać bez angażowania w to policji.
Niespodziewanie mężczyzna skierował wzrok na nagą klatkę piersiową chłopaka. Prócz odznaczających się na niej żeber, mógł z łatwością dostrzec kilka ciemniejszych plam i zadrapań, które wykwitły na jego skórze po ekscesach na stacji.
Aomine wyciągnął dłoń i ostrożnie przejechał nią po prawym boku blondyna.
— Nie chcesz pojechać do szpitala, żeby cię ktoś obejrzał…?
— Nie, to nic takiego — odparł, delikatnie odsuwając jego dłoń. Rozejrzał się dyskretnie za ręcznikiem, który zsunął się z jego bioder w nocy i zarumienił się lekko.
— Pożyczysz mi jakąś koszulkę? — spytał nieco speszony.
— Jasne.
Daiki podniósł się z futonu, poprawiając przy okazji swoje czarne bokserki, które lekko zsunęły mu się w dół. Podszedł do wbudowanej w ścianę, tradycyjnej szafy z przesuwanymi drzwiami, by wyciągnąć z niej pognieciony, ale czysty, szary t-shirt. Rzucił go Ryoucie z bokserkami w komplecie.
— Szkoda zakrywać takie widoki, ale co poradzić…
— Żadne widoki — burknął czerwony, zarzucając sobie ubranie przez głowę. — S-sam mówiłeś, że skóra i kości — dodał, odwracając głowę i mierząc bieliznę sceptycznym spojrzeniem. Wątpił, żeby pasowała. Cieszył się, że przynajmniej koszulka sięgała mu do połowy ud.
— Ujdzie. — Aomine uśmiechnął się złośliwie. — No, a skoro przy tym jesteśmy, to co chcesz na śniadanie?
—- W sumie to nie taki zły pomysł — przyznał zamyślony i ożywił się nieco. — Mogę zrobić!
— Nie wiem, czy jest z czego. Ostatnio głównie jadłem na mieście albo w pracy. Jak nic się nie znajdzie, to pójdę do sklepu.
— Ja pójdę! — zadeklarował się, wstając szybko. — Pójdę się ubrać — dodał, kierując się w stronę łazienki, gdzie leżały dresy Aomine.
Daiki wciągnął na swój nagi tors biały podkoszulek, po czym szybko dogonił blondyna, chwytając go mocno w pasie, zanim ten zdążył otworzyć drzwi łazienki.
— Nie ma opcji, ja pójdę — zadecydował. Zaraz potem ugryzł Kise w odsłonięty kark, na co chłopak parsknął śmiechem. — Ty bądź dobrą żoną i zrób listę zakupów.
Ekspresja chłopaka drastycznie się zmieniła, kiedy żart mężczyzny podziałał na jego bujną wyobraźnię.
— T-tylko nie żonę! — krzyknął, próbując popchnąć Daikiego na bogu ducha winną komodę, aby się na nią nadział. — Jestem mężczyzną! — dodał, jakby chcąc potwierdzić własne słowa, kiedy jego misterny plan nie szedł najlepiej.
Aomine udało się zachować równowagę, opierając jedną dłonią o komodę. Skłoniło go to tylko do większej ofensywy. Tym razem przyparł młodszego do ściany, opierając się mocno o jego plecy. Swoją prawą dłonią przejechał od jego biodra w górę, łaskocząc i podwijając przy tym za dużą koszulkę.
— No, faktycznie, nie da się ukryć — mruknął rozbawiony.
— E-ej, grasz nie czysto — fuknął Ryouta, starając się powstrzymać śmiech. Nie mógł dać mu tej satysfakcji. Spróbował odepchnąć się rękami, ale nie wyglądało, by zrobił tym na starszym jakieś większe wrażenie.
— Uh... — stęknął jeszcze, sapiąc zrezygnowany.
— Jesteś tak chudy, że boję się, że cię połamię.
Daiki poluźnił uścisk, by chwilę potem puścić młodszego. Klepnął go lekko w odsłonięty pośladek i odszedł w kierunku sypialni jak gdyby nigdy nic. Blondyn spojrzał za nim speszony, nadymając policzki. Fuknął pod nosem coś o przyzwoitości i poprawił nerwowo czarny materiał, ruszając za nim po krótkiej walce z myślami. Stanął ostentacyjnie w progu i skrzyżował ręce na piersi.
— Kup pastę z tuńczyka — powiedział kpiąco, wiedząc, jak Aomine nie znosi niczego, co związane z tak uwielbianą przez większość ludzi rybą.
— Ciesz się, że kocham cię na tyle, żeby to puścić mimo uszu — rzucił mulat, nawet nie wysilając się na to, by odwrócić się przodem do chłopaka.
— Możesz kupić ją dla mnie — zauważył, uśmiechając się zalotnie i przytulił się do jego pleców, mówiąc do ucha: — Mógłbym ci wtedy dać tuńczykowe buzi.
Aomine wzdrygnął się mimowolnie.
— Jeszcze czego. Najpierw musisz mieć tu swoją szczoteczkę do zębów — odpowiedział, oswobadzając się z uścisku, by dokończyć ubieranie.
— Tak mnie kochasz… —  westchnął ciężko , czując zimno pozostałe po obecności kochanka. — To co byś zjadł? — spytał w końcu.
— Nie wiem, może jajka? I bekon?
Mężczyzna założył proste, czarne dresy ze zwężanymi nogawkami i skarpetki w odpowiadającym kolorze. Ziewnął potężnie i przeciągnął się.
— A tobie co wziąć?
— Jajka są w porządku. — Pokiwał głową.
Na dobrą sprawę nie miał co wybrzydzać. Cieszył się, że w ogóle będzie mógł zjeść coś ciepłego.
— Przyjąłem.
Starszy odsłonił rolety, by wpuścić do sypialni trochę więcej światła. Otworzył również okno, by wywietrzyć. Rzadko to robił, jednak panujący w pomieszczeniu zaduch zaczął w końcu doskwierać i jemu. Nie trudząc się, by złożyć z podłogi futon, wyszedł do przedpokoju i zarzucił na podkoszulek skórzaną kurtkę, do której wcisnął portfel i telefon.
— To idę. Nie zamykam — zakomunikował, posyłając Kise krótki uśmiech. Chwilę potem drzwi trzasnęły, a blondyn został w mieszkaniu sam.
Chłopak stał chwilę w miejscu, patrząc za nim i myśląc nad tym, jak nierealnie naturalna była cała ta sytuacja. Czuł się tak swobodnie, że aż niezręcznie. Mimo wszystko przeważającym uczuciem było szczęście, które rosło w miarę tego, im dłużej myślał o tym, że naprawdę mieszka teraz z mulatem. Najwyraźniej dopiero teraz zaczęło to do niego docierać. I choć nieco go to przytłaczało, nie zamieniłby tego na nic.
Przygryzł wargę i ogarnął w sypialni, składając pościel w kostkę. Pozbierał też kilka szalejących po pomieszczeniu ubrań i ruszył do kuchni, aby zaparzyć herbaty. Po drodze, w przedpokoju, zobaczył szalik mężczyzny, dlatego stwierdził, że przyda mu się coś ciepłego po powrocie. Umył więc wczorajsze kubki i wsadził do nich saszetki z herbatą, wywracając oczami.
— Jak wróci chory i mnie zarazi to dam mu popalić — burknął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz