Midorima właśnie kończył
zmywać po śniadaniu. Ułożył ostatni, czysty już talerz na suszarce, po czym
wyłączył wodę i wytarł mokre dłonie w ścierkę. Westchnął cicho, poprawił rękawy
koszuli, które podwinął do pracy, po czym przeciągnął się. Coś chrupnęło mu w
kręgosłupie, ale on poczuł dzięki temu ulgę. Nie znosił zmywać, jednak nie miał
serca zrzucać sprzątania po śniadaniu na partnera, ponieważ ten przygotował owy
posiłek.
Chwycił filiżankę z kawą,
którą zaparzył sobie już wcześniej, po czym ruszył powoli przed siebie,
uważając, aby przypadkiem nie wylać ani kropli napoju. Skierował się w stronę
sypialni, której drzwi były lekko uchylone. Pchnął je mocniej biodrem, tak, aby
móc swobodnie przejść, po czym usiadł na łóżku, tuż przy Takao, który leżał na
brzuchu i uśmiechał się rozbrajająco. Zauważywszy, co Shintaro przyniósł dla
siebie do picia, oczy mu się zaświeciły. Lecz kiedy spróbował chwycić filiżankę
z kawą i upić z niej choć jednego, złodziejskiego łyka, zielonowłosy szybko
odsunął ją jak najdalej od niego.
─ Najpierw się ubierz,
nanodayo! ─ powiedział kwaśno, mierząc kochanka krytycznym spojrzeniem. ─
Przeziębisz się ─ dodał już nieco łagodniej, przypatrując się Kazunariemu.
Mimo tego, że dochodziła już
jedenasta rano, ciemnowłosy leżał na łóżku całkiem nagi, eksponując przy tym
swoje pięknie zbudowane ciało. Jego włosy były nieco wilgotne, ponieważ nim
zrobił śniadanie, brał prysznic. Nie zniechęcony uwagą Midorimy, uwiesił się na
jego ramieniu, w dalszym ciągu próbując zabrać mu kawę.
Shintaro cieszył się, że w
końcu mieli trochę czasu dla siebie. Dał Takao tydzień wolnego, wiedząc, jak
ten przeżył ostatnie zdarzenia związane z Kise. Chciał, aby chłopak odpoczął i
nabrał sił, dlatego otoczył go swoją opieką już kolejny dzień, co,
najwidoczniej, sądząc po zachowaniu niższego, przynosiło efekty.
─ Nie bądź taki, Shin-chaaaan
─ przedłużył samogłoskę, jęcząc mu prosto do ucha.
Wyższy cmoknął głośno z
dezaprobatą, burcząc coś niezrozumiałego, oburzony, jednak koniec końców podał
niższemu kubek, odwracając głowę w drugą stronę. Takao objął naczynie z wdzięcznością
i spojrzał uradowany w jego zawartość. Wystarczyło, żeby przez jego umysł
przepłynęła jedna, luźna, z pozoru zwyczajna, myśl, a ze stalowych tęczówek
zaczęły skapywać do porcelany łzy, mieszając się z kawą.
Szatyn przypomniał sobie o
wszystkim, co zrobił dla niego Midorima, odkąd się poznali. Mężczyzna nie
wybrał sobie dobrego momentu na zalecanie się, Kazunari dobrze pamiętał, jak
podle go wtedy traktował. Jego matka była ciężko chora, a on sam mieszkał
prawie na bruku, aby zapewnić jej fundusze na leczenie. Jego, wtedy jeszcze nim
nie był, ukochany im pomógł, opłacając wszystko z góry. I choć czarnowłosy
myślał wtedy, że tamten zrobił to z czystej nonszalancji, o jaką go
podejrzewał, wcale tak nie było. Ot tak rzucona kasa nie była przejawem
wyniosłości, a czystej chęci pomocy. W końcu Takao to zauważył, dopuszczając do
siebie zielonowłosego, co tamten wykorzystał, mimo ciągłego sceptyzmu płynącego
od kucharza. Dał mu pracę, często go w niej odwiedzając. Zabierał w różne
miejsca. Po pewnym czasie odwiedzali nawet razem chorą. Shintaro był przy nim
niemal przez cały czas, dodając mu otuchy, odwagi czy zwykłej, potrzebnej w
życiu, radości. Wspierał go nawet wtedy, gdy kobieta przegrała z gruźlicą. Takao
doskonale pamiętał, jak stał samotnie na moście, wpatrując się w głębie rwącej,
kuszącej swoim niebezpieczeństwem Mississippi. Pamiętał, gdy robiąc nieśmiały
krok do przodu, został odciągnięty z niewyobrażalną siłą do tyłu, upadając
miękko na innego mężczyznę. Pamiętał, jak wtedy szlochał, wiedząc, że karcące krzyki,
skierowane do jego osoby były aktem zmartwienia i wiedział, że osoba, która je
wypowiadała, robiła to z miłości.
Midorima zawsze przy nim był.
Nawet kilka dni temu, kiedy Kise zniknął i, o czym się później dowiedział, był
ciężko ranny. Trwał przy nim, wiedząc, jak łatwo i nagle potrafią wracać jego
depresyjne stany oraz jak silne mogą być. Dał mu nawet wolne, tłumacząc się
tym, że dawno go nie brał i jest zmęczony. Takao ścisnęło się serce. Kochał go
nad życie. Nigdy się na nim nie zawiódł, a sam przyprawił mu tyle problemów.
─ Shin-chan, jesteś wspaniały
─ szepnął, dopiero teraz zawracając na siebie uwagę chłopaka.
Midorima powoli odwrócił głowę
w stronę kochanka, a widząc, jak ten się rozkleja, a z jego pięknych, szarych,
błyszczących oczu zaczyna płynąć coraz więcej łez, które sklejały mu rzęsy,
moczyły twarz, a na koniec skapywały prosto do naczynia z napojem, westchnął
głośno i zabrał mu filiżankę. Odłożył ją na szafkę nocną, a potem przytulił
Takao, który przylgnął do niego, trzęsąc od szlochu.
─ Czego znów ryczysz, przecież
nie zrobiłem nic niezwykłego ─ jęknął, głaszcząc chłopaka po plecach. ─ W-Więcej
nic ci nie dam, nanodayo ─ burknął.
─ Przepraszam. ─ Wyszczerzył
się, ignorując krople nadal skapujące po jego policzkach. ─ Już się ogarniam ─ dodał,
śmiejąc z ulgą i biorąc łyk kawy. Poderwał się, oddając kubek w ręce
właściciela. ─ Chyba faktycznie pora się ubrać ─ powiedział.
Wstał i podszedł do szafy.
Wciągnął na siebie swoje ulubione, jeansowe ogrodniczki i biały t-shirt. Nie
kłopotał się takim szczegółem, jakim była bielizna i odwrócił się do
obserwującego go Shintaro, prezentując się w stroju, stając w zabawnej pozie.
─ Zadowolony? ─ spytał
beztrosko, puszczając mu oczko.
Midorima wywrócił oczyma,
mrucząc pod nosem ,,Bardzo, nanodayo”, po czym sam wstał z łóżka i, dopijając
kawę, przeszedł z sypialni do salonu, ignorując kochanka. Ten postąpił
podobnie, krocząc tuż za nim.
Shintaro usiadł na kanapie i
chwycił w dłonie gazetę, która leżała wcześniej przed nim, na niskim stoliku do
kawy. Takao zaś, w dalszym ciągu się uśmiechając, usadowił się tuż przy nim.
Oparł się o miękkie, skórzane oparcie, podciągnął kolana pod klatkę piersiową,
a głowę oparł o ramię wyższego. Mężczyzna, nie mogąc dłużej pozostać obojętnym
na obecność swojego ukochanego, wsunął prawą dłoń w przestrzeń pomiędzy jego
łopatkami a kanapą, przytulając. Gazetę rozłożył tak, aby mogli czytać oboje, a
słysząc aprobujące pomruki od strony Kazunariego, nie mógł powstrzymywać
lekkiego uśmiechu, który wykwitł na jego wargach.
Kazunari śledził nagłówki ze
średnim zainteresowaniem, nie marudząc jednak, by nie przeszkadzać kochankowi.
Zamiast w tekst, patrzył się w przystojną twarz, czytającą w skupieniu
wiadomości z ostatniego tygodnia. Zbliżył się do niej, chcąc musnąć policzek
Midorimy ustami. Już miał to zrobić, kiedy ktoś zapukał do drzwi, robiąc przy
tym niemały hałas. Szatyn spojrzał na wyższego zaskoczony, mając nadzieję, że
ten wie, kim jest sprawca dźwięku, jednak wzrok Shintaro był bardzo podobny do
jego własnego. Zielonooki zginął gazetę i poderwał się z kanapy, burcząc pod
nosem coś o „przyzwoitości” i „naruszaniu spokoju”.
Poszedł otworzyć, a kiedy
tylko to zrobił, do pokoju wpadł Aomine, a za nim niepewnie, i o wiele
spokojniej, wszedł Kise, którego wzrok utkwiony był w podłogę.
─ Ty cwaniaku! ─ krzyknął
Daiki, wskazując w zszokowanego Shintaro oskarżycielsko palcem. ─ Powiedziałeś
wszystkim, że wyjeżdżasz! Pytaliśmy o ciebie w recepcji, ale przecież to
niemożliwe, żebyś tak po prostu wyjechał, nic mi nie mówiąc. Więc szukaliśmy
cię po całym hotelu! A ty po prostu zaszyłeś się tu, u siebie... ─ opowiadał,
gestykulując zaciekle.
Midorimie zaś aż zsunęły się z
nosa okulary, które zaraz poprawił.
─ A nie przyszło ci do głowy,
żeby zacząć od mojego mieszkania...?
Ciemnoskóry przemilczał to
pytanie, czerwieniąc się ze złości.
─ Ryota chce wam coś
powiedzieć ─ westchnął tylko i odsunął się w tył, pod ścianę, odsłaniając tym
samym swojego chłopaka, który krył się wcześniej za jego plecami.
Shintaro splótł ręce na
piersiach, zaś Takao, mający mieszane uczucia, przekrzywił głowę lekko w bok,
wyczekując.
Mężczyzna wziął głęboki
oddech, przestępując z nogi na nogę. Nie mając odwagi spojrzeć żadnemu z
przyjaciół, o ile mógł ich tak jeszcze nazywać, powiedział wyraźnie,
powstrzymując silący się w nim, atak paniki:
─ Przepraszam. To wszystko
moja wina.
─ Nie zgodzę się z tym, Kise ─
oświadczył poważnie Midorima.
Jego zaskoczenie już minęło,
nie pozostawiając za sobą cienia wspomnienia. Miał pewny, głęboki, spokojny
głos, którym posługiwał się wtedy, kiedy pragnął na spokojnie wygłaszać swoje
racje. Patrzył na blondyna uważnie i tylko w jego oczach można było spostrzec
burzę różnych emocji, które najprawdopodobniej szalały w jego wnętrzu.
Mężczyzna jednak już od dawna potrafił je kontrolować.
─ Racja, popełniłeś parę
błędów, ale powinieneś być dla siebie mniej krytyczny. Daiki zapewne mówił ci tak
samo ─ dodał, patrząc w stronę ciemnoskórego, który skinął tylko w milczeniu
głową.
─ Ale... ─ zaczął.
─ Nie ma żadnego ale ─
przerwał mu Takao.
Chłopak poderwał się z
siedzenia i ruszył w stronę blondyna. Stanął przed nim i patrząc mu prosto w
oczy, powiedział sucho:
─ Jesteś głupi. ─ Mulat spiął
się na te sowa, wiedząc, że Ryota w tej chwili wszystko może wziąć na poważnie,
jednak rozluźnił się, kiedy zobaczył, jak szatyn przytula wyższego do siebie
mocno i stanowczo. ─ Strasznie głupi ─ dodał, zaczynając się mazać.
Śpiewak odwzajemnił uścisk,
pociągając nosem i oparł się brodą o ramię przyjaciela.
─ No jestem ─ przyznał,
rozklejając się przez Kazunariego. Aomine tylko posłał pełne ulgi spojrzenie w
stronę Midorimy, uśmiechając się lekko, czemu zawtórował zielonooki.
Aomine uśmiechnął się lekko,
ciesząc się z tego, że miał rację i ich przyjaciele nie żywili większej urazy
do śpiewaka. Podszedł do Midorimy i stanął tuż obok niego, stykając swoje ramię
z jego.
─ Ale z nas szczęściarze, co?
─ zagadnął z lekkim sercem, obserwując dwójkę łkających i tulących się do
siebie przyjaciół.
Przez zaciśnięte do białości
wargi Shintaro nie przedostało się żadne słowo, jednak ten skinął głową,
również wlepiając wzrok w mężczyzn.
Cała czwórka trwała przez
chwilę w ciszy. Do czasu, aż Aomine nie wpadł na pewien pomysł.
─ Co ty wyrabiasz, nanodayo?! ─
wrzasnął Midorima, momentalnie pąsowiejąc, zwracając na siebie uwagę Kise i
Takao.
Właśnie chwilę wcześniej
odepchnął od siebie Daikiego, który śmiał się teraz głośno. Powodem tego było
to, iż chwilę wcześniej przytulił on mocno swojego przyjaciela.
─ No co...! ─ wydusił z siebie
po chwili, wycierając łezkę rozbawienia z kącika oka. ─ Nastrój mi się udzielił
─ parsknął, trzymając się za odrętwiały brzuch.
Zgromadzeni w pokoju
mężczyźni, poza oburzonym Midorimą, zaśmiali się jak jeden mąż. W końcu Takao podszedł
do najwyższego z nich wszystkich, opierając mu łokieć na ramieniu i zwrócił się
do Daikiego, uśmiechając zadziornie:
─ Łapy precz, Shin-chan jest
mój.
Kise prychnął rozbawiony,
wdzięczny wszystkim za te rozluźnienie atmosfery i przetarł mokrą od łez twarz
dłonią.
─ Och nie, a już miałem
nadzieję, że z naszego potajemnego romansu coś będzie ─ sarknął Aomine i
zaśmiał się ponownie. ─ Dobrze, że mam chociaż ciebie, skarbie ─ westchnął z
udawaną ulgą, po czym podszedł do Ryoty i przytulił go od tyłu, pocierając
nosem o jego szyję.
Midorima zaś prychnął tylko
pod nosem i również przytulił swojego chłopaka, instynktownie naśladując
zachowanie Aomine.
Kazunari zachichotał, a Ryota
wywrócił oczami, uśmiechając się głupkowato. Blondyn spojrzał na kochanka,
przekrzywiając z trudem głowę i spytał z nieprawdziwym wyrzutem:
─ Chociaż? ─ uniósł brwi ku
górze, czekając na wyjaśnienia, tylko po to, aby się z nim podroczyć.
Takao w tym czasie kłócił się
ze swoim mężczyzną o to, że jest strasznie słodki, czemu tamten jawnie
zaprzeczał.
─ No a co. ─ Daiki wzruszył
ramionami, nieco rozluźniając przy tym uścisk, jakim obdarzał swojego chłopaka.
─ Jeśli nie moja ukryta miłość, Midorima, to ty ─ zaśmiał się.
Dostał za to kuksańca w bok,
którego przyczyną był nadąsany Kise, jednak Aomine szybko wymruczał mu do ucha
przeprosiny za ten drobny żart, by zaraz po tym przyciągnąć jego podbródek do
siebie i pocałować namiętnie.
Widok ich okazywanej sobie
miłości sprawił, że Takao na moment przestał sprzeczać się z Midorimą i uśmiechnął
szeroko, zauważając, jak przez ich połączone ze sobą wargi przebłyskują od
czasu do czasu zbłąkane, słodkie uśmiechy.
Shintaro zaś zaczerwienił się
i już miał zamiar im przerwać, jednak Kazunari szybko go powstrzymał, również
obdarzając czułym pocałunkiem.
Kiedy czarnowłosy odsunął się
od swojego kochanka, klasnął mocno w dłonie, przez co ich goście również
oderwali się od siebie, przy czym Kise bardzo się speszył.
─ No. Dobra! ─ zaczął Takao z
błyskiem w oku. ─ Gramy w Kanaste! ─ oznajmił radośnie.
Daiki ożywił się nagle, od
razu zgadzając, Midorima prychnął pod nosem, o tym, jaką to hazard jest
rozrywką dla prostaków, a Ryota spojrzał na niego w szoku i spytał:
─ Ale... na co gramy?
─ No na pewno nie na pieniądze
─ odparł wesoło Kazunari.
Aomine wypiął dumnie pierś i
zadeklarował:
─ Dobra, to my z Midorimą,
przeciwko wam.
Grywał dosyć często z wyższym,
dobrze więc znali swoje zachowania i łatwo było przewidzieć swoje zagrania,
dlatego nieco go zbiło z tropu, kiedy zielonooki wybuchnął oburzony:
─ Chyba sobie żartujesz,
nanodayo! Chcesz przegrać, to proszę bardzo.
Daiki nie zrozumiał, o co
chodziło przyjacielowi. Dopiero wtedy, gdy Shintaro dodał szeptem, że zarówno z
kucharzem, jak i śpiewakiem, nigdy nie udało mu się wygrać, mulat doszukał się sensu
w jego słowach. Doszukał i... przeraził się. W końcu on sam nigdy nie widział,
żeby właściciel hotelu kiedykolwiek przegrał. W dodatku Aomine, choć wcale nie
był złym graczem, radził sobie od niego gorzej. Spojrzał z obawą na,
lustrujących ich bystrym wzrokiem, Takao i Kise. No tak. Jakby spojrzeć na to w
ten sposób, byli cholernie spostrzegawczy.
─ Dobra, to zmieniamy składy.
W końcu stanęło na tym, że
podzielili się związkami. Każdemu z nich ta opcja odpowiadała i już nie mogli
doczekać się gry.
Midorima przyniósł z garderoby
karty w małym, ozdobnym pudełku, po czym usiadł wygodnie na kanapie i zmierzył
każdego z mężczyzn w pomieszczeniu badawczym spojrzeniem.
─ To jak? Gramy? Czy
wymyślacie coś jeszcze, nanodayo?
─ Właściwie… Skoczyłbym po
mały dodatek ─ oznajmił Aomine i nim ktokolwiek zdążył spytać, o co mu chodzi,
jego już nie było.
Wrócił do apartamentu dziesięć
minut później, zaopatrzony w dwie duże siatki z brzęczącą zawartością.
─ No oczywiście ─ jęknął
Shintaro, mierząc szczerzącego się od ucha do ucha ciemnoskórego krytycznym
spojrzeniem. ─ Jest ledwo południe, a ty już chcesz pić?
─ Czemu nie? ─ spytał lekko.
Podszedł do stolika pośrodku
salonu i zaczął wykładać nań butelki z różnymi rodzajami alkoholu, tuż obok
leżących tam żetonów.
Kise i Takao, w
przeciwieństwie do Midorimy, przyjęli pomysł Daikiego z większym entuzjazmem. Widząc
zadowolenie Ryoty, jego chłopak uprzedził go jeszcze:
─ Tylko ty nie pij za dużo.
Wziąłem ci jeszcze oranżadę, żebyś nie czuł się pokrzywdzony ─ dodał jeszcze,
stawiając na stolik w tym samym momencie odpowiednią butelkę.
Blondyn zaśmiał się tylko
ciepło, siadając na miękkim, białym dywanie przy drewnianym blacie, który był
tak niski, że sięgał mu ledwo do piersi. Nie mógł powstrzymać uśmiechu na myśl,
że jego chłopak tak strasznie troszczył się o niego przez cały czas.
Ponieważ Kise i Midorima już
siedzieli, Aomine i Takao zaczęli kończyć przygotowania do gry. Wyższy z
mężczyzn poszedł do kuchni po kieliszki, zaś drugi zaciągnął w całym salonie
zasłony, aby nadać pomieszczeniu, jak twierdził, lepszego klimatu.
Oprócz naczyń, Daiki zgarnął z
kuchni trochę ciastek i owoców, które ułożył obok butelek z alkoholem.
Następnie usiadł za swoim chłopakiem, tak, aby mieć go między swoimi nogami i
móc bezkarnie przylgnąć do jego pleców, wyglądając zza jego ramienia. Kazunari
natomiast zapalił dwie małe lampki przy kanapie, aby dać im trochę więcej
światła, po czym usiadł po turecku naprzeciw Aomine i Kise, tuż przy swoim
chłopaku, który zaczął tasować i rozdawać karty.
Już podczas pierwszego
rozdania wszyscy doskonale wiedzieli, kto je wygra. Ponieważ Midorima i Takao
grali nie raz, znali się jak nikt inny, a Kise i Aomine dopiero poznawali swoje
sposoby gry i to, jakie mają szczęście w kartach. Blondyn i mulat dopiero poznawali
swoje szachowania podczas partii, podczas gdy duet naprzeciwko nie musiał już
tego robić i parł mocno do przodu, nie dając czasu na zastanowienie. Pierwsze
trzy rozgrywki wygrali, a podczas trzeciej, udało im się nawet spisać
przeciwników na straty i tylko fakt, że Aomine zawsze za szybko rzucał się na
kupki, był tego przyczyną. Ryota kilka razy upominał go też, żeby nie wykładał
się za szybko, bo zdradza wtedy jakie mają figury, przez co Takao i Midorima na
pewno się takich nie pozbędą, dając im tym samym możliwość przejęcia kuszącego
stosika. Daiki burczał wtedy coś pod nosem, dąsając się, na co śpiewak reagował
cichym śmiechem i głaskał go wtedy po udzie, żeby się nie przejmował, bo to tylko
gra, po czym paradoksalnie dodawał, żeby się skupił. W końcu kto przegrywał,
dostawał karną kolejkę wybranego przez zwycięzców alkoholu.
Przy piątym rozdaniu ich wyniki się wyrównały,
ponieważ ciemnoskóremu udało się zakończyć, zamykając uprzednio dwie kanasty
jockerami i dwójkami, podczas gdy Shintaro i Kazunari nie zdążyli się jeszcze
wyłożyć. Dostał wtedy dumnego całusa, wyrażającego aprobatę ze strony swojego
chłopaka. Chłopaka, który, jak zauważył Daiki, bardzo nie lubił przegrywać,
jednak nie zwalał winy, bądź nie wściekał się, gdy to robił, w przeciwieństwie
do jego przyjaciela, który teraz winił za ich wynik kucharza.
Do ósmego rozdania ciężko było ocenić, która z
par wygra. Spokojna, skupiona, choć podchodząca do sprawy nieco olewczo, Aomine
i Kise, czy też, fucząca i żrąca się Midorimy i jego chłopaka. Gra
rozstrzygnęła się, podczas gdy szatyn rzucił na stół wszystkie karty, jakie
miał na ręce, z czego jedna, czarna trójka powędrowała do kupki. Czysta kanasta
z dżokerów, trzy damy i cztery walety.
─ Ha! ─ krzyknął podniecony. ─
Mamy was!
─ Brawo, nanodayo ─ pochwalił
go zielonooki.
─ Kazucchi, czemu ci tak karta
zawsze szczęści? ─ zapytał z wywodem blondyn.
─ Bogatemu to się i byk ocieli
─ prychnął Daiki, lekko zawiedziony tym, że nie wygrali. W sumie głównie przez
całą grę, najwięcej zależało od Takao i Kise. Gra toczyła się w większości
między nimi, jednak i tak poczuł, przechodzące tuż obok niego, zwycięstwo.
─ Shin-chan, dostanę nagrodę? ─
Czarnowłosy zignorował ich uwagi i, w większej mierze przez wypite trunki,
zaczął zwracać uwagę tylko na swojego kochanka.
─ Jaką znowu nagrodę, nonodayo
─ jęknął Midorima i potarł dłonią twarz. Widząc jednak wpatrzone w niego po
części z nadzieją, a po części ze smutkiem, ślepia Takao, skapitulował. ─
N-Niech ci będzie, wymyślę coś, jak będziemy sami ─ burknął.
W tym samym czasie lekko
podpity Aomine zagadnął swojego chłopaka, który wciąż siedział pomiędzy jego
nogami, wpatrując się z subtelnym uśmiechem w parę przed nimi.
─ A może ty chciałbyś mnie
jakoś ukarać? ─ szepnął mu do ucha. Owiał przy tym narząd słuchu ciepłym
oddechem, a ponieważ był to ten sam, który Daiki naznaczył rano, Kise jęknął
cicho, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. ─ W końcu przegraliśmy przeze mnie ─
dodał, wzdychając przy tym ciężko.
Jednocześnie sam nieco zdziwił
się, jak łatwo było mu się przyznać do porażki przy blondynie, podczas gdy w
życiu zawsze wolał wykłócać się nawet, kiedy wiedział, iż nie ma racji, zamiast
okazać choć odrobinę pokory.
Lekko podpity śpiewak
przychylił głowę w stronę kochanka i spojrzał mu mętnie w oczy. Przymrużył swoje
własne, zostawiając na widoku jedynie dwa małe, żółte punkciki, spomiędzy
niemal zamkniętych powiek. Jasnowłosy postukał się palcem po brodzie, oddając
się, tak to przynajmniej wyglądało, bolesnym procesom myślowym. Przez umysł
przeszło mu spytać się o Shougo, ale nie chciał niszczyć tak ciepłej i
zbliżającej chwili dla całej zgromadzonej w pomieszczeniu czwórki. Wsunął więc
dłoń we włosy kochanka i powiedział drapieżnie, naśladując takowy ton Aomine, zagryzając
zmysłowo swoją wargę:
─ Chcę być na górze. Ale nie
wydaje mi się, żeby to była kara. ─ Puścił tkankę trzymaną w zębach i dodał
szeptem. ─ Myślę, że mogłoby ci się spodobać.
─ Mmm... A masz już w tym
jakieś doświadczenie, Ryota? ─ spytał poważnie.
Zacieśnił mocno uścisk, w
jakim trzymał kochanka, po czym znienacka przycisnął usta do skóry za uchem
Kise. Zassał się na niej, a następnie przejechał językiem po krawędzi narządu,
doprowadzając tym kochanka do gwałtownego złapania powietrza w płuca i
przetrzymania go tam przez moment.
─ Możliwe ─ odparł niższy,
czując, jak narzucony sweter zaczyna mu przeszkadzać. Zrobiło mu się okropnie
gorąco, ale nie miał ochoty odrywać się od Daikiego i, mimo wszystko,
przybliżył się do niego jeszcze bardziej.
─ A jeśli tak, to co? ─ spytał
zaczepnie, nachylając kusząco podbródek ku ustom mulata.
─ To powinno ci wystarczyć ─
odparł Daiki ze sztucznie przesłodzonym uśmiechem.
Oparł się ogromnej chęci
pocałowania Kise i zdominowania go chociaż w tej formie, w obecnej chwili. Potargał
mu tylko włosy, wstając, po czym rzucił się na kanapę pomiędzy Midorimą a
Takao, którzy zaczęli lekko się zapominać, rozpinając już sobie nawzajem górne
partie garderoby.
─ Co do... Och ─ zdziwił się Shintaro, który
dopiero po chwili przypomniał sobie, że oprócz nich w pokoju jest jeszcze inna
para. Zielonowłosy odchrząknął, po czym czerwieniąc się lekko, zaczął: ─
Przepraszam, my...
─ Nic się nie stało ─ przerwał
mu Daiki. ─ My i tak będziemy lecieć ─ oznajmił. ─ I właśnie po to jeszcze
tutaj przyszliśmy: pożegnać się. Jedziemy z Kise do Waszyngtonu.
─ He? Po co, nanodayo?
─ Moja matka chce poznać
zięcia ─ zacmokał ciemnoskóry, przy czym wywrócił oczami. ─ Daj Ryocie jeszcze
wolnego, co? ─ spytał z uśmiechem.
─ D-Dobrze, nanodayo...
Przypomnij mi tylko, za co ja mu płacę...?
─ Nieistotne - zaśmiał się
Daiki.
Śpiewak naburmuszył się,
wymyślając w myślach jakaś ripostę, jednak szybko wypadła mu ona z głowy, gdy
usłyszał słowo „zięć”. Przeczesał nerwowo włosy i uśmiechnął się delikatnie,
opierając ręką z przodu siebie o podłogę. Poderwał się z niej nagle, widząc jak
Daiki staje z kanapy i zachwiał się niebezpiecznie. Upadł na karciany stolik,
bezpiecznie, pomimo narobionego huku, amortyzując się rękami i zaśmiał
beztrosko, nie mogąc na nowo wstać z dywanu.
Aomine w zaledwie parę sekund
po jego upadku już był przy nim, drżący i zaniepokojony. Pomógł blondynowi
ostrożnie wstać, zasypując go pytaniami:
─ Ryota, nic ci nie jest? Nic
cię nie boli? Nie rozerwałeś szwów? Możesz chodzić?
Blondyn zamrugał szybko przez
ilość skierowanych do niego obaw. Uniósł do góry rękę, uciszając tym samym
mulata.
─ Stop ─ powiedział poważnie. ─
Nie umiem oddychać ─ dodał takim tonem, jakby mówi o tym, co jadł na śniadanie.
Pozostała dwójka zerwała się z
miejsca, a ciemnoskóry krzyknął przerażony, unosząc górne ubranie kochanka.
─ Jak to nie umiesz?!
Kise odepchnął go lekko, wyjąc
zabawnie.
─ Puuuść. Za mocno mnie
trzymasz ─ wytłumaczył, wybuchając śmiechem.
Daiki westchnął tylko ciężko i
wywrócił oczyma w geście drobnej irytacji. Przez jeden, krótki moment naprawdę
bał się, że jego ukochany mógł zrobić sobie krzywdę. A przecież w jego stanie
nawet najmniejszy uraz mógł się zaognić, doprowadzając do przeróżnych
komplikacji.
─ Dobra. Idziemy.
Złapał kochanka za ramiona i,
prowadząc przed sobą, wyszedł z nim z mieszkania Midorimy, pozostawiając w nim,
rozbawioną jego przesadną troską, parę.
Nie zdążyli jednak przejść
przez połowę korytarza, jak dobiegł ich krzyk Shintaro:
─ Daiki, wracaj tu! Mika-san
dzwoni!
Aomine jęknął tylko cierpienniczo
i zwrócił się do Kise:
─ Dasz radę zejść na dół i
poczekać w holu?
Blondyn tylko skinął głową z
uśmiechem i cmoknął go lekko w ustach, dając mu tym gestem do zrozumienia, że
naprawdę nie ma się czym przejmować. Ciemnoskóry pokręcił tylko głową i klepnął
delikatnie swojego kochanka po pośladkach, kiedy odchodził. Podbiegł do
otwartych drzwi apartamentu Midorimy, wysłuchując od progu całą litanię
właściciela, który zbeształ go za niepokojenie swojej matki oraz za to, że nie
dał jej swojego numeru, tylko ten zielonowłosego.
Ryota w tym czasie zaczął
schodzić po schodach na parter, trzymając się mocno poręczy i nucąc przy tym
cicho tylko sobie znaną melodię.
Kiedy znalazł się już przy
samym wyjściu z budynku, oniemiał, ponieważ stała tam osoba, której nie
spodziewał się zobaczyć tam ani teraz, ani w najbliższym czasie.
─ Kise!
Nieco niższy od niego,
przystojny mężczyzna w wieku około dwudziestu paru lat podbiegł do niego i
chwycił delikatnie za ramię, patrząc na niego z niepokojem. Blondyn dopiero po
chwili skojarzył, skąd w ogóle zna tego człowieka.
Wlepił w niego swoje, w tej
chwili miedziane od nietrzeźwego umysłu, tęczówki, lustrując szatyna od góry do
dołu.
─ Yukiocchi... ─ wybełkotał
skupiony, kiedy wreszcie udało mu się skojarzyć z przybyszem imię. ─ Co ty tu
robisz? ─ spytał, nawet nie zdając sobie sprawy z lekkiego uścisku na swojej
ręce.
─ Przyjechałem od razu, kiedy
się dowiedziałem! ─ odpowiedział szybko Kasamatsu, nieświadomie stając jeszcze
o krok bliżej śpiewaka. Jednak widząc jego zmarszczone w konsternacji brwi,
dodał: ─ Mój znajomy pracuje na komisariacie policji w tym rejonie. Ostatnio
powiedział mi, że Haizaki Shougo i jego podwładny kogoś uprowadzili i, gdyby
nie Aomine, wywieźliby go aż do Europy! Domyśliłem się, że chodziło o ciebie,
bo przecież ostatnio zaczęliście się z Daikim przyjaźnić... Właśnie dlatego od
razu przyjechałem! Chciałem już wcześniej do ciebie zajrzeć, ale chyba... Chyba
trochę się stresowałem ─ przyznał z nerwowym uśmiechem.
Kise nie bardzo wiedział co
powiedzieć. W pewnym sensie było mu miło, że mężczyzna się o niego martwił, z
drugiej nie było mu to do szczęścia potrzebne. W dodatku pamiętał, jak Daiki
powiedział, że spodobał się czarnowłosemu.
Lubił Yukio, ale nic poza tym.
Jednak to, że specjalnie przejechał taki kawał, aby sprawdzić co się stało z,
prawie obcym mu, mężczyzna, utwierdziło blondyna w tym, że Kasamatsu jest
bardzo dobrą osobą. Nie wiedział więc, jak w delikatny sposób dać mu do
zrozumienia, że nie ma u niego szans. Na przyznanie się do związku z Aomine też
nie miał co liczyć, ponieważ mogło by to zaszkodzić jego karierze. Ryota
podrapał się po policzku i odsunął lekko, trochę chwiejnie, w tył.
─ Dziękuję, naprawdę. Ale nie
musiałeś jechać taki kawał... W końcu ledwo się znamy ─ oznajmił ciepło.
─ Tak, to prawda ─ przyznał
Yukio i odwrócił na moment wzrok.
Zebrał się w sobie, odetchnął
głęboko, a następnie, czerwieniąc się nieco, chwycił dłonie Kise w swoje i
spojrzał mu głęboko w oczy.
─ Tylko z jednym się nie
zgodzę. Ja... Po prostu musiałem tu przyjechać i jeszcze raz cię zobaczyć! ─
wyznał. Blondyn zamierzał mu delikatnie przerwać, jednak on nie dał sobie wejść
w słowo. ─ Od kiedy się poznaliśmy, nie
mogę przestać o tobie myśleć, Kise. Mam wrażenie, że nasze pierwsze spotkanie
było... przeznaczeniem? ─ zamyślił się. ─ W każdym razie, wydaje mi się, że to
odwzajemniasz, więc może mógłbyś się zgodzić na... na randkę? ─ spytał drżącym
z niepewności głosem.
─ Em... ─ bąknął zmieszany
śpiewak.
Drobnym gestem odciągnięcia
ręki, zmusił Yukio do puszczenia jego dłoni. Uśmiechnął się przepraszająco i
położył ręce na barkach.
─ Yukiocchi... Jesteś naprawdę
wspaniałym człowiekiem i bardzo miło mi się z tobą rozmawia. Lubię cię ─ przyznał, patrząc mu prosto w stalowe
oczy. ─ Dlatego tym bardziej przepraszam,
ale... nic z tego ─ odparł cicho, odsuwając się nieznacznie.
─ Och... To...
Kasamatsu wyglądał przez
chwilę, jakby pękło mu serce, a Kise zdawało się, że niemal ten trzask usłyszał,
z czego świadomością było mu bardzo źle.
Mimo to w naturze Yukio nie
leżało dawanie za wygraną. Zawsze, kiedy trenował swoje konie, starał się
rozwijać ich potencjał do granic możliwości, lecz jeśli mimo to nie udawało im
się zwyciężyć w danej gonitwie, do jakiej je wystawił, szukał później przyczyny
całego zajścia u siebie, aby móc pozbyć się wszelkich niedoskonałości w
programie treningowym i spróbować wygrać jeszcze raz, po zastosowaniu
odpowiednich środków.
Sytuacja z Ryotą nie różniła
się dla niego od tych, gdy przegrywał, dlatego postanowił postąpić tak samo,
jak to już miał w zwyczaju.
Jednak musiał najpierw znaleźć
przyczynę swojego niepowodzenia.
─ Czemu? ─ zadał podstawowe
pytanie, które rozszerzył zaraz o kolejne, nie doczekawszy się odpowiedzi od
niego oszołomionego blondyna. ─ Nie jestem przystojny? Nie podobam ci się? Czy
może to po prostu za szybko...?
Ryota zaczął wymachiwać szybko
rękami, czując się przytłoczony.
─ T-to nie tak! ─ krzyknął na
swoją obronę, chociaż nie miał w ogóle do tego powodu. ─ Jesteś... atrakcyjny.
Pewnie w innej sytuacji mógłbym się w tobie zakochać ─ palnął, zaraz po czym
uderzył się otwartą dłonią w czoło, mówiąc jeszcze szybciej. Przez tkwiące w
nim promile, ciężko mu było dobrać odpowiednie słowa, przez co mieszał
bardziej, niż sobie pomagał. ─ Tylko... nie szukam już partnera ─ dodał,
patrząc na niego znacząco.
Kasamatsu milczał przez
chwilę, wpatrując się w chłopaka, który tak bardzo go zauroczył. Słowa blondyna
naprzemian cieszyły go, ale i raniły, kiedy spróbował mu odmówić.
Yukio postanowił, że spróbuję
zdziałać coś jeszcze po raz ostatni.
─ A więc... Masz kogoś? ─ Widząc,
jak Ryota nie pewnie kiwa głową, zrobiło mu się słabo. Spóźnił się? Tylko kim
był ten, który zdążył to wyprzedzić?
Yukio westchnął i zacisnął
lewą dłoń w pięść. Prawą zaś przysunął do śpiewaka i pogładził lekko jego
zaczerwieniony policzek.
─ Więc może pozwolisz mi
udowodnić, że jestem lepszy? ─ spytał cicho, przysuwając się do Ryoty
sugestywnie. Nie chciał czynić nic bez jego zgody, jednak w tej sytuacji
wystarczyło, aby chłopak tylko lekko się pochylił, a mógłby pokazać mu, co
jeszcze może mieć.
Kise skrzywił się nieznacznie,
kręcąc przepraszająco głową, z żalem wypisanym na twarzy. Złapał w swoje ręce
dłoń niższego i ściągnął ją powoli ze swojego policzka i uśmiechnął się smutno.
Było mu go strasznie żal, w dodatku wiedział, że to on jest przyczyną
spowodowanego rozgoryczania u szatyna.
─ Wybacz ─ powiedział cicho. ─
Nie ważne, jakbyś się starał i co zrobił, nigdy nie będziesz lepszy ─ kontynuował,
tłumacząc mężczyźnie ze spokojem. ─ Dlatego, że kocham właśnie jego ─ zakończył,
oddychając głęboko i puścił, trzymaną dotąd, odpowiedniczkę Kasamatsu.
Aomine stał przy wylocie
schodów na parterze, oparty o ścianę, z rękoma schowanymi w kieszeniach i ze
spokojem przyglądał się sytuacji, która rozgrywała się około dziesięciu metrów
przed nim. Kise i Kasamatsu byli tak zaabsorbowani sobą nawzajem, że żaden z
nich nie zauważył ciemnoskórego. Ten zaś był na tyle daleko, że nie rozróżniał
słów, jakie do siebie wypowiadali. Na początku rozważał wtrącenie się do
zdarzenia już od chwili, kiedy przyszedł na parter, ale wrodzona ciekawość
kazała mu zostać na miejscu i zobaczyć, jak zachowa się Kise.
Mógł ich nie słyszeć, ale za
to perfekcyjnie odczytywał ich gesty oraz całą mowę ciała, co dostarczało mu aż
nazbyt wielu informacji.
Reakcja blondyna na
bezpośrednie zaloty Yukio ucieszyła go i, w zamian za to, iż tamten okazał mu
wierność, postanowił wtrącić się do sytuacji, dobitnie potwierdzając cokolwiek,
czym Kise udało się spławić Yukio.
Przeczesał włosy dłonią, aby
nadać swojemu wyglądowi odrobinę dzikości, po czym ruszył szybkim i sprężystym
krokiem w kierunku mężczyzn.
─ Yo, Kasamatsu ─ warknął na
powitanie, nazywając szatyna po nazwisku. Tamten widocznie speszył się i
odskoczył od śpiewaka, do Aomine natychmiast wykorzystał, przeciągając kochanka
zaborczo do siebie. ─ Przyszedłeś tutaj do mnie, czy do mojego chłopaka? ─
spytał bez ogródek. W jego wnętrzu wrzało, co tylko podsycały wypite paręnaście
minut wcześniej procenty.
─ N-Nie, ja...
Szatyna zatkało. Nie był w
stanie wydusić z siebie nic więcej. Ilość informacji, która go zalała, była tak
wielka, iż niemal niemożliwa do przetworzenia na raz.
─ Ja... ─ wybełkotał w końcu.
Spojrzał na zszokowanego Ryotę i wściekłego mulata, zaskoczony.
─ Chciałem tylko chwilę
pogadać ─ wydukał, drapiąc się po karku.
─ Ach tak? ─ spytał Aomine,
udając niedowierzenie. ─ Ryota? A czy ty chcesz z tym panem rozmawiać? ─ spytał
swojego chłopaka, rzucając mu ostre spojrzenie, z którego aż wylewały się
emocje.
Zazdrość, gniew i gorąca
miłość, która sprowokowała go do takiego, a nie innego zachowania.
Śpiewak ugiął się pod wpływem
intensywnego wzroku chłopaka, niepotrzebnie czując się winnym. Złączył palce
swoich dłoni i, patrząc nieśmiało na ciemnoskórego, powiedział cicho:
─ Wszystko już sobie wyjaśniliśmy.
Prawda Yukiocchi? ─ spytał z nadzieją, spoglądając na czarnowłosego ze skruchą.
Nie mógł nic poradzić na złość
Daikiego. Sam dobrze pamiętał, jak przeżywał zaloty Momoi do swojego kochanka.
─ Tak, tak myślę, ale… wy…
razem… naprawdę? ─ wydusił Kasamatsu, z trudem łapiąc powietrze.
W prawdzie nie znał
ciemnoskórego zbyt dobrze, jednak zawsze wydawało mu się, iż tamten wolał
kobiety. Utwierdzały go w tym nieraz rzucane w kierunku pań wygłodniałe
spojrzenia na bankietach, którymi je lustrował. Nigdy nawet nie przeszło mu
przez myśl, że może Daiki spoglądał wtedy na kręcących się w ich pobliżu
mężczyzn.
─ Tak. Ale chyba nic do tego
nie masz? Co, Yukio? ─ warknął Aomine. Jeszcze mocniej zacisnął dłoń na zdrowym
boku Kise, mierząc chłodnym spojrzeniem szatyna, który zagryzł z nerwów wargę.
─ Nie, jasne, że nie ─ odparł
cicho, po czym dodał zaraz, nie patrząc na żadnego z nich: ─ To… Ja się chyba
będę zbierać. ─ Po czym odszedł szybko, obejmując tors ramionami i nie
odwracając się za siebie.
Kise patrzył za oddalającym
się mężczyzną ze współczuciem. To, jak potraktował go jego chłopak, było trochę
za ostre. Przeszło mu przez myśl, jak on by się czuł, gdyby tak się go pozbyto,
mimo że nie zrobił nic złego. Blondyn spojrzał na Daikiego niepewnie i powiedział,
głaszcząc go uspokajająco po śniadym policzku.
─ Aominecchi, trochę
przesadziłeś ─ pouczył go delikatnie, bez cienia pretensji, czy złości w
głosie. Zanim mulat odpowiedział, niższy wrócił spojrzeniem do Kasamatsu, już
znacznie oddalonego, i krzyknął głośno:
─ Yukiocchi!
Zszokowany szatyn odwrócił się
i, podobnie jak Daiki, wlepił w jasnowłosego swój niezrozumiały wzrok. Ryota
przytulił do siebie oplatającą go rękę i wyszczerzył się szczerze.
─ Życzę ci jak najlepiej!
Yukio uśmiechnął się pod nosem i machnął na
nich nerwowo.
─ Dzięki. Ja wam też. ─ Po
czym poszedł w swoją stronę, chowając dłonie w kieszeniach. Ryota oparł głowę o
tors partnera i odetchnął głęboko, wdychając zapach świeżego tuszu, nałożonego
na pachnące, nowe stronnice.
─ Jesteś za dobry, skarbie.
Aomine westchnął ciężko,
uspokajając się. Wraz z odchodzącym w dal Yukio, zaczęły odchodzić jego
negatywne emocje. Zaczął się rozluźniać, jednak w dalszym ciągu mocno trzymał
kochanka. Tak, jakby bał się, że ten mógłby zechcieć pobiec za oddalającym się
szatynem.
─ Jestem pijany v odparł ze
śmiechem niższy, marszcząc zabawnie brwi. ─ Przecież nie wypiłem dużo ─ pożalił
się, opierając głowę na barku chłopaka, kiedy odchylił ją do tyłu. Przymknął
oczy i, zaczynając się kołysać w ramionach ciemnoskórego, przesunął nosem po
jego szyi, mrucząc jak rasowy kot.
─ A ty jesteś bardzo zaborczy
─ zachichotał.
─ Ale to lubisz ─ stwierdził
Aomine, pocierając policzkiem o skroń Kise.
Nadal trzymając blondyna w
talii, zaczął prowadzić go do swojego samochodu. Ryota nie oponował, tylko
grzecznie dał się tam zaprowadzić. Ciemnoskóry otworzył przed nim drzwi, aby
mógł wsiąść. Gdy to uczynił, został obdarzony długim i namiętnym pocałunkiem,
któremu towarzyszyło delikatne gładzenie po szyi.
W końcu jednak ciemnoskóry
zajął miejsce kierowcy, po czym uruchomił samochód. Co prawda, nie był do końca
trzeźwy, jednak nie w takich warunkach przyszło mu już prowadzić. To, że czuł
odpowiedzialność, zarówno za Kise, jak i za siebie, pomagało mu się skoncentrować
na jeździe.
Zatrzymali się na chodniku,
tuż przed wejściem do mieszkania blondyna.
─ Musimy cię spakować ─
oświadczył Daiki, kiedy śpiewak spojrzał na niego. ─ I chyba wypadałoby
powiedzieć Ruthie, gdzie jedziesz i ile cię nie będzie.
─ Koniecznie! ─ zgodził się
niższy. Sięgnął do klamki od drzwi baru i zamarł w połowie. Odwrócił się w
stronę chłopaka i spytał ciekawy, uśmiechając się półgębkiem: ─ A ile mnie nie
będzie?
─ To już zależy od ciebie ─
zaśmiał się Aomine.
Powoli podszedł do Ryoty,
stając tuż przed nim i uważnie patrząc mu w zamglone oczy, lekko się
uśmiechając. Nabrał głęboko w płuca zapach blondyna, który nie zmienił się ani
trochę od chwili, gdy go poznał. Orzeźwiająca mięta i słodycz karmelu. Kochał
tę woń i potrzebował równie mocno, co jej właściciela.
Nie chciał nic narzucać
kochankowi, wiedząc, iż ten niekoniecznie może chcieć zostać w obcym mieście na
dłużej. Osobiście był gotów zawieść go do Waszyngtonu i odwieźć z powrotem
kiedy tylko by sobie zażyczył.
─ Raczej od twojej mamy ─ zaśmiał
się Kise. ─ Nie wiadomo, czy mnie w ogóle polubi. Albo będzie miała mnie
dosyć... ─ rozważał ma głos.
Chłopak bardzo ekscytował się
spotkaniem z tak ważną dla Daikiego osobą. Nie mógł się doczekać, mimo iż
obawiał się, że powie coś nie tak. Pchnął drzwi od swojego mieszkania i
zatrzymał się gwałtownie w holu. Jeśli rodzicielka mulata dowie się, ile przez
niego się narażał, nie będzie zadowolona... Zastanowił się, intensywnie
wpatrując w rękę kochanka. Pod prysznicem widział tylko małe draśnięcie pozostałe
po ranie postrzałowej, jednak nie miał pewności, czy mężczyzny nic nie boli,
czy też odzyskał całkowicie czucie. Poczuł się strasznie samolubnie, gdy on,
otoczony zewsząd opieką kochanka, zatracił się całkowicie w przyjemności, jaką
sprawiało mu bycie tak rozpieszczanym. W ogóle nie spytał o ranę, ani o
samopoczucie ciemnoskórego. Zacisnął usta w wąską linię i spytał znienacka, z
wyrzutem do samego siebie:
─ Nie boli Cię, Aominecchi?
Temat, który nagle poruszył,
zbił Aomine z pantałyku. Musiał minąć moment, zanim zorientował się o co
blondynowi chodzi.
─ Och.
Mulat zamyślił się na chwilę.
Ostatnio niemal w ogóle zapomniał o ranie postrzałowej, która w niewielkim
stopniu uszkodziła jego ramię. Lekarz, który go zszywał, polecił mu wykonywanie
w wolnych chwilach określonej sekwencji ruchów, w skład których wchodziło na
przykład naprzemienne zaciskanie i rozluźnianie palców w pięść, zginanie
ramienia, czy kręcenie nadgarstkiem. Wykonywał owe ćwiczenia w wolnych
chwilach, a z czasem tak zapadły mu w pamięć, że ruszał ręką w odpowiedni
sposób podświadomie, kiedy próbował się skoncentrować, uspokoić lub po prostu
zająć czymś nudę.
Ta mimowolna rehabilitacja
oraz to, jak sumiennie opiekował się swoim chłopakiem, robiąc dla niego
codziennie tak wiele różnych rzeczy, sprawiło, że teraz nie miał już
najmniejszych problemów ze swoim ramieniem, co odkrył dzięki pytaniu Kise.
─ Już jest w porządku. Mam
normalne czucie, nie musisz się tym przejmować ─ odparł z czułym uśmiechem.
─ Dopiero teraz mi się zebrało
─ mruknął chłodno Kise, jakby do samego siebie. ─ Przepraszam, kompletnie
zapomniałem... I nie jest w porządku ─ rzucił szybko, gdy Daiki otwierał usta
na respondę. Ryota złapał się w zgięciu łokci, za rękawy swetra i spuścił
wzrok. ─ Ty się tutaj mną zajmowałeś, pilnowałeś i jeszcze wszystko za mnie
robiłeś! A ja tak po prostu zapomniałem ─ burknał smutno. Przytulił się do
mulata i bąknął, zły: ─ Wcale nie jestem taki dobry...
─ Jesteś ─ westchnął Aomine,
odwzajemniając uścisk. ─ Dla mnie aż nazbyt. I nigdy, przenigdy nie przeszło mi
przez myśl, że mógłbym spotkać tak wspaniałą osobę, niż jaką jesteś ty. Że moje
życie mogłoby aż tak się zmienić, dzięki tylko jednemu mężczyźnie ─ wyznał
cicho, wtulając twarz we włosy kochanka.
Zaczął zastanawiać się, co
sprawiło, że stał się w tamtym momencie aż tak sentymentalny, jednak szybko,
bez większych rozterek, zrzucił winę na nie tak dawno wypity alkohol.
Ryota pociągnął nosem,
rozklejając się. Ścisnął mocniej partnera, całując go w krtań, jakby chciał
zaznaczyć, jak ceni sobie słowa wypowiedziane dzięki niej. Aby wyładować trochę
burzę, szalejącą w jego sercu, postanowił obrócić nieco chwilę w żart.
─ No tak. Jakby mi ktoś
powiedział, że zwiążę się z kolesiem, śpiewającym w barze mojego przyjaciela i
mającym problemy z mafią, też bym nie uwierzył ─ zaśmiał się cicho, drażniąc
powstałymi wibracjami grdykę wyższego.
─ Fakt. Brzmi irracjonalnie ─
parsknął Aomine, czując w swoim wnętrzu ogromną radość i lekkość. ─ Ale stało
się i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej ─ przyznał z nostalgią.
Odszukał usta śpiewaka,
czyniąc to bez najmniejszego problemu. Sama droga do nich zbyt dobrze tkwiła w
jego pamięci, aby mógł ją pomylić. Przyparł kochanka do ściany, całując niemal
bez opamiętania. W tamtej chwili nie liczyło się nic, tylko Ryota. A sama tego
świadomość sprawiała, że nie mógł normalnie zaczerpnąć oddechu, czując się jak
zakochany szczeniak, który przeżywał tak silną fascynację drugą osobą po raz
pierwszy w życiu.
Blondyn dobrze podsumował ich
relacje. Brzmiała ona bardziej jak scenariusz filmu, aniżeli prawdziwe
zdarzenia z rzeczywistości. Dlatego tym bardziej ciemnoskóry zaczął wierzyć w
to, że ich spotkanie nie było przypadkowe, a byli sobie pisani już dawno temu,
aż w końcu udało im się nawzajem odnaleźć. Nie było to proste, jednak wszelkie
przeciwności, jakie stanęły im na drodze dotychczas, pokonali, przez co Daiki
miał nadzieję, że będzie tak i z kolejnymi, jeśli takowe w ogóle miały się
pojawić.
Kise przyjmował pieszczoty
mulata z wdzięcznością. Potwierdzenie tego, że nie jest już sam i odnalazł to,
czego tak długo i desperacko w życiu szukał, stało właśnie przy nim, tak
blisko, że mógł poczuć bijące od niego ciepło i zajmowało się przy nim, w
całości się temu oddając. Potwierdzenie, którym był Daiki. Jego Daiki, nie
kolejny przelotny, chcący się zabawić mężczyzna. Całując go, smakując wnętrza
jego ust, które onieśmielało swoją ostrością smaku, jakim przebijał się
intensywny smak cytrusów, gdzie przodowała delikatnie słodka limonka, blondyn
rozpłynął się w swoich uczuciach do wyższego. Położył dłoń na lewej piersi
kochanka z uwielbieniem stwierdzając, że czuje mocno i pewnie bijący narząd,
dostarczający ciemnoskóremu przepływ krwi. Serce, które biło dla i przez niego.
Uwielbiał Aomine. Kochał go
całego. Miał wręcz na jego punkcie obsesję. Pragnął każdego, najmniejszego
nawet dotyku, byle tylko należał on do ukochanego. Był głodny jego głosu,
którego mógłby słuchać godzinami z większą sympatią, niż najpiękniejsze utwory czy
symfonie. Chciał móc tonąć w szafirowych tęczówkach, do złudzenia przypominających,
idealny do tej metafory, ocean. Kise modlił się, aby świat, los czy jakakolwiek
inna siła wyższa, już zawsze pozwoliła mu kochać Daikiego.
─ Kocham cię ─ wyszeptał
między pocałunkami, czując przyjemne ciepło w żołądku i radość płynącą z faktu,
że może mu to wyznać, kiedy tylko ma na to ochotę.
─ Ja ciebie też, Ryota.
Daiki, za każdym razem, kiedy
dochodziło między nimi do wyznania miłości, czuł zawszę tę samą mieszankę
emocji. Zdenerwowanie łączące się z podekscytowaniem, euforię, wdzięczność, nadzieję
oraz drobne ukłucie strachu, spowodowane złośliwą myślą gdzieś w głębi swojej
głowy, że mógłby stracić Kise. Ta jednak nigdy nie miała okazji dłużej go
podręczyć, gdyż starał się natychmiast wyprzeć ją z umysłu. Co prawda, był
typem osoby, która w swoim postępowaniu kierowała się głównie chłodnymi myślami
oraz kalkulacjami, biorąc pod uwagę wszelkie skutki swoich działań; w końcu
tego wymagał od niego zawód prawnika, lecz w obecności, a także na każde
wspomnienie, Ryoty, stawał się impulsywny, a stery jego zachowania przejmowało
rozemocjonowane serce.
Nawet nie zauważył, jak łatwo
przyszło oswoić mu się z tym faktem.
Teraz, kiedy miał przy sobie
swoje szczęście, nic nie stanowiło dla niego problemu. Miał bowiem pewność, że kocham cię wypowiadane przez Kise było
szczere i bezpretensjonalne, a słowa te kryły za sobą coś znacznie więcej, niż
puste poinformowanie go o uczuciach. To magiczne wręcz wyznanie miało bowiem
wydźwięk czegoś innego, subtelnego, czegoś, czego tylko on sam mógł się tam
doszukać.
To była obietnica.
Daiki czuł, że jeszcze chwila,
a dojdzie między nimi, po raz kolejny w tym dniu z resztą, do czegoś więcej, a,
niestety, nie mieli zbytnio na to czasu, dlatego odsunął się powoli od
kochanka, posyłając mu przy tym czuły uśmiech o charakterze przeprosin. Blondyn
natychmiast właściwie go zinterpretował i tylko odchrząknął cicho, poprawiając
złote kosmyki, które opadły mu na czoło.
To była kolejna niesamowita
rzecz, którą ciemnoskóry nad wyraz cenił sobie w ich relacji. Nie ważne było,
ile się znali i ile o sobie wiedzieli. Liczyło się tylko to, że ich istnienia
po prostu do siebie pasowały, przez co mogli nawzajem rozumieć swoje gesty,
nawet te przypadkowe, wyczytując z nich ich prawdziwe znaczenie czy po prostu
porozumiewać się bez słów.
Uważał to za coś niezwykłego,
a jednocześnie nadwyraz cudownego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz