Orleański sen | rozdział 23

Do gmachu Komendy Głównej Policji w Waszyngtownie mężczyźni dotarli w niecałe pół godziny. Gdy przekraczali próg budynku, Kise wzdrygnął się na wspomnienie swojej ostatniej, wczorajszej wizyty w tym miejscu. Tym razem funkcję recepcjonisty piastował młody, jasnowłosy mężczyzna o chłopięcej urodzie, który nawet na nich nie spojrzał, gorączkując się prowadzoną właśnie przez telefon rozmową. Słuchawkę miał wetkniętą między ucho o ramię, którym ją przytrzymywał, a jego uważny, zdradzający poddenerwowanie wzrok śledził kolejne dokumenty w segregatorach, które cały czas przerzucał.
Taiga obserwował chwilę funkcjonariusza – jak Kise podejrzewał, młodzika – ale nie zatrzymał się przy nim. Ruszył pewnym krokiem przez dość szeroki korytarz, w który skręcili niemal zaraz po wejściu do komendy.
Stanęli dopiero po kilku minutach szukania właściwego biura. Stare, mahoniowe drzwi opatrzone były metalową plakietką, która informowała, że za nimi znajduje się gabinet detektywa Iseia Suzukiego oraz jego zastępcy, Ryo Sakuraia.
─ Cześć Ryo ─ przywitał się Kagami, strasząc go tym, kiedy nagle przerwał ciszę. ─ Suzuki...? ─ spytał, patrząc na niego wymownie.
─ Ka-Kagami-san!
Sakurai poderwał się z miejsca i stanął wyprostowany niczym struna, lustrując niepewnym wzrokiem mężczyzn przed sobą.
─ Uch... Przepraszam, Suzuzuki-san właśnie wyszedł. Powiedział, że chciał z nim pomówić komendant. Niestety nie wiem, kiedy wróci. Ale może jednak mógłbym na coś się przydać?
─ Tak, bylibyśmy wdzięczni! ─ odparł Taiga.
Posłał Kise krzepiący uśmiech i usiadł naprzeciw biurka Sakuraia, na którym wszystko, poza paroma plikami kartek niedawno przeglądanymi przez właściciela, leżało poukładane w ścisłym porządku. Ryo również zajął swoje miejsce, po czym wskazał Ryocie krzesło obok Kagamiego.
─ Słucham więc. W czym mógłbym wam pomóc? ─ spytał łagodnie brunet, kiedy wszyscy już siedzieli.
Kagami przeniósł spojrzenie z biurka na Kise i położył dłoń na jego ramieniu, dając mu tym w niemy sposób znać, by naświetlił detektywowi całą sytuację.
─ W złapaniu Shougo Haizakiego ─ zaczął ostrożnie Ryota, tupiąc nerwowo nogą. ─ Najwyraźniej jest coś, czego bardzo chce, więc jestem pewien, że to pomoże w sprawie.
─ Hm? O czym mówisz? ─ zdziwił się Sakurai. Odgarnął włosy za ucho i wyciągnął z kieszeni munduru niewielki notesik i ołówek.
─ Powiedzmy, że... Między nim a mną istnieje dziwna relacja, której... której on za nic nie chce przerwać ─ powiedział zdawkowo, spoglądając na Taigę. ─ Myślę, że do tego stopnia, że to przeze mnie został w kraju.
Ryo przeniósł zaskoczone spojrzenie na Kagamiego, ale w wyrazie starszego kolegi nie dostrzegł nic prócz zacięcia, które świadczyło o powadze sytuacji.
─ Dobrze, powoli… Zacznijmy od początku. Przedstaw się i opowiedz mi o wszystkim dokładnie. Bez stresu i pośpiechu. Zobaczymy, co można w tej sprawie zdziałać.
Z czasem, gdy Ryota opowiadał, Ryo zaczął zdawać sobie sprawę z tego, jak złożony i poważny jest problem. Blondyn pominął okoliczności poznania szefa mafii, jednak wiedział, że dla dobra sprawy musi nakreślić jasną linię, w której uświadomi policjanta o zagrożeniu. Nie oszczędził więc zbyt wielu szczegółów, opisując to, co się stało na statku i fakt, że mężczyzna nie powinien mieć prawa po tym uciec.
─ To chyba wszystko ─ powiedział na końcu, odwracając wzrok
─ Przykro mi, że musiałeś tego wszystkiego doświadczyć, Kise-kun ─ powiedział z autentycznym żalem Sakurai. ─ Postaram się pomóc... Obecnie wiemy już, gdzie przebywa Haizaki. Myślę, że jesteś dla nas swego rodzaju przełomem w śledztwie.
─ Jakoś nie potrafię się tym cieszyć... ─ westchnął. ─ Ale zależy mi, żeby pomóc. Nie chcę, żeby komuś coś się jeszcze stało. Ten człowiek jest bardzo toksyczny.
─ Tak, nie da się zaprzeczyć... Dlatego tak ważnym jest, żeby w końcu zacząć działać ─ przyznał Ryo. ─ Dziękuję, że się tu zgłosiłeś, Kise-kun.
─ Mam nadzieję, że to przyspieszy sprawę ─ odparł blondyn ze słabym uśmiechem. Spojrzał na Kagamiego, a zaraz potem ponownie zwrócił się ku Sakuraiowi: ─ To już wszystko? ─ spytał uprzejmie.
─ Tak, tak, nie będę was dłużej zatrzymywać. Przepraszam, ale zanim zaczniemy cokolwiek robić, będę musiał podjąć rozmowę z Suzukim-sanem. Do tego czasu… Może mógłbyś zostawić numer, pod którym można się z tobą skontaktować, Kise-kun? ─ spytał Ryo.
─ Jeśli to możliwe, wolałbym, żeby o wszystkim informować mnie przez Kagamicchiego ─ odpowiedział niepewnie. Co prawda wcześniej ustalili z ryżym, że nie ma co do tego zastrzeżeń, ale czuł, że nie powinien. Jednak przy takim wyjściu jego sumienie pozostawało w miarę spokojne. ─ Ma kontakt do mnie w razie czego ─ dodał szybko.
─ Och... Naturalnie! Przepraszam, tak rzeczywiście będzie lepiej ─ jęknął Ryo, zły na siebie, że sam o tym nie pomyślał. ─ O ile tylko Kagami-san…
─ Jasne, że się zgadzam ─ westchnął Taiga. Nie lubił, gdy pytano go o oczywistości.
Kise tylko spojrzał na niego z wdzięcznością i ulgą, po czym bez słowa wstali, by się ulotnić. Zanim to jednak zrobili, uścisnęli sobie dłonie z brunetem.
─ Dziękuję za pomoc ─ powiedział blondyn. ─ Do zobaczenia ─ pożegnał się szybko i wyszedł, nie czekając na Taigę.
Kagami również pożegnał się z Ryo, po czym opuścił jego biuro z zamiarem dogonienia Kise. Na korytarzu nie zastał jednak chłopaka. Domyślił się, że może blondyn czeka na niego już przed budynkiem – nie pomylił się.
─ Hej, wszystko gra? ─ zapytał, gdy stanął obok śpiewaka.
─ Nie, dopóki go nie złapią ─ zaśmiał się smutno i zwrócił twarz w stronę przyjaciela. ─ Wybacz, musiałem trochę ochłonąć. Cała ta rozmowa wszystko odświeżyła i... i musiałem się ogarnąć ─ westchnął.
Tak naprawdę to nie świeżego powietrza potrzebował, a silnych, pewnych ramion kochanka, do którego miał zamiar pojechać jak najszybciej. Choćby w tej chwili.
─ Nie no, jasne, to zrozumiałe. Wiem, że to co powiem będzie beznadziejne, ale… spróbuj się nie przejmować. Złapiemy tego drania i za wszystko zapłaci ─ warknął Kagami.
Kise chyba po raz pierwszy widział go tak rozeźlonego i przejętego jednocześnie.
─ Trzymam za słowo ─ powiedział, siląc się na wesoły ton i szturchnął go lekko w ramię. Uśmiechnął się jeszcze delikatnie i wsadził ręce do kieszeni, przeciągając przy tym plecy.
─ Idę ─ oświadczył nagle. ─ Myślę, że Aominecchi powinien się dowiedzieć, nawet, jeśli tego nie poprze ─ wytłumaczył, gdy dostrzegł zdziwienie na twarzy policjanta. ─ Dzięki jeszcze raz, Kagamicchi. Kiedy to wszystko się skończy, będę miał u ciebie ogromny dług.
─ Żaden dług! ─ obruszył się Taiga. ─ P-Po prostu uważaj na siebie, głupku, i nie przejmuj się pierdołami ─ westchnął i odwrócił się pospiesznie. ─ Lecę, bo zmarnowałem na ciebie całą przerwę! ─ rzucił, gdy był już w połowie schodów do wejścia do budynku.
─ To jawne porzucenie! ─ zaśmiał się za nim, sam idąc w swoją drogę. Usłyszał jeszcze jakieś burknięcie, ale gdy się odwrócił, Kagamiego już nie było.
Nieco rozluźniony, Kise wsiadł do autobusu, kierując się w stronę szpitala. Postanowił się nie nakręcać i porozmawiać z kochankiem na spokojnie, przede wszystkim po to, aby się nie stresował. Chciał też dokończyć ich poprzednią rozmowę i spróbować lepiej zrozumieć Daikiego. Wszedł więc do budynku zdeterminowany i nieco uspokojony poprzednią rozmową na komisariacie. Potęgował to fakt, że przed salą Aomine nikt nie stał. Bałby się znów zobaczyć tam jakiegoś podejrzanego typa.
Stanął przed drzwiami i zapukał cicho, nie chcąc w razie czego budzić chorego. Nie słysząc odpowiedzi wszedł ostrożnie i przystanął w progu zaskoczony, gdy ujrzał patrzącego się w sufit Daikiego.
─ Hej, nie słyszałeś, jak pukałem? ─ spytał ciepło, wchodząc do sali.
─ Może i jestem poobijany, ale nie głuchy ─ odpowiedziało mu głuche warknięcie, które nie wróżyło nic dobrego.
─ Przecież nie mówię, że jesteś głuchy ─ zauważył blondyn cierpliwie, siadając na łóżku kochanka. ─ Po prostu pukałem, a ty nic nie odpowiedziałeś. Myślałem, że nie usłyszałeś.
Aomine zerwał się nagle do pozycji siedzącej i obrzucił kochanka spojrzeniem, które prócz wściekłości, nie wyrażało niemalże niczego.
─ Mhm. Jasne. I co jeszcze sobie myślałeś, co? No dalej, pochwal się. Może że niczego nie zauważę? Że jestem na to zbyt głupi? ─ wyrzucił z siebie, powstrzymując się od krzyku.
Już dawno nie czuł się tak zły, oszukany i zawiedziony jednocześnie. Przy tym, czego dowiedział się od swojej matki niecałe dwadzieścia minut wcześniej, nawet wiadomość o utracie pracy wydawała się zupełnie nieistotna.
Śpiewak spojrzał na niego zszokowany, nie rozumiejąc. Położył mu rękę na udzie i zmarszczył lekko brwi, przełykając z trudem ślinę. Naprawdę się wystraszył. Kompletnie nie rozumiał tego wybuchu złości.
─ O czym ty mówisz, Aominecchi? ─ spytał, śmiejąc się nerwowo.
─ Ja pierdolę, Kise, nie rób ze mnie idioty! Naprawdę myślałeś, że się nie dowiem? Że to wszystko obejdzie się bez echa? ─ warknął z wyrzutem, ze złością strzepując z siebie dłoń śpiewaka.
─ Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi! ─ odparł przestraszony, znów próbując go dotknąć, zbliżając swoją dłoń do śniadego policzka. ─ Chodzi o to, gdzie wczoraj byłem? ─ spytał, zaczynając myśleć, że nie powinien spać w, bądź co bądź jego, mieszkaniu. Uważał to za bezsens, ale kompletnie nie rozumiał obecnej sytuacji.
─ Kurwa, Kise, w co ty grasz...!
Aomine wyglądał, jakby w tamtej chwili coś w nim pękło. Do wściekłości, która wzmagała się z każdym momentem, dołączyło cierpienie.
─ Wczoraj, dzisiaj... Nie obchodzi mnie, kiedy zacząłeś. Jesteś beznadziejny, wiesz? Tak trudno było powiedzieć od razu? Ufałem ci, do cholery! ─ krzyknął, uwalniając przy tym w końcu cały swój ból.
Ryota zbladł i zatrząsł się na wystraszony. Nie sądził, że Daiki aż tak zareaguje, ale im dłużej o tym myślał, tym więcej rozumiał. Nie widział, skąd Aomine wie o jego współpracy z policją, ale chyba rozumiał, czemu ten się tak zezłościł. W końcu ostatnio nieźle nadwyrężył jego zaufania, kiedy mulat dowiedział się o tym, że Kise usłyszał ich rozmowę z Midorimą. Pamiętał, jaki wtedy był zły, że nic mu nie powiedział. Pamiętał za dobrze, bo teraz widział, jak ulgowe to było w porównaniu do teraźniejszości.
─ Chciałem powiedzieć ci dzisiaj... ─ powiedział drżącym głosem. ─ Przepraszam, Aominecchi…
─ Och, no brawo, może chcesz za to medal? ─ warknął mulat. ─ Wiem, że ostatnio trochę przesadziłem... Ale nie miałem pojęcia, że ty naprawdę mógłbyś... ─ urwał nagle. Kolejne słowa po prostu nie chciały przejść mu przez gardło.
─ Że co? Że w końcu ktoś mnie posłuchał? ─ pisnął płaczliwie, poddając się presji. ─ Starałem się zachować spokój, ale to wszystko dla mnie za dużo... Nawet nie chciałeś mnie wysłuchać, a potrzebowałem czyjeś pomocy! ─ dodał sfrustrowany, płacząc. ─ Nadal potrzebuję... ─ dodał ciszej, wystawiając ku niemu rękę.
─ To nie jest żadne usprawiedliwienie, Kise! Pokochałem cię. Myślałem, że to coś znaczy.
─ Oczywiście, że tak! Nie bądź niedorzeczny! ─ odparł czując, jak robi mu się słabo. ─ Wiem, że nie zachowałem się najlepiej, ale nie rób z tego aż takiej afery ─ powiedział z trudem. ─ Przekreślisz nas przez jedną durną tajemnicę, o której i tak miałem ci powiedzieć?! ─ spytał zdesperowany, mając wrażenie, że jego serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej.
─ I co to zmienia, hm? Wszystko jedno, w jaki sposób się dowiedziałem, zdrada to zdrada, do kurwy nędzy! ─ wybuchnął Aomine.
Zamiast odpowiedzi, mulat usłyszał głośny plask, za którym chwilę potem poczuł ból na lewym policzku. Spojrzał zszokowany na blondyna, który dyszał spazmatycznie i trząsł się od nadmiaru emocji. Patrzył na niego pełnymi bólu tęczówkami i zacisnął dłonie w pięści, aż nie pobielały mu knykcie.
─ Jesteś idiotą ─ powiedział słabo, zaciskając usta.
Zanim Daiki zdążył odpowiedzieć, Ryota wyjął z kieszeni mały, papierowy kwadracik i położył go z trzaskiem na stoliku obok.
─ Pomaga mi złapać tego drania, żebyśmy mogli w końcu mieć spokój ─ dodał chłodno, głosem wypranym z emocji, zanim mulat zdążył obejrzeć zawartość kartonika.
Ryota pociągnął cicho nosem, przetarł policzki i wyszedł bez słowa, zostawiając kochanka z wizytówką policjanta Komendy Głównej w Waszyngtonie i ciszą nastałą zaraz po tym, jak opuścił salę.
─ No jasne, spadaj, tak najlepiej! ─ wrzasnął za nim Daiki, w dalszym ciągu nie mogąc opanować emocji. Drżał na całym ciele i dyszał ciężko.
W tamtej chwili czuł się jeszcze gorzej niż przez czas, gdy w bólu i złości czekał na przyjście Kise do szpitala. Wcześniej odwiedziła go matka, która, z widocznym wahaniem, spytała, czy Ryota nie spał może w szpitalu. Kiedy mulat zaprzeczył, okazało się, że nie wrócił na noc do domu. A ponad to kobieta widziała go na mieście z innym. Co prawda wątpiła, aby śpiewak mógł mieć romans i podkreślała to wielokrotnie, jednak dla Aomine wyciągnięcie wniosków z takiego obrotu spraw było oczywiste.
W ostatnim czasie nie było między nimi najlepiej. Kiedy myślał nad tym na trzeźwo, widział w tym właściwie jedynie swoją winę. Żałował i chciał coś z tym zrobić. Ale złość po skandalu, niemoc i paląca niepewność dotycząca przyszłości sprawiły, że strasznie łatwo było mu uwierzyć w zdradę. W końcu jaki normalny człowiek wytrzymałby z nim tyle jego humorów, co Ryota?
Dopiero po paru minutach, w których starał się uspokoić szalejący puls i nieznośny ucisk w gardle, sięgnął dłonią po wizytówkę ze stołu i spojrzał na nią beznamiętnie.
Choć wciąż starał się sobie wmówić, że może Kagami Taiga jednak jest kochankiem Kise, a pojmanie Haizakiego to tylko wymówka, dobrze wiedział, jak bardzo się pomylił.
*
Kagami wrócił do mieszkania, marząc tylko o tym, aby zjeść kolację z Kuroko i położyć się obok niego. Wszedł do ich mieszkania, jednak na jego przywitanie nie usłyszał odpowiedzi.
─ Kuroko? ─ spytał zdziwiony, zdejmując buty.
─ Cii… ─ usłyszał stłumiony dźwięk z salonu.
Ruszył w głąb korytarza i stanął zaskoczony w progu, patrząc pytająco na kanapę, okupowaną przez innego, dobrze mu znanego mężczyznę.
─ Jezu, co tu znowu robi Kise? ─ wypalił niewiele myśląc. Uratowało go to, że blondyn spał. Mimo jego niewinności, Kagami nie mógł zignorować ukucia zazdrości, widząc jak Ryota trzyma się kurczowo koszulki jego narzeczonego, mamrocząc coś przez niespokojny sen.
Kurko zgromił swojego ukochanego spojrzeniem chłodnych, błękitnych, beznamiętnych tęczówek.
─ Jak możesz być tak nieczuły, Kagami-kun? I ty chciałbyś mieć dzieci? ─ syknął tylko, gładząc blondyna delikatnie po włosach, aby go uspokoić.
─ Kise nie jest dzieckiem! ─ krzyknął, wskazując palcem na obiekt ich rozmowy. Słysząc kolejny uciszający syk, dodał szeptem z pretensją: ─ To dorosły facet.
─ Tym gorzej ─ mruknął Tetsuya. ─ Trudniej zająć się dzieckiem niż dorosłym.
Nie chcąc dłużej ryzykować, że jego narzeczony mógłby obudzić ich gościa, Kuroko, jak najdelikatniej umiał, podniósł się z kanapy, przykrył lędźwia Kise niebieskim, puchowym kocykiem, który ten zrzucił z siebie przez sen, po czym wyszedł z salonu, przepychając przy tym Taigę do przedpokoju, i zamknął cicho drzwi. 
─ Myślałem, że Kise-kun bardziej cię obchodzi ─ fuknął, patrząc na Kgamiego z wyrzutem. ─ Przecież dobrze wiesz, jak ciężkie chwile teraz przeżywa.
─ Nie no, jasne... ─ wyburczał Kagami, drapiąc się w tył głowy. Wychylił się jeszcze, zerkając na Ryotę, po czym dodał, zmieszany: ─ Ale od tego ma chyba chłopaka, nie? Przecież nie jest bezdomny...
─ Nie wiem, czy wiesz, ale ten „chłopak” posądził Kise-kuna o zdradę. Z tobą ─ mruknął Kuroko, mrużąc powieki.
─ Na podstawie czego? ─ spytał wyraźnie zaskoczony. Jego ukochany jednak milczał, co po pewnym czasie stało się dla Taigi bardzo niezręczne. W pewnym momencie, po prostu zaczął czuć, jak robi mu się zimno z powodu przeszywającego wzroku kochanka, więc zmarszczył brwi i powiedział głośno: ─ Ej, no chyba nie myślisz, że między nami coś jest.
Kuroko jeszcze przez chwilę wpatrywał się w narzeczonego, aż w końcu westchnął i pokręcił głową, splatając ręce na piersi.
─ Nie, nie myślę ─ odparł szczerze. ─ Ufam ci.
─ D-dobrze.
Taiga spojrzał na Tetsuyę zadowolony i jeszcze raz zerknął do salonu. Upewniwszy się, że Kise na pewno tego nie zobaczy, chwycił Kuroko za tył głowy i złączył ich wargi ze sobą w delikatnym, ale dominującym pocałunku.
─ Nie mógłbym tak... w-wiesz... z nikim innym ─ zapewnił czerwony i wbił w narzeczonego swoje zdeterminowane spojrzenie.
─ Wiem ─ zapewnił Tetsuya i uśmiechnął się lekko. Wyciągnął dłoń i delikatnym, czułym ruchem odgarnął ukochanemu włosy z czoła. ─ No, a poza tym... Kompletnie nie umiesz kłamać, Kagami-kun ─ mruknął z uśmiechem.
─ Nie miałbym nawet po co ─ odparł mężczyzna, wzruszając ramionami.
Po chwili przenieśli się do kuchni, gdzie Kuroko zaparzył im obu herbaty i usiadł naprzeciwko rudego, wpatrując się w niego intensywnie.
─ Od jak dawna tu jest? ─ spytał Kagami, mimo wszytko odrobię zaniepokojony zaistniałą sytuacją.
─ Mniej więcej od godziny ─ odpowiedział niższy, zerkając na wiszący na ścianie zegar. ─ Ale śpi już jakieś pół. Był wycieńczony, kiedy tu przyszedł. Nie powiedział mi tego, ale myślę, że naprawdę długo się wahał i błąkał po okolicy, zanim zdecydował się przyjść tutaj... Płakał i mówił, że ma już wszystkiego dość. Jak na moje oko, stanowczo zbyt dużo go przytłacza i nie jest już w stanie dźwigać tych wszystkich zmartwień sam. A Aomine-kun tylko mu dokłada, zamiast pomóc.
─ No nie powiem... Prześladowanie, szantaże i psychol na karku to wystarczająco dużo zmartwień. I jeszcze teraz zarzucanie zdrady ─ prychnął Taiga i zacisnął usta. ─ Kurna, gość i tak ma już pod górkę, i jeszcze się stara wszystko naprawić sam, a oto, co dostaje w zamian ─ wskazał ręką z stronę salonu. ─ Jakaś, kurna, depresja ─ warknął.
─ Um... ─ Kuroko zamyślił się na chwilę. ─ Nie chcę bronić Aomine-kuna, ale... Wydaje mi się, że to TEN Aomine. ─ Widząc niezrozumienie na twarzy narzeczonego, Tetsuya wywrócił oczami i wyjaśnił: ─ Aomine Daiki, najlepszy i najmłodszy prokurator w całym Waszyngtonie. Skoro nie wiesz, o co mi chodzi, to ostatnio ukazał się artykuł o nim. Prasa zmieszała go z błotem za... bycie gejem ─ westchnął. ─ Nie czytałem tej gazety, zerknąłem przypadkiem, ale niewykluczone, że na zajęciu, które było tam załączone, byli właśnie Aomine-kun i Kise-kun. Jeśli to prawda, to w pewnym sensie absurdalne zachowanie Aomine-kuna można jeszcze w jakiś sposób próbować tłumaczyć...
─ Oh... no tak. To jednak była świetna posada ─ odparł Kagami zamyślony, kiwając głową. ─ No, faktycznie można się podłamać, ale praca chyba nie jest ważniejsza od życia swoich bliskich? Chyba, że mu nie wierzy... ─ dodał ciszej, zerkając w stronę salonu. Kuroko milczał wymownie, najwyraźniej czekając, aż do Taigi dotrze sens własnych słów. W końcu wyższy spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami i krzyknął zdziwiony: ─ Nie mów, że mu nie wierzy!
─ Najwyraźniej nie ─ odparł Kuroko ze smutkiem. ─ To naprawdę ciężka sprawa i chociaż nie znam Aomine-kuna, to myślę, że już chyba sam przestał sobie radzić z tym, co się dzieje. I przelewa to na Kise-kuna.
─ Rany, co za bajzel... ─ westchnął Kagami, łapiąc się za głowę, która jakby od nadmiaru informacji zaczęła boleśnie pulsować. ─ Przysięgam, że skopię mu tyłek, jeśli się nie ogarnie, kiedy już złapiemy tego gnojka ─ zarzekł się zażarcie.
─ O nie, nie pozwolę na to. Żadnych bójek, Kagami-kun ─ fuknął Tetsuya, biorąc słowa ukochanego na poważnie.
─ Przecież nie będę bił rannego ─ żachnął się wyższy. ─ No i Kise chyba by mnie za to zabił... ─ pomyślał na głos. ─ Zresztą, nie ważne. Ważne jest to, że musisz sobie wziąć urlop ─ powiedział nagle poważnie.
─ Urlop? ─ powtórzył za ryżym, nie rozumiejąc. ─ Coś się stało, Kagami-kun...?
─ Nie i właśnie tak ma zostać ─ powiedział stanowczo i nakrył dłoń, którą Kuroko oplatał kubek swoją. ─ Dlatego musisz mnie posłuchać ─ dodał troskliwie.
─ Och... Chyba trochę przesadzasz, Kagami-kun... Nie mogę zostawić swoich pacjentów ─ odparł Kuroko niepewnie. Doceniał troskę swojego narzeczonego, ale przecież nie mógł siedzieć całymi dniami w domu.
─ Trzy dni ─ odparł Kagami i spojrzał na niego wymownie. ─ Na tyle chyba możesz wziąć wolne ─ odpowiedział za niego. ─ Kuroko... To naprawdę ciężka sprawa. Dawno nie mieliśmy czegoś tak złożonego ─ powiedział szczerze, starając się ukryć zmartwiony ton. ─ Nie wiem, czy jesteś bezpieczny ─ przyznał wprost.
─ No dobrze, wezmę wolne. Ale ani dnia więcej.
Tetsuya spojrzał Taidze z niepokojem w oczy i ścisnął jego dłoń. Już wiele razy przerabiali podobne sytuacje. Kuroko wiedział, że jego ukochany, choćby nie wiadomo co, nie zrezygnuje ze swojej pracy. Więc nawet nie miał po co go do tego namawiać. Bycie funkcjonariuszem było częścią Kagamiego, zatem Tetsuya musiał zaakceptować w swoim narzeczonym i tę.
─ Uważaj na siebie ─ poprosił tylko.
─ Będę, o ile nie będę się musiał martwić o ciebie ─ odparł wyższy, czochrając mu włosy.
Jednak atmosfera między nimi zaczęła się robić bardzo napięta.
─ Hej... ─ zaczął po chwili smętnie. ─ Jakbym... Jakbym nie wrócił na kolację, zostawisz mi coś, prawda? ─ spytał na pozór poważnie. W rzeczywistości chciał jednak jakoś spuścić z ich obu powietrze.
Kuroko odchrząknął, po czym wstał z miejsca i podszedł do ukochanego, aby móc się do niego przytulić.
─ Oczywiście, że tak. Przecież wiesz ─ westchnął, przymykając na moment powieki.
Taiga wtulił go w siebie mocno, całując w skroń i powiedział szeptem wesoło:
─ Nie bój się.
Jednak mimo tonu i uśmiechu, zdradzało go jego własne ciało, gdy tylko mocniej zawęził uścisk na drobnym torsie chłopaka, zatapiając nos w jego błękitnych włosach i odetchnął ciężko, nie wiedząc, co jeszcze mógłby dodać.
─ Nie boję ─ odparł pewnie Kuroko. ─ Wiem, że mój narzeczony rozprawi się z każdym kryminalistą ─ powiedział z lekkim uśmiechem, mimo tego, że jego serce ścisnęło się nieznośnie.
─ Tylko dlatego, że ma do kogo wracać ─ dopowiedział Kagami ciepło, całując go w czoło. Powoli i z troską, dopóki nie oderwał swoich ust od jasnej skóry i dodał: ─ Kocham cię, Kuroko. ─ Po czym złączył ich wargi ze sobą w delikatnym, czułym pocałunku.
Tetsuya odwzajemnił go, nie mogąc nadziwić się temu, że w każdym z takich momentów wywoływał u niego zawsze tę samą reakcję. Nagła palpitacja serca i delikatny ucisk w żołądku nie były więc już dla niego niczym nowym, jednak ich urok pozostawał.
─ Też cię kocham, Kagami-kun ─ westchnął mu w usta Kuroko, po czym odsunął się od niego na niewielką odległość, by oprzeć swoje czoło o odpowiednik partnera. ─ Więc zawsze będę na ciebie czekać.
Ryży uśmiechnął się kącikiem ust i usadził sobie Kuroko na kolanach, przypierając go lekko sobą do stołu. Nadal niewypuszczając z objęć, przejechał wargami po jego obojczyku, szyi, aż nie zatrzymał się na jego tętnicy, pod którą czuł przyspieszony puls.
─ A ja będę zawsze wracał ─ obiecał, całując go po bladej skórze.
Tetsuya westchnął cicho i bezwiednie odchylił głowę w tył, spinając się lekko. Pozwolił skraść Kagamiemu jeszcze całe dwa buziaki na swojej szyi, po czym wyprostował się i sam musnął wargami czoło narzeczonego.
─ Nie jesteś głodny? ─ spytał łagodnie, nie chcąc, aby przez przypadek się zapędzili.
─ Jestem ─ westchnął Taiga, ostatni raz znacząc ramię kochanka dotykiem swoich warg. ─ W obu przypadkach ─ dodał z delikatnym uśmiechem i oparł swoją głowę o klatkę piersiową błękitnowłosego, wdychając jego zapach. Z jednej strony pomagało, z drugiej bał się, że może go więcej nie poczuć. Rzadko miewał takie myśli. Z reguły szedł na akcje spokojny i opanowany. Teraz było inaczej, bo nie był tak pewny powodzenia misji.
─ Więc teraz możesz mieć podwójną motywację ─ westchnął Tetsuya, tłumiąc cisnący się na usta uśmiech.
Delikatnym ruchem nadgarstka przeczesał dłonią włosy Taigi i wstał z jego kolan z przepraszającym wyrazem twarzy.
─ Podgrzeję ci obiad ─ poinformował, po czym skierował się w stronę kuchenki, na której stało kilka garnków i patelnia przykryta przykrywką.
─ Dzięki ─ burknął zmęczony i wbił swoje spojrzenie z plecy ukochanego. ─ Pójdziemy chociaż pod prysznic? ─ spytał z nutą nadziei w głosie.
─ Obaj dobrze wiemy, że na prysznicu nigdy się nie kończy ─ westchnął Tetsuya. Oparł się plecami o blat kuchenny i uśmiechnął się do ukochanego przepraszająco. ─ Przykro mi, ale muszę wprowadzić abstynencję.
─ Spać też będziemy osobno? ─ wyburczał smętnie i położył się na stole zrezygnowany.
─ Bez przesady.
Kuroko wyłączył gaz i zdjął z niego parujący garnek, z którego wyłożył po chwili porcję fasolki po bretońsku na biały talerz. Nalał także do szklanki zimnej lemoniady, którą wyciągnął uprzednio z lodówki i postawił naczynia przed narzeczonym.
─ Przepraszam. ─ powiedział, nawiązując do ich poprzedniej rozmowy. ─ Po prostu nie chcę, żeby Kise-kun czuł się u nas nieswojo, kiedy potrzebuje pomocy.
─ Wiem, przecież też tego nie chcę ─ westchnął i zaczął jeść obiado-kolację. ─ Po prostu... To twoja wina ─ odparł burkliwie, rumieniąc się nieznacznie. ─ Musisz być zawsze taki... ─ zmierzył go głodnym spojrzeniem i napił się lemoniady, gdy zaschło mu w gardle ─ no taki?
─ Nie wiem, o czym mówisz, Kagami-kun.
─ N-nie ważne ─ powiedział zawstydzony. ─ Kocham cię i tyle ─ dodał czerwony i zapchał sobie policzki jedzeniem, aby nic więcej nie dopowiadać.
Kuroko tylko zaśmiał się cicho i pochylił się, aby pocałować Kagamiego w policzek. Chociaż chciał, nie męczył go więcej, tylko poszedł do salonu, aby sprawdzić, czy u Kise wszystko w porządku. W momencie, w którym tam wszedł, zobaczył, jak Ryota porusza się niespokojnie na kanapie, otwierając z jękiem oczy. Z początku było widać w nich niepewność, jakby musiał sobie przypomnieć, gdzie jest, ale po chwili westchnął cicho, zakrawając twarz dłońmi. Najwyraźniej wciąż nie zauważył Kuroko, bo trwał tak, dopóki ten się nie odezwał.
─ Wyspałeś się, Kise-kun? ─ spytał stroskanym głosem. Podszedł do chłopaka i przysiadł na krańcu kanapy, gotów zacząć ponownie go uspokajać, gdyby tylko ten tego potrzebował.
─ Tak, dziękuję ─ Kise skłamał nieporadnie. Podniósł się szybko, żeby zrobić mu więcej miejsca. ─ Przepraszam ─ powiedział ze smętnym uśmiechem. ─ Mogłem zwalić się na głowę komuś innemu ─ dodał ze sztucznym śmiechem.
Obaj wiedzieli, że oprócz rodziny mulata, mógł iść tylko do hotelu.
─ Nie przejmuj się tym. Ja i Kagami-kun nie mamy absolutnie nic przeciwko, abyś został tu tyle, ile potrzebujesz ─ dodał specjalnie głośniej, aby narzeczony to usłyszał.
─ Dziękuję ─ powiedział wdzięczny. ─ Ale chcę się na coś przydać! Mogę pozmywać albo umyć podłogę...
─ Nie ma potrzeby... Pozbawisz mnie tylko zajęcia ─ westchnął Tetsuya, po czym wytłumaczył: ─ Kagami-kun poprosił, żebym wziął sobie wolne.
─ O-och... ─ bąknął, rozumiejąc, o co chodzi. ─ Cieszę się, że się na to zgodziłeś.
─ Przynajmniej go tym uspokoję. ─ Wzruszył ramionami. ─ Potraktuję to jako przymusowe wakacje.
─ I bardzo dobrze ─ odparł Kagami, który nagle pojawił się w salonie. Zrobił to tak niespodziewanie, że Ryota wzdrygnął się, a Kuroko westchnął cicho. ─ Przy okazji trochę sobie odpoczniesz. ─ Pokiwał głową, jakby przyznając sobie samemu rację.
─ Oczywiście. Cieszę się, że tak o mnie dbasz, Kagami-kun ─ odparł Kuroko.
Kiedy Taiga tego nie widział, wywrócił oczami i uśmiechnął się do Kise porozumiewawczo. Ryota parsknął cicho śmiechem i zakrył szybko usta dłonią.
─ N-no. A jak tam z tobą, Kise? ─ spytał Taiga, siadając w fotelu, naprzeciwko nich.
─ W porządku, dzięki ─ odparł, uśmiechając się lekko.
─ Słuchaj, idę pod prysznic, bo padam na twarz, ale potem chciałbym chwilę z tobą pogadać, ok? ─ spytał ryży.
─ Jasne, nie śpiesz się. Pomęczę jeszcze trochę Kurokocchiego, jeśli nie ma nic przeciwko.
─ Nie ma nic przeciwko ─ odpowiedział szybko Kuroko i wstał z kanapy. ─ Przyniosę ci coś do picia, Kise-kun ─ poinformował, po czym pociągnął Kagamiego za sobą do kuchni. ─ Mam tylko nadzieję, że nie powiesz Kise-kunowi niczego, co go bardziej zdołuje. To mu teraz nie służy ─ wyszeptał z troską.
─ Ej no, za kogo ty mnie masz? ─ spytał Taiga z pretensją. Zamilkł jednak na chwilę i podrapał się w tył głowy. ─ Wiesz... to raczej nie jest dobry temat na rozmowę, ale prosił mnie, żebym go o wszystkim informował…
─ W porządku ─ odparł niższy, postanawiając uszanować wolę ich gościa. ─ Tylko... bądź delikatny ─ westchnął, po czym wspiął się na palce, aby pocałować Taigę krótko w usta. Gdy to zrobił, uśmiechnął się do niego lekko i, chwyciwszy dzbanek z lemoniadą i szklankę, wrócił do salonu.
─ To ja idę się myć ─ westchnął za nim Taiga, mijając ich w salonie, gdy szedł do łazienki.
─ Dziękuję ─ powiedział Kise, przyjmując od Kuroko napój i patrząc za ryżym. ─ Na pewno mogę zostać na noc? Jutro czegoś poszukam, tylko dzisiaj nie miałem na to głowy.
─ To żaden problem, Kise-kun, mówiłem ci to już. Mamy zbyt małe mieszkanie na pokój gościnny, ale jeśli tylko wystarczy ci nasza kanapa, możesz nocować kiedy chcesz.
─ Dzięki, ale i tak czegoś jutro poszukam. Zostanę, dopóki nie skończy się ta cała sprawa. Potem... ─ zastanowił się chwilę, pochmurniejąc ─ potem może wrócę do siebie ─ odparł w końcu z wymuszonym uśmiechem.
─ Ułoży wam się. Aomine-kun na pewno w końcu ochłonie i zrozumie swoje błędy. Jeśli rzeczywiście był tak dobrym prawnikiem, jak mówią, to bez problemu dojdzie do rzeczywistych wniosków. Tylko daj mu trochę czasu.
─ Wolałbym, żeby nie traktował naszego związku jak rozprawy ─ powiedział szczerze Ryota i uśmiechnął się do siebie. ─ Nie jestem klientem, który mu zapłacił, żeby się ułożyło. Będzie się musiał postarać, żeby tak było. I boję się, że nie będzie mu się chciało.
─ Mam nadzieję, że nie jest takim leniem ─ mruknął tylko Kuroko. Po chwili wahania położył dłoń na kolanie Ryoty i ścisnął je nieznacznie. ─ Ale bez względu na to, co powie i co zadecyduje, pamiętaj, że nie jesteś sam, Kise-kun.
─ Jeśli jednak... jeśli jednak byłby, czujcie się zaproszeni do mnie ─ powiedział z delikatnym uśmiechem. ─ Chciałbym się jakoś zrekompensować.
─ Dobrze ─ odparł Tetsuya, odwzajemniając uśmiech. ─ Miejmy nadzieję, że wszystko rozwiąże się już niedługo. Niepewność jest chyba najgorsza… ─ westchnął.
─ Tak, to też... ─ przyznał smutno. W rzeczywistości najbardziej doskwierała mu samotność. Był sam praktycznie całe życie, więc kiedy już odnalazł Aomine, nie chciał za nic go stracić.
Dlatego właśnie był gotów zrobić dla niego wszystko.
Kuroko miał zamiar jeszcze coś powiedzieć, jakoś pocieszyć Kise. Widział, że rozmowa o jego chłopaku wciąż była bolesna, dlatego postanowił zmienić temat. Miał już więc zacząć wypytywać Ryotę o jego pochodzenie, z nadzieją, że może myśl o rodzinnych stronach polepszy jego nastrój, jednak w tej samej chwili drzwi od łazienki otworzyły się z hukiem.
─ Cholera… Prawie się tam udusiłem ─ warknął Kagami, opierając się o framugę. Miał na sobie jedynie spodnie od dresu i luźny podkoszulek, który odsłaniał znaczną część jego zroszonych wodą mięśni. Z pomieszczenia za nim buchnęły tumany pary.
─ A zawsze powtarzam, żebyś nie kąpał się w takim ukropie ─ westchnął Tetsuya. Posłał Ryocie przepraszający uśmiech i wstał.
Mijając się w drzwiach łazienki z narzeczonym, dźgnął go w brzuch, po czym wyminął, nawet nie oglądając się, czy jego cios zrobił jakiekolwiek wrażenie na Taidze.
Jednak i tak nie musiał tego robić, bo już po chwili usłyszał głos ryżego:
─ Za co?!
─ Za to, że będę teraz musiał posprzątać ─ fuknął jeszcze Tetsuya.
Kagami wzdrygnął się, wyobrażając sobie wzrok ukochanego, kiedy ten odkryje zalane wodą kafelki. Czego jak czego, ale zalanej łazienki jego chłopak wprost nie znosił. Właśnie dlatego, lekko się chwiejąc, Taiga wycofał się dyskretnie do salonu, rzucając co jakiś czas nerwowe spojrzenia przez ramię.
─ Czyżbyś podpadł, Kagamicchi? ─ spytał rozbawiony Ryota. ─ Przyznam szczerze, chciałbym zobaczyć złość u Kurokocchiego ─ zażartował. ─ Zawsze jest taki opanowany...
─ Nie chciałbyś ─ odparł szybko Taiga. ─ A przynajmniej, kiedy naprawdę się wkurza. Straszny jest wtedy. ─ Wzdrygnął się.
─ Kurokocchi? Niemożliwe ─ zaprzeczył Kise i wyprostował się na kanapie. ─ To... co mi chciałeś powiedzieć? ─ spytał z wahaniem po chwili milczenia.
─ No tak… Co do tego… ─ Kagami zawahał się przez moment. ─ Pod koniec mojej zmiany wrócił Suzuki. Wcześniej nie byłem przydzielony do tej sprawy, ale to się zmieniło przez wzgląd na ciebie. Sam się zgłosiłem ─ wyjaśnił szybko, kiedy Kise już otwierał usta, aby coś powiedzieć. ─ Sakurai przedstawił Suzukiemu całą sytuację i w końcu zapadła decyzja, żeby w końcu zacząć działać.
Ryota pokiwał powoli głową i zawiesił się na chwilę, nie wiedząc czy nie wie o co, czy nie chce spytać.
─ Zacząć działać? ─ spytał z powątpieniem, nie wiedząc, co to może znaczyć.
─ Nie wiem, czy już ci wspominałem, ale wśród różnych mafii w całym stanie mamy kilku informatorów. Niedawno po tym, jak zgłosiłeś się na świadka, przyszła do nas wiadomość o tym, że jutro nadarzy się okazja do tego, żeby przedrzeć się przez obstawę Haizakiego i być może w końcu go dorwać, ponieważ znaczna część jego ludzi będzie zaangażowana w przemyt, a przez to nie będzie mogła być na miejscu ─ wyjaśnił ryży.
Kise odetchnął drżąco i przygryzł dolną wargę.
─ Czyli... jutro? ─ upewnił się.
Gdy Kagami kiwnął głowa, blondyn szybko dopowiedział:
─ Idę z wami.
─ Nie ma mowy ─ odparł hardo Taiga. ─ Nie mówię ci tego po to, żebyś się w to mieszał, tylko po to, żebyś na siebie uważał i miał świadomość co się dzieje!
─ I tak nie mam już nic do stracenia ─ powiedział zażarcie, pochylając się w jego stronę. ─ Proszę Kagamicchi... Nie rób mi tego.
─ Nie ma nawet takiej opcji.
Kagami wyglądał na niewzruszonego. Kise już trochę go znał, tak więc domyślał się, że opanowana postawa ryżego ma swoje źródło prawdopodobnie w tym, iż musiał wcześniej naprawdę dużo o tym myśleć.
─ Zastanów się nad tym, Kise. Co by nam dała twoja obecność? Nie dość, że tylko byś zawadzał, mogłoby ci się coś stać. A wtedy wszyscy twoi bliscy, łącznie ze mną, Kuroko i na pewno Ahomine też, byliby na ciebie wściekli, że w ogóle się w to wmieszałeś ─ wytłumaczył Taiga, marszcząc brwi w wyrazie nieugięcia.
─ Ja...
Ryota pociągnął cicho nosem i odwrócił spojrzenie. Przyłożył wewnętrzną stronę dłoni do ust, milcząc chwilę w ciszy. Czując, jak zbierając się w nim łzy, wstał bez słowa, słysząc, jak Kuroko wychodzi z łazienki, ruszył w tamtą stronę, rzucając szybko:
─ Przepraszam, pójdę pod prysznic.
Kagami patrzył chwilę za Ryota, ale nie poszedł za nim. Wiedział, że chłopak potrzebował chwili dla siebie, aby móc się pozbierać. Kuroko, którego minął w przedpokoju łkający blondyn, ruszył zaś do salonu. Westchnął ciężko, widząc zamyślenie na twarzy swojego narzeczonego, po czym po prostu usiadł obok niego i oparł głowę o jego ramię, splatając ich dłonie ze sobą.
─ Hej... Wyglądasz, jakbyś potrzebował towarzystwa. Postawić ci drinka? ─ Kagami zacytował pierwsze słowa, jakimi uraczył go, gdy spotkali się po raz pierwszy. Tekst, co prawda oklepany, jednak Taiga miał nadzieję, że wywoła tym uśmiech u ukochanego.
I udało mu się to. Twarz Kuroko rozjaśnił błysk rozbawienia, a kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu.
─ Jeśli masz za dużo pieniędzy, to proszę, przeznacz je na cele charytatywne ─ odparł Tetsuya, podejmując ich dialog sprzed lat.
─ Byliśmy beznadziejni... ─ westchnął Taiga rozbawiony.
Położył dłoń na lewym, znajdującym się dalej od niego, policzku kochanka i pociągnął go lekko od siebie, obracając tym twarz Kuroko w swoją stronę. Następnie pocałował go czule i intensywnie, nie tracąc czasu na żadne dopowiedzenia. Ścisnął delikatnie szczękę kochanka, jakby chciał zapobiec temu, gdyby Tetsuya chciał się wycofać. Gest ten nie był w pełni świadomy, co niższy wywnioskował po spięciu się Kagamiego. Była to pewnego rodzaju reakcja obronna, dlatego Kuroko coraz bardziej zaczął martwić się o partnera. Z reguły nie dawał po sobie poznać, jak czuje się przed akcjami, kryjąc stres za głupimi żartami, czy miską z jedzeniem.
Kuroko odwzajemnił pocałunek z uczuciem i położył dłoń na odpowiedniczce Kagamiego, którą ten trzymał na policzku niższego. Tetsuya przejechał powolnym, uspokajającym gestem po wystających kostkach oraz wierzchu ręki, na koniec delikatnie splatając ich palce ze sobą. Po dłuższej chwili Kuroko odsunął się od narzeczonego na niewielką odległość, aby spojrzeć mu prosto w oczy, a przy tym jasnym, lekkim, pozornie wolnym od trosk uśmiechem zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
─ Idziemy? ─ spytał Taiga, opierając czoło o obojczyk Kuroko i wtulając w niego głowę.
─ Dobry pomysł ─ odparł Kuroko, tłumiąc ziewnięcie. Przeczesał partnerowi włosy dłonią, po czym dodał jeszcze: ─ Możesz się już położyć. Ja jeszcze pościelę tu Kise-kunowi.
─ Hmm... Na pewno? Nie pomóc ci? ─ spytał, nie kryjąc swojej niechęci do tego.
─ Nie, Kagami-kun. To miło, że pytasz, ale powinieneś już iść i odpocząć przed jutrem ─ odparł Tetsuya.
Taiga westchnął i wstał, cmokając jeszcze Kuroko w czoło.
─ No to czekam na ciebie ─ odparł, kierując się w stronę sypialni.
Tetsuya również podniósł się z kanapy, po czym wyciągnął ze stojącej w kącie salonu szafy świeżą, białą, zapasową pościel. Następnie zaścielił nią wersalkę stojąca przy ścianie, po uprzednim rozłożeniu jej. Kiedy już się z tym uporał, naszykował w kuchni talerz kanapek i świeżą wodę z limonką, które zostawił na stoliku w salonie. Po cichu liczył na to, że Kise coś przekąsi, aby się wzmocnić. Wcześniej nie wyglądał zbyt dobrze, więc Kuroko podejrzewał, że nie jadł już od jakiegoś czasu.
Wykonanie tych wszystkich drobnych prac zajęło Tetsuyi mniej niż dziesięć minut. Mężczyzna miał już skierować się do sypialni, jednak pchany troską, zapukał cicho w drzwi łazienki, spód których sączyła się struga światła.
─ Ja i Kagami-kun już się kładziemy. Dobrej nocy, Kise-kun. Odpocznij i czuj się swobodnie. Gdyby coś się działo, nie przejmuj się i budź mnie bez wahania. W końcu i tak biorę wolne ─ powiedział, po czym, nie czekając na odpowiedź, udał się do sypialni.
Ryota drgnął, słysząc głos za drzwiami. Gdy wreszcie otworzył usta, aby odpowiedzieć, zorientował się, że Kuroko już tam nie ma. Zacisnął mocno usta i wyszedł z pomieszczenia, rozglądając się wokół. Ruszył do salonu i uśmiechnął się lekko, widząc starania niebieskowłosego. Usiadł na sofie opierając łokcie o uda i zawiesił głowę. Po kilku głębszych oddechach podniósł ją i podszedł do telefonu, wykręcając numer. Naprawdę dużo zaczął ostatnio myśleć, zwłaszcza o tym, co będzie, jeśli go zabraknie. Im dłużej trwało prześladowanie go, tym większe miał wrażenie, że powinien się pożegnać z bliskimi. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale z kwaśnym uśmiechem nadał temu nazwę „paranoja”.
Chociaż wolał brzmienie „samotność”.
─ Cześć mamo ─ zaczął, gdy tylko kobieta odebrała słuchawkę.
─ Ryota? Jak ci tam? Dobrze się bawicie?
Kise uśmiechnął się pod nosem, czując ogromną ulgę, gdy usłyszał jej ciepły ton i znajomy, kojący głos. Ucieszył go on tak bardzo, że puściły mu wszystkie hamulce.
─ Było świetnie ─ zaczął płaczliwie. ─ Zobaczyłem dużo ciekawych rzeczy i-i mieliśmy tutaj zamieszkać, ale... ale... ─ Im dłużej mówił, tym bardziej zamieniało się to w bełkot, jednak następne, choć bardzo zniekształcone, słowa, Ruth usłyszała wyraźnie. ─ Brakuje mi was.
Kobieta westchnęła cicho i uciszyła go spokojnie, aby przerwać jego niezrozumiały monolog.
─ Powoli, skarbie. Po kolei i spokojnie... Nigdzie mi się nie śpieszy ─ powiedziała zatroskana. ─ Co się stało, hm?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz