Do gmachu Komendy Głównej Policji w
Waszyngtownie mężczyźni dotarli w niecałe pół godziny. Gdy przekraczali próg
budynku, Kise wzdrygnął się na wspomnienie swojej ostatniej, wczorajszej wizyty
w tym miejscu. Tym razem funkcję recepcjonisty piastował młody, jasnowłosy
mężczyzna o chłopięcej urodzie, który nawet na nich nie spojrzał, gorączkując
się prowadzoną właśnie przez telefon rozmową. Słuchawkę miał wetkniętą między
ucho o ramię, którym ją przytrzymywał, a jego uważny, zdradzający poddenerwowanie
wzrok śledził kolejne dokumenty w segregatorach, które cały czas przerzucał.
Taiga obserwował chwilę funkcjonariusza – jak
Kise podejrzewał, młodzika – ale nie zatrzymał się przy nim. Ruszył pewnym
krokiem przez dość szeroki korytarz, w który skręcili niemal zaraz po wejściu
do komendy.
Stanęli dopiero po kilku minutach szukania
właściwego biura. Stare, mahoniowe drzwi opatrzone były metalową plakietką,
która informowała, że za nimi znajduje się gabinet detektywa Iseia Suzukiego
oraz jego zastępcy, Ryo Sakuraia.
─ Cześć Ryo ─ przywitał się Kagami, strasząc
go tym, kiedy nagle przerwał ciszę. ─ Suzuki...? ─ spytał, patrząc na niego
wymownie.
─ Ka-Kagami-san!
Sakurai poderwał się z miejsca i stanął
wyprostowany niczym struna, lustrując niepewnym wzrokiem mężczyzn przed sobą.
─ Uch... Przepraszam, Suzuzuki-san właśnie
wyszedł. Powiedział, że chciał z nim pomówić komendant. Niestety nie wiem,
kiedy wróci. Ale może jednak mógłbym na coś się przydać?
─ Tak, bylibyśmy wdzięczni! ─ odparł Taiga.
Posłał Kise krzepiący uśmiech i usiadł
naprzeciw biurka Sakuraia, na którym wszystko, poza paroma plikami kartek
niedawno przeglądanymi przez właściciela, leżało poukładane w ścisłym porządku.
Ryo również zajął swoje miejsce, po czym wskazał Ryocie krzesło obok Kagamiego.
─ Słucham więc. W czym mógłbym wam pomóc? ─
spytał łagodnie brunet, kiedy wszyscy już siedzieli.
Kagami przeniósł spojrzenie z biurka na Kise
i położył dłoń na jego ramieniu, dając mu tym w niemy sposób znać, by
naświetlił detektywowi całą sytuację.
─ W złapaniu Shougo Haizakiego ─ zaczął
ostrożnie Ryota, tupiąc nerwowo nogą. ─ Najwyraźniej jest coś, czego bardzo
chce, więc jestem pewien, że to pomoże w sprawie.
─ Hm? O czym mówisz? ─ zdziwił się Sakurai.
Odgarnął włosy za ucho i wyciągnął z kieszeni munduru niewielki notesik i
ołówek.
─ Powiedzmy, że... Między nim a mną istnieje
dziwna relacja, której... której on za nic nie chce przerwać ─ powiedział zdawkowo,
spoglądając na Taigę. ─ Myślę, że do tego stopnia, że to przeze mnie został w
kraju.
Ryo przeniósł zaskoczone spojrzenie na
Kagamiego, ale w wyrazie starszego kolegi nie dostrzegł nic prócz zacięcia,
które świadczyło o powadze sytuacji.
─ Dobrze, powoli… Zacznijmy od początku.
Przedstaw się i opowiedz mi o wszystkim dokładnie. Bez stresu i pośpiechu.
Zobaczymy, co można w tej sprawie zdziałać.
Z czasem, gdy Ryota opowiadał, Ryo zaczął
zdawać sobie sprawę z tego, jak złożony i poważny jest problem. Blondyn pominął
okoliczności poznania szefa mafii, jednak wiedział, że dla dobra sprawy musi
nakreślić jasną linię, w której uświadomi policjanta o zagrożeniu. Nie
oszczędził więc zbyt wielu szczegółów, opisując to, co się stało na statku i
fakt, że mężczyzna nie powinien mieć prawa po tym uciec.
─ To chyba wszystko ─ powiedział na końcu,
odwracając wzrok
─ Przykro mi, że musiałeś tego wszystkiego
doświadczyć, Kise-kun ─ powiedział z autentycznym żalem Sakurai. ─ Postaram się
pomóc... Obecnie wiemy już, gdzie przebywa Haizaki. Myślę, że jesteś dla nas
swego rodzaju przełomem w śledztwie.
─ Jakoś nie potrafię się tym cieszyć... ─
westchnął. ─ Ale zależy mi, żeby pomóc. Nie chcę, żeby komuś coś się jeszcze
stało. Ten człowiek jest bardzo toksyczny.
─ Tak, nie da się zaprzeczyć... Dlatego tak
ważnym jest, żeby w końcu zacząć działać ─ przyznał Ryo. ─ Dziękuję, że się tu
zgłosiłeś, Kise-kun.
─ Mam nadzieję, że to przyspieszy sprawę ─
odparł blondyn ze słabym uśmiechem. Spojrzał na Kagamiego, a zaraz potem ponownie
zwrócił się ku Sakuraiowi: ─ To już wszystko? ─ spytał uprzejmie.
─ Tak, tak, nie będę was dłużej zatrzymywać.
Przepraszam, ale zanim zaczniemy cokolwiek robić, będę musiał podjąć rozmowę z
Suzukim-sanem. Do tego czasu… Może mógłbyś zostawić numer, pod którym można się
z tobą skontaktować, Kise-kun? ─ spytał Ryo.
─ Jeśli to możliwe, wolałbym, żeby o wszystkim
informować mnie przez Kagamicchiego ─ odpowiedział niepewnie. Co prawda
wcześniej ustalili z ryżym, że nie ma co do tego zastrzeżeń, ale czuł, że nie
powinien. Jednak przy takim wyjściu jego sumienie pozostawało w miarę spokojne.
─ Ma kontakt do mnie w razie czego ─ dodał szybko.
─ Och... Naturalnie! Przepraszam, tak
rzeczywiście będzie lepiej ─ jęknął Ryo, zły na siebie, że sam o tym nie
pomyślał. ─ O ile tylko Kagami-san…
─ Jasne, że się zgadzam ─ westchnął Taiga.
Nie lubił, gdy pytano go o oczywistości.
Kise tylko spojrzał na niego z wdzięcznością
i ulgą, po czym bez słowa wstali, by się ulotnić. Zanim to jednak zrobili,
uścisnęli sobie dłonie z brunetem.
─ Dziękuję za pomoc ─ powiedział blondyn. ─
Do zobaczenia ─ pożegnał się szybko i wyszedł, nie czekając na Taigę.
Kagami również pożegnał się z Ryo, po czym
opuścił jego biuro z zamiarem dogonienia Kise. Na korytarzu nie zastał jednak
chłopaka. Domyślił się, że może blondyn czeka na niego już przed budynkiem –
nie pomylił się.
─ Hej, wszystko gra? ─ zapytał, gdy stanął
obok śpiewaka.
─ Nie, dopóki go nie złapią ─ zaśmiał się
smutno i zwrócił twarz w stronę przyjaciela. ─ Wybacz, musiałem trochę
ochłonąć. Cała ta rozmowa wszystko odświeżyła i... i musiałem się ogarnąć ─ westchnął.
Tak naprawdę to nie świeżego powietrza
potrzebował, a silnych, pewnych ramion kochanka, do którego miał zamiar
pojechać jak najszybciej. Choćby w tej chwili.
─ Nie no, jasne, to zrozumiałe. Wiem, że to
co powiem będzie beznadziejne, ale… spróbuj się nie przejmować. Złapiemy tego
drania i za wszystko zapłaci ─ warknął Kagami.
Kise chyba po raz pierwszy widział go tak
rozeźlonego i przejętego jednocześnie.
─ Trzymam za słowo ─ powiedział, siląc się na
wesoły ton i szturchnął go lekko w ramię. Uśmiechnął się jeszcze delikatnie i
wsadził ręce do kieszeni, przeciągając przy tym plecy.
─ Idę ─ oświadczył nagle. ─ Myślę, że
Aominecchi powinien się dowiedzieć, nawet, jeśli tego nie poprze ─ wytłumaczył,
gdy dostrzegł zdziwienie na twarzy policjanta. ─ Dzięki jeszcze raz,
Kagamicchi. Kiedy to wszystko się skończy, będę miał u ciebie ogromny dług.
─ Żaden dług! ─ obruszył się Taiga. ─ P-Po
prostu uważaj na siebie, głupku, i nie przejmuj się pierdołami ─ westchnął i
odwrócił się pospiesznie. ─ Lecę, bo zmarnowałem na ciebie całą przerwę! ─
rzucił, gdy był już w połowie schodów do wejścia do budynku.
─ To jawne porzucenie! ─ zaśmiał się za nim,
sam idąc w swoją drogę. Usłyszał jeszcze jakieś burknięcie, ale gdy się
odwrócił, Kagamiego już nie było.
Nieco rozluźniony, Kise wsiadł do autobusu,
kierując się w stronę szpitala. Postanowił się nie nakręcać i porozmawiać z
kochankiem na spokojnie, przede wszystkim po to, aby się nie stresował. Chciał
też dokończyć ich poprzednią rozmowę i spróbować lepiej zrozumieć Daikiego.
Wszedł więc do budynku zdeterminowany i nieco uspokojony poprzednią rozmową na
komisariacie. Potęgował to fakt, że przed salą Aomine nikt nie stał. Bałby się
znów zobaczyć tam jakiegoś podejrzanego typa.
Stanął przed drzwiami i zapukał cicho, nie
chcąc w razie czego budzić chorego. Nie słysząc odpowiedzi wszedł ostrożnie i
przystanął w progu zaskoczony, gdy ujrzał patrzącego się w sufit Daikiego.
─ Hej, nie słyszałeś, jak pukałem? ─ spytał
ciepło, wchodząc do sali.
─ Może i jestem poobijany, ale nie głuchy ─
odpowiedziało mu głuche warknięcie, które nie wróżyło nic dobrego.
─ Przecież nie mówię, że jesteś głuchy ─
zauważył blondyn cierpliwie, siadając na łóżku kochanka. ─ Po prostu pukałem, a
ty nic nie odpowiedziałeś. Myślałem, że nie usłyszałeś.
Aomine zerwał się nagle do pozycji siedzącej
i obrzucił kochanka spojrzeniem, które prócz wściekłości, nie wyrażało niemalże
niczego.
─ Mhm. Jasne. I co jeszcze sobie myślałeś,
co? No dalej, pochwal się. Może że niczego nie zauważę? Że jestem na to zbyt
głupi? ─ wyrzucił z siebie, powstrzymując się od krzyku.
Już dawno nie czuł się tak zły, oszukany i
zawiedziony jednocześnie. Przy tym, czego dowiedział się od swojej matki
niecałe dwadzieścia minut wcześniej, nawet wiadomość o utracie pracy wydawała
się zupełnie nieistotna.
Śpiewak spojrzał na niego zszokowany, nie rozumiejąc.
Położył mu rękę na udzie i zmarszczył lekko brwi, przełykając z trudem ślinę.
Naprawdę się wystraszył. Kompletnie nie rozumiał tego wybuchu złości.
─ O czym ty mówisz, Aominecchi? ─ spytał,
śmiejąc się nerwowo.
─ Ja pierdolę, Kise, nie rób ze mnie idioty!
Naprawdę myślałeś, że się nie dowiem? Że to wszystko obejdzie się bez echa? ─
warknął z wyrzutem, ze złością strzepując z siebie dłoń śpiewaka.
─ Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi! ─ odparł
przestraszony, znów próbując go dotknąć, zbliżając swoją dłoń do śniadego
policzka. ─ Chodzi o to, gdzie wczoraj byłem? ─ spytał, zaczynając myśleć, że
nie powinien spać w, bądź co bądź jego, mieszkaniu. Uważał to za bezsens, ale
kompletnie nie rozumiał obecnej sytuacji.
─ Kurwa, Kise, w co ty grasz...!
Aomine wyglądał, jakby w tamtej chwili coś w
nim pękło. Do wściekłości, która wzmagała się z każdym momentem, dołączyło
cierpienie.
─ Wczoraj, dzisiaj... Nie obchodzi mnie,
kiedy zacząłeś. Jesteś beznadziejny, wiesz? Tak trudno było powiedzieć od razu?
Ufałem ci, do cholery! ─ krzyknął, uwalniając przy tym w końcu cały swój ból.
Ryota zbladł i zatrząsł się na wystraszony.
Nie sądził, że Daiki aż tak zareaguje, ale im dłużej o tym myślał, tym więcej
rozumiał. Nie widział, skąd Aomine wie o jego współpracy z policją, ale chyba
rozumiał, czemu ten się tak zezłościł. W końcu ostatnio nieźle nadwyrężył jego
zaufania, kiedy mulat dowiedział się o tym, że Kise usłyszał ich rozmowę z
Midorimą. Pamiętał, jaki wtedy był zły, że nic mu nie powiedział. Pamiętał za
dobrze, bo teraz widział, jak ulgowe to było w porównaniu do teraźniejszości.
─ Chciałem powiedzieć ci dzisiaj... ─
powiedział drżącym głosem. ─ Przepraszam, Aominecchi…
─ Och, no brawo, może chcesz za to medal? ─
warknął mulat. ─ Wiem, że ostatnio trochę przesadziłem... Ale nie miałem pojęcia,
że ty naprawdę mógłbyś... ─ urwał nagle. Kolejne słowa po prostu nie chciały
przejść mu przez gardło.
─ Że co? Że w końcu ktoś mnie posłuchał? ─ pisnął
płaczliwie, poddając się presji. ─ Starałem się zachować spokój, ale to
wszystko dla mnie za dużo... Nawet nie chciałeś mnie wysłuchać, a potrzebowałem
czyjeś pomocy! ─ dodał sfrustrowany, płacząc. ─ Nadal potrzebuję... ─ dodał
ciszej, wystawiając ku niemu rękę.
─ To nie jest żadne usprawiedliwienie, Kise!
Pokochałem cię. Myślałem, że to coś znaczy.
─ Oczywiście, że tak! Nie bądź niedorzeczny! ─
odparł czując, jak robi mu się słabo. ─ Wiem, że nie zachowałem się najlepiej,
ale nie rób z tego aż takiej afery ─ powiedział z trudem. ─ Przekreślisz nas
przez jedną durną tajemnicę, o której i tak miałem ci powiedzieć?! ─ spytał
zdesperowany, mając wrażenie, że jego serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej.
─ I co to zmienia, hm? Wszystko jedno, w jaki
sposób się dowiedziałem, zdrada to zdrada, do kurwy nędzy! ─ wybuchnął Aomine.
Zamiast odpowiedzi, mulat usłyszał głośny
plask, za którym chwilę potem poczuł ból na lewym policzku. Spojrzał zszokowany
na blondyna, który dyszał spazmatycznie i trząsł się od nadmiaru emocji. Patrzył
na niego pełnymi bólu tęczówkami i zacisnął dłonie w pięści, aż nie pobielały
mu knykcie.
─ Jesteś idiotą ─ powiedział słabo, zaciskając
usta.
Zanim Daiki zdążył odpowiedzieć, Ryota wyjął
z kieszeni mały, papierowy kwadracik i położył go z trzaskiem na stoliku obok.
─ Pomaga mi złapać tego drania, żebyśmy mogli
w końcu mieć spokój ─ dodał chłodno, głosem wypranym z emocji, zanim mulat
zdążył obejrzeć zawartość kartonika.
Ryota pociągnął cicho nosem, przetarł
policzki i wyszedł bez słowa, zostawiając kochanka z wizytówką policjanta
Komendy Głównej w Waszyngtonie i ciszą nastałą zaraz po tym, jak opuścił salę.
─ No jasne, spadaj, tak najlepiej! ─ wrzasnął
za nim Daiki, w dalszym ciągu nie mogąc opanować emocji. Drżał na całym ciele i
dyszał ciężko.
W tamtej chwili czuł się jeszcze gorzej niż
przez czas, gdy w bólu i złości czekał na przyjście Kise do szpitala. Wcześniej
odwiedziła go matka, która, z widocznym wahaniem, spytała, czy Ryota nie spał
może w szpitalu. Kiedy mulat zaprzeczył, okazało się, że nie wrócił na noc do
domu. A ponad to kobieta widziała go na mieście z innym. Co prawda wątpiła, aby
śpiewak mógł mieć romans i podkreślała to wielokrotnie, jednak dla Aomine
wyciągnięcie wniosków z takiego obrotu spraw było oczywiste.
W ostatnim czasie nie było między nimi
najlepiej. Kiedy myślał nad tym na trzeźwo, widział w tym właściwie jedynie
swoją winę. Żałował i chciał coś z tym zrobić. Ale złość po skandalu, niemoc i
paląca niepewność dotycząca przyszłości sprawiły, że strasznie łatwo było mu
uwierzyć w zdradę. W końcu jaki normalny człowiek wytrzymałby z nim tyle jego
humorów, co Ryota?
Dopiero po paru minutach, w których starał
się uspokoić szalejący puls i nieznośny ucisk w gardle, sięgnął dłonią po
wizytówkę ze stołu i spojrzał na nią beznamiętnie.
Choć wciąż starał się sobie wmówić, że może
Kagami Taiga jednak jest kochankiem Kise, a pojmanie Haizakiego to tylko
wymówka, dobrze wiedział, jak bardzo się pomylił.
*
Kagami wrócił do mieszkania, marząc tylko o
tym, aby zjeść kolację z Kuroko i położyć się obok niego. Wszedł do ich
mieszkania, jednak na jego przywitanie nie usłyszał odpowiedzi.
─ Kuroko? ─ spytał zdziwiony, zdejmując buty.
─ Cii… ─ usłyszał stłumiony dźwięk z salonu.
Ruszył w głąb korytarza i stanął zaskoczony w
progu, patrząc pytająco na kanapę, okupowaną przez innego, dobrze mu znanego
mężczyznę.
─ Jezu, co tu znowu robi Kise? ─ wypalił
niewiele myśląc. Uratowało go to, że blondyn spał. Mimo jego niewinności,
Kagami nie mógł zignorować ukucia zazdrości, widząc jak Ryota trzyma się
kurczowo koszulki jego narzeczonego, mamrocząc coś przez niespokojny sen.
Kurko zgromił swojego ukochanego spojrzeniem
chłodnych, błękitnych, beznamiętnych tęczówek.
─ Jak możesz być tak nieczuły, Kagami-kun? I
ty chciałbyś mieć dzieci? ─ syknął tylko, gładząc blondyna delikatnie po
włosach, aby go uspokoić.
─ Kise nie jest dzieckiem! ─ krzyknął,
wskazując palcem na obiekt ich rozmowy. Słysząc kolejny uciszający syk, dodał
szeptem z pretensją: ─ To dorosły facet.
─ Tym gorzej ─ mruknął Tetsuya. ─ Trudniej
zająć się dzieckiem niż dorosłym.
Nie chcąc dłużej ryzykować, że jego
narzeczony mógłby obudzić ich gościa, Kuroko, jak najdelikatniej umiał,
podniósł się z kanapy, przykrył lędźwia Kise niebieskim, puchowym kocykiem,
który ten zrzucił z siebie przez sen, po czym wyszedł z salonu, przepychając
przy tym Taigę do przedpokoju, i zamknął cicho drzwi.
─ Myślałem, że Kise-kun bardziej cię obchodzi
─ fuknął, patrząc na Kgamiego z wyrzutem. ─ Przecież dobrze wiesz, jak ciężkie
chwile teraz przeżywa.
─ Nie no, jasne... ─ wyburczał Kagami,
drapiąc się w tył głowy. Wychylił się jeszcze, zerkając na Ryotę, po czym dodał,
zmieszany: ─ Ale od tego ma chyba chłopaka, nie? Przecież nie jest bezdomny...
─ Nie wiem, czy wiesz, ale ten „chłopak”
posądził Kise-kuna o zdradę. Z tobą ─ mruknął Kuroko, mrużąc powieki.
─ Na podstawie czego? ─ spytał wyraźnie
zaskoczony. Jego ukochany jednak milczał, co po pewnym czasie stało się dla
Taigi bardzo niezręczne. W pewnym momencie, po prostu zaczął czuć, jak robi mu
się zimno z powodu przeszywającego wzroku kochanka, więc zmarszczył brwi i
powiedział głośno: ─ Ej, no chyba nie myślisz, że między nami coś jest.
Kuroko jeszcze przez chwilę wpatrywał się w
narzeczonego, aż w końcu westchnął i pokręcił głową, splatając ręce na piersi.
─ Nie, nie myślę ─ odparł szczerze. ─ Ufam
ci.
─ D-dobrze.
Taiga spojrzał na Tetsuyę zadowolony i
jeszcze raz zerknął do salonu. Upewniwszy się, że Kise na pewno tego nie
zobaczy, chwycił Kuroko za tył głowy i złączył ich wargi ze sobą w delikatnym,
ale dominującym pocałunku.
─ Nie mógłbym tak... w-wiesz... z nikim innym
─ zapewnił czerwony i wbił w narzeczonego swoje zdeterminowane spojrzenie.
─ Wiem ─ zapewnił Tetsuya i uśmiechnął się
lekko. Wyciągnął dłoń i delikatnym, czułym ruchem odgarnął ukochanemu włosy z
czoła. ─ No, a poza tym... Kompletnie nie umiesz kłamać, Kagami-kun ─ mruknął z
uśmiechem.
─ Nie miałbym nawet po co ─ odparł mężczyzna,
wzruszając ramionami.
Po chwili przenieśli się do kuchni, gdzie
Kuroko zaparzył im obu herbaty i usiadł naprzeciwko rudego, wpatrując się w
niego intensywnie.
─ Od jak dawna tu jest? ─ spytał Kagami, mimo
wszytko odrobię zaniepokojony zaistniałą sytuacją.
─ Mniej więcej od godziny ─ odpowiedział
niższy, zerkając na wiszący na ścianie zegar. ─ Ale śpi już jakieś pół. Był
wycieńczony, kiedy tu przyszedł. Nie powiedział mi tego, ale myślę, że naprawdę
długo się wahał i błąkał po okolicy, zanim zdecydował się przyjść tutaj...
Płakał i mówił, że ma już wszystkiego dość. Jak na moje oko, stanowczo zbyt
dużo go przytłacza i nie jest już w stanie dźwigać tych wszystkich zmartwień
sam. A Aomine-kun tylko mu dokłada, zamiast pomóc.
─ No nie powiem... Prześladowanie, szantaże i
psychol na karku to wystarczająco dużo zmartwień. I jeszcze teraz zarzucanie zdrady
─ prychnął Taiga i zacisnął usta. ─ Kurna, gość i tak ma już pod górkę, i
jeszcze się stara wszystko naprawić sam, a oto, co dostaje w zamian ─ wskazał
ręką z stronę salonu. ─ Jakaś, kurna, depresja ─ warknął.
─ Um... ─ Kuroko zamyślił się na chwilę. ─
Nie chcę bronić Aomine-kuna, ale... Wydaje mi się, że to TEN Aomine. ─ Widząc
niezrozumienie na twarzy narzeczonego, Tetsuya wywrócił oczami i wyjaśnił: ─
Aomine Daiki, najlepszy i najmłodszy prokurator w całym Waszyngtonie. Skoro nie
wiesz, o co mi chodzi, to ostatnio ukazał się artykuł o nim. Prasa zmieszała go
z błotem za... bycie gejem ─ westchnął. ─ Nie czytałem tej gazety, zerknąłem
przypadkiem, ale niewykluczone, że na zajęciu, które było tam załączone, byli
właśnie Aomine-kun i Kise-kun. Jeśli to prawda, to w pewnym sensie absurdalne
zachowanie Aomine-kuna można jeszcze w jakiś sposób próbować tłumaczyć...
─ Oh... no tak. To jednak była świetna posada
─ odparł Kagami zamyślony, kiwając głową. ─ No, faktycznie można się podłamać,
ale praca chyba nie jest ważniejsza od życia swoich bliskich? Chyba, że mu nie
wierzy... ─ dodał ciszej, zerkając w stronę salonu. Kuroko milczał wymownie,
najwyraźniej czekając, aż do Taigi dotrze sens własnych słów. W końcu wyższy
spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami i krzyknął zdziwiony: ─ Nie mów,
że mu nie wierzy!
─ Najwyraźniej nie ─ odparł Kuroko ze
smutkiem. ─ To naprawdę ciężka sprawa i chociaż nie znam Aomine-kuna, to myślę,
że już chyba sam przestał sobie radzić z tym, co się dzieje. I przelewa to na
Kise-kuna.
─ Rany, co za bajzel... ─ westchnął Kagami,
łapiąc się za głowę, która jakby od nadmiaru informacji zaczęła boleśnie
pulsować. ─ Przysięgam, że skopię mu tyłek, jeśli się nie ogarnie, kiedy już
złapiemy tego gnojka ─ zarzekł się zażarcie.
─ O nie, nie pozwolę na to. Żadnych bójek,
Kagami-kun ─ fuknął Tetsuya, biorąc słowa ukochanego na poważnie.
─ Przecież nie będę bił rannego ─ żachnął się
wyższy. ─ No i Kise chyba by mnie za to zabił... ─ pomyślał na głos. ─ Zresztą,
nie ważne. Ważne jest to, że musisz sobie wziąć urlop ─ powiedział nagle
poważnie.
─ Urlop? ─ powtórzył za ryżym, nie
rozumiejąc. ─ Coś się stało, Kagami-kun...?
─ Nie i właśnie tak ma zostać ─ powiedział
stanowczo i nakrył dłoń, którą Kuroko oplatał kubek swoją. ─ Dlatego musisz
mnie posłuchać ─ dodał troskliwie.
─ Och... Chyba trochę przesadzasz,
Kagami-kun... Nie mogę zostawić swoich pacjentów ─ odparł Kuroko niepewnie.
Doceniał troskę swojego narzeczonego, ale przecież nie mógł siedzieć całymi
dniami w domu.
─ Trzy dni ─ odparł Kagami i spojrzał na
niego wymownie. ─ Na tyle chyba możesz wziąć wolne ─ odpowiedział za niego. ─
Kuroko... To naprawdę ciężka sprawa. Dawno nie mieliśmy czegoś tak złożonego ─ powiedział
szczerze, starając się ukryć zmartwiony ton. ─ Nie wiem, czy jesteś bezpieczny ─
przyznał wprost.
─ No dobrze, wezmę wolne. Ale ani dnia
więcej.
Tetsuya spojrzał Taidze z niepokojem w oczy i
ścisnął jego dłoń. Już wiele razy przerabiali podobne sytuacje. Kuroko
wiedział, że jego ukochany, choćby nie wiadomo co, nie zrezygnuje ze swojej
pracy. Więc nawet nie miał po co go do tego namawiać. Bycie funkcjonariuszem
było częścią Kagamiego, zatem Tetsuya musiał zaakceptować w swoim narzeczonym i
tę.
─ Uważaj na siebie ─ poprosił tylko.
─ Będę, o ile nie będę się musiał martwić o
ciebie ─ odparł wyższy, czochrając mu włosy.
Jednak atmosfera między nimi zaczęła się
robić bardzo napięta.
─ Hej... ─ zaczął po chwili smętnie. ─ Jakbym...
Jakbym nie wrócił na kolację, zostawisz mi coś, prawda? ─ spytał na pozór poważnie.
W rzeczywistości chciał jednak jakoś spuścić z ich obu powietrze.
Kuroko odchrząknął, po czym wstał z miejsca i
podszedł do ukochanego, aby móc się do niego przytulić.
─ Oczywiście, że tak. Przecież wiesz ─
westchnął, przymykając na moment powieki.
Taiga wtulił go w siebie mocno, całując w
skroń i powiedział szeptem wesoło:
─ Nie bój się.
Jednak mimo tonu i uśmiechu, zdradzało go
jego własne ciało, gdy tylko mocniej zawęził uścisk na drobnym torsie chłopaka,
zatapiając nos w jego błękitnych włosach i odetchnął ciężko, nie wiedząc, co
jeszcze mógłby dodać.
─ Nie boję ─ odparł pewnie Kuroko. ─ Wiem, że
mój narzeczony rozprawi się z każdym kryminalistą ─ powiedział z lekkim
uśmiechem, mimo tego, że jego serce ścisnęło się nieznośnie.
─ Tylko dlatego, że ma do kogo wracać ─
dopowiedział Kagami ciepło, całując go w czoło. Powoli i z troską, dopóki nie
oderwał swoich ust od jasnej skóry i dodał: ─ Kocham cię, Kuroko. ─ Po czym złączył
ich wargi ze sobą w delikatnym, czułym pocałunku.
Tetsuya odwzajemnił go, nie mogąc nadziwić
się temu, że w każdym z takich momentów wywoływał u niego zawsze tę samą
reakcję. Nagła palpitacja serca i delikatny ucisk w żołądku nie były więc już
dla niego niczym nowym, jednak ich urok pozostawał.
─ Też cię kocham, Kagami-kun ─ westchnął mu w
usta Kuroko, po czym odsunął się od niego na niewielką odległość, by oprzeć
swoje czoło o odpowiednik partnera. ─ Więc zawsze będę na ciebie czekać.
Ryży uśmiechnął się kącikiem ust i usadził
sobie Kuroko na kolanach, przypierając go lekko sobą do stołu. Nadal niewypuszczając
z objęć, przejechał wargami po jego obojczyku, szyi, aż nie zatrzymał się na
jego tętnicy, pod którą czuł przyspieszony puls.
─ A ja będę zawsze wracał ─ obiecał, całując
go po bladej skórze.
Tetsuya westchnął cicho i bezwiednie odchylił
głowę w tył, spinając się lekko. Pozwolił skraść Kagamiemu jeszcze całe dwa
buziaki na swojej szyi, po czym wyprostował się i sam musnął wargami czoło
narzeczonego.
─ Nie jesteś głodny? ─ spytał łagodnie, nie
chcąc, aby przez przypadek się zapędzili.
─ Jestem ─ westchnął Taiga, ostatni raz
znacząc ramię kochanka dotykiem swoich warg. ─ W obu przypadkach ─ dodał z
delikatnym uśmiechem i oparł swoją głowę o klatkę piersiową błękitnowłosego,
wdychając jego zapach. Z jednej strony pomagało, z drugiej bał się, że może go
więcej nie poczuć. Rzadko miewał takie myśli. Z reguły szedł na akcje spokojny
i opanowany. Teraz było inaczej, bo nie był tak pewny powodzenia misji.
─ Więc teraz możesz mieć podwójną motywację ─
westchnął Tetsuya, tłumiąc cisnący się na usta uśmiech.
Delikatnym ruchem nadgarstka przeczesał
dłonią włosy Taigi i wstał z jego kolan z przepraszającym wyrazem twarzy.
─ Podgrzeję ci obiad ─ poinformował, po czym
skierował się w stronę kuchenki, na której stało kilka garnków i patelnia
przykryta przykrywką.
─ Dzięki ─ burknął zmęczony i wbił swoje
spojrzenie z plecy ukochanego. ─ Pójdziemy chociaż pod prysznic? ─ spytał z
nutą nadziei w głosie.
─ Obaj dobrze wiemy, że na prysznicu nigdy
się nie kończy ─ westchnął Tetsuya. Oparł się plecami o blat kuchenny i
uśmiechnął się do ukochanego przepraszająco. ─ Przykro mi, ale muszę wprowadzić
abstynencję.
─ Spać też będziemy osobno? ─ wyburczał
smętnie i położył się na stole zrezygnowany.
─ Bez przesady.
Kuroko wyłączył gaz i zdjął z niego parujący
garnek, z którego wyłożył po chwili porcję fasolki po bretońsku na biały
talerz. Nalał także do szklanki zimnej lemoniady, którą wyciągnął uprzednio z
lodówki i postawił naczynia przed narzeczonym.
─ Przepraszam. ─ powiedział, nawiązując do
ich poprzedniej rozmowy. ─ Po prostu nie chcę, żeby Kise-kun czuł się u nas
nieswojo, kiedy potrzebuje pomocy.
─ Wiem, przecież też tego nie chcę ─
westchnął i zaczął jeść obiado-kolację. ─ Po prostu... To twoja wina ─ odparł
burkliwie, rumieniąc się nieznacznie. ─ Musisz być zawsze taki... ─ zmierzył go
głodnym spojrzeniem i napił się lemoniady, gdy zaschło mu w gardle ─ no taki?
─ Nie wiem, o czym mówisz, Kagami-kun.
─ N-nie ważne ─ powiedział zawstydzony. ─
Kocham cię i tyle ─ dodał czerwony i zapchał sobie policzki jedzeniem, aby nic
więcej nie dopowiadać.
Kuroko tylko zaśmiał się cicho i pochylił
się, aby pocałować Kagamiego w policzek. Chociaż chciał, nie męczył go więcej,
tylko poszedł do salonu, aby sprawdzić, czy u Kise wszystko w porządku. W momencie,
w którym tam wszedł, zobaczył, jak Ryota porusza się niespokojnie na kanapie,
otwierając z jękiem oczy. Z początku było widać w nich niepewność, jakby musiał
sobie przypomnieć, gdzie jest, ale po chwili westchnął cicho, zakrawając twarz
dłońmi. Najwyraźniej wciąż nie zauważył Kuroko, bo trwał tak, dopóki ten się
nie odezwał.
─ Wyspałeś się, Kise-kun? ─ spytał stroskanym
głosem. Podszedł do chłopaka i przysiadł na krańcu kanapy, gotów zacząć
ponownie go uspokajać, gdyby tylko ten tego potrzebował.
─ Tak, dziękuję ─ Kise skłamał nieporadnie.
Podniósł się szybko, żeby zrobić mu więcej miejsca. ─ Przepraszam ─ powiedział
ze smętnym uśmiechem. ─ Mogłem zwalić się na głowę komuś innemu ─ dodał ze
sztucznym śmiechem.
Obaj wiedzieli, że oprócz rodziny mulata,
mógł iść tylko do hotelu.
─ Nie przejmuj się tym. Ja i Kagami-kun nie
mamy absolutnie nic przeciwko, abyś został tu tyle, ile potrzebujesz ─ dodał
specjalnie głośniej, aby narzeczony to usłyszał.
─ Dziękuję ─ powiedział wdzięczny. ─ Ale chcę
się na coś przydać! Mogę pozmywać albo umyć podłogę...
─ Nie ma potrzeby... Pozbawisz mnie tylko
zajęcia ─ westchnął Tetsuya, po czym wytłumaczył: ─ Kagami-kun poprosił, żebym
wziął sobie wolne.
─ O-och... ─ bąknął, rozumiejąc, o co chodzi.
─ Cieszę się, że się na to zgodziłeś.
─ Przynajmniej go tym uspokoję. ─ Wzruszył
ramionami. ─ Potraktuję to jako przymusowe wakacje.
─ I bardzo dobrze ─ odparł Kagami, który
nagle pojawił się w salonie. Zrobił to tak niespodziewanie, że Ryota wzdrygnął się,
a Kuroko westchnął cicho. ─ Przy okazji trochę sobie odpoczniesz. ─ Pokiwał
głową, jakby przyznając sobie samemu rację.
─ Oczywiście. Cieszę się, że tak o mnie
dbasz, Kagami-kun ─ odparł Kuroko.
Kiedy Taiga tego nie widział, wywrócił oczami
i uśmiechnął się do Kise porozumiewawczo. Ryota parsknął cicho śmiechem i
zakrył szybko usta dłonią.
─ N-no. A jak tam z tobą, Kise? ─ spytał
Taiga, siadając w fotelu, naprzeciwko nich.
─ W porządku, dzięki ─ odparł, uśmiechając
się lekko.
─ Słuchaj, idę pod prysznic, bo padam na
twarz, ale potem chciałbym chwilę z tobą pogadać, ok? ─ spytał ryży.
─ Jasne, nie śpiesz się. Pomęczę jeszcze
trochę Kurokocchiego, jeśli nie ma nic przeciwko.
─ Nie ma nic przeciwko ─ odpowiedział szybko
Kuroko i wstał z kanapy. ─ Przyniosę ci coś do picia, Kise-kun ─ poinformował,
po czym pociągnął Kagamiego za sobą do kuchni. ─ Mam tylko nadzieję, że nie
powiesz Kise-kunowi niczego, co go bardziej zdołuje. To mu teraz nie służy ─
wyszeptał z troską.
─ Ej no, za kogo ty mnie masz? ─ spytał Taiga
z pretensją. Zamilkł jednak na chwilę i podrapał się w tył głowy. ─ Wiesz... to
raczej nie jest dobry temat na rozmowę, ale prosił mnie, żebym go o wszystkim
informował…
─ W porządku ─ odparł niższy, postanawiając
uszanować wolę ich gościa. ─ Tylko... bądź delikatny ─ westchnął, po czym
wspiął się na palce, aby pocałować Taigę krótko w usta. Gdy to zrobił,
uśmiechnął się do niego lekko i, chwyciwszy dzbanek z lemoniadą i szklankę,
wrócił do salonu.
─ To ja idę się myć ─ westchnął za nim Taiga,
mijając ich w salonie, gdy szedł do łazienki.
─ Dziękuję ─ powiedział Kise, przyjmując od
Kuroko napój i patrząc za ryżym. ─ Na pewno mogę zostać na noc? Jutro czegoś
poszukam, tylko dzisiaj nie miałem na to głowy.
─ To żaden problem, Kise-kun, mówiłem ci to
już. Mamy zbyt małe mieszkanie na pokój gościnny, ale jeśli tylko wystarczy ci
nasza kanapa, możesz nocować kiedy chcesz.
─ Dzięki, ale i tak czegoś jutro poszukam. Zostanę,
dopóki nie skończy się ta cała sprawa. Potem... ─ zastanowił się chwilę,
pochmurniejąc ─ potem może wrócę do siebie ─ odparł w końcu z wymuszonym
uśmiechem.
─ Ułoży wam się. Aomine-kun na pewno w końcu
ochłonie i zrozumie swoje błędy. Jeśli rzeczywiście był tak dobrym prawnikiem,
jak mówią, to bez problemu dojdzie do rzeczywistych wniosków. Tylko daj mu
trochę czasu.
─ Wolałbym, żeby nie traktował naszego
związku jak rozprawy ─ powiedział szczerze Ryota i uśmiechnął się do siebie. ─ Nie
jestem klientem, który mu zapłacił, żeby się ułożyło. Będzie się musiał
postarać, żeby tak było. I boję się, że nie będzie mu się chciało.
─ Mam nadzieję, że nie jest takim leniem ─
mruknął tylko Kuroko. Po chwili wahania położył dłoń na kolanie Ryoty i ścisnął
je nieznacznie. ─ Ale bez względu na to, co powie i co zadecyduje, pamiętaj, że
nie jesteś sam, Kise-kun.
─ Jeśli jednak... jeśli jednak byłby, czujcie
się zaproszeni do mnie ─ powiedział z delikatnym uśmiechem. ─ Chciałbym się
jakoś zrekompensować.
─ Dobrze ─ odparł Tetsuya, odwzajemniając
uśmiech. ─ Miejmy nadzieję, że wszystko rozwiąże się już niedługo. Niepewność
jest chyba najgorsza… ─ westchnął.
─ Tak, to też... ─ przyznał smutno. W
rzeczywistości najbardziej doskwierała mu samotność. Był sam praktycznie całe
życie, więc kiedy już odnalazł Aomine, nie chciał za nic go stracić.
Dlatego właśnie był gotów zrobić dla niego
wszystko.
Kuroko miał zamiar jeszcze coś powiedzieć,
jakoś pocieszyć Kise. Widział, że rozmowa o jego chłopaku wciąż była bolesna,
dlatego postanowił zmienić temat. Miał już więc zacząć wypytywać Ryotę o jego
pochodzenie, z nadzieją, że może myśl o rodzinnych stronach polepszy jego
nastrój, jednak w tej samej chwili drzwi od łazienki otworzyły się z hukiem.
─ Cholera… Prawie się tam udusiłem ─ warknął
Kagami, opierając się o framugę. Miał na sobie jedynie spodnie od dresu i luźny
podkoszulek, który odsłaniał znaczną część jego zroszonych wodą mięśni. Z
pomieszczenia za nim buchnęły tumany pary.
─ A zawsze powtarzam, żebyś nie kąpał się w
takim ukropie ─ westchnął Tetsuya. Posłał Ryocie przepraszający uśmiech i
wstał.
Mijając się w drzwiach łazienki z
narzeczonym, dźgnął go w brzuch, po czym wyminął, nawet nie oglądając się, czy
jego cios zrobił jakiekolwiek wrażenie na Taidze.
Jednak i tak nie musiał tego robić, bo już po
chwili usłyszał głos ryżego:
─ Za co?!
─ Za to, że będę teraz musiał posprzątać ─
fuknął jeszcze Tetsuya.
Kagami wzdrygnął się, wyobrażając sobie wzrok
ukochanego, kiedy ten odkryje zalane wodą kafelki. Czego jak czego, ale zalanej
łazienki jego chłopak wprost nie znosił. Właśnie dlatego, lekko się chwiejąc,
Taiga wycofał się dyskretnie do salonu, rzucając co jakiś czas nerwowe
spojrzenia przez ramię.
─ Czyżbyś podpadł, Kagamicchi? ─ spytał
rozbawiony Ryota. ─ Przyznam szczerze, chciałbym zobaczyć złość u Kurokocchiego
─ zażartował. ─ Zawsze jest taki opanowany...
─ Nie chciałbyś ─ odparł szybko Taiga. ─ A
przynajmniej, kiedy naprawdę się wkurza. Straszny jest wtedy. ─ Wzdrygnął się.
─ Kurokocchi? Niemożliwe ─ zaprzeczył Kise i
wyprostował się na kanapie. ─ To... co mi chciałeś powiedzieć? ─ spytał z wahaniem
po chwili milczenia.
─ No tak… Co do tego… ─ Kagami zawahał się
przez moment. ─ Pod koniec mojej zmiany wrócił Suzuki. Wcześniej nie byłem
przydzielony do tej sprawy, ale to się zmieniło przez wzgląd na ciebie. Sam się
zgłosiłem ─ wyjaśnił szybko, kiedy Kise już otwierał usta, aby coś powiedzieć.
─ Sakurai przedstawił Suzukiemu całą sytuację i w końcu zapadła decyzja, żeby w
końcu zacząć działać.
Ryota pokiwał powoli głową i zawiesił się na
chwilę, nie wiedząc czy nie wie o co, czy nie chce spytać.
─ Zacząć działać? ─ spytał z powątpieniem,
nie wiedząc, co to może znaczyć.
─ Nie wiem, czy już ci wspominałem, ale wśród
różnych mafii w całym stanie mamy kilku informatorów. Niedawno po tym, jak zgłosiłeś
się na świadka, przyszła do nas wiadomość o tym, że jutro nadarzy się okazja do
tego, żeby przedrzeć się przez obstawę Haizakiego i być może w końcu go dorwać,
ponieważ znaczna część jego ludzi będzie zaangażowana w przemyt, a przez to nie
będzie mogła być na miejscu ─ wyjaśnił ryży.
Kise odetchnął drżąco i przygryzł dolną
wargę.
─ Czyli... jutro? ─ upewnił się.
Gdy Kagami kiwnął głowa, blondyn szybko
dopowiedział:
─ Idę z wami.
─ Nie ma mowy ─ odparł hardo Taiga. ─ Nie
mówię ci tego po to, żebyś się w to mieszał, tylko po to, żebyś na siebie
uważał i miał świadomość co się dzieje!
─ I tak nie mam już nic do stracenia ─ powiedział
zażarcie, pochylając się w jego stronę. ─ Proszę Kagamicchi... Nie rób mi tego.
─ Nie ma nawet takiej opcji.
Kagami wyglądał na niewzruszonego. Kise już
trochę go znał, tak więc domyślał się, że opanowana postawa ryżego ma swoje
źródło prawdopodobnie w tym, iż musiał wcześniej naprawdę dużo o tym myśleć.
─ Zastanów się nad tym, Kise. Co by nam dała
twoja obecność? Nie dość, że tylko byś zawadzał, mogłoby ci się coś stać. A
wtedy wszyscy twoi bliscy, łącznie ze mną, Kuroko i na pewno Ahomine też,
byliby na ciebie wściekli, że w ogóle się w to wmieszałeś ─ wytłumaczył Taiga,
marszcząc brwi w wyrazie nieugięcia.
─ Ja...
Ryota pociągnął cicho nosem i odwrócił spojrzenie.
Przyłożył wewnętrzną stronę dłoni do ust, milcząc chwilę w ciszy. Czując, jak
zbierając się w nim łzy, wstał bez słowa, słysząc, jak Kuroko wychodzi z
łazienki, ruszył w tamtą stronę, rzucając szybko:
─ Przepraszam, pójdę pod prysznic.
Kagami patrzył chwilę za Ryota, ale nie
poszedł za nim. Wiedział, że chłopak potrzebował chwili dla siebie, aby móc się
pozbierać. Kuroko, którego minął w przedpokoju łkający blondyn, ruszył zaś do
salonu. Westchnął ciężko, widząc zamyślenie na twarzy swojego narzeczonego, po
czym po prostu usiadł obok niego i oparł głowę o jego ramię, splatając ich
dłonie ze sobą.
─ Hej... Wyglądasz, jakbyś potrzebował towarzystwa.
Postawić ci drinka? ─ Kagami zacytował pierwsze słowa, jakimi uraczył go, gdy
spotkali się po raz pierwszy. Tekst, co prawda oklepany, jednak Taiga miał
nadzieję, że wywoła tym uśmiech u ukochanego.
I udało mu się to. Twarz Kuroko rozjaśnił
błysk rozbawienia, a kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu.
─ Jeśli masz za dużo pieniędzy, to proszę,
przeznacz je na cele charytatywne ─ odparł Tetsuya, podejmując ich dialog
sprzed lat.
─ Byliśmy beznadziejni... ─ westchnął Taiga
rozbawiony.
Położył dłoń na lewym, znajdującym się dalej
od niego, policzku kochanka i pociągnął go lekko od siebie, obracając tym twarz
Kuroko w swoją stronę. Następnie pocałował go czule i intensywnie, nie tracąc
czasu na żadne dopowiedzenia. Ścisnął delikatnie szczękę kochanka, jakby chciał
zapobiec temu, gdyby Tetsuya chciał się wycofać. Gest ten nie był w pełni
świadomy, co niższy wywnioskował po spięciu się Kagamiego. Była to pewnego
rodzaju reakcja obronna, dlatego Kuroko coraz bardziej zaczął martwić się o
partnera. Z reguły nie dawał po sobie poznać, jak czuje się przed akcjami,
kryjąc stres za głupimi żartami, czy miską z jedzeniem.
Kuroko odwzajemnił pocałunek z uczuciem i
położył dłoń na odpowiedniczce Kagamiego, którą ten trzymał na policzku
niższego. Tetsuya przejechał powolnym, uspokajającym gestem po wystających
kostkach oraz wierzchu ręki, na koniec delikatnie splatając ich palce ze sobą.
Po dłuższej chwili Kuroko odsunął się od narzeczonego na niewielką odległość,
aby spojrzeć mu prosto w oczy, a przy tym jasnym, lekkim, pozornie wolnym od
trosk uśmiechem zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
─ Idziemy? ─ spytał Taiga, opierając czoło o
obojczyk Kuroko i wtulając w niego głowę.
─ Dobry pomysł ─ odparł Kuroko, tłumiąc
ziewnięcie. Przeczesał partnerowi włosy dłonią, po czym dodał jeszcze: ─ Możesz
się już położyć. Ja jeszcze pościelę tu Kise-kunowi.
─ Hmm... Na pewno? Nie pomóc ci? ─ spytał,
nie kryjąc swojej niechęci do tego.
─ Nie, Kagami-kun. To miło, że pytasz, ale
powinieneś już iść i odpocząć przed jutrem ─ odparł Tetsuya.
Taiga westchnął i wstał, cmokając jeszcze
Kuroko w czoło.
─ No to czekam na ciebie ─ odparł, kierując
się w stronę sypialni.
Tetsuya również podniósł się z kanapy, po
czym wyciągnął ze stojącej w kącie salonu szafy świeżą, białą, zapasową
pościel. Następnie zaścielił nią wersalkę stojąca przy ścianie, po uprzednim
rozłożeniu jej. Kiedy już się z tym uporał, naszykował w kuchni talerz kanapek
i świeżą wodę z limonką, które zostawił na stoliku w salonie. Po cichu liczył
na to, że Kise coś przekąsi, aby się wzmocnić. Wcześniej nie wyglądał zbyt
dobrze, więc Kuroko podejrzewał, że nie jadł już od jakiegoś czasu.
Wykonanie tych wszystkich drobnych prac
zajęło Tetsuyi mniej niż dziesięć minut. Mężczyzna miał już skierować się do
sypialni, jednak pchany troską, zapukał cicho w drzwi łazienki, spód których
sączyła się struga światła.
─ Ja i Kagami-kun już się kładziemy. Dobrej
nocy, Kise-kun. Odpocznij i czuj się swobodnie. Gdyby coś się działo, nie
przejmuj się i budź mnie bez wahania. W końcu i tak biorę wolne ─ powiedział,
po czym, nie czekając na odpowiedź, udał się do sypialni.
Ryota drgnął, słysząc głos za drzwiami. Gdy
wreszcie otworzył usta, aby odpowiedzieć, zorientował się, że Kuroko już tam
nie ma. Zacisnął mocno usta i wyszedł z pomieszczenia, rozglądając się wokół.
Ruszył do salonu i uśmiechnął się lekko, widząc starania niebieskowłosego. Usiadł
na sofie opierając łokcie o uda i zawiesił głowę. Po kilku głębszych oddechach
podniósł ją i podszedł do telefonu, wykręcając numer. Naprawdę dużo zaczął
ostatnio myśleć, zwłaszcza o tym, co będzie, jeśli go zabraknie. Im dłużej
trwało prześladowanie go, tym większe miał wrażenie, że powinien się pożegnać z
bliskimi. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale z kwaśnym uśmiechem nadał temu
nazwę „paranoja”.
Chociaż wolał brzmienie „samotność”.
─ Cześć mamo ─ zaczął, gdy tylko kobieta
odebrała słuchawkę.
─ Ryota? Jak ci tam? Dobrze się bawicie?
Kise uśmiechnął się pod nosem, czując ogromną
ulgę, gdy usłyszał jej ciepły ton i znajomy, kojący głos. Ucieszył go on tak
bardzo, że puściły mu wszystkie hamulce.
─ Było świetnie ─ zaczął płaczliwie. ─ Zobaczyłem
dużo ciekawych rzeczy i-i mieliśmy tutaj zamieszkać, ale... ale... ─ Im dłużej
mówił, tym bardziej zamieniało się to w bełkot, jednak następne, choć bardzo
zniekształcone, słowa, Ruth usłyszała wyraźnie. ─ Brakuje mi was.
Kobieta westchnęła cicho i uciszyła go
spokojnie, aby przerwać jego niezrozumiały monolog.
─ Powoli, skarbie. Po kolei i spokojnie...
Nigdzie mi się nie śpieszy ─ powiedziała zatroskana. ─ Co się stało, hm?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz