Orleański sen | rozdział 29

─ Już jestem.
Midorima przekroczył próg pokoju hotelowego, który wynajmowali razem z Takao na czas pobytu w Waszyngtonie i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi. Był na siebie zły, bo przed wyjściem zastanawiał się, czy nie wziąć ze sobą parasola, finalnie rezygnując z niego, a w drodze powrotnej ze sklepu złapał go deszcz.
Odłożył siatkę z zakupami na blat maleńkiej kuchni, którą mieli do dyspozycji, i podszedł do wypłowiałej, bordowej kanapy, na której pod kocem leżał jego kochanek. Kazunari zalegał już na niej kolejny dzień, przełączając w kółko trzy kanały niewielkiego, wiekowego telewizorka, który stał na drewnianej szafce naprzeciw sofy w salonie.
─ Jak się czujesz? ─ spytał z troską, siadając obok. ─ Kupiłem ci rumianek, sucharki, biszkopty, banany i kleik ryżowy. Zastanów się, co chcesz zjeść na kolację. 
─ Nic nie chcę... ─ jęknął szatyn dziecinnie, chowając twarz pod przykryciem.
─ Nie wydurniaj się, Bakao ─ uciął szorstko Midorima. Klepnął partnera prosto po wystającym spod kołdry czubku głowy. ─ Musisz jeść, nanodayo. No i nie po to łaziłem po deszczu, żebyś teraz wybrzydzał.
I nagle, jakby dopiero sam sobie o tym przypomniał, ściągnął z nosa okulary zdobione kroplami wody i parą, które szybko przetarł ściereczką leżącą na mahoniowym, lśniącym stoliku między nimi a telewizorem. Stan zdrowia Takao oraz jego samopoczucie zaaferowały mężczyznę do tego stopnia, że zapomniał o tak podstawowej czynności, jaką było osuszenie szkieł.
Niedoczekanie, pomyślał.
─ Nikt cię o to nie prosił ─ warknął Takao, odwracając się gwałtownie na bok.
─ O co znów chodzi, nanodayo... ─ Midorima powstrzymywał napływającą irytację całą siłą woli. ─ Coś się stało? Znów cię boli? ─ spytał, mając na uwadze to, jak nieznośny potrafił być jego kochanek przez te ostatnie parę dni, kiedy jego żołądek przeżywał katusz
─ Nic się nie stało ─ burknął wkurzony. ─ Nie musisz tracić na mnie czasu.
─ O czym ty znowu mówisz, Bakao. Jeśli tracę, to tylko przez twoje dąsy ─ mruknął mężczyzna.
Przeczuwając, że zachowanie Takao musi mieć jakiś konkretny powód, chwycił go za ramię i obrócił w swoją stronę.
─ No, mów. O co chodzi.
Mężczyzna poruszył się pod nim nerwowo, chcąc strzepnąć dłoń.
─ Idź ty lepiej do tego swojego rzekomego Aomine ─ odparł szorstko, mocniej naciągając na siebie koc.
Odkąd tylko zachorował, Midorima wychodził na niespodziewane spotkania albo odbierał równie tajemnicze telefony. Ilekroć Takao pytał, Shintaro zbywał go tym, że to Daiki, ale kiedy szatyn starał się dowiedzieć więcej, kochanek odpowiadał wymijająco. Ewidentnie coś ukrywał.
Coś, a raczej kogoś.
Kazunari nie chciał wierzyć w to, że jego partner spotyka się właśnie z mulatem. W końcu, dlaczego tuszowałby wypad z przyjacielem?
─ Jestem chory, ale nie ślepy.
─ No chyba nie boczysz się o to... ─ westchnął Midorima, wywracając oczami. ─ Przecież ci mówiłem, nanodayo. Musiałem pomóc załatwić Daikiemu parę spraw, nic więcej.
─ Mhm. Ładny ten Daiki? A może to kobieta, co? ─ dodał, wychodząc spod koca, aby spojrzeć na niego wściekły.
Shintaro zmarszczył brwi, powstrzymując odruch poprawienia okularów, który towarzyszył mu w każdej bardziej nerwowej chwili.
─ Nie bądź głupi ─ mruknął podirytowany zachowaniem kochanka. Z jednej strony rozumiał, że ukrywanie prawdziwego powodu ostatnich spotkań z Aomine mogło nieco drażnić Takao, ale z drugiej nie rozumiał aż takiej zazdrości i wyrzutów skierowanych w jego stronę. ─ Mógłbyś mi choć trochę zaufać, nanodayo. Daiki prosił mnie o dyskrecję w tej sprawie, więc mu ją obiecałem. Dlatego mówię to teraz tylko dlatego, że już wyszedł ze szpitala z Kise: pomagałem mu w sprzedaży domu i załatwieniu nowej pracy.
Takao patrzył na niego z otwartą buzią, szukając jakiejś odpowiedzi. Zmarszczył brwi, mając zamiar spasować, ale nie leżało to w jego naturze, która nakazywała mu mieć zawsze ostatnie słowo.
─ Nie mogłeś powiedzieć od razu? Kto tu mówi o zaufaniu, hm? ─ fuknął, splatając ręce na piersi. ─ Cały przyjazd tylko na mnie marudzisz i wzdychasz bez powodu. Ciągle tylko „Bakao” i „Bakao” ─ dodał urażony i odwrócił głowę w bok. ─ Wiem, że zepsułem ten wyjazd, ale to nie moja wina. Ani razu mnie nawet nie dotknąłeś, Shin-chan... Jak mam się nie nabierać podejrzeń? ─ burknął cicho, nie patrząc na niego. Zrobiło mu się głupio, kiedy wszystko z siebie wyrzucił. Wiedział, że jest nieznośny, kiedy jest chory, ale na pewno nie był przewrażliwiony...
A przynajmniej tak mu się zdawało.
Midorima momentalnie spąsowiał i odwrócił wzrok, za wszelką cenę starając się nie zmięknąć. W końcu nie miał żadnych powodów, aby czuć skruchę. Tylko dlaczego było mu z tym tak ciężko?
─ N-Nie mogłem ci powiedzieć, zrozum... Nie chciałem, żebyś musiał kręcić przed Kise, albo w najgorszym razie mu wygadał... Dla Daikiego to naprawdę wiele znaczy, dlatego wiedziałem o tym tylko ja i jego matka. A-A co do ciebie... Jeśli tak to odebrałeś, to przepraszam, ale martwię się, odkąd tylko zachorowałeś... Kazu ─ wyrzucił z siebie z trudem. Kolor soczystej czerwieni malował się już nie tylko na jego twarzy, ale także uszach i karku.
─ Oh... ─ bąknął elokwentnie niższy, nie wiedząc przez chwilę, co odpowiedzieć.
W końcu stwierdził, że cisza dla kochanka, która stuprocentowo była dla niego niezręczna, trwała już o wiele za długo, więc Takao wypalił pierwsze, co mu przyszło na myśl:
─ Kleik.
Midorima spojrzał na niego, nie rozumiejąc, więc Kazunari powtórzył, spuszczając głowę, kiedy lekko się zarumienił:
─ Kleik ryżowy... Zjem kleik ─ wyburczał i pocałował go krótko.
─ W-W porządku ─ odparł szybko Shintaro, wstając z miejsca. Omal nie przewrócił przy tym stolika, o który się potknął. Przygładził przód wymiętej koszuli i poprawił okulary, odchrząkając. ─ Może się prześpij... ─ zdołał jeszcze wydusić, nim odwrócił się i odszedł do kuchni.
─ Jakbym teraz mógł zasnąć... ─ mruknął do siebie pod nosem, obserwując kochanka z ukrycia, chowając się za oparciem sofy.
Shintaro szybko uspokoił się i zapomniał o niedawnej konsternacji, kiedy przyszło mu zacząć zmagania z kuchenką gazową, na której ząb czasu pozostawił piętno. Mimo tego, że posiadała ona aż cztery palniki, korzystać można było tylko z jednego, najmniejszego, który w dodatku był bardzo kapryśny. Midorima mruczał do siebie pod nosem o rozbieżności cen a standardu, próbując włączyć kuchenkę i zapalić gaz. Udało mu się to dopiero za piątym razem. Zadowolony z siebie, szybko wyciągnął z szafki garnek i zaczął przygotowywać kolekcję, co jakiś czas zerkając na Takao. Mimo wszystko udawał, że go nie widzi, uśmiechając się do siebie lekko.
─ Shin-chan, długo? ─ spytał zaczepnie, bo dobrze widział kochanka i to, ile jeszcze mu zostało. ─ Umieram z głodu... ─ skłamał gładko rozpaczliwym tonem.
─ Długo ─ prychnął Midorima, podgrzewając w garnku papkę, którą kupił. ─ Nie marudź. Przed chwilą w ogóle nie chciałeś nic jeść.
─ Zrobiłem się głodny patrząc na ciebie ─ powiedział zwyczajnie, układając się wygodniej na kanapie, aby ukryć za poduszką uśmiech. W rzeczywistości było w tym trochę prawdy, bo szatyn zawsze lubił obserwować kochanka w kuchni. Był to rzadki widok, bo to Takao, z racji swojego zawodu, głównie gotował.
─ I ty się dziwisz, że ciągle mówię ,,Bakao: ─ mruknął Midorima, nawet nie zaszczycając kochanka spojrzeniem. Dosłodził kleik cukrem, przełożył do miseczki i dodał do niego banana, którego uprzednio drobno pokroił. Następnie wrzucił garnek do zlewu, zalał go wodą i przyniósł partnerowi kolację, stawiając ją przed nim na stoliku.
─ Nie wydurniaj się i zjadaj. Wszystko ─ rzucił, siadając obok w fotelu, żeby Takao mógł się skupić na konsumpcji, nie zaczepkach.
Kazunari złapał miseczkę, ale szybko ją odłożył. Spojrzał na kochanka jak zbity psiak i powiedział cicho, przesłodzonym głosem:
─ Za gorące...
─ I co ci na to poradzę? Poczekaj albo sobie podmuchaj ─ westchnął Shintaro.
─ Nie mam siły... ─ wyburczał, pociągając nosem. ─ Podmuchasz mi?
Mężczyzna wyglądał, jakby toczył sam ze sobą wewnętrzną walkę, ale w końcu skapitulował, wywrócił oczami i zajął miejsce na kanapie, tuż obok partnera. Wziął miseczkę do ręki. Naczynie było ledwo ciepłe, ale nie skomentował tego. Nabrał odrobinę kleiku na łyżkę, podmuchał, w myślach pytając się, za jakie grzechy, po czym podsunął ją szatynowi pod same usta.
Takao ochoczo wziął ją do buzi i oblizał się ze smakiem. Zadowolony, nastawił usta na kolejną porcję, utrzymując między nimi napiętą ciszę. Midorima westchnął ciężko, ale nabrał następną łyżeczkę, podmuchał i podsunął partnerowi. Wcisnął on w niego tym sposobem całą miseczkę, podsumowując sobie w myślach, że przynajmniej Takao nie marudził więcej i zjadł do końca, co ostatnio mu się nie zdarzało.
─ Dziękuję za posiłek ─ powiedział wesoło, obejmując kochanka. ─ Teraz deser ─ zarządził, nadstawiając usta.
Midorimie, mimo usilnych prób, nie udało się powstrzymać lekkiego uśmiechu, którym obdarzył kochanka. Pochylił się nad nim i ledwo musnął jego wargi swoimi, a już się odsunął, wstał i poszedł do kuchni, aby przed zmywaniem namoczyć też miseczkę.
─ Shin-chan, wracaj ─ jęknął za nim, ale bez skutku. ─- Za bardzo schłodziłeś kleik i teraz mi zimno ─ wymyślił na poczekaniu.
─ Z tobą jest gorzej, niż myślałem, nanodayo! ─ zawołał Shintaro.
Wrzucił miseczkę do zlewu i wrócił do Takao, ale tylko z zamiarem przykrycia go. Nie miał jednak pojęcia, że zrobi to sobą, kiedy Takao, który tylko na to czekał, pociągnął go w dół, przywierając do niego.
─ Jest ─ zgodził się. ─ Brakuje mi ciepła, Shin-chan, musisz mnie ratować ─ zachichotał.
Midorima ponownie poczerwieniał, tym razem ze złości zmieszanej z irytacją, i zaczął energicznie pocierać dłońmi przedramiona chłopaka z zamiarem ogrzania go.
─ I jak? Lepiej? Mogę już iść pozmywać?
─ Wolisz zmywanie ode mnie? ─ spytał urażony i westchnął, obracając go gwałtownie na plecy. ─ Nie takie ogrzanie miałem na myśli ─ wyjaśnił, układając mu się na biodrach. Shintaro otworzył usta, ale zamknął je szybko, czując suchość w gardle i właśnie wtedy Kazunari dodał zadowolony, wtulając w niego, hamując śmiech:
─ Chciałem się przytulić.
Midorima odwzajemnił uścisk, dodatkowo wzbogacając go o intensywny pocałunek, na który nagłej ochoty nie potrafił się wyzbyć. Takao odwzajemnił go, odrobinę zaskoczony, dostając w końcu to, czego chciał.
─ Jakoś tak od razu mniej mnie boli, wiesz? ─ zaśmiał się cicho.
─ Magiczne lekarstwo? ─ sarknął Shintaro, jednak nie poruszył się.
─ Mhm, nazywa się miłość ─ powiedział wesoło, zdając sobie sprawę z tego, jak płytkie to było. Mimo poziomu tej zaczepki, Midorima poczerwieniał, więc szatyn zachichotał. Shintaro potrzebował chwili, ale gdy ochłonął, zreflektował się szybko i podniósł się z kochanka, nie chcąc go dłużej sobą gnieść.
─ Skoro już się lepiej czujesz, to może byś pomógł mi tu posprzątać i chociaż wstępnie się spakować, nanodayo ─ westchnął, mając na myśli wszechobecny bałagan. Wolę rozejrzeć się po pokoju, niż spojrzeć kochankowi w tamtej chwili w oczy.
─ Wiesz co, chyba jednak sobie tu umrę ─ burknął, znowu odwracając się od kochanka.
Midorima zatrzymał się w pół kroku, wypuścił drżące powietrze z płuc i poprawił zsuwające się z nosa okulary. W szkłach odbił się błysk sztucznego lampy.
─ Czyli... bliskość postawi cię na nogi?
─ Na pewno pomoże mi w tym samotność ─ żachnął się, uśmiechając do kochanka zadziornie.
Midorima podrapał się po policzku, odrobinę zbity z tropu.
─ Myślałem, że chodziło ci... o seks. ─ Odchrząknął.
─ Chodziło ─ przyznał lekko zażenowany. ─ Ale już mi przeszło ─ dodał, wzruszając ramionami.
─ Mhm... O-Okej, w porządku ─ westchnął Midorima, postanawiając uszanować wolę partnera, choć powoli przestawał go rozumieć. Bezwiednie przejechał językiem po spierzchniętych wargach, odwrócił wzrok, zmieszany i przeczesał dłonią włosy, po czym zajął się zbieraniem porozrzucanych po pokoju różnych części garderoby, które znalazły się tam w mniej lub bardziej zamierzony sposób.
Takao westchnął zrezygnowany i usiadł na łóżku, łapiąc kochanka, który przechodził obok, za koszulę. Przyciągnął go za nią i wtulił się w jego brzuch, obejmując w talii.
─ Czemu to ja muszę inicjować seks? ─ spytał cicho, czerwieniąc się. ─ Nie chcesz? Robię coś nie tak w trakcie? ─ zaczął, coraz bardziej burcząc. ─ Nie chcę na tobie niczego wymuszać...
Midorima westchnął, przez dłuższą chwilę nie odzywając się. Przez jeden, krótki moment swoją postawą zasiał w sercu Takao niepewność.
Jednak zniknęła ona równie szybko, co pojawiła się.
Mężczyna pochylił się, po czym złączył ich usta w namiętnym, pobudzającym pocałunku. Przyparł kochanka do oparcia kanapy nieco mocniej i szybciej, niż zamierzał, wsuwając dłonie pod materiał jego prostej, czarnej bluzki na krótki rękaw, która służyła mu za piżamę.
─ Za bardzo bierzesz to do siebie, nanodayo… Po prostu nie byłem pewien, czy już możemy. Ze względu na twój stan zdrowia ─ wytłumaczył powoli, zsuwając się z wargami na szyję bruneta. ─ Jesteś chyba pierwszą osobą, której kiedykolwiek aż tak pragnąłem ─ mruknął, czerwieniąc się lekko. ─ A-Ale po prostu chodzi mi o to, że nie chciałbym, żebyś sobie pomyślał, że seks z tobą jest dla mnie najważniejszy.
─ Shin-chan, jesteś kochany ─ odparł z uśmiechem, rozczulony. ─ Teraz wyszedłem na chciwusa... ─ burknął cicho, odwracając wzrok. Midorima jednak przyciągnął do siebie jego podbródek, wymuszając kontakt wzrokowy, choć jego samego też trochę to kosztowało.
─ Dlaczego? Przecież to ty... dajesz mi siebie ─ mruknął cicho i ucałował go w kącik ust.
─ Nie masz wrażenia, że zachowuję się czasem jak dziwka? ─ spytał prosto z mostu, całkowicie skupiony. ─ Mam za dużo testosteronu... ─ dodał pod nosem.
─ O czym ty mówisz, nanodayo. Na pewno już lepiej się czujesz?
Shintaro wyprostował się, dając tym samym ulgę zdrętwiałym mięśniom. Przez to, z racji swojego wzrostu, patrzył na kochanka z góry, jednak to ani trochę mu nie przeszkadzało. Odgarnął mu kosmyk włosów z czoła i z uwagą przyjrzał się jego twarzy.
─ Nigdy w życiu bym tak o tobie nie pomyślał ─ prychnął, nieco urażony wcześniejszym pytaniem chłopaka. ─ Poza tym nie rozumiem, co w tym złego. W końcu... jesteśmy razem. Kochamy się i obaj lubimy tę bliskość ─ powiedział pewnie, bez cienia drżenia w głosie, mimo czerwonych policzków.
─ Nie masz czasem wrażenia, że jak z czymś przesadzisz, to potem ci się to znudzi? ─ zapytał poważnie, patrząc na niego z powagą.
─ Zależy o czym mówimy. ─ Wzruszył ramionami. ─ Niektóre rzeczy się nudzą, inne nie. Mogą też się nudzić osoby. Jedne tak, ale inne nie. Osobiście myślę... że tylko wyjątkowi pod jakimś względem dla kogoś ludzie się nie nudzą. A co za tym idzie, związane z nimi rzeczy.
─ Aleś ty przekonany ─ zaśmiał się cicho Takao. ─ Mogę być pewny, że danie, które robię od kilkunastu lat, wyjdzie dokładnie tak samo, albo twój hotel przeżyje jeszcze ładnych parę lat... Ale nie mam pewności, że między nami wszystko będzie tak samo ─ wyznał w głębokiej zadumie. ─ Trochę mnie to przeraża. Jesteśmy już ze sobą szmat czasu, Shin-chan, a ja nadal nie wiem ─ westchnął cicho, łapiąc go delikatnie za dłoń. ─ A jednocześnie nie umiem sobie wyobrazić przyszłości bez ciebie. Nawet jeśli miałbym być już stary i pomarszczony, nadal nie widzę innej opcji, niż zasuszać się coraz bardziej przy tobie ─ zachichotał. Zastanowił się chwilę i zmarszczył brwi. ─ Chyba naprawdę jeszcze nie wyzdrowiałem… ─ mruknął skonsternowany.
─ Chyba nie za bardzo rozumiem, do czego dążysz ─ westchnął Midorima i poprawił okulary. Mimo swoich słów oraz poważnego tonu, uśmiechnął się delikatnie. ─ Ja jestem pewny. Kocham cię, Kazunari. I po prostu wiem, że nie ma żadnego innego wyjścia niż to, żebym z tobą był.
─ Jestem chory i bredzę ─ powiedział przekonany, starając się ukryć, jak uszczęśliwiły go jego słowa.
Wstał powoli, obejmując kochanka za szyję, wyciągając się na palcach, aby złączyć ich wargi w czułym pocałunku, pod koniec którego ugryzł Midorimę lekko w język.
─ Na starość będzie trzeba grać w szachy, bo już nie będziemy mogli się tak bawić...
─ Z tego wynika... że musimy korzystać teraz ─ mruknął kochankowi w usta, obejmując go w talii. Dłonie umiejscowił na biodrach partnera, a palce wsunął pod gumkę jego bokserek z obu stron.
─ Słusznie ─ zgodził się, wplatając dłoń w jego włosy. ─ Masz teraz czas, Shin-chan? ─ zaśmiał się nisko.
─ Mam. Oprócz wymuszenia w ciebie kolacji, nie miałem żadnych planów na ten wieczór ─ odparł Shintaro, po chwili wracając do leniwego skubania warg kochanka.
─ No to teraz już masz ─ zarządził brunet i westchnął, ściągając z siebie koszulę.
*
Daiki przejeżdżał dłonią po jasnych plecach kochanka, z których zsunęła się dopiero co zarzucona na nagie ciało kołdra. Skóra Ryoty pachniała miodem. Wciąż była rozgrzana oraz odrobinę wilgotna po prysznicu, który niedawno razem brali. Aomine wodził tak po jego plecach, ale kiedy dotarł do granicy, którą wyznaczała kołdra, spasował. Poprawił pozycję, w której leżał, i przysunął się do uśmiechniętego od ucha do ucha Kise, któremu niepoprawnemu urokowi dodawały wciąż mokre kosmyki włosów, które po prysznicu nieco ściemniały i oklapły. Mukat nakrył usta kochanka swoimi i pozwolił sobie, aby chwilę delektować się ich miękkością, wyrazistością oraz słodkim smakiem.
─ Z jednej strony źle czuję się z tym, że potrzebowałem trzech razów, żeby ochłonąć, ale z drugiej... nie żałuję ani trochę ─ wymruczał, przerywając miłą ciszę, która panowała między nimi od czasu wyjścia spod prysznica, w ciągu którego odbył się ten finalny, trzeci raz.
─ No, ty akurat nie masz na co narzekać ─ zaśmiał się Ryota, ponawiając pocałunek. ─ Ale ja też nie ─ westchnął rozmarzony, spoglądając na niego spod przymkniętych powiek. ─ Gdyby nie... forma ─ wybrnął szybko ─ pokusiłbym się o jeszcze jeden ─ przyznał zarumieniony.
─ Miałem cię oszczędzać… ─ dodał mimochodem, jednak w świetle ostatnich wydarzeń brzmiało to bardziej, jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniał.
─ Trochę sam ci w tym przeszkadzam ─ przyznał rozbawiony, kładąc głowę na poduszkę i obracając ją tak, żeby móc swobodnie na niego patrzeć.
─ Trochę ─ przyznał Daiki, ale nie wydawał się zbytnio przejęty z tego powodu.
─ I teraz nie mam siły na nic ─ zaśmiał się perliście. ─ Jakbym przebiegł maraton...! ─ dodał, parskając.
─ Więc będziemy musieli na przyszłość popracować nad twoją kondycją ─ mruknął z uśmiechem i pochylił się nad kochankiem, żeby skraść mu całusa.
─ Ty też pod koniec wysiadałeś ─ wytknął mu z zadziornym uśmiechem, chwytając go z dołu za dolną szczękę, aby zmusić go do ponownego schylenia i pocałowania go.
─ Cóż... Miałem przerwę w treningach ─ wymruczał kochankowi w usta.
─ Za długą ─ odparł Kise, puszczając go i posyłając ciepły uśmiech.
 Aomine parsknął śmiechem. Odwzajemnił uśmiech i pogładził kochanka po policzku.
─ Mam nadzieję, że przez to, że zamieszkamy razem, więcej takiej nie będzie.
─ Nie będzie ─ odparł przekonany, przygryzając wargę i nagle się zarumienił, ukrywając twarz pod kosmykami.
─ Odkąd się poznaliśmy, zacząłem zastanawiać się nad tym, jak to możliwe, żeby człowiek tak szybko się czerwienił ─ zaśmiał się mulat i pocałował śpiewaka w rumiany policzek.
─ T-to... Po prostu mam dobre krążenie ─ wyburczał.
─ To zauważyłem. Gdybyś nie miał, dwukrotna powtórka nie byłaby możliwa w tak krótkim czasie ─ parsknął.
Ryota spąsowiał jeszcze bardziej i uderzył go w pierś.
─ Musisz... Zawsze musisz ─ westchnął zawstydzony, przygryzając wargę.
─ Takie hobby.
Daiki tylko wzruszył ramionami i cmoknął blondyna prosto w nos, żeby temu przypadkiem nie przyszło na myśl się boczyć.
─ Po prostu jestem szczęśliwy ─ powiedział wyraźnie, uśmiechając się szeroko.
─ Ja też, skarbie. Bardzo.
Aomine odwzajemnił uśmiech. Oparł policzek o rękę, nie spuszczając z blondyna intensywnego spojrzenia, z którego tamten z łatwością mógł wyczytać radość, spokój i miłość.
─ S-spróbowałbyś nie ─ powiedział, czerwieniąc się jeszcze bardziej i schował twarz w poduszkę, ukrywając uśmiech.
Mulat prychnął i pokręcił głową z rozbawieniem, ale nie skomentował. Wrócił do gładzenia pleców śpiewaka, od czasu do czasu zaczepnie zadrapując jasną skórę paznokciem, w efekcie czego pojawiała się jasnoczerwona smuga, która znikała po paru sekundach.
─ Za półtora tygodnia zaczynam pracę ─ mruknął niespodziewanie. ─ Więc myślę, że dobrze by było zobaczyć dom i, jeśli ci się spodoba, przeprowadzić się zanim zacznę robotę.
Kise podniósł poduszkę i zakrył nią głowę. Całym sobą powstrzymał się od krzyknięcia w materac i odsunął się nagle, kładąc na klatce piersiowej mulata. Wyciągnął szyję, aby jak najbardziej zbliżyć twarz do tej kochanka.
─ Jaka praca, hm? ─ spytał podekscytowany.
─ Na pewno nie tak dobrze płatna jak prokurator ─ westchnął, starając się, aby w jego głosie nie czuć było sentymentu, który mimo wszystko wciąż żywił do poprzedniej pracy. ─ Ale… Przez to, co się stało, nie mogę liczyć na więcej.
─ Mhm... ─ Spochmurniał blondyn, ale szybko wrócił do poprzedniego stanu. ─ No, ale co to za praca? Powiedz! ─ męczył go.
Daiki milczał chwilę, aby jeszcze choć trochę potrzymać kochanka w niepewności, ale widząc jego niecierpliwość, zaśmiał się i odparł:
─ Doradca prawny.
Kise przydusił mulata, ściskając go mocno i pisnął cich:
─ To wspaniale ─ powiedział poruszony, całując go nagle i czule.
─ Cieszę się, że tak myślisz ─ wydusił z siebie mężczyzna, gdy skończyli, ale nie wyglądało na to, aby Ryota zamierzał go puścić lub chociaż poluźnić uścisk w czasie najbliższym. ─ Pomysł był mój. Ale tak naprawdę to Shintaro pomógł mi to jakoś poukładać.
─ Czemu on zawsze nas ratuje? ─ spytał rozbawiony, obiecując sobie w duchu, że podziękuje przełożonemu, jak tylko go spotka.
─ A bo ja wiem…? Ale to dobrze, że tak jest. Naprawdę, bez niego to wszystko trwałoby o wiele, wiele dłużej.
─ Aleś ty bezinteresowny ─ prychnął Kise, patrząc na niego krzywo, ale po chwili grania parsknął śmiechem. ─ Kiedy wracamy? ─ spytał nagle.
─ Liczyłem na to, że ty mi powiesz ─ odparł z uśmiechem.
─ Mógłbym choćby zaraz ─ zadeklarował żywo. ─ Ale chyba bym zszedł po drodze... ─ westchnął z uśmiechem.
─ Okej, tak ryzykować nie będziemy.
Daiki zaśmiał się i pocałował blondyna krótko w usta. Wyglądało to trochę tak, jakby samo wspomnienie o tym, że Kise mogłoby coś się stać, nawet w żartach, wymagało późniejszego zrekompensowania w postaci drobnej bliskości.
─ A co z Kagamim i Kuroko? ─ spytał nagle. ─ Nie przegapię darmowej wyżerki.
─ Racja trzeba... Hej! ─ krzyknął oburzony, dźgając go palcem w pierś. ─ Ty darmozjadzie! Idziemy podziękować, nie opróżniać ich lodówkę!
─ Tak, tak ─ zignorował go. ─ To kiedy się wpraszamy? Zadzwonisz?
─ Zadzwonię ─ przytaknął i obrócił się w końcu na bok, wbijając w niego pytające spojrzenie. ─ Teraz?
─ Wykluczone. Teraz muszę się tobą jeszcze nacieszyć. ─ To powiedziawszy, przysunął się do blondyna i po prostu przytulił, wsuwając twarz w zagłębienie jego szyi, które naznaczył uprzednio paroma malinkami.
─ To dobrze, bo nie mam siły wstać ─ zachichotał, obejmując jego głowę rękami, mocniej przyciskając ją do swojego torsu. Wsunął nos w jego włosy i westchnął cicho, nie do końca wiedząc, co chce powiedzieć. ─ Pachniesz...
─ Zabójczo? ─ podsunął. Podniósł głowę, spojrzał na blondyna z błyskiem w oku i uśmiechnął się seksownie.
─ Znajomo ─ poprawił go, gasząc lekko jego entuzjazm i zaśmiał się cicho. ─ Tęskniłem za tym zapachem ─ przyznał rozczulony.
─ Mm… Wiem, o czym mówisz ─ westchnął, czując dokładnie to samo w stosunku do partnera.
─ Mój Aominecchi ─ powiedział nagle czerwony, chwytając go za kark i całując.
─ Twój, twój… ─ Daiki uśmiechnął się ciepło i zainicjował jeszcze jeden, długi pocałunek.
Słońce, którego promienie padały na ścianę za Kise, powoli chyliło się ku zachodowi. Aomine już od jakiegoś czasu obserwował, jak z ciepłej, jasnej żółci zmieniają swoją barwę na pomarańcz. Ponieważ nigdzie się nie spieszyli i mieli całe mieszkanie tylko dla siebie jeszcze na noc, taka forma wskaźnika czasu wystarczała mu w zupełności.
─ Nie jesteś głodny, skarbie? Mogę coś ugotować ─  zaproponował mulat. Był na siebie zły, że nie zaproponował tego wcześniej. W końcu od ich wyjścia ze szpitala już sporo minęło.
─ Może być nawet kromka ─ wymruczał zadowolony, łasząc się jak rasowy kot.
─ Proponuję, że mogę coś dla ciebie ugotować, a ty marnujesz taką okazję…?
Mężczyzna zaśmiał mu się do ucha, a na końcu przygryzł je lekko i pociągnął w swoją stronę.
─ Ah... B-bo tak szybciej wrócisz ─ odparł zarumieniony, łapiąc się za płatek.
Aomine uśmiechnął się, usatysfakcjonowany takim usprawiedliwieniem. Wziął je sobie do serca, więc zaproponował:
─ Mogę cię zanieść na sofę, żebyś nie musiał siedzieć sam.
─ Już się dość mnie dzisiaj nadźwigałeś ─ zauważył ze skruchą. ─ Nie ważę pięciu kilo…
─ Daj spokój… Miałem trenować. ─ Mrugnął do niego.
─ Jak mnie upuścisz, to już się nie dam ─ westchnął, pasując i objął go kurczowo.
─ Nie upuszczę ─ odparł pewnie mężczyzna, zacieśniając uścisk pod plecami i kolanami śpiewaka. Uniósł go ostrożnie, samemu również się podnosząc. ─ Ani dziś, ani nigdy ─ dodał po chwili, pozwalając swoim słowom przepaść w ciszy, która nadała im dodatkowego, wyjątkowego wydźwięku.

Więcej nie trzeba było nic mówić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz