Orleański sen | rozdział 24

Kuroko obudził się chwilę po siódmej. Ziewnął i przeciągnął się niczym rasowy kot, po czym rozejrzał się wokół, ogarniając wzrokiem całą sypialnię. Nie dostrzegł nigdzie swojego narzeczonego, jednak spodziewał się tego. Kagami zaczynał swoją zmianę o szóstej, tak więc Tetsuya nawet nie zdziwił się, że miejsce po jego lewej stronie było już zimne, jakby obce.
Niebieskowłosy podniósł się powoli i pozwolił sobie na jeszcze jedno ziewnięcie. Przy przeczesywaniu dłonią włosów, jego palce wplątały się w kołtun, którego rozplątanie trochę mu zajęło. W tym samym czasie przeszedł do łazienki. Załatwił swoje potrzeby fizjologiczne, przemył i wytarł twarz – chociaż wiedział, że miał od tego własny ręcznik, nie mógł się powstrzymać, aby nie użyć tego należącego do Kagamiego. Brakowało mu jego obecności, jednak intensywny zapach narzeczonego na chwilę ugasił palącą tęsknotę.
Mimowolnie zaczął odtwarzać w umyśle najgorsze scenariusze z udziałem Taigi. Z każdą kolejną myślą, w której wyobrażał sobie swojego ukochanego, ledwo żywego, na łóżku szpitalnym lub jego nazwisko na liście zaginionych, Kuroko wstrząsał dreszcz. Zaczęło to być uciążliwe do tego stopnia, że Tetsuya w końcu zdenerwował się na samego siebie za tak naganny brak wiary w Kagamiego.
Aby odsunąć od siebie ponure myśli, postanowił sprawdzić co u Kise. Podszedł więc ostrożnie do wejścia do salonu i zajrzał do środka. Łóżko było zaścielone i złożone. Po gościu nie widać było ani śladu, więc Tetsuya zaczął rozglądać się gorączkowo.
─ Dzień dobry, Kurokocchi! ─ powiedział Ryota zza jego pleców, przez co niższy wzdrygnął się.
Blondyn jednak kontynuował swój atak z zaskoczenia, obdarzając zaskoczonego mężczyznę szerokim uśmiechem, nieprzyjemnie kontrastującym z czerwonymi, opuchniętymi oczami.
─ Zjesz ze mną śniadanie? ─  spytał, nie doczekując się odpowiedzi. ─ Wywalczyłem trochę, żeby Kagamicchi nie zjadł wszystkiego... ─ wyjaśnił ze śmiechem.
─ Zrobiłeś śniadanie? ─ zdziwił się Tetsuya, ale po chwili jego kąciki ust powędrowały lekko w górę. ─ Zjem, z chęcią. To bardzo miłe z twojej strony, Kise-kun.
─ Jak durne śniadanie to coś miłego, to nie wiem, jak nazwać waszą pomoc.
Kise uśmiechnął się promiennie z wdzięcznością i usadził Kuroko na krześle, przed dużą porcją naleśników, z których wypływał ser i poszatkowany szpinak.
─ Kagamicchi mówił, że rano nie jesz nic z mięsem, więc zrobiłem ci wersję wege ─ powiedział, drapiąc się po głowie. ─ Mam nadzieję, że lubisz czosnek... Trochę mogłem z nim przesadzić ─ westchnął przejęty tym faktem i usiadł na przeciwko.
─ Nie mam nic przeciwko temu ─ odparł szczerze niższy. ─ Dziękuję. Smacznego.
Przez chwilę panowała między nimi cisza. Tetsuya odebrał ją jako oczekiwanie na werdykt, dlatego przełknął pierwszy kęs i skomplementował danie, które bardzo mu zasmakowało, po czym wywiązała się między nimi luźna rozmowa dotycząca planów na popołudnie.
***
Midorima w końcu od dłuższego czasu mógł pozwolić sobie na odpoczynek i odprężyć się. Naszykował sobie kubek melisy, dobrą książkę oraz klimatyczne oświetlenie w formie kilku świeczek rozmieszczonych w mieszkaniu. Uchylił jeszcze lekko balkon, wpuszczając letnie, odświeżające, nocne powietrze do środka i usiadł wreszcie w fotelu. Po kilku minutach układania się, znalazł wreszcie dogodną pozycję, odprężając się, gdy w jego obolałych plecach coś przyjemnie chrupnęło.
Raczył się lekturą i tymi drobnymi małostkami dobre pięć minut, gdy nagle usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi. Wywrócił oczami i skrzywił się nieznacznie, ale zaraz uśmiechnął się, przymykając powieki. Do idealnego wieczoru brakowało mu już tylko jego głośnego chłopaka.
─ Cześć Taka...
─ Pakuj się. Wyjeżdżamy ─ przerwał mu czarnowłosy, rzucając torbę podróżną prosto w krok mężczyzny. W porównaniu do Midorimy, Takao w ogóle się tym nie przejął i zaczął opróżniać z szafek swoje ubrania.
─ Co do diabła, nanodayo?!
Shintaro zerwał się z fotela, odrzucając torbę gdzieś na podłogę. Splótł ręce na piersi i zmierzył kochanka złym spojrzeniem.
─ O czym ty mówisz, Bakao.
─ O tych dwóch debilach, którzy zachowują się jakby mieli po osiem lat ─ warknął Kazunari, nadal przetrzepując ubrania. Po chwili westchnął nieco uspokojony i spojrzał na kochanka. ─ Aomine jest w szpitalu, a Ryo-chan niedługo do niego dołączy, jak się nie ogarnie ─ powiedział zły i zmartwiony jednocześnie.
─ Co... Mówisz poważnie?
Midorima, zaufawszy partnerowi, podszedł do niego i zaczął mu pomagać, choć sam właściwie nie wiedział dlaczego. Wciąż trudno mu było przyswoić słowa Takao. Prawdą było, że Aomine ostatnio się nie odzywał, jednak Shintaro tłumaczył to sobie tym, że to na pewno przez to, że aż tak dobrze i szybko leci mu czas z Kise. Ponieważ nie czytał ostatnio prasy, a żadne plotki jeszcze do niego nie dotarły, nie miał pojęcia, co tak naprawdę działo się u jego przyjaciela w ostatnim czasie.
─ Oczywiście, że poważnie ─ odfuknął szatyn. Mężczyzna spuścił głowę i powiedział cicho: ─ Dzwonił do mnie Ryo-chan. Nie miał się komu... pożalić ─ powiedział po chwili, szukając odpowiedniego słowa. ─ Niby zapewniał, że wszystko w porządku, ale wiem, że kłamał. Bardziej chciał słuchać, co słychać tutaj, niż opowiadać o sobie ─ prychnął. ─ To do niego niepodobne. Trochę go przycisnąłem i wszystko mi wyskamlał ─ dodał ze smutkiem. ─ Jest naprawdę źle, Shin-chan.
─ R-Rozumiem... Możemy jechać ─ odparł Midorima, uznając powagę sytuacji. ─ I tak miałem wziąć niedługo wolne...
Nim jednak zabrał się za kontynuowanie pakowania, wyciągnął rękę i pogładził nią fragment szyi kochanka, posyłając mu krzepiący uśmiech.
─ Nie denerwuj się na zapas. Może kiedy przejdziemy, wszystko będzie już w porządku ─ mruknął.
Takao pocałował go krótko, ale szybko umknął przed dłońmi kochanka, gdy Midorima chciał go objąć. Na zmarszczone brwi Shintaro, szatyn zacisnął usta i odwrócił wzrok.
─ Haizaki nie jest w więzieniu... ─ powiedział szorstko. ─ A zamiast od ciebie, dowiedziałem się od Ryo-chana.
Midorima westchnął cicho i poprawił okulary.
─ Razem z Daikim nie widzieliśmy potrzeby niepokojenia ani Kise, ani ciebie. Z resztą co to ma do rzeczy?
─ To, że Aomine jest w szpitalu, a Ryo-chan najwyraźniej mu się nie znudził, bo są w tym samym mieście ─ warknął, odwracając się gwałtownie w stronę szafy i zaczął ponownie przebierać w ubraniach, zagryzając mocno wargę.
Do Midorimy przez chwilę nie docierało to, co powiedział Takao. Głos szatyna jeszcze chwilę odbijał mu się echem w uszach, a Shinatro za każdym razem analizował go i określał w myślach jednym słowem: niemożliwe. W końcu jednak brzmienie prawdy okazało się silniejsze od próby obalenia jej. Midorima musiał pogodzić się z powoli napływającą irytacją, złością oraz bezradnością, które pojawiły się jako kwintesencja wyboru jego i Aomine.
─ Co z Daikim? Jak poważny jest jego stan? I czy Kise nic się nie stało? ─ Kiedy wrócił mu już głos, nie był w stanie wydusić z siebie nic więcej, poza pytaniami.
─ Nie wiem dokładnie, co ─ powiedział rozeźlony. ─ Ale bardziej niż z ciałem, ucierpiała jego głowa ─ dodał sceptycznie i odwrócił się, aby wsadzić ubrania do torby. ─ Przez te wszystkie niedopowiedzenia dużo się popsuło. Wygląda na to, że już nie są razem ─ wyjaśnił i minął kochanka, uciekając do pokoju obok. Nie chciał wyładowywać emocji na Shintaro, ale fakt, że mu podpadł i martwił się o przyjaciela, nie pomagał mu w tym.
Midorima westchnął cicho. Chwilę się wahał, jednak w końcu poszedł za Takao. Dołączywszy do niego, stanął przed nim i złapał go za ramiona, chcąc wymusić na mężczyźnie, by ten go posłuchał.
─ Wiem, że zawaliliśmy, ale nie ma co się teraz nad tym rozwodzić. Pojedzmy i dowiedzmy się najpierw jak naprawdę wygląda sytuacja, może coś jeszcze zdąży się ułożyć do tego czasu. Więc spokojnie... Wiem, że się martwisz, ja też, ale większe nerwy na pewno teraz nic nie pomogą ─ powiedział łagodnie i przyciągnął Takao do siebie, żeby go przytulić.
─ Jesteś beznadziejny, Shin-chan ─ burknął niższy, wtulając się w niego, aby ukryć zbierające się w oczach łzy.
─ Pomijając złośliwości, myślę, że każdy ma czasem chwile swojej beznadziejności ─ mruknął Shintaro, po czym pocałował delikatnie kark Kazunariego.
─ Ty miewasz rzadko ─ westchnął, mocniej się w niego wtulając. ─ Nie jestem przyzwyczajony ─ burknął i przesunął nosem po barku wyższego.
─ Nie musisz się przyzwyczajać. Postaram się, żeby nic takiego już się nie przytrafiło ─ obiecał Midorima tonem emanującym pewnością i spokojem.
─ Shin-chan, uprawiajmy seks ─ powiedział nagle Takao.
Gdy Midorima spojrzał na niego zaskoczony, Kazunari odwrócił wzrok i dodał:
─ T-to znaczy, jeśli chcesz.
─ Chcę ─ westchnął Shintaro, jednak, jakby wbrew swoim słowom, odsunął od siebie kochanka na niewielką odległość ─ ale musimy jechać. Przecież wiesz, że Kise teraz cię potrzebuje.
***
Ponieważ Kagami gotował tylko wtedy, kiedy przypadała mu nocna zmiana lub miał wolne, to na Kuroko w  większości przypadków spadał obowiązek przygotowania obiadu. Kiedyś Tetsuya nie był zbyt dobry w przygotowywaniu posiłków. Po wyprowadzeniu się od rodziców mieszkał sam, więc gotował dla siebie. Przez to smak przygotowywanych potraw nie grał dla niego zbyt wielkiej roli.
Zmieniło się to, gdy poznał Kagamiego, a już w szczególności, kiedy zamieszkali razem. Taiga nauczył go, że odpowiednio przyrządzone danie może być nie tylko sposobem na zaspokojenie głosu, ale też prawdziwą sztuką, w której zmysł zapachu, wzroku i smaku równoważyły się, nadając posiłkom znacznie głębszy wymiar, niż dotychczas traktował je Tetsuya.
Tamtego dnia przygotowanie obiado-kolacji przypadało Kuroko. Chłopak nie chciał, aby ich gość się nudził, dlatego zaangażował Kise do pomocy. Sam Ryota nie miał nic naprzeciwko – osobiście lgnął do każdej pracy, byleby tylko móc w jakiś sposób odwdzięczyć się gospodarzom za gościnę.
W wyniku ich starań posiłek powstał nieco wcześniej, niż zwykł go jadać Tetsuya sam, kiedy Kagami nie mógł mu towarzyszyć. Mężczyźni zjedli więc razem, a gdy skończyli i po sobie pozmywali, zegar wiszący w salonie wybił godzinę siedemnastą.
─ Jest coś, co chciałbyś teraz porobić, Kise-kun? ─ spytał Kuroko, kiedy usiedli w salonie przy filiżance herbaty, mając w końcu chwilę, aby nieco się polenić.
─ Chciałbym się przejść, jak już trochę odpoczniemy ─ uśmiechnął się delikatnie. ─ A ty? ─ spytał po chwili, upijając łyk herbaty.
─ Spacer to dobry pomysł ─ odparł Tetsuya. ─ I tak nie myślałem o niczym konkretnym.
─ Tylko... ─ zaczął niepewnie blondyn.
─ Hm?
─ Nie, nic ─ westchnął Kise, zakładając złoty kosmyk za ucho. ─ Będziemy mogli się później rozdzielić? ─ spytał, patrząc na swoje splątane palce.
─ Oczywiście. ─ Kuroko wzruszył ramionami, po czym upił łyk herbaty. ─ Ale pamiętaj, że masz tu u nas kąt do spania za darmo.
─ Dziękuję ─ uśmiechnął się szczerze. ─ Chcę się przewietrzyć, żeby... porozmawiać na trzeźwo z Aominecchim ─ powiedział spięty.
─ Och… Rozumiem. Będę ci kibicować. Mam nadzieję, że Aomine-kun ochłonął i przemyślał sobie to wszystko. Jeśli tak, to na pewno się pogodzicie.
─ Ja też mam taką nadzieję ─ przyznał wyższy, zamykając na chwilę oczy.
Wziął głęboki oddech, aby się uspokoić i wypuścił cicho powietrze z płuc. Po chwili otworzył je i dopił napój, pytając z uśmiechem:
─ To co? Zbieramy się?
─ Dobrze.
Kuroko również dopił herbatę, po czym wstał z kanapy i przeciągnął się lekko. Zabrał ze stolika ich kubki i odstawił je do zlewu w kuchni, po czym zalał wodą. Następnie przeszedł do przedpokoju, gdzie dołączył do niego Kise. Mężczyźni ubrali się, założyli buty i wyszli z mieszkania.
Na dworze było dość chłodno. Słońce, skryte przez większość dnia za gęstymi, mlecznymi chmurami, próbowało się przez nie przedrzeć, co jakiś czas przebijając się ciepłym, złotawym promieniem. Wiał lekki wiatr, co tylko wzmagało wrażenie chłodu. Kuroko cieszył się, że przed wyjściem zdecydował się na zarzucenie na siebie lekkiego, czarnego płaszcza, który doskonale chronił przed zrywami powietrza.
Tetsuya oprowadził Kise po pobliskim parku, który pamiętał jeszcze za czasów dzieciństwa, gdzie zabierała go jego serdeczna babcia. Nie omieszkał mu o niej nie opowiedzieć, czym bardzo poprawił humor Ryoty, których uwielbiał słuchać rodzinnych historii. Lubił też poznawać rzeczy z punktu widzenia osób, które łączyły z nimi swoje wspomnienia. Wtedy wydawały mu się bardziej wartościowe i przy okazji poznawał trochę swojego nowego przyjaciela.
─ Hej, Kurockocchi... ─ zaczął nagle, przerywając dotychczasową ciszę. ─ Nie martwisz się o Kagamicchiego? ─ spytał, gdy niższy skierował na niego swoje spojrzenie.
Kuroko milczał przez chwilę, próbując dobrać odpowiednie słowa. Gdy w końcu przemówił, jego głos był opanowany, pozbawiony intensywniejszych emocji, ale przy tym dość stanowczy.
─ Chociaż pewnie tego po mnie nie widać, to owszem. Martwię się i to sporo… Nawet, kiedy nie przewiduje żadnych większych akcji, a jedynie zwykły dzień na komendzie, to jednak… Nigdy nie wiadomo co się może stać, prawda? Dlatego bardzo nie lubię się z nim kłócić. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś się stało, a my nie zdążylibyśmy się pogodzić.
─ Rozumiem ─ odparł przygnębiony. ─ Chciałbym cię zapewnić, że teraz będzie okej, ale naprawdę nie wiem, co o tym myśleć... Dla mnie ten potwór jest niepokonany ─ przyznał z trudem i odwrócił wzrok w przeciwną stronę. ─ Dlatego chciałbym tam być i pilnować Kagamicchiego. Ja... nie wybaczę sobie, jeśli przeze mnie ci go zabiorą ─ wytłumaczył cicho, drżącym głosem.
─ Zapewniam, że to rozumiem, Kise-kun, ale proszę cię, zastanów się nad tym. Nie jesteś policjantem ani nikim, kto mógłby zrobić coś w tej sprawie ─ powiedział Tetsuya miękko, bez cienia pretensji w głosie. ─ Inaczej jest z Kagamim-kunem. Nie myśl, że ta cała sytuacja jest spowodowana twoją osobą. Człowiek, który jest odpowiedzialny za uprzykrzanie ci życia, jest w tej chwili ścigany przez policję w całym kraju. Prędzej czy później by go złapano, a Kagami-kun, jako funkcjonariusz, ma swoje obowiązki, które musi wypełnić. Wiem o tym i szanuję to ─ wytłumaczył spokojnie.
─ Niby tak, ale... Nie przydzieliliby go do tej sprawy, gdybym nie poprosił go o pomoc ─ odparł zmieszany.
─ Nie wiesz tego na sto procent ─ odparł niższy z determinacją, zwracając wzrok na rozmówcę. ─ Poza tym, proszę, nie mów o tym tak, jakby Kagami-kun miał na pewno nie wrócić do domu w jednym kawałku. Jest duże prawdopodobieństwo, że sprawa zakończy się pozytywnie.
Kise zmarszczył brwi i przytulił do siebie Kuroko. Zrobił to tak nagle, że zanim ten zdążył jakoś zareagować, Ryota zaczął mówić chaotycznie:
─ Przepraszam, Kurockocchi! Cały czas tylko patrzę na siebie i samolubnie mówię wszystko, co pomyślę, nawet nie wpadając na to, jak ty możesz się czuć... To nie tak, że nie wierzę w Kagamicchiego, ja po prostu mam już paranoję ─ przyznał na głos i puścił chłopaka, chcąc mu spojrzeć prosto w oczy. ─ Wszystko będzie dobrze ─ obiecał. ─ Zobaczysz, nie pozwolę, żeby coś mu się stało.
─ Akurat wolałbym, żebyś akurat ty mi tego nie obiecywał... ─ westchnął Tetsuya zmartwiony. ─ Pamiętaj, że musisz też dbać o siebie, Kise-kun.
─ Tak, tak... ─ powiedział zdawkowo i odsunął się od przyjaciela. ─ Pomartwię się o was, zamiast siebie. To będzie miła odmiana ─ zażartował, ruszając dalej.
Spacerowali jeszcze pół godziny, decydując się na nieco luźniejszą, mniej zobowiązującą konwersację. W tym czasie słońce zaszło za chmury całkowicie, a wiatr wzmożył się. Mężczyźni zatrzymali się przed wejściem na niewielki targ, po którym zamierzał przejść się, a przy okazji zrobić zakupy, Tetsuya. Kuroko zmierzył przyjaciela niepewnym spojrzeniem i odchrząknął, po czym spytał:
─ Idziesz ze mną, Kise-kun? Czy się rozdzielamy? Jeśli chcesz iść do Aomine-kuna, nie powinieneś tego robić zbyt późno.
─ R-racja... Chyba celowo chciałem to odkładać, aż do jutra ─ powiedział nerwowo, drapiąc się po głowie. ─ No to... Życz mi powodzenia ─ dodał ze śmiechem.
Kuroko uśmiechnął się motywująco i wystawił mu uniesiony kciuk, więc blondyn wziął głęboki wdech i ruszył w swoją stronę, rzucając na do widzenia krótkie „Pa!”.
Im bliżej był szpitala, tym jego kroki stawały się wolniejsze, mniejsze i jakby ociężałe. Kise dobrze znał przyczynę, ale nie potrafił już się odwrócić. Jedyną reakcją obronną w jego głowie, na która pozwolił, było odkładanie rozmowy w czasie. O wycofaniu się nie było już mowy. Zaczął układać sobie różne scenariusze, robić rachunek sumienia i nawet doszedł do wniosku, że byłby gotów przeprosić. Oczywiście nie pierwszy...
I tak zamyślony, nawet nie zauważył dużo niższego mężczyzny idącego z naprzeciwka, w którego wszedł z impetem, uderzając klatką piersiową o jego głowę.
─ Rany! Strasznie pana przepra... Pan Sakurai?
Kise wyciągnął dłoń do młodego policjanta, patrząc na niego zaskoczony.
─ Nie, nie, to ja przepraszam! Zamyśliłem się... ─ westchnął Ryo, łapiąc się dłonią za obolałe czoło. ─ Och, Kise-kun... Co za przypadek.
Sakurai otrzepał swój mundur i zapiął swoją kurtkę pod szyję, ponieważ zepsuty suwak obsunął się przy zderzeniu prawie na sam dół.
─ Przepraszam, nie wiem, czy to odpowiednia chwila, czy nie jesteś zajęty albo... po prostu się nie zgodzisz, ale rozmawiałem z Suzukim-sanem o tobie. Um, no i on... powiedział, że mógłbyś nam pomóc. Właśnie mieliśmy się z tobą kontaktować.
─ Pomóc? Ja? ─ Ryota nie krył zaskoczenia. ─ J-jak? ─ dodał szybko, czując, jak jego serce mu przyśpiesza.
Sakurai rozejrzał się ostrożnie po ulicy, jakby chciał sprawdzić, czy są bezpieczni. Widocznie nie dostrzegł jednak żadnego zagrożenia, ponieważ już po chwili zaczął mówić, z rozwagą dobierając słowa.
─ Oczywiście masz prawo się nie zgodzić i nikt nie będzie mieć o to do ciebie żalu, ale nie ukrywamy, że twój udział w sprawie jest znaczący ze względu na twój związek z Haizakim Shougo. Em... Jeśli wyraziłbyś zgodę, chcielibyśmy prosić cię o udział w dzisiejszej akcji. Twoją rolą miałoby być odgrywanie przynęty ─ oznajmił wprost.
─ O-och... to...
Ryota wykonał dziwny gest dłonią i podrapał się po głowie. Nie wiedział, jak odpowiedzieć. Dobrze zdawał sobie sprawę, że nie miał co liczyć na inny udział w sprawie, jednak słysząc to na głos, jego puls wzrósł do poziomu krytycznego.  
Spojrzał w stronę prowadzącą do szpitala i westchnął nerwowo.
─ Dobrze ─ odparł krótko. ─ Jaka jest szansa, że wyjdę z tego cało? ─ spytał pół żartem, pół serio.
─ N-Naprawdę duża! ─ odpowiedział od razu Sakurai. ─ Nie chcę mówić, że stuprocentowa, bo w końcu przez przypadek każdemu z nas może coś się stać, ale cała akcja będzie nadzorowana przez najlepszych policjantów w całej jednostce! N-No i będzie z nami Suzuki-san, więc to niemal niemożliwe, żeby coś poszło niezgodnie z planem ─ oznajmił dumnie, uśmiechając się lekko, jakby w myślach własnej wyobraził sobie sylwetkę swojego przełożonego, którego bezgranicznie podziwiał.
─ Daruj... ─ westchnął śpiewak, unosząc dłoń. ─ Trochę się stresuję ─ wyjaśnił i ostatni raz przyjrzał się swojej poprzedniej drodze. ─ Ale to chyba jak każdy ─ zaśmiał się cicho. ─ Chodźmy. Nie mam nic do stracenia.
Sakurai poprowadził Ryotę zatęchłymi, zapuszczonymi bocznymi uliczkami do, sądząc po pierwszych oznakach korozji, podstarzałego czarnego mercedesa, w którym siedziało już dwóch innych funkcjonariuszy na przednich siedzeniach. Kise z początku zawahał się, nim wsiadł do środka, jednak Sakurai szybko uspokoił blondyna, że na akcję dla całej jednostki specjalnie wybrano tak, a nie inaczej wyglądające auta, aby nie dało się ich odróżnić od tych, którymi zwykle wozili się kryminaliści współpracujący z Haizakim.
W czasie jazdy Sakurai wytłumaczył Kise, że na miejscu spotkają się z drugim zespołem, w którym będą między innymi Taiga oraz Suzuki. To nieco uspokoiło blondyna. Zastanawiał się tylko, w jaki sposób Suzuki namówił go na zmianę zdania i włączenie do misji.
Waszyngton i Falls Church dzieliło 8 i pół mili, które samochód pokonał w niecałe 50 minut. Większą część trasy przebyli drogą numer 66, z której pod koniec zjechali na nieco mniej ruchliwą 29, aby dostać się do miasteczka, w którym obecnie znajdował się kryminalista, Shougo Haizaki.
Osiedlone już w 1699 roku, Falls Church było niezależnym, małym, całkiem nieźle prosperującym miasteczkiem. Tereny je otaczające stanowiły gęste lasy, które wpierw trzeba było pokonać, aby dostać się do jakiejkolwiek cywilizacji. Budownictwo w miasteczku znacznie różniło się od tego stosowanego w Waszyngtonie czy Nowym Orleanie. Solidne, głownie ceglane gmachy niezbyt wysokich budynków zdawały się tworzyć ściany jednego, wielkiego labiryntu, między którymi właśnie kluczył czarny mercedes. Kise wyglądał z ciekawością przez przyciemnioną szybę, obserwując zbierające się nad miastem ciemne chmury. Wszystko wskazywało na to, że będzie padać.
Ryoty nie zdziwiło zbytnio, kiedy samochód w końcu wyjechał z zabudowanej części miasta i skierował się jedną z lokalnych dróg na zachód. Ponownie wjechali w gęsty las. Korony drzew rozpościerające się nad nimi przysłaniały całe niebo, hamując dopływ światła i szeleszcząc złowieszczo na wietrze.
W końcu zaczęły majaczyć przed nimi porośnięte bluszczem, betonowe gmachy. Ryota spiął się instynktownie, wyczuwając po zalegającej w aucie ciszy, że zbliżają się do celu. W jego przypuszczeniach utwierdził go tylko niski, zachrypnięty głos masywnego policjanta, który prowadził:
─ Zaraz będziemy. Postarajcie się nie hałasować przy wysiadaniu z auta.
Nie dłużej niż pięć minut później kierowca zatrzymał auto pod starą cegielnią. Budynek wyglądał na dawno opuszczony i stary. Niegdyś czerwone cegły, z których był zrobiony, nosiły po sobie ślad minionych lat w postaci wielu pęknięć, zadrapań i zszarzałości. Mężczyźni wysiedli z samochodu, rozglądając się uważnie. Po krótkim, porozumiewawczym geście, które stanowiło skinięcie głową, ruszyli do środka w towarzystwie przenikliwego wiatru i narastającego między nimi spięcia.
Szli parami, w niewielkim odstępie od siebie, przemierzając zaciemnione korytarze, które przez niski, masywny sufit sprawiały nieprzyjemne uczucie ściśnięcia i stresu. Przemieszczali się szybko i bez latarek, które mogły zdradzić ich pozycję, więc zdarzyło się, że ktoś nagle potknął się w ciemnościach, siejąc niemały zamęt wśród ich drużyny. Gdyby nie Ryo, który go złapał, Kise nieźle by się poobijał, wpadając na sporych rozmiarów kamień.
Po kilku dłużących się minutach dotarli do nieco rozjaśnionej, przestronnej części budynku – ogromnej, pustej hali. Była naprawdę kolosalna, ściany wyłożone były niezliczoną ilością okien, które w niektórych miejscach miały większe lub mniejsze braki.
Zajęli miejsca przy kolumnach, które znajdowały się ściśnięte przy ścianach, aby zachować przestań w centrum pustą, ale jednocześnie utrzymać potężny gmach budynku. Sakurai powiedział Kise, iż obecnie czekają na zjawienie się drugiego oddziału, który miał wkraść się tylnim wejściem i zając pozycje naprzeciwko. Już miał zacząć tłumaczyć mu, jak będzie wyglądała jego rola, kiedy usłyszeli czyjeś kroki. Wszyscy natychmiastowo zwrócili się w ich stronę w gotowości. Jednak gdy tylko zobaczyli Suzukiego, Kagamiego i dwóch innych funkconariouszy, odetchnęli z ulgą.
Wszyscy, oprócz Ryoty.
─ Kise?!
Ryota kątem oka zauważył zdziwienie na twarzy przyjaciela, zanim krzyknął głośno „Uważaj!”, wyrywając pistolet z rąk Ryo i mierząc nim w stronę Suzukiego. Ów mężczyzna okazał mu się doskonale znany. Był to ten sam oprych, którego widział w szpitalu i na komendzie. Ktoś definitywnie pracujący dla Shougo. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, Taiga został ogłuszony uderzeniem broni w potylicę, padając na ziemię jak kłoda. Rozpoczęła się seria strzałów, której Ryota nie potrafił znieść, kucając szybko i instynktownie chowając głowę, zakrywając uszy dłońmi. Kiedy w końcu wszystko ucichło, uniósł zszokowany głowę, patrząc z trwogą na dwa ciała po swojej prawej stronie. Po lewej usłyszał głuchy jęk, należący do Sakuraia. Podbiegł do niego, patrząc w przeciwległą stronę ze zmarszczonymi brwiami. Oprócz Suzukiego, obok stał jeszcze jeden, fałszywy funkcjonariusz.
Reszta ludzi była martwa. Z wyjątkiem jego, Ryo i nieprzytomnego Kagamiego. Taką przynajmniej miał nadzieję.
─ Wstawaj, szybko ─ powiedział spanikowany, podnosząc z ziemi młodego bruneta. Sakurai dostał w prawe ramię, więc nie było to aż tak poważne jak wyglądało.
Ryo jednak zamiast uciekać, zatrzymał Ryotę na siłę, mierząc roztrzęsioną dłonią do swojego przełożonego – Suzukiego.
─ Odłóż ten pistolet, Ryo. To ciebie nie dotyczy ─ oznajmił głośno mężczyzna, wychylając się zza kolumny. ─ Odpuść, to przeżyjesz ─ dodał z naciskiem.
─ O-O czym ty mówisz, Suzuki-san?! ─ pisnął Sakurai.
Spanikowanym wzrokiem swoich dużych, mokrych oczu, ogarnął sylwetkę swojego przełożonego, aby następnie przenieść go na Kise. Blondyn wyglądał na nie mniej zaskoczonego tym nagłym obrotem spraw niż Ryo.
─ Przecież… Nie taki był plan ─ jęknął po dłuższej chwili brunet, tylko mocniej zaciskając dłoń na broni. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz, a rozpięta kurtka zsunęła się z rannego ramienia.
─ Mój był właśnie taki. I zadziałał dokładnie tak jak powinien ─ odparł mężczyzna szorstko, wychodząc z kryjówki. ─ Chociaż... przyznaję. Nie doceniłem cię ─ dodał po chwili, podchodząc do jednego z ciał. Kopnął je lekko w głowę. ─ Nie sądziłem, że tak szybko zareagujesz i uda ci się trafić jednego z naszych...
─ Dlaczego... Dlaczego to robisz? ─ załkał Sakurai.
Chłopak drżał na całym ciele. Nie tylko ze strachu i poczucia niemocy, ale także trawiącej jego serce złości.
─ Kise-kun nam zaufał! ─ krzyknął i strzelił w stronę Suzukiego.
Chybił o włos.
─ To również było częścią planu ─ przyznał Suzuki, nawet nie drgając podczas huku. ─ Podobnie jak znalezienie kogoś do bólu uczciwego, żeby go do tego przekonać.
Wymierzył do niższego z broni i spojrzał beznamiętne na blondyna.
─ Puść go, albo przestrzelę mu łeb.
Kise spojrzał przestraszony na funkcjonariusza, zastanawiając się, jak długo zajmie mu zabranie jego broni. Mógłby trafić... Miał na pewno większe szanse niż ranny Ryo.
─ Nawet o tym nie myśl, księżniczko.
Po hali rozniósł się czyjś kpiący, niesiony echem głos. Ryota spojrzał w górę, ale zaraz odwrócił szybko głowę, oślepiony nagłym blaskiem, gdy pomieszczenie rozświetliły okrągłe, niezliczone lampy.
─ Musisz uciekać ─ wyszeptał do Sakuraia, gdy jego wzrok w końcu oswoił się z jasnością.
─ Nie, nie, nie zostawię cię! ─ zawył Ryo, czując nieustającą panikę i poczucie winy, że wplątał w to wszystko Kise. W tamtej chwili rozpierała go naturalna potrzeba pozostania przy blondynie i chronienia go do utraty tchu.
─ Jak mogłeś, Suzuki-san?! ─ krzyknął rozpaczliwie ostatni raz, licząc po cichu na to, że może mężczyznę trafią wyrzuty sumienia. ─ Byłeś dla mnie wzorem ─ załkał. Jego ściśnięte gardło ledwo wypuszczało z siebie kolejne słowa. ─ Zawsze przy tobie byłem i mogłem polegać. Więc dlaczego? Dlaczego to wszystko, dlaczego mi to robisz?!
─ Proszę... Czyż to nie proste? Dla kasy ─ odpowiedział za mężczyznę Haizaki.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę, kiedy schodził z metalowego podestu prowadzącego do biura w towarzystwie nieprzyjemnego dźwięku kroków.
─ Forsa napędza cały świat, przykro mi ─ dodał, nawet nie starając się brzmieć smutno.
W czasie gdy Kise i Ryo skupili całą uwagę na białowłosym, Suzuki podszedł do Sakuraia, przykładając mu lufę do skroni, tym samym zabierając mu jego broń.
─ Jesteś głupi ─ powiedział z nutą żalu i zmarszczonymi brwiami.
Przez chwilę zdawać się mogło, że jest smutny, ale szybko odchrząknął i zakamuflował ten przebłysk.
─ Co z nim? ─ spytał szefa.
─ Zabij, zabaw się, rób co chcesz. ─ Haizaki machnął na niego ręką i wskazał palcem na blondyna, kiedy stanął już na ziemi. ─ Tylko na nim mi zależy.
─ Nigdzie się stąd nie ruszam, zostaję z Kise-kunem ─ jęknął Ryo.
Zaczęło mu się robić słabo z powodu zbyt wielu nagromadzonych, intensywnych emocji i upływu krwi. Osunął się plecami na zimną posadzkę, jednak zebrał w sobie na tyle siły, żeby kopnąć Suzukiego w kostkę, mierząc go przy tym wściekłym spojrzeniem spod w pół przymkniętych powiek.
─ Zabij mnie, bo nie zniosę, jeśli tkniesz mnie po raz kolejny ─ warknął niespodziewanie.
─ Zobaczymy ─ odparł hardo mężczyzna i wywlókł niższego za ubrania, mierząc przy tym pistoletem do Ryoty, który drgnął, aby pomóc Sakuraiowi. Suzuki spojrzał na niego inaczej, kiwając głową na boki z zawziętą miną. Ciężko było to wytłumaczyć, ale Ryota czuł, że Ryo wyjdzie z tego cało.
Słysząc, jak Haizaki się do niego zbliża, uśmiechnął się smutno do funkcjonariusza i zawołał za nim krzepiąco:
─ Będzie dobrze! Jeszcze będziemy się z tego śmiać. Zobaczysz.
─ Uch..! Nie chcę, puszczaj mnie! ─ krzyknął Sakurai, próbując się jeszcze wyrwać, niestety bezskutecznie. Serce waliło mu tak, jakby miało za chwilę wyrwać się z piersi, oddech był płytki i nierówny, a łzy spływały mu po policzkach niekontrolowanie.
Ostatnia nadzieja przepadła, kiedy Suzuki zaciągnął go za róg korytarza, gdzie Ryo mógł już widzieć tylko ciemność.
─ No! To teraz zostały już tylko śmieci do sprzątnięcia ─ zaśmiał się Shougo, celując we wciąż nieprzytomnego Kagamiego.
Kise zatrząsł się i rzucił przed siebie, zasłaniając ciało przyjaciela samym sobą.
─ Proszę, proszę... ─ zaśmiał się Shougo. ─ Odsuń się ─ warknął. ─ Najlepsze dopiero na koniec.
Ale blondyn nadal stał w miejscu, choć dygocząc, pewnie i nieugięcie.
─ Ryota... ─ Białowłosy przeciągnął ostrzegawczo ostatnią głoskę. ─ Odsuń się!
Kise zacisnął szczypiące oczy i pokiwał przecząco głową.
─ Spójrz na siebie. Cały dygoczesz ─ prychnął Shougo. ─ Marny z ciebie bohater.
─ Czego chcesz? ─ wyszeptał drżąco Kise.
─ Żebyś się odsunął. Teraz.
─ Ni... Aah! ─ Śpiewak zawył z bólu, gdy jego słowa przerwał głośny huk broni, a jego udo zaczęło piec żywym ogniem. Rana, choć mała, bo nabój jedynie go drasnął, bolała na tyle, aby upadł na kolana.
─ Więcej nie będę ostrzegał ─ powiedział z uśmiechem Haizaki
─ Czego ty chcesz, do cholery?! ─ wrzasnął blondyn. Po jego policzkach spływały łzy, a usta drżały z każdym, płytkim oddechem, jednak wzrok, choć i strachu, pełen był frustracji oraz nienawiści. Mieszanki, której Shougo nie potrafił sobie odmówić.
─ Aż tak bardzo ci na tym zależy, księżniczko? ─ spytał drwiąco i chwycił śpiewaka za włosy, podnosząc go boleśnie w górę. ─ Proszę bardzo. Chętnie ci opowiem.
Nic nie robiąc sobie z szarpaniny i krzyków swojej ofiary, rzucił Kise na krzesło i stanął przed nim z niebezpiecznym wyrazem. Oparł prawą nogę o krawędź siedziska między udami Ryoty i nachylił się niebezpiecznie w jego stronę, podpierając się łokciem o swoje kolano. Cały czas go pilnując, odpalił papierosa i zaciągnął się porządnie, przymykając powieki. Ryota miał wrażenie, że to wszystko trwa wieki, całym sobą okazując, jak bardzo się boi. Nie potrafił już tego powstrzymać, zwłaszcza, gdy Shougo wskazał palcem na niego, a następnie wszystko wokół i buchnął dymem w jego twarz, zaczynając mówić.
─ Przyjrzyj się uważnie, księżniczko. Co tutaj widzisz? ─ spytał, ale Kise tylko się wzdrygnął. ─ Bo mi osobiście wydaje się, że jest tu wszystko ─ powiedział, uśmiechając się ze znudzeniem. ─ Wszystko. Od zawsze miałem ludzi pod ręką i tyle pieniędzy, że po pewnym czasie nie miałem już na co wydawać, bo po prostu wszystko już miałem. Wszystko, wszystko, wszystko... ─ wymienił, przesuwając lufą po gładkiej szyi blondyna, który po zetknięciu się zimnej stali ze skórą zatrząsł się, czując zimny dreszcz przebiegający mu po kręgosłupie.
─ Nie uważasz, że to trochę nużące? Hm? Służba na każde zawołanie, bez jaj, żeby się chociaż postawić. Ścierwo stworzone do potakiwania ─ warknął i splunął na bok, kontynuując. ─ Pytasz, czego chcę? Powinieneś się już domyślić. Nie jesteś aż takim blondynem, na jakiego wyglądasz, księżniczko ─ mruknął, po czym przycisnął buta do świeżej rany Kise, który podskoczył i krzyknął krótko.
─ Właśnie tego mi trzeba... ─ westchnął z uśmiechem. ─ Trzeba mi rozrywki, Ryota. Rozrywki! ─ zawołał entuzjastycznie i odwrócił się od ofiary, aby podejść do biurka i oprzeć się o nie tyłem. ─ Ale jako worek treningowy zacząłeś mnie nudzić... Wolałem złamać ci to ─ wskazał palcem na skroń i popukał nim w nią kilka razy ─ niż kolejne kości ─ wytłumaczył z szyderczym śmiechem.
Po chwili machnął ręką, przekrzywiając na bok głowę i dodał z zachwytem:
─ I tu nie zawiodłem się na tobie...! Zaczynało robić się tak ciekawie, kiedy zrażałeś do siebie wszystkich bliskich. Myślałem, że w końcu się udało, ale ty tylko podwyższyłeś próg ─ mruknął, znów zaciągając się dymem. ─ Tak więc stwierdziłem, że najlepiej niszczyć życie nie tobie, ale temu, co dla ciebie najważniejsze. Powiedz, jak się czuje twój „Aominecchi”?
─ Ty...
Ryota otworzył szerzej oczy i jęknął cicho, oplatając się ciasno ramionami.
─ Mógłbyś go ode mnie pozdrowić, ale jak już z tobą skończę, to raczej nie będziesz miał do czego wracać ─ wymruczał Shougo, wzruszając nonszalancko ramionami.
─ Nie... nie możesz...
─ Szkoda, że ostatnio było między wami trochę spięć. Słaba pożegnalna rozmowa.
─ Przestań... ─ jęknął Ryota, łapiąc się za głowę.
─ Och... Jak Kuroko spojrzy ci w oczy, kiedy dowie się, że użyłeś jego narzeczonego jako żywe tarczy? ─ Haizaki westchnął teatralnie, coraz szerzej się uśmiechając.
─ Przestań! To nie prawda!
─ A Mika…? Midorima…? Wiesz, jak będą na ciebie patrzeć, skoro to przez ciebie zdechł twój murzyn?
─ Przestań!
─ Z odrazą i pogardą ─ wysyczał szyderczo i podszedł do Ryoty, szepcząc: ─ A twoja matka... Jak spojrzy w oczy komuś takiemu – mordercy, który poświęcił innych, żeby ratować własne dupsko?
─ Dosyć! ─ wrzasnął sfrustrowany Kise, po czym impulsywnie popchnął Shougo z całej siły w tył, wyciągając zza jego pasa broń.
─ No, no... I co mi teraz zrobisz? Znowu stchórzysz?
─ Zamknij się wreszcie! ─ załkał śpiewak, mierząc do niego drżącymi dłońmi.
Haizaki uśmiechnął się zwycięsko i podszedł do dygoczącego mężczyzny, nachylając się do jego ucha.
─ Widzisz? Znowu nie masz odwagi, żeby–
Shougo zachłysnął się, łapiąc za bok i patrząc z niedowierzaniem na Ryotę.
─ ...strzelić ─ dokończył na bezdechu, opadając na równie zszokowanego blondyna, który patrzył na Haizakiego nie mogąc choćby kiwnąć palcem. Zacisnął jedynie powieki, gdy ten zakaszlał krwią, malując go nią jak farbą.
Ryota opuścił drżącymi dłońmi rewolwer i zastygł całkowicie. Nie był w stanie go nawet z siebie zrzucić, dopóki ten sam nie osunął się na podłogę. Na nowo wróciły wszystkie jego emocje, którymi karmił go białowłosy przez te wszystkie dni. Złość, strach, frustracja, obrzydzenie, żal i koszmary, jakie przez to wszystko go nawiedzały.
─ No, no, księżniczko... ─ zaczął Haizaki, rzężąc, ale Kise nie dał mu dokończyć. Przerwał mu krzycząc, kolejny raz pociągając za spust.
Drugi.
Trzeci.
Czwarty...
Nie skończył nawet, gdy wystrzelił już wszystkie sześć naboi. Musiał minąć moment, zanim opadł bez sił na kolana i spojrzał na swoje dzieło, zdyszany. Zapłakał żałośnie, chowając twarz w dłoniach i skulił się, jakby chciał zniknąć. Z minuty na minutę zaczęło docierać do niego co zrobił i ledwo powstrzymał się od zwymiotowania. Ponownie spojrzał na ciało Shougo i odsunął się od niego ze zgrozą. Było całkowicie zmasakrowane i poranione. Krzyknął spanikowany, dopiero teraz dostrzegając, jak umorusany jest jego krwią i zaczął pocierać dłonią ramiona, jakby chciał ją z siebie strzepnąć. Broń, którą trzymał w dłoni, nieznośnie mu ciążyła. Odrzucił ją w kąt, samemu wciskając się jak najbardziej się dało pod ścianę.
Nadal obserwował. Nie potrafił odwrócić wzroku, chociaż tak bardzo tego chciał. Przez jego głowę przelatywało mnóstwo okropnych myśli, które zagłuszyły nawet te, aby ruszyć na zewnątrz i sprawdzić, co z Sakuraiem czy Kagamim.
Nie wiedział jak długo siedział skulony, obejmując się rękami, ale nawet nie drgnął, słysząc w oddali głośne stękniecie. Kagami złapał się za pulsującą bólem czaszkę, zaciskając mocno powieki. Czuł napływające mu do oczu łzy, jednak nie pozwolił żadnej z nich wypłynąć.
Nagle spiął się cały, a jego ciało przeszedł lodowaty dreszcz, kiedy w jednej chwili przypomniał sobie co się stało, zanim stracił przytomność. Jego puls zacznie wzrósł, a ból głowy zdawał nasilać z każdą intensywniejszą myślą. Mężczyzna zmusił się do uniesienia powiek. Pierwszym, co ujrzał zaraz po tym, był sufit, który niebezpiecznie wirował. Taiga jęknął cicho i zmobilizował swoje ciało do znacznego wysiłku, aby oderwać łopatki od chłodnej, brudnej, betonowej posadzki. Zacisnął zęby i wstał, cudem utrzymując się na drżących nogach. Żołądek podchodził mu do gardła, ale starał się zignorować ten fakt, rozglądając wokół spanikowanym wzrokiem.
Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na zakrwawione ciało niecałe dziesięć metrów od niego, aby przez głowę przeszła mu najgorsza ze wszelkich możliwych myśli. Niewyobrażalna złość na samego siebie oraz trawiący trzewia smutek niemal doprowadziły go do wymiotów.
Nagle jednak jego rozbiegany wzrok padł na Kise, który siedział pod ścianą w niewielkiej odległości od zmasakrowanego ciała. Gdyby ktoś spytał, Kagami nie umiałby opisać tej ulgi, kiedy okazało się, że to nie Ryota okazał się tamtym trupem.
Wszystkie symptomy wstrząśnienia mózgu jakby ustały, a w Taidze zebrały się nowe pokłady siły. Ruszył szybkim, pewnym krokiem do blondyna z mocniej bijącym sercem. Upadł na kolana tuż przy nim, chwytając chłopaka za ramiona i potrząsnął nim.
─ Kise, czyś ty do reszty zdurniał…? Po coś tu przychodził?! No po co?! ─ wykrzyczał, uwalniając wezbraną w nim złość, frustrację, ale i strach.
Kiedy wściekłość ustąpiła, pozostał spokój i szczęście. Mimo tego, że krzyczał, cieszył się, że widział przyjaciela żywego. Nie liczyło się nawet to, że Ryota był cały we krwi – świadomość tego, że to nie jego własna, niemal wyparła ten fakt z rzeczywistości. 
Ryota jednak zdawał się przebywać w innym świecie. Nawet nie spojrzał na ryżego, gdy powiedział cicho, wypranym z emocji głosem:
─ Suzuki...
Zdołał z siebie wydusić tylko jedno słowo, zanim nie zawiesił głowy, oplatając ją nieporadnie dłońmi, jakby chciał się schować przed wspomnieniami.
Kagami zmierzył przyjaciela zmartwionym spojrzeniem, po czym przełknął nerwowo ślinę.
─ Cholera, Kise, nic ci nie jest? Jak się czujesz? Dostałeś gdzieś? I co tu się w ogóle stało? ─ zasypał śpiewaka pytaniami, nie mogąc się powstrzymać.
─ Już w porządku ─ odparł cicho blondyn, łapiąc Taigę za rękaw kurtki i zacisnął na niej mocno rękę. ─ Nie bój się, Kagamicchi, już jesteś bezpieczny ─ dodał po chwili, nie zdając sobie sprawy z własnych łez, które jeszcze bardziej zakłopotały funkcjonariusza.
─ Cholera, czyli jest gorzej, niż myślałem ─ żachnął się Taiga, w dalszym ciągu nie odwracając od niższego zaniepokojonego spojrzenia.
Myślał chwilę intensywnie, marszcząc brwi, aż w końcu odchrząknął, rozejrzał się niespokojnie i spytał:
─ Możesz iść?
Nie czekając jednak na odpowiedź, pomógł Kise wstać. Zarzucił sobie jego dłoń na swój bark i nic nie mówiąc, zaczął prowadzić do tylnego wyjścia z budynku.
Na dworze padał deszcz, wiał przenikliwy, chłodny wiatr, jednak powietrze było ciężkie, utrudniające nabranie głębszego wdechu. Ryży zaprowadził Ryotę do samochodu, którym wcześniej przyjechał na miejsce ze swoją grupą, po czym usadził go na przednim siedzeniu, a sam zajął miejsce kierowcy i przez radio połączył się z centralą. W kilku krótkich słowach wyjaśnił przebieg całej akcji i poprosił o wezwanie posiłków, które miały pojawić się na miejscu w przeciągu pół godziny.
─ Boli mnie noga ─ wymamrotał Ryota, wciąż jakby nieobecny. Blondyn przez cały czas zachowywał się jak dziecko. Fakt, że w końcu podzielił się z Taigą jakąkolwiek wartościową informacją, świadczył o tym, że powoli dochodził do siebie po całym szoku, jaki go ogarnął.
─ Noga? ─ powtórzył za nim Kagami.
Zwrócił na Kise wzrok, koncentrując go na jego nogach. Dopiero teraz dostrzegł, że materiał spodni na jego lewym udzie jest przedarty i sklejony ze skórą krwią o jaśniejszym, świeższym zabarwieniu niż zaschnięta posoka na koszuli śpiewaka.
─ J-Jakim cudem dałeś radę iść?! ─ wykrzyczał Taiga, zatapiając swoje dłonie we włosach. Niemal natychmiast wyskoczył z samochodu i pobiegł, aby otworzyć bagażnik i wyjąć z niego apteczkę.
Ryota odwrócił się za nim, nie bardzo rozumiejąc cały pośpiech. Spojrzał w dół, marszcząc brwi i dotknął zranionego miejsca. Uniósł poplamione palce przyglądając im się badawczo. Wyglądał, jakby nie do końca wierzył, że posoka, która się na nich ostała, należy do niego.
Kiedy Taiga zjawili się obok niego, spojrzał na niego spanikowany, łapiąc za ramiona.
─ Sakurai... Trzeba go znaleźć ─ powiedział, próbując wyjść z auta.
─ O nie, nie, nie, nie, na pewno nie ─ warknął Kagami. Przycisnął zszokowanego Kise siłą do fotela i unieruchomił. ─ Nie ty będziesz go szukał ─ oświadczył dobitnie.
─ Próbował mnie chronić! ─ krzyknął Kise, szarpiąc się z wyższym.
Po kilku porażkach odpuścił i odepchnął Kagamiego, po czym schował twarz w dłoniach.
─ Nie mogłem mu pomóc… ─ załkał.
─ No już... ─ westchnął Taiga i przytulił trzęsącego się od szlochu Kise. ─ Na pewno wszystko z nim w porządku, zobaczysz. Przyjadą posiłki i wszystkim się zajmą ─ tłumaczył jak dziecku. ─ Ale teraz muszę opatrzyć ci nogę, zanim pojedziemy do szpitala. Może potem odwiedzimy Aomine, hm? Na pewno już mu przeszło.
─ Tak myślisz?
Ryota spojrzał na swoje ubrania i drgnął.
─ Boję się ─ dodał, śmiejąc się histerycznie. ─ Nie wybaczy mi...
─ Nie ma czego ─ mruknął Kagami, poruszony. ─ Ten dupek cię ładnie przeprosi i wszystko będzie w porządku, gwarantuję.
Taiga jeszcze chwilę przytulał blondyna, głaszcząc go przy tym ostrożnie po plecach, po czym puścił go, otarł mu łzy z policzków i zaczął opatrywać ranę.
Gdy skończył, policja już była na miejscu. Ryży zostawił Kise w aucie, aby chwilę porozmawiać z kolegami o całym zajęciu. Poprosił także, żeby ci zapomnieli, że Ryota był obecny na miejscu. Nie chciał przysporzyć przyjacielowi ewentualnych nieprzyjemności, czy stresu wynikającego z przesłuchania, dlatego poświadczył za niego. Ostatnim o co prosił, było rozpoczęcie poszukiwań Sakuraia, za co funkcjonariusze natychmiast się zabrali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz